-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński25
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2021-12-09
2021-09-30
TA KSIĄŻKA JEST GENIALNA. Wiedziałam, że Pozłacany wąż będzie dobry, jednak nie spodziewałam się, że w moich rękach znajdzie się tak fenomenalna historia, która zawładnie moimi myślami i sercem, nie pozwalając mi na złapanie oddechu. Danielle L. Jensen z powieści na powieść prezentuje coraz wyższy poziom, a ja już boję się tego, co wydarzy się w nadchodzącym finale Mrocznych Wybrzeży, ponieważ autorka posiada niezrównany talent do budowania napięcia i podnoszenia stawek. Dostałam 730 stron perfekcyjnej, dopracowanej w każdym szczególe powieści, która wciągnęła mnie do tego stopnia, że w ogóle nie odczuwałam jej długości, mogłaby być dwa razy dłuższa, a dla mnie nadal byłaby za krótka, ponieważ tak doskonale spędziłam przy niej czas. Danielle L. Jensen niczego nie zostawiła przypadkowi, każdy wątek ma znaczenie i składa się na niesamowitą całość. Kiedy już wydawało mi się, że koniec z zaskakującymi rewelacjami, nagle pojawiała się informacja, po której mój mózg dosłownie eksplodował. Jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo złożona i skomplikowana jest fabuła Pozłacanego węża, bogata pod względem politycznych intryg, militarnych taktyk, budowy świata oraz systemu magicznego, a przy tym czyta się ją niezwykle przyjemnie, nie czując obciążenia różnorodnością wątków.
Po Mrocznym niebie byłam zakochana w Lidii oraz Killianie, nadal pozostają moimi ulubieńcami, ale w tej części obdarzyłam również większą sympatią Terianę i Marka, mimo że w pierwszym tomie niekoniecznie mnie do siebie przekonali. Z reguły nie przepadam za licznymi narracjami, a w Pozłacanym wężu wydarzenia są przedstawione za pomocą czterech perspektyw, jednak każda z tych postaci jest tak dopracowana, wyjątkowa i wnosi coś świeżego do całej historii, że z radością zagłębiałam się w kolejnych rozdziałach. Jedynym minusem jest to, że niektóre rozdziały były krótkie, liczyły sobie zaledwie cztery strony, dlatego czułam się wybita z rytmu, gdy tak szybko przeskakiwałam z perspektywy Lidii do Marka, przy czym oboje znajdują się po przeciwnych stronach globu, ale poza tym nie mam na co narzekać. Wszyscy bohaterowie przechodzą przez kolejne przemiany, zmagają się z własnymi słabościami i pragnieniami, dylematami moralnymi, są tak niesamowicie ludzcy, że niemal czułam ich obecność przy sobie.
Mroczne Wybrzeża to seria, która mną zawładnęła, a Pozłacany wąż tylko ugruntował jej pozycję wśród moich ulubionych serii fantasy. Brakuje mi słów, by opisać, jak bardzo jestem oczarowana tą powieścią, która zmiażdżyła mnie, złamała mi serce, a jednocześnie dostarczyła ogromnych emocji. Śmiałam się i płakałam, a niektóre momenty były tak epickie, że dostałam gęsiej skórki, co przy książkach zdarzyło mi się dopiero drugi raz w życiu. Pozłacany wąż jest perełką, wybija się na tle innych powieści swoją oryginalnością, genialnymi zwrotami akcji, pięknie wykreowanym światem i bohaterami, którym będziecie kibicować z całych sił. Zaufajcie mi, ta książka jest warta każdej minuty, jaką z nią spędzicie.
Blog: https://szept-stron.blogspot.com
Instagram: @booksbygeekgirl
TA KSIĄŻKA JEST GENIALNA. Wiedziałam, że Pozłacany wąż będzie dobry, jednak nie spodziewałam się, że w moich rękach znajdzie się tak fenomenalna historia, która zawładnie moimi myślami i sercem, nie pozwalając mi na złapanie oddechu. Danielle L. Jensen z powieści na powieść prezentuje coraz wyższy poziom, a ja już boję się tego, co wydarzy się w nadchodzącym finale...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-18
2021-09-15
2021-09-12
2021-09-06
2021-08-29
2021-08-21
2021-08-17
2021-08-17
2021-08-12
2021-08-09
2021-08-02
2021-07-24
2021-07-31
Moje rozczarowanie Poza kontrolą wynika z faktu, że nastawiłam się na zupełnie inną historię. Uwielbiam motyw drugiej szansy w romansie, gdy dwójka zakochanych w sobie ludzi po latach stara się naprawić swoją relację, więc byłam podekscytowana perspektywą zanurzenia się w ich relacji wypełnionej tęsknotą, pragnieniem oraz żalem, zwłaszcza że spodziewałam się, iż cała akcja zostanie osadzona na rodzinnym ranczu Warnerów. Kto nie miałby słabości do troskliwego, czułego kowboja? Problem w tym, że o ile relacja Brynn i Lane'a jest ważna na samym początku książki, później gdzieś zniknęła pod naporem innych wątków. Odpychali się przez lata, natomiast pod wpływem jednej krótkiej chwili cała ich uraza zniknęła, a później nie doczekaliśmy się prawdziwego rozwoju ich relacji, nad czym bardzo ubolewam. Potencjał był, natomiast zupełnie nie został wykorzystany. Brynn i Lane są głównymi bohaterami, to z ich perspektywy poznajemy wszystkie wydarzenia, a mnie ich po prostu zabrakło. Nie zdążyłam się z nimi zżyć, nie byłam w stanie im kibicować, ponieważ najpierw wszystko potoczyło się za szybko, a później cały wątek romantyczny został zepchnięty na daleki plan i zdominowany przez niebezpieczną intrygę.
Poza kontrolą gatunkowo bardziej wpasowuje się w kryminał lub akcję. Tak naprawdę głównym motywem w tej powieści jest handel żywym towarem. Brynn i Lane przez przypadek stają się świadkami niepokojącej sytuacji, następnie wyruszają w pościg za porwanym chłopcem, któremu starają się za wszelką cenę pomóc, nie angażując w to władze, przez co oczywiście pakują się w coraz większe tarapaty. Większość sytuacji w Poza kontrolą jest przerysowana do granic możliwości i przez to cała historia wypada tandetnie, jakbym miała do czynienia z najgorszym rodzajem fanfiction. To wrażenie było tylko podtrzymywane przez fatalny styl, który już od pierwszych stron mi nie podpasował i przez coraz bardziej absurdalne rozwiązania fabularne zastosowane przez autorkę. Pełno tutaj pościgów, szemranych typów spod ciemnej gwiazdy, przestępczych interesów, to wszystko się ze sobą nie klei. Mogłoby się wydawać, że jest to mieszanka wybuchowa, która nie pozwoli mi się nudzić, lecz przez dłużące się opisy i kręcenie się bohaterów w kółko, nie czułam żadnej ekscytacji związanej z czytaniem tej powieści.
Spodziewałam się ciepłej opowieści o sile rodziny, o odnajdywaniu samego siebie, o uwalnianiu się od trudnej przeszłości i o uczuciu łączącym dwie osoby z pięknym, kojącym tłem w postaci rancza. Tymczasem dostałam całą sprawę kryminalną odnośnie handlu żywym towarem i znikaniem nieletnich chłopców, na co opis zupełnie nie wskazuje. Wydaje mi się, że zanim sięgniecie po Poza kontrolą warto zdawać sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę jest ta książka, bo może dzięki temu nie rozczarujecie się tak jak ja.
Instagram: @booksbygeekgirl
Blog: https://szept-stron.blogspot.com
Moje rozczarowanie Poza kontrolą wynika z faktu, że nastawiłam się na zupełnie inną historię. Uwielbiam motyw drugiej szansy w romansie, gdy dwójka zakochanych w sobie ludzi po latach stara się naprawić swoją relację, więc byłam podekscytowana perspektywą zanurzenia się w ich relacji wypełnionej tęsknotą, pragnieniem oraz żalem, zwłaszcza że spodziewałam się, iż cała akcja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-18
Daniel Tudor próbował stworzyć poręczne kompendium wiedzy na temat Korei Południowej, mieszcząc na zaledwie trzystu stronach niezwykle szeroki przekrój tematów: politykę, historię, religię, kulturę, społeczeństwo, rozrywkę i wiele innych. Doceniam jego zamysł, lecz jego starania były z góry skazane na porażkę, autor dotyka wielu kwestii, jednak robi to bardzo pobieżnie, w zaledwie kilku linijkach dostajemy podstawowe informacje, które następnie należy samemu rozwinąć we własnym zakresie, natomiast wiele kwestii się powtarza. Niemal na co drugiej stronie pojawia się nazwisko Park Chung Hee, generała, który dokonał wojskowego zamachu stanu (tak, znajdziecie o nim wzmiankę nawet w rozdziale o telewizji) czy też wszędzie został wciśnięty film Jesteś moim pieskiem, jakby autor nie znał żadnych innych ważnych postaci ze sceny politycznej czy koreańskich produkcji. Brakuje mi też jakiegoś uporządkowania, wyraźnie widać, że Daniel Tudor pisał o tym, co akurat mu przyszło do głowy, w jednej chwili pisze o e-sporcie, w drugiej o skandalu Tablo związanym z jego edukacją, by następnie przejść do inwestycji na giełdzie. Najbardziej interesujące mnie tematy zostały potraktowane po macoszemu (w tytule może pojawia się k-pop, ale w samej książce zajmuje zaledwie 6 stron, z czego 5 jest wywiadem z byłą amerykańską trainee, która ma wyraźnie traumatyczne przeżycia z tego okresu), boli mnie zwłaszcza brak wzmianki o koreańskiej mitologii czy większego rozszerzenia historii, która według mnie jest niesamowicie fascynująca, a skrócenie całej historii państwa Joseon od 1392 do 1897 roku do 12 linijek (policzyłam!) jest nieśmiesznym nieporozumieniem.
To nie jest jednak mój największy zarzut względem tej książki. Najbardziej boli mnie to, że tytuł I love Korea wydaje się być tytułem prześmiewczym w obliczy podejścia, jakie prezentuje autor. Jego komentarze są niestosowne, a mówiąc wprost: rasistowskie i seksistowskie. Daniel Tudor nie kocha Korei. Wyraźnie nie rozumie koreańskiej kultury, do której podchodzi z niesamowitą wyższością mieszkańca Zachodu, powielając krzywdzące stereotypy i uprzedzenia. Sposób, w jaki wypowiada się choćby na temat członków zespołów k-popowych jest absolutnie niewybaczalny, jest to bezpodstawna krytyka wynikająca z przekonań autora. Nie da się przeczytać tej książki na spokojnie, mnie ciśnienie wielokrotnie skoczyło do góry. Cytaty z książki: Czasem kiedy w reklamach widzę koreańskie boysbandy, muszę spojrzeć drugi raz i zastanowić się, czy ten po lewej to aby na pewno facet? Na przykład Jo-Kwon, który śpiewa w 2M (tutaj jest błąd wydawniczy, zespół nazywa się 2AM), jest wyjątkowo zniewieściały. (str. 93) Inny cytat dotyczący hanboków, tradycyjnego koreańkiego ubioru: Tradycyjny hanbok był obszerny, workowaty i skromny; można było wręcz stwierdzić, że szaty dla kobiet celowo zaprojektowano tak nieseksownie. (str. 77) Są to tylko dwa przykłady, ale znalazłabym ich o wiele więcej. Daniel Tudor wykazał się również zupełnym brakiem szacunku, zamieszczając w swojej książce wywiady czy polecenia m.in. odnośnie koreańskiej kuchni pochodzące od Amerykanów prowadzących blogi na temat jedzenia czy życia w Korei Południowej. Dlaczego nie porozmawiał z Koreańczykami, skoro jest to książka o ich kraju i kulturze? Nie potrafię tego zrozumieć. A wśród najważniejszych według autora atrakcji do zobaczenia w Seulu jest dom towarowy z luksusowymi markami, miejsce ostentacyjnej konsumpcji. Czy polecając komuś miejsca do zobaczenia w stolicy własnego kraju, wybralibyście centrum handlowe czy klinikę operacji plastycznych?
Jeśli mimo wszystko zdecydujecie się na sięgnięcie po I love Korea. K-pop, kimchi i cała reszta, musicie pamiętać, że w oryginalne została ona wydana w 2014 roku, dlatego wiele informacji jest już nieaktualnych i przestarzałych. Ciekawi mnie, dlaczego wydawnictwo nie zdecydowało się na przetłumaczenie książki, która byłaby bliższa obecnym realiom Korei Południowej i która miałaby bardziej pozytywny odbiór. Ta książka jest pod tak wieloma względami zła, niewiarygodna i stereotypowa, że mnie - jako osobę zafascynowaną od kilku lat tą kulturą - strasznie to boli. Zwłaszcza rozdział o k-popie woła o pomstę do nieba, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Będę zaciekle wszystkim odradzała tę lekturę. Jedyne, co mi się podobało, to szata graficzna, chociaż i tutaj nie zabrakło pomyłek, gdzie trafiło się zdjęcie boysbandu z podpisem girlsbandu. Nieważne, czy jesteście długoletnimi fanami k-dram, k-popu, k-beauty, czy może dopiero zaczynacie swoją przygodę: w tej książce na pewno nie znajdziecie tego, czego szukacie, a na koniec będziecie czuć jedynie zniesmaczenie i rozczarowanie.
Instagram: @booksbygeekgirl
Blog: https://szept-stron.blogspot.com
Daniel Tudor próbował stworzyć poręczne kompendium wiedzy na temat Korei Południowej, mieszcząc na zaledwie trzystu stronach niezwykle szeroki przekrój tematów: politykę, historię, religię, kulturę, społeczeństwo, rozrywkę i wiele innych. Doceniam jego zamysł, lecz jego starania były z góry skazane na porażkę, autor dotyka wielu kwestii, jednak robi to bardzo pobieżnie, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-14
2021-07-14
Już na wstępie muszę zaznaczyć, że ten opis niewiele ma wspólnego z prawdą. Motyw pisarstwa oraz zakładu został zepchnięty na tak daleki plan, że gdyby nie pojawiające się co jakiś czas wtrącenia o tym, że January napisała kilka tysięcy słów danego dnia, zapomniałabym, że mam do czynienia z pisarzami, a był to dla mnie jeden z wątków, który przykuł moją uwagę w pierwszej kolejności i którym najbardziej byłam zainteresowana. Liczyłam więc, że może chociaż wątek romantyczny mnie nie zawiedzie, że dzięki niemu poczuję motylki w brzuchu, ciepło w sercu, że będę szczerzyła się jak głupia, kiedy bohaterowie uczestniczyli w słownych potyczkach... Nic z tego. Znajomość January i Gusa jest trudna, pełna demonów, zwłaszcza jego. Zbyt szybko przeszli od niechęci do miłości, która była dla mnie niewiarygodna, zupełnie nie potrafiłam powiedzieć, skąd między nimi nagle wzięło się tak duże uczucie. Ich dialogi w zamierzeniu miały być zabawne i nietypowe, jednak autorka przesadziła, przez co czułam raczej zażenowanie, gdy ich wymiany o niczym toczyły się przez kolejne strony.
Czym w takim razie jest Beach Read, skoro nie opowiada o dwójce rywalizujących pisarzy, którzy wymienili się gatunkami (jak sugeruje opis) ani o czytaniu na plaży (jak sugeruje tytuł, plaża praktycznie się nie pojawia w tej powieści) ani o relacji głównych bohaterów (bo January tak naprawdę częściej wspominała o swoim byłym chłopaku niż Gusie, chociaż sam Jacques ani razu nie wystąpił w tej książce we własnej osobie, znamy go jedynie z rozważań January)? Beach Read to niemal niekończący się monolog wewnętrzny głównej bohaterki, która nie umie poradzić sobie z faktem, że jej ojciec zdradzał matkę i niejako prowadził podwójne życie. Właściwie każdy wywód jest temu poświęcony i zajmuje tak dużo miejsca, że nie wystarczyło przestrzeni na inne wątki. Dużo tekstu, a mało prawdziwej treści, trudno było mi przebrnąć przez tę lekturę, wielokrotnie kusiło mnie, żeby ją porzucić. Nie polubiłam się z bohaterami i mam jeszcze jeden duży problem – w Beach Read alkohol lał się strumieniami i postaci nie widziały nic złego w przejechaniu się samochodem pod wpływem, jedna kawka i zupełnie wytrzeźwieli, gotowi do drogi. Absolutnie nie. Nie mogę zaakceptować tego, że autorka promuje podobne zachowania w swojej książce bez żadnych konsekwencji.
Beach Read to jedno z największych rozczarowań tego roku. Pomysł na fabułę był dobry, jednak przyjął on formę, która zupełnie do mnie nie przemówiła. Opis niewiele ma wspólnego z samą historią, to nie jest lekka, sympatyczna komedia romantyczna, która idealnie nadaje się na lato, a właśnie na taką lekturę się nastawiłam. Książka jest przegadana, ze stylem na siłę kreowanym na zabawny i nietypowy, pełno tutaj rozmyślań o zdradzającym ojcu i byłym chłopaku, główni bohaterowie wypadają słabo... Ja bardzo się męczyłam z tą powieścią i zdecydowanie nie polecam.
Instagram: @booksbygeekgirl
Blog: https://szept-stron.blogspot.com
Już na wstępie muszę zaznaczyć, że ten opis niewiele ma wspólnego z prawdą. Motyw pisarstwa oraz zakładu został zepchnięty na tak daleki plan, że gdyby nie pojawiające się co jakiś czas wtrącenia o tym, że January napisała kilka tysięcy słów danego dnia, zapomniałabym, że mam do czynienia z pisarzami, a był to dla mnie jeden z wątków, który przykuł moją uwagę w pierwszej...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-09
Dziedzictwo krwi zaczyna się od naprawdę mocnego uderzenia, już od pierwszych stron zostajemy wciągnięci w wir akcji, która następnie zwalnia, ale wszystko nadal toczy się tak wartko, że jest to powieść do skończenia w dwa wieczory, po prostu płynie się wraz z nurtem całej opowieści. Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, dzięki czemu czyta się ją łatwo i szybko. Niestety, autorka dość mocno oparła się na znanych schematach i nie byłoby w tym nic złego, gdyby tylko nadała im oryginalny wydźwięk, lecz dla mnie zabrakło tej iskry, przez co zaczynałam tracić zainteresowanie bliżej końca książki. System magiczny nie był też przesadnie rozbudowany, jego podstawy przypominały wyjątkowo obdarzonych z innych powieści i – tak jak oni – powinowaci zmagają się z uciskiem oraz wyzyskiem wyżej postawionych warstw społeczeństwa. Gdzieś w tym wszystkim zabrakło wyjątkowości, oderwania się od ustalonych w literaturze young adult fantasy norm, przez co Dziedzictwo krwi wypada dość przeciętnie na tle innych powieści na rynku, zlewając się z nimi w jedną masę, o której łatwo można zapomnieć. Najjaśniejszym punktem pozostaje za to świat wykreowany przez autorkę, którego pierwowzorem była carska Rosja. Ma w sobie pewną cudowną baśniowość, a jednocześnie jest podszyty zimnym okrucieństwem.
Po cichu liczyłam na to, że bohaterowie uratują fabułę, ponieważ mieli w sobie ogromny potencjał. Księżniczka, która utraciła swój prestiżowy status, obecnie ukrywająca się uciekinierka marząca o zemście i obdarzona ogromną, przerażającą mocą... Przez wiele osób uważana za potwora i strasznie żałuję, że nie dostaliśmy więcej tej mrocznej strony Anastazji, ponieważ wtedy stawała się najbardziej interesująca. Przez większość czasu jednak irytowała mnie swoimi bezmyślnymi, pochopnymi decyzjami, którymi narażała wszystkich dookoła, brakowało jej charakteru, w gruncie rzeczy prezentowała bardzo naiwne podejście do świata. Ramson z kolei jest typowym rzezimieszkiem skrywającym pod bezlitosną powłoką serce ze złota i traumatyczną przeszłość. Bardzo podobał mi się w pierwszej połowie książki, ale następnie jego przemiana pod wpływem Any w lepszego chłopaka już mnie zawiodła. Chyba trochę z tego wyrosłam i bardziej interesują mnie teraz niejednoznaczni bohaterowie. Pomiędzy tą dwójką najpierw zawiązuje się niechętna współpraca podszyta ogromną nieufnością i wrogością, lecz z czasem ich relacja się zacieśnia i może nie doszło do wielkich wyznań, ale wątek romantyczny już dość mocno się zarysował. Przede wszystkim uwielbiam ich dialogi, błyskotliwe droczenie się i słowne starcia, szkoda, że kiedy ich uczucia zaczęły się ocieplać, autorka z tego zrezygnowała.
Sporo narzekam, ale wynika to z faktu, że miałam względem Dziedzictwa krwi ogromne oczekiwania i z tego powodu mocno się zawiodłam, jest to jednak dobra książka, którą czyta się szybko i przyjemnie, z zapartym tchem śledząc kolejne wydarzenia, których nie brakuje. Pojawiają się szokujące zwroty akcji, mnóstwo zdrad, nie wiadomo, z której strony padnie cios. Myślę, że młodsza młodzież będzie zachwycona, jednak dla starszych wyjadaczy Dziedzictwo krwi może okazać się być zbyt proste i naiwne w swoim odbiorze oraz nacisku na piękny morał o dobru, szukaniu odpowiedniej drogi i akceptowaniu siebie. Zdecydowanie jest to dobra odskocznia, która pozwala zapomnieć o świecie na kilka godzin i całkiem dobrze się bawić, śledząc przygody Anastazji oraz Ramsona i jestem na tyle zaintrygowana, że z ogromną przyjemnością sięgnę po kolejny tom.
Instagram: @booksbygeekgirl
Blog: https://szept-stron.blogspot.com
Dziedzictwo krwi zaczyna się od naprawdę mocnego uderzenia, już od pierwszych stron zostajemy wciągnięci w wir akcji, która następnie zwalnia, ale wszystko nadal toczy się tak wartko, że jest to powieść do skończenia w dwa wieczory, po prostu płynie się wraz z nurtem całej opowieści. Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, dzięki czemu czyta się ją łatwo i szybko....
więcej mniej Pokaż mimo to
Druga część znacząco różni się od pierwszej. Podczas gdy Przebudzenie powietrza pozwalało nam na lepsze zrozumienie całego świata, systemu magicznego oraz wprowadziło nas w historię Vhalli, o tyle drugi tom skupił się o wiele mocniej na rozwoju relacji, w tym głównie romansu, oraz na podróży w głąb kraju wraz z przyspieszonym szkoleniem wojskowym głównej bohaterki, która z uczennicy biblioteki musi przeistoczyć się w niebezpieczną broń, unikając także politycznych machinacji toczących się za jej plecami. Szczerze mówiąc, trochę zabrakło mi poczucia, że stawka jest naprawdę wysoka. Vhalla znalazła się w trudnej sytuacji po Nocy Ognia i Wichru, jej życie jest nieustannie zagrożone, nie może ufać nawet własnym sojusznikom, wyruszyła na okrutną wojnę wbrew swojej woli wraz z żołnierzami, sama nie mając najmniejszego doświadczenia w walce... mimo to nie odczuwałam żadnego napięcia związanego z jej położeniem. Na pewno nie uświadczycie tutaj szalonej akcji czy zapierających dech w piersiach starć, jednak jest coś niesamowicie uzależniającego w tej historii, przez co nie umiałam się od niej oderwać. Czyta się ją niezwykle szybko i przyjemnie, nawet nie rejestrując upływającego czasu i ubywających stron, a ja doskonale się przy niej bawiłam, chociaż zachowanie Vhalli potrafiło być frustrujące.
Moim zarzutem wobec głównej bohaterki jest to, że była zbyt naiwna i posłuszna. Nie próbowała walczyć o swoje, a ślepo podążała za wydanymi jej rozkazami, nie myślała sama, tylko brała za pewnik to, co przekazywali jej inni. Miała przebłyski, w których zachowywała się jak silna wojowniczka, tę przemianę sugerowało zakończenie pierwszego tomu, ale takich momentów było stanowczo za mało w morzu narzekania, użalania się nad sobą i powtarzania, jaka jest bezużyteczna. Na szczęście pod koniec powieści widać jej coraz większą transformację i mam nadzieję, że będzie ona kontynuowana w kolejnych tomach. Aldrik posiada moje serce i duszę, uwielbiam go i cieszę się, że dostaliśmy mnóstwo scen z jego udziałem, a do tego mieliśmy szansę podziwiać, jak relacja Vhalli oraz księcia pięknie rozkwita. To mój ulubiony rodzaj romansu, dlatego zachwycałam się każdą ich wspólną chwilą, przy czym muszę podkreślić, że w tej części wątek miłosny zdominował książkę, przez co zabrakło miejsca na poszerzenie świata i samej magii Vhalli. Również przyjaźnie, jakie dziewczyna zawarła w Przebudzeniu powietrza, są tutaj pogłębione, co bardzo mnie cieszy. Trochę szkoda, że polityczne intygi pojawiły się dopiero na sam koniec Upadku ognia, ponieważ widać w nich ogromny potencjał i na pewno urozmaiciłyby fabułę, która na początku skupiała się głównie na wewnętrznych rozterkach Vhalli.
Upadek ognia to powieść, która nie jest pozbawiona wad, jednak właściwie nie zwracałam na nie uwagi w trakcie lektury, ponieważ czerpałam mnóstwo przyjemności z czytania. To niezwykle wciągająca historia, a do tego nieskomplikowana, dzięki czemu można ją połknąć w jeden lub dwa wieczory, ciesząc się wspaniałą rozrywką. Może nie jest to najbardziej wyjątkowa seria na rynku, ale taka, do której po prostu pragnie się wracać i ja już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, zwłaszcza po tym szokującym zakończeniu! W tej historii tkwi ogromny potencjał i jestem przekonana, że będzie tylko coraz lepiej.
Druga część znacząco różni się od pierwszej. Podczas gdy Przebudzenie powietrza pozwalało nam na lepsze zrozumienie całego świata, systemu magicznego oraz wprowadziło nas w historię Vhalli, o tyle drugi tom skupił się o wiele mocniej na rozwoju relacji, w tym głównie romansu, oraz na podróży w głąb kraju wraz z przyspieszonym szkoleniem wojskowym głównej bohaterki, która z...
więcej Pokaż mimo to