Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kapitalna to mało powiedziane. Epicka historia rodem z Dzikiego Zachodu nie pozwala się od niej oderwać nawet przez chwilę. Konwencja przygodowo-łotrzykowska połączona z doskonałą narracją - wprawdzie niespieszną, ale jakże barwną i wciągającą. Można by rzec gawędziarską - taką snutą przy ognisku w trakcie długiej podróży, bo zresztą o tym właściwie traktuje to dzieło. Mocna i brutalna opowieść drogi, chociaż początek wcale tego nie zwiastuje. Bohaterowie wyraźnie i drobiazgowo zarysowani (co bardzo sobie cenię) dość sennie i spokojnie toczą swój żywot na pograniczu meksykańskim. Nic złego w zasadzie się tu nie dzieje. Nawet z pozoru niełatwy los kobiet parających się najstarszym zawodem świata wydaje się tutaj ustabilizowany i niezmącony dodatkowymi niepożądanymi atrakcjami.
Wszystko jednak się zmienia do grona bohaterów wraca dawno niewidziany jeden z kompanów. To właśnie powrót Jake Spoona wprowadza zamęt w życiu właściwie wszystkich mieszkańców osady Lonesome Dove. Ustabilizowana egzystencja zostaje zaburzona, a poganiacze bydła i koni decydują się ruszyć w daleką drogę na północ, ku zarekomendowanej przez Spoona Montanie. Plejada postaci, która wyrusza w tę pełną przygód wyprawę właściwie przyprawia o zawrót głowy, ale autor tak zręcznie rozkłada poszczególne wątki, dając przestrzeń każdemu z bohaterów, że cała historia jest cały czas czytelna i jasna. Nie pokusiłbym się tutaj o wskazanie, która z postaci najbardziej mnie urzekła, z prostej przyczyny - było ich po prostu sporo. Niesamowity August, tajemniczy Call, świetne sylwetki kobiet - Loreny i Klary, czy nawet postacie dziecięce tak przykuwają uwagę, że bez wątpliwości pozostaną w mojej pamięci jeszcze na długo. Wskazując, że historia strażników Teksasu to wyłącznie opowieść przygodowa byłoby w tym przypadku zbytnim uproszczeniem. Historia ta bowiem, bazując często na utartych i schematycznych kliszach (co w tym przypadku należy traktować jako wartość dodaną) oferuje rozrywkę rezonującą na wielu płaszczyznach. Jest to nie tylko klasyczna historia o kowbojach, ale przede wszystkim doskonałe studium męskiej przyjaźni, miłości, relacji damsko-męskich, rodzicielstwa, młodości, a nade wszystko akceptacji otaczającego bohaterów świata ze wszystkimi jego światłocieniami. Wyciąg z życiowych spostrzeżeń bohaterów mógłby sam w sobie stanowić odrębny tomik bardzo wartościowych, a co ważniejsze ponadczasowych cytatów. To wszystko sprawie, że nawet czytelnikom którzy niekoniecznie gustują w konwencji westernu "Na południe od Brazos" powinno uwieść. Mi, ni mniej, ni więcej tylko opadła szczęka. Jakby można było dać 11/10, a nawet więcej nie wahałbym się ani chwili. Gorąco polecam i zabieram za kontynuację - "Ulice Laredo".

Kapitalna to mało powiedziane. Epicka historia rodem z Dzikiego Zachodu nie pozwala się od niej oderwać nawet przez chwilę. Konwencja przygodowo-łotrzykowska połączona z doskonałą narracją - wprawdzie niespieszną, ale jakże barwną i wciągającą. Można by rzec gawędziarską - taką snutą przy ognisku w trakcie długiej podróży, bo zresztą o tym właściwie traktuje to dzieło....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gorączka 2 Meg Gardiner, Michael Mann
Ocena 7,6
Gorączka 2 Meg Gardiner, Micha...

Na półkach:

Muszę przyznać, że obawiałem lektury tej powieści. Obawiałem się, że zachwieje ona wizerunkiem jej filmowego, kultowego protoplasty. Na szczęście tak się nie wydarzyło, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak przypuszczałem. Autor i autorka dali mi w tym przypadku bardzo zręczne uzupełnienie historii znanej ze srebrnego ekranu. Uzupełnienie – dodam - sentymentalne, ale z przytupem. Dzieje się tu bowiem dużo. Bardzo dużo. Wprawdzie pierwsze strony powieści trącą chaosem, głównie poprzez osadzenie akcji w kilku przestrzeniach czasowych, ale z rozwojem kolejnych wątków wszystko zaczyna wskakiwać na swoje miejsce, dając tym samym dowód, że Gardiner i Mann mieli plan i od początku wiedzieli co robią. Przede wszystkim należą im się brawa za utrzymanie tempa i dynamiki fabuły. Dzięki temu czytelnik otrzymał nie klasyczny thriller, ale pełnokrwistą, wysokooktanową książkę akcji. Literacko, może nie jest to majstersztyk. Nie znajdziemy tu wyrafinowanych fraz okraszonych niepowtarzalną metaforyką, ale też, umówmy się, nie taki to typ prozy. Nie znaczy to, że styl powieści jest zły. Wprost przeciwnie, nie ma się w tym przypadku za bardzo do czego przyczepić. „Gorączkę” czyta się płynnie i przyjemnie, a wspomniana dynamika nie pozwala się przy niej nudzić. Jak zabierzecie się do jej lektury w łóżku na tzw. sen, to jest spora szansa, że szybko nie zaśniecie . Wykorzystanie znanych z filmowej „Gorączki” bohaterów tylko podkręca atmosferę. Chris, Neil, czy Vincent w otoczeniu nowych postaci zyskują nowy, pełniejszy wymiar. Czy lepszy, czy z korzyścią? Moim zdaniem tak, ale pozostawiam to do samodzielnej oceny. Fakt, że sporo tu motywów przewidywalnych, ale cóż z tego skoro w dalszym ciągu czyta się to znakomicie, trochę można by rzec teledyskowo. Właściwie ma się wrażenie, że kamera fruwa tu z lewa na prawo dając nam rozrywkę niemal filmową. Jedna z finałowych scen zresztą jest jakby żywcem wyjęta z pierwowzoru kinowego, pozwalając w pełni na powrót do uniwersum wykreowanego przez Manna. Reasumując, Gorączka to znakomita rozrywka, szczególnie w okresie wakacyjnym, szczególnie jak oczekujemy czegoś mniej angażującego, co pozwoli nam się rozluźnić i wrócić do świata przemielonych pociskami ulic LA. Polecam!

Muszę przyznać, że obawiałem lektury tej powieści. Obawiałem się, że zachwieje ona wizerunkiem jej filmowego, kultowego protoplasty. Na szczęście tak się nie wydarzyło, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak przypuszczałem. Autor i autorka dali mi w tym przypadku bardzo zręczne uzupełnienie historii znanej ze srebrnego ekranu. Uzupełnienie – dodam - sentymentalne, ale z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Flanagan po raz kolejny potwierdza swoją niewątpliwą klasę pisarską. Sięgając po lekturę „Żywego morza…” do co najmniej kilku rzeczy nie miałem wątpliwości. Po pierwsze, że będzie to pozycja trudna. Po drugie, że zmusi do myślenia i odczuwania, a po trzecie że urzeknie mnie literacko. Nie myliłem się. Wszystkie te elementy dostałem w stopniu zwielokrotnionym. Można długo by wymieniać o czym jest ta historia, ale tak sobie banalnie myślę, że jest to po prostu opowieść o relacjach. Zwykłych ludzkich relacjach, doświadczanych każdego dnia przez wszystkich, bez względu na status, wygląd, czy wiek. Zbytnim uproszczeniem byłoby tutaj ograniczenie fabuły wyłącznie do historii trójki rodzeństwa w obliczu choroby matki. U Flanagana dzieje się zdecydowanie więcej i gęściej. Co ważniejsze jednak, autor za każdym razem potrafi to wyeksponować z taką intensywnością, jakby walił czytelnika w splot słoneczny, aż do utraty tchu. Frazy Flanagana suną swobodnie, metaforycznie, można by rzec poetycko, po czym nagle i dosłownie (bez lirycznych ozdobników) ścinają z nóg. Wyrazistym tego przykładem są uwagi Flanagana związane z degradacją środowiska naturalnego. Pisarz kilkakrotnie usypia czujność czytelnika pięknymi akapitami o poczuciu osamotnienia i bezsilności, aby ostatnim wersem wytknąć, że właśnie gdzieś tam wymarł kolejny gatunek rzadkiego zwierzęcia, albo że gdzieś tam roztopił się kolejny lodowiec. Genialny zabieg! Globalny dramat równolegle dziejący się z tym prywatnym, osobistym, tym w skali mikro ulega jakby spotęgowaniu. Czujemy go inaczej, jakoś tak bliżej, tak jakby to była nasza sprawa, a nie kolejna nie warta zastanowienia kwestia, którą można co najwyżej przeskrolować. Tego typu odniesień jest sporo, a autor postarał się żeby ich nie przeoczyć. Zresztą nie warto tego robić, bo są to kwestie zdecydowanie godne refleksji.
Czytając „Żywe morze…” często przychodziły mi na myśl „Małe życia” Yanagihary. U mnie zdecydowała w tym przypadku tak znamienna dla obu powieści nieprzewidywalność splątanych wiraży ludzkiego losu, ale myślę że podobieństw można by się doszukać zdecydowanie więcej. W każdym razie miłośnicy wspomnianej powieści powinni być zdecydowanie ukontentowani propozycją rodem z Tasmanii.
Podsumowując, Flanagan serwuje nam kolejny pejzaż literacki najwyższej próby, którego nie należy przeoczyć. Ważna, mądra i piękna książka!

Flanagan po raz kolejny potwierdza swoją niewątpliwą klasę pisarską. Sięgając po lekturę „Żywego morza…” do co najmniej kilku rzeczy nie miałem wątpliwości. Po pierwsze, że będzie to pozycja trudna. Po drugie, że zmusi do myślenia i odczuwania, a po trzecie że urzeknie mnie literacko. Nie myliłem się. Wszystkie te elementy dostałem w stopniu zwielokrotnionym. Można długo by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szok! Kontrowersja! Tak piszą o tej prozie. Ale czy mają rację? Z mojej perspektywy szok co najwyżej budzić może jej wysoka jakość, szczególnie że mamy tu do czynienia z debiutem. Debiutem, który traktuje o czymś wyjątkowym, nieoczywistym, a przecież to właśnie taki kierunek powinien być naturalnym wyznacznikiem dla pisarskiego rzemiosła, elementem zgoła pożądanym. Tekst bowiem ma uwieść czytelnika, przykuć jego uwagę, a historia jaką prezentuje nam autorka właśnie to robi. Czytając kolejne akapity tej fascynującej opowieści przyszły mi na myśl trzy bardzo znamienne dla niej określenia. Nazwałem je P-triadą od pierwszej litery każdego z jej elementów, a wierzchołki tego trójkąta ułożyłem następująco: Pomysł- Polot- Pasja. Nieprzypadkowo o tym piszę i nieprzypadkowa jest to kolejność. Nie łatwo bowiem w dziesiejszym nawale na rynku literackim poszukać oryginalności. Monice Wojciechowskiej to się ze wszech miar udało. Historia kazirodczego związku niewątpliwie zaskakuje świeżością i niekonwecjonalnym podejściem. Zastanawiam się, czy gdyby bohaterowie tej powieści nie byli rodzeństwem (a przecież mogłoby tak być ) miałaby ona taką siłę rażenia. Być może tak, bo styl i język Wojciechowskiej przyciąga i hipnotyzuje, ale o tym później.
W każdym razie nawet gdyby założyć, że mamy tu do czynienia z kontrowersją, to dlaczego nie. W końcu to ona właśnie najczęściej „łapie” czytelnika i nie pozwala się oderwać. Jakkolwiek by jednak nie dywagować proza Wojciechowskiej świeżością stoi i tego będę się trzymał. Na tym jednak zachwytów nie koniec, bo tę świeżość należało jeszcze przyswajalnie podać i zgrabnie ułożyć. I te puzzle autorce też udało się precyzyjnie dopasować. Krótkie i zwarte fragmenty podawane z perspektywy raz to Alberta, raz to Sandry (głównych bohaterów) świetnie się uzupełniają. Duża ilość tzw. „świateł” sprawia, że płynnie przeskakujemy do kolejnych scen. Poza tym zręcznie zastosowana forma pamiętnikowa nadaje mi dodatkowej głębi, a jednocześnie świadczy o umiejętnościach autorki i poziomie jej warsztatu pisarskiego. To się po prostu doskonale czyta!
Uzupełniając powyższe świetnie oddaną atmosferą lat 80, realiami społeczno-obyczajowymi oraz wiarygodnie odtworzonymi przez autorkę kolejnymi lokacjami w które wrzuca swoich bohaterów dostajemy naprawdę świetny literacki produkt, którym należy tylko cieszyć oko i wyobraźnię.
Warto też napomknąć o szacie graficznej tej powieści. Odpowiedzialne za nią Wydawnictwo „Szelest” trzeba przyznać, dostosowało się do poziomu autorki. Całą historię zamknięto na ponad 600 stronach, co mogłoby zniechęcić. Nic bardziej mylnego. Przyjemna dla oka czcionka (nie za mała, nie za duża) robi tu swoją robotę. Nie męczyłem się przerzucając kolejne strony, a spora ich liczba zleciała, jakbym miał przed sobą trzy razy mniejszą objętościowo pozycję. Podobnie rzecz ma się z okładką. Intrygująca, ze stonowanym kolorystycznie tłem w centrum którego brylują postacie głównych bohaterów, zaciekawia i co ważniejsze zachęca do lektury. Brawo!
Nie byłbym sobą, jakbym nie próbował doszukać się w tym produkcie jakichś wad, rys na szkle, ale takowych nie dostrzegłem. Może to zasługa języka i stylu, może wciągającej historii, a może po prostu braku tych wad. Tak czy inaczej książka jest wyśmienita i jak autorka utrzyma poziom, to tylko wyczekiwać kolejnych powieści, bo naprawdę warto. W moim prywatnym rankingu „Rodzeństwo” w 2022 r. stoi niezwykle wysoko, a tych wartych polecenia pozycji w tym okresie wcale nie było aż tak dużo.
Raz jeszcze brawa dla autorki i marsz do lektury!

Szok! Kontrowersja! Tak piszą o tej prozie. Ale czy mają rację? Z mojej perspektywy szok co najwyżej budzić może jej wysoka jakość, szczególnie że mamy tu do czynienia z debiutem. Debiutem, który traktuje o czymś wyjątkowym, nieoczywistym, a przecież to właśnie taki kierunek powinien być naturalnym wyznacznikiem dla pisarskiego rzemiosła, elementem zgoła pożądanym. Tekst...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetnie literacko napisane opowiadania. Styl i sposób w jaki autorka maluje obrazy godny pozazdroszczenia. Nie mogą dziwić wyróżnienia i nagrody dla prozy A. Zielińskiej - niewątpliwie na nie zasługuje. Niemniej jednak opowiadania zaserwowane w tym tomiku z pewnością nie są łatwe w odbiorze. Wymagają od czytelnika samodzielnej inwencji, dopowiedzeń i interpretacji. Nie można również tego tomiku w jakiś ściśle określony sposób skategoryzować. Proponowanym opowiadaniom daleko do horroru, choć wszystkie są mocno niepokojące i stawiają czytelnika w mało komfortowej sytuacji, jeśli chodzi o ich emocjonalny odbiór. Nie traktowałbym ich również jako typowych opowiadań obyczajowych. Mamy tu raczej do czynienia z kunsztownie skonstruowanymi historiami o traumie przeżywanej z różnych powodów na różnych etapach życia, a ich postrzeganie wydaje się uzależnione od stopnia wrażliwości odbiorcy tych tekstów. Ma to znaczenie szczególnie w świetle faktu, że autorka, jak już było wspomniane powyżej, pozostawia czytelnikowi duże pole do interpretacji poszczególnych elementów swojej układanki. W mojej skromnej ocenie "Kijanki i kretowiska" to bardzo dobry tomik niełatwych opowiadań, literacko doskonale podanych przez autorkę, po które warto sięgnąć chociażby dla samego stylu i języka. Świetna robota! Polecam

Świetnie literacko napisane opowiadania. Styl i sposób w jaki autorka maluje obrazy godny pozazdroszczenia. Nie mogą dziwić wyróżnienia i nagrody dla prozy A. Zielińskiej - niewątpliwie na nie zasługuje. Niemniej jednak opowiadania zaserwowane w tym tomiku z pewnością nie są łatwe w odbiorze. Wymagają od czytelnika samodzielnej inwencji, dopowiedzeń i interpretacji. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z tym autorem, ale też nie czytałem jak dotychczas wiele z jego dorobku. W pamięci zapadła mi chociażby "Zemsta lepiej smakuje na zimno", gdzie schemat zdrada-zemsta jest osią powieści.
Nie inaczej jest w przypadku "Pół króla", stąd wnioskuję, że Abercrombie wyjątkowo upodobał sobie budowanie fabuły właśnie w tym kierunku.
Wracając jednak do meritum uczciwie przyznam, że "Pół króla" wybrałem z uwagi na objętość powieści. Jakoś nie miałem ochoty na grube tomiszcze rodem z fantasy, które musiałbym targać nie wiadomo gdzie, a poza tym pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zagłębić się w historię, która nie oferuje większych dłużyzn ze zbytnio zagmatwaną fabułą. Gdzieś przeczytałem, że właśnie ta powieść spełnia moje wymagania i po jej lekturze muszę przyznać, że się nie zawiodłem.
Jak zwykle nie będę zagłębiał się w fabułę, o której zostało już wystarczająco dużo napisane.
Moją uwagę natomiast przykuł prosty i szybki styl w jakim autor podał swoją historię. Akcja płynie tu błyskawicznie. Autor sprytnie "wkręca" czytelnika w wykreowany świat, tak aby następnie płynnie poprowadzić go od przygody do przygody, aż do zaskakującego finału. Zgrabnie wplecione w fabułę wątki poboczne nie rażą, a jak się okaże (aktualnie czytam tom drugi powieści) będą miały wpływ na kontynuację historii w "Pół świata". Zaznaczę przy tym jednak, że "Pół króla" spokojnie może stanowić autonomiczną jednostkę. Kontynuacja powieści, to już zupełnie inna historia, gdzie prym wiodą zupełnie inne postacie (co nie znaczy, że autor zupełnie pominął dotychczasowych).
Podsumowując, jeśli ktoś oczekuje naprawdę niezłej przygodowo-awanturniczej fantasy, gdzie dużo się dzieje, iskrzy humorem, a wszystko podane jest w zwartej, nierozciągniętej postaci "Pół króla" będzie skrojone na miarę. Ja to "kupiłem", z wielką przyjemnością sięgając po kontynuację i już teraz mogę zdradzić, że losy Yarviego i jego współtowarzyszy z pewnością przez jakiś czas ze mną zostaną.

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z tym autorem, ale też nie czytałem jak dotychczas wiele z jego dorobku. W pamięci zapadła mi chociażby "Zemsta lepiej smakuje na zimno", gdzie schemat zdrada-zemsta jest osią powieści.
Nie inaczej jest w przypadku "Pół króla", stąd wnioskuję, że Abercrombie wyjątkowo upodobał sobie budowanie fabuły właśnie w tym kierunku.
Wracając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

THE BOYS & GIRLS ARE BACK…!

Długom czekał, … alem się doczekał. Trzeba przyznać, że stęskniłem się już trochę za ekipą z Kamiennych Kości od czasu kiedy przebywali „w potrzasku” Welesa. Rozbrat był na tyle długi, że musiałem trochę sobie przypomnieć wydarzenia z Ferretek, aby bezkolizyjnie z powrotem wejść w buty Nili i spółki.

No i udało się. A jak się bawiłem? Najlepiej zacznę od początku.
Przede wszystkim autorka, na co przygotowała czytelnika już w poprzedniej części, serwuje nam ulubionych bohaterów w zupełnie nowej roli. Przynajmniej w założeniu, to tym razem zbiry powinni obawiać się o swoją skórę. Dlaczego? Bo tym razem to Niepowszednich ciągnie na łowy!

Jak będą wyglądały realia – no cóż z pewnością nie będzie łatwo nikomu.

Muszę przyznać, że początek III tomu troszkę mnie zaskoczył. Odniosłem wrażenie jakby mniejszej dynamiki akcji, ale… w nagrodę dostałem „trzęsienie ziemi”, które dotknęło jedną z bohaterek, a tym samym na dobre pozwoliło mi wskoczyć z powrotem w świat wykreowany przez autorkę. Trzeba przyznać, że pomysłowość i kreatywność Pani Justyny jest godna podziwu. „Obława” pozostaje wierna zarówno co do stylu, jak i klimatu wcześniejszym częściom, ale jednocześnie namacalnie trąci oryginalną świeżością. Bohaterowie wraz z upływem spędzanego ze sobą czasu coraz bardziej się poznają, a to z kolei daje asumpt dla rozwoju nowych wątków, szczególnie tych czysto emocjonalnych. Naprawdę fajnie jest to zobrazowane i podane. Nie ma tu jakieś wielkiej nachalności, czy pompatyczności. Wszystko ładnie się tu zazębia. Wątki uczuciowe komponują się z fabułą, uzupełniając ją i uszlachetniając.

Dodając do tego fakt, że można to wszystko zrobić używając przyjemnego języka, bez zbędnej konieczności podkręcania atmosfery niepotrzebnymi zaostrzeniami idę o zakład, że nastoletni czytelnicy będą z tego czerpali jedynie same pozytywy. Ze swojej strony mogę jedynie z pełną odpowiedzialnością polecić całą trylogię wszystkim nastolatkom, bo w gruncie rzeczy jest to historia skierowana głównie w ich stronę.

Nad fabułą nie będę się jakoś wyjątkowo pochylał, pozostawiając „esencję zabawy” zainteresowanym czytelnikom. Nadmienię tylko, że z pewnością może ona zaskoczyć. Wierni czytelnicy trylogii powinni być jej kreacją i przebiegiem co najmniej ukontentowani, a Ci którzy jeszcze nie mieli przyjemności zaznajomienia z bohaterami „Niepowszednich” zdecydowanie powinni ten brak nadrobić.

Na koniec taka mała dygresja. Jak miło czasami przeczytać powieść w klasycznym stylu, napisanej przez naszą krajankę bez zbędnego „cudowania”, gdzie dobro, to dobro, a zło to zło. Miodzio!
Szlag! I nie mogłem się powstrzymać – na koniec zasłużone gratulacje dla autorki, która pomysłem i stylem „kupuje” swoich fanów… i dobrze, bo Jej proza z pewnością na to zasługuje. Z niecierpliwością oczekuję kolejnej fabuły!

THE BOYS & GIRLS ARE BACK…!

Długom czekał, … alem się doczekał. Trzeba przyznać, że stęskniłem się już trochę za ekipą z Kamiennych Kości od czasu kiedy przebywali „w potrzasku” Welesa. Rozbrat był na tyle długi, że musiałem trochę sobie przypomnieć wydarzenia z Ferretek, aby bezkolizyjnie z powrotem wejść w buty Nili i spółki.

No i udało się. A jak się bawiłem?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie zawsze się zdarza, ale tym razem się udało. Lekturę " Łez w deszczu" zakończyłem akurat w dniu premiery "Blade Runnera 2049". Nie jest to oczywiście ekranizacja powieści, ale Rosa Montero z klimatu pierwowzoru rzeczonego filmu czerpie tu nawet nie garściami, a wielkimi ciężarówami, począwszy od samego tytułu powieści, nawiązującego do finałowej sceny z Harrisonem Fordem i Rutgerem Hauerem w rolach głównych.
Tym samym fani kultowego już przecież obrazu Ridleya Scotta powinni historię Montero "wciągnąć" bez mrugnięcia okiem.
A jest co smakować.
Atutem tej pozycji jest jej przede wszystkim jej klimat. Montero pieczołowicie utrzymała konwencję filmu. Cienie, półcienie i nieustający klimat noir w futurystycznym świecie wykreowanym przez autorkę bije czytelnika po oczach z każdej w zasadzie strony.
Poza głównym wątkiem fabularnym zaserwowane mamy tu również znane (teraz już filmowej serii) rozważania na temat kondycji, i to nie tylko moralnej, otaczającego nas społeczeństwa.
Przekaz fabuły z punktu widzenia replikantki był tu trafnym zabiegiem. Dzięki temu głębia fabuły została dodatkowo eksplorowana o odczucia nie tylko w pełni ludzkie, ale też te uwzględniające krótszy okres egzystencji replikanckiej. Nieodłącznym zresztą motywem powieści jest nieprzerwane wskazywanie przez główną bohaterkę na czas, który pozostał jej do końca funkcjonowania.
A główną bohaterką jest - Bruna Husky - replikantka bojowa - detektyw, która stara się rozwiązać zagadkę niewyjaśnionych aktów agresji swoich pobratymców. A zadanie to nie jest łatwe, albowiem nastroje społeczne w futurystycznym Madrycie są i bez tego mocno napięte, co przekłada się na silne oddziaływanie "politycznej pajęczyny", a jak Bruna niezwłocznie się o tym przekona wyplątanie się z tej sieci będzie stanowiło wyzwanie być może znacznie trudniejsze niż rozwiązanie kolejnego, zleconego zadania.
Jeśli dodamy do tego niebanalnych bohaterów drugoplanowych, bardzo dobrze utrzymany styl i tempo akcji otrzymamy świetnej jakości produkt finalny z klimatem bez dwóch zdań filmowym, mogącym spokojnie stanowić część uniwersum wykreowanego przez twórców dzieła z 1982r.

Nie zawsze się zdarza, ale tym razem się udało. Lekturę " Łez w deszczu" zakończyłem akurat w dniu premiery "Blade Runnera 2049". Nie jest to oczywiście ekranizacja powieści, ale Rosa Montero z klimatu pierwowzoru rzeczonego filmu czerpie tu nawet nie garściami, a wielkimi ciężarówami, począwszy od samego tytułu powieści, nawiązującego do finałowej sceny z Harrisonem Fordem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

" W odbiciu" to kolejna z powieści, która przekonuje mnie do nietuzinkowego talentu jej autora. Miałem okazję i przyjemność czytać już bodajże cztery z pozycji zaproponowanych przez Jakuba Małeckiego i bez wątpliwości mogę jasno stwierdzić, że jest to "pióro" zdecydowanie ponadprzeciętne i warte uwagi.
Nie streszczając fabuły powieści wspomnę tylko, że autor pozostaje wierny swojej konwencji, dając czytelnikowi po raz kolejny historię obyczajową z elementami metafizycznego mistycyzmu. Postrzeganie otaczającej rzeczywistości, zachowań ludzkich, czy też mechanizmów kreujących te zachowania jest u Małeckiego trafione za każdym razem w punkt. Całości dopełnia prosty, aczkolwiek nieszablonowy styl, taki zresztą jak bohaterowie Małeckiego. Nie rażą mnie tu nawet wspomniane elementy metafizyczne, które pełniąc funkcje paraboli nadają powieści dodatkowe znaczenie alegoryczno-symboliczne.
Całość historii serwowanych przez autora daje tym samym świeże spojrzenie na społeczno-obyczajowe tło dzisiejszej Polski, ze szczególnym wyeksponowaniem bohaterów dotkniętych poważnymi problemami osobistymi, które, nie bójmy się tego przyznać, jeżeli jeszcze nie są, to z pewnością powoli stają się problemami cywilizacyjnymi naszych czasów.
Podsumowując, jako osoba która próbuje również co nieco skrobać, czytając Małeckiego tracę rezon i wiarę, że jestem w stanie zaproponować czytelnikowi chociaż w części tak dobrą prozę. Serdecznie polecam.

" W odbiciu" to kolejna z powieści, która przekonuje mnie do nietuzinkowego talentu jej autora. Miałem okazję i przyjemność czytać już bodajże cztery z pozycji zaproponowanych przez Jakuba Małeckiego i bez wątpliwości mogę jasno stwierdzić, że jest to "pióro" zdecydowanie ponadprzeciętne i warte uwagi.
Nie streszczając fabuły powieści wspomnę tylko, że autor pozostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od dłuższego czasu zaobserwowałem u siebie pewien paradoks. Nie za bardzo przepadam za boksem jako takim. Nie oglądam walk ani w TV, ani tym bardziej na żywo. Nie śledzę poczynań zawodników na portalach internetowych, czy też w innych środkach masowego przekazu.
Wbrew temu wszystkiemu uwielbiam historie inspirowane tą dyscypliną sportu. Nieważne czy to książka, czy film, fabuły związane z pięściarstwem prawie zawsze mnie ponoszą, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W przypadku "Człowieka ringu" było podobnie.
W niewytłumaczalny sposób pominąłem nie pierwszej już młodości film, zaczynając przygodę z Braddockiem od książki. A ta naprawdę mi się podobała. Obrazowa, konkretna i przyjemna w odbiorze. Przyznam, że mając w świadomości, że powstała ona na podstawie scenariusza spodziewałem się dużo gorszej pozycji.
Film obejrzałem dopiero po lekturze, więc mogłem bez "naleciałości" wyobrażać sobie poszczególne perypetie głównych bohaterów i przyznam, że dobrze się stało. Moim zdaniem (nie umniejszając świetnemu obrazowi) okres kryzysu i ubóstwa, który dotknął rodzinę pięściarza był w powieści przedstawiony w sposób bardziej dramatyczny niż w filmie. Ja przynajmniej tak to odebrałem, cierpiąc razem z Mae, Jimem i ich dzieciakami. Podobnie same walki - opisane naprawdę nieźle - wywołały u mnie dreszczyk emocji (można było poczuć przy nich krew i pot przelany na ringu).
Poza tym sama historia - absolutnie godna uwagi. Abstrahując od sportowego aspektu, Braddock powinien stanowić wzór do naśladowania, jako ojciec, mąż i przyjaciel. Rzadko kiedy mamy do czynienia z postaciami, co do których nie ma wątpliwości po której stronie barykady się znajdują: dobra, czy zła. Tu mamy do czynienia wyłącznie z przyzwoitym człowiekiem. Co więcej, większość bohaterów tej powieści pokazanych zostało w pozytywnym świetle. Dotyczy to nawet ringowych przeciwników głównego bohatera i wychodzi to na dobre opowiedzianej historii. Pozycja ta (zarówno książka, jak i film) propagują pozytywne wzorce i chwałą im za to. W świecie gdzie dominuje przemoc i wszechobecna brutalność zawsze warto zwracać uwagę na dobre, pozytywne zachowania. Kto wie czy akurat z tej historii nie będzie czerpał młody adept boksu, ale i nie tylko? Nie ma więc na co czekać. Gong - ding! ding! I siadamy do lektury.

Od dłuższego czasu zaobserwowałem u siebie pewien paradoks. Nie za bardzo przepadam za boksem jako takim. Nie oglądam walk ani w TV, ani tym bardziej na żywo. Nie śledzę poczynań zawodników na portalach internetowych, czy też w innych środkach masowego przekazu.
Wbrew temu wszystkiemu uwielbiam historie inspirowane tą dyscypliną sportu. Nieważne czy to książka, czy film,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam dobrze skonstruowane powieści i taką właśnie podarował mi Martinez. "Lot królowej" to zdaje się mało znana pozycja, a szkoda, bo stanowi esencję bardzo dobrej prozy. Autor pokusił się w tym przypadku o doskonałe studium konkretnej i jasno nakreślonej obsesji.
Argentyna w kryzysie polityczno-gospodarczym, to kraj w którym na porządku dziennym jest w zasadzie całe spektrum bezprawia z szantażem oraz przekupstwem na czele. Nietuzinkowo nakreślona przez autora sytuacja w tym wstrząsanym intrygami kraju "doprawiła główne danie", rzeczoną obsesję, z dużą mocą.
A o co tak naprawdę chodzi z tą całą obsesją?
A no o to, że Reina Remis - początkująca redaktorka uwikłana w romans z szefem swojej redakcji, niejakim Camargo, staje się ofiarą obsesji tego ostatniego. Odtrącony, wpływowy magnat wykorzysta wszystkie swoje powiązania, w tej pozbawionej skrupułów rzeczywistości, byleby tylko osiągnąć zamierzony cel - upokorzyć byłą kochankę, tylko po to, aby "złamaną" psychicznie i fizycznie odzyskać z powrotem.
Czy sztuka ta mu się uda i co z tego wyniknie? Zobaczycie sami. Jedno jest pewne, w tym przypadku niepodzielnie królować będzie wyrachowana żądza posiadania, władzy i zniewolenia.
Jest to moja pierwsza powieść tego autora, ale z pewnością nie ostatnia i to nie tylko z uwagi na zastosowaną w "Locie..." konstrukcję fabuły, ale przede wszystkim na język jakim operuje Martinez.
Autor w tym przypadku jasno i precyzyjnie dobiera sformułowania (unikając zbędnych ozdobników), potęgując jednocześnie rosnące z akapitu na akapit napięcie. Dzięki temu potrafi on doskonale w niewielkiej ilości tekstu przekazać maksymalną, skondensowaną istotę nakreślonej fabuły, zmierzając jednocześnie do dramatycznego finału.

Uwielbiam dobrze skonstruowane powieści i taką właśnie podarował mi Martinez. "Lot królowej" to zdaje się mało znana pozycja, a szkoda, bo stanowi esencję bardzo dobrej prozy. Autor pokusił się w tym przypadku o doskonałe studium konkretnej i jasno nakreślonej obsesji.
Argentyna w kryzysie polityczno-gospodarczym, to kraj w którym na porządku dziennym jest w zasadzie całe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno już nie czytałem tak udanej kontynuacji przygód w ostatnio bardzo popularnych trylogiach dystopijnych. Z reguły dobre pomysły z pierwszych części proponowanych historii bledną w kolejnych odsłonach. W moim odczuciu taki właśnie los podzieliły zarówno "Igrzyska śmierci", jak i "Niezgodna". "Pandemonium" tymczasem wyłamało się ze schematu, tworząc jakby zupełnie inną historię.
Wydaje się, że nawet nie czytając "Delirium" można by śmiało zagłębić się w dalsze losy Leny, orientując się momentalnie w zawiłościach fabularnych proponowanych przez autorkę, co jest zresztą jej zasługą. Umiejętnie wplecione w treść fabuły odniesienia do pierwszego tomu doskonale tu współgrają z bieżącą narracją i nie pozwalają czytelnikowi na jakikolwiek dyskomfort związany z brakiem obeznania z "Delirium".
Sama konstrukcja książki już może budzić sympatię. Dwie płaszczyzny czasowe, niezbyt od siebie odległe, w końcu zazębiają się, splatają i tworząc spójną całość pchają błyskawicznie rozwijającą się akcję do przodu. A w "Pandemonium", cokolwiek sądzić o tej powieści, bardzo dużo się dzieje. Ja się w każdym razie nie nudziłem, a wprost przeciwnie - uważam, że z większymi przestojami mieliśmy raczej do czynienia w "Delirium".
O fabule jak zwykle nie będę się rozwodził podsumowując całość jedynie stwierdzeniem, że Lena musi znaleźć się w nowej rzeczywistości i z nowymi przyjaciółmi stawić czoła przeciwnościom losu, a takich nie zabraknie.
Na koniec jeszcze wypada dodać, że bardzo podobał mi się język tej powieści - moim zdaniem idealnie dopasowany do potencjalnie największej grupy jej odbiorców, tj. nastoletniej młodzieży. Lekkość i prostota stylu (w dobrym tego słowa znaczeniu) sprawiają, że niezwykle przyjemnie i szybko pochłania się kolejne rozdziały tej historii, powodując że nabiera się ochoty na więcej, a przecież o to w tym chyba chodzi. Ja tam od razu po ostatniej stronie zabrałem się za trzeci tom, oceniając "Pandemonium" bardzo pozytywnie i stawiając ją nawet przed jej poprzedniczką.

Dawno już nie czytałem tak udanej kontynuacji przygód w ostatnio bardzo popularnych trylogiach dystopijnych. Z reguły dobre pomysły z pierwszych części proponowanych historii bledną w kolejnych odsłonach. W moim odczuciu taki właśnie los podzieliły zarówno "Igrzyska śmierci", jak i "Niezgodna". "Pandemonium" tymczasem wyłamało się ze schematu, tworząc jakby zupełnie inną...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Thorgal - Kriss de Valnor: Wyspa zaginionych dzieci Xavier Dorison, Mathieu Mariolle, Roman Surżenko
Ocena 6,9
Thorgal - Kris... Xavier Dorison, Mat...

Na półkach: ,

Uniwersum Thorgala zawładnęło mną już w latach młodzieńczych i do tej pory nie popuszcza. Niemniej jednak sporo późniejszych woluminów z tej serii zawiodło moje oczekiwania, nie mówiąc już o tym że w żadnej mierze nie mogło równać się z poprzednikami. Już powoli traciłem nadzieję, że w tej kwestii nic już nie ulegnie zmianie, a tu proszę...
Wieczór - aromatyczna, parująca herbata i dalszy ciąg losów Kriss de Valnor odświeża stare uczucia. Świetna konstrukcja fabularna i wizualna tej części, spowodowała, że na dłuższą chwilę zanurzyłem się w tej historii i z żalem przyjąłem, że już mam ją za sobą. Autorzy wrócili do starych, sprawdzonych metod thorgalowych - tajemnicza wyspa, równie tajemnicza i niepokojąca historia, a w tym wszystkim Kriss, moja ulubiona postać serii (zresztą jak można nie zakochać się w tej awanturniczej wojowniczce, która wniosła tyle kolorytu w świat Thorgala). Nic dodać, nic ująć. Fanów serii nie ma z pewnością co zachęcać do lektury, ale ci co w jakiś sposób zawiedli się na późniejszych kontynuacjach przygód w świecie Thorgala i z tego względu zaprzestali ich dalszego śledzenia, powinni wrócić chociażby dla historii z wyspy zaginionych dzieci, bo warto. Polecam.

Uniwersum Thorgala zawładnęło mną już w latach młodzieńczych i do tej pory nie popuszcza. Niemniej jednak sporo późniejszych woluminów z tej serii zawiodło moje oczekiwania, nie mówiąc już o tym że w żadnej mierze nie mogło równać się z poprzednikami. Już powoli traciłem nadzieję, że w tej kwestii nic już nie ulegnie zmianie, a tu proszę...
Wieczór - aromatyczna, parująca...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pierwszy. Tajemnica zwycięstwa. Rich Froning, David Thomas
Ocena 6,7
Pierwszy. Taje... Rich Froning, David...

Na półkach: ,

Bardzo pozytywne zaskoczenie! Z reguły tego typu pozycje ograniczone są do napisanych nieskomplikowanym językiem wspomnień aktywnych, bądź byłych sportowców (niekoniecznie gwiazd z danej dziedziny). Powoduje to, że produktem finalnym, jaki otrzymuje czytelnik jest "czytadełko" do przekartowania i zapomnienia.
W przypadku "Pierwszego" jest... inaczej. Owszem wspomnienia z zawodów crossfitowych też się tu znajdują (jak mogłoby być inaczej), ale stanowią one w gruncie rzeczy nie najważniejszą część tej publikacji.
Historia Richa Froninga, to w tym przypadku historia nie tylko crossfitera, ale nade wszystko człowieka. Drugim bohaterem tej historii, obok Richa, jest sam crossfit, jako taki i idee przyświecające temu sportowemu zjawisku.
Fakt, muszę zaznaczyć, że od jakiegoś czasu jestem pasjonatem tej dziedziny sportu, więc moja opinia może w pewnym sensie być mniej obiektywna niż zwykle, niemniej jednak, zważywszy że opis samych zmagań sportowych nie wypełnia chyba nawet połowy objętości tej lektury pozostaję w przekonaniu, że moje zainteresowanie tym sportem, w żaden sposób nie wypaczy opinii o "Pierwszym".
Nad opisem CrossFit Games rozwodził się nie będę. Zapraszam do lektury i ... enjoy - jak powiedziałby to miłośnik crossfitu.
Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na to co mnie urzekło w tej pozycji najbardziej. Tym czymś jest zachęta. Sposób w jaki przedstawiona została w tym przypadku idea crossfitu oraz społeczności uprawiającej tą dyscyplinę spowodować może, że nawet ktoś kto wcześniej nie uprawiał tego sportu może dojść do przekonania, że warto spróbować, chociażby po to, aby poczuć moc "wspólnoty cierpienia", stanąć w szranki z własnymi ograniczeniami, czy też pokonać lęk przed nowym - na pozór niewykonalnym wyzwaniem.
Kto ćwiczył ten doskonale wie o czym mowa. Ten kto nie miał z tym wcześniej do czynienia... no cóż może po lekturze "Pierwszego" spróbuje. Warto, bo sposób w jaki treść niniejszej lektury propaguje ten sport jest niewątpliwie godna uwagi, a już z całą pewnością nietypowa jak dla tego typu pozycji.
Wracając do Richa - to historia nie tylko niebywale wysportowanego młodego człowieka, ale również osoby głęboko wierzącej i jak się wydaje twardo stąpającej po ziemi. Na szczególną uwagę w mojej opinii zasługuje nie tylko sam fakt, ale sposób w jaki Froning manifestuje swoją wiarę. W czasach kiedy krytyka religii, wiary oraz idei im przyświecających postępująco narasta,a ich propagowanie szczególnie przez osoby publiczne narażone jest na szeroki odzew m.in. poprzez media społecznościowe, postawa Richa w tym zakresie powinna zasługiwać na szacunek i zrozumienie i to nie tylko przez wyznających tą samą wiarę co sławny crossfiter, ale przede wszystkim przez tych którym światopogląd i wybory duchowe Froninga są obce.
Podsumowując, pozycja ta jest inna niż jej podobne i na tyle wartościowa, że odłożyłem ją na półkę z nieodpartym przekonaniem, że do niej wrócę, a to już stawia ją przynajmniej o stopień wyżej niż zwykłe "czytadełka" sportowe. Polecam nie tylko crossfiterom!

Bardzo pozytywne zaskoczenie! Z reguły tego typu pozycje ograniczone są do napisanych nieskomplikowanym językiem wspomnień aktywnych, bądź byłych sportowców (niekoniecznie gwiazd z danej dziedziny). Powoduje to, że produktem finalnym, jaki otrzymuje czytelnik jest "czytadełko" do przekartowania i zapomnienia.
W przypadku "Pierwszego" jest... inaczej. Owszem wspomnienia z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

I po drugiej odsłonie... . I szkoda, że się skończyła. Żeby nie powtarzać recenzji "Porwania" napiszę tylko, że książka utrzymuje poziom. Podtrzymuję to co napisałem przy okazji pierwszego tomu. A co bym dodał?
Wydaje mi się, że w "W Potrzasku" jest pozycją dojrzalszą od swojej poprzedniczki w tym sensie, że być może nie tyle przez upływający czas, co doświadczenia nabyte w pierwszym tomie bohaterowie stali się bardziej dojrzali. Wiedzą już na co ich stać, co należy robić, na kogo mogą liczyć i komu zaufać. Nie oznacza to bynajmniej, że nie popełniają błędów. Nie raz będą musieli przełknąć gorzką pigułkę zawodu z powodu innych postaci, ale odnajdą też prawdziwie zaufanych, nowych sprzymierzeńców, dzięki którym kolejne starcie z Welesem i jego kompanami nie będzie z góry skazane na niepowodzenie.
Akcja tym razem ( w odróżnieniu od poprzednich przygód) osadzona jest w zasadzie w jednym mieście - Ferretek, gdzie Niepowszedni udają się na zaproszenie urzędującego tam kniazia.
Struktura miasta oraz mnogość lokacji, które odwiedzą bohaterowie sprawiają jednak, że czytelnik ma wrażenie, że porusza się po niezwykle rozległym terenie (ciężko było mi się czasami zorientować gdzie aktualnie toczy się akcja - i tu w sukurs przychodziła kapitalnie przygotowana mapka).
Co do samej akcji, to niewiele się od ostatniego razu zmieniło. Ujmując to jednym zdaniem można by rzec: "Raz na wozie, raz pod wozem i tak w kółko".
Zabawa z Niepowszednimi jest przednia, niemniej odebrałem ją inaczej niż przy "Porwaniu". W tym przypadku decyzje bohaterów są jakby bardziej przemyślane. Wiele spraw jest roztrząsanych kolegialnie. Owszem, zdarzają się tu również sytuacje gdzie jedynym wyjściem jest spontaniczne działanie poszczególnych postaci, niemniej takiego, urokliwego ogromu "wariactwa" jak w "Porwaniu" trochę mi brakowało.
Wątki fabularne świetnie się zazębiają. Nowe postacie wprowadzają koloryt i dodają serii dodatkowej świeżości. Czarne charaktery, pozostają czarne. Weles, jako fałszywy poseł cesarstwa Gospar, jest chyba jeszcze bardziej przekonujący niż w pierwszej części, a pozostali szubrawcy nie ustępują mu kroku, dając się we znaki Nili i spółce od początku przygody, aż do zaskakującego zakończenia.
Nie chcę zdradzać finału historii, więc napiszę tylko, że mnie osobiście zachęcił do kontynuacji przygody. W przeciwieństwie bowiem do tomu pierwszego, gdzie autorka, kończąc powieść w żaden sposób nie sugerowała, co wydarzy się w dalszym ciągu, sprawiając niejako, że "Porwanie" było jakby zwartą całością, w tym przypadku wyraźnie i jednoznacznie wskazuje na kierunek dalszych perypetii głównych bohaterów. A kierunek ten jest... co najmniej nieoczekiwany, co powoduje, że z niecierpliwością oczekuję dalszych przygód ekipy z Kamiennych Kości.
Kończąc wykorzystam ostatnio bardzo modne określenie stwierdzając, że "W Potrzasku" to ZACNA lektura i godna polecenia.

PS: O mało bym nie zapomniał - gratulacje i brawa dla autorki - świetna robota!

I po drugiej odsłonie... . I szkoda, że się skończyła. Żeby nie powtarzać recenzji "Porwania" napiszę tylko, że książka utrzymuje poziom. Podtrzymuję to co napisałem przy okazji pierwszego tomu. A co bym dodał?
Wydaje mi się, że w "W Potrzasku" jest pozycją dojrzalszą od swojej poprzedniczki w tym sensie, że być może nie tyle przez upływający czas, co doświadczenia nabyte w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno już nic nie skomentowałem, co nie znaczy, że w tym czasie nie czytałem. Jedną z pozycji po którą sięgnąłem w tym czasie było właśnie "Małe życie". Z początku nie bardzo byłem do tej powieści przekonany. Jakoś po opisie nie bardzo mi ona podchodziła.
Ostatecznie jednak zabrałem się za to grube tomisko i cóż... rewelacja. Kapitalna powieść. Uwielbiam dobrze nakreślone portrety psychologiczne bohaterów powieści, a tego w tym przypadku miałem aż w nadmiarze. W zasadzie mógłbym śmiało określić tą pozycję jako psychologiczno-obyczajową z naciskiem na ten pierwszy człon.
Jeśli chodzi o fabułę, to jak do tej pory wszystko zostało już opisane skrzętnie przez wcześniejszych opiniodawców, pozostawię więc ten aspekt bez komentarza.
Od siebie dodam tylko, że rzeczywiście jest to powieść o życiu czterech osób, z tym że los poszczególnych bohaterów jest zarysowany z zupełnie innej perspektywy.
W gruncie rzeczy głównym aktorem tej historii jest Jude. To tak naprawdę jego historia. Życie jego przyjaciół z kolei to wypadkowa krążenia po "orbicie" Jude`a i tak jest to w moim odczuciu przekazane przez autorkę. Widocznie jest to szczególnie na kolejnych etapach powieści. Im więcej szczegółów dowiadujemy się o losie Jude`a tym bardziej fabuła skoncentrowana jest właśnie na nim. O ile na początku autorka stara się w miarę równomiernie obdzielać czytelnika historią każdego z bohaterów, o tyle z każdym przeczytanym rozdziałem powoli trójka z nich zostaje na dalszym planie, ustępując miejsca Judowi.
Nie wpływa to jednak zasadniczo na konstrukcję powieści, a wprost przeciwnie - życie poszczególnych osób z perspektywy dramatycznej historii Jude`a jest przedstawione niezwykle obrazowo i zdecydowanie odpowiednio porusza czytelnika, co pewnie było zamierzeniem autorki.
Całości dopełnia świetny styl i warsztat pisarski.
Czepiając się mógłbym jedynie dodać, że w pewnym momencie powieść trochę się dłuży, nabierając jednak odpowiedniego tempa po przekroczeniu pewnej granicy. Godne polecenia.

Dawno już nic nie skomentowałem, co nie znaczy, że w tym czasie nie czytałem. Jedną z pozycji po którą sięgnąłem w tym czasie było właśnie "Małe życie". Z początku nie bardzo byłem do tej powieści przekonany. Jakoś po opisie nie bardzo mi ona podchodziła.
Ostatecznie jednak zabrałem się za to grube tomisko i cóż... rewelacja. Kapitalna powieść. Uwielbiam dobrze nakreślone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tą niezbyt długą historię odkryłem dzięki jednemu że znajomych na LC (dziękuję i pozdrawiam). Czytałem ją wieki temu nie znając tytułu, ani autora i dopóki nie otrzymałem wzmiankowanej pomocy nie mogłem jej namierzyć. Drugie podejście nie zawiodło moich oczekiwań. Historia ogrodnika Losa urzekła mnie ze zdwojoną siłą. Kosiński bez zbędnych konfabulacji ukazuje nam absurdalność, a jednocześnie piękno czasów, w których przyszło nam żyć.
Ponadto sposób przekazu Kosińskiego jest tak plastyczny i wyrazisty, że w zasadzie nie sposób nie polubić historii nakreślonej w „Wystarczy być”. Zupełnie nieświadome, z punktu widzenia ich adresata (Losa), społeczne i zawodowe awanse bohatera z jednej strony pozostawiają czytelnika w doskonałym nastroju, a z drugiej skłaniają do refleksji na temat kondycji mechanizmów rządzących współczesnym światem. Tak – współczesnym – bo pomimo iż powieść ta ma już swoje lata, pozostaje bardzo aktualna, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że wyprzedziła swoje czasy.
Pomysł „pielęgnacji ogrodu”, jako synonim uzdrowienia gospodarki jest w tym przypadku wisienką na torcie i już chociażby dlatego powieść ta zasługuje na uwagę.
Dla mnie „Wystarczy być” jest pozycją świetnie napisaną, bezkompromisową, z przesłaniem zarówno dla tych dzierżących władzę, jak i pozostających pod jej wpływem, pozostając tym samym godną polecenia wszystkim którzy nie mieli jeszcze okazji się z nią zapoznać. Polecam.

Tą niezbyt długą historię odkryłem dzięki jednemu że znajomych na LC (dziękuję i pozdrawiam). Czytałem ją wieki temu nie znając tytułu, ani autora i dopóki nie otrzymałem wzmiankowanej pomocy nie mogłem jej namierzyć. Drugie podejście nie zawiodło moich oczekiwań. Historia ogrodnika Losa urzekła mnie ze zdwojoną siłą. Kosiński bez zbędnych konfabulacji ukazuje nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Kasacja" to moja pierwsza powieść tego autora i szczerze mówiąc nie przypadła mi do gustu.
Faktem jest, że akcja pędzi tu "na złamanie karku" i jeśli ktoś oczekuje tego typu rozrywki, to z pewnością się nie zawiedzie. Stylowi również nie można nic zarzucić. Książka jest napisana nowocześnie, bez zbędnych opisów, bazując na krótkich dialogach, kreujących w zasadzie samodzielnie fabułę.
Mi to jednak w tym przypadku nie wystarczyło. Brakowało mi w tej powieści realizmu. Nie mówię tu o zawiłościach związanych z procedurą karną, bo akurat do tego, co trzeba oddać autorowi, nie można mieć większych zarzutów. Chodzi mi tu bardziej o zachowania bohaterów i co poniektóre wątki fabularne.
Dla przykładu - jaki aplikant w zasadzie z miejsca mówi do swojej patronki po nazwisku, dostaje niczym nie ograniczony kredyt zaufania, no i ocierając się o śmierć, bez wątpliwości i strachu w dalszym ciągu brnie w pełni świadomy w paszczę gangsterskiego lwa?!?
W mojej ocenie zresztą, wszyscy bohaterowie tej historii są mocno przerysowani. Owszem, ma to swój swoisty urok, ale słabo wypada w konfrontacji z rzeczywistością.
Wiem. może się czepiam, bo po prawdzie „Kasację” nieźle się czyta, a całość może się podobać. Skoro jednak powieść i sam autor zbierają tyle pochlebnych recenzji oczekiwania wzrastają wprost proporcjonalnie, a po lekturze powieści absolutnie nie mogę powiedzieć, że twórczość Remigiusza Mroza jest czymś przełomowym i oryginalnym. Niemniej jednak poczytność powieści i jej, jak sądzę, niewątpliwy sukces wydawniczy zasługują na uznanie, co powinno dodatkowo motywować autora i to nie tylko do pisania większej ilości pozycji, ale przede wszystkim do podnoszenia standardu ich jakości.

"Kasacja" to moja pierwsza powieść tego autora i szczerze mówiąc nie przypadła mi do gustu.
Faktem jest, że akcja pędzi tu "na złamanie karku" i jeśli ktoś oczekuje tego typu rozrywki, to z pewnością się nie zawiedzie. Stylowi również nie można nic zarzucić. Książka jest napisana nowocześnie, bez zbędnych opisów, bazując na krótkich dialogach, kreujących w zasadzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kontynuacja przygód Helen Grace nie przypadła mi, aż tak do gustu, jak pierwsza część cyklu. Wprawdzie autor pozostaje wierny stylowi i konstrukcji fabularnej przez co czyta się to w dalszym ciągu bardzo dobrze, ale jakby brakowało powieści trochę świeżości. Wielkim plusem "Powiedz..." jest kontynuacja historii poszczególnych bohaterów. Pozwala to lepiej ich poznać, zaznajomić się z ich konstrukcją psychiczną, poznać motywy leżące u podstaw ich decyzji. Będę powtarzał to jak mantrę, ale brak szczegółowo nakreślonych postaci w każdym pojedynczym przypadku musi negatywnie oddziaływać na opisywaną historię i z reguły staje się źródłem niespójności i braków fabularnych.
Jeśli chodzi o fabułę, to nic nowatorskiego autor w tym przypadku nie wymyślił. Bestialskie mordy nieuchwytnego sprawcy, nasycone odpowiednią dla współczesnych czasów dozą seksizmu i brutalności staną się nie lada wyzwaniem dla Helen i jej teamu. Sprawca metodycznie likwiduje swoje ofiary, funkcjonariusze kręcą się w kółko, próbując złapać punkt zaczepienia, a dodatkowo znana z poprzedniej części wścibska dziennikarka nie ułatwia prowadzonego śledztwa. Pikanterii historii dodają wątki indywidualnie związane z poszczególnymi bohaterami (kto nie czytał pierwszej odsłony może czuć się nieco zagubiony).
Pomimo niewątpliwych atutów czytając tą pozycję odniosłem jednak wrażenie, że gdzieś to już czytałem, że nie jest to tak oryginalne jak "Ene..." i że tym razem autor już tak nie zaskakuje.
Ponadto, Arlidge ma chyba jakiś uraz do naszych pobratymców. W powieści jest to aż nadto widoczne i aż nienaturalne. W zasadzie każda z postaci o wątpliwej reputacji posiada polską narodowość, a wśród nich królują nierządnice i innego rodzaju, co gorsze łachudry. Wygląda to tak jakby na Wyspy ściągały wyłącznie hordy "polaczków" w ściśle określonym celu - szybkiego zarobku w profesjach powszechnie uważanych za obelżywe. Mi to nie przypadło do gustu, aczkolwiek postanowiłem, że nie będzie miało to wpływu na moją ocenę.
Reasumując, dalszy ciąg historii Helen Grace jest wciąż bardzo dobry, niemniej jednak brakuje mu trochę świeżości i powiewu oryginalności, co było podstawowym atutem pierwszej części. No i jeszcze ta ... antypolskość (niestety nie mogłem się powstrzymać).

Kontynuacja przygód Helen Grace nie przypadła mi, aż tak do gustu, jak pierwsza część cyklu. Wprawdzie autor pozostaje wierny stylowi i konstrukcji fabularnej przez co czyta się to w dalszym ciągu bardzo dobrze, ale jakby brakowało powieści trochę świeżości. Wielkim plusem "Powiedz..." jest kontynuacja historii poszczególnych bohaterów. Pozwala to lepiej ich poznać,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdzieś przeczytałem, że jest to książka bardzo poetycko napisana, a że ostatnio przemawia do mnie tego typu styl skusiłem się na lekturę tej pozycji.
Co się okazało? Styl powieści może niekoniecznie zbieżny jest z powyższym, ale sama historia, sposób jej przedstawienia, a przede wszystkim niezwykle kreatywnie skonstruowani bohaterowie sprawiły, że całość prezentuje się znakomicie.
Wydawałoby się, że sama historia musi być smutna, żeby nie powiedzieć przygnębiająca. Młoda Lucille (17 lat) wraz z siostrą Wrenny (10 lat) zostają dosłownie porzucone przez matkę i muszą radzić sobie z trudami życia codziennego. Jeśli dodać do tego niezrównoważonego psychicznie ojca, przebywającego w stosownej placówce i "z góry" skazane na nieodwzajemnienie uczucie młodej Lu, obraz rysuje się wyłącznie w czarnych kolorach.
Nie zdradzając szczegółów fabuły napomknę tylko, że nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać. Hart ducha głównej bohaterki, wsparcie ze strony siostry oraz życzliwość osób z ich najbliższego otoczenia spowodują, że dziewczyny podniosą rękawicę i dzielnie staną do walki z losem.
Abstrahując od fabuły trzeba nadmienić, że "Na przekór..." napisana jest w bardzo młodzieżowym stylu. Szybko się ją czyta, a perypetie głównych bohaterów są starannie dobrane i odpowiednio "przyrządzone", tak że ciekawią, a nie nudzą. Co mnie szczególnie urzekło? Książka jest mała objętościowo, a pomimo tego autorce udało się dość szczegółowo nakreślić portrety postaci w niej występujących... i nie mam tu na myśli wyłącznie głównej bohaterki. Starannie wklejone w poszczególne wątki odniesienia nie mają wpływu na płynność fabuły, a jednocześnie nadają dodatkowej głębi poszczególnym bohaterom.
Podobało mi się też otwarte zakończenie tej historii - rozbudziło wyobraźnię, no i pomimo zakończenia lektury, zmaterializowało delikatny uśmiech na twarzy, taki trochę ... na przekór losu.

Gdzieś przeczytałem, że jest to książka bardzo poetycko napisana, a że ostatnio przemawia do mnie tego typu styl skusiłem się na lekturę tej pozycji.
Co się okazało? Styl powieści może niekoniecznie zbieżny jest z powyższym, ale sama historia, sposób jej przedstawienia, a przede wszystkim niezwykle kreatywnie skonstruowani bohaterowie sprawiły, że całość prezentuje się...

więcej Pokaż mimo to