-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik264
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04-18
2024-04-16
Grzyby to fascynujące stworzenia – kiedy byłam małym dzieckiem, z jakiegoś powodu bardzo mnie przerażały. Do tego stopnia, że będąc na spacerze z rodzicami, na widok owocnika grzyba wpadałam w panikę. Z perspektywy czasu ciężko mi zrozumieć moje własne reakcje, bo moja relacja z grzybami odwróciła się z czasem o 180 stopni.
Mój wygaszony lęk z dzieciństwa zmienił się bowiem w głębokie zainteresowanie. Grzyby, nie dość, że potrafią być piękne i kolorowe, to na dodatek są bardzo złożonymi, nie do końca rozumianymi i docenianymi organizmami. Książka Merlina Sheldrake stała się dla mnie okazją, by poznać je lepiej i chociaż miałam pewne obawy, czy nie będzie dla mnie zbyt ciężkim orzechem do zgryzienia (mimo wszystko nigdy nie było mi po drodze z naukami biologicznymi), okazała się strzałem w dziesiątkę.
Język, jakim napisana jest książka, jest przystępny i łatwy w odbiorze – nawet fragmenty, w których autor posługuje się nieco bardziej „branżowym” słownictwem, były dla mnie zrozumiałe. Merlin Sheldrake wyjaśnia wszystkie opisywane zjawiska i układa je w ciągi przyczynowo-skutkowe zachodzące w przyrodzie w sposób, który z pewnością trafi nawet do zupełnego laika. W głębszym zrozumieniu opisywanych zagadnień pomagają też przypisy, głównie w formie odsyłaczy, ale nierzadko również w formie obszernych uzupełnień tekstu głównego.
„Strzępki życia” czyta się prawie jak książkę fabularną również dzięki wtrącanym gdzieniegdzie dialogom, urozmaicającym tekst ilustracjom (w oryginale wykonywanym grzybowym atramentem!) i niezwykle płynnej narracji. Merlin Sheldrake nie tylko opisuje fakty, ale snuje przy tym bajkową opowieść – o grzybach, o środowisku badaczy zajmujących się nimi, o sobie samym i swojej niezwykłej relacji z królestwem fungi.
Choć niektóre hipotezy przedstawione w tej książce wydają się być przesadzone, niczym z science-fiction albo horroru lovecraftowskiego (jak na przykład idea „pożyczania” ciała człowieka przez grzyby psylocybinowe - która mimo swojej niewiarygodności mi się spodobała i poruszyła moją wyobraźnię), po jej lekturze mam poczucie, że przyjęłam ogromną dawkę wiedzy na temat grzybów, która zmieniła moje spojrzenie na otaczającą mnie przyrodę – i nie tylko, bo jak się okazuje, grzyby są wszechobecne nawet w najbardziej zurbanizowanych miejscach na świecie. Nabrałam jeszcze większego respektu i podziwu dla tych niepozornych organizmów, które jeszcze niejednym mogą nas – zarówno badaczy, jak i zwykłych zjadaczy chleba – zaskoczyć.
Grzyby to fascynujące stworzenia – kiedy byłam małym dzieckiem, z jakiegoś powodu bardzo mnie przerażały. Do tego stopnia, że będąc na spacerze z rodzicami, na widok owocnika grzyba wpadałam w panikę. Z perspektywy czasu ciężko mi zrozumieć moje własne reakcje, bo moja relacja z grzybami odwróciła się z czasem o 180 stopni.
Mój wygaszony lęk z dzieciństwa zmienił się...
2024-04-02
Nazwisko pani Katarzyny Bondy chyba każdemu w Polsce choć raz obiło się o uszy, a każdy aktywny czytelnik najprawdopodobniej miał do czynienia z jej dziełami. Ja, choć wielokrotnie zastanawiałam się nad zakupem którejś z jej książek, ostatecznie nie miałam wcześniej okazji żadnej z nich przeczytać, tak więc „Krew w piach” to moje pierwsze spotkanie z jej twórczością.
Powód, dla którego zdecydowałam się na tę książkę, nie jest związany z nazwiskiem autorki, tylko bezpośrednio z tym, co tę książkę wyróżnia – prawdziwą historią, na której jest oparta. Zaintrygowało mnie to, że pani Bonda postanowiła napisać nową powieść całkowicie bazowaną na historii kryminalnej, która wydarzyła się naprawdę, a nie tylko luźno nią inspirowaną. Po pierwsze – chciałam poznać bliżej tę historię, bo wcześniej o niej nie słyszałam, a miała miejsce na naszym własnym, polskim podwórku. Po drugie – chciałam przeczytać ciekawą książkę i miałam ochotę na kryminał.
Zgadzam się z opinią, którą zasłyszałam wcześniej w różnych miejscach – gdyby nie to, że ta historia jest prawdziwa, można by z łatwością zawyrokować, że "Bonda przesadziła". Historia mordercy, który najpierw uwodził swoje ofiary, później ograbiał z majątku, a następnie pozbawiał życia w tak okrutny sposób, jest zwyczajnie nieprawdopodobna, karykaturalna i wręcz chciałoby się powiedzieć: naiwna. Prowadził romanse jednocześnie z ponad 20 kobietami? Niemożliwe, tani chwyt literacki. Przynajmniej kilku z nich obiecywał wspólne życie, a one mu wierzyły? Ściema, nie mogły być aż tak ślepe na sytuację. A jednak, jak się okazuje, to właśnie prawdziwe życie pisze najlepsze, a jednocześnie najbardziej pokręcone scenariusze. Jedyne, co w tej powieści jest nieprawdziwego, to imiona bohaterów i miejsca akcji, pozmieniane na potrzeby książki. Pani Bonda wykorzystała też pewne elementy, które stanowiły poszlaki w sprawie, ale nie zostały włączone do oficjalnego materiału dowodowego – jak sama twierdzi, aby za pomocą wyobraźni jeszcze bardziej upłynnić tę historię i dopisać do niej alternatywne wątki, które mogły, a nie musiały mieć miejsca w rzeczywistości.
„Krew w piach” to taka książka – hybryda, spisana w formie powieści kryminalnej historia prawdziwego mordercy-psychopaty, który naprawdę pozbawił życia przynajmniej trzy polskie kobiety. I to nie tak dawno temu, bo ostatnią w 2019 roku. Nietrudno jest znaleźć w Internecie informacje o tym panu oraz jego ofiarach, jednak z żadnego z artykułów, na które trafiłam, nie wyniosłam tyle wiedzy o tej sprawie, co z książki pani Bondy. Jednocześnie w moje ręce trafiła po prostu ciekawa książka, którą czytałam z zainteresowaniem - napisana przyjemnym, przystępnym językiem kogoś, po kim widać doświadczenie w pisarstwie i ogromną wyobraźnię.
Jestem pełna podziwu dla pani Katarzyny, że zdecydowała się poruszyć tak trudny, przerażający i świeży temat i że podjęła wyzwanie przedstawienia rzeczywistej sprawy w sposób literacki, który trafi do przeciętnego odbiorcy kryminałów. Dobre wrażenie, jakie wywarła na mnie lektura tej powieści, dodatkowo potwierdził obejrzany przeze mnie podcast z udziałem pani Bondy, w którym wypowiadała się między innymi właśnie o książce „Krew w piach”. Myślę, że teraz znacznie chętniej i z jeszcze większą ciekawością sięgnę po inne książki tej autorki.
Nazwisko pani Katarzyny Bondy chyba każdemu w Polsce choć raz obiło się o uszy, a każdy aktywny czytelnik najprawdopodobniej miał do czynienia z jej dziełami. Ja, choć wielokrotnie zastanawiałam się nad zakupem którejś z jej książek, ostatecznie nie miałam wcześniej okazji żadnej z nich przeczytać, tak więc „Krew w piach” to moje pierwsze spotkanie z jej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Na „Muchomory w cukrze” wpadłam dzięki temu, że książkę jeszcze przed premierą szeroko reklamowano we wszystkich możliwych social mediach. Estetyczna okładka kojarząca się z obecnymi internetowymi trendami i medialna postać autorki stworzyły do tego warunki wręcz idealne, a ja złapałam się na tę przynętę, choć po książki young adult sięgam już teraz bardzo sporadycznie.
Historię Fio, opowiadaną w formie pierwszoosobowej retrospekcji, pochłonęłam w niespełna półtorej dnia. Na swój sposób kupiła mnie ta opowieść – w cierpiącej na stany lękowe, ale wewnętrznie silnej głównej bohaterce łatwo było mi odnaleźć odrobinę siebie z przeszłości, reszta bohaterów przekonała mnie tym, że każdy z nich był inny i na swój sposób specyficzny, a sielski klimat letnich wakacji, w tle którego od początku tliło się coś niepokojącego, fantastycznie dopełnił całokształtu.
Muszę jednak przyznać, że fabuła jest tutaj dość naiwna (umówmy się, młody człowiek, którego stać na mieszkanie samotnie pośrodku niczego w luksusowym domu z klimatyzacją i wanną z hydromasażem, to w polskich realiach czysta fantastyka), a główny plot twist przewidywalny – już po samym tytule książki można się domyślić, z czym będzie związany, a zachowanie tajemniczego Adama od początku wydaje się być przerysowane, żeby dobrze wpasowało się w zakończenie, które, swoją drogą, rozegrało się nieco zbyt szybko. Choć suspens budowany jest już od samego prologu, a czytelnik od początku wie, że w grupie przyjaciół wydarzy się coś, co wydarzyć się nie powinno, ostateczny zwrot akcji to zaledwie kilka stron, przez które ledwo zdąży się przebiec wzrokiem, a te już się kończą. Zwrócenie klimatu całej powieści w kierunku zupełnie przeciwnym, niż dotychczasowy, w tak szybkim tempie to zadanie trudne i wydaje mi się, że tutaj nie do końca się to udało, choć podjęta przez autorkę próba nie wyszła najgorzej.
Mimo tych technicznych mankamentów, żałuję, że „Muchomory w cukrze” nie ukazały się w moich czasach nastoletnich – autorka porusza w tej książce wiele trudnych, ale ważnych i przede wszystkim aktualnych tematów, których ciężko się doszukiwać nawet w młodzieżówkach wydanych stosunkowo niedawno. Osoby w wieku lat –nastu na pewno wyciągną z niej wartościowe lekcje. Dla mnie, znajdującej się już poza grupą docelową, była to bardzo krótka, ale wciągająca historia, która na chwilę przeniosła mnie spod koca w sam środek upalnego lata, z powrotem w świat nastoletnich problemów z odnajdywaniem własnej tożsamości i swojego miejsca w świecie.
Na „Muchomory w cukrze” wpadłam dzięki temu, że książkę jeszcze przed premierą szeroko reklamowano we wszystkich możliwych social mediach. Estetyczna okładka kojarząca się z obecnymi internetowymi trendami i medialna postać autorki stworzyły do tego warunki wręcz idealne, a ja złapałam się na tę przynętę, choć po książki young adult sięgam już teraz bardzo...
więcej Pokaż mimo to