rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Prokrastynacja. Odłóż odkładanie na zawsze", to nie tylko książka o wspomnianym wątku, to nie tylko instrukcja, w którą stronę zmierzać, co należy robić i jak się nią posługiwać, bo jest ona przede wszystkim encyklopedią sporządzoną od deski do deski. I choć do tej pory nie czytałam dzieła poświęconego tylko i wyłącznie tej problematyce, mam wrażenie, że autor z góry przewidział ten syndrom żółtodzioba, postanawiając wyświadczyć mi przysługę, jakiej potrzebowałam. Okazała bibliografia i przypisy w książce wskazują na to, że autor przeszył problem na wylot, a z prokrastynacją zna się z dziecinnego podwórka.
Ale to nie koniec faktów.
Zacznę od tego, że jestem zaskoczona ilością praktycznych rozwiązań w książce. Autor rzuca nimi dosłownie jak z rękawa, żeby w dalszej kolejności pokazać ich odzwierciedlenie w codzienności. Gdyby zastąpić "Prokrastynacja. Odłóż odkładanie na zawsze" innym tytułem, brzmiałby on: "Prokrastynacja. Pragmatyczne leczenie odkładania". Informacja o ponad 150 zaleceniach na okładce nie wzięła się znikąd. Mamy przykłady, mamy wyjaśnienia, mamy wskazówki, co niesie ze sobą kolejny plus, czyli życiowe podejście autora do tematu (co może wskazywać chociażby sama ilość stron). Dostajemy fakty jako czytelnicy i otrzymujemy możliwość indywidualnego dobrania do siebie rozwiązania problemu prokrastynacji. Ja osobiście, zawsze miałam problem z zabraniem się do ćwiczeń – choć w tym roku udało mi się złamać barierę i robię to bardzo często, kiedyś nie było tak łatwo. Autor doskonale uwzględnił to w książce, dlatego podzielił najczęstsze problemy „prokrastynowania” na działy. Dzięki temu rozwiązaniu książka jest odrębnie wspólna – nieważne, w którym momencie rozpoczniemy lekturę, ponieważ poradnik zawsze jest krok przed czytelnikiem, żeby dostosować komfort czytania do jego oczekiwań. To trochę jak z książką, która sama wybiera sobie czytelnika, a tę tutaj, "Prokrastynacja. Odłóż odkładanie na zawsze" czyta się szybko i lekko. To doskonała lektura dla tych, którzy biorą swoje życie na poważnie i na poważnie planują coś w nim zmienić.

"Prokrastynacja. Odłóż odkładanie na zawsze", to nie tylko książka o wspomnianym wątku, to nie tylko instrukcja, w którą stronę zmierzać, co należy robić i jak się nią posługiwać, bo jest ona przede wszystkim encyklopedią sporządzoną od deski do deski. I choć do tej pory nie czytałam dzieła poświęconego tylko i wyłącznie tej problematyce, mam wrażenie, że autor z góry...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ten jeden dzień" to książka schematyczna, do znudzenia przewidywalna, z tak banalną historią, że na próżno szukać w niej napięcia. To idealna książka dla osób niewiele oczekujących od tego typu gatunku literackiego, nieprzykładający uwagi na to, czy historia wywróci ich świat do góry nogami. Niestety, weterani thrillerów i powieści sensacyjnych mogą odczuć spory niedosyt.

"Ten jeden dzień" to książka schematyczna, do znudzenia przewidywalna, z tak banalną historią, że na próżno szukać w niej napięcia. To idealna książka dla osób niewiele oczekujących od tego typu gatunku literackiego, nieprzykładający uwagi na to, czy historia wywróci ich świat do góry nogami. Niestety, weterani thrillerów i powieści sensacyjnych mogą odczuć spory...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sama koncepcja i sposób napisania poradnika przypomina formę warsztatów, w jakich mamy okazję brać udział w teraźniejszości. Autorka jest coachem, my jesteśmy praktykantami. Choć Krystyna Bezubik w poradniku zwraca się głównie w formie żeńskiej, absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby płeć męska także przyjrzała mu się z podobną bliskością co poprzednia.
A jakie są moje odczucia po 36-dniowym wyzwaniu? Bardzo pozytywne. Niektóre ćwiczenia pozwoliły zlokalizować elementy przechodzące bez większego problemu, a inne, te nieco bardziej szwankujące, zapisywały się w notesie jako wymagające ode mnie większego skupienia. Niektóre irytowały przez pustkę na papierze, której nie potrafiłam z jakiegoś względu zapełnić, inne sprawiały nieoczekiwaną satysfakcję. Sinusoida drogi do sukcesu - dokładnie tak jak bywa to w tym pisarskim świecie - w końcu dopięła stronę 36-dniowego wyzwania do końca, co bez mrugnięcia okiem zalicza eksperyment do rangi ciekawych doświadczeń, które w znaczącym stopniu przyczyniły się do lepszego przyswojenia umiejętności pisarskich. To były w pełni sukcesywnie wykorzystane 36 dni, jakie miałam okazję przerobić.

Sama koncepcja i sposób napisania poradnika przypomina formę warsztatów, w jakich mamy okazję brać udział w teraźniejszości. Autorka jest coachem, my jesteśmy praktykantami. Choć Krystyna Bezubik w poradniku zwraca się głównie w formie żeńskiej, absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby płeć męska także przyjrzała mu się z podobną bliskością co poprzednia.
A jakie są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Krocząc wśród cierni" to książka, którą przeczytałam w dwie godziny. Tak! W dwie! I nie zważając na małą ilość stron w dziele, śmiało mogę stwierdzić, że stało się tak za sprawą błyskawicznie rozwijającej się akcji na tych niepozornie cienkich stronicach, ponieważ autor z niebywałą lekkością udowadnia, że szybkość fabuły jest niezależna od swojej grubości. Teraz nieco w praktyce: każdy rozdział to wachlarz różnorodności przebiegu wydarzeń. W ten oto sposób spirala kręci się samoczynnie aż do momentu, kiedy czytelnik nagle uświadamia sobie, że przeczytał ostatnią stronę, a zaraz po tym zadaje sobie pytanie, kiedy to właściwie zdążył ją przeczytać. Brzmi znajomo? Musi brzmieć. Podobne uczucia po lekturze? Dopiero będą. "Krocząc wśród cierni" czyta się lekko i z polotem.

"Krocząc wśród cierni" to książka, którą przeczytałam w dwie godziny. Tak! W dwie! I nie zważając na małą ilość stron w dziele, śmiało mogę stwierdzić, że stało się tak za sprawą błyskawicznie rozwijającej się akcji na tych niepozornie cienkich stronicach, ponieważ autor z niebywałą lekkością udowadnia, że szybkość fabuły jest niezależna od swojej grubości. Teraz nieco w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo będę zbierać się do kupy po tej książce.

Długo będę zbierać się do kupy po tej książce.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od tego, że "Mediatorka" już na starcie wysyła odbiorcy sprzeczne sygnały. Z jednej strony widzimy tytuł (i nie wiem jak wy, ale ja wyobrażam sobie specjalistkę sądową od negocjacji jako kobietę silną i zdeterminowaną), więc taka kobieta faktycznie pojawia się z profilu na okładce, w tle której leży jakiś tam pędzel i niepomalowana do końca ściana na pomarańczowo. Później poddajemy oględzinom resztę oprawy graficznej w kształcie cukierkowych zdobień, a na końcu, kiedy już silimy się na przeczytanie opisu na obwolucie, dowiadujemy się, że mamy do czynienia z historią „trochę gorzką”, ale jednak „nieco słodką”. No i weź bądź teraz, kurka wodna, mądry.
Takie wrażenie dezorientacji i sprzeczności bynajmniej nie zmniejsza się podczas lektury. Wręcz przeciwnie. Pogłębia się.
Zdunek napędza historię. Przestawia nam bohaterów kompletnie odrealnionych i wręcz tak karykaturalnych, że czytelnik choćby bardzo chciał, to nie jest w stanie nawet sobie wyperswadować któregokolwiek z nich: postać główna początkowo wydaje się być silną i niezależną osobą, która ma dwie małe córeczki i jest rozwiedziona z mężem. Kocha swoją pracę i łączą ją trudne relacje z matką. Marta Kołodziej, bo o niej mowa, zdążyła przyzwyczaić się do zachowań matki i nauczyła się odcinać emocje w trakcie konwersacji z matką, ale przy pierwszej lepszej kłótni wybucha płaczem i zarzuca matce oschłość. Nie potrafi żyć bez swoich córeczek, ale nieustannie się od nich odcina. Nie chce z nikim być, ale jednak obraca się w towarzystwie mężczyzny. Uwielbia być mediatorką, ale narzeka na dolę mediatorów. Ciągle pracuje, ale nie chce pracować. Takich przykładów można wysypać z rękawa jeszcze kilkanaście. Sensu w tym nie znajdziesz, choćbyś przeczytał książkę od A do Z.
Kolejni bohaterowie ani trochę nie ujmują Marcie nienaturalności.
Otyła Betka, która nie może oprzeć się pierwszemu lepszemu mężczyźnie, bo zdobył się na błahy komplement; kominiarz Zbyszek, który jest starym kawalerem i ślini się na młode dziewczyny cały czas szukając miłości; potykający się o własne nogi i wszystko wokół lekarz Robert i spiskujący przeciwko Marcie bardzo zły, były mąż. Wszystko to z domieszką tak śmiesznych dialogów, że wywoływał uśmiech politowania niż radości. Czy w życiu codziennym naprawdę spotykamy takich bohaterów?
Mieszanka absurdalności w jednym koktajlu emocji.

Zacznę od tego, że "Mediatorka" już na starcie wysyła odbiorcy sprzeczne sygnały. Z jednej strony widzimy tytuł (i nie wiem jak wy, ale ja wyobrażam sobie specjalistkę sądową od negocjacji jako kobietę silną i zdeterminowaną), więc taka kobieta faktycznie pojawia się z profilu na okładce, w tle której leży jakiś tam pędzel i niepomalowana do końca ściana na pomarańczowo....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie znoszę książek, wręcz nie cierpię, gdzie każdy bohater jest piękny, przystojny, boski i najlepszy na świecie. O ile w "Intuicji" wydawało się to zupełnie znośne, tak tutaj, z przypływem nowych bohaterów i tych samych określeń w opisach (czytaj wyżej: piękne (oczy), (przystojny) anioł, boski (wygląd), to przewyższało jakąkolwiek szalę mdłości i perfekcyjności. Każdy wspaniały, każdy najprzystojniejszy i (tutaj zbliżam się do następnego punktu) każdy pragnie tylko i wyłącznie (oczywiście pięknej, bo bohater główny nie może być absolutnie przeciętny z wyglądu) Evie. Dookoła jest tyle (pięknych) anielic, ale każdy pragnie akurat tej jednej, irytującej i wręcz nie do wytrzymania dziewuchy. No tak. Raz odważna jak lew, która wydrapałaby oczy nawet czytelnikowi, jeśli tylko by potrafiła wyciągnąć paluchy zza stron, a raz tak płochliwa, że trzęsie się na dźwięk imienia swojego wroga. Ja się pytam, gdzie tu logika? Ta spirala kilku twarzy i nastrojów była jak kula u nogi w drodze do przyjemnego czytania książki.
Tak na marginesie muszę napisać natomiast, że obdarzyłam wielką sympatią Anyę. Czemu to ona nie mogła być główną bohaterką? Będę trzymać kciuki za większość takich bohaterów w dziełach.

Nie znoszę książek, wręcz nie cierpię, gdzie każdy bohater jest piękny, przystojny, boski i najlepszy na świecie. O ile w "Intuicji" wydawało się to zupełnie znośne, tak tutaj, z przypływem nowych bohaterów i tych samych określeń w opisach (czytaj wyżej: piękne (oczy), (przystojny) anioł, boski (wygląd), to przewyższało jakąkolwiek szalę mdłości i perfekcyjności. Każdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor bardzo sprytnie i umiejętnie połączył ze sobą dwa wątki, które na pozór kompletnie nie mają ze sobą nic wspólnego. Tutaj kolejna uwaga – bardzo boli mnie to, że nie mogę go tutaj rozpisać, ponieważ powieść straciłaby element zaskoczenia i puentę. Uchylę jednak trochę rąbka tajemnicy: drugi wątek to osoba chora na schizofrenię. I teraz co było dalej? Koniec jest miażdżący. Domyślałam się zakończenia, ale element zaskoczenia dobrze spełnił swoją rolę. Książka liczy sobie 446 stron tekstu, a czytelnik tak na dobrą sprawę do samego końca jest w amoku, ponieważ nie potrafi powiedzieć, co się zaraz stanie.
Dużo zwrotów akcji, wielu podejrzanych i bardzo ciekawa alternatywa z motylem zostawionym na miejscu zbrodni.
Tutaj za pomysł daje bardzo duży plus.
Kolejną rzeczą, nad którą warto poświęcić chwilę to niepowtarzalny język autora. Naprawdę idzie wyczuć, ile wysiłku Żarski musiał włożyć w ubranie w słowa tego, co chciał przekazać. Potwierdza to choćby brak efektu kliszy w powieści. Ciekawe porównania, jeszcze ciekawsze opisy wydarzeń. To się ceni. Zwłaszcza przez długoletnich czytelników, którzy niejedno już widzieli. Dużo przyjemniej czyta się coś, w co pisarz włożył serce, nie idąc przy tym na łatwiznę. Powieść zyskuje na autentyczności.

Autor bardzo sprytnie i umiejętnie połączył ze sobą dwa wątki, które na pozór kompletnie nie mają ze sobą nic wspólnego. Tutaj kolejna uwaga – bardzo boli mnie to, że nie mogę go tutaj rozpisać, ponieważ powieść straciłaby element zaskoczenia i puentę. Uchylę jednak trochę rąbka tajemnicy: drugi wątek to osoba chora na schizofrenię. I teraz co było dalej? Koniec jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dziewczyny chcą się zabawić Adrianna Michalewska, Izabela Szolc
Ocena 6,6
Dziewczyny chc... Adrianna Michalewsk...

Na półkach:

Autorki piszą dość bogatym i niebanalnym językiem, nacechowanym sporą ilością porównań i przenośni. Mamy do czynienia tutaj z narracją trzecioosobową, pozwalającą w pełni poznać losy bohaterów. Iza, Monika, Amelia i Paulina to proste dziewczyny - gdybyśmy mocniej się nad tym zastanowili, okazałoby się nagle, że znamy takie charaktery z podwórka. Dzięki temu powstaje silna więź, no bo jak nie związać się z bohaterem, w którym widzimy kogoś ze znajomego nam środowiska? Tak naprawdę trudno jest napisać ogólnie, o czym jest dzieło, bo dzieje się w nim wiele różnych akcji, dlatego ujmę to w całość: "Dziewczyny chcą się zabawić" to historia o czterech dziewczynach próbującymi uporać się z przeciwnościami, jakie serwuje im fikuśny los.

Autorki piszą dość bogatym i niebanalnym językiem, nacechowanym sporą ilością porównań i przenośni. Mamy do czynienia tutaj z narracją trzecioosobową, pozwalającą w pełni poznać losy bohaterów. Iza, Monika, Amelia i Paulina to proste dziewczyny - gdybyśmy mocniej się nad tym zastanowili, okazałoby się nagle, że znamy takie charaktery z podwórka. Dzięki temu powstaje silna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po pierwszym rozdziale moje ogromne oczekiwania wobec książki niejako zostały podsycone. Psychopatyczna natura człowieka niezrównoważonego psychicznie nakarmiła się tym, co chciała. Chciałam trupa i trupa dostałam. Chciałam tajemniczości, chciałam. Chciałam morza krwi, chciałam. Dostałam wszystko, więc (pisząc bardzo, bardzo kolokwialnie) "najarałam się" na dalszą część, bo pierwszy rozdział zagwarantował dobre, pierwsze wrażenie, dając jednocześnie przepustkę i zachętę na więcej. No tak. I tu zaczynają się schody.
W dalszych etapach powieści Tudor wpływa na zmysł złaknionego czytelnika, sugerując mu, że trzeba dobić do kolejnego rozdziału, bo zaraz „będzie się działo”. Problem w tym, że suma summarum nie dzieje się nic, a czytelnik niejako orientuje się, że to „poczekaj, zaraz” ucieka, bo nagle z pierwszego rozdziału robi się ostatni i książka się kończy. To trochę jak z człowiekiem, który pokazuje psu przysmak zwodząc go nim, żeby na samym końcu dać mu mały ogryzek. Ciekawy pomysł na fabułę sprawił, że czekałam na coś, co się nie pojawiło. Spodziewałam się nie lada wątku psychologicznego (bo przecież opis aż się o to prosił), trudnych do rozszyfrowania łamigłówek i poszlak, które będą układać się w logiczną całość. Nic bardziej mylnego. Ot, taki sobie słabszy dreszczowiec, bo koniec nie zaskakiwał, bo chyba usilnie starałam się sama skomplikować to, co dostałam, w nadziei, że nie może być zbyt łatwo, a było. Bardzo się rozczarowałam.

Po pierwszym rozdziale moje ogromne oczekiwania wobec książki niejako zostały podsycone. Psychopatyczna natura człowieka niezrównoważonego psychicznie nakarmiła się tym, co chciała. Chciałam trupa i trupa dostałam. Chciałam tajemniczości, chciałam. Chciałam morza krwi, chciałam. Dostałam wszystko, więc (pisząc bardzo, bardzo kolokwialnie) "najarałam się" na dalszą część, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Język jakim posługuje się autor jest swobodny, przyjemny i humorystyczny. Nie spotkałam się dotychczas z żadną, inną powieścią mówiącą o rzeczach dość trudnych dla nas na co dzień w tak zabawny sposób. To samo tyczy się opisów własnych przeżyć autora. Wręcz zadziwiała mnie bezpośredniość Santandreu w książce. To oczywiście na jak najlepszy plus. Tutaj nawet takie tematy jak śmierć czy poważna choroba wydawały się być swoistą komedią pisaną przez życie.
Innymi zaletami dzieła jest chociażby samo naładowane sporym optymizmem podejście autora względem czytelnika. Czytając "Być szczęśliwym na Alasce" nie sposób było nie zauważyć dewizy książki bycia zawsze uśmiechniętym i niezależnie szczęśliwym. Dokładnie tak, jak głosi tytuł.

Język jakim posługuje się autor jest swobodny, przyjemny i humorystyczny. Nie spotkałam się dotychczas z żadną, inną powieścią mówiącą o rzeczach dość trudnych dla nas na co dzień w tak zabawny sposób. To samo tyczy się opisów własnych przeżyć autora. Wręcz zadziwiała mnie bezpośredniość Santandreu w książce. To oczywiście na jak najlepszy plus. Tutaj nawet takie tematy jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Otóż nie wiem, czy jestem wymagającym czytelnikiem, czy też nie, ale wiem jedno - jeśli chodzi o kryminał, thriller czy horror, nie zadowolę się byle czym. To takie moje małe perełki gatunkowe, które uwielbiam, więc jak czytam to wymagam. "Kobieta w oknie" naprawdę mi się podobała, bo to dobra książka. Autor osobiście zaskoczył mnie chyba najbardziej swoimi umiejętnościami pisarskimi. Wow. Jak na pierwszą książkę są niczego sobie: trzymanie czytelnika w napięciu, ciekawe opisy akcji, opisy uczuć bohaterki. Brawo. To trzeba powiedzieć głośno. Finn pisać potrafi. Budować klimat powieści również.
Esencja historii. Jakbym ją oceniła? No cóż. Sam pomysł dobry. Wykonanie jeszcze lepsze, ale tak na dobrą sprawę finał wybitnie nie szokował. Przyznaję natomiast, że jeden element (odnośnie samej rodziny) już bardzo. Historia, jaką wykreował autor interesuje, trzyma w napięciu, miesza czytelnikowi mocno w głowie, przez co odbiorca nie wie, co jest faktem, a co fikcją. Finn pisze bardzo lekko, prosto i zwięźle. To kolejna zaleta napisanego przez niego dzieła.

Otóż nie wiem, czy jestem wymagającym czytelnikiem, czy też nie, ale wiem jedno - jeśli chodzi o kryminał, thriller czy horror, nie zadowolę się byle czym. To takie moje małe perełki gatunkowe, które uwielbiam, więc jak czytam to wymagam. "Kobieta w oknie" naprawdę mi się podobała, bo to dobra książka. Autor osobiście zaskoczył mnie chyba najbardziej swoimi umiejętnościami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam, że czytanie książki sprawiło, że przeszłam przez ciekawe doświadczenie literackie, które jeszcze nigdy dotąd nie przewinęło się w żaden możliwy sposób. Dlaczego? Z kilku ważnych względów:
Po pierwsze: "Obudź się! Jak uciec od życia na autopilocie" (bo tak w pełni brzmi tytuł dzieła) jest tak naprawdę zbiorem empirycznych eksperymentów autora, w oparciu o jego subiektywne odczucia, utworzone w postaci poradnika. Książka to wielki, optymistyczny poradnik dla ludzi żądnych przygód. Każdy rozdział jest przeznaczony odrębnemu „przypadkowi” przedstawionym w formie zadania, jakie autor przed nami stawia. Oprócz przeróżnych sposobów na walkę z autopilotem, Barez-Brown zachęca również swojego odbiorcę do podjęcia działania, a różnorodność, z jaką się spotykamy sprawia, że każdy znajdzie coś dla siebie. Dosłownie każdy. Coś na zasadzie: „Dla każdego coś dobrego”, (bo na każdego działa coś innego).
Po drugie: niesamowicie pozytywna energia, jaka bije z poradnika. Dzięki temu w mgnieniu oka idzie naładować baterie, nawet jeśli niekorzystna aura minionego dnia niekoniecznie nam na to pozwala.
Po trzecie: bardzo estetyczna i nowoczesna oprawa graficzna dzieła. Przyznajcie, że gdzieś podświadomie mamy zakodowaną przychylność wobec tego, co cieszy oko. Dużo lepiej się wtedy czyta.
Po czwarte: morał. Coś, co na pewno wyniesiemy na przyszłość, coś co lepiej pozwoli zrozumieć emocjonalne funkcjonowanie we wszechświecie.
Po piąte: lepiej poznasz siebie.

Przyznam, że czytanie książki sprawiło, że przeszłam przez ciekawe doświadczenie literackie, które jeszcze nigdy dotąd nie przewinęło się w żaden możliwy sposób. Dlaczego? Z kilku ważnych względów:
Po pierwsze: "Obudź się! Jak uciec od życia na autopilocie" (bo tak w pełni brzmi tytuł dzieła) jest tak naprawdę zbiorem empirycznych eksperymentów autora, w oparciu o jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podobnie jak poprzednie tomy, "Zawsze jest przebaczenie" nie jest pozbawione charakterystycznego, ponurego klimatu powieści, nazywanego przez niektórych „przygnębiającym”. Tutaj pisarka także pokazuje w bardzo realny sposób świat i problemy bohaterów, z którymi możemy mieć do czynienia na co dzień. Ragde kreuje codzienność w tak niezwykły sposób, że nie sposób nie poczuć jak szybko powieść przelatuje przez palce. Nie świadczy to jednak o jej banalności. Obrana przez autorkę tematyka wywołuje w odbiorcy określone emocje, nakłania go do narodzenia w sobie uczucia empatii. W zależności od charakteru, Ragde pozwala zżyć się z wykreowanymi bohaterami, którzy dzięki swojej prawdziwości w łatwy sposób podbijają serce czytelnika, dzięki czemu zaprzyjaźniamy się z ich wnętrzem. To trwa bardzo szybko.
Wszystko co dobre, musi się kiedyś skończyć.

Podobnie jak poprzednie tomy, "Zawsze jest przebaczenie" nie jest pozbawione charakterystycznego, ponurego klimatu powieści, nazywanego przez niektórych „przygnębiającym”. Tutaj pisarka także pokazuje w bardzo realny sposób świat i problemy bohaterów, z którymi możemy mieć do czynienia na co dzień. Ragde kreuje codzienność w tak niezwykły sposób, że nie sposób nie poczuć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od tego, że "Ostatnie srebrniki" wbrew wszelakim zapewnieniom o wielogatunkowości dzieła, takim dziełem nie jest. Owszem, przewija się w nim jakiś tam kryminał i przelotna sensacja, jednakże w dalszym ciągu pozostaje ona książką historyczną. Kryminał i sensacja to jedynie elementy czysto epizodyczne i gdyby brać pod uwagę ocenę książki jedynie pod tym kątem, wypadłaby ona jeszcze słabiej niż teraz. Akcja jest przewidywalna, w ogóle nie trzyma w napięciu, w dodatku autor bardzo szybko przeskakuje w czasie, pomijając wiele kluczowych rzeczy w sprawie, a o bohaterach nie dowiadujemy się niczego. Martwi księża odnalezieni z kartką wbitą na gwóźdź do klatki piersiowej, oznaczonej podpisem sprawcy? Kurdę, ten pomysł mógł być tak dobrze wykorzystany, a jednak Biedzki dobrze rozwinął jedynie początek, żeby nagle nieoczekiwanie skrócić ostatni etap do minimum. Akcja? Jedna strona, ale bez szału. Szkoda. Miało wyjść oryginalnie, a wyszło chaotycznie.

Zacznę od tego, że "Ostatnie srebrniki" wbrew wszelakim zapewnieniom o wielogatunkowości dzieła, takim dziełem nie jest. Owszem, przewija się w nim jakiś tam kryminał i przelotna sensacja, jednakże w dalszym ciągu pozostaje ona książką historyczną. Kryminał i sensacja to jedynie elementy czysto epizodyczne i gdyby brać pod uwagę ocenę książki jedynie pod tym kątem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznijmy od tego, że nie da się tak dokładnie odpowiedzieć na pytanie, o czym jest książka, bowiem fabuła powieści jest tak złożona, że nawet powyższa recenzja nie jest w stanie oddać całokształtu historii. "Jazda na rydwanie" jest po części książką historyczną, która w dużej mierze łączy się z erotykiem, momentami przeplatającym się z kryminałem, książką akcji, a nawet książką podróżniczą. Niezaprzeczalnie jest ona wielowątkowa i wielogatunkowa, co absolutnie niczego jej nie ujmuje. Jestem pełna podziwu, że jak na debiut pan Hardy tak umiejętnie zdołał połączyć je we współgrającą całość. Koniec w szczególności wbija się w pamięć, zwłaszcza jeśli czytelnik obdarzy sympatią (tak samo jak ja) bohatera głównego. Naprawdę ciekawa i oryginalna fabuła. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam coś podobnego. Raczej się nie zdarzyło. "Jazda na rydwanie" będzie idealną gratką dla fanów odmienności i dla osób interesującymi się czasami z pogranicza II wojny światowej. Nadaje to niecodziennego klimatu powieści, sprawia, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. A skoro klimat jest i akcja też, to czemuż by jej nie przeczytać?

Zacznijmy od tego, że nie da się tak dokładnie odpowiedzieć na pytanie, o czym jest książka, bowiem fabuła powieści jest tak złożona, że nawet powyższa recenzja nie jest w stanie oddać całokształtu historii. "Jazda na rydwanie" jest po części książką historyczną, która w dużej mierze łączy się z erotykiem, momentami przeplatającym się z kryminałem, książką akcji, a nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli myślicie, że kolejny tom sagi rodziny Neshov, "Raki pustelniki" pozwoli wam odpowiedzieć na nurtujące pytania, przed jakimi autorka postawiła czytelnika w pierwszej części, to jesteście w błędzie. Będziecie mieć ich jeszcze więcej. Tak jest i było w moim przypadku. Druga część jeszcze bardziej namiesza w głowach, a koniec sprawi, że nie będziecie mogli doczekać się kolejnej.

Jeśli myślicie, że kolejny tom sagi rodziny Neshov, "Raki pustelniki" pozwoli wam odpowiedzieć na nurtujące pytania, przed jakimi autorka postawiła czytelnika w pierwszej części, to jesteście w błędzie. Będziecie mieć ich jeszcze więcej. Tak jest i było w moim przypadku. Druga część jeszcze bardziej namiesza w głowach, a koniec sprawi, że nie będziecie mogli doczekać się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Finał. To coś co w zupełności mnie zaskoczyło, to coś co sprawiło, że nie mogłam wyjść z podziwu. Z podziwu dla samej autorki, która ze schematycznego szablonu historii młodzieżowych wykreowała coś swojego i po części nietuzinkowego. Spodziewałam się nieco ckliwego i powierzchownego romansu, a tymczasem proszę bardzo, dostałam coś naprawdę życiowego, głębokiego i z przekazem dla odbiorcy. Książka na długo zostaje w pamięci czytelnika, a emocje, jakie towarzyszą na finiszu są nie do opisania. W moim przypadku zasiały one zdziwienie, podziw i satysfakcję. Takie niespodzianki to ja lubię!

Finał. To coś co w zupełności mnie zaskoczyło, to coś co sprawiło, że nie mogłam wyjść z podziwu. Z podziwu dla samej autorki, która ze schematycznego szablonu historii młodzieżowych wykreowała coś swojego i po części nietuzinkowego. Spodziewałam się nieco ckliwego i powierzchownego romansu, a tymczasem proszę bardzo, dostałam coś naprawdę życiowego, głębokiego i z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść Amy A. Bartol już od pierwszych stron wciąga w świat niesamowitych istot, jakimi są anioły, żeby ciekawić czytelnika aż do ostatniej z nich. W prosty sposób można przekonać się, że tekst, gdyby mógł, to przepływałby przez palce.
Plusem historii jest to, że zadziwia. Nie sposób domyślić się, jakie wydarzenia będą następne w kolejce. Autorka wykreowała ciekawy świat, z ciekawymi postaciami i złożoną fabułą. Mimo schematycznych elementów, powielających się w powieściach młodzieżowych (dwójka przystojnych młodzieńców, którzy zabiegają o względy pięknej dziewczyny albo smak zakazanego owocu smakujący najlepiej), Bartol potrafi pójść drogą indywidualizmu (fascynujące i niecodzienne stworzenia o równie fascynujących nazwach), bo poznajemy dalsze losy bohaterów, których nie sposób przewidzieć.
Druga część sagi "Przeczucia" zachęciła mnie do przeczytania poprzedniej, a nawet i kolejnej części, która pewnie za jakiś czas ukaże się na półkach. A skoro "Intuicja" przypadła do gustu mnie (w połączeniu, którego nie lubię i nie czytam), to jestem pewna, że fani fantastyki i romansów się nie zawiodą. W szczególności wielbiciele serii, bo druga część jest naprawdę dobra.

Powieść Amy A. Bartol już od pierwszych stron wciąga w świat niesamowitych istot, jakimi są anioły, żeby ciekawić czytelnika aż do ostatniej z nich. W prosty sposób można przekonać się, że tekst, gdyby mógł, to przepływałby przez palce.
Plusem historii jest to, że zadziwia. Nie sposób domyślić się, jakie wydarzenia będą następne w kolejce. Autorka wykreowała ciekawy świat,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Igły i grzechy” oceniam dobrze, choć to pierwsza książka autora, z jaką się spotykałam. Mogę sobie zatem pogratulować, ponieważ dokonałam świetnego jak na swoją cenę odkrycia: kupiłam ją za jedyne 9,99 w przecenie w koszach w supermarkecie. Uwielbiam tego typu obniżki, bo w większości przypadków natrafiam na niesamowite perełki i oczywiście oszczędzam, a jak oszczędzam, mogę kupić więcej książek! Jest to kolejne tego typu dzieło, które kupiłam za względu na okładkę, bo nazwisko autora wydawało mi się nieznajome. Przyznajcie, że okładka przeraża.
Jeśli chodzi o sam horror: szczerze poleciłabym ją fanom brutalnych mordów zahaczających mocno o fantastykę. Czytało się ją lekko i ciekawie, choć niektóre opowiadania wydały mi się mocno wyuzdane i przesadzone. Przede wszystkim, gratuluję odwagi autorowi, bo niektórych kontrowersyjnych historii jak tutaj nie dałabym rady stworzyć.
Choć książkę czytało się naprawdę szybko, to już teraz mogę stwierdzić, że mimo wielu pomysłowych opowiadań nie wywołała we mnie aż takich odczuć, żeby wspominać ją jeszcze przez długie lata. Jestem niemalże w stu procentach pewna, że kiedy odłożę ją na półkę, to już po paru tygodniach z umysłu wyparuje mi fabuła książki i kiepsko będzie, żeby przypomnieć sobie coś konkretnego. Taki zwykły horror na zaspokojenie się na chwilę i już, z niektórymi pozycjami już tak jest. Przynajmniej częściej będę mogła do niej wracać.
Warto natomiast zwrócić uwagę na język, jakim posługuje się autor w dziele. Mimo że Everson nie buduje wyjątkowego klimatu sytuacji, to już na pewno to, w jaki sposób pisze, robi duże wrażenie. Język jest bogaty w przepiękne porównania i sentencje (nawet w horrorze można takowe umieszczać, dlatego brawo!) choć też nie do przesady. Elokwentne słownictwo, ciekawe konstrukcje zdań. Momentami można wyczuć wrażliwość tekstu. Jeszcze nie spotkałam się z tego typu sytuacją w tym gatunku literackim. Doceniam to.
Książka naprawdę mi się podobała, jednak nie na tyle, żeby z ciekawością do niej powrócić. To powieść, którą można zaspokoić się przed konsumpcją większego horroru. Nie wywarła u mnie aż takiego zachwytu, żeby z biegiem czasu pamiętać, co działo się w fabule.

„Igły i grzechy” oceniam dobrze, choć to pierwsza książka autora, z jaką się spotykałam. Mogę sobie zatem pogratulować, ponieważ dokonałam świetnego jak na swoją cenę odkrycia: kupiłam ją za jedyne 9,99 w przecenie w koszach w supermarkecie. Uwielbiam tego typu obniżki, bo w większości przypadków natrafiam na niesamowite perełki i oczywiście oszczędzam, a jak oszczędzam,...

więcej Pokaż mimo to