Ziemia kłamstw Anne B. Ragde 7,3
ocenił(a) na 436 tyg. temu Mam bardzo poważny problem z tą książką. Otóż polega on na tym, że cała historia bardzo mnie zaciekawiła, a przede wszystkim polubiłam jedną z bohaterek - Torunn i z jednej strony bardzo chciałabym przeczytać kolejne części, ale z drugiej autorka zrobiła bardzo dużo, żeby mi to obrzydzić.
Tak zmarnowanego potencjału, to ja dawno nie widziałam!!!!
Po pierwsze, co to za chora, wypaczona, prymitywna maniera u współczesnych "pisarzy", że koniecznie muszą dodać coś o kupach, krwi, trupach i bzykaniu? Seks, przemoc, makabra - to jakaś nowa triada we współczesnych książkach.
Pisarka umiejętnie obrzydziła mnie już w pierwszym rozdziale, gdzie opisała ciało samobójcy, ze wszystkimi ZBĘDNYMI szczegółami. Czy osoba czytająca powieść obyczajową naprawdę chce wiedzieć, że nieboszczyk robi pod siebie? Zamiast informacji na temat Margido dostajemy opis żałoby, a także ciekawostki w stylu, że aby ciało nie ubrudziło trumny, to wtyka mu się bawełniany korek w tyłek.
Z resztą, gdybym miała podsumować "fabułę", to powiedziałabym, że ogólnie ta książka była o trupach, chorych staruszkach leżących w szpitalu, o skutkach wylewu, żałobach, rozpaczach i pogrzebach. Kto normalnie pisze takie rzeczy???
Ale drugi rozdział jest nie lepszy - tu z kolei dostajemy opisy miziania dwóch gejów. Już w przypadku par hetero byłyby one dla mnie nudne i z lekka niesmaczne, więc tym bardziej czytanie o dwóch chłopach zabawiających się w wannie, czy przygryzająch sobie uszy było dla mnie powiedzmy "takie se". Na dokładkę ten rozdział (i ten wątek) był ekstremalnie nudny, więc przeskakiwałam większość tekstu.
Trzeci rozdział wreszcie był o rodzinie i nie przeszkadzały mi opisy trzody chlewnej, ale autorka nie byłaby sobą, jakby nie dodała coś o trupkach i flakach, więc po którejś tam stronie dosłownie zaczęłam zastanawiać się czy Anne Ragde nie ma aby czasem jakiś problemów emocjonalnych...
Później było niby trochę lepiej, ale tak naprawdę głównie ze względu na Torunn, ewentualnie Tora (też do pewnego momentu) i Margido, bo to ich osobowości interesowały mnie najbardziej.
Co do samego wątku relacji między rodziną, to już w drugim rozdziale stało się dość jasne, że przyczyną rozłąki matki i Erlenda była po prostu jego orientacja. Później znowu było coś na ten temat i trochę pachniało mi to już z lekka lewoskrętną indoktrynacją ze strony autorki, ale dało się wytrzymać.
Kolejna relacja - najstarszego Tora i matki. Tu tez nie trzeba było długo się wczytywać, żeby wyczuć, że ktos tu jest z lekka... syneczkiem dominującej mamusi. W sumie najlepiej podsumowała to matka Torunn, stwierdzając, że Anna Neshov to "wiedźma" (4 rozdział).
Jedyną tajemnicę stanowiły złe relacje z ojcem mężczyzn i dziwne zachowanie Margido.
Zakończenie było, owszem zaskakujące, ale tez trochę naciągane. Wolałabym mniej takich sensacji, a więcej opisów relacji.
Poczytałam też komentarze i opisy o czym są dalsze części sagi i chętnie poczytałabym co tam dalej u Torunn, jej ojca czy oczywiście Margido, ale autorka, jak już wspomniałam, ma jakieś wypaczenie w kierunku makabry i oczywiście musiała zrobić jedna wielką stypę z kolejnych części.
Do tego pewnie znowu będzie o kale, sikach, krwi i tkankach, więc nie wiem czy chcę robić sobie taka krzywdę.
Co ciekawe książka była względnie ciekawa, ale nie była zwyczajnie przyjemna w czytaniu. Czy po to biorę książkę, żeby czytać obrzydliwości i martwić się o kogoś, czy dla jakiejś - jakiejkolwiek formy relaksu?
Coś jest nie tak, a naprawdę szkoda, bo Torunn - super fajna babka! Polubiłam ją i fajnie gdyby cała seria była praktycznie tylko o niej.