-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2021-09-29
2019-02-23
2019-01-05
Książka figuruje jako thriller/sensacja/kryminał – jednak mam co do tego wielkie wątpliwości. Chyba lepiej pasuje do niej komedia. Dlaczego? Już tłumaczę.
Zasadniczo do debiutów podchodzę z przymrużeniem oka. Rozumiem, że są to pierwsze szlify autorów, że mogą się pojawić jakieś niedociągnięcia i zgrzyty. Nie traktuje ich jednak bardzo ulgowo – wychodzę z założenia, że skoro ktoś zdecydował się już na publikację książki, to powinien się liczyć z krytyką, bo jakby nie patrzeć to z niej można wyciągnąć lekcje na przyszłość. Lubię debiuty, gdyż można wśród nich znaleźć prawdziwe perełki, ale niestety, nie tym razem.
Czytając opis powieści, w mojej głowie zaświeciła się lampka. Jakby nie patrzeć podobnych motywów pojawia się bardzo dużo zarówno w literaturze, jak i w filmie. Zastanawiałam się więc czy autorce uda się z oklepanego tematu stworzyć coś oryginalnego. Niestety – nie udało się.
Pierwszy zarzut, jaki mam, to właściwie już początek powieści i sam prolog. Nie wiem i nie rozumiem jaki był zamysł autorki podać na tacy rozwiązanie zagadki.
Im dalej w las, tym więcej drzew… niestety, tak było i tym razem. Miałam wrażenie, że z każdą stroną książka robi się coraz bardziej absurdalna. Na samym końcu najzwyczajniej w świecie śmiałam się jak głupek, co raczej nie było zamysłem autorki. Jednak ostatnie kilka stron to już był szczyt absurdu oraz w pewnym sensie głupoty.
Główna bohaterka jest z pozoru bardzo inteligentna. Jakby nie patrzeć pracuje w jednej z najbardziej zaawansowanych biotechnologicznie firm w Polsce. Cóż, kolejny raz wyszło, że mądrość zaczerpnięta z książek to nie wszystko. Julka najzwyczajniej w świecie była strasznie nieogarnięta życiowo i okropnie naiwna. Powiedzcie mi, kto sam, dobrowolnie, z własnej nieprzymuszonej woli, pcha się w paszczę rozwścieczonego lwa? Nikt przy zdrowych zmysłach.
Zasadniczo, fabuła nie jest zła, jest po prostu nijaka. Brakuje w niej napięcia charakterystycznego dla thrillera i zaskakujących zwrotów akcji.
Bohaterowie też nie chwycili mnie za serce. Byli jednowymiarowi, płascy. O Julce już wam wspominałam. Względnie potrafiłam zrozumieć jej marzenie o wielkiej karierze (bo jednak zrobiła to kosztem miłości i przyjaźni), ale jej późniejszego zachowania nie ogarniam ani trochę.
Względem Kamila też mam mieszane uczucia. Z jednej strony wydaje się być fajnym facetem, z drugiej jednak coś mi w nim nie gra.
Podczas czytania przeszkadzały mi również zbyt rozbudowane opisy. W pewnej chwili miałam „zawiechę mózgu”, kiedy po fragmencie jak bohaterka się rozbiera, bierze prysznic, co i gdzie je, nie było opisu jakie założyła spodnie zanim wyszła (i czy jakieś założyła xd).
W odbiorze książki nie pomagają również sztuczne dialogi. Niezbyt rozumiem wprowadzenia „złych glin” do powieści. Jaki to miało sens?
Jak na mój gust tu zdecydowanie za mało się działo. Gdzie się podziało napięcie, gdzie pędząca szybko akcja? Niestety nie w „Gdybym jej uwierzył.” Klaudia Kloc – Muniak za bardzo skupiła się na mało istotnych, pobocznych watkach niż na niezrozumiałych terminach, rozwleczonych opisach.
Nie wiem, czy oglądam zbyt dużo thrillerów i kryminałów i dlatego odebrałam tę książkę jako banalną i zbyt schematyczną. Naprawdę nie trudno rozgryźć całą intrygę. Zakończenie chyba miało być jednym wielkim zaskoczeniem, a okazało się klapą. Paradoks gonił absurd…
Plus za całkiem niezłą okładkę. Gdyby jeszcze tytuł napisany był z wielkiej litery, to byłoby miło.
Podsumowując – z thrillerem książka ma niewiele wspólnego. Kiepska akcja i historia, która nie porywa. Dodatkowo nijacy bohaterowie. Widać, że autorka czuje się w temacie jak ryba w wodzie, w końcu jest biotechnologiem z wykształcenia, jednak dla szarego żuczka, który nie żyje w tym świecie jest to abstrakcja i pomimo tłumaczeń ciężko to ogarnąć (w sensie szczegóły, nie ogólną koncepcję) i niestety nie mogę powiedzieć, że język zachęca by zapoznać się bliżej z tymi wszystkimi naukowymi rzeczami.
Książka figuruje jako thriller/sensacja/kryminał – jednak mam co do tego wielkie wątpliwości. Chyba lepiej pasuje do niej komedia. Dlaczego? Już tłumaczę.
Zasadniczo do debiutów podchodzę z przymrużeniem oka. Rozumiem, że są to pierwsze szlify autorów, że mogą się pojawić jakieś niedociągnięcia i zgrzyty. Nie traktuje ich jednak bardzo ulgowo – wychodzę z założenia, że...
„Życie jest za krótkie na wątpliwości, lęki i żale. A szczególnie na nieodpowiednich ludzi.”
Jeśli macie wątpliwości, czy to rzeczywiście jest thriller, a nie książka z elementami fantasy, mogę
rozwiać wasze wątpliwości. To naprawdę dreszczowiec. Przyznam szczerze, że czytając książkę nie chciało mi się wierzyć, w statystyki dotyczące pamięci tkankowej, jakie autorka podała w powieści. Z ciekawości poszperałam w necie i zbierałam szczękę niemalże z podłogi. Jasne, wiedziałam, że istnieje takie zjawisko, jednak nie miałam pojęcia, że pojawia się jednak u tylu osób. Swoją droga jest to lekko przerażające…
Wracając jednak do książki. Podobał mi się sposób prowadzenia historii przez autorkę. Dzięki temu, że poznajemy ją z perspektywy kilku postaci możemy się wczuć zarówno w sytuację osoby po przeszczepie i jej rodziny, jak także ludzi, których bliski zginął i muszą się mierzyć z poczuciem pustki i straty. Autorka postawiła sobie trudne zadanie, jednak sprostała sytuacji. Bardzo dobrze odzwierciedliła uczucia postaci i targające nimi emocje.
Książki z pewnością nie można zaliczyć do jakiejś bardzo dynamicznej czy przewrotnej, w której co rusz mamy jakiś zwrot akcji. Przy końcówce zdecydowanie mamy natężenie wydarzeń i wszystko dzieje się szybko. Zaskoczenie murowane.
Po raz pierwszy zdarzyło mi się przeczytać tego typu książkę. Bardzo podobało mi się pokazanie emocji osób z rodziny, tego jak oni sobie radzą z nową sytuacją, które zestawiono z przeżyciami pacjentów.
Dominika van Ejkelenborg potrafiła stworzyć historię, która mnie zaintrygowała i sprawiła, że czas przy powieści minął mi bardzo szybko. Lekkie pióro autorki z całą pewnością się do tego przyczyniło. Książka nie nudzi, a akcja zmierza ku zaskakującemu zakończeniu. Temat pamięci tkankowej jest bardzo intrygujący. Tak jak wam pisałam, zainteresował mnie na tyle, że poszukałam dodatkowych informacji w interencie. Szeroki przekrój bohaterów sprawia, że z ciekawością obserwujemy interakcje między nimi.
Przeraża perspektywa, że sytuacja opisana w książce może przytrafić się każdemu z nas. Tkanki poruszają również ważną kwestię jaką z pewnością są przeszczepy. Skłaniająca do refleksji.
„Życie jest za krótkie na wątpliwości, lęki i żale. A szczególnie na nieodpowiednich ludzi.”
Jeśli macie wątpliwości, czy to rzeczywiście jest thriller, a nie książka z elementami fantasy, mogę
rozwiać wasze wątpliwości. To naprawdę dreszczowiec. Przyznam szczerze, że czytając książkę nie chciało mi się wierzyć, w statystyki dotyczące pamięci tkankowej, jakie autorka...
„Każdy, kogo spotykasz, toczy bitwę, o której nic nie wiesz.”
Wiecie co, minęło trochę czasu od przeczytania Ktoś mnie obserwuje i ja nadal nie wiem, co tam się wydarzyło…. Znaczy wiem, ale nie rozumiem, nie ogarniam, mózg mi staje w poprzek jak myślę o zakończeniu…
Myślałam, że przerwa, którą sobie zrobiłam od skończenia książki, do napisania recenzji wpłynie jakoś pozytywie na moje procesy myślowe, albo wpadnę na jakieś mądre pomysły, które choć trochę przybliżą mnie do rozwikłania zagadki, ale… nic z tego.
Może jednak zacznę od początku.
Trochę zdziwił mnie opis książki, gdyż wydaje mi się, że jest lekko nietrafiony. Wątek agorafobii jest bardzo kiepsko zarysowany w powieści. Bardziej skłaniałabym się ku zaburzeniom lękowym. Wydaje mi się, że byłyby trafniejsze.
„Czyny przemawiają głośniej od słów.
Przez pierwszą część książki fabuła wydawała się dość oczywista. Oczywiście dla nas, czytelników, bo z pewnością to, co przeżywa główna bohaterka dla niej łatwe i oczywiste nie jest. Chciałabym powiedzieć wam coś jeszcze, jednak zdradziłabym zbyt wiele…
Autorka bardzo dobrze potrafiła pokazać zagrożenie płynące z internetowego świata. Prawda jest taka, że nie wiemy, kto znajduje się po drugiej stronie ekranu.
A.V. Geiger poradziła sobie również z odzwierciedleniem emocji targających bohaterami. Dzięki podwójnej narracji potrafimy doskonale poznać motywy, które skutkują później takimi, a nie innymi działaniami.
Książka jest specyficzna, gdyż oprócz „zwykłego” tekstu mamy również fragmenty rozmów z twittera oraz stenogramy policyjne. Uważam, że jest to bardzo udany zabieg. Ciekawe jest również pomieszanie czasowe wydarzeń. Czytelnik cały czas zastanawia się o co tu naprawdę chodzi.
„Gdy jesteś jedyną osobą na świecie, która sprawia, że się uśmiecham, to jest prawdziwe.
Nic jednak nie przebije zakończenia. Akcja książki ogólnie jest dość spokojna, jednak ostatnie 100 stron to jedno wielkie wow! Tak jak wcześniej nie daje się odczuć, że to thriller, to tutaj zdecydowanie nutka grozy staje się wyczuwalna. Kiedy już wydaje się, że jest wszystko ok, to autorka serwuje nam kolejny cliffhanger. Co tam się odwaliło?! Dajcie mi drugą część, bo mój mózg chce wiedzieć, co się porobiło…
Podoba mi się okładka. Dobrze obrazuje to, co dzieje się w książce. Styl A.V. Geiger również przypadł mi do gustu. W powieści czuć klimat tajemnicy, co jest intrygujące.
Książka przypadnie do gustu młodym adeptom wkraczającym w świat thrillerów, ale nie tylko. Choć w początkowej części brakuje mi tego dobrego klimatu dreszczowca, to później zostało mi to zrekompensowane. Nie jest to najwyższy poziom, ale jest całkiem ok. Autorka troszkę nie potrafiła zrównoważyć akcji. Książka wciąga jednak od samego początku i trzyma w swoich „szponach” do ostatniej strony. Czekam na kontynuację. Oj czekam…
„Każdy, kogo spotykasz, toczy bitwę, o której nic nie wiesz.”
Wiecie co, minęło trochę czasu od przeczytania Ktoś mnie obserwuje i ja nadal nie wiem, co tam się wydarzyło…. Znaczy wiem, ale nie rozumiem, nie ogarniam, mózg mi staje w poprzek jak myślę o zakończeniu…
Myślałam, że przerwa, którą sobie zrobiłam od skończenia książki, do napisania recenzji wpłynie jakoś...
„Jestem falą: nawet kiedy się łamię, nie tracę siły.”
Muszę przyznać, że byłam bardzo ciekawa tej książki. Może Was to trochę dziwić, gdyż rzadko wtykam nos w coś innego niż fantastyka, a jednak tak było. Dlaczego? Już tłumaczę. Niestety nie kierowały mną altruistyczne pobudki. Nie przepadam za Carą Delevingne. Jak na mój gust jest jej zbyt dużo i jest wszędzie. Modelka, aktorka (dla mnie kiepska), a teraz jeszcze chwyciła za pióro (dobra, wiem, że klawiaturę, ale tak brzmiało bardziej ‘poetycko’). Ciekawiło mnie czy będzie to totalna grafomania, wydana tylko dla sławnego nazwiska, czy jednak książka będzie miała w sobie to fajne „coś”. (Jak się pewnie domyślacie, obstawiałam opcję numer jeden.)
I teraz chyba największe zaskoczenie… PODOBAŁO MI SIĘ!
Nie mogę powiedzieć, że książka nie ma minusów, bo ma, jak choćby taki, że przynajmniej ja bardzo szybko odgadłam, kto jest największą „szują”, ale mimo wszystko biję się w pierś i uczciwie przyznaje, że powieść jest dobra.
Wspomniany wyżej minus wynagrodził mi fakt skompilowanej i zakrojonej na szeroką skalę intrygi, która była zaskakująca i naprawdę dobrze przemyślana.
„Czasem musisz zapomnieć, czego inni od ciebie oczekują, i być tym, kim chcesz być, robić to, co chcesz robić, ponieważ prawdziwa miłość to wspaniała rzecz i nie wolno jej przegapić.”
Historia opisana w książce jest ciekawa. Wrzuciłam Wam u góry opis, więc nad treścią rozwodzić się nie będę, powiem tylko, że akcja może nie gna z nie wiadomo jaką zniewalającą szybkością, ale nie można narzekać na nudę. Trochę mało thrillera w thrillerze, ale wybaczam, bo jakby nie patrzeć to debiut.
Wiem, że książka miała się skupiać na trudnej młodzieży, jednak jak na mój gust autorka przejaskrawiła pod tym względem postaci. Każdy bohater był outsiderem i miał trudne życie. W trakcie czytania ten aspekt nie przeszkadza, ani nie rzuca się w oczy. Pojawia się dopiero podczas przemyśleń o książce.
Jeśli chodzi zaś o same postaci, to naprawdę bardzo łatwo ich polubić. Intrygujący młodzi ludzie zmagający się ze swoimi problemami, którzy wszelkimi sposobami próbują sobie z nimi radzić. Wydaje mi się, że Cara Delevingne trafnie opisała trudności z jakimi myszą się mierzyć i odczucia z tym związane.
„- To tutaj wydarza się życie – odparła wtedy. – W pozostawionych przedmiotach.”
O dziwo, nie mogę przyczepić się do stylu Cary. Potrafiła wykreować ciekawą historię i zainteresować nią czytelnika. Czas przy książce minął mi bardzo szybko.
Na uwagę z pewnością zasługuje również okładka. Ten kolor jest obłędny! (Nie lubię żółci, ale tę konkretną uwielbiam.) Ciekawa i z całą pewnością wyróżniająca się na tle innych. Jestem pod wrażeniem.
Kilka słów na koniec. "Mirror, mirror" z całą pewnością zasługuje na uwagę. Książka jest ciekawa, a stworzona przez autorkę intryga zaskakuje. Bohaterowie może i nie wyróżniają się jakoś szczególnie, ale łatwo ich polubić. Książka wydaje się być dobrą propozycją dla młodzieży, która zmaga się z problemami odnoście swojej tożsamości jak również stoi przed wyborem trudnych życiowych decyzji. Spodoba się zapewne nie tylko młodym dorosłym, ale i nie jednemu dorosłemu.
„Jestem falą: nawet kiedy się łamię, nie tracę siły.”
Muszę przyznać, że byłam bardzo ciekawa tej książki. Może Was to trochę dziwić, gdyż rzadko wtykam nos w coś innego niż fantastyka, a jednak tak było. Dlaczego? Już tłumaczę. Niestety nie kierowały mną altruistyczne pobudki. Nie przepadam za Carą Delevingne. Jak na mój gust jest jej zbyt dużo i jest wszędzie. Modelka,...
„(…) ptaszki, które mogą śpiewać, ale nie chcą, mają zostać do tego zmuszone.”
Pierwszy raz miałam do czynienia z książka napisaną w taki sposób. Autor poprzeplatał wydarzenia z teraźniejszości, z listami opowiadającymi o przeszłości Myfanwy, pisanymi przez nią samą. Wiem, że dziwnie to brzmi, jeśli jednak przeczytaliście opis książki, to z pewnością już wiecie, że główna bohaterka obudziła się nie wiedząc, co kim jest, ani co się stało.
Muszę pochwalić autora za przedstawienie w ten sposób amnezji. Ciekawe są zderzenia dwóch osobowości – dawnej Myfanwy z listów i tej obecnej. Obie są tak skrajnie różne, że sarkastyczne komentarze są niezwykle zabawne.
„Nawet wśród niezwykłych ludzi jesteśmy dziwakami.”
Autor przyłożył się zresztą nie tylko do kreacji głównej bohaterki, ale również do stworzenia wielu interesujących, różnorodnych postaci.
Chociaż tak naprawdę, na główny plan wysuwa się mimo wszystko wyobraźnia autora. W dobie Superbohaterów czy meta-ludzi trudno wpaść na coś, czego jeszcze nie było. Danielowi O’Malleyowi się to udało. Cztery ciała, którymi rządzi jeden umysł, kobieta zdolna przenikać do cudzych snów, genetycznie zmutowane organizmy, które potrafią przeobrażać się w różne dziwadła. Broń jaką posługują się bohaterowie również jest nadzwyczajna i wcześniej się z takową nie spotkałam.
„Jeśli Pionki były ostrzem Checquy, Wieże były ich rękojeścią.”
Organizacje stworzone przez Daniela O’Malleya również zachwycają swoim dopracowaniem. Jakoś nieszczególnie zdziwiłoby mnie, gdyby Checquy mogło gdzieś tam sobie istnieć (tak, uwielbiam teorie spiskowe). [Swoją drogą ciekawe ile istnieje organizacji rządowych o których szary człowieczek nie ma pojęcia… Wiecie co mi się marzy? Dorwać się do archiwów watykańskich i amerykańskich, do których ma dostęp prezydent USA – ach… byłabym w raju). Dokładnie poznajemy zasady jej funkcjonowania i hierarchię, jaka w niej obowiązuje. Dowiadujemy się w jaki sposób werbuje się członków do organizacji i jak działa Majątek – taki jakby sierociniec dla dzieciaków obdarzonych mocą.
Mam mieszane uczucia, co do stylu autora. Z jednej strony mam wrażenie, że jest on lekki i przyjemny dla czytelnika, z drugiej jednak czytanie "Wieży" zajęło mi dosyć sporo czasu. Może to być spowodowane tym, że czytałam ją w wersji elektronicznej (wtedy z reguły zajmuje mi to więcej czasu). Zasadniczo nie mam się jednak do czego się przyczepić. Nie jest to książka łatwa, trzeba się dobrze skupić, by zrozumieć złożoność historii. Jest co czytać, gdyż powieść O’Malleya ma 422 strony w pdf. Poziom książki troszkę faluje. Zaczynamy od mocnego uderzenia, a później następuje zwolnienie akcji. Nie jest jednak nudno, co to to nie. Książka jest podzielona na dwie narracje (teraźniejszość odgrywa się w trzecioosobowej narracji, natomiast listy, jak to listy, pisane są z perspektywy „ja”), które momentami mi się gryzły. Listy to zdecydowany atut powieści. Prowadzą naszą bohaterkę przez świat i wtajemniczają w życie, które przejęła.
„Śmierć i podatki. Zawsze cię dopadną.”
Na uwagę z pewnością zasługuje również intryga stworzona przez Daniela O’Malleya. Jest przednia! Dobrą robotę odgrywa tutaj pomieszanie gatunków. Mroczne urban fantasy, thriller paranormalny i komedia… Tyle rzeczy mogło pójść tutaj nie tak, a wszystko się udało. Aż chce się zostać detektywem! Czytając książkę nie sposób nie wkręcić się w zagadki i tajemnice jakie zgotował nam autor, a trzeba przyznać zrobił to bardzo umiejętnie. Akcja trzyma w napięciu do samego końca.
Okładka książki znakomicie komponuje się z jej treścią. Jest również magnetyczna i przyciąga wzrok.
"Wieża" zaskakuje i zachwyca. Wyobraźnia, jaką wykazał się autor naprawdę robi wrażenie. Wiele zwrotów akcji, historia trzymająca w napięciu i ten wyjątkowy klimat magii i niepokoju. Powieść z pewnością należy do tych, które zapadają w pamięci. Pomimo jej wielowątkowości, Danielowi O’Malleyowi udało się stworzyć logiczną i spójną całość. Mamy tu klasyczny motyw walki dobra ze złem. Atutem książki jest także cięty dowcip. "Wieża" to coś zupełnie nowego na rynku wydawniczym. Wydaje mi się, że każdy czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie właśnie dzięki wspomnianemu już pomieszaniu gatunków. Jeśli miałabym określić książkę jednym słowem, myślę, że byłoby to „tajemnicza”. Z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji.
„(…) ptaszki, które mogą śpiewać, ale nie chcą, mają zostać do tego zmuszone.”
Pierwszy raz miałam do czynienia z książka napisaną w taki sposób. Autor poprzeplatał wydarzenia z teraźniejszości, z listami opowiadającymi o przeszłości Myfanwy, pisanymi przez nią samą. Wiem, że dziwnie to brzmi, jeśli jednak przeczytaliście opis książki, to z pewnością już wiecie, że główna...
„Muzyka to powieść, której litery zmieniono na nuty.”
Chciałam zacząć od innego cytatu, ale stwierdziłam, że nie uderzę od razu z grubej rury, tylko będę stopniowo dozować napięcie.
Minęło już sporo czasu, odkąd czytałam thriller. Dlaczego przestałam po nie sięgać? Cóż, trafiałam na same przewidywalne i jakoś po prosu na dłuższy czas mi się ich odechciało. Kiedy jednak dotarła do mnie informacja, że pojawi się książka Katarzyny Bereniki Miszczuk, utrzymana w tym gatunku literackim, stwierdziłam, że muszę ją przeczytać. Autorkę polubiłam dzięki jej serii „Kwiat paproci” (recenzja pierwszego, drugiego i trzeciego tomu) i miałam nadzieję, że tym razem również mnie nie zawiedzie.
Początkowo było mi się bardzo trudno wciągnąć w powieść. Prawdę powiedziawszy była dość nudna. Denerwowały mnie powtórzenia często zdarzające się w tekście i dość infantylne teksty. Życie lekarki pracującej na psychiatrii zdecydowanie nie należało do najciekawszych. Akcja zaczęła rozkręcać się dopiero tak naprawdę w okolicach 80 strony…
Muszę jednak przyznać, że pojawienie się Marka Zadrożnego „rozruszało” akcję. Nie powiem, liściki od „Twojego Wielbiciela” też zrobiły dobrą robotę.
Muszę przyznać, że intryga sama w sobie naprawdę mi się podobała. Katarzyna Berenika Miszczuk po raz kolejny stworzyła książkę, która wkradła się w moje łaski, chociaż z fantastyką nie miało zbyt wiele wspólnego.
„Niektórzy ludzie nie zasługują na to, żeby żyć.”
Bohaterowie byli przemyślani i dobrze wypracowani. Chociaż w początkowej fazie nie byłam entuzjastką pani doktor, koniec końców nawet ją polubiłam. Miałam jednak wrażenie, że momentami jest taką trochę naiwną gąską i te chwile mnie irytowały. Joanna Skoczek zdobyła jednak moją przychylność śmiałymi komentarzami i trafnymi ripostami. Opis na tyle okładce mówi nam, że główna bohaterka to uzależniona od zakupów niepoprawna romantyczka, która rekompensuje sobie nawiązywanie bliższych relacji z mężczyznami miłością do kota. Cóż, jest to idealny opis głównej bohaterki. Jej kot swoją drogą jest całkiem miłym i urokliwym kudłaczem, który fajnie wpisuje się w całą historię. Jednak to nie lekarka, a wspomniany już wcześniej Marek Zadrożny podbił moje serducho. Ten lekarz medycyny sądowej to trochę taki typ złego chłopca, o którym skrycie marzy każda kobieta. Przystojny, na motorze, w skórzanej kurtce, (spodniach podkreślający pośladki, uwidaczniających tyłek „jędrny niczym dojrzała brzoskwinka”), a na dodatek wolny! Jakby tego było mało, owy Marek, to nie jest to tylko ładne opakowanie. Wspomniałam już wcześniej, że kiedy lekarz się pojawia akcja nabiera tempa. Nie mam tu na myśli erotycznych ekscesów, ale bardzo fajne „przepychanki” słowne. Na pewno charakter lekarza medycyny sądowej nie każdemu przypadłby do gustu. Jest bowiem trochę arogancki i strasznie pewny siebie, ale ma przy tym tyle uroku osobistego, że nie sposób go nie polubić. Mnie osobiście bardzo przypadł do gustu.
Kolejnymi ciekawymi bohaterami są również: Karol – zakręcony psychiatra pracujący razem z Asią oraz komisarz Sebastian Pol czy prokurator Natalia Świetlik. Chociaż są to tylko postacie poboczne, naprawdę nie sposób przejść koło nich obojętnie.
Tym razem miałam wrażenie, że język w powieści trochę kuleje. Tak jak napisałam wam wcześniej, zdarzało się sporo powtórzeń i czasami leżał szyk w zdaniach. Mimo wszystko jednak książkę czyta się szybko. Katarzyna Berenika Miszczuk posiada lekkość pióra i potrafi wkręcić czytelnika w wykreowany przez siebie świat.
„Chirurdzy nie piszą czytelnie swoich porad. To chyba ich cecha gatunkowa – zdolność do bazgrania niepojęta przez wszystkich zwykłych zjadaczy chleba. A może po prostu mają własną czcionkę, której nikt nie zna?”
Opisy mrocznych podziemnych korytarzy Szpitala Wschodniego w Warszawie przenoszą nas w tamten świat i wprawiają w odpowiedni klimat. Obskurne windy, podejrzany salowy, zazdrosna pielęgniarka, tajemnicze liściki od psychofana i zbrodnia w tle.
Czytając książkę włączyła mi się czerwona lampka. Na studiach wbijano nam, że PTSD można zdiagnozować dopiero po miesiącu występowania objawów. W książce jednak rezydentka psychiatrii, chce wziąć zwolnienie po trzech (?!) dniach od wydarzenia. Rozumiem, fikcja literacka, ale jednak raziło mnie to oczy.
Jeszcze tylko kilka słów o okładce. Może jak się na nią patrzy, nie ma takiego efektu wow, ale wpisuje się w klimat książki i dobrze podkreśla historię. Poza tym białe napisy ciekawie kontrastują z czarno-białym zdjęciem i czerwonym akcentem. Tył okładki również jest bardzo ciekawy. Historia zdrowia i choroby głównej bohaterki z przymrużeniem oka to naprawdę interesujące dopełnienie całości.
Wielkim plusem „Obsesji” jest to, że nie udało mi się rozgryźć, kto stoi za tym wszystkim. Raz przez głowę przebiegła mi myśl o rzeczonym sprawcy, jedna szybko ją odrzuciłam. Muszę przyznać, że autorka potrafiła wykreować ciekawy klimat w powieści. Może nie jest to jakaś mroczna powieść, w której włosy stają dęba, może czasami niektóre wątki są przegadane, może wielu uzna zakończenie za banalne, mnie brakuje rozwiązania kilku wątków, jednak patrząc na całość - naprawdę mi się podobało. Ciekawi bohaterowie, niezgorsza historia, dobrze przemyślany rozwój akcji. Jestem na tak!
„Muzyka to powieść, której litery zmieniono na nuty.”
Chciałam zacząć od innego cytatu, ale stwierdziłam, że nie uderzę od razu z grubej rury, tylko będę stopniowo dozować napięcie.
Minęło już sporo czasu, odkąd czytałam thriller. Dlaczego przestałam po nie sięgać? Cóż, trafiałam na same przewidywalne i jakoś po prosu na dłuższy czas mi się ich odechciało. Kiedy jednak...
„Ludzie aż tak bardzo nie zmieniają się z upływem czasu”
Milczenie czasu jest kolejnym kryminałem z bohaterem Milczenia lodu i Milczenia nocy – bestsellerów nr 1 Amazonu.
Kim jest zaś sam autor?
Mówią o nim, że jest wielkim odkryciem literatury skandynawskiej. Jego powieści bardzo wysoko plasują się na listach bestsellerów. Jego pierwsza książka zawojowała światowy rynek. Zakupiono już nawet telewizyjne prawa do cyklu z Arim Thórem. Ragnar Jónasson na co dzień zaś pracuje jako prawnik i wykładowca prawa autorskiego. Mieszka z żoną i córkami w Raykiaviku.
Przyznam Wam się na wstępie, że zazwyczaj tego nie robię, ale tym razem pokusiłam się o sięgnięcie po książkę, która nie jest początkiem serii. Stwierdziłam, że skoro jest to kryminał, to powinnam to ze spokojem ogarnąć, gdyż jest to zupełnie nowa, inna niż w poprzednich książkach historia. Pewnie, zdarzały się nawiązania do poprzednich części, jednak czytelnik nie miał problemu z ogarnięciem tematu.
Dobra, bez bicia powiem, ze lekkie problemy jednak mógł mieć, jednak nie ze względu na nieznajomość cyklu Mroczna wyspa lodu, tylko przez wielowątkowość powieści, którą z początku trudno było ogarnąć. (Koniec końców okazało się to wielkim plusem, ale o tym później.)
Z racji tego, że ostatnimi czasy nie wyściubiałam nosa poza fantastykę, miałam również lekkie problemy, by wkręcić się w styl autora. Tu wszystko było zbyt realne (haha :D). Do tego jeszcze ten język śledczy… Przyznam się bez bicia, że początkowo widziałam same minusy. Prawie nic się nie działo, przyszedł koleś, który chciał, by wyjaśniono tajemnicę samobójstwa sprzed wielu laty, a do tego szalejąca epidemia w tym małym odciętym od świata miasteczku, zabójstwo syna polityka i porwanie dzieciaka… Brzmi fajnie, ale z początku jakość wcale tak nie było...
Ale… przetrwałam i BYŁO WARTO! (Choć kila razy książka już niemal została rzucona w kąt z etykietką – nuda)
„Byli kimś więcej niż tylko kochankami, byli partnerami, pokrewnymi duszami, wszystkie wolne chwile spędzali razem, układając plany na przyszłość.
A potem odeszła, jakby zniknęła w wieczornym mroku.
To stało się między pośpieszną kolacją a snem, który tamtej nocy nie przyszedł, między obszarpaną starą kanapą z Ikei a nową, którą mieli zamiar kupić, między jego oświadczynami na jednym kolanie a ślubem, którego nie było.”
Jak pewnie możecie się domyślić, wątki są ze sobą powiązane. Jasna sprawa, że nie powiem Wam jak, bo co to by była za frajda z czytania książki, skoro wszystko mielibyście wyłożone jak na talerzu, ale przyznam się, że jest ciekawie i zaskakująco. Mroczna przeszłość, dopada w najmniej oczekiwany momencie i okazuje się, że ma interesujące powiązanie z teraźniejszością. Jak wiadomo – kiedy grzebiesz w przeszłości, nie wiadomo czego się doszukasz…
Ragnar Jónasson sprawił, że czytając Milczenie czasu doskonale można poczuć klimat zimnej Islandii. Momentami ciarki przechodzą po ciele, a mroczna sceneria Siglufjörðuru tylko pognębia to wrażenie.
Wielkim plusem powieści jest to, że trudno przewidzieć jej zakończenie i rozwiązać zagadkę. Czytelnik jednak bardzo łatwo wkręca się w świat wykreowany przez autora i wspólnie z bohaterami podąża śladami poszlak. Nie jest to również historia przesadzona i wyrwana z realiów. Milczenie czasu jest opowieścią, która mogła mieć kiedyś miejsce.
Pomimo tego, że początkowo miałam wielkie obiekcje do tej książki, po przejściu momentu kryzysowego, naprawdę mnie wciągnęła i szybko skończyłam ją czytać. Akcja przyspiesza i wciąga czytelnika w swój mroczny, zimny świat. Sprawia, że można się poczuć jak śladek wydarzeń opisanych na kartach powieści. Im bliżej rozwikłania zagadki się znajdujemy, tym bardziej intrygujące się to staje.
Na uwagę z pewnością zasługuje również okładka powieści, która moim zdaniem idealnie komponuje się z treścią. Jest intrygująca i tajemnicza. Czerwone napisy w połączeniu z czarno białym zdjęciem wzbudzają niepokój, który czuć również w czasie czytania Milczenia czasu.
„Mówił, że ciemność bardzo źle wpływa na niektórych.”
Milczenie czasu nie jest tylko powieścią kryminalną. To również książka o ludziach, o ich charakterach, o tym, co ich kształtuje, co powoduje, że są samotni... To książka, która odzwierciedla człowieka, przystawionego do muru, znajdującego się w trudnej sytuacji życiowej.
Powieść Ragnara Jónassona nie jest może historią, w której akcja gna niczym na złamanie karku, to raczej książka z niesamowitym, niepokojącym klimatem, książka, w której zimno i pustka oddziaływują na czytelnika.
Był to bodajże pierwszy skandynawski kryminał, który trafił w moje ręce i muszę przyznać, że był to bardzo satysfakcjonująco spędzony czas. Z pewnością jeszcze nie raz sięgnę po tego autora, ale również po inne propozycje skandynawskich mistrzów.
„Ludzie aż tak bardzo nie zmieniają się z upływem czasu”
Milczenie czasu jest kolejnym kryminałem z bohaterem Milczenia lodu i Milczenia nocy – bestsellerów nr 1 Amazonu.
Kim jest zaś sam autor?
Mówią o nim, że jest wielkim odkryciem literatury skandynawskiej. Jego powieści bardzo wysoko plasują się na listach bestsellerów. Jego pierwsza książka zawojowała światowy...
"Prawdziwy talent to ograniczone dobro. "
Stephenie Meyer zyskała wielką sławę dzięki wampirzemu cyklowi Zmierzch. Miliony osób na całym świecie zakochały się w „krwiożerczym” Edwardzie i „kudłatym” Jacobie oraz nieprawdopodobnym romansie. (W tym miejscu przyznam się, że sama uległam ich wpływowi. Ach te błędy młodości…) Później przyszedł czas na powieść sci- fi dla dorosłych, która jednak nie odniosła takiego sukcesu (aczkolwiek moim skromnym zdaniem Intruz jest znacznie ciekawszą propozycją). Teraz jednak przybywa z zupełnie nową „normalną” powieścią. „Chemik” to książka reklamowana jako thriller szpiegowski. Zabójcza agentka, wymyślne tortury… Gdzie się podziała dobrze znana wszystkim Meyer, u której był wręcz przesyt cukierkowej, niemożliwej miłości?!
Cóż, okazało się, że wciąż jest z nami. Wątek romantyczny jest niemal tak niewiarygodny jak w
poprzednich powieściach autorki (chociaż, nie wiem czy słowo „niemal” jest tu rzeczywiście potrzebne). Jednak ja się pytam, gdzie są tacy faceci jak Daniel?! (Wciąż podejrzewam, że miał jakieś zaburzenie… jednak niegroźne dla społeczeństwa, więc i tak chętnie takiego przygarnę.) I czy w ogóle istnieją… Szczerze powiedziawszy wątpię… (ale z reguły jestem sceptyczna, wiec, kto wie…)
Nie zapominajmy jednak, że Chemik miał być powieścią pełną akcji, a nie miłosnych uniesień! Niestety Stephenie Meyer z uporem maniaka wraca do cukierkowych scenek. Chciałoby się zapytać: dlaczego?!
Czy w powieściach szpiegowskich nie chodzi o wielkie pościgi, emocjonujące zwroty akcji, teorie spiskowe i nawarstwiające się napięcie, które w punkcie kulminacyjnym ma sięgnąć zenitu?
Autorka najwyraźniej miała własną wizję…
Jeśli zaś chodzi o samą historię… Chyba nie mogło być nic bardziej oczywistego… Zbuntowany agent, który pracował dla tajnej agencji rządowej… Wyrok śmieci, który ciąży nad jego głową… Ucieczka, intryga na szczytach władzy i zemsta… Liczba trupów rośnie co któryś rozdział, a nowoczesna broń jest atutem bohatera…
Tak, te wszystkie znane schematy wykorzystała również Stephenie Meyer. Jasne, są lubiane i stosowane przez wielu autorów, jednak ci z reguły dogadają co nieco od siebie. Tutaj niestety nie znalazłam tej szczypty oryginalności.
"Czuję się, jakbym czekał na to cały wiek. Jakby czas stracił ciągłość. Każda sekunda z tobą liczy się bardziej niż dni życia, zanim cię poznałem."
Intryga, którą wymyśliła autorka może i nie stoi na najwyższym poziomie, ale jest całkiem ciekawa. Mimo że początkowo trudno jest wkręcić się w historię, późnej czas przy książce nie jest czasem całkowicie straconym. Pierwsze sto stron jest „trudne”… Zdecydowanie przegadane i nudne. Później sytuacja się poprawia. Meyer zamiast skupić się na rozwinięciu wątku akcji wraca jednak do melodramatycznego i ckliwego wątku miłosnego. Wiem, że się powtarzam, ale to naprawdę było irytujące. Zamiast skupić się na akcji, która biegła torem równoległym i mogła być bardzo, ale to bardzo emocjonująca, ona tkwiła na farmie i prowadziła sielankowe życie… Grrr….
Wielkim plusem książki okazały się jednak sceny między Alex a Kevinem. Ten duet naprawdę jest bardzo zabawny.
Jeśli jesteśmy już przy Kevinie. Jest to zdecydowanie moja ulubiona postać z całej książki. Enigmatyczny, zdecydowany, z poczuciem humoru. Zawsze potrafi wymyślić ciętą ripostę. Do tego świetny żołnierz, znakomity szpieg i przystojniak. Czego chcieć więcej?? :D Powiem Wam – większej liczby wątków. Zdecydowanie stracony potencjał…
Główna bohaterka też nie jest zła. Chociaż na dłużej z pewnością nie zostanie mi w pamięci. Daniel to natomiast wyidealizowany ideał. Jedyne, czego mu brakuje to kasa… Poza tym to spełnienie większości kobiecych pragnień…
Chemik to naprawdę opasłe tomisko liczące sobie prawie sześćset stron. Prawdę powiedziawszy można by wywalić co najmniej 1/3 a historia by na tym nie straciła, a wręcz przeciwnie – mogłaby sporo zyskać. Meyer wciąż ma tę wnerwiającą tendencję do opisywania szczegółowo najmniejszych rzeczy. Owszem jest to może plus, kiedy poznajemy szczegóły pracy głównej bohaterki, jednak kogo interesuje drobiazgowy opis łazienki… Pierwsze +/- 80 stron jest naprawdę nużące…
"Tak! Paranoja jest dokładnie tym, o co nam chodzi! Paranoja jest dobra."
Możecie się ze mnie śmiać, proszę bardzo, jednak moje serce w całej tej historii skradła słodka bestia
o imieniu Einstein. O kim mowa? O niesamowicie inteligentnym, czarnym owczarku niemieckim. To kudłate bydle, zdecydowanie zabiera uwagę od „ludzkich” bohaterów historii i nie sposób go nie pokochać. Psiarze znajdą więc coś dla siebie. Wątek z czworonogami, w moim odczuciu zdecydowanie poprawia ocenę książki. Ot, taka przyjemna odskocznia. (Powiedziała właścicielka czarnego owczarka :D)
Mimo swojej grubości, książka jest zrobiona solidnie. Co najważniejsze nie rozkleja się i całkiem przyjemnie się ją czyta. Atutem jest też zapewne okładka. Prosta a jednocześnie bardzo wymowna. Przychodzi mi do głowy określenie „sterylna”, które w tym wypadku pasuje całkiem nieźle.
Podsumowując: Chemik nie wnosi nic nowego do gatunku. Niestety szpiegowskie thrillery nie wzbogaciły się o zachwycającą pozycję, na której mogliby wzorować się młodzi autorzy. Muszę jednak przyznać, że sam zawód wykonywany przez Alex został opisany w sposób ciekawy. Szkoda jednak, że Meyer tak mało czasu poświęciła temu wątkowi. Patrząc na całokształt, książka może okazać się całkiem przyjemną, lekką lekturą (pomińmy aspekt wagi, bo tu już sprawa wygląda nieco inaczej). Jeśli jednak ktoś z Was liczy na sceny trzymające za serce, to raczej nie ma co po nią sięgać. Raczej dla nowicjuszy, próbujących zapoznać się z gatunkiem oraz dla czytelników, którzy lubią wyraźne wątki romantyczne przewijające się na kartach powieści. Zaufajcie mi i nie porzucajcie książki po pierwszych kilkudziesięciu stronach, bo może was zaskoczyć, a nawet wciągnąć.
-
"Prawdziwy talent to ograniczone dobro. "
Stephenie Meyer zyskała wielką sławę dzięki wampirzemu cyklowi Zmierzch. Miliony osób na całym świecie zakochały się w „krwiożerczym” Edwardzie i „kudłatym” Jacobie oraz nieprawdopodobnym romansie. (W tym miejscu przyznam się, że sama uległam ich wpływowi. Ach te błędy młodości…) Później przyszedł czas na powieść sci- fi dla...
2016-10-20
Kiedy sięgałam po Montecristo nie wiedziałam za bardzo czego się spodziewać. Autora nie znałam. Opis na okładce zapowiadał się świetnie, dodatkowo książka zdobyła bardzo wysokie pozycje na listach bestsellerów. Nie chciałam stawiać jej zbyt wysokich wymagań, żeby nie było wielkiego rozczarowania. Teraz, kiedy już ją przeczytałam, mam w głowie mętlik. Dlaczego? Cóż Montecristo jest książką, która zostawia czytelnika z wieloma pytaniami. Człowiek nagle zaczyna zastanawiać się nad rzeczami, które wcześniej go nie obchodziły, albo wręcz kompletnie nie interesowały, a nagle zaczynają być ogromnie intrygujące.
Głównym bohaterem powieści jest Jonas Brand. Reporter, który utknął w miejscu, które miało być tak naprawdę tylko przystankiem w jego życiu. Niespełniony reżyser, zmaga się ze swoją nudną pracą i wciąż liczy, że uda mu się osiągnąć coś więcej niż robienie reportaży jako wolny strzelec dla Highlife’u. Jego życie nabiera tempa, kiedy przypadkiem odnajduje dwa banknoty o tym samym numerze seryjnym. Wiecie co mówią – ciekawość to pierwszy stopień do piekła… Chyba coś w tym rzeczywiście jest. Życie Jonasa zostaje poważnie zagrożone, a kropla, która drąży skałę może przeważyć na jednaj z szali życia lub śmierci. Co zrobi Jonas, kiedy jego marzenie nagle zacznie się spełniać? Wybierze dotarcie do prawdy, czy życie o którym zawsze marzył?
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, to mnie w szczególności spodobała się postać Maxa Gantmanna. Zaimponowało mi jego samozaparcie i dążenie do odkrycia prawdy, nawet w obliczu niebezpieczeństwa. Wszystko by odkryć i ujawnić ogromny spisek i powiązania na szczytach władzy. (W końcu też przez długi czas nosiłam się z zamiarem zostania dziennikarzem śledczym.)
Akcja nabiera tempa mniej więcej po 30 stronach, kiedy właśnie Jonas zauważa podwójny numer seryjny. Od tego momentu, zaczynają się dziać dziwne i niepokojące wydarzenia, które dotyczą głównego bohatera. Autor świetnie pokazał również zachowania ludzi, będących świadkami tragedii. Różnorodność bohaterów jest wielkim plusem książki. Nikt tu nie jest wybielany. Pokazane są różne oblicza człowieka.
Książka została świetnie wydana. Magnetyczna okładka przyciągająca wzrok, a do tego książka jest szyta! Nie rozwala się ani nie rozjeżdża. Duża czcionka to kolejny atut, ponieważ nie męczą się oczy. Dodatkowo tył okładki ma bardzo ciekawą strukturę(taką do miziania haha:D). Wielki plus dla wydawcy.
Co mi naprawdę zaimponowało w powieści Martina Sutera? Złożoność historii. Chylę czoła przed autorem, że potrafił stworzyć tak niepokojącą wizję. Przypadkowe śmierci? Chyba już nigdy w to nie uwierzę! Podobało mi się pokazanie powiązań na szczytach władzy. Znacie pewnie stwierdzenie - rączka, rączkę myje? Cóż tutaj sprawdza się ona znakomicie. Władza i brak skrupułów czy jakichkolwiek zahamowań jakie mają najwyżsi urzędnicy potrafią przerazić. Ale, co znaczy jedno ludzie życie, w imię wyższego dobra, prawda? Martin Suter ukazał wielki cynizm i ironiczne poczucie humoru, do dodatkowo podkreśliło klimat powieści. Napięcie rosło z każdą stroną, a zakończenie wprawiło w osłupienie. Książkę mogę polecić wszystkim, nie tylko koneserom gatunku. Jeśli wcześniej nie miałeś styczności z thrillerem/kryminałem, śmiało możesz zacząć od tej pozycji, ponieważ Cię nie zawiedzie. Nie martw się, że nie masz pojęcia o świecie maklerów, giełdzie, bankach itp. Książka pochłonie Cię niemal od samego początku i nie wypuści ze swych szponów do samego końca. Tajemnice, intrygi, zdrada, spisek na szczycie władzy i sekretne stowarzyszenie. Walka o życie w cieniu kryzysu mogącego doprowadzić państwo do upadku. Jak dla mnie Martin Suter wykonał kawał świetnej roboty. Dodatkowo zostawił mnie z wieloma pytaniami, na które pewnie nikt mi nie odpowie… No cóż, takie życie czytelnika, który za bardzo wkręca się w powieść. Polecam, polecam, polecam!
Kiedy sięgałam po Montecristo nie wiedziałam za bardzo czego się spodziewać. Autora nie znałam. Opis na okładce zapowiadał się świetnie, dodatkowo książka zdobyła bardzo wysokie pozycje na listach bestsellerów. Nie chciałam stawiać jej zbyt wysokich wymagań, żeby nie było wielkiego rozczarowania. Teraz, kiedy już ją przeczytałam, mam w głowie mętlik. Dlaczego? Cóż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-22
"Wszyscy w coś gramy. Życie jest jedną wielką grą. I wszyscy chcemy wygrać."
Po pięciu latach koszmar małego miasteczka powraca. Morderca Śpiących Aniołków znów zaczął zabijać. Ofiarami są małe dziewczynki, które giną w swoich pokojach. Żadnych śladów, żadnych poszlak. Kitt Lundgren i detektyw Riggio stają do nierównej walki z mordercą i jego naśladowcą. Obie ambitne, obie zdeterminowane. Jedna walczy z przeszłością i chce odbudować swoją reputację, druga chce się „wybić” i udowodnić sowią wartość. Czy uda im się złapać sprawcę?
Książka okazała się ciekawą i interesującą propozycją. Erica Spindler stworzyła ciekawe kreacje postaci. Osobiście bardzo polubiłam detektyw Riggio. Zarówno Riggio jak i Kit Lundgren to twarde babki. Dążą do przodu pomimo przeciwności na jakie trafiają. Kit mierzy się z przeszłością i swoją chorobą alkoholową. Trudna sytuacja życiowa doprowadziła do tego, że jej reputacja jako detektywa bardzo ucierpiała. Kobieta za wszelką cenę chce udowodnić, że nadal potrafi prowadzić dochodzenia i tym razem sprosta zadaniu. Morderca śpiących Aniołków dodatkowo podkręca atmosferę. Tajemnicze telefony i przesyłki. Nowe poszlaki i stare sprawy.
Mimo że udało mi się odgadnąć, kto jest jednym z morderców (cóż, niestety była to jedna z postaci, którą bardziej polubiłam), to postać drugiego mordercy pozostała pod znakiem zapytania. Pomimo, że miałam swoje podejrzenia i okazały się one po części potwierdzane, książka nie straciła na wartości. Z ciekawością czytało się kolejne przygody pań detektyw. Erica Spindler stworzyła kryminalną zagadkę opartą zarówno na teraźniejszości jak i przeszłości. Mordercy – psychopaci, emocjonująca końcówka, dobrze skonstruowana intryga i trochę psychologicznych aspektów. Wiele fałszywych tropów, naturalne i zabawne dialogi oraz zaskakujące zakończenie.
Naśladowca to naprawdę ciekawa książka z bardzo dobrze wykreowaną kryminalną intrygą, tragiczną przeszłością i zmaganiem się z trudnościami codziennego życia. Książkę czyta się bardzo szybko i zdecydowanie można ją polecić.
"Wszyscy w coś gramy. Życie jest jedną wielką grą. I wszyscy chcemy wygrać."
Po pięciu latach koszmar małego miasteczka powraca. Morderca Śpiących Aniołków znów zaczął zabijać. Ofiarami są małe dziewczynki, które giną w swoich pokojach. Żadnych śladów, żadnych poszlak. Kitt Lundgren i detektyw Riggio stają do nierównej walki z mordercą i jego naśladowcą. Obie ambitne, obie...
„Czarcie słowa” to kolejna powieść Grzegorza Wielgusa, którą zdarzyło mi się przeczytać. Muszę przyznać, że do „Pękniętej korony” miałam sporo zastrzeżeń, dlatego do kolejnych przygód brata Gotfryda podeszłam z rezerwą. Bardzo zaciekawił mnie opis, dlatego właśnie postanowiłam sięgnąć po książkę. Niemniej jednak muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona.
Od ostatnich wydarzeń minęło sześć lat i z naszego rodzimego poletka przenosimy się za granicę, a dokładniej do Austrii, gdzie rozgrywany ma być turniej rycerski. Wszystko miło, fajnie i przyjemnie, ale wśród zacnych rycerzy pojawiają się także zabójcy, a w miejscach masakry pojawiają się tajemnicze słowa… Kto jest winny? Człowiek czy jednak demon? W rozwiązaniu tej zagwozdki bratu Gotfrydowi pomogą jego wierni towarzysze: Jaksa i Lambert.
Pierwszym co pozytywnie mnie zaskoczyło, był z całą pewnością język. Wiem, że celowym zabiegiem autora było postarzenie go, ale „Pękniętą koronę” czytało mi się bardzo topornie i strasznie się męczyłam. Miałam wrażenie, że dialogi były pisane trochę na siłę i zabrakło im naturalności. Tym razem jednak było inaczej. Styl autora jakby nabrał lekkości, a całość zyskała o wiele większą autentyczność. Wciąż mamy fragmenty, które bawią, są podszyte ironią i dodają smaczków historii. (Nadal mamy wiele archaizmów czy zwrotów łacińskich, ale zostały o wiele lepiej wplecione w treść.)
Więcej dowiadujemy się także o bracie Gotfrydzie. Wciąż jest postacią dość tajemniczą, ale poznajemy kilka ciekawych wątków z jego przeszłości. Podobnie zresztą jeśli chodzi o Lamberta i Jaksę. Trochę się w ich życiu pozmieniało. Muszę przyznać jednak, że teraz także jestem o wiele bardziej usatysfakcjonowana, jeśli chodzi o samą kreację bohaterów. Każdy z nich jest inny, ale znakomicie się dopełniają.
Powieść nadal nie jest jakaś superdynamiczna, ale dzieje się całkiem sporo. Mnie w szczególności podobał się watek oparty na zabobonach i wierzeniach ludowych (ale to może mieć związek z moją fascynacją mitologią). Uważam jednak, że został lepiej skonstruowany i napisany. Pojawiają się w nim nawet momenty, w których czuć powiew grozy. Podobnie z resztą jeśli chodzi o turniej rycerski. Fascynowały mnie opisy walk i potyczek. Nudniejsze okazały się jednak wątki polityczne. Za dużo było w nich tej całej „dworskości”. Zdecydowanie nie lubię się z tymi skomplikowanymi nazwiskami, które za żadne skarby świata nie chcą zostać w mojej łepetynie. Wiem, że wiele postaci występujących w książce Grzegorza Wielgusa jest historycznych, ale nic nie poradzę na to, że nie mogłam zapamiętać tych skomplikowanych nazwisk (dlatego właśnie nigdy nie przebrnęłam przez „Potop”). Miałam wrażenie, że owe polityczne zawirowania spowalniają akcję.
Grzegorz Wielgus stworzył książkę o wiele bardziej dopracowaną od poprzedniczki. Z uwagą śledziłam losy bohaterów i obserwowałam ich przygody. Dla mnie niewątpliwym atutem był humor zawarty w powieści oraz wspomniane już wcześniej wątki powiązane z pogańskimi wierzeniami. Akcja jest o wiele bardziej dynamiczna, a opowieść najzwyczajniej w świecie ciekawsza. Czuć realia epoki średniowiecza, ten specyficzny klimat. Turnieje rycerskie, walka na miecze, zabobony, religia, świat rycerzy i chłopów. Ach… To jest to! Muszę przyznać, że autorowi udało się stworzyć ciekawą powieść historyczno – kryminalną. Dobrze wykreowane postaci i interesująca historia są zdecydowanymi plusami książki. Ci, którzy nie czytali poprzedniej części nie muszą się martwić, gdyż poza bohaterami, nie ma żadnych powiązań z „Pęknięta koroną”. „Czarcie słowa” to trzymająca w napięciu historia z intrygującą zagadką kryminalną. Trzyma w napięciu do samego końca, a Titivillus… cóż, czeka na was byście poznali tę historię.
„Czarcie słowa” to kolejna powieść Grzegorza Wielgusa, którą zdarzyło mi się przeczytać. Muszę przyznać, że do „Pękniętej korony” miałam sporo zastrzeżeń, dlatego do kolejnych przygód brata Gotfryda podeszłam z rezerwą. Bardzo zaciekawił mnie opis, dlatego właśnie postanowiłam sięgnąć po książkę. Niemniej jednak muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOd...