-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2017-12-19
2017-11-16
Beata Majewska na swoim koncie ma już kilka powieści, lecz to było moje pierwsze spotkanie z jej twórczością. Musiałam sprawdzić, o co ten cały szum związany z jej książkami. „Konkurs a żonę” przyciągnął moją uwagę głównie okładką, która jest przepiękna. Czy wnętrze książki jest tak samo dobre, jak okładka? Zaraz Wam o tym opowiem.
Hugo Hajdukiewicz jest trzydziestoletnim mężczyzną, który pod presją czasu szuka żony, aby odziedziczyć spadek po zmarłym wuju. Kilka kancelarii, ekskluzywne mieszkanie i nowiutki samochód są na pierwszym miejscu i Hugo zrobi wszystko, żeby to osiągnąć. Wraz z przyjacielem organizuje konkurs na jednym z uniwersytetów, gdzie nagrodą jest pokaźna kwota pieniężna, lecz to tylko przykrywka, bo nagrodą główną jest zupełnie coś innego. Konkurs wygrywa młodziutka Łucja Maśnik, szara myszka nieurzekająca swoim wyglądem, ponieważ mimo wspaniałej urody, jej strój nie zachęca do dalszych działań. Mężczyźnie to jednak nie przeszkadza i zaprasza Łucję na kolację. Tutaj zaczyna się pogoń za króliczkiem. Plan „konkurs na żonę” właśnie został oficjalnie rozpoczęty.
Beata Majewska oczarowała mnie historią, jaką stworzyła. Jest to z jednej strony lekka powieść o brzydkim kaczątku, typu Pretty Woman, ale z drugiej strony ukazuje życie zwykłych ludzi, którzy borykają się z demonami przeszłości. Łucja straciła oboje rodziców, będąc dzieckiem, wychowywała ją babcia oraz ciotki mieszkające w okolicy. Miłość babci i wnuczki mogłabym porównać do siebie i swojej babci, która była moją przyjaciółką, powiernicą tajemnic i wspaniałą kobietą. Moje serce rosło, kiedy na kolejnych kartach książki czytałam o uczuciach, jakimi obdarowywały się kobiety na wzajem. Bardzo silna więź, której nic nie jest straszne. Z drugiej strony Hugo, który po wielu latach spotyka osobę, której tak naprawdę nie chciał nigdy poznać i jego ból związany z tym spotkaniem. Wszystkie te sytuacje zawarte w książce poruszyły mnie bardzo i wcale się tego nie spodziewałam. Nie spodziewałam się historii, która aż tak poruszy serducho. W sumie to nie wiem, czego się spodziewałam.
Pamiętam, że kiedyś oglądałam polski film pt. „Nie kłam kochanie” z Piotrem Adamczykiem i Martą Żmudą-Trzebiatowską, gdzie fabuła filmu była bardzo zbliżona do fabuły książki pani Beaty. Po skończeniu książki od razu przypomniał mi się tamten film. Bardzo mile go wspominam.
Oprócz wątku głównego, jakim jest relacja Hugo i Łucji, w książce nie brakuje humoru i zabawnych sytuacji.
– Panienka przymierzy, to tegoroczny hit. – Sprzedawca podał komplet.
Łucja stanęła przed niewielkim lustrem, założyła czapkę, owinęła się szalikiem i tak ubrana odwróciła się w stronę obu mężczyzn.
– I jak? wyglądam jak misia Pysia – zaczęła śmiać się jak szalona.
– Mysia pisia? – przekręcił pan Leszek, powodując wybuch powszechnej wesołości wśród wszystkich klientek, a nawet klientów, czyli Hajdukiewicza i młodego chłopaka, który stał obok i mierzył grubą uszatkę.
– Misia Pysia. – Łucja ledwie była w stanie sprostować, tak się śmiała. – To postać z Troskliwych misiów, takiej bajki dla dzieci.
– Przepraszam panienkę, bo ja jestem ten, jak to mówią, „dysk-lektyk” – wytłumaczył sprzedawca. – Dysk mi wypadł i noszą mnie w lektyce. – Puścił do niej oczko.
Książka „Konkurs na żonę” nie jest typową słodką historią o Kopciuszku, nie ukazuje tylko problemów miłosnych, z jakimi borykają się bohaterowie. Opowieść, jaką stworzyła autorka, ma drugie dno. Pokazuje, że mimo ubóstwa, ludzie wzajemną miłością potrafią przezwyciężyć zło. Pokazuje, że nawet najtwardsze serce można rozgrzać miłością do drugiej osoby. Strzała amora potrafi trafić naprawdę głęboko i to, że ktoś z pozoru liczy na zyski materialne, a nie na prawdziwe uczucie, to tylko złudzenie. Miłość przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie naszego życia i wywraca wszystko do góry nogami. Hugo, wprowadzając w życie swój plan, nie spodziewał się, że dzięki temu konkursowi pozna miłość swojego życia. Nie wiedział co w tej sytuacji zrobić, nie wiedział, jaka jest instrukcja obsługi, bo schematy, które znał do tej pory, okazały się niczym. Uczył się od początku jak postępować z Łucją, jak ją zadowolić, jak ją kochać i jej to okazać. Sprawy przybrały trochę inny obrót, kiedy prawda wyszła na jaw i jestem naprawdę ciekawa kolejnej części tej historii, czyli „Biletu do szczęścia”, który już czeka na półce.
Książkę przeczytałam w dwa dni. Chciałam ją skończyć i nie chciałam. Tak zazwyczaj się dzieje, kiedy mam w ręku ciekawą historię i bardzo pragnę dowiedzieć się, jak zakończy się miłosna opowieść. Faktem jest, że autorka stworzyła główną bohaterkę jako młodziutką, trochę głupiutką i naiwną dziewczynę, która miejscami bardzo mnie irytowała, chociażby tym, jak reagowała w pewnych sytuacjach, ale mimo tych wad bardzo ją polubiłam.
Nie mogę doczekać się kontynuacji, mam nadzieję, że nie zawiodę się zakończeniem. Ze szczerego serca mogę polecić tę książkę wszystkim.
http://oczarowanaczytaniem.pl/konkurs-na-zone-beata-majewska/
Beata Majewska na swoim koncie ma już kilka powieści, lecz to było moje pierwsze spotkanie z jej twórczością. Musiałam sprawdzić, o co ten cały szum związany z jej książkami. „Konkurs a żonę” przyciągnął moją uwagę głównie okładką, która jest przepiękna. Czy wnętrze książki jest tak samo dobre, jak okładka? Zaraz Wam o tym opowiem.
Hugo Hajdukiewicz...
2017-10-12
„Sekretna kolacja" jest drugą powieścią Montes'a, wydaną na naszym rynku. Opowiada historię o czterech młodych i ambitnych chłopakach, którzy chcieli wyrwać się z małomiasteczkowej społeczności i spróbować swoich sił w wielkim mieście, pójść na dobre studia i się usamodzielnić. Wynajmują ekskluzywne mieszkanie w dzielnicy Copacabana w Rio de Janeiro, życie dla nich dopiero się zaczyna. Tak im się przynajmniej wydaje. Sielanka trwa do momentu, kiedy właściciel mieszkania pojawia się, niespodziewanie oznajmiając, że mają się wynieść w ciągu dwóch tygodni, bo zalegają z zapłatą czynszu za dłuższy okres. Zszokowani chłopcy, nie mają pojęcia co zrobić. Większość z nich ciężko pracuje, wiążąc koniec z końcem, płacąc rachunki i próbując utrzymać się w drogim mieście. Muszą coś szybko wymyślić, żeby zdobyć pieniądze. Powrót do domu i przyznanie się do porażki nie wchodzi w grę. Oznaczałoby to, że przegrali. Podczas rozmowy, od słowa do słowa, pojawia się pewien pomysł, który na zawsze odmieni życie całej czwórki. Organizują nietypową kolację, na której podane będzie mięso mewy, za którą ludzie na bardzo wysokich stanowiskach są skłonni zapłacić grube pieniądze. Po takiej jednej kolacji ich dług u właściciela mieszkania będzie spłacony. Czy ich biznes zakończy się po tej jednej jedynej kolacji? Można się łatwo domyślić, że zarobienie szybkich pieniędzy jest przyjemne i nie będzie łatwo się z tym rozstać.
Moje przemyślenia
„Sekretna kolacja" jest jednym z lepszych thrillerów, które ostatnio przeczytałam, mimo że było kilka rzeczy, które mi się nie podobały. Montes miał rewelacyjny pomysł na fabułę, bardzo oryginalny. Narratorem całej powieści jest Dante – chłopak skończył studia w kierunku księgowości, ale przez kryzys, jaki panował w Brazylii oraz brak doświadczenia, nie wiodło mu się dobrze i chcąc nie chcąc zatrudnił się w księgarni. Muszę stwierdzić, że go trochę polubiłam na początku. Był cichy, nieco zagubiony, ale wydawało mi się, że ma najwięcej oleju w głowie z tego całego grona.
Książka jest mocna, szczegółowe opisy przygotowywania kolacji i każdego dania są dopracowane prawie na sto procent. Szczerze, bywały momenty, kiedy miałam ochotę odłożyć lekturę, bo tych detali było za wiele, ale z drugiej strony bardzo chciałam dowiedzieć się, co będzie dalej. Książka wciągnęła mnie totalnie, chciałam ją skończyć i zarazem nie chciałam. Co mnie odrobinę rozczarowało to to, że podejrzewałam, kto stoi za tym całym biznesem praktycznie od samego początku. Z czytaniem kolejnych stron poznawałam każdego bohatera coraz to lepiej i wyrobiłam sobie już pewne zdanie na jego temat. Nie spodziewałam się takiego obrotu akcji na końcu książki. Naprawdę rewelacyjne zakończenie i powiem szczerze, że po przeczytaniu ostatniej strony, miałam nadzieję, że będzie kontynuacja tej historii, bo moim zdaniem ten wątek miałby potencjał, żeby go bardziej rozwinąć. Może się doczekamy, kto wie?
Podsumowanie
Ogółem książka ta nie nadaje się dla osób o słabszych nerwach lub takich, które mają słabe żołądki. Słynna żółta piła mechaniczna, która brała czynny udział w przygotowywaniu potraw, śniła mi się po nocach. Wykwintne dania, jakie pojawiały się na stołach, mogłyby konkurować z tymi, jakie widujemy w programach typu Master Chef, gdyby nie jedno – rodzaj mięsa. Chyba już każdy wie, co mam na myśli. „Sekretna kolacja” zapadnie mi w pamięci na dłużej. To bardziej niż pewne. Z początku, kiedy przeczytałam kilka recenzji tej książki, pomyślałam, że będzie to coś w typie Hannibala Lectera, którego historie bardzo lubię, bo budzą grozę i są zagadkowe, ale ta różni się od nich, co wcale mnie nie zasmuciło. Jest to coś nowego, innego, w jakiś sposób mroczniejszego, co tylko dodaje tego dreszczyku emocji. A emocji w tej książce nie brakuje – to pewne. Ta historia pokazuje czytelnikowi, że jedna zła decyzja może doprowadzić do tragedii i zmienić życie o 360 stopni. W tym przypadku decyzja podjęta przez bohaterów zamieniła ich życia w dramat, ale jaki konkretnie, tego musicie się przekonać sami, sięgając po tę książkę. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić wszystkich do tej lektury. Osoby lubiące lekki dreszczyk będą usatysfakcjonowane.
http://oczarowanaczytaniem.pl/sekretna-kolacja-raphael-montes/
„Sekretna kolacja" jest drugą powieścią Montes'a, wydaną na naszym rynku. Opowiada historię o czterech młodych i ambitnych chłopakach, którzy chcieli wyrwać się z małomiasteczkowej społeczności i spróbować swoich sił w wielkim mieście, pójść na dobre studia i się usamodzielnić. Wynajmują ekskluzywne mieszkanie w dzielnicy Copacabana w Rio de...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-26
Książki historyczne nigdy nie były ani nadal nie są moją mocną stroną, nigdy nie interesowałam się historią i zawsze wydawała mi się ona nudna. Kiedy otrzymałam książkę pt. „Brzydka Królowa” Victorii Gische do recenzji, zastanawiałam się jak, ją odbiorę i czy mi się spodoba. Podeszłam do lektury dość sceptycznie, nie oczekiwałam po niej zbyt wiele. Szczerze mówiąc, zdziwiłam się, kiedy po kilku stronach historia mnie wciągnęła. Powieść nie jest banalna, nie jest romansidłem ani kryminałem, które miałam w zwyczaju czytać, a urzekła mnie jak mało która. Tego zdecydowanie się nie spodziewałam.
Elżbieta wraz z rodzeństwem zostaje oddana pod opiekę stryjowi, po tym, jak traci oboje rodziców. Ciężki był to człowiek do życia, oszczędzał na wszystkim i nigdy nie okazywał uczuć. Dzieci nie miały kolorowego dzieciństwa w jego domu. Ciągle zamknięte w zimnie, notorycznie głodne, cierpiały swe męki. Elżbieta jako młoda dziewczyna marzyła w ciemnych murach o lepszej przyszłości. Nie grzeszyła urodą, co w tamtych czasach było dość ważne, jeśli chciało się wyjść za mąż. Wiedziała, że nie ma zbyt wielkich szans na poślubienie kogokolwiek, ale zawsze marzyła o wspaniałym mężu i gromadce dzieci. Los w końcu niespodziewanie uśmiecha się do kobiety i zsyła na nią urodziwego mężczyznę, który dodatkowo jest księciem. Zakochani biorą ślub i Elżbieta zostaje królową, Kazimierz zaś królem.
W książce przewijają się fragmenty prawdziwych zdarzeń z tymi specjalnie ubarwionymi na potrzeby powieści. Lektura jest niezwykle realna oraz lekka w czytaniu. Mimo że pierwszy raz miałam w rękach powieść historyczną i czytałam o książętach, dwórkach oraz królach, nie znudziła mnie ona, jak to myślałam na początku. Historia Elżbiety Rakuszanki – żony Kazimierza Jagiellończyka, jest naprawdę ciekawa. Książka przybliża nam wizję tamtych czasów, wyobraźnia działała w mojej głowie niezwykle mocno. Język powieści jest bardzo prosty, wręcz miałam wrażenie, że czytam najprościej napisaną książkę dla dzieci, a nie lekturę historyczną, co spowodowało, że każdą stronę przewracałam bardzo szybko. Zanim się obejrzałam, książka była skończona. Bardzo lubię, kiedy w książkach narratorem jest trzecia osoba i tutaj także to dostałam. Wygodniej mi się czyta, kiedy widzę obrazy z perspektywy obserwatora.
„Brzydka królowa” nie jest lekturą dla każdego. Jak już wcześniej wspomniałam, spodziewałam się, że książka mnie znudzi, że będzie się ciągła w nieskończoność ze względu na tematykę. Tak się nie stało i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Nie ma chyba nic gorszego niż lektura, która nie spełnia naszych kryteriów czytelniczych i ciężko jest przez nią przebrnąć. Victoria Gische stworzyła naprawdę ciekawą historię. Wzrusza czytelnika, pokazuje poprzez szczegółowe opisy detali, że świat i życie w tamtych czasach nie było usłane różami. Uświadamia nam, że nie trzeba być pięknym na zewnątrz, aby być pięknym w środku i oczarować głowę pastwa. Inteligencja Elżbiety i jej zdeterminowany charakter doprowadziły ją daleko i mimo braku urody, zyskała szacunek podwładnych i stała się ważną postacią w tamtych czasach.
Książka jest naprawdę warta uwagi, a osoby lubujące się w tego typu tematyce pokochają tę historię. Szczerze polecam każdemu.
http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzja-brzydka-krolowa-victoria-gische/
Książki historyczne nigdy nie były ani nadal nie są moją mocną stroną, nigdy nie interesowałam się historią i zawsze wydawała mi się ona nudna. Kiedy otrzymałam książkę pt. „Brzydka Królowa” Victorii Gische do recenzji, zastanawiałam się jak, ją odbiorę i czy mi się spodoba. Podeszłam do lektury dość sceptycznie, nie oczekiwałam po niej zbyt wiele....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-22
Mam wrażenie, że po kolejnej z rzędu recenzji książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, ludzie pomyślą, że nie mam innych książek lub że tylko jedna pisarka istnieje na świecie. Otóż drogi czytelniku, jeśli czytałeś mój wpis z Lipca (link tutaj), w którym zadaję pytania ulubieńcom, powinieneś wiedzieć, że książki tej autorki biorę w ciemno. I tak się akurat złożyło, że po skończeniu jednej książki Pani Agnieszki w moje rączki wpadła jej najnowsza powieść pt. „Wszystko wina kota”. Matko, jak ja czekałam na tę książkę! Komedia z nutą obyczaju i romansu to jest to, co lubię.
Fabuła
Akcja powieści dzieje się we Wrocławiu. Poznajemy w książce kilka naprawdę sympatycznych osób. Główną bohaterką jest bestsellerowa pisarka o pseudonimie Róża Mak, za którą kryje się Lidia Makowska, trzydziestopięcioletnia kobieta z burzą loków na głowie i masą pomysłów na nowe historie. Książka głównie opiera się na temacie ujawnienia się Lidki przed światem, jako że od samego początku kobieta pisze swoje książki pod pseudonimem. Jej agentka, a zarazem przyjaciółka Karolina, naciska na nią od pewnego czasu na wielkie „come out” z pompą, na co Lidka niekoniecznie chce przystać. Obiecuje kobiecie, że się nad tym zastanowi, ale tak naprawdę tylko przeciąga temat, mając nadzieję, że ta odpuści.
Bohaterowie
Lidka ma trzy przyjaciółki, bez których jej życie nie miałoby sensu. Są bardzo ze sobą zżyte i dzielą się każdą nowiną. Karolina jest jedną z przyjaciółek pisarki, a zarazem jej agentką. Kolejną postacią, którą poznajemy, jest Tatiana, poważna pani dyrektor dużej firmy, singielka od wielu lat. Trzecią przyjaciółką Lidki jest Anetka, idealna żona i matka dwójki dzieci. Popełniłabym błąd, nie wspominając o sąsiedzie Lidki, Jeremim, który otrzymał od niej przezwisko amerykański surfer. Mężczyzna jest bardzo przystojny i jak sama nazwa wskazuje, przypomina rozgrzanego słońcem aktora filmowego, szalejącego po falach. Za każdym razem, kiedy facet pojawia się na ganku swojego domu, kobieta nie może spuścić z niego wzroku. Jako że tytuł książki to „wszystko wina kota”, grzechem byłoby nie wspomnieć, że tytułowy kot nosi imię James. Rudy sierściuch nieźle namiesza w życiu Lidki.
Kilka słów o książce
Komedia omyłek-tak opisana była książka. Lubię ten gatunek, a zważywszy na to, że napisany przez ulubionego autora przyciągnął mnie jeszcze bardziej. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie pomysł na podzielenie rozdziałów książki, gdzie każdy z bohaterów miał szansę opowiedzieć nam trochę o swoim życiu i mogliśmy wejść do głowy każdego z nich, żeby przekonać się, o czym myślą i co czują. Muszę stwierdzić, że historia jaką stworzyła autorka była trochę zbyt przewidywalna. Praktycznie od samego początku wiedziałam jak zakończy się spotkanie Lidki i znanego blogera, Jacka Sparrowa. Nie byłam zawiedziona, ale oczekiwałam, że Pani Agnieszka wyprowadzi nas odrobinę w maliny, kręcąc tu i tam. Tak się nie stało. Ogólnie powieść oceniam bardzo pozytywnie, chociaż trochę zabrakło mi tego poczucia humoru, a miała być to komedia. Szczerze mówiąc nie śmiałam się w niebo głosy, ale pojawiały się momenty kiedy uśmiech zawitał na moich ustach. Powieść w pewnych momentach smuciła mnie, kiedy czytałam o problemach kobiet, które na przemian były narratorkami. Nie jest to do końca tylko komedia, jako że mamy do czynienia z bolesnymi przeżyciami bohaterów, ale książka z pewnością nie rozczaruje czytelnika. Chyba nie uwierzę, że komuś kto lubi twórczość Pani Agnieszki oraz tego typu historie, nie spodoba się ta lektura. Książka jest jak najbardziej godna uwagi i gorąco zachęcam do zapoznania się z nią.
http://oczarowanaczytaniem.pl/wszystko-wina-kota/
Mam wrażenie, że po kolejnej z rzędu recenzji książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, ludzie pomyślą, że nie mam innych książek lub że tylko jedna pisarka istnieje na świecie. Otóż drogi czytelniku, jeśli czytałeś mój wpis z Lipca (link tutaj), w którym zadaję pytania ulubieńcom, powinieneś wiedzieć, że książki tej autorki biorę w ciemno. I tak się akurat złożyło, że po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-08
„Przebudzenie” jest drugim tomem trylogii o Jarku i Monice. Część pierwszą, „Łatwopalnych”, czytałam w zeszłym roku (tak, wiem nie jestem na czasie) i od razu wiedziałam, że tom drugi wpadnie w moje łapki szybciej niż mi się zdaje. Link do recenzji części pierwszej TUTAJ.
Tak naprawdę, to nie spodziewałam się, że „Przebudzenie” okaże się lepsze od poprzedniej części. Byłam tak zachwycona tomem pierwszym, że pomyślałam, że w kolejnym tomie nie będzie aż tak dużych fajerwerków. No może nie do końca, bo znając autorkę nawet przez myśl mi nie przeszło, że któraś z części będzie słabsza, ale po zwrocie akcji w tomie pierwszym, nie mogłam się doczekać aż przeczytam kolejny. Nie zawiodłam się i tym razem.
Po niezbyt przyjemnych okolicznościach, z jakimi mieliśmy do czynienia na końcu „Łatwopalnych” tom I, już na samym początku drugiej części możemy odetchnąć z ulgą. Autorka zafundowała nam wiele emocji. Aż się same usta śmieją, kiedy widzimy jak bardzo nasi zakochani są szczęśliwi, okazują sobie uczucia, kochają się czystą, prawdziwą miłością. Sielanka trwa, ale pewne okoliczności sprawiają, że pojawia się niebezpieczeństwo. Absolutnie nie zdradzę co, gdzie i jak, ale uwierzcie mi, słowo szczęście nie będzie idealnie pasowało do sytuacji.
Oprócz kontynuacji historii Jarka i Moniki, w „Przebudzeniu” autorka dała nam szansę poznać bliżej innych bohaterów, Sylwię, Berniego oraz Grześka. Strasznie podobało mi się to, w jaki sposób opisane były perypetie każdej z tych osób i bardzo mnie cieszy fakt, że miałam właśnie okazję dowiedzieć się więcej o każdej postaci.
Cała recenzja na blogu http://oczarowanaczytaniem.pl/?p=1045
„Przebudzenie” jest drugim tomem trylogii o Jarku i Monice. Część pierwszą, „Łatwopalnych”, czytałam w zeszłym roku (tak, wiem nie jestem na czasie) i od razu wiedziałam, że tom drugi wpadnie w moje łapki szybciej niż mi się zdaje. Link do recenzji części pierwszej TUTAJ.
Tak naprawdę, to nie spodziewałam się, że „Przebudzenie” okaże się lepsze od...
2017-06-30
Jeszcze nigdy żadnej książki nie czytałam tak długo! Wybaczcie, że właśnie od tego zaczynam swoją wypowiedź na temat tej książki, ale serio. Nie jestem może mistrzem w szybkim czytaniu, ale jak coś mnie wciągnie to potrafię poradzić sobie z czterystoma stronami w kilka godzin. Tu (możecie nie wierzyć) zeszło mi przeszło miesiąc! Miesiąc! Aż jestem zła na siebie, bo szczerze powiedziawszy nigdy mi się to wcześniej nie zdarzyło. Bywało, że męczyłam jakąś pozycję 3 tygodnie, ale to chyba był taki maksior. Historia jest fajna, ale z jakiegoś powodu czytanie szło mi strasznie mozolnie.
Z początku naprawdę mnie wciągnęło, historia powoli się rozwijała i nie wiedząc czemu chciałam bardzo dowiedzieć się co będzie dalej. Do pewnego momentu tak było, potem już sprawa z czytaniem nie wyglądała tak kolorowo. Mam taką manię, że jeśli nie przeczytam chociaż kilku stron przed pójściem spać, to nie usnę wcale. A chyba wszyscy znamy problemy książkoholików. Kiedy zaczniesz czytać to nie ma opcji bo przecież „jeszcze tylko jeden rozdział” „jeszcze tylko jedna strona”, a potem w nocy (około 1–2) oczy jak pięć złotych i jak tu spać? Niestety, i to z prawdziwym bólem serca, książka mnie usypiała zamiast nie pozwalać mi spać.
Zacznę od rzeczy, które naprawdę mi się podobały. Pierwszą jest wielowątkowość powieści. Tyle się działo w tej małej wsi, tyle obrazów miałam przed oczami czytając „Motylka”, a to jest to co kocham najbardziej. Zakonnica jest jednym z wątków kluczowych, ale oprócz niej kolejnymi są np. przeprowadzka rudowłosej Warszawianki do Lipowa, rodzinne problemy i rozterki sercowe mieszkańców.
Język, to druga rzecz którą uznaję za zaletę w tej książce. Jest prosty bez skomplikowanych słów, przez co czytało się przyjemnie. Muszę od razu zaznaczyć, że nie wszystko jednak napisane było tak, jak bym chciała i nie chodzi mi tu o historię, że potoczyła się tak a nie inaczej. Dialogi, a zwłaszcza rozmowy Klementyny Kopp z innymi. Nie mam zwyczaju czepiać się tego typu rzeczy, ale powiem szczerze, że raziło mnie to w oczy „Stop! Czekaj! Ale!”. Rozumiem, są osoby, które rzeczywiście mogą mówić właśnie w taki sposób, ale raczej w książce trochę mnie to nie pasowało. Oprócz tego, nie mam żadnych innych zastrzeżeń co do języka. Bardzo miło się czytało, opisy krajobrazów czy miejsc fajnie działały na moją wyobraźnię, za co wielki plus.
Podróż w czasie podobała mi się z tego względu, że pokazała w jaki sposób przeszłość może wpłynąć na człowieka pod wpływem zachowań lub traktowania. Pokazuje, że nie ma żartów z „ludzką tresurą „.
Bohaterowie. Kolejny plusik za stworzenie kilku bardzo fajnych postaci, które w pewien sposób zwróciły moją uwagę.
Młodszy aspirant Daniel Podgórski, chłopak z potencjałem, który według kilku osób marnuje się we wsi. Ma szansę na większą karierę. Trochę jednak zabrakło mi opisu bardziej szczegółowo cech jego charakteru. Lubię poznawać bohaterów, a tutaj mam wrażenie że nie wiem o nim nic, oprócz tego że jest policjantem i jednym z głównych bohaterów powieści.
Róża Kojarska, żona Juniora Kojarskiego, syna najbogatszego mieszkańca i właściciela pałacyku w Lipowie. Nie wiem czemu, ale od początku książki kiedy padło jej imię, im więcej o niej czytałam, intrygowała mnie ta postać. Nie chcę zdradzić z jakiego powodu bo być może to zepsułoby całą frajdę z czytania, ale bardzo chcę dowiedzieć się więcej o niej w kolejnych częściach sagi. O ile jest o niej więcej napisane.
„Czeski piłkarz” Janusz Rosół, wcale nie piłkarz tylko kolejny policjant w Lipowie. Pewnie zapytacie czemu „czeski piłkarz”, no więc ja w tym momencie odsyłam Was do wujka Google o TU. Nie będę tłumaczyć, zobaczcie sami. Jakoś poczułam współczucie do tego gościa. Wiem, nie był idealny, ale miał swoje powody, żeby zachowywać się tak, jak się zachowywał. Ale według mnie nie jest złym człowiekiem.
Wiem, że wielu osobom niezbyt podobał się styl autorki, kryminał pomieszany z obyczajówką, a niektórzy nazywali gatunek tylko obyczajem z wątkiem kryminalnym. Ja tak naprawdę dopiero raczkuję w kryminałach, szukam swojego ulubionego autora, więc jak dla mnie książka była ok. Nie mam zbytnio do czego porównać „Motylka”, bo z takich typowych kryminałów nie przeczytałam jeszcze nic. Fakt było więcej opisów romansów i relacji między mieszkańcami, ale raczej nie uważam tego za coś złego. Raczej sięgnę po kolejne tomy, może nie od razu bo potrzebuję czegoś innego, ale w przyszłości planuję ciąg dalszy losów wsi Lipowo i jej mieszkańców.
http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzje/11-motylek-katarzyna-puzynska/
Jeszcze nigdy żadnej książki nie czytałam tak długo! Wybaczcie, że właśnie od tego zaczynam swoją wypowiedź na temat tej książki, ale serio. Nie jestem może mistrzem w szybkim czytaniu, ale jak coś mnie wciągnie to potrafię poradzić sobie z czterystoma stronami w kilka godzin. Tu (możecie nie wierzyć) zeszło mi przeszło miesiąc! Miesiąc! Aż jestem zła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-23
Nie jestem ekspertem w dziedzinie psychologii, ale ta książka powaliła mnie z nóg, jeśli chodzi o relacje w rodzinie, a konkretniej relacje matka-córka. Historia stworzona przez Picoult wręcz zmusza czytelnika do rozmyślań nad życiem swoim i rodziny, kiedy dotyka nas tragedia, bezradność i cierpienie najbliższych.
Anna, trzynastoletnia dziewczynka nie jest zwykłą nastolatką poczętą na wskutek miłości dwojga ludzi. Nie jest przypadkiem czy tzw. wpadką rodziców lub oczekującym przez wiele lat dzieckiem, którego tak bardzo pragnęli. Anna została zaplanowana w dosłownie każdym calu, by być dawcą narządów, szpiku kostnego, krwi, limfocytów oraz granulocytów, dla swojej starszej siostry Kate, która od drugiego roku życia choruje na raka, a konkretnie na białaczkę promielocytową. Anna już jako niemowlę była poddawana różnego rodzaju operacjom, badaniom, które na pewno były bardzo niebezpieczne dla tak małego dziecka. Ale czego się nie robi dla drugiego chorego dziecka, prawda? Rodzic w takiej sytuacji, kiedy ma do czynienia z nieuleczalną chorobą swojego potomka, nie jest w stanie w żaden sposób zmniejszyć jego cierpienia, podejmie się wszystkiego co tylko możliwe, byle by tylko w pewnym stopniu załagodzić objawy postępującej choroby. Właśnie po to rodzi się Anna. Ma ona być ludzkim workiem, utrzymującym swoją siostrę przy życiu, i kiedy będzie potrzeba pobrania jakiegokolwiek narządu, kropelki krwi czy jeszcze innych rzeczy, ma ona być na „zawołanie” w każdej chwili. Przytłaczająca myśl, nieprawdaż?
Brian i Sara, młode małżeństwo było prze szczęśliwe, kiedy los obdarował ich wspaniałym synkiem, Jessem i córeczką Kate. Sielanka rodzinna trwała do około drugiego roku życia Kate, kiedy to lekarze po badaniach stwierdzili, że dziewczynka choruje na raka. Wtedy zaczęła się walka. Walka o życie najsłodszej pod słońcem, małej dziewczynki, córeczki tatusia. Kiedy okazało się, że żadne z rodziców ani nawet brat nie mogą być dawcami dla małej Kate, rodzina się załamała. Jedynym wyjściem było czekanie na dawcę w banku dawców, który będzie w stu procentach zgodny z Kate. Sara nie mogła czekać. Nie wiadomo ile czasu to potrwa, rok, dwa może więcej. A jej córka umiera, z każdym dniem jest bliższa śmierci. Wtedy jeden z lekarzy podsuwa myśl (nieoficjalną), że mogą „stworzyć” dziecko w probówce, w pełni zgodne z Kate, upewnią się że maleństwo będzie wręcz idealne. Tak też się stało. Co dziwne i chyba najbardziej mnie przeraziło w tej całej historii, Brian i Sara otwarcie mówili o tym Annie kiedy dziewczynka już podrosła. Wytłumaczyli po co się urodziła i jak została „poczęta”. Ale czy małe dziecko rozumie dlaczego jest na tym świecie? Czy rozumie jak ważną rolę odgrywa? Czy zdaje sobie sprawę z tego, co by się stało, gdyby jej nie było? Odpowiedź na każde z tych pytań jest tylko jedna – nie.
Kiedy Anna osiąga wiek, w którym dowiaduje się wszystkiego, całej historii siostry, powodu dla którego jej rodzice zdecydowali się na to jeszcze jedno dziecko, uświadamia sobie jedno – nie ma władzy nad swoim życiem i ciałem i raczej nigdy nie będzie jej mieć. Musi podjąć decyzję, która zaważy na losie jej własnym i jej rodziny, a przede wszystkim na losie i życiu jej starszej siostry.
Sara, matka Anny, kiedy dowiedziała się o chorobie Kate zrezygnowała z kariery zawodowej, byle by tylko być przy córce i opiekować się nią 24 godziny na dobę. Kate wymagała stałej opieki, a kto jak nie matka zrobi wszystko, by pomóc dziecku. Brian jest strażakiem na pełny etat. Jesse, starszy brat Kate, zagubiony młody chłopak, także niezbyt dobrze radzi sobie z sytuacją, jaka dotknęła jego rodzinę. Wszyscy poświęcają się dla chorej dziewczyny. Sara zapomina nawet o mężu i dwójce innych dzieci, bo jest tak skupiona na jednym – chorobie Kate.
„Bez mojej zgody” jest ciężką lekturą. Szperając po półkach w bibliotece natknęłam się na nią i postanowiłam spróbować. O książce słyszałam już dawno temu, chyba mniej więcej wtedy, kiedy w telewizji pojawił się film, którego nie oglądałam, pamiętam tylko tytuł, bo skojarzył mi się z całkiem inną historią. Opowieść o tej rodzinie, razem cierpiącej i walczącej przeciwko złu, które próbuje odebrać im jednego z jej członków, skłania czytelnika do refleksji. Czytając, sama zastanawiałam się, jakbym się zachowała w podobnej sytuacji, ale nie mogłam sobie tego wyobrazić. Myśli kłębiły się w mojej głowie, mimo że historia jest fikcyjna, jestem pewna że gdzieś są ludzie, których dotykają podobne problemy, czy to zdrowotne czy inne. Ogarnęło mnie współczucie dla tych ludzi.
Źródło http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzje/10-bez-mojej-zgody-jodi-picoult/
Nie jestem ekspertem w dziedzinie psychologii, ale ta książka powaliła mnie z nóg, jeśli chodzi o relacje w rodzinie, a konkretniej relacje matka-córka. Historia stworzona przez Picoult wręcz zmusza czytelnika do rozmyślań nad życiem swoim i rodziny, kiedy dotyka nas tragedia, bezradność i cierpienie najbliższych.
Anna, trzynastoletnia dziewczynka nie jest zwykłą...
2017-04-29
Wiele opinii tej książki pojawiło się w sieci po premierze. Niektóre są pozytywne, inne wręcz przeciwnie. Jedni opisywali, że oczekiwali czegoś więcej po przeczytaniu recenzji blogerki XY, inni zaś, że książka spełniła ich oczekiwania na sto procent. Jak było ze mną?
Nie będę się rozpisywać na temat fabuły, bo wielu z Was już dobrze ją zna. Tych z Was, którzy nie słyszeli o tej książce kompletnie nic, zapraszam do przeczytania streszczenia udostępnionego przez wydawnictwo Filia.
Przeprowadzka może zmienić całe życie!
Misia zostaje właścicielką uroczego domku i dużego ogrodu, ale musi zakasać rękawy i sama zająć się remontem. Niestety nie może liczyć na swojego ukochanego, bo ten ma mnóstwo pracy. Za to do pomocy jest chętny nowy sąsiad – Luk, wyśmienity kucharz, z pochodzenia Francuz.
Misia chciałaby mu wynagrodzić starania, dlatego przygotowuje uroczystą kolację. Poda żaby i ślimaki, ale najpierw musi je złapać… Jakby tego było mało, przygarnia pod swój dach byłą kochankę swojego byłego męża i odtąd na Akacjowej zaczynają się dziać dziwne rzeczy…
Tymczasem przyjaciółka Misi, Zuza, usiłuje zdobyć prawo jazdy, nie zamierza jednak zdawać kolejnego egzaminu! Schodzi więc na drogę przestępstwa. Nie ona jedna
w tym towarzystwie…
Coq au vin czy trup podany sauté? Kuchnia francuska i przestępcy, a do tego tajemnica starego domu – mieszanka co najmniej pikantna! Komedia kryminalna Marty Obuch to obowiązkowy punkt każdego dobrego menu.
Mniam!
Komedia? Tak. Kryminał? Też. Czytając Francuskiego pieska uśmiałam się do łez. Trzy kobiety, mieszkające razem w domku przy ulicy Akacjowej wprowadzą Was w niesamowity stan, jakim jest ból brzucha. Absurdalne sytuacje, które raczej w życiu codziennym nie miały by prawa bytu, zwłaszcza akcja którą ja nazywam „cynamonowy trup w chłodni", dodają tej książce uroku. Kiedy wzięłam tę książkę na celownik, nie wiedziałam czego się spodziewać, bo jak już pisałam wcześniej, zdania na jej temat są podzielone.
Marta Obuch, autorka tej świetnej komedii kryminalnej pokazała, że wspaniale potrafi bawić się językiem polskim. Groteskowość, humor i zwroty akcji to jest to, co najbardziej lubię. A są ludzie, którzy mówią, że nasi rodzimi pisarze nie potrafią napisać dobrej powieści. Moim zdaniem bardzo się mylą, bo mnie osobiście ta pozycja bardzo przypadła do gustu.
Muszę tu koniecznie wspomnieć o bohaterkach tej komedii, a mianowicie o Misi, troszkę nierozgarniętej Ryszardzie (nieziemskie imię) i mojej ulubionej, Zuzie. Ta ostatnia trochę przypomina mnie. Ma tysiąc myśli na sekundę i nie potrafi usiedzieć na miejscu. Mówi to, co myśli, jak widać po jej stosunku do Ryszardy, za którą niezbyt przepada. Ten cięty język ciągle pakuje ją w kłopoty. Misia, raczej spokojna dziewczyna, ciągle próbuje poukładać sobie życie i to osobiste i zawodowe. Igła, jej ukochany pan policjant, troszkę ma na nią foszka, ale ona cierpliwie czeka, aż mu się odwidzi. Nasza bohaterka numer trzy, Ryszarda, jest to nietuzinkowa postać. Nie sposób nie wspomnieć o tej rudowłosej piękności. Jest ona bowiem dziewczyną Misi byłego męża. Tak, to pogmatwane.
Kiedy były mąż Misi, a obecny partner Ryszardy ląduje w więzieniu, a biedna kasztanowo-włosa dziewczyna nie ma gdzie się podziać, przyjaciółka bierze ją pod swoje skrzydła i daje schronienie. Kiedy wszystkie trzy dziewczyny starają się uporać z życiowymi niepowodzeniami, w domku przy Akacjowej zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ktoś próbuje je wystraszyć, wysyłając im sygnały, że są obserwowane. Do tego mają problem w postaci trupa. Jak one sobie z tym wszystkim poradzą? Ano poradzą. Musicie koniecznie przeczytać do końca i samemu się przekonać w jaki sposób.
Historia jaką stworzyła autorka jest nieprawdopodobna. Pełna humoru, niespodziewanych i absurdalnych sytuacji komedia, którą zapamiętacie na długo.
Źródło: http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzje-ksiazek/9-francuski-piesek-marta-obuch/
Wiele opinii tej książki pojawiło się w sieci po premierze. Niektóre są pozytywne, inne wręcz przeciwnie. Jedni opisywali, że oczekiwali czegoś więcej po przeczytaniu recenzji blogerki XY, inni zaś, że książka spełniła ich oczekiwania na sto procent. Jak było ze mną?
Nie będę się rozpisywać na temat fabuły, bo wielu z Was już dobrze ją zna. Tych z Was, którzy nie słyszeli...
2017-04-07
Najpierw mówili: nigdy cię nie skrzywdzę. I to już powinno być dzwonkiem alarmowym, bo przecież człowiek, który nie ma zamiaru skrzywdzić, tak nie mówi.
„Trzepot skrzydeł” Grocholi wpadł w moje ręce przypadkiem, kiedy odwiedziłam bibliotekę. Cieniutka książeczka około 160 stron, myślę sobie szybko pójdzie – jakże bardzo się myliłam. Nie chodzi o to, że opowieść jest nudna czy coś w tym stylu, wręcz przeciwnie, wciąga i to bardzo. Szokiem dla mnie było to jaki trudny, zwłaszcza w ostatnim czasie, porusza problem. Przemoc domowa. Nie spodziewałam się tego typu historii biorąc ją w ręce. Nie miałam okazji przeczytania wcześniej żadnej opinii o tej książce.
Hanna, młoda żona, wydawać się może ma wszystko, co mieć powinna, dom, męża, pracę, ale coś jednak jest nie tak. Hanka nie jest szczęśliwa, płacze po nocach, nawiedza ją coś złego, mrocznego.
Zaczynając czytać książkę miałam wrażenie, że czytam list. List do mnie. Ten list ukazuje życie kobiety w toksycznym związku z potworem, który jest jej mężem. Opisuje w nim chwile swojego życia, te lepsze i gorsze, ale najważniejsze jest to, co próbuje mi – czytelnikowi – przekazać. Ostrzega mnie przed wyborami, których mogę żałować, ostrzega przed ludźmi, którzy chcą mnie skrzywdzić.
Książka jest nasiąknięta bólem głównej bohaterki, Hanki. Każde poniżenie, każdy fizyczny lub psychiczny ból czuć wraz z każdą przeczytaną stroną. Mimo, że książka jest cienka, były chwile, że musiałam ją odłożyć, bo to co czytałam sprawiało mi ból. Współczułam tej kobiecie, mimo że to jest to tylko fikcyjna postać, miałam jednak przed oczami ją – kruchą, przerażoną dziewczynę, która nie potrafiła sobie poradzić ze swoim życiem. Targnęła się na życie raz lub dwa, ale bez powodzenia. Mąż tyran, ciągle powtarzał, że zrobi ona to samo co poprzednia – zostawi go.
Na tym to właśnie polega, że tylko ty jedna widzisz dwie jego twarze, dwie osoby, z których jedna zabija a druga przeprasza.
Język jakim Grochola operuje w tej książce jest piękny, czasem miałam wrażenie, że z innej epoki, słowa są dobrane idealnie do sytuacji. Problem, który porusza w tej historii w ostatnim czasie dotyka wiele osób w Polsce i na świecie. Nie wiem jakie to uczucie być w takim transie, zamkniętą w sobie kobietą, która obwinia siebie za wszystko co robi jej mąż, ale książka nieźle mnie wbiła w fotel,kiedy czytałam wątki przemocy i opis tego co on z nią robił.
Nie wiem, czy wrócę do tej książki, myślę, że raczej nie. Nie chcę na nowo przeżywać tej historii, bardzo smutnej historii. Nie jest to książka po którą może sięgnąć każdy. Jeśli masz w planach tą pozycję, bądź pewna(y) że Tobą wstrząśnie. Mną wstrząsnęła i szczerze mówiąc musiałam iść na długi spacer po skończeniu lektury, żeby ochłonąć.
http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzje/8-trzepot-skrzydel-katarzyna-grochola/
Najpierw mówili: nigdy cię nie skrzywdzę. I to już powinno być dzwonkiem alarmowym, bo przecież człowiek, który nie ma zamiaru skrzywdzić, tak nie mówi.
„Trzepot skrzydeł” Grocholi wpadł w moje ręce przypadkiem, kiedy odwiedziłam bibliotekę. Cieniutka książeczka około 160 stron, myślę sobie szybko pójdzie – jakże bardzo się myliłam. Nie chodzi o to, że opowieść jest nudna...
2017-01-21
Kiedy podczas Grudniowego urlopu, po Świętach Bożego Narodzenia odwiedziłam moją kuzynkę Asię, zaczęłyśmy wspominać nasze dzieciństwo i zabawy. Dorastałyśmy razem, widywałyśmy się w każde wolne od szkoły i każde święta. Takie bratnie dusze 🙂
W pewnym momencie Asia poszła do jednego z pokoi i po chwili wróciła z niewielką torebką i uśmiechem na twarzy. Zapytałam co to jest?, ale kiedy wyciągnęłam rzeczy z torebki, już wiedziałam. Nasze listy, które pisałyśmy do siebie, kiedy byłyśmy młodsze. Pierwszy list napisałam do niej, kiedy miałam 9 lat, byłam wtedy w trzeciej klasie podstawowej. Ostatni, który znalazłam w stosiku został napisany przeze mnie w wieku 15 lat. Nie mogłam się oprzeć i zaczęłam je czytać po kolei. Czytając pierwszy z nich, ten z 1996 roku miałam łzy w oczach. Nie pamiętam samej chwili pisania owego listu, ale pismo, data na kartce i tych parę słów przywołało wspomnienia, te dobre, te czyste i niepowtarzalne. Napisałam wtedy, że to jest mój pierwszy list do niej, ale nie ostatni. Pozdrowiłam ją szczerze i troszkę ponarzekałam na szkołę. Pod koniec listu napisałam, że czekam na szybką odpowiedź. Czy była szybka, tego nie wiem. Ja listy od Asi gdzieś zapodziałam, nie byłam aż tak dobra w chomikowaniu pamiątek jak ona. Czy jakiś list nie został dostarczony? Nie wiem, może. Ale jeśli tak, to zapewne trafił do takiego miejsca jak Biuro Przesyłek Niedoręczonych.
Zuzanna, młoda dziewczyna wyprowadza się z rodzinnego miasteczka i zaczyna pracę w Biurze Przesyłek Niedoręczonych. Z początku nie wie czego się spodziewać, ale po pewnym czasie udaje się jej zadomowić i poznać zasady tego miejsca. Bo takowe też są. Aneta, przełożona Zuzanny twardo określiła co można a czego kategorycznie zabrania – otwierania korespondencji i czytania ich treści. W okresie świątecznym Biuro pęka w szwach. Pracy jest tyle, że nie wiadomo za co się zabrać najpierw. Sortowanie paczek, listów i specjalnych przesyłek to dzień powszedni, ale ilość tego wszystkiego przekracza normy. W pracy Zuza poznaje Milę, która już od dłuższego czasu pracuje w Biurze. Ta wprowadza ją w świat listów i paczek.
Podczas jednego z pracowitych dni Zuzanna znajduje dwie koperty, które specjalnie zwracają jej uwagę – niebieska i seledynowa. W taki sposób poznaje historię Gaspara i Tekli – dwojga zakochanych w sobie ludzi, którzy w pewien słoneczny lipcowy dzień w 1976 roku przyrzekli sobie, że spotkają się 24 Grudnia w tym samym miejscu. Los jednak płata figla naszej parze, gdyż oboje mimo że wychodzą z domów i idą w umówione miejsce spotkać się nie mogą. I tak przez kolejne lata.
Kiedy autorka w książce opisywała losy Tekli i Gaspara poprzez listy, automatycznie przenosiła nas w czasy kiedy byli młodzi i zakochani, kiedy tęsknili za sobą tak strasznie. Kilka razy posmutniałam wyobrażając sobie, co czuje człowiek który cierpi z powodu miłości i tego, jak los ułożył im życie. Przypomniała mi się historia Nicholasa Sparksa pt. „Ostatnia Podróż”, gdzie także bohater książki właśnie za pomocą listów przeniósł czytelnika w inny świat.
Oprócz Tekli i Gaspara, Zuzanny i Mili, poznajemy jeszcze kilka osób wartych uwagi, które w świetny sposób dopełniły tę książkę. Nie będę opisywać szczegółów, bo wydaje mi się, że i tak zbyt dużo napisałam. Chcę gorąco zachęcić do sięgnięcia po „Biuro Przesyłek Niedoręczonych”. Uważam, że jest to naprawdę fajnie napisana książka, która rozgrzeje Wam serducho.
http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzje/7-biuro-przesylek-niedoreczonych-natasza-socha/
Kiedy podczas Grudniowego urlopu, po Świętach Bożego Narodzenia odwiedziłam moją kuzynkę Asię, zaczęłyśmy wspominać nasze dzieciństwo i zabawy. Dorastałyśmy razem, widywałyśmy się w każde wolne od szkoły i każde święta. Takie bratnie dusze 🙂
W pewnym momencie Asia poszła do jednego z pokoi i po chwili wróciła z niewielką torebką i uśmiechem na twarzy. Zapytałam co to...
2017-01-11
Dziś o książce dla dzieci, ale nie tylko. Historia, którą stworzył pan Bartłomiej Trokowicz ukazuje życie Leśnych zwierzątek. Poznajemy wiele postaci, między innymi tytułowego Pana Misia. W dżungli panem jest lew, tu zaś, w Polskich Lasach króluje Niedźwiedź.
Pamiętam, jak wiele razy w telewizji oglądałam filmy przyrodnicze właśnie o tych zwierzętach i muszę stwierdzić, że bardzo je polubiłam. Mają specyficzne zachowania i potrafią rozczulić serducho. Tak też było w przypadku tej opowieści.
Wyobraźcie sobie las, cichy i spokojny. Gdzieś w oddali słychać szum drzew i świergot ptaków. Puchacz na wysokim drzewie mocno śpi, a Pani Wiewiórka szuka orzeszków, które potem będzie mogła schować w swojej tajnej kryjówce. Troszkę leniwy Pan Miś jest bardzo szanowanym obywatelem Lasu; zwierzątka przychodzą do niego po porady lub kiedy mają problem.
Lektura jest lekka i przyjemna, język prosty, dostosowany idealnie dla dzieci, ale nie brak też humoru, którego te raczej nie zrozumieją. Dwuznaczne sytuacje śmieszą czytelnika, ale także mamy wrażenie jakbyśmy czytali o człowieku, a nie o zwierzęciu.
„[…] Wilk to dobry sąsiad, nigdy przedtem nikomu nie wadził, ale wiadomo, jak kobieta potrafi zmienić mężczyznę. No i jeszcze te dzieci…”
Oprócz Pana Misia poznajemy między innymi Wilka i jego partnerkę z dziećmi, Pana Szczura, Borsuka, Panią Myszkę, Pana Lisa i Świnkę Morską, która mimo że nie jest mieszkańcem lasu, urzeka nas swoją osobą.
Kiedy zaczynałam czytać, siedziałam w samolocie. Myślę sobie „ech, książka dla dzieci i dorosłych o zwierzątkach, co tam może się dziać?”. Jakież było moje zdziwienie po przeczytaniu kilku stron. Wciągnęło mnie bez reszty. Autor opisywał krajobrazy i miejsca w bardzo fajny sposób; łatwo było sobie wyobrazić co próbuje nam przekazać. Bardzo przyjemną dla oka rzeczą w książce są ilustracje. Przedstawiają poszczególne sytuacje opisywane w książce, co jeszcze lepiej działa na wyobraźnię.
Książka jest cieniutka, czytało się bardzo szybko. Pomieszanie świata ludzi ze światem zwierząt bardzo dobrze współgra, czasem miało się wrażenie, jakby autor pisał o sytuacji, której doświadczyliśmy sami.
Jak najbardziej polecam tę opowieść, w której mamy do czynienia z wieloma ludzkimi odruchami jak np. przyjaźń, pomoc innym, dobro lub współczucie.
http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzje/6-pan-misio-bartlomiej-trokowicz/
Dziś o książce dla dzieci, ale nie tylko. Historia, którą stworzył pan Bartłomiej Trokowicz ukazuje życie Leśnych zwierzątek. Poznajemy wiele postaci, między innymi tytułowego Pana Misia. W dżungli panem jest lew, tu zaś, w Polskich Lasach króluje Niedźwiedź.
Pamiętam, jak wiele razy w telewizji oglądałam filmy przyrodnicze właśnie o tych zwierzętach i muszę stwierdzić, że...
Są historie, które wstrząsają, przerażają, powodują, że dostajemy gęsiej skórki. Zakrywamy oczy, żeby nie patrzeć, zatykamy uszy, żeby nie słyszeć. Nie chcemy widzieć ani słyszeć, bo zwyczajnie się ich boimy. To, że przestaniemy mówić o nich głośno, słuchać o nich lub przestaniemy patrzeć, nie spowoduje, że ot, tak po prostu znikną. Tak blisko nas, tuż za rogiem, mogą być osoby, których historie właśnie takie są, wstrząsają, przerażają, a my o nich nic nie wiemy, lub co gorsza, nie chcemy wiedzieć. Taką historię poznajemy w książce Sandry Borowiecky pt. „Przypadki Agaty W. ”.
...wielu ludzi boi się śmierci nie dlatego, że umrą i nic po nich nie zostanie. Nie, oni boją się, że ich ciała będą gniły w ziemi której tak bardzo się brzydzą, bo ich zdaniem jest mokra, zimna, brudna i są w niej robaki.
Agata W., dwudziestotrzyletnia dziewczyna, ma dosyć swojego życia. Ma dosyć tej beznadziejności, z jaką budzi się każdego dnia. Ma dosyć swojego ojca, matki, długów, które sama niestety narobiła i postanawia, że najlepszym rozwiązaniem jej wszystkich problemów będzie śmierć. Czy tylko to, co dzieje się w tej chwili w jej życiu, napędza ją do tak drastycznej decyzji? Otóż nie. Dawno temu doświadczyła ona czegoś, z czym jest ciężko żyć. Molestowanie seksualne. Jak można żyć dalej, kiedy doświadczyło się tych złych dotyków i wszystkiego innego, czego nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, od osoby, która powinna być nam bliska i chronić, zamiast krzywdzić? Mówią, że zły dotyk boli przez całe życie. W pełni się z tym zgadzam. Nie ważne jak bardzo się postaramy, żeby myśli o przeszłości wyrzucić z głowy, to zawsze tam gdzieś będzie.
Nie można z czymś takim od tak przejść do porządku dziennego. Kiedy człowiek którego kocha się nad życie wyrządza ci krzywdę, świat przestaje mieć znaczenie.
„Przypadki Agaty W. ” to historia, w której głównym wątkiem jest szukanie AGAPE. Zapytacie, co to takiego to AGAPE? Niestety nie odpowiem Wam na to pytanie, bo po pierwsze nie ma jednej odpowiedzi, a po drugie, żeby zrozumieć znaczenie tego słowa, musicie przeczytać książkę. Jest to tak naprawdę coś, co tkwi w każdym z nas, lecz żeby to odkryć, trzeba sięgnąć w głąb siebie.
Muszę wspomnieć o innych bohaterach, którzy odgrywają bardzo ważne role w całej tej historii. Pan Perdiaux to emerytowany terapeuta, który od samego początku chciał pomóc naszej Agacie odnaleźć siebie. Najpierw, kiedy była w szpitalu po wypadku, potem kiedy już z niego wyszła, zaoferował pomoc dla jej duszy. Tak, dusza ucierpiała najbardziej niestety. Ciało się zagoi, skóra powróci do stanu, w którym była, a dusza raz zraniona, nie poskłada się sama w całość. Pan Perdiaux pomógł bohaterce znaleźć odpowiedzi na pytania, które od wielu lat pozostawały głuche. Kolejną ważną postacią, która brała czynny udział w poszukiwaniu siebie była Marie, starsza kobieta, która wyzwoliła w Agacie kobietę wolną od strachu. To także dzięki niej Agata poskładała swoje życie na nowo.
Strach można przezwyciężyć. Dobrze jest kiedy człowiek mierzy się ze swoimi lękami, a nie pozwala im sobą zawładnąć
Narratorem w książce jest Agata, co moim zdaniem idealnie się sprawdziło w tej historii, bo dzięki temu poznajemy każdy szczegół z dokładnością 1:1. Każdą myśl, każdy szept, słyszymy bardzo dobrze. Ile to razy śmiałam się z tego, co Agata powiedziała, jak się zachowała w danej sytuacji. Jej sarkastyczne podejście do ludzi, do życia, przypomina mi mnie samą. Czasami wymaga tego sytuacja, a czasami to po prostu sposób bycia. Sandra Borowiecky pokazała nam świat z perspektywy osoby, która bardzo cierpi wewnątrz, nie potrafi pogodzić się z samotnością, nie umie poradzić sobie z problemami dnia codziennego. Podejmuje wiele złych decyzji, które jedna po drugiej niszczą jej poczucie wartości. Na siłę szuka miłości, chce być kochana, mieć normalne życie u boku kogoś, przy kim zapomni o wszystkim, co złego ją spotkało. Czasami sami gubimy się w tym świecie, zamiast próbować zbudować coś nowego, szczerego w naszym życiu, przyjmujemy to, co daje nam los. Nie walczymy z nim o lepsze jutro. Poddajemy się. Agata też się poddała. Zbudowała wokół siebie mur, przez który nie sposób się przebić. Wyuczyła się zachowań i słów, których inni od niej oczekują. Z czasem, pod opieką pana Perdiaux, uczy się jak żyć, i to dosłownie.
Ludzie, dajcie się zakopać żywcem! Zobaczcie jakie to cudowne uczucie!
Muszę szczerze przyznać, że odkładałam tę lekturę na dalsze miesiące, ale coś z niewiadomego powodu kazało mi ją przeczytać już teraz, natychmiast. Nie żałuję ani trochę. Ostrzegam jedynie, że nie jest to lekka i przyjemna lektura. Wymaga od czytelnika pewnego rodzaju skupienia, bo tematy poruszane w książce nie są łatwe.
http://oczarowanaczytaniem.pl/przypadki-agaty-w-sandra-borowiecky/
Są historie, które wstrząsają, przerażają, powodują, że dostajemy gęsiej skórki. Zakrywamy oczy, żeby nie patrzeć, zatykamy uszy, żeby nie słyszeć. Nie chcemy widzieć ani słyszeć, bo zwyczajnie się ich boimy. To, że przestaniemy mówić o nich głośno, słuchać o nich lub przestaniemy patrzeć, nie spowoduje, że ot, tak po prostu znikną. Tak blisko nas, tuż za...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to