Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jestem świeżo po wizycie w norweskim muzeum 'Fram', więc po tę książkę musiałem sięgnąć. Solidnie napisana, wciągająca i chyba rzetelnie oddająca osobowość polarnika, jednego z pionierów arktycznych wypraw. Aż nie chce się wierzyć, że jeden człowiek był w stanie dotrzeć w tyle niedostępnych wówczas (nawet dziś wyprawa na biegun do najłatwiejszych nie należy) miejsc. Był pierwszym człowiekiem, który pokonał sławne Przejście Północno-Zachodnie. Pokonał również Przejście Północno-Wschodnie. Dotarł na Biegun Południowy a potem też i na Północny (o ile liczyć przelot sterowcem). Wszystkie te osiągnięcia nie przyszły mu ławo. Musiał walczyć nie tylko z surowymi i wręcz wrogimi siłami natury w najbardziej niedostępnych miejscach na Ziemi. Równie trudną walkę staczał za każdym razem zbierając niezbędne na podróż fundusze. To historia nie tylko kolejnych odkryciach, to przede wszystkim opowieść o niezwykłym człowieku i jego sile charakteru, o tym jak dążył do wyznaczonego celu, o planowaniu każdej ekspedycji. Trzeba wziąć pod uwagę, że wyczyny Amundsena miały miejsce 100 lat temu, w czasach kiedy nie było Gore-Texu, syntetycznych ubrań i profesjonalnego sprzętu jak choćby sanie do psich zaprzęgów czy wiązania narciarskich butów. Polarnicy nawet śpiwory musieli uszyć sobie sami. Amundsen nie korzystał w swoich wyprawach z radia, w razie kłopotów (a te oczywiście się zdarzały) nie był w stanie wezwać ekipy ratunkowej. Był zdany wyłącznie na siebie, swoich ludzi i własne umiejętności. W dzisiejszych czasach to wszystko byłoby nie do pomyślenia. W świecie internetu i telefonów komórkowych, człowiek taki jak Amundsen może wydawać się szaleńcem, nawet jak na standardy swoich czasów często ryzykował życie, żeby osiągnąć wyznaczone cele.
Książka napisana przystępnym językiem i dobrze się ją czyta. Jednak polskie wydanie nie ustrzegło się od błędów. Już opis na tylnej okładce wspomina o Przejściu ''Południowo''-Zachodnim i ''Południowo''-Wschodnim. Wewnątrz, podobne poplątanie kierunków również się zdarzają, na szczęście niezbyt często. Raz nawet zamieniono miejscami bieguny. Trochę szkoda, bo tak rażące błędy nie powinny się znaleźć w tej pozycji, a mnie osobiście okropnie irytowały. Pomijając powyższe, kawał dobrej literatury, ciekawa historia człowieka nieszablonowego, niezłomnego, odważnego, potrafiącego połączyć nowe technologie ze zwyczajami plemion spoza kręgu zachodniej cywilizacji. Polecam.

Jestem świeżo po wizycie w norweskim muzeum 'Fram', więc po tę książkę musiałem sięgnąć. Solidnie napisana, wciągająca i chyba rzetelnie oddająca osobowość polarnika, jednego z pionierów arktycznych wypraw. Aż nie chce się wierzyć, że jeden człowiek był w stanie dotrzeć w tyle niedostępnych wówczas (nawet dziś wyprawa na biegun do najłatwiejszych nie należy) miejsc. Był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Słabiutko, oj słabiutko. Gdybym miał tę książkę w papierowej wersji, z pewnością nie wytrwałbym do końca, audiobook jeszcze jakoś przetrawiłem (choć nie było lekko). Debiut nie debiut, ale miałem wrażenie, że książka jest pisana przez jakiegoś gimnazjalistę. W uszy wwiercało mi się co chwila wciąż jedno słowo: ''Otwarł''. Autor tak namiętnie szasta tą formą, że równie dobrze mógłby zrobić z tego tytuł powieści. A to ''otwarł drzwi'', a to ''otwarł oczy'' czy ''otwarł okno''. Rozumiem, że to poprawna forma czasownika, ale kto tego obecnie używa? Cóż, teraz już wiemy.
Co do fabuły to nie będę się wypowiadał. Wiele powieści z tego gatunku ma rozwleczona w nieskończoność akcję, i ta książka nie jest wyjątkiem ani w jedną, ani w drugą stronę. Rażą natomiast postacie, dialogi, sposób myślenia / działania głównego bohatera, czy absurdalność paru sytuacji. Na przykład (uwaga spoiler): nasz błyskotliwy bohater odkrywa brak powietrza w jednym z kół swojego samochodu. Co w tej sytuacji robi? Szuka pompki do opon. Serio? Ktoś w obecnych czasach używa czegoś takiego? Najlepsze, że taką pompkę znajduje. Gdzie? A w pensjonacie, w którym mieszka. W dodatku dziewczę z recepcji od razu uświadamia sobie, że tak, oczywiście mamy takie urządzenie na stanie, już panu przynoszę z sąsiedniego pokoju. Litości.
Na temat tego dzieła można by się jeszcze rozpisywać o tym ''jak nie pisać''. Pytanie tylko czy warto.
Sam żadnej książki nie napisałem, nie mnie więc oceniać, ale jako czytelnik (słuchacz) bardzo się zawiodłem. Tym bardziej, że opis i okładka zapowiadały dobrą lekturę. Widać marketingowcy wykonali dużo lepszą robotę niż autor.

Słabiutko, oj słabiutko. Gdybym miał tę książkę w papierowej wersji, z pewnością nie wytrwałbym do końca, audiobook jeszcze jakoś przetrawiłem (choć nie było lekko). Debiut nie debiut, ale miałem wrażenie, że książka jest pisana przez jakiegoś gimnazjalistę. W uszy wwiercało mi się co chwila wciąż jedno słowo: ''Otwarł''. Autor tak namiętnie szasta tą formą, że równie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię książki Mastertona od kiedy w odległych latach 90-tych pojawiło się na naszym rynku pierwsze wydanie Manitou. Przyznam jednak, że nie czytuję go regularnie. Ucieszyłem się widząc, że stworzył kilkutomowy cykl kryminałów osadzonych w Irlandii, bo to zwiastowało długie godziny dobrej rozrywki. Ale po pierwszej części mam mieszane uczucia.
Najpierw plusy:
- Czyta się szybko a sama historia choć nie powala na kolana jest interesująca,
- Klimat zielonej wyspy. Nigdy co prawda tam nie byłem, ale autor w przekonujący sposób odmalował życie w Cork i okolicach,
- To nie tylko kryminał ale też to z czego znamy Mastertona, czyli literatura grozy.
- Wplecenie w fabułę epizodu z historii zatonięcia Lusitanii. Niby nic, ale taki drobny smaczek dla koneserów przyciaga uwagę (podobny manewr Masterton zastosował w Aniołach chaosu)
No dobra, teraz się poczepiam (uwaga, mogą być spoilery):
- Jak na kryminał mało jest tam typowej detyktywistycznej roboty, dochodzenia po śladach do prawdy i stopniowego odkrywania tajemnic. Tutaj mamy drugoplanową postać naukowca, który co któryś rozdział oznajmia, że zdobył skądś nowe, kluczowe dla sprawy informacje i to na nich opiera się całe śledztwo.
- (Spoiler) Facet porywa młode kobiety, zapraszając je do samochodu a następnie wywozi w odludne miejsce. Z dalszej części książki dowiadujemy się, że nie były to pierwsze lepsze dziewczyny ale musiały spełniać określone warunki, np. kolor włosów, wykonywana profesja czy cecha charakteru. Pierwsza opisana ofiara to autostopowiczka, druga spóźniona na autobus dziewczyna. Nasz morderca musiałby mieć chyba z tuzin klonów lub niewiarygodnego farta, żeby trafić akurat na dwie idelanie pasujące do planu dziewczyny i podjechać do nich w odpowiednim momencie i odpowiednim miejscu (a pamiętajmy jeszcze, że wcześniej musiał jeszcze ukraść samochód),
- (kolejny spoiler) W końcówce dowiadujemy się, że nasz mordujący z zimną krwią morderca tak naprawdę jest tylko pionkiem przymuszonym do tych okrutnych czynów przez kogoś innego. Tak naprawdę jest zwykłym farmerem i naprawdę spoko ziomkiem. A jednak to on mordował te dziewczyny i to w sposób sugerujący, że musiał przygotowywać się do tych czynów od dawna, w dodatku posiadając wiedzę na temat tajemnych magicznych obrzędów.
- (jeszcze jeden spoiler) Sama końcówka i walka z finałowym bosem to jakaś komedia. Mamy związaną główną bohaterkę, której grozi śmierć z rąk wspomnianego bosa. W ostatniej chwili (jakżeby inaczej) nadciąga odsiecz w postaci jednego z policjantów, który zamiast unieszkodliwić przeciwnika oswabadza naszą panią komisarz. Ta z kolei nie jest wcale lepsza bo najpierw zajmuje się martwym na pozór ziomkiem farmerem a potem dyskusją z naszym bosem, który w międzyczasie kontynuuje przyzywanie sił nieczystych. Nikt nie zrobił nawet kroku, żeby ów proceder ukrócić.
No dobra, wylałem swoje żale i spostrzeżenia. Krótko mówiąc, trochę się zawiodłem na Mastertonie. Mam nadzieję, że kolejne części są dużo lepsze ale póki co muszę sobie zrobić przerwę od tych rewelacji. Jakby co to zostaliście ostrzeżeni.

Lubię książki Mastertona od kiedy w odległych latach 90-tych pojawiło się na naszym rynku pierwsze wydanie Manitou. Przyznam jednak, że nie czytuję go regularnie. Ucieszyłem się widząc, że stworzył kilkutomowy cykl kryminałów osadzonych w Irlandii, bo to zwiastowało długie godziny dobrej rozrywki. Ale po pierwszej części mam mieszane uczucia.
Najpierw plusy:
- Czyta się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Klimatem przypomina ''Stację Arktyczną Zebra'' czy ''Wyspę Niedźwiedzią'' (obie autorstwa Alistaira MacLeana). Nic zresztą dziwnego gdy akcja rozgrywa się w Arktyce, a bohaterowie muszą mierzyć się z zagadkowym zgonem i piętrzącymi się tajemnicami. O ile jednak książki MacLeana zabierają nas w całe dziesięciolecia wstecz, w zupełnie inną rzeczywistość polityczną, tak ''Stacja Zodiak'' to powieść na wskroś współczesna. Autor dość sprawnie żongluje tematami, zwodząc i dezinformując czytelnika na temat istoty tajemnicy, przed którą stoją bohaterowie powieści. Dzięki temu czyta się znakomicie i z zapartym tchem śledzi losy bohaterów. Minusem są tutaj pewne luki fabularne oraz zakończenie, które ma się wrażenie pisane było na kolanie lub w obliczu braku kolejnych czystych kartek do zapisania. Mimo wszystko jednak to kawał dobrego sensacyjnego czytadła.

Klimatem przypomina ''Stację Arktyczną Zebra'' czy ''Wyspę Niedźwiedzią'' (obie autorstwa Alistaira MacLeana). Nic zresztą dziwnego gdy akcja rozgrywa się w Arktyce, a bohaterowie muszą mierzyć się z zagadkowym zgonem i piętrzącymi się tajemnicami. O ile jednak książki MacLeana zabierają nas w całe dziesięciolecia wstecz, w zupełnie inną rzeczywistość polityczną, tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kocham góry, inaczej pewnie nie sięnąłbym po tę pozycję. Zadowalam się jednak wyłącznie szlakami pieszymi. Kiedyś próbowałem wspinaczki linowej, ale nie załapałem bakcyla. Żywię natomiast ogromny szacunek do ludzi, którzy tym żyją. Walter Bonetti to włoski alpinista i himalaista, osiągający spektakularne sukcesy w latach 50-tych XX wieku. Ta książka to jego wspomnienia i zbiór relacji z najbardziej pamiętnych wypraw górskich. 14 rozdziałów i 14 opowieści. Zaledwie parę z nich to sielankowe historie o bezproblemowym zdobyciu jakiegoś szczytu czy pokonaniu trudnej ściany. Większość to wstrząsajace thrillery opisujace heroiczną walkę z siłami natury, własnymi słabościami i pokonywaniem przeciwności losu. Bonetti wielokrotnie cudem wychodził z poważnych tarapatów, jakie zgotowały mu góry. Czytałem z zapartym tchem jego opowieści, o walce o życie, zmaganiu z zimnem, głodem i zmęczeniem. Każda kolejna historia jest bardziej dramatyczna od poprzedniej i aż dziw bierze, że dotąd nikt nie nakręcił choć jednego filmu opisującego zmagania Bonettiego z górami. W głowie tliła mi się prze zcały czas myśl, że autor wytyczał nowe drogi wspinaczkowe w latach, gdy sprzęt i odzież górska były znacznie uboższe technologicznie niż dzisiaj. Tym bardziej docenić należy jego hart ducha i determinację. Niekiedy odnosiłem wrażenie, że w jego słowniku nie istnieje pojęcie ‘’niemożliwe’’. Natomiast opisy gór i to jak szybko może się w nich zmienić pogoda, zaskakując nawet tych najbardziej doświadczonych i obeznanych z górami, powinna wszystkim nam uświadomić, że do gór należy podchodzić z najwyższym respektem.

Kocham góry, inaczej pewnie nie sięnąłbym po tę pozycję. Zadowalam się jednak wyłącznie szlakami pieszymi. Kiedyś próbowałem wspinaczki linowej, ale nie załapałem bakcyla. Żywię natomiast ogromny szacunek do ludzi, którzy tym żyją. Walter Bonetti to włoski alpinista i himalaista, osiągający spektakularne sukcesy w latach 50-tych XX wieku. Ta książka to jego wspomnienia i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki John Stockton. Autobiografia Kerry L. Pickett, John Stockton
Ocena 6,3
John Stockton.... Kerry L. Pickett, J...

Na półkach:

John Stockton, legenda NBA, najlepszy podający w historii, gwiazda Utah Jazz, jeden z najbardziej rozpoznawalnych graczy lat 90-tych. Wraz z Karlem Malone tworzył trzon drużyny z Salt Lake City. Ci dwaj panowie byli najsłynniejszym duetem swoich czasów. Pierwszy słynął z ponadprzeciętnej umiejętności rozgrywania piłki i odnajdywania kolegów na wolnych pozycjach, drugi odznaczał się posturą zapaśnika i łatwością w zdobywaniu punktów. Obaj byli uważani za gości nie do zdarcia.
Dziś, całe lata od zakończenia kariery obu panów, do moich rąk trafiła autobiografia tego pierwszego, Johna Stocktona. Stock nigdy nie był moim idolem. Szczerze mówiąc, nie przepadałem za nim i za całą drużyną z Utah. Grali bardzo przewidywalną koszykówkę, prostą, mało efektowną, wręcz nudną. Ale za to skuteczną. W latach 90-tych co roku meldowali się w playoffach, dwa razy dochodząc do samych finałów. Podobnie jak cała drużyna, John Stockton nie odznaczał się przebojowością cechującą takich graczy jak Michael Jordan, Shawn Kemp czy Shaquille O’Neal. Był skromnym, żeby nie rzec nudnym rzemieślnikiem, wychodzącym co wieczór na parkiet i robiącym swoje.
Mój podziw dla Stocktona narodził się dużo później, gdy już odwiesił swoje koszykarskie buty na kołku, kończąc karierę. W internecie wciąż można obejrzeć dawne mecze duetu Stockton-Malone i spółki. To jak ten niewysoki białas o przeciętnych warunkach fizycznych dotrzymuje kroku bardziej atletycznym i zwinniejszym przeciwnikom robi wrażenie. Momentami aż trudno uwierzyć, że taki niepozorny gość był w swoim czasie jednym z najbardziej skutecznych graczy na swojej pozycji. Za to należy mu się wielki szacunek.
Sięgnąłem po jego książkę, by dowiedzieć się o nim czegoś więcej. By poznać co ukształtowało Johna Stocktona na jednego z największych twardzieli NBA lat 90-tych. Chciałem znów poczuć klimat tamtych lat i wniknąć w szeregi graczy wychodzących na parkiet, doświadczyć rywalizacji najlepszych drużyn i przy okazji poznać jakieś ciekawe anegdotki ze świata, którym kiedyś się fascynowałem.
Nie do końca otrzymałem to, czego się spodziewałem. Stockton jako pisarz okazał się tak samo wyrazisty jak jego gra w NBA. Z każdej kolejnej strony wiało nudą. Z oczekiwanych fajerwerków koszykarskich i rywalizacji na parkietach dostałem zaledwie kilka stron. Klika stron dotyczących wyeliminowania Houston Rockets w finale konferencji w 1997 i późniejszych finałów z Chicago Bulls w tym samym i kolejnym roku. W dodatku w większości opisy tych wydarzeń przedstawione były przez pryzmat wewnętrznych odczuć autora, niewiele pozostawiając miejsca samym faktom.
Natomiast jeden z kolejnych rozdziałów, kiedy Stock opisuje swoje rozterki związane z decyzją zakończenia kariery ciągnie się w nieskończoność.
Nie jest to więc kolejna lektura opisująca najlepszą koszykarską ligę świata od kulis. Stockton poszedł inną drogą. I zawiedzeni będą ci, którzy tak jak ja liczyli na coś innego. Skoro więc nie ma ciekawostek z koszykarskiego świata, to co w takim razie zawierają wspomnienia najlepszego podającego w historii NBA? Głównie relacje z osobami, które wywarły największy wpływ w życiu Stocktona. Począwszy od rodziców, pierwszych trenerów, kolegów z drużyny, i na swojej drugiej połówce skończywszy. Oprócz tego dostajemy całą masę wewnętrznych rozterek autora, jak choćby wspomniane dywagacje na temat zakończenia koszykarskiej kariery czy rozwlekły opis przygotowań do wystąpienia podczas uroczystości dołączenia do Galerii Sław. To wszystko sprawia, że poznajemy dość dobrze jakim człowiekiem jest John Stockton i co go ukształtowało, ale niestety nie jest to lektura , którą czyta się z zapałem.
Szczerze, naprawdę wynudziłem się podczas czytania tej autobiografii. Moje oczekiwania może były zbyt wygórowane. Nie uważam, że książka jest zła, nie zmieniłem swojej opinii na temat Stocktona po tej lekturze. Były nawet momenty, które uświadomiły mi jak wartościowym jest on człowiekiem. Jednak myślę, że historia Stocka mogłaby zostać dużo ciekawiej przedstawiona, gdyby zabrał się za nią ktoś inny, pisarz lub dziennikarz sportowy z doświadczeniem pisarskim.
Polecam najzagorzalszym kibicom i fanom Johna Stocktona. Dla pozostałych, ta książka może być dość ciężka do przetrawienia.

John Stockton, legenda NBA, najlepszy podający w historii, gwiazda Utah Jazz, jeden z najbardziej rozpoznawalnych graczy lat 90-tych. Wraz z Karlem Malone tworzył trzon drużyny z Salt Lake City. Ci dwaj panowie byli najsłynniejszym duetem swoich czasów. Pierwszy słynął z ponadprzeciętnej umiejętności rozgrywania piłki i odnajdywania kolegów na wolnych pozycjach, drugi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Make your bed to rozwinięcie przemówienia admirała Williama H. McRavena, wybitnego amerykańskiego żołnierza i dowódcy, które od paru lat krąży po jutubie i zbiera całkiem niezłe recenzje jako mowa motywująca. Ostatnio mamy na rynku księgarskim prawdziwy wysyp pozycji o rozwoju osobistym i motywującym. Ta książka jest jednak inna. Napisana, przez byłego wojskowego cechuje się zwięzłością, a podane w niej zasady, można zastosować w codziennym życiu, nie tylko na polu walki. Dodatkowym smaczkiem jest zapis samego przemówienia z ceremonii rozdania dyplomów na Uniwersytecie Tesańskim z 2014 roku.

Make your bed to rozwinięcie przemówienia admirała Williama H. McRavena, wybitnego amerykańskiego żołnierza i dowódcy, które od paru lat krąży po jutubie i zbiera całkiem niezłe recenzje jako mowa motywująca. Ostatnio mamy na rynku księgarskim prawdziwy wysyp pozycji o rozwoju osobistym i motywującym. Ta książka jest jednak inna. Napisana, przez byłego wojskowego cechuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziwię się, że pan Mróz zbiera tak dobre opinie. To już druga jego książka, za którą się zabrałem i podobnie jak poprzednia jest niepokojąco słaba. Bohaterowie bez duszy, drętwe dialogi, fabuła jakby pochodziła z umysłu dwunastolatka i rażące błędy, które powinny być wychwycone podczas korekty. Z trudem dobrnąłem do końca, postanawiając sobie, żeby odtąd omijać twórczość tego pana szerokim łukiem. A tych, którzy tak ja wcześniej zastanawiają się czy książka ma klimat powieści wojenno-szpiegowskich takich pisarzy jak Alistair MacLean czy Ken Follett, ostrzegam: nie ma.
Cały czas nie mogę pojąć fenomenu popularności autora ale jak widać o gustach się nie dyskutuje. Doszedłem do wniosku, że skoro autor wydaje rocznie kilka nowych powieści to ma niezłe tempo pracy, ale to z kolei przekłada się na jakość jego tekstów. Są niedopracowane a fabuła i realistyczność są na takim poziomie, że równie dobrze można by te książki umieścić w dziale z literaturą młodzieżową (o ile wydawca usunął by wszystkie wulgaryzmy)
No dobra, zostaliście ostrzeżeni. Sięgnięcie o tę książkę grozi stratą czasu i niepotrzebnym wzrostem frustracji.

Dziwię się, że pan Mróz zbiera tak dobre opinie. To już druga jego książka, za którą się zabrałem i podobnie jak poprzednia jest niepokojąco słaba. Bohaterowie bez duszy, drętwe dialogi, fabuła jakby pochodziła z umysłu dwunastolatka i rażące błędy, które powinny być wychwycone podczas korekty. Z trudem dobrnąłem do końca, postanawiając sobie, żeby odtąd omijać twórczość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stephen King - Dallas `63

Stephen King od lat znajduje się w czołówce moich ulubionych pisarzy. I choć z czasem liczba czytanych przeze mnie książek już tak nie imponuje, to co jakiś czas sięgam po kolejną powieść amerykańskiego autora. Tym razem padło na Dallas `63, grube tomiszcze, do którego podchodziłem z ekscytacją z jednej strony i z obawą z drugiej. Zastanawiałem się kiedy znajdę czas na przeczytanie tego wszystkiego. Wiem, że są tacy, którzy łykają takie książki w jeden wieczór. Mają za sobą kursy szybkiego czytania, nie chodzą do pracy / szkoły, nie mają rodziny i żadnych obowiązków. Ale ktoś taki jak ja? Mimo to zabrałem się za czytanie i powieść wciągnęła mnie w swój świat już od pierwszych stron. Zupełnie jak Królicza Nora pochłonęła głównego bohatera Jake`a Eppinga.
Epping, nauczyciel angielskiego dowiaduje się od znajomego o istnieniu miejsca, które prowadzi w przeszlość. Dokładnie do roku 1958. Ów znajomy, umierający na raka właściciel jadłodajni powierza naszemu bohaterowi misję, której sam nie był w stanie zrealizować. Epping ma wejść w Króliczą Norę i zapobiec zamachowi na prezydenta Kennedy`ego.
Jakkolwiek pomysł wydaje się szalony, Jake pod fałszywym nazwiskiem udaje się w przeszłość by zmienić bieg historii. Jak się jednak okazuje zabójstwo Kennedy`ego to tylko część tego co serwuje nam King. Owszem to główna oś fabuły i jak przyznaje sam autor w komentarzu spędził on mnóstwo czasu na przekopywanie się przez materiały źródłowe. Wiele szczegółów związanych z osobą Lee Oswalda jak również samego 22 listopada 1693 King umiejętnie wplótł w swoją opowieść. Jednak nie tylko o tym jest ta książka. Dallas `63 to swoisty hołd złożony tamtej epoce. Czasom, gdy wszystko było prostsze. Brak telefonów komórkowych, internetu a przede wszystkim wszechobecnej przestępczości. King podkreśla, że ludzie byli wówczas bardziej ufni i życzliwi, opisuje jakiej muzyki wtedy słuchali, jakimi samochodami jeździli, jak się ubierali, co leciało w telewizji. Ta książka to doskonała opowieść o dziejach Ameryki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Czytając ją miałem wrażenie, że po raz kolejny oglądam `Powrót do przyszłości` Roberta Zemeckisa. Wydaje się, że ten okres King szczególnie sobie upodobał. W tych samych czasach rozgrywają się przecież chociażby takie historie jak Zielona mila czy Skazani na Shawshank.
Dallas `63 to również wzruszająca opowieść o miłości, stracie i poświęceniu. Pochłaniając kolejne strony i nieuchronnie zbliżając się do końca, wyobrażałem sobie jak może się cała historia skończyć. King jednak pociągnął powieść po swojemu i oceniam jego wersję zakończenia jako najlepszą z możliwych. Po raz kolejny udowodnił, że nie zawdzięcza swojej pisarskiej pozycji szczęściu i jednej lub dwóm udanym książkom. King udoskonala swój pisarski warsztat od lat, i dziś po opublikowaniu dziesiątek powieści ma się wrażenie, że ten starszy pan z wiekiem opowiada coraz lepsze historie. Choć z drugiej strony wczesne powieści Kinga również są genialne.
Przeszłość jest nieustępliwa – takie hasło powinno być mottem tej powieści (mimo że znacznie częściej występuje w tekście inne: przeszłość harmonizuje). Tego, że nie powinniśmy ingerować w przeszłość wiemy doskonale z innych książek lub filmów o podróżach w czasie. Tego trzyma się również King. Jednak King nie byłby sobą, gdyby nie przedstawił mechanizmu działania wehikułu czasu na swój sposób. Facet, który wymyślił historię Carrie, Zieloną milę i dziesiątki innych nie mógł przecież powielić wałkowanych w kółko schematów i stworzył swoja własną oryginalną wersję maszyny czasu.
Jak w wielu innych powieściach Kinga, także i tutaj natrafiamy na powiązania z wcześniejszymi powieściami. Tutaj mamy dość spory wątek nawiązujący do wydarzeń opisanych w książce ‘’To’’. Główny bohater Dallas `63 spędza jakiś czas w Derry, gdzie rozgrywała się tamta wcześniejsza opowieść i jej wydarzenia są echem tego co zastaje na miejscu. A dodatkowo spotyka dwójkę głównych bohaterów tamtej powieści. Taki ciekawy smaczek dla fanów twórczości Stephena Kinga.
Dallas `63 pomimo 850 stron czyta się szybko. Mnie z racji wielu obowiązków zajęło to jakieś dwa – trzy tygodnie, choć nie raz kusiło aby przesiedzieć wraz z Jakem Eppingiem vel Georgem Ambersonem całą noc. Mimo iż akcja niekiedy wlecze się jak kulawy ślimak tylko raz miałem poczucie znudzenia (kiedy główny bohater skupia się na obserwacji Oswalda). Zdecydowana większość tekstu została przeze mnie pochłonięta z wypiekami na twarzy. Nie pierwszy raz przyznaję, że King posiada zdolność do przyciągnięcia czytelnika nawet do pozornie błahych tematów i tak samo jest tutaj. Nie sposób oderwać się od czytania nawet wtedy gdy docieramy do fragmentu kiedy Jake organizuje sobie życie w małym, sennym miasteczku w Teksasie, kibicujemy mu, gdy podejmuje pracę nauczyciela w miejscowym liceum i potem gdy zaczyna spotykać się z koleżanką z pracy.
Podumowując, jest to kolejna rewelacyjna pozycja w dorobku Stephena Kinga. Jak on sam nadmienia, pomysł na tę książkę narodził się w jego głowie już w 1972 roku, co może dać do myślenia jak bardzo ten temat dojrzewał i jak bliski musi być dla samego autora. King dla mnie jest ikoną Ameryki. W każdej swojej książce (no prawie w każdej) znajdujemy nawiązania do amerykańskiej popkultury. Nazwy programów telewizyjnych, tytułów książek i piosenek przewijają się przez niemal wszystkie jego dzieła. W Dallas `63 mamy to również, tyle że umiejscowione w epoce, która dla wielu amerykanów musi być jak dwudziestolecie międzywojenne dla nas – czasy, które (nawet jeśli się w nich nie żyło) wspomina się z utęsknieniem. Możliwość uczestniczenia w tych czasach to przeżycie niesamowite a książka Stephena Kinga nam to zapewnia. I na koniec pozostaje tylko niedosyt, że 850 stron to za mało.

Stephen King - Dallas `63

Stephen King od lat znajduje się w czołówce moich ulubionych pisarzy. I choć z czasem liczba czytanych przeze mnie książek już tak nie imponuje, to co jakiś czas sięgam po kolejną powieść amerykańskiego autora. Tym razem padło na Dallas `63, grube tomiszcze, do którego podchodziłem z ekscytacją z jednej strony i z obawą z drugiej. Zastanawiałem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miał być kryminał a wyszło takie nie wiadomo co. Taka nieokreślona nie wiadomo o czym dokładnie papka na ponad 400 stron. Przeszło połowa książki to niesmaczne opisy gejowskich relacji bohatera (autora) z postacią drugą (lub nawet trzecioplanową). Wątek ''kryminalny'' pojawia się dopiero gdzieś pod koniec książki ale autor kompletnie nie sprawdza się w tym gatunku. Notka o autorze zamieszczona na okładce książki sugeruje, że Witkowski należy do najbardziej popularnych pisarzy młodego pokolenia w naszym kraju. Albo to kiepski chwyt marketingowy, albo poziom pisarstwa w naszym kraju sięgnął dna.

Miał być kryminał a wyszło takie nie wiadomo co. Taka nieokreślona nie wiadomo o czym dokładnie papka na ponad 400 stron. Przeszło połowa książki to niesmaczne opisy gejowskich relacji bohatera (autora) z postacią drugą (lub nawet trzecioplanową). Wątek ''kryminalny'' pojawia się dopiero gdzieś pod koniec książki ale autor kompletnie nie sprawdza się w tym gatunku. Notka o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Duzo slabsza niz pierwsza czesc. W dodatku poprzedni tom czytalem juz dosc dawno i z poczatku ciezko bylo sobie przypomniec co sie w nim dzialo, podczas gdy 'Baron i Lotr' jest bezposrednia kontynuacja. Ksiazka zaczyna sie w miejscu, w ktorym skonczyla sie poprzednia.

Duzo slabsza niz pierwsza czesc. W dodatku poprzedni tom czytalem juz dosc dawno i z poczatku ciezko bylo sobie przypomniec co sie w nim dzialo, podczas gdy 'Baron i Lotr' jest bezposrednia kontynuacja. Ksiazka zaczyna sie w miejscu, w ktorym skonczyla sie poprzednia.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Swietna pozycja dla wielbicieli opowieci z dreszczykiem w stylu Edgara Alana Poe. Calosc zawiera jedynie trzy niedlugie opowiadania ale kazda z historii daje do myslenia i nie sposob ot tak zapomniec o nich po odlozeniu ksiazki. Udalo mi sie zdobyc te ksiazke w formie audiobooka wiec moglem uporac sie z jej trescia jadac samochodem do pracy i o ile tresc zasluguje na pochwale to samo nagranie a zwlaszcza lektor jest jakims nieporozumieniem.

Swietna pozycja dla wielbicieli opowieci z dreszczykiem w stylu Edgara Alana Poe. Calosc zawiera jedynie trzy niedlugie opowiadania ale kazda z historii daje do myslenia i nie sposob ot tak zapomniec o nich po odlozeniu ksiazki. Udalo mi sie zdobyc te ksiazke w formie audiobooka wiec moglem uporac sie z jej trescia jadac samochodem do pracy i o ile tresc zasluguje na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Swietna powiesc rozgrywajaca sie na kilku plaszczyznach czasowych. W kazdej mamy do czynienia z innym bohaterem, calosc jest raczej luzno ze soba zwiazana i moznaby traktowac kazde z opowiadan zupelnie osobno. Zachwyca styl, jkaim posluguje sie autor. Styl zmienia sie w zaleznosci od rozdzialu i jest dopasowany do epoki, ktora opisuje. Przyznam, ze to udany zabieg. Historie przytoczone w 'Atlasie chmur' sa ciekawe, nawet jesli z poczatku wydaja sie nudne. Plus dla autora z ato, ze potrafil tchnac zycie w z pozoru nieciekawa opowiesc i stworzyc rewelacyjna lekture.

Swietna powiesc rozgrywajaca sie na kilku plaszczyznach czasowych. W kazdej mamy do czynienia z innym bohaterem, calosc jest raczej luzno ze soba zwiazana i moznaby traktowac kazde z opowiadan zupelnie osobno. Zachwyca styl, jkaim posluguje sie autor. Styl zmienia sie w zaleznosci od rozdzialu i jest dopasowany do epoki, ktora opisuje. Przyznam, ze to udany zabieg. Historie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak sie zlozylo, ze w tym samymc czasie siegnalem po dwie ksiazki o podobnej tematyce. Jedna byl audiobook Woloszanskiego, druga 'Gry szpiegow' Altmana. 'Twierdza Szyfrow' zdecydowanie prezentuje sie lepiej, jednak powiesc sprawia wrazenie niedopracowanej, konczonej jakby pod przymusem. Odnioslem wrazenie, ze autor sam nie wiedzial jak powiesc zakonczyc, mamy wiec historie jakby urwana w polowie, co naturalnie wplywa na ogolne wrazenia z lektury.

Tak sie zlozylo, ze w tym samymc czasie siegnalem po dwie ksiazki o podobnej tematyce. Jedna byl audiobook Woloszanskiego, druga 'Gry szpiegow' Altmana. 'Twierdza Szyfrow' zdecydowanie prezentuje sie lepiej, jednak powiesc sprawia wrazenie niedopracowanej, konczonej jakby pod przymusem. Odnioslem wrazenie, ze autor sam nie wiedzial jak powiesc zakonczyc, mamy wiec historie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za plytka, za malo realistyczna.

Za plytka, za malo realistyczna.

Pokaż mimo to

Okładka książki Księga strachu Ewa Białołęcka, Jakub Ćwiek, Maciej Guzek, Witold Jabłoński, Aleksandra Janusz, Mariusz Kaszyński, Kazimierz Kyrcz jr, Dariusz Łowczynowski, Łukasz Orbitowski, Jacek Piekara, Krzysztof Piskorski, Łukasz Radecki, Iwona Surmik
Ocena 6,0
Księga strachu Ewa Białołęcka, Jak...

Na półkach: ,

Księga strachu miała być z założenia (z taka myślą sięgnąłem po te pozycje) zbiorem opowiadań grozy, krwistym horrorem z przewijającymi się po kolejnych stronach wampirami, wilkołakami, upiorami, ewentualnie maniakalnymi mordercami. Znane polskie nazwiska (znane głównie z literatury fantasty / sf) stojące za poszczególnymi tekstami przekonały mnie, ze nie będę żałował wyboru lektury. Niestety upodobanie do literatury grozy jak i swoista sympatia jaka darze niektórych autorów podpisujących się pod książka tym razem się nie opłaciło. Grozy w Księdze strachu jest jak na lekarstwo, głownie mamy do czynienia z fantastyka. Są co prawda i wilkołaki i maniakalny morderca ale ani jedno ani drugie nie wywołuje pożądanego dreszczyku emocji. Wiele opowiadań jakby zostało pisanych pod przymusem, widać niedopracowana historie i kompletny brak pomysłu na zakończenie.

Kilka historii czyta się naprawdę dobrze ale po zakończeniu rodzi się pytanie co autor miał na myśli. Żeby być sprawiedliwym, trzeba tez napisać o wyjątkach. Są i opowiadania dobre a nawet bardzo dobre. Jedno, które utkwiło mi w pamięci to ''Ciasteczko dla Lorelei'' (tom pierwszy antologii) , tekst przemyślany, oryginalny i wciągający. Niestety takich historii znajduje się w zbiorze zbyt mało żebym zdecydował się na ocenę wyższą niż dwie gwiazdki.

Księga strachu miała być z założenia (z taka myślą sięgnąłem po te pozycje) zbiorem opowiadań grozy, krwistym horrorem z przewijającymi się po kolejnych stronach wampirami, wilkołakami, upiorami, ewentualnie maniakalnymi mordercami. Znane polskie nazwiska (znane głównie z literatury fantasty / sf) stojące za poszczególnymi tekstami przekonały mnie, ze nie będę żałował...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Księga strachu 2 Anna Brzezińska, Eugeniusz Dębski, Anna Kańtoch, Mariusz Kaszyński, Krzysztof Kochański, Jacek Komuda, Kazimierz Kyrcz jr, Wojciech Orliński, Magda Parus, Łukasz Śmigiel, Michał Studniarek, Izabela Szolc, Wit Szostak
Ocena 5,8
Księga strachu 2 Anna Brzezińska, Eu...

Na półkach: ,

Księga strachu miała być z założenia (z taka myślą sięgnąłem po te pozycje) zbiorem opowiadań grozy, krwistym horrorem z przewijającymi się po kolejnych stronach wampirami, wilkołakami, upiorami, ewentualnie maniakalnymi mordercami. Znane polskie nazwiska (znane głównie z literatury fantasty / sf) stojące za poszczególnymi tekstami przekonały mnie, ze nie będę żałował wyboru lektury. Niestety upodobanie do literatury grozy jak i swoista sympatia jaka darze niektórych autorów podpisujących się pod książka tym razem się nie opłaciło. Grozy w Księdze strachu jest jak na lekarstwo, głownie mamy do czynienia z fantastyka. Są co prawda i wilkołaki i maniakalny morderca ale ani jedno ani drugie nie wywołuje pożądanego dreszczyku emocji. Wiele opowiadań jakby zostało pisanych pod przymusem, widać niedopracowana historie i kompletny brak pomysłu na zakończenie.

Kilka historii czyta się naprawdę dobrze ale po zakończeniu rodzi się pytanie co autor miał na myśli. Żeby być sprawiedliwym, trzeba tez napisać o wyjątkach. Są i opowiadania dobre a nawet bardzo dobre. Jedno, które utkwiło mi w pamięci to ''Ciasteczko dla Lorelei'' (tom pierwszy antologii) , tekst przemyślany, oryginalny i wciągający. Niestety takich historii znajduje się w zbiorze zbyt mało żebym zdecydował się na ocenę wyższą niż dwie gwiazdki.

Księga strachu miała być z założenia (z taka myślą sięgnąłem po te pozycje) zbiorem opowiadań grozy, krwistym horrorem z przewijającymi się po kolejnych stronach wampirami, wilkołakami, upiorami, ewentualnie maniakalnymi mordercami. Znane polskie nazwiska (znane głównie z literatury fantasty / sf) stojące za poszczególnymi tekstami przekonały mnie, ze nie będę żałował...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze co rzuca się na myśl podczas lektury to porównania do Wiedźmina. I słusznie, autor w jednym z wywiadów sam podkreślał, że zaczął pisać pod wpływem Sapkowskiego. Ale nie mamy w tej książce bohatera wywijającego mieczem, ubijającego potwory tudzież ludzi z wdziękiem i finezją. Nasz bohater - Derben nie jest wiedźminem i brak mu tego typu umiejętności. Co wcale nie znaczy, że książkę od razu należy rzucić do kosza. Wręcz przeciwnie. Ja podchodziłem do niej dwa razy. Początkowo raziło mnie nawiązywanie na każdym kroku nawiązywanie Baniewicza do współczesnej popkultury i opieranie każdego opowiadania o znaną historię (kopciuszek, siedmiu krasnoludków, don kichote). Za drugim jednak podejściem przymknąłem na to oko i cieszyłem się rewelacyjną lekturą. Baniewicz operuje świetnym językiem, mimo iż początkowo bywa dość trudny i irytujący w odbiorze. Dialogi są po prostu mistrzowskie a humor i prowadzenie akcji klasą samą w sobie. Nawet sceny walk (bo i takie tu są, mimo iż główny bohater wojownikiem nie jest) są prezentowane na wysokim poziomie nie odstają od tych u Sapkowskiego.

Pierwsze co rzuca się na myśl podczas lektury to porównania do Wiedźmina. I słusznie, autor w jednym z wywiadów sam podkreślał, że zaczął pisać pod wpływem Sapkowskiego. Ale nie mamy w tej książce bohatera wywijającego mieczem, ubijającego potwory tudzież ludzi z wdziękiem i finezją. Nasz bohater - Derben nie jest wiedźminem i brak mu tego typu umiejętności. Co wcale nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Harald Pięknowłosy uważany jest przez historyków jako pierwszy król Norwegii. Był władcą, który zjednoczył kilka pomniejszych prowincji tworząc jeden byt - sprawnie działające państwo. Jeśli dodać, że działo się to w czasach kiedy, Skandynawia była targana falą konfliktów a zamieszkujący ją wikingowie krwawo walczyli o władzę, wyczyn Haralda należy uznać za imponujący.
Książka Witolda Chrzanowskiego czyta się bardziej jak rozprawę naukową. Ciężko jest przebrnąć przez początek, gdzie autor mozolnie próbuje dowieść prawdziwej chronologii wśród nielicznych i niepewnych źródeł. I choć temat książki jest jak najbardziej ciekawy, skupianie się autora wyłącznie na datach (odniosłem takie wrażenie), całkowicie psuje przyjemność z poznawania faktów. Książka przez to staje się ciężka do przełknięcia i stanowi pozycję jedynie dla wąskiego grona odbiorców.

Harald Pięknowłosy uważany jest przez historyków jako pierwszy król Norwegii. Był władcą, który zjednoczył kilka pomniejszych prowincji tworząc jeden byt - sprawnie działające państwo. Jeśli dodać, że działo się to w czasach kiedy, Skandynawia była targana falą konfliktów a zamieszkujący ją wikingowie krwawo walczyli o władzę, wyczyn Haralda należy uznać za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Typowy horror klasy B. Czyta się lekko i raczej bez strachu. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli gatunku.

Typowy horror klasy B. Czyta się lekko i raczej bez strachu. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli gatunku.

Pokaż mimo to