Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Rany, ale ta książka jest głupia. A potencjał był, szkoda, że zmarnowany.
Już jak zaczęła się sceną, w której matka sama odbiera własny poród i przegryza pępowinę, to coś mi zazgrzytało, ale postanowiłam dać jej szansę. Czasami książki są takie głupiutkie i przez to zabawne, tutaj liczyłam na to samo - grę stereotypami, lekkość i humor. Ale się rozczarowałam.
Bohaterowie są płascy, nie są nawet irytujący, po prostu przezroczyste postacie z nadanymi imionami albo pseudonimami.
Do tego ten styl nieco gawędziarski - raz jest teraźniejszość, potem wspomnienia, nagle znów teraźniejszość, jeden wielki ciąg myśli. Niby strumień świadomości, ale raczej bełkot pijanego chłopaka, który chce opowiedzieć jedno, ale robi się z tego historia tak piętrowa, że już się odechciewa za tym nadążać. Do tego jeszcze język - równie płaski jak bohaterowie, niczym się nie odróżnia narracja od wypowiedzi, wszystko brzmi tak samo. A brzmi jak niezbyt udana próba pisarska początkującej osoby, która chce, żeby było lekko, ale poetycko, więc wychodzi grafomania. Przykład? "Trochę niechcący trąciłem ją wzrokiem, a ona lekko się zachwiała. Kiedy podałem jej ramię, by się na nim wsparła (...)". I ten tekst został wykorzystany dwukrotnie, bo raz to za mało, trzeba było go użyć w części pierwszej (gdzie narratorem był Leander) i w drugiej (gdzie narratorem była Amelia).
Doczytałam do połowy, dalej nie dałam rady, bo po prostu uznałam czytanie tej powieści za stratę czasu.

Rany, ale ta książka jest głupia. A potencjał był, szkoda, że zmarnowany.
Już jak zaczęła się sceną, w której matka sama odbiera własny poród i przegryza pępowinę, to coś mi zazgrzytało, ale postanowiłam dać jej szansę. Czasami książki są takie głupiutkie i przez to zabawne, tutaj liczyłam na to samo - grę stereotypami, lekkość i humor. Ale się rozczarowałam.
Bohaterowie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomysł na fabułę bardzo dobry, klimat jest - jak zwykle u Blackhurst - mroczny i niepokojący. Trochę szkoda, że rozwiązanie zagadki jest podobne do rozwiązania z innej książki tej autorki, to trochę zepsuło mi ogólne wrażenie.

Pomysł na fabułę bardzo dobry, klimat jest - jak zwykle u Blackhurst - mroczny i niepokojący. Trochę szkoda, że rozwiązanie zagadki jest podobne do rozwiązania z innej książki tej autorki, to trochę zepsuło mi ogólne wrażenie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Prozę pani Kisiel uwielbiam, od kiedy pierwszy raz przeczytałam "Dożywocie". I teraz pierwszy raz się lekko rozczarowałam.
Tak jak poprzednie dwie części serii o Teresce przeczytałam z czystą przyjemnością, tak w "Zawsze coś" kilka razy się skrzywiłam.
Przede wszystkim mnogość postaci. Do 3/4 książki nie wiedziałam, kto jest czyją siostrą, ciotką, babką, szwagierką, synową, bratem, synem, ojcem, wujkiem... Ba, do teraz nie potrafiłabym przedstawić relacji w tej rodzinie. Przez to główna intryga i scena finałowa nie wzbudziły we mnie odpowiednich emocji, bo musiałam na spokojnie cofnąć się do innego fragmentu, porozmyślać chwilę nad nim, zerknąć do wykazu postaci na początku książki i dopiero zrozumiałam, co się dzieje. Szkoda.
Nie podobał mi się też motyw, niestety dosyć częsty w książkach i filmach, czyli usprawiedliwianie niemiłego zachowania złymi doświadczeniami z przeszłości. To, że ktoś miał w życiu ciężko, nie sprawia, że ma prawo być apodyktyczny i egoistyczny.
Czułam jakiś niedosyt wątkowy - w sumie to całość opiera się na historii z testamentem. Relacje rodzinne są zbyt rozmyte przez wspomnianą już przeze mnie mnogość postaci. Tworzy to wrażenie, że ten tom jest bardziej nowelą z tego uniwersum niż pełnoprawną częścią.
"Zawsze coś" czyta się mimo wszystko szybko, bo język jest jak zawsze cudownie lekki, a akcja pędzi (choć nie tak jak w poprzednich tomach). Czekam na czwarty tom, mam nadzieję, że bardziej w klimacie pierwszego i drugiego tomu :)

Prozę pani Kisiel uwielbiam, od kiedy pierwszy raz przeczytałam "Dożywocie". I teraz pierwszy raz się lekko rozczarowałam.
Tak jak poprzednie dwie części serii o Teresce przeczytałam z czystą przyjemnością, tak w "Zawsze coś" kilka razy się skrzywiłam.
Przede wszystkim mnogość postaci. Do 3/4 książki nie wiedziałam, kto jest czyją siostrą, ciotką, babką, szwagierką,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Prozę Canavan uwielbiam, nie będę ukrywać. I ostatnie, czego mogłabym się spodziewać w książkach tej autorki, to nudni bohaterowie.
Ale na litość bogów wszelakich, jak mnie nudził wątek Tyena! Już w poprzednim tomie o wiele bardziej ciekawił mnie wątek Rielle, w "Aniele Burz" było tak samo. Rielle się rozwija, jest ciekawą, dynamiczną postacią, która do tego idealnie pokazuje sposób myślenia osoby zindoktrynowanej religijnie. A Tyen? Tyen nie zmienił się nic a nic, ani w porównaniu z poprzednim tomem, ani na przestrzeni tego tomu. Tylko teraz zamiast Kilrakera mamy inną postać, która miesza w jego życiu.
I zdecydowanie usunęłabym nadmiar opisów ścieżek, dróżek i szlaków pomiędzy światami - w połowie książki czytelnik już wie, jak można zmylić tam pościg, nie trzeba ciągle opisywać tego procesu.

Prozę Canavan uwielbiam, nie będę ukrywać. I ostatnie, czego mogłabym się spodziewać w książkach tej autorki, to nudni bohaterowie.
Ale na litość bogów wszelakich, jak mnie nudził wątek Tyena! Już w poprzednim tomie o wiele bardziej ciekawił mnie wątek Rielle, w "Aniele Burz" było tak samo. Rielle się rozwija, jest ciekawą, dynamiczną postacią, która do tego idealnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka o tym, jak to wolontariuszka skutecznie zindoktrynowała chorego chłopca. Niby miało być wzruszenie i zastanawianie się nad życiem, a to zwykła, przewidywalna opowiastka.

Książka o tym, jak to wolontariuszka skutecznie zindoktrynowała chorego chłopca. Niby miało być wzruszenie i zastanawianie się nad życiem, a to zwykła, przewidywalna opowiastka.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Już dawno nie czytałam tak złej książki.
I to jest lektura uzupełniająca dla 5 klasy szkoły podstawowej - w głowie mi się to nie mieści.
Chyba nie ma tutaj żadnej poprawnej relacji. Matki krzyczą na swoje dzieci, nie rozmawiają z nimi, wiecznie krytykują i łajają. Dorosła córka chce ustawiać życie swojej dorosłej matce i zakazuje jej rozwoju osobistego - bo po co starsza osoba ma się rozwijać? Ojcowie są wiecznie nieobecni, kłamią i oszukują, a matki są rozhisteryzowane i wyżywające się na dzieciach (i nie, cholera, to nie jest "trudne przeżywanie rozwodu", tylko poważne problemy psychiczne, które rozwiązuje się u specjalisty).
Przykład? Ależ proszę.
"- [...] Marsz do swojego pokoju! Albo nie, stój prosto i słuchaj, co mam ci do powiedzenia... Nie dość, że jesteś...
Zawsze podczas awantur z mamą Łukasz po tych słowach zaczynał płakać".
Do tego jeden rodzic obgaduje drugiego do ich własnego dziecka - tak, padają słowa "dziewczyna musi być ostra, a nie taka rozmemłana jak twoja matka".
Ba, język to już w ogóle inna sprawa. Bo inspiracji do przekleństw to dzieci mają tutaj mnóstwo i jeszcze kawałek. "Kurduplasty flak", "Masz prostacką gębę", "Nieuk", "Gruby tyłek", "Debil", "Idiotka". Fajnie, co nie? I to mówią w książce 10-letnie dzieci, w tym główna bohaterka, która powinna wzbudzać sympatię. A żeby tylko dzieci się tak wyzywały! Nie, jeszcze do tego dorosły mówi do dziecka o drugim dziecku, że tamten jest wymoczkiem i mydłkiem. Jak cudownie, jakie to wspaniałe! Pokażmy dzieciom, że takie zachowania są na porządku dziennym, że są normalne!
A wisienką na torcie są słowa ojca do syna o jego koleżance (dziesięciolatce!!!) - prawdziwa żyleta, ostra babka.
Zaś punkt kulminacyjny całej książki jest przykry, okrutny i pokazujący tylko tyle, że dorośli mogą zniszczyć wszystko, co kochają ich dzieci, po prostu "bo tak", bez rozmowy, bez dyskusji.

Nie przekonują mnie teksty o tym, że książka porusza trudne tematy, jest współczesna i wzruszająca.
Nie.
Jest pokazaniem szkodliwych, wręcz patologicznych zachowań, które w żaden sposób nie są krytykowane, nie są im przeciwstawiane żadne pozytywne wzorce! Jedynie opracowanie (!!!) książki wyjaśnia, że relacje tam są trudne. Powtórzę jeszcze raz - to książka dla dzieci. Dzieci, które powinny czerpać z literatury dobre przykłady. Jak inaczej mogą zauważyć, że w ich rodzinie źle się dzieje? Przecież mamy bohaterów też na nie ciągle krzyczą, więc to pewnie normalne!
Co za wstrętna, okropna książka.

Już dawno nie czytałam tak złej książki.
I to jest lektura uzupełniająca dla 5 klasy szkoły podstawowej - w głowie mi się to nie mieści.
Chyba nie ma tutaj żadnej poprawnej relacji. Matki krzyczą na swoje dzieci, nie rozmawiają z nimi, wiecznie krytykują i łajają. Dorosła córka chce ustawiać życie swojej dorosłej matce i zakazuje jej rozwoju osobistego - bo po co starsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"[...] gdy tylko ktoś mówi, że super z nas dziewczyny, silne, inteligentne i przebojowe, zaraz ktoś inny na jakimś portalu społecznościowym szybciutko pisze, że jesteśmy pokemony, pokraki, zdziry, pindy i szmaty, głupie cipy, spaślaki, tłuste świnie, brzydkie jak noc. Kim są ci ludzie? Tajemnica, kompletna tajemnica. Czy za tymi masakrycznymi obelgami naprawdę są rzeczywiste osoby, które żyją, jedzą, śmieją się i tańczą?"

Ten cytat jest jak podsumowanie naszych czasów. Nie pasujesz do kanonów piękna? Nie ma dla ciebie miejsca. Myślisz, że jesteś okej? Niech tylko oceni cię internetowa społeczność, a twoja samoocena od razu spadnie poniżej zera. I to robią ludzie ludziom. Dlaczego?
"Pasztety, do boju!" jest do bólu współczesna. Pokazuje świat nastolatków takim, jaki jest teraz - brutalny, okrutny, gdzie akceptacja grupy to najwyższa wartość. A niełatwo ją osiągnąć. Jeszcze trudniej jest zaakceptować siebie.
I chwała Clémentine Beauvais za lekkie pióro, dzięki któremu nie mamy łzawego dramatu, ale przesyconą humorem powieść o byciu nastolatkiem. Z wszystkimi wadami i zaletami tego okresu życia.
Polecam ludziom w każdym wieku - bo każdy z nas miał do czynienia z dręczeniem w szkole i/lub w Internecie, nawet jeśli tylko patrzył na to z boku.

"[...] gdy tylko ktoś mówi, że super z nas dziewczyny, silne, inteligentne i przebojowe, zaraz ktoś inny na jakimś portalu społecznościowym szybciutko pisze, że jesteśmy pokemony, pokraki, zdziry, pindy i szmaty, głupie cipy, spaślaki, tłuste świnie, brzydkie jak noc. Kim są ci ludzie? Tajemnica, kompletna tajemnica. Czy za tymi masakrycznymi obelgami naprawdę są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z niewielu książek, które przeczytałam w jeden dzień. Trudno się od niej oderwać, bo akcja biegnie jak szalona, atmosfera jest ze strony na stronę coraz bardziej dziwna i psychodeliczna. Zakończenie - cóż, trochę się tego spodziewałam, trochę nie. Ale nie będę spoilerować.
Nie jest to jednak książka bez wad. Najbardziej chyba rozśmieszył mnie ogromny błąd logiczny dotyczący rudowłosej dziewczyny - ukazuje się ona Julii, ale zawsze ma twarz zasłoniętą włosami albo stoi w oddali, a potem Julia rysuje jej portrety z wielką dbałością o szczegóły twarzy. Jak...?
Drugą rzeczą, taką mniejszą, jest szczegół z tablicą ouija - jak dobrze kojarzę, nie ma na niej polskich liter diakrytycznych ;) Jestem też ciekawa, czy nazwisko "Morulska" wzięło się po prostu z umiłowania autorki do biologii, czy jest dodatkowo metaforyczne. Jeśli to drugie, to nieco się ubawiłam, bo to taki myk w stylu debiutanta albo bardzo młodego pisarza.
Największym minusem jest chyba to, że pojawia się w książce zbyt wiele wątków, które nie są do końca jasne (nie tajemnicze, ale takie jakby zapomniane), nieco przekombinowane nie wiadomo po co. I zostawione, jak gdyby miały być kiedyś kontynuowane. Wątek jednego z bohaterów, wątek dziewczyny z pociągu, wątek założyciela ośrodka... Kilka ich jeszcze jest, ale zdradziłabym zbyt wiele z fabuły. Książka zyskałaby na jakości, gdyby miała większą objętość (co ciekawe, ten sam zarzut postawiłam "Jadze" tej samej autorki). Bo pomysł jest ciekawy, ale napisany zbyt szybko, niektóre postacie nie mają czasu się rozwinąć, niektóre wydarzenia wyjaśnić. Owszem, lubię, kiedy w książce pojawia się jakaś tajemnica, której czytelnik musi się sam domyślić, ale w "Drugiej szansie" jest tych tajemnic zbyt dużo, tak że po zakończeniu czytania nie wie się w sumie, co się stało, nie ma się nawet punktu zaczepienia, jakiekolwiek sugestii. Gdyby całość była dłuższa, bardziej dopracowana, wtedy byłaby to całkiem dobra powieść grozy. Tak jest to wciągająca młodzieżówka, która jednak nieco zbyt często wywołuje irytację i to bynajmniej nie zamierzoną.

Jedna z niewielu książek, które przeczytałam w jeden dzień. Trudno się od niej oderwać, bo akcja biegnie jak szalona, atmosfera jest ze strony na stronę coraz bardziej dziwna i psychodeliczna. Zakończenie - cóż, trochę się tego spodziewałam, trochę nie. Ale nie będę spoilerować.
Nie jest to jednak książka bez wad. Najbardziej chyba rozśmieszył mnie ogromny błąd logiczny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jest to książka dla każdego.
Obecne czasy przyzwyczaiły nas do kryminałów, w których akcja biegnie szybko, trup ściele się gęsto, morderstwa są makabryczne (że aż czasami trudno zauważyć, kiedy autor przekracza granicę kryminału i wchodzi z rozpędu lub z rozmysłem do krainy horroru), a winny jest złapany przez genialnego detektywa, koniecznie z mroczną przeszłością.
W "Imieniu róży" mrocznie jest zawsze i wszędzie. Mroczne jest opactwo, mrocznie jest w umysłach niektórych mnichów, mroczny jest oczywiście labirynt, mroczne są same "ciemne wieki", w których osadzony jest czas akcji. I czytelnik jest wciągany w ten mrok - bardzo powoli, bardzo skutecznie.
Mnóstwo jest w tej powieści wywodów historycznych i teologicznych. Ciągną się one przez całe strony, a czytelnik ma coraz cięższe oczy, coraz trudniej mu się skupić, coraz częściej czyta kilka razy ten sam ustęp, próbując nie zgubić się w splątanej sieci złożonej z nazwisk, nazw własnych, wydarzeń historycznych i poglądów religijnych. I po jakimś czasie sam czuje się jak mnich w skryptorium, gdzie czas jakby się zatrzymał. I nagle łup!!! Ktoś ginie. Czytelnik wytrąca się z równowagi, bo choć książka miała być przecież kryminałem i czytelnik czekał na tego trupa, to jakoś tak w tym oczekiwaniu (niczym gorliwego mnicha na paruzję) o tym trupie zapomniał. A tu nagle ktoś ginie, potem kolejny, a te morderstwa to wcale nie są jakieś oczywiste i banalne, nikt nikogo nocą sznurem od habitu nie dusi. I robi się coraz mroczniej, coraz dziwniej, bo w tej atmosferze ciszy, spokoju i jakby braku ruchu te morderstwa zdają się nie na miejscu. Tak, czujemy się jak XIV-wieczni mnisi w opactwie, którym nagle ktoś zakłócił spokój, którzy się nie spodziewali takich wydarzeń. Tak, nawet nie będziemy sobie zdawać sprawy z tego, kiedy weszliśmy do tej powieści cali, zostaliśmy wessani i odziani w habit, stojący w kącie, w pełnej zgrozy ciszy.
Zaczęłam od tego, że nie jest to książka dla każdego. Nie jest, bo nie każdy przebrnie przez długie ustępy historyczne i teologiczne. Tej powieści nie czyta się szybko, ale i szybko się z niej nie wychodzi. I chyba o to powinno chodzić w każdej genialnej książce.

Nie jest to książka dla każdego.
Obecne czasy przyzwyczaiły nas do kryminałów, w których akcja biegnie szybko, trup ściele się gęsto, morderstwa są makabryczne (że aż czasami trudno zauważyć, kiedy autor przekracza granicę kryminału i wchodzi z rozpędu lub z rozmysłem do krainy horroru), a winny jest złapany przez genialnego detektywa, koniecznie z mroczną przeszłością.
W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najbardziej żal mi książek, które miały potencjał. "Informacjonistka" jest jedną z nich.
Zaczyna się klasycznie, żeby nie powiedzieć "Ale to już było... wiele, wiele razy" - bo trzeba odszukać kogoś, kto zaginął, a sprawa nie jest taka łatwa, jak się początkowo wydawała. No i tutaj wchodzi coś nowego, bo te poszukiwania odbywają się w Afryce, a nie na ulicach - znów: klasycznego - Nowego Jorku albo Los Angeles.
Zapowiada się świetnie albo chociaż wciągająco.
Ale nie.
Bo bohaterowie są bezbarwni, nic ich nie wyróżnia. A przepraszam, główna bohaterka jest osobą zbyt perfekcyjną na istnienie. Ma wręcz magiczny talent do języków, po prostu chodzący translator. Czar osobisty, wzbudzanie pożądania i mordercze umiejętności. A do tego dziki zapał do zabijania (?), który musi w sobie tłumić.
Rozwiązanie całej sprawy jest takie... bez szału. Nic nowego, nic nadzwyczajnego, jeden z najprostszych, najbardziej oklepanych motywów kryminalnych, których fan gatunku nawet nie bierze już pod uwagę przy swoich domysłach na temat rozwiązania sprawy. Nie wzbudza to w ogóle emocji.
Na plus jest kilka scen, stąd 5 gwiazdek. Może kolejna część będzie lepsza.

Najbardziej żal mi książek, które miały potencjał. "Informacjonistka" jest jedną z nich.
Zaczyna się klasycznie, żeby nie powiedzieć "Ale to już było... wiele, wiele razy" - bo trzeba odszukać kogoś, kto zaginął, a sprawa nie jest taka łatwa, jak się początkowo wydawała. No i tutaj wchodzi coś nowego, bo te poszukiwania odbywają się w Afryce, a nie na ulicach - znów:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ech. Fabularnie bez zarzutu, klasyczne young adult fiction, sporo akcji, momentami bardzo przewidywalnej, ale takie są tego typu książki i na tym polega ich urok. Relaks, po prostu.
Niestety, jest coś, co w tej części irytowało mnie tak, że ciśnienie miałam wyższe od razu po pierwszych kilku zdaniach pierwszego rozdziału. Mowa o odmianie imienia "Jace". No kurczę! Trzy części ładnie i poprawnie, a tu nagle taki błąd! To po prostu bolało.

Ech. Fabularnie bez zarzutu, klasyczne young adult fiction, sporo akcji, momentami bardzo przewidywalnej, ale takie są tego typu książki i na tym polega ich urok. Relaks, po prostu.
Niestety, jest coś, co w tej części irytowało mnie tak, że ciśnienie miałam wyższe od razu po pierwszych kilku zdaniach pierwszego rozdziału. Mowa o odmianie imienia "Jace". No kurczę! Trzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie będę się rozpisywać na temat tego, jakie wrażenie wywarła na mnie ta książka, ale przyczepię się do opisu zamieszczonego na stronie Lubimy Czytać.
Nie wiem, kto ten opis stworzył, ale dawanie spoilerów, streszczanie fabuły czy opisywanie świata NIE POWINNY BYĆ CZĘŚCIĄ BLURBA.

Nie będę się rozpisywać na temat tego, jakie wrażenie wywarła na mnie ta książka, ale przyczepię się do opisu zamieszczonego na stronie Lubimy Czytać.
Nie wiem, kto ten opis stworzył, ale dawanie spoilerów, streszczanie fabuły czy opisywanie świata NIE POWINNY BYĆ CZĘŚCIĄ BLURBA.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od plusów.
Styl pisania - lekki, przyjemny, każdy termin mogący nie być znany czytelnikowi jest przystępnie wyjaśniany w teście głównym w naturalny sposób, bardzo zwięźle i jasno. Zdjęć nie jest zbyt dużo, co doceniam, bo książka o czasopiśmie, a nie czasopismo.
Ogromny plus za porównania sposobów prowadzenia czasopisma czy praw rządzących światem mody parędziesiąt lat temu i współcześnie (powiedzmy. Akcja książki kończy się w 2012 roku).
I okładka - cudo w porównaniu do innych wydań.
Teraz minusy.
Chwalenie się - niby nie wprost, ale jednak ciągle. Rozumiem sytuacje dotyczące sesji zdjęciowych - jeśli opisuje się sesję z osobą X, to normalne, że się o niej wspomni. Ale kompletnie nie rozumiem wtrętów typu "Stałam pomiędzy X a Y", "X zaprosiła go do stolika" i mój hit: "Na schodach zamieniłam parę słów z A" (nie chcę podawać nazwisk, bo było ich tyle, że nie pamiętam, które występowało w jakiej sytuacji. Na pewno gdzieś pojawiła się Beyonce, Jennifer Lopez i Sarah Jessica Parker). Do żadnej z tych sytuacji nie ma potem odniesienia, nie wraca się do nich, często są to zdania kończące akapit, mające być chyba takim "Wow" na koniec.
Pisałam wyżej o mnóstwie nazwisk - to jest naprawdę irytujące. Jest ich tam od groma, zresztą na końcu jest indeks nazwisk - chyba 3 albo 4 strony. Znałam może 1/10 z tego. Jednak najgorsza była w tym maniera typu "Na wyjeździe miałam przyjemność współpracować z X" albo "Byłam tam z A, B, C, D, E, i F". I koniec. Kto to, co to, kim są ci ludzie - brak wyjaśnienia.
Przyznam od razu - światem mody interesuję się tylko podczas oglądania "Plotkary". Nie potrafiłabym odróżnić zdjęcia zrobionego przez jednego fotografa od zdjęcia zrobionego przez innego fotografa. Nie mam pojęcia, jak wyglądają projektanci, a co dopiero rozróżniać style zaprojektowanych przez nich ubrań. Może dlatego nie zachwycałam się niektórymi fragmentami tak, jak powinnam. Książkę przeczytałam głównie dlatego, że słyszałam o "Vogue'u" i chciałam poznać kulisy pracy w tak znanym czasopiśmie. Czy poznałam - z całą pewnością mogę powiedzieć, że tak.
Być może ktoś, kto interesuje się modą będzie czytał tę książkę z wypiekami na twarzy - mnie momentami nudziła, momentami denerwowała, ale że objętościowo nie jest duża, więc przeczytałam ją bardzo szybko.
A, no i muszę przyczepić się do jednej rzeczy - wyrażenie "Moda wysoka" boli w oczy. Można było spokojnie zostawić "high fashion" czy "Haute couture", bo te nazwy są znane w Polsce.
Podsumowując - książka napisana lekkim, przystępnym językiem, poruszająca czasami ważne tematy (jak kulisy modelingu), niestety autorka nie stroni od chwalenia się tym, kogo spotkała i z kim rozmawiała. Spodoba się fankom mody, które interesują się historią tej branży i nie muszą googlować każdego wymienionego w książce nazwiska. Dla kogoś, kto chce poznać kulisy pracy w renomowanym piśmie - również, ale na pewno bardziej się wynudzi.

Zacznę od plusów.
Styl pisania - lekki, przyjemny, każdy termin mogący nie być znany czytelnikowi jest przystępnie wyjaśniany w teście głównym w naturalny sposób, bardzo zwięźle i jasno. Zdjęć nie jest zbyt dużo, co doceniam, bo książka o czasopiśmie, a nie czasopismo.
Ogromny plus za porównania sposobów prowadzenia czasopisma czy praw rządzących światem mody parędziesiąt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby ta książka była trochę obszerniejsza, znacznie by na tym zyskała. W "Jadze" występuje dosłownie demon za demonem i choć na tym motywie w jakiejś części opiera się fabuła, to było to zbyt szybkie. Jeden stwór, potem kolejny, kolejny, bez szans na odpoczynek, bez szans na to, żeby każdy z tych epizodów był potraktowany z należytą uwagą, bo czytelnik nie zdąży się otrząsnąć po opisie demona X, a już wyskakuje demon Y. Brakuje mi dodatkowego wątku, którym można byłoby przepleść przygody Jagi. Ma to być jednak opowieść Jagi, którą słucha Gosława, więc taki szybki styl i dodatkowe opisy poszczególnych demonów są uzasadnione.
"Jagę" czyta się szybko i nawet przyjemnie, taki trochę nieogarnięty wiedźmin w spódnicy :) Wielki plus za wplatanie wątków nawiązujących do kolejnych części, które są nienachalnymi mrugnięciami okiem do czytelnika. No i same postaci Jagi i Mszczuja - świetnie wykreowane, oryginalne i żywe, od razu pała się do nich sympatią.
Żałuję tylko, że nie przeczytałam "Jagi" przed kolejnymi tomami "Kwiatu paproci" - pewnie patrzyłabym na tamtejsze wydarzenia w inny sposób :)

Gdyby ta książka była trochę obszerniejsza, znacznie by na tym zyskała. W "Jadze" występuje dosłownie demon za demonem i choć na tym motywie w jakiejś części opiera się fabuła, to było to zbyt szybkie. Jeden stwór, potem kolejny, kolejny, bez szans na odpoczynek, bez szans na to, żeby każdy z tych epizodów był potraktowany z należytą uwagą, bo czytelnik nie zdąży się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo się zawiodłam na tej części. Pierwsze cztery tomy były genialne i wciągające, czwarty - już słabiej, ale jednak z sensem, ale "Języki węży" to już równia pochyła. Wielki chaos, bohaterowie płascy, nawet Laurence stał się jakiś taki miałki. Akcja ciągnięta na siłę, niepozamykane czy poucinane wątki... Nie, to nie jest ten sam poziom, co poprzednie części. Z radością skończyłam ją czytać tylko dlatego, że ta męczarnia się skończyła. Jedyne plusy to postacie Temeraire'a, Kulingile i Tharkaya.

Bardzo się zawiodłam na tej części. Pierwsze cztery tomy były genialne i wciągające, czwarty - już słabiej, ale jednak z sensem, ale "Języki węży" to już równia pochyła. Wielki chaos, bohaterowie płascy, nawet Laurence stał się jakiś taki miałki. Akcja ciągnięta na siłę, niepozamykane czy poucinane wątki... Nie, to nie jest ten sam poziom, co poprzednie części. Z radością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ajajaj. Po tak świetnej "Zaginionej dziewczynie" zapragnęłam więcej książek pani Flynn. Tutaj gorzko się rozczarowałam.
Książka przekombinowana, a bohaterowie bezbarwni. Libby irytowała mnie okrutnie (ale przynajmniej wywoływała jakieś uczucia), a reszta postaci nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Nie mogłam "wejść" w świat tej powieści. Po lekturze dosyć spokojnej "Ostatniej z Dzikich" Canavan myślałam, że thriller wciągnie mnie bez reszty, ale stało się coś wręcz odwrotnego - czekałam, aż wreszcie się skończy. Nie porzuciłam jej tylko dlatego, że ciągle liczyłam na jakiś dobry zwrot akcji, coś zaskakującego, coś, co wbije mnie w fotel. Niestety, jedyną taką sceną była ta z Crystal (nie będę się rozpisywać, aby nie spoilerować).
Za dużo fałszywych tropów, z których żaden nie potrafił mnie zmylić, a na tym ta sztuczka powinna polegać. Silne argumenty i solidne podstawy, by czytelnik mógł oskarżyć jakąś postać - to jest ważne. No i sakramentalne "Kto zabił?" było rozczarowujące, bo serio...? W ten sposób...?
Pominę tutaj wątek satanistyczny, który był kompletnie niepotrzebny.
Nie mogę też pominąć irytującego i niesmacznego zabiegu stylistycznego, którego ja nie znoszę w takim wydaniu. Chodzi mi o zbędną, wybiórczą szczegółowość. W wyobrażeniu sobie jakiejś sceny nie są mi potrzebne opisy w stylu "do ust przykleiły jej się okruszki ciastka" czy inne tego typu zdania. Nie wprowadzają one żadnej wartości do sceny, a niepotrzebnie ją wydłużają. Jeśli autor ma taki styl, że lubi szczegóły, to okej. Ale tutaj te opisy pojawiają się na tyle rzadko, że nie można tego zaliczyć do cech stylu autora. Nie grają one też żadnej roli w danej scenie (wykorzystując przywołane przeze mnie zdanie - gdyby bohaterka była pedantką, osobą dbającą o każdy element swojego wyglądu, to wtedy informacja o okruszkach byłaby ważna. A w "Mrocznym zakątku" nie pełni to żadnej funkcji informacyjnej czy stylistycznej).
Ech. Pomysł ciekawy, z potencjałem, ale akcja rozwija się zbyt wolno, przekracza granicę budowania napięcia na rzecz przynudzania, a finał jest blady i bez wyrazu.

Ajajaj. Po tak świetnej "Zaginionej dziewczynie" zapragnęłam więcej książek pani Flynn. Tutaj gorzko się rozczarowałam.
Książka przekombinowana, a bohaterowie bezbarwni. Libby irytowała mnie okrutnie (ale przynajmniej wywoływała jakieś uczucia), a reszta postaci nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Nie mogłam "wejść" w świat tej powieści. Po lekturze dosyć spokojnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest ten sam poziom, co "Blackout" i "Zero", niestety. O ile tamte dwie pozycje dawały do myślenia i miały mocny przekaz, tak "Helisa" jest raczej połączeniem thrillera i sci-fi, służącym tylko do rozrywki. Gdyby bardziej stonować możliwości transgenicznych dzieci, a nie robić z nich takich trochę X-menów, to jeszcze by uszło. Rozumiem, że przekazem miała być w założeniu przestroga przed manipulacją genetyczną u ludzi, ale niestety, wszystko wyszło trochę przejaskrawione, a przez to nieprawdopodobne. Władza mediów społecznościowych nad ludźmi, wyłączenie prądu w całej Europie - ok, to daje mocno do myślenia. Ale nadludzie zachowujący się trochę jak wrodzy kosmici - to już kompletnie co innego.

To nie jest ten sam poziom, co "Blackout" i "Zero", niestety. O ile tamte dwie pozycje dawały do myślenia i miały mocny przekaz, tak "Helisa" jest raczej połączeniem thrillera i sci-fi, służącym tylko do rozrywki. Gdyby bardziej stonować możliwości transgenicznych dzieci, a nie robić z nich takich trochę X-menów, to jeszcze by uszło. Rozumiem, że przekazem miała być w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od razu powiem - przeczytałam połowę tej książki i nie dałam już więcej rady.

Ze świecą szukać większej szmiry.

Autorka chciała chyba połączyć fantasy z thrillerem - tutaj spiczaste uszy i tajemnicze znaki bogów, a potem "makabryczne" zbrodnie i mówienie do innych osób po nazwisku (zabieg znany z kryminałów). A wszystko to w sosie "Igrzysk śmierci" - kilku kandydatów walczących o tytuł, sławę i karierę, przeniesionych z rynsztoka do pełnego luksusów pałacu. Niestety, klimatu nie ma w tej powieści kompletnie żadnego - wszystko jest tak naprawdę podane na tacy, nie ma miejsca na domysły czy zaciekawienie czytelnika, bo wszystko jest wyjaśnione od razu. Przeszłość Celeany - już w pierwszych rozdziałach. Wspólne dzieciństwo Chaola i Doriana - tak samo.
Bohaterka bez wad - piękna, pewna siebie, zdolna, umie się wysławiać jak arystokratka, pozabijać wrogów i nie-wrogów (bo tysiąc pięćset razy zostaje podkreślone to, jaka ona jest bardzo niebezpieczna i że zdobyła ponurą sławę zabójczyni), obronić niewinnych, lubi czytać i jest wirtuozem pianina. A została przecież wychowana przez Króla Zabójców i przechodziła intensywny trening z najlepszymi z najlepszych! Przez rok odbywała karę w kopalni, wymęczona i bita, ale w ciągu 2 tygodni podróży konno dała radę przytyć, a jej rany się zabliźniły.
Do tego brak jakiegokolwiek charakteru postaci - nikt się tam nie wyróżnia, wszyscy są tak samo płascy i bezbarwni.
No i zero jakiegokolwiek pola do popisu dla wyobraźni czytelnika.
Kiedy Kaltain chce wykorzystać kogoś do swojej intrygi, jest powiedziane o tym od razu po jej wypowiedzi.
Rzeźba na grobowcu - od razu wiadomo kto to, z kim, z czym, po co i dlaczego.
Celeana gra na pianinie - natychmiast jest wyjaśnione, skąd u niej nastrój do grania, dlaczego, co i jak.
I tak dalej.
Jak w książce dla dzieci w wieku przedszkolnym.
No i te bardzo, ale to bardzo dokładne opisy strojów, że tak zacytuję moje ulubione:

"Założyła trzewiki czerwone niczym zimowe jagody, które dopiero co pojawiły się na krzakach"

"Skręcił za żywopłot i o mało nie wpadł na kobietę w sukni z szmaragdowoniebieskiego aksamitu. Był to bliżej nieokreślony kolor wód górskiego jeziora"

"Miał na sobie oczywiście szaty wybrane przez matkę i przysłane mu wcześnie rano – niebieskawozieloną kamizelkę z aksamitu i koszulę z idiotycznie obszernymi, białymi rękawami. Kasztanowe buty z zamszu wyglądały według niego na zbyt nowe, co raziło jego męską dumę. Na szczęście spodnie były zwykłe, jasnoszare"

Nie da się nie zwrócić uwagi na liczne błędy logiczne i język tak prosty i infantylny, że IQ spada od samego patrzenia:

"Próbowała się uśmiechnąć, ale wypowiedziała te słowa ciszej, niż zamierzała"

"Podłużna twarz złodzieja, odarta ze skóry i mięśni, zastygła w niemym krzyku"

Właśnie po tym ostatnim cytacie zakończyłam moją przygodę z tą książką. Nie dałam rady więcej. Tyle osób uwielbia tę książkę, ja niestety nie mogłam przez to przebrnąć.

Od razu powiem - przeczytałam połowę tej książki i nie dałam już więcej rady.

Ze świecą szukać większej szmiry.

Autorka chciała chyba połączyć fantasy z thrillerem - tutaj spiczaste uszy i tajemnicze znaki bogów, a potem "makabryczne" zbrodnie i mówienie do innych osób po nazwisku (zabieg znany z kryminałów). A wszystko to w sosie "Igrzysk śmierci" - kilku kandydatów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Za dużo tego wszystkiego. Zbyt dużo wątków, które są poruszane i niby ważne, ale jednak potem się okazuje, że całkowicie bezsensowne.
Nie wiadomo, gdzie osadzić fabułę - dostaje się sprzeczne informacje, tak że zastanawiam się do teraz, o co chodzi. Pojawia się Yennefer, ale potem z kolei jest nawiązanie do pierwszego opowiadania z "Ostatniego życzenia", gdzie przecież Geralt Yennefer nie znał...
Wątek Rissbergu - dosyć ważny przecież - nie pojawił się w żadnej innej części "Wiedźmina". To samo z aguarami - w sadze sprawa elfów jest poruszana bardzo często, dlaczego więc nie były ani razu poruszane tematy porwań przez aguary?
Gdyby z tych wszystkich wątków zrobić zbiór opowiadań, to książka byłaby świetna. A tak jest to po prostu za dużo wątków w zbyt małej przestrzeni fabularnej.

5 gwiazdek za epilog, o wiele lepiej poprowadzony niż epilog "Pani Jeziora".

Za dużo tego wszystkiego. Zbyt dużo wątków, które są poruszane i niby ważne, ale jednak potem się okazuje, że całkowicie bezsensowne.
Nie wiadomo, gdzie osadzić fabułę - dostaje się sprzeczne informacje, tak że zastanawiam się do teraz, o co chodzi. Pojawia się Yennefer, ale potem z kolei jest nawiązanie do pierwszego opowiadania z "Ostatniego życzenia", gdzie przecież...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Martę Kisiel dotychczas znałam z serii "Dożywocie" i "Nomen Omen", książek lekkich i zabawnych, do których uwielbiam od czasu do czasu wracać. Ta antologia pokazała, że Kisiel jest mistrzynią nie tylko fantastyki humorystycznej, ale również opowiadań grozy. Klimatem przypomina mi momentami "Księgę Jesiennych Demonów" Grzędowicza, która również była wspaniała przez to, że była właśnie niepokojąca. Tytułowe opowiadanie, "Pierwsze słowo" będę długo pamiętać, tak samo jak "Miasto motyli i mgły". Tajemnicze, dotykające wrażliwych strun w ludzkiej duszy, zmuszające do myślenia - nie mam innych słów na określenie tej antologii, jak tylko GENIALNA.

Martę Kisiel dotychczas znałam z serii "Dożywocie" i "Nomen Omen", książek lekkich i zabawnych, do których uwielbiam od czasu do czasu wracać. Ta antologia pokazała, że Kisiel jest mistrzynią nie tylko fantastyki humorystycznej, ale również opowiadań grozy. Klimatem przypomina mi momentami "Księgę Jesiennych Demonów" Grzędowicza, która również była wspaniała przez to, że...

więcej Pokaż mimo to