Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Niby o czasach PRL-u, a niektóre obserwacje nadal zaskakująco aktualne. To chyba nie świadczy o nas dobrze.

Niby o czasach PRL-u, a niektóre obserwacje nadal zaskakująco aktualne. To chyba nie świadczy o nas dobrze.

Pokaż mimo to

Okładka książki Dzieci z chmur. Opowieść o adopcji i macierzyństwie Justyna Bigos, Beata Mozer
Ocena 6,8
Dzieci z chmur... Justyna Bigos, Beat...

Na półkach: ,

Piękna, wzruszająca opowieść o historii dwóch rodzin, najpierw starających się o dzieci, a gdy starania nie przyniosły rezultatów - adoptujących je. Autorki piszą bez ogródek o swoich przeżyciach podczas wieloletnich starań o dziecko, także, a może zwłaszcza tych trudnych i bolesnych. O oczekiwaniu, bólu porażek, a nawet zazdrości w stosunku do innych matek. Przełamują tematy tabu, a ich opowieść wciąga już od pierwszych stron. Jednocześnie daje wielką nadzieję dla innych rodzin starających się o dzieci, że choć zawiodą metody medyczne, jest jeszcze inna, niedoceniana w Polsce możliwość - poczęcie dziecka w sercu, przyjęcie dziecka z chmur, czyli adopcja.
Bardzo zaskoczył mnie pozytywnie czuły, pełen miłości język, jakim obydwie autorki piszą o swoich dzieciach, dzieciach tak wyczekanych i ukochanych, że życzyłabym takiej miłości każdemu dziecku biologicznemu. Jednocześnie nie jest to książka przesłodzona, a bardzo rzeczowa, z której dowiedzieć się można jak przebiega procedura adopcyjna, że nie jest ona tak trudna, jak się to powszechnie wydaje, choć autorki również wskazują na pewne jej trudności. Ponadto, panie obalają mity krążące wokół tematu adopcji w Polsce, przedstawiają także problemy, które dotyczą takich rodzin np. to, że dziecko adoptowane może być chore, ale nie demonizują ich. Ukazują, że rodziny adopcyjne są takie same jak każde inne, mają podobne problemy, podobne "ryzyko" na starcie swojej drogi z dzieckiem. Wskazują na pewne problemy prawne i systemowe, które można by usprawnić, by wyszło to na korzyść zwłaszcza dzieciom czekającym na adopcję. Co ciekawe i co bardzo mi się spodobało, na samym końcu książki autorki zamieszczają kilka tekstów literackich, bajek dla dzieci adopcyjnych. Bajek bardzo pięknych, potrzebnych, napisanych na fundamencie życia.

Piękna, wzruszająca opowieść o historii dwóch rodzin, najpierw starających się o dzieci, a gdy starania nie przyniosły rezultatów - adoptujących je. Autorki piszą bez ogródek o swoich przeżyciach podczas wieloletnich starań o dziecko, także, a może zwłaszcza tych trudnych i bolesnych. O oczekiwaniu, bólu porażek, a nawet zazdrości w stosunku do innych matek. Przełamują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lektura lekka, przyjemna, choć poruszająca problemy poważne. Rozczarowało mnie trochę zakończenie - nastąpiło jakby zbyt szybko i było zbyt proste w stosunku do wagi pewnych problemów dotkniętych w książce. Ale polecam, ze względu na celne uwagi na temat rzeczywistości i problemów współczesnych młodych ujęte prostym i dowcipnym językiem. Problemów uniwersalnych, jak się okazuje, bo w pewnych momentach czułam się tak, jakbym czytała opowieść o sobie i własnej rodzinie.

Lektura lekka, przyjemna, choć poruszająca problemy poważne. Rozczarowało mnie trochę zakończenie - nastąpiło jakby zbyt szybko i było zbyt proste w stosunku do wagi pewnych problemów dotkniętych w książce. Ale polecam, ze względu na celne uwagi na temat rzeczywistości i problemów współczesnych młodych ujęte prostym i dowcipnym językiem. Problemów uniwersalnych, jak się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla mnie to traktat teologiczny włożony w konkretną fabułę, coś na kształt wywodów Beatrycze czy Wergiliusza oprowadzających Dantego po zaświatach, w wersji współczesnej. Pytanie tylko, jaka to teologia. Najpierw myślałam, że chrześcijańska, a sama powieść spodobała mi się, pomimo momentami zbyt długich wywodów. Jednak po przeczytaniu tej recenzji:
http://www.chlebzycia.pl/index.php/czytelnia/ostrzeenia/267-ksika-chata-the-shack-new-age-czy-chrzecijastwo
spojrzałam na nią z innej strony.
Teraz mam mieszane uczucia, bardziej jednak na nie, ze względu na to, że ogólnie nie przepadam za książkami serwującymi ideologie, nawet w łagodnej wersji, a już zwłaszcza kryptoideologie, będące zupełnie innymi, niż to pozornie wygląda.

Dla mnie to traktat teologiczny włożony w konkretną fabułę, coś na kształt wywodów Beatrycze czy Wergiliusza oprowadzających Dantego po zaświatach, w wersji współczesnej. Pytanie tylko, jaka to teologia. Najpierw myślałam, że chrześcijańska, a sama powieść spodobała mi się, pomimo momentami zbyt długich wywodów. Jednak po przeczytaniu tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść, zwłaszcza w zestawieniu z "Dziewczyną z zapałkami" dużo dojrzalsza, przemyślana, pisana językiem mięsistym, zmysłowym, ale i poetyckim. Autorka ujęła temat, na pierwszy rzut oka już banalny, w sposób nowatorski, jak na literaturę polską. Nowatorskość ta nie polega jednak na powrzucaniu wszystkiego, co ma się pod ręką do jednego worka, co, mam wrażenie, lubią czynić niektórzy autorzy, nazywający się szumnie postmodernistami, nie polegała również na szokowaniu wulgaryzmami, choć i takie się gdzieniegdzie pojawiały. Upatruję jej w wyciśnięciu z tematu miłości niemalże wszystkiego, co się da, począwszy od sugestywnego opisania różnych jej faz, całej palety emocji i uczuć jej towarzyszących, skończywszy na dosłownym wyciśnięciu języka polskiego w służbie temuż opisowi. I tak mamy w powieści fragmenty czysto poetyckie, a także czysto naturalistyczne, dotykające fizjologii, nie tylko ludzi, ale nawet zwierząt, mamy humor i sarkazm, mamy też i język dosadny i wulgarny, a jeden płynnie przechodzi w drugi, przeplatając się jak zdarzenia w życiu i emocje w głowie kobiety.
Powieści patronuje, jak sądzę, filozofia holistyczna, dążenie do integracji, całościowości, zarówno pod względem konstrukcji powieści, jak i pod względem przeżyć narratorki, która ewidentnie dąży do spełnienia w uczucia, w życiu. Symbolem tego spełnienia są wszelkie słowa i obrazy związane ze światłem, świetlistością, złotem, a motyw ten przewija się i powtarza w całej twórczości Anny Janko.
Sądzę, że powieść jest na tyle głęboka i wielowarstwowa, że spodoba się czytelnikom lubiącym zarówno literaturę psychologiczną, nowoczesną, jak i realistyczną.

Powieść, zwłaszcza w zestawieniu z "Dziewczyną z zapałkami" dużo dojrzalsza, przemyślana, pisana językiem mięsistym, zmysłowym, ale i poetyckim. Autorka ujęła temat, na pierwszy rzut oka już banalny, w sposób nowatorski, jak na literaturę polską. Nowatorskość ta nie polega jednak na powrzucaniu wszystkiego, co ma się pod ręką do jednego worka, co, mam wrażenie, lubią czynić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Anna Janko napisała książkę, w której udało jej się zawrzeć przeżycia intymne, oparte na własnej historii, będące jednocześnie i, niestety, zapisem doświadczeń wielu kobiet. "Dziewczyna z zapałkami" jest bowiem opowieścią wielowarstwową, w której dominuje wątek poznania się, założenia rodziny oraz powolnego rozpadu małżeństwa Hanny i Pawła (Pawia), ale także wątek nieustannych wyborów kobiety-artystki, poetki pomiędzy realizowaniem własnych ambicji a szarpaniem się z codziennością, pospolitością rodzinnego życia. Ponadto mamy tu liczne historie z życia rodzinnego (często sarkastyczne, zwłaszcza te dotyczące teściów), z realiów życia w latach 80-tych i 90-tych czy nawet kilka dramatycznych historii wojennych, jak ta o gwałcie na 12-letniej Sarze i jej uciekającej siostrze Lottcie. Nie brak również w tym quasi-dzienniku czy eseizowanej sylwie współczesnej przemyśleń na tematy takie jak istnienie Boga, religii, mechanizmy działania natury, płeć, relacje międzyludzkie, alkoholizm, czy proces twórczy.
Książka jest ciekawie skonstruowana, co dostrzega się dopiero po przeczytaniu całości. Początkowo na pierwszy plan wybija się wątek rodzinny, czytelnik poznaje bohaterów, ich zwyczaje, jednak im dalej zagłębia się w lekturę, zagłębia się również coraz bardziej w warstwę "duchową", poznaje narratorkę od wewnątrz, daje się wciągnąć w coraz poważniejsze refleksje. Można zaryzykować stwierdzenie, że razem z Hanną dojrzewa do poznania jej, do zrozumienia jej decyzji, może do jakichś własnych przemyśleń. Zakończenie natomiast napawa optymizmem, mimo iż cała wcześniejsza lektura jest raczej trudna i pesymistyczna.
Podczas lektury bowiem przytłaczający może być chwilami obraz narratorki, rysujący się na podstawie zapisków; obraz kobiety rozsądnej, dojrzałej, a jednocześnie często zbyt wymagającej wobec innych, niejednokrotnie irytującej swym wiecznym niezadowoleniem i narzekaniem na wszystko, a to na męża (najczęściej, bo w zasadzie rozkład pożycia małżeńskiego to dominujący temat w książce), a to na teściów (którzy się do niego w dużym stopniu przyczynili), a to na Boga, kolejki, czy nawet robotników remontujących i czyniących hałas na wakacjach. To ciągłe narzekanie i przybranie perspektywy kobieco-idealnej sprawia, że lektura chwilami bywa przytłaczająca, a trudny nastrój udziela się czytelnikowi. Z drugiej jednak strony ten sam, poirytowany chwilami czytelnik, w pełni rozumie żal narratorki, która tak wiele przeszła (cały dramatyzm jej sytuacji widać szczególnie w krótkim, ale treściwym rachunku za życie wystawionym mężowi).
Poza tym lekturę polecam, zwłaszcza jeśli ktoś zna twórczość Anny Kamieńskiej i Teresy Ferenc, ciotki oraz matki autorki. Konfrontacja twórczości tych trzech autorek prowadzi do ciekawych wniosków, zwłaszcza w kwestiach takich jak stosunek do wiary czy rodziny czy do samego bycia kobietą i poetką. "Dziewczyna z zapałkami" jest także warta polecenia jako pozycja, niestety, bardzo życiowa i prawdziwa, choć bardzo chciałabym, żeby taką nie była...

Anna Janko napisała książkę, w której udało jej się zawrzeć przeżycia intymne, oparte na własnej historii, będące jednocześnie i, niestety, zapisem doświadczeń wielu kobiet. "Dziewczyna z zapałkami" jest bowiem opowieścią wielowarstwową, w której dominuje wątek poznania się, założenia rodziny oraz powolnego rozpadu małżeństwa Hanny i Pawła (Pawia), ale także wątek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Adam i Ewa. Młodzi, piękni, wykształceni. I Raj. Ich świat idealny, poukładany. Ich luksusowy dom, drogi samochód, pozycja w firmie. Adam i Ewa kochają się i planują dziecko. Planują zdrowe, śliczne, utalentowane dziecko. Chłopca, ale ewentualnie może być dziewczynka. „Prestiżowa uczelnia, dobry mąż” przecież. Adam miał 37 lat, Ewa 35. I urodziła się Myszka. Poczwarka.
Każdy rodzic pragnie mieć zdrowe dziecko i zwykle wyraża to pragnienie słowami: „Płeć nie jest dla mnie ważna, byle było zdrowe”. Myszka nie urodziła się zdrowa. Urodziła się z cięższą postacią zespołu Downa, z dodatkową ciemną plamką na mózgu. Urodziła się z jednym chromosomem więcej, jako Muminek, Dar Pana, „dziecko gorszego Boga”. Myszka rozczarowała swoich rodziców, zawiodła. Nie była tym dzieckiem, na które czekali, zamiast uśmiechu wywoływała na ich twarzach grymas odrazy, obrzydzenia, może litości.
Książka jest zapisem drogi, jaką przeszli rodzice Myszki, od pierwszego szoku, ogromnego bólu, odrzucenia do pełnej akceptacji i miłości. Była to droga długa, kręta i trudna. Ewa, po początkowym odrzuceniu dziecka, drze dokumenty skazujące Myszkę na dom opieki, przyjmuje ją do siebie. Zajmowanie się dzieckiem, najpierw pod wpływem obowiązku i wyrzutów sumienia, zamienia się w nawiązywanie nici porozumienia, wspólne zabawy, rozmowy, wizyty na strychu. Ewa, walcząc niejeden raz z odruchami obrzydzenia czy wstydu, przeżywając niejedno upokorzenie i wątpliwości, uczy się trudnej miłości, uczy się zajmować Myszką, wiele czyta o jej chorobie, zaczyna rozumieć jej język, akceptuje Myszkę taką, jaką jest. Robi to za cenę oddalenia się od męża. Bo Myszka potrzebuje jej bardziej niż On. Bo On dokonał wyboru. Odchodził od nich stopniowo, najpierw przenosząc pościel do gabinetu, potem praktycznie nie wychodząc z niego, zagłuszając odgłosy córeczki muzyką i dźwiękoszczelnymi ścianami. Adam czytał. Przyglądał się córce zza drzwi. Obserwował ale unikał. Nie odszedł, bo co powiedzieliby ludzie… Adam obwiniał Myszkę za zmarnowane plany, życie. Był pusty. Zagłuszył w sobie człowieka, wiele lat temu, budując swoje luksusowe życie, oddając starą babcię do domu spokojnej starości. Adam przez 8 lat życia Myszki, odkrywając rodzinną tajemnicę, dojrzewał do człowieczeństwa i prawdziwej miłości.
Książka jest również zapisem życia wewnętrznego niepełnosprawnej dziewczynki. Bogatego życia wewnętrznego, jak się okazuje. Dziewczynka wiele rozumie, wie, czego oczekuje od niej świat, rodzice, ale ogranicza ją chore ciało. Jej marzeniem jest taniec, ale potrafi wykonać tylko nieskoordynowane ruchy, budzące odrazę lub politowanie. Stopniowo pojmuje coraz więcej z otaczającej ją rzeczywistości, o czym jednak nie mogą wiedzieć jej bliscy, bo Myszka prawie nie potrafi mówić. Ma swoją odskocznię, swój Raj – strych, na którym rozmawia z Bogiem, stwarza z Nim nowe światy, na którym dobry Wąż tłumaczy jej wiele spraw i pomaga zrozumieć otoczenie i siebie samą. Uderza niezwykła wrażliwość i mądrość małej „Poczwarki”.
We mnie książka Terakowskiej wzbudzała podczas czytania i nadal wzbudza mieszane uczucia. Początkowo miałam wrażenie, że rozczarowała mnie, zapewne dlatego, że podeszłam do niej z pewnymi oczekiwaniami, spodziewałam się czegoś… Czego? Może większego realizmu.
Dużym walorem książki jest bez wątpienia samo poruszenie tego trudnego tematu. Mówienie bez wstydu o wstydzie z powodu urodzenia chorego dziecka, o rozczarowaniu rodziców, bezradności wobec choroby, o uczuciach, nawet tych bardzo negatywnych. Realizm w ukazaniu uczuć rodziców, ich wątpliwości, zmagań, strachu. To, że autorka rozciągnęła swoją opowieść w czasie, w przestrzeń kilku lat. Może wydawać się dziwnym i drażnić to, że ojciec przez tyle lat nie był w stanie zaakceptować własnego dziecka, może jednak właśnie w tym jest realizm, bo przecież rozwiązywanie trudnych spraw, godzenie się z bólem, ranami, naprawianie krzywd, nigdy nie przychodzi od razu. I ukazanie tego, że ludzie niepełnosprawni również czują, myślą, podobnie jak zdrowi; może wolniej poznają i dochodzą do zrozumienia rzeczywistości, może mają swój świat, ale mają duszę, przeżywają strach, potrafią kochać.
Moje wątpliwości budzi jednak sposób ukazania życia wewnętrznego Myszki. Strych rozmowy z Bogiem, stwarzanie nowych światów - to wizja artystyczna autorki, nikt nie wie, jak jest naprawdę. Ważne jest, że Terakowska zaakcentowała tę sprawę, ale według mnie za dużo tu patosu, religijności. Realistyczne ujęcie problemu rozmywa się w tym idealistycznym ukazaniu świata dziecka. Rozczarowało mnie też zakończenie. Zbyt szybkie jak na poprzedzającą je historię i znów zbyt słodko idealne. Oby wszystkie życiowe historie tak się kończyły.
Myślę, że dobrym podsumowaniem może być wiersz Michała Barana, zadedykowany Dorocie Terakowskiej, który mówi o niej samej, może mówić też o jej książce, o wartości Prawdy.

Ona nie potrzebuje by ją ubierano
Lepiej jej nago
Nie trzeba nic zrzucać

Ona się w szatach czuje skrępowana
Niewolnicą się staje
W tiulach aksamitach

Ona nie ruszy się z miejsca
Przywdziana
Jeśli jej nagiej
wstydzisz się dotykać

Adam i Ewa. Młodzi, piękni, wykształceni. I Raj. Ich świat idealny, poukładany. Ich luksusowy dom, drogi samochód, pozycja w firmie. Adam i Ewa kochają się i planują dziecko. Planują zdrowe, śliczne, utalentowane dziecko. Chłopca, ale ewentualnie może być dziewczynka. „Prestiżowa uczelnia, dobry mąż” przecież. Adam miał 37 lat, Ewa 35. I urodziła się Myszka. ...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu i w szkole Adele Faber, Elaine Mazlish
Ocena 7,1
Jak mówić, żeb... Adele Faber, Elaine...

Na półkach:

Książka pt. „Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu i w szkole” została napisana przez Adele Faber i Elaine Mazlish. Obie autorki są znanymi na całym świecie specjalistkami w dziedzinie porozumiewania się rodziców z dziećmi. Jedna z nich była nauczycielką w szkołach średnich, druga opiekunką do dzieci. „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”, „Rodzeństwo bez rywalizacji” i „Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci” – to tytuły innych poradników edukacyjnych tych autorek, które zdobyły uznanie wśród rodziców, wychowawców i psychologów w Polsce. Książka „Jak mówić, żeby dzieci się uczyły” powstała przy współpracy Lisy Nyberg i Rosalyn Templeton, dwóch nauczycielek, które wniosły we wspólną pracę doświadczenie współczesnej szkoły.
Głównym celem niniejszego poradnika jest pomoc w ułatwieniu kontaktu między nauczycielem a uczniem i jego rodzicami, ulepszeniu relacji między nimi, nawiązaniu porozumienia. Autorki w centrum zainteresowania stawiają dobro dziecka, jego godność jako człowieka, a także podkreślają rolę nauczyciela w procesie edukacji, w budowaniu samooceny ucznia oraz konieczność współpracy z rodzicami dziecka, wzajemnego obdarzania się szacunkiem i zaufaniem. Akcentują rolę słów w procesie porozumienia, konieczność dostrzegania różnicy między słowami demoralizującymi, prowokującymi, poniżającymi a słowami, które dodają odwagi, zachęcają do współpracy, pobudzają aktywność i chęć uczenia się. Pokazują jak tworzyć klimat emocjonalny, w którym dziecko będzie otwarte na nowe wiadomości, jak nakłonić je do odpowiedzialności i samodyscypliny, jak pomóc dziecku uwierzyć w siebie.
Książka, prócz wstępnych informacji o jej powstaniu, podziękowań i zakończenia, składa się z 7 rozdziałów, uporządkowanych tematycznie. Dotyczą one kolejno: radzenia sobie z uczuciami, które przeszkadzają w nauce, sposobów zachęcania dzieci do współpracy, pułapek stosowania kar i innych sposobów zachęcania dzieci do samodyscypliny, wspólnego rozwiązywania problemów i rozbudzania twórczego działania dzieci, pochwał i krytyki, uwalnianiania dziecka od narzucanych mu ról oraz partnerskiej racji rodzice – nauczyciel. Narratorka to Liz Lander – młoda nauczycielka, postać wykreowana przez autorki, jednak przemawiająca w ich imieniu, na podstawie ich własnych doświadczeń. Każdy rozdział książki zbudowany jest na podobnej zasadzie: szczegółowe przedstawienie problemu, podanie konkretnych przykładów złych i poprawnych zachowań w formie rysunków z dialogami, krótkie przypomnienie najważniejszych zagadnień z danego rozdziału oraz pytania i relacje rodziców i nauczycieli.
Przejrzysta struktura poradnika jest niewątpliwie jego dużym plusem. Do książki można wielokrotnie powracać, z łatwością wyszukując potrzebne fragmenty i przykłady dzięki np. „szybkiemu przypomnieniu” po każdym rozdziale. Kolejnym atutem książki jest to, że mogą po nią sięgać zarówno nauczyciele, jak i rodzice, ponieważ autorki nie dzielą sztucznie środowiska szkolnego i domowego, lecz traktują je integralnie; piszą o metodach, które mogą pomóc dziecku stać się otwartym, aktywnym, odpowiedzialnym nie tylko w szkole. Zrozumieniu treści książki sprzyja prosty, nienasycony naukowymi terminami język, szczegółowe wyjaśnienia problemów, liczne i konkretne przykłady z życia, zobrazowane rysunkami. Myślę, że dobrą stroną książki jest też fakt skupienia się na kilku najważniejszych problemach, przedstawienie ich z różnych perspektyw oraz wielokrotne powtarzanie istotnych spraw, np. konieczności zrozumienia i zaakceptowania uczuć dziecka, wskazywania na konkretne sytuacje zamiast nadużywania słów „nigdy” i „zawsze”, stawiania opisu czynności wykonanej przez dziecko nad przesadnym chwaleniem lub krytykowaniem, zrezygnowania z narzucania dziecku ról, zarówno pozytywnych jak i negatywnych, itd.
Minusem według mnie jest zbytni schematyzm postaci i sytuacji w książce. Rozdziały często zaczynają się od zmartwienia nauczycieli, poprzez dyskusje czy długie rozmowy telefoniczne aż po błyskotliwy pomysł i wprowadzanie go w życie, zwykle z pozytywnym efektem. Towarzyszą temu ogromne emocje, przejęcie i zaangażowanie. Może to sprawiać wrażenie sytuacji sztucznych, wykreowanych na potrzeby poradnika. Drugą sprawą jest nadmierny optymizm i emocjonalność książki. Z jednej strony mogą one zachęcać do wprowadzania porad w życie, z drugiej jednak przytłoczyć wrażeniem nierealności. Myślę, że autorki poświęciły za mało miejsca na omówienie ewentualnych problemów z wcielaniem swoich pomysłów w życie. Dzieci przecież nie zawsze reagują jednakowo i nie zawsze od razu pozytywnie na nasze dobre chęci.
Ogólnie poradnik ten oceniam jako wartościowy i przydatny w pracy nauczyciela. Oparty na bogatym doświadczeniu wielu osób, wnosi sporo cennych rad, przypomina i podkreśla rzeczy, które często umykają w codziennym życiu, takie chociażby jak konieczność wzajemnego słuchania się i akceptowania czyichś uczuć. Warto po niego sięgnąć co jakiś czas, by uświadomić sobie lub przypomnieć podstawowe zasady współpracy z małymi ludźmi.

Książka pt. „Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu i w szkole” została napisana przez Adele Faber i Elaine Mazlish. Obie autorki są znanymi na całym świecie specjalistkami w dziedzinie porozumiewania się rodziców z dziećmi. Jedna z nich była nauczycielką w szkołach średnich, druga opiekunką do dzieci. „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ona – bogata córka wpływowego senatora. On – ubogi chłopak z rozbitej rodziny, początkujący malarz. Ona – piękna, kobieca, panienka z dobrego, charlestońskiego domu. On – wrażliwy, ale męski i rycerski, ratuje ją przed gwałtem. Tak zaczyna się historia ich wielkiej, niezwykłej miłości, która pokonuje wiele przeszkód i wszystkie zwycięża.
Historia, która na pozór zdawałaby się niezwykle banalna, okazuje się być czymś o wiele więcej. Martin, wykorzystując proste „narzędzia” tworzy opowieść wielowymiarową, której motywem przewodnim jest motyw miłości ofiarnej, czy jak nazwał ją jeden recenzentów „love story XXI wieku”. Wszak nie nazwa jest tutaj najważniejsza, a to, że autor pisze o miłości na miarę współczesnych czasów, czasów wszechogarniającego relatywizmu, miłości, której wciąż wszyscy pragniemy, o czym świadczy choćby liczba fanów autora i czytelników powieści.
Opowieść Martina po pierwsze, przypomina zagubionym współczesnym czytelnikom, czym powinna i czym może być miłość idealna. Abbie i Doss na każdym etapie swojego związku ofiarują coś sobie nawzajem, ofiarowują przede wszystkim siebie, swój czas, swoją wiedzę (jak Abbie, która zapoznaje Dossa z tajemnicami Charlestonu), umiejętności (jak Doss, który wzrusza żonę tym, co przelewa na płótno). Abbie wprowadza Dossa w świat ludzi, który byłby dla niego nieosiągalny, dostrzega i promuje jego talent, on z kolei chroni ją i jest przy niej w chwilach najtrudniejszych, nawet wtedy, gdy rak zabiera jej wszystko, co może zabrać. Można by wymienić wiele przykładów, ale nie chcąc streszczać powieści, dodam jeszcze tylko, że miłość bohaterów nie jest cukierkowa. To uczucie wystawiane na próby, zmieniające się pod wpływem zdarzeń, jak w życiu. Ale trwające, dające nadzieję na to, że można być z kimś do końca i że życie dla drugiej osoby jest wielkim darem, a nie czasem zmarnowanym.
Oprócz tej warstwy bardziej duchowej, autor porusza w powieści także problemy zupełnie przyziemne, takie jak mentalność pewnej klasy ludzi, nieakceptacja nowego członka rodziny, współczesny kult ciała. „Gdzie rzeka kończy swój bieg” to także wzruszające i realistyczne studium choroby nowotworowej, która zabiera człowieka powoli, odzierając go wcześniej ze wszystkiego, wobec której jest się całkowicie bezradnym. To studium odchodzenia, będące jednocześnie apoteozą życia, którego najgłębszym sensem jest miłość.
Autor zastosował prosty, ale dobry zabieg formalny, mianowicie podzielił historię na dwie opowieści, prowadząc je paralelnie. Pierwsza to opowieść o ostatniej podróży po rzece, druga, retrospektywna, to historia uczucia Abbie i Dossa oraz historia choroby kobiety. Zabieg ten sprawia, że historia nie jest od początku oczywista, że czytelnik poznaje bohaterów stopniowo, jest trzymany w napięciu, a po przeczytaniu całości powieści ma poczucie spełnienia, złożenia puzzli w całość, poczucia sensu spraw, nad którymi być może zastanawiał się razem z bohaterami podczas ich wędrówki po rzece, której symbolika jest, notabene, w powieści bardzo ważna i również wielowymiarowa. Podróż rzeką jest jak wędrówka człowieka przez życie, które ma piękne zachody słońca i niebezpieczne wiry, to także próba sił, mierzenie się z sobą, własną przeszłością, własnymi słabościami.
„Gdzie rzeka kończy swój bieg” to powieść z jednej strony traktująca o sprawach bolesnych, trudnych, ale z drugiej piękna, bo pozostawiająca czytelnika z przekonaniem o głębokim sensie życiowych wydarzeń oraz nadzieją na istnienie miłości, która pokonuje nawet śmierć.

Ona – bogata córka wpływowego senatora. On – ubogi chłopak z rozbitej rodziny, początkujący malarz. Ona – piękna, kobieca, panienka z dobrego, charlestońskiego domu. On – wrażliwy, ale męski i rycerski, ratuje ją przed gwałtem. Tak zaczyna się historia ich wielkiej, niezwykłej miłości, która pokonuje wiele przeszkód i wszystkie zwycięża.
Historia, która na pozór zdawałaby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przystąpiłam do lektury tej książki, gdyż chciałam zapoznać się z obiektywnym opisem przebiegu procesu Pawła Huellego i ks. Henryka Jankowskiego, jednak w tym sensie zawiodłam się na tej pozycji. Jej niewątpliwą zaletą jest zgromadzenie wielu istotnych dokumentów dotyczących procesu w jednym miejscu, wadą natomiast – stronniczość autora wyrażająca się w emocjonalnych zdaniach wywyższających księdza Jankowskiego, a budzących niechęć w stosunku do pisarza.
Sądzę, że pisząc taką książkę, autor powinien dążyć do zachowania obiektywizmu, przedstawić dokumenty i różne stanowiska, ewentualnie po tym ukazać swoje stanowisko w tej sprawie. Tutaj autor, notabene historyk, przedstawił fakty w sposób subiektywny, emocjonalny i, jak uważam, nieprofesjonalny, już na wstępie uniemożliwiając czytelnikowi wypracowanie własnego zdania w tej sprawie.
Przykładowo, autor zamieścił przed dokumentami wystosowanymi przez Pawła Huelle swoje komentarze, w których z góry broni stanowiska ks. Jankowskiego. Zastanawia mnie natomiast, dlaczego dokumenty wystosowywane przez stronę księdza nie były poprzedzane komentarzami i wyjaśnieniami? Zabieg ten, stosowany konsekwentnie, z czasem zaczął mnie irytować, podobnie jak emocjonalny ton autora i zdania typu "Propagując takie opinie i szastając obelgami, Huelle osiągnął dno.", które, w moim mniemaniu, nie są na miejscu w opisie przebiegu procesu sądowego. Idąc dalej, autor umieszczał w całości materiały, które w jakiś sposób mogły godzić w Pawła Huellego, natomiast często pomijał te, które świadczył na niekorzyść Henryka Jankowskiego. Im dalej, tym częściej ten "dziwny" zabieg był stosowany.
Reasumując, myślę, że poważany historyk, jakim jest Peter Raina, niczym nieuzasadnione opinie w stylu "Rozprawa sądowa 22 kwietnia była "popisem" trzech świadków, którzy wystąpili w obronie Pawła Huelle." powinien zostawić dla siebie, a skupić się na opisywaniu faktów, a książka byłaby dużo bardziej wartościowa i obiektywna. No chyba, że nie o to w niej chodziło, a miała być ona z założenia obroną ks. Prałata, co jednak powinno być w sposób jasny ukazane w jej wstępie, a moim zdaniem tego zabrakło.

Przystąpiłam do lektury tej książki, gdyż chciałam zapoznać się z obiektywnym opisem przebiegu procesu Pawła Huellego i ks. Henryka Jankowskiego, jednak w tym sensie zawiodłam się na tej pozycji. Jej niewątpliwą zaletą jest zgromadzenie wielu istotnych dokumentów dotyczących procesu w jednym miejscu, wadą natomiast – stronniczość autora wyrażająca się w emocjonalnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesmak i podziw. Te dwa słowa towarzyszą mi po lekturze tej powieści. Podziw, bo Nabokov stworzył dzieło perfekcyjnie skonstruowane, z niespodziewanymi zwrotami akcji, ze stopniowalnym napięciem, z opisami scenerii i sytuacji, dzięki którym, czytając, widzimy obrazy jak na kinowym ekranie.
Z uczucia niesmaku chyba nie muszę się tłumaczyć, powieść traktuje bowiem o zdegenerowanym pedofilu i mordercy, który znajduje przyjemność nawet w łamaniu zasad na drodze, bo "skoro pogwałcił już wszystkie prawa ludzkości, równie dobrze może pogwałcić przepisy drogowe".
To uczucie niesmaku towarzyszyło mi przez większość czasu podczas lektury tej powieści, pomimo niewątpliwych walorów językowych oraz całej otoczki słów i zdarzeń, która sprawiała, że jeszcze trochę, a chciałoby się polubić Humberta i sympatyzować z nim. Jednak świadomość tego, kogo w rzeczywistości reprezentuje ta postać sprawiała, że nie potrafiłam. Ten rozdźwięk powodował, że lektura była trudna, wielokrotnie miałam ochotę odłożyć książkę, poirytowana myślą "co mnie właściwie obchodzi to, co siedzi w głowie pedofila?", jednak brnęłam dalej z kilku powodów.
Pierwszym jest to, że jestem pedagogiem i z poczucia osobistej misji, chciałam jednak wiedzieć, co może tkwić w głowie pedofila. Drugi powód to fakt, że "Lolita" należy już do kanonu klasyków literatury, chciałam więc zmierzyć się z kolejną klasyczną pozycją w moim życiu, zwłaszcza, że z racji wykształcenia i pasji, chcę klasyków literatury znać jak najwięcej. Trzecim powodem były niewątpliwe walory językowe powieści oraz to, że lubię kończyć rzeczy, które zaczynam.
Może "Lolita" jest powieścią dobrą, za czym przemawiałaby burza pytań, wątpliwości, myśli, które budzi. Na pewno nie można przejść wobec niej obojętnie, na pewno zmusza do myślenia. Zastanawia mnie tylko, czy w dłuższej perspektywie tego typu powieści, filmy nie wywołują więcej szkód niż pożytku, czy nie sprawiają, że po każdym kolejnym szoku, po każdej kolejnej próbie zrozumienie chorej, zdegenerowanej psychiki, coraz bardziej obojętniejemy, że coraz więcej przyjmujemy jako normalne, bo przecież ładnie napisane, ładnie opakowane, sympatyczne.
Z tym pytaniem zostaję, zapewne jeszcze na długo...

Niesmak i podziw. Te dwa słowa towarzyszą mi po lekturze tej powieści. Podziw, bo Nabokov stworzył dzieło perfekcyjnie skonstruowane, z niespodziewanymi zwrotami akcji, ze stopniowalnym napięciem, z opisami scenerii i sytuacji, dzięki którym, czytając, widzimy obrazy jak na kinowym ekranie.
Z uczucia niesmaku chyba nie muszę się tłumaczyć, powieść traktuje bowiem o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trudno jest pisać o tej książce, bo to tak, jakby oceniać, recenzować czyjeś uczucia, coś bardzo indywidualnego i intymnego. Właściwie tej opowieści nie da się zrecenzować ani ocenić, nie można też wobec niej przejść obojętnie. W niektórych wzbudzi ona niechęć, uznają, że nie pierze się publicznie swoich brudów, inni odnajdą w niej coś ze swojego doświadczenia i zrozumieją…
Ja należę do tej drugiej grupy osób. Chociaż nie jestem żoną korespondenta wojennego, z autorką tej opowieści dużo mnie łączy. Jednym z naszych wspólnych doświadczeń jest doświadczenie czekania - wydającego się nie mieć końca, czekania pełnego tęsknoty i lęku, czekania rozpoczynającego się „niespodziewanie, między jedną czynnością a drugą, prawie niezauważalnie, w momentach, które tego nie zapowiadały, w trakcie zmiany płaszcza na żakiet, w drodze do łazienki.” Czekania obezwładniającego i paraliżującego ciało.
Jagielska wspaniale ujęła w słowo to, co mnie nurtowało od dawna, „robiło sobie we mnie korytarze”. W sposób stonowany, spokojny, dojrzały literacko opowiedziała przede wszystkim o uczuciach, nie tylko o tytułowej miłości, ale także o poczuciu bezgranicznej samotności, lęku, bezradności. Opowiedziała nie tylko „historię pewnej miłości”, trudnej i pięknej zarazem, historię swojego popadania w chorobę nerwową i prób wyjścia z niej, postawiła też ważne pytanie o zasadność uprawiania dziennikarstwa wojennego. „Żyliśmy z wojny i strasznych opowieści, z tego, co się stało Tai, choć jej historia nigdy nie została opisana. I ryzykowaliśmy życiem, szczęściem bliskich dla zwykłej dziennikarskiej zdobyczy. Tego chyba nie wolno robić.”
Opowieść Grażyny Jagielskiej wstrząsa, przedstawia bowiem zupełnie inne oblicze spraw skądinąd nam znanych, odwraca perspektywę, stawia pytania i zmusza do szukania w sobie odpowiedzi…

Trudno jest pisać o tej książce, bo to tak, jakby oceniać, recenzować czyjeś uczucia, coś bardzo indywidualnego i intymnego. Właściwie tej opowieści nie da się zrecenzować ani ocenić, nie można też wobec niej przejść obojętnie. W niektórych wzbudzi ona niechęć, uznają, że nie pierze się publicznie swoich brudów, inni odnajdą w niej coś ze swojego doświadczenia i zrozumieją…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, co myśleć o tej książce, mam mieszane uczucia po jej przeczytaniu. Przyznaję, że jest wciągająca, ale nie wiem, na ile rzeczywiście zgodna z nauką Kościoła. Z tego, co wiem, świadectwo Glorii Polo nie jest jeszcze oficjalnie uznane przez Kościół, a sama książka nie posiada imprimatur.
Jeśli chodzi o samą treść, jest ciekawa. Chyba każdego bowiem interesuje to, co nastąpi po śmierci. Jednak, niby autorka nie mówi nic sprzecznego z nauką Kościoła katolickiego, niby potępia swoje życie sprzed wypadku, niby wyznaje publicznie swoje grzechy i piętnuje je, to jednak jej świadectwo budzi mój niepokój.
Wydaje mi się, że, mimo wszystko, zbyt wiele w niej skupienia na osobie autorki, nie na samym Bogu, zbyt wiele powtórzeń tych samych wyznań i opisów, co na dłuższą metę jest męczące. Ponadto, autorka przedstawia Boga jako Kogoś bardziej sprawiedliwego niż miłosiernego, inaczej niż, na przykład, siostra Faustyna, której objawienia zostały przez Kościół uznane. Dużo tu nieprzyjemnych opisów przeżyć duchowych autorki, które bardziej przygnębiają, niż mobilizują do zmiany na lepsze. Przynajmniej mnie. Mam również wrażenie, że autorce, mimo całej zmiany, jaka zaszła w jej życiu, wciąż zależy na podkreślaniu swoich atutów, atutów ciała, które przed wypadkiem było piękne, zadbane, wysportowane. Nie wyczuwam tu tej pokory i skromności, którą autorka deklaruje.
Podsumowując, nie polecam książki osobom zbyt wrażliwym, gdyż niektóre opisy przeżyć pośmiertnych autorki (która poniosła śmierć wskutek uderzenia pioruna i wróciła do życia, jak deklaruje) mogą wstrząsnąć. Brakuje mi również zdjęć, dokumentów uwiarygadniających tę historię. Inaczej było w czytanej przeze mnie niedawno pozycji "90 minut w niebie" Dona Pipera, który nie tylko szczegółowo opisał swoją historię, obrażenia, które poniósł w wypadku, ale także poparł je zdjęciami. W niniejszej książce zamieszczone zostały tylko nieliczne fotografie autorki sprzed wypadku i na długo po nim, nie ma zaś np. zdjęć ze szpitala, z okresu leczenia. Zastanawia mnie, dlaczego.
Ogólnie raczej nie polecam, zwłaszcza katolikom, gdyż nie uważam, by treść książki była w pełni zgodna z nauką Kościoła katolickiego. Katolikom, którym zależy na tym, co czytają, polecam Dzienniczek s. Faustyny Kowalskiej lub dzieła Jana Pawła II.

Nie wiem, co myśleć o tej książce, mam mieszane uczucia po jej przeczytaniu. Przyznaję, że jest wciągająca, ale nie wiem, na ile rzeczywiście zgodna z nauką Kościoła. Z tego, co wiem, świadectwo Glorii Polo nie jest jeszcze oficjalnie uznane przez Kościół, a sama książka nie posiada imprimatur.
Jeśli chodzi o samą treść, jest ciekawa. Chyba każdego bowiem interesuje to, co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

To moja pierwsza powieść Pilcha, która zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejne. Zabawna, a nawet ironiczna i absurdalna, ale i ciepła opowieść o człowieku i jego słabościach. Komicznie skarykaturowane ludzkie charaktery. I nie powiedziałabym, że "zżynka" z Kundery, raczej zainspirowana i Kunderą i Hrabalem.

To moja pierwsza powieść Pilcha, która zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejne. Zabawna, a nawet ironiczna i absurdalna, ale i ciepła opowieść o człowieku i jego słabościach. Komicznie skarykaturowane ludzkie charaktery. I nie powiedziałabym, że "zżynka" z Kundery, raczej zainspirowana i Kunderą i Hrabalem.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Od tego weekendu - moja miłość. Czechow. Słowo - synonim ciepła, tkliwości, czułości i liryzmu okraszonego ironicznym, czasem wręcz sarkastycznym humorem, co pozwala na dystans wobec człowieka i spraw tego świata, obiektywne, ale i ciepłe spojrzenie na ludzką kondycję, tragizm i śmieszność.Dziwne, ale miałam jakieś przeczucie co do wizji i klimatu jego dramatów i zawsze mnie ciągnęło do przeczytania ich, zawsze przeszkadzał brak czasu i nareszcie... I nie żałuję. "Wiśniowy sad" to najpiękniejszy dramat, jaki czytałam w życiu. Bardzo, bardzo chciałabym zobaczyć go na scenie. Wzruszyłam się, gdzieś tam głęboko w sercu. Bo Czechow porusza właśnie takie struny serca - liryczne, estetyczne, refleksyjne...
"Niech na scenie wszystko będzie równie proste i równie zawiłe jak w życiu. Ludzie jedzą obiad, a tymczasem rozstrzyga się ich szczęście, łamie ich życie."

Od tego weekendu - moja miłość. Czechow. Słowo - synonim ciepła, tkliwości, czułości i liryzmu okraszonego ironicznym, czasem wręcz sarkastycznym humorem, co pozwala na dystans wobec człowieka i spraw tego świata, obiektywne, ale i ciepłe spojrzenie na ludzką kondycję, tragizm i śmieszność.Dziwne, ale miałam jakieś przeczucie co do wizji i klimatu jego dramatów i zawsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Nowy kwiat cesarza" to lektura, która zaprasza do odkrywania różnych warstw utworu, aluzji, odniesień intertekstualnych. Czuć tu patronat Gombrowicza, jeśli chodzi o sylleptyczne (rozdwojone, pełne sprzeczności) ja narratora, zabawy językiem i wszechobecną ironię; Herberta, gdy narrator odkrywa przed nami arkana nieznanych miejsc dalekiego, fascynującego kraju, gdy opisuje etiopskie świątynie, malowidła, a także Kapuścińskiego - mistrza reportażu. Na patronat tychże autor sam się powołuje, dlatego nie waham się o tym napisać.
"Nowy kwiat" to trzecie dzieło Karpowicza. Znając wcześniejsze, można zauważyć fakt, że autor rozwija się, pisze coraz bardziej interesująco i świadomie, co jest ciekawym doświadczeniem dla wiernego czytelnika.
Tym razem otrzymuje on po trochę reportaż, powieść i esej o Etiopii, a także, myślę, o samym autorze, przeplatany innymi formami: wierszami, haiku, dramatem, odautorskimi komentarzami wyróżnionymi inną czcionką, artystycznymi zdjęciami. Mimo wielu przerywników, zmian form i czcionek, po zamknięciu książki czytelnikowi towarzyszy jednak wrażenie spójnej całości i poczucie dosytu (nie mylić z przesytem).
Dzieli się ona formalnie na część dłuższą i krótszą oraz dowcipne podziękowania (komu i za co? najlepiej, gdy czytelnik przekona się sam). W części dłuższej dominują opisy realiów życia codziennego w Etiopii, relacji międzyludzkich (zwłaszcza w opozycji ciemnoskóry - biały) opisanych w zabawny sposób, również komicznie przedstawione realia spraw administracyjnych, hotelowych czy tragikomiczny jednak opis żebrzących, wszędobylskich dzieci. Druga część obfituje w tradycyjne legendy, jest trochę faktów historycznych dotyczących zwłaszcza władców oraz wspaniałe opisy etiopskich zabytków, głównie świątyń.
To wszystko sprawia, że "Nowy kwiat" ma dwie duże zalety: skraca dystans między czytelnikiem i autorem oraz przystępnie serwuje dużą porcję wiedzy o kraju, dotychczas znanego głównie z "Cesarza" Ryszarda Kapuścińskiego.
Bardzo polecam!

"Nowy kwiat cesarza" to lektura, która zaprasza do odkrywania różnych warstw utworu, aluzji, odniesień intertekstualnych. Czuć tu patronat Gombrowicza, jeśli chodzi o sylleptyczne (rozdwojone, pełne sprzeczności) ja narratora, zabawy językiem i wszechobecną ironię; Herberta, gdy narrator odkrywa przed nami arkana nieznanych miejsc dalekiego, fascynującego kraju, gdy opisuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Więc napiszę dla tej Anny-Krystyny książkę o Tobie i o Domeczku, w którym rosłaś – jakbym w dłonie wziął ciepły kłębuszek życia i niósł między szare mury drapaczy w ten doskonale zorganizowany straszny świat.”
(Melchior Wańkowicz w liście do zmarłej córki Krystyny)

Opierałam się początkowo, buntowałam się wewnętrznie przeciwko tej książce. Bo po rozsmakowaniu się w wyważonym, dopracowanym, skondensowanym języku Kapuścińskiego, język Wańkowicza wydawał się trudny, chropawy, czasem wręcz nieskładny… Bo język „Ziela” to język wspomnień, pamięci, jakże często nieporadnej, zawodnej, pełnej zawiłości. Trzeba było więc pokonać początkowe opory i popłynąć z nurtem książki, wczuć się i zakochać…

Często głęboko zżywam się z książkami, które czytam, zwłaszcza z tymi, które pisało życie. Tym razem też tak było. Po 400-stronicowej lekturze czułam się tak, jakbym była częścią „Domeczku”, jakbym znała Kinga, Królika, Strusia i Tili od dawna. W szorstkim, ale tak pełnym ciepła humorze Wańkowicza odnalazłam swój typ humoru, perypetie jego rodziny przywiodły na myśl dom mojej sympatii, teraz także i mnie bliski.

Uśmiechałam się, bo nie sposób było się nie uśmiechać, czytając o dziecięcym „Wciale” albo „Mama, nie pozwól MU”, denerwowałam się przy opisie wizyty Gestapowców na Dziennikarskiej, płakałam, czytając fragmenty listów, w których młodzi przyjaciele z konspiracji opisują moment śmierci Krysi w Powstaniu Warszawskim... Łza wzruszenia zakręciła się w oku również przy końcowych stronach, gdy, jeszcze kilkaset stron wcześniej malutka Tili, a teraz już dorosła kobieta pisała do rodziców o pięknej chwili wydania na świat nowego życia.

Bo „Ziele na kraterze” to w sumie opowieść o pięknej, ciepłej i radosnej stronie życia. Życia, które wymaga siły, ciężkiej pracy, pokonywania tragicznych sytuacji i wciąż na nowo „zbierania się”. To opowieść o wymagającej, ale i ciepłej miłości ojcowskiej, o czułej troskliwości maminej, o sile uczuć rodzinnych, o nadziei, bo, nawet mimo śmierci, „mądrze to Pan Bóg urządził jakoś”…

„Więc napiszę dla tej Anny-Krystyny książkę o Tobie i o Domeczku, w którym rosłaś – jakbym w dłonie wziął ciepły kłębuszek życia i niósł między szare mury drapaczy w ten doskonale zorganizowany straszny świat.”
(Melchior Wańkowicz w liście do zmarłej córki Krystyny)

Opierałam się początkowo, buntowałam się wewnętrznie przeciwko tej książce. Bo po rozsmakowaniu się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa książka, będąca zbiorem wypowiedzi osób, które osobiście znały Gombrowicza, co ciekawe - osób nie zawsze sławnych, ale np. służących, dalszych znajomych oraz rodziny, bliskich znajomych, pierwszej i jedynej miłości Gombrowicza - Krysty. Napisana w formie reportażowej, przyjemna w lekturze, wzbogaca teoretyczną wiedzę o dziele Gombrowicza o jego rys iście ludzki, osobisty, intymny, o wzruszające historie z życia jego i rodziny, a także ciekawe i zabawne anegdotki np. o tym, co lokaj sądził o nocnym trybie życia pisarza i jego spaniu do południa, czy w jaki sposób Gomber dokuczał innym ludziom i tym samym kreował rzeczywistość wokół siebie.
Polecam :)

Ciekawa książka, będąca zbiorem wypowiedzi osób, które osobiście znały Gombrowicza, co ciekawe - osób nie zawsze sławnych, ale np. służących, dalszych znajomych oraz rodziny, bliskich znajomych, pierwszej i jedynej miłości Gombrowicza - Krysty. Napisana w formie reportażowej, przyjemna w lekturze, wzbogaca teoretyczną wiedzę o dziele Gombrowicza o jego rys iście ludzki,...

więcej Pokaż mimo to