-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2015-08-14
Jako miłośnik talentu bohatera książki i zagorzały kibic klubu, w którym spędził on lwią część swojej kariery, muszę ze smutkiem przyznać, że po lekturze jestem jednak trochę zawiedziony. Ktoś kto nie interesuje się piłką nożną i trafił na tę pozycję przypadkowo pomyśli zapewne, że Pan Stanisław był zaiste najlepszym futbolistą w historii globu - wszakże w Polsce znakomicie kręcił wszystkim obrońcami (zwłaszcza Markiem Dziubą), od Bońka - oczywiście- gorszy nie był, natomiast z Maradoną co prawda przegrał jako reprezentant Polski, ale znakomicie zrewanżował mu się w towarzyskim turnieju grając w barwach NY Cosmos. Dodatkowo Pan Staś świetnie grał w szachy, był tępiony za to, że był zbyt inteligentny (jako student historii na UŁ) oraz służył pomocą studentom z NZS. Uśmiechająca się szeroko niemal z każdej kartki książki megalomania jest głównym minusem tego tytułu. Kolejny minus to narracyjny chaos i zbyt wielkie akcentowanie mniej doniosłych zdałoby się zdarzeń. Z kolei kilka rzeczywiście dość ciekawych anegdot oraz wspomniana na wstępie sympatia do bohatera książki (przeżywającego niestety obecnie ciężkie chwile) kazały mi ocenić ją minimalnie powyżej oceny przeciętnej.
Jako miłośnik talentu bohatera książki i zagorzały kibic klubu, w którym spędził on lwią część swojej kariery, muszę ze smutkiem przyznać, że po lekturze jestem jednak trochę zawiedziony. Ktoś kto nie interesuje się piłką nożną i trafił na tę pozycję przypadkowo pomyśli zapewne, że Pan Stanisław był zaiste najlepszym futbolistą w historii globu - wszakże w Polsce...
więcej mniej Pokaż mimo to
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
„Rok wilkołaka” to bardzo nietypowa pozycja w dorobku Stephena Kinga. Skonstruowana została w oparciu o kalendarz. Być może dlatego, że King miał początkowo za zadanie sklecić po parę słów na każdy miesiąc właśnie na potrzeby wydawanego kalendarza. Wydawcy coś tam jednak nie zagrało, a Kingowi żal było marnować wytworzonego materiału, dlatego postanowił go nieco rozszerzyć i tak powstało opisywane dzieło. I tak: każdy kolejny miesiąc to kolejny rozdział, kolejna pełnia księżyca i kolejny atak wilkołaka (bo „gatunek” atakującego nie jest zbyt długo ukrywany) na mieszkańców spokojnej dotychczas mieścinki Tarker Mills położonej – a jakże! - w Maine. Pierwszą osobą, której uda się wyjść cało z konfrontacji z potworem jest dziesięcioletni chłopiec poruszający się na wózku inwalidzkim, któremu udaje się ponadto zranić bestię, co okaże się niezwykle istotne dla późniejszego ustalenia który z mieszkańców Tarker Mills się w nią przemienia...
Rzecz absolutnie nieporównywalna z innymi dziełami Kinga. Objętościowo krótsza nawet od zdecydowanej większości jego opowiadań (od niektórych kilka a nawet kilkanastokrotnie!). Ni to powieść, ni opowiadanie. Mi osobiście najbardziej przypomina chyba reportaż – King na chłodno relacjonuje wydarzenia, praktycznie ich nie oceniając. Postacie przedstawione zostały albo bardzo zdawkowo (ten jest kaleką, ten bije żonę) albo wcale. Jest to w zasadzie zbiór makabresek luźno powiązanych ze sobą miejscem rozgrywania akcji oraz samym potworem. Niewątpliwym atutem książki są fantastyczne ilustracje Berniego Wrightsona stanowiące całe szczęście integralną część każdego znanego mi wydania książki. Wszystko sprawia wrażenie jakby jedynie zarysowanego, liźniętego jedynie. O przedstawianej historii nie można również powiedzieć, żeby była zanadto oryginalna.
Sam King rozwinął wątki ze swego dziełka w dwa lata później, pisząc scenariusz do filmu „Srebrna kula”. I chyba jest to ta jedna z nielicznych sytuacji, gdy film jest bardziej godny polecenia niż jego literacki pierwowzór (w tym wypadku określenie nieco naciągane – może bardziej adekwatnym byłoby nazwanie książeczki „zalążkiem scenariusza”), ale to już temat na inną okazję. „Rok wilkołaka” oceniam natomiast na „dobry minus” - naciągnięty z uwagi na urokliwe ilustracje. Bardziej ciekawostka niż konieczna do przeczytania pozycja w dorobku Kinga. Z uwagi jednak na to, że można ją przeczytać w mgnieniu oka – warto się z tą ciekawostką zapoznać.
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
„Rok wilkołaka” to bardzo nietypowa pozycja w dorobku Stephena Kinga. Skonstruowana została w oparciu o kalendarz. Być może dlatego, że King miał początkowo za zadanie sklecić po parę słów na każdy miesiąc właśnie na potrzeby wydawanego kalendarza. Wydawcy coś tam jednak nie zagrało, a Kingowi żal było marnować wytworzonego...
2015-06-01
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
„Potępieńcza gra” to pierwsza powieść Clive`a Barkera, wydana w 1985 r., wkrótce po publikacji trzech pierwszych tomów „Ksiąg krwi”. Marty Strauss, trzydziestoparoletni mężczyzna, którego umiłowanie do hazardu zaprowadziło za więzienne kraty dostaje zdawałoby się niespodziewany prezent od losu. Zostaje przedterminowo zwolniony z więzienia i zatrudniony jako osobisty ochroniarz Josepha Whiteheada – potentata w branży farmaceutycznej, jednego z najbogatszych ludzi w Europie. Początkowo zachłyśnięty odzyskaną wolnością Marty zmuszony będzie jednak szybko się ocucić. W rezydencji jego pracodawcy z dnia na dzień zaczynają mieć miejsce coraz bardziej dziwne i makabryczne wydarzenia. Okazuje się, że również Whitehead był zapalonym hazardzistą. Lata temu – tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej – właśnie jego pasja stała się źródłem jego przyjaźni Mamoulianem – owianym legendą graczem, który nigdy nie przegrał. Mamoulian z kolei zaprowadził Whitheada na szczyty bogactwa. Po latach poczuł się zdradzony i postanowił upomnieć się o swoje. „A piekło szło za nim…”
Moja przygoda z tą książką doskonale ilustruje to w jaki sposób zmieniają się czasy, obyczaje i gusta. Nie pamiętam wrażeń jakie odniosłem po jej pierwszym przeczytaniu, gdyż miałem wówczas ledwie kilkanaście lat. Na pewno nie byłem jednak zawiedziony. Kiedy ukończyłem lekturę po raz drugi – już w czasach studenckich – byłem pod olbrzymim wrażeniem. Polecałem książkę niemalże każdemu uprzedzając jednocześnie, że to co napisał na okładce polski wydawca posługując się słowami Ramsey Campbella: „Clive Barker pisze o koszmarach, których większość z nas nie byłaby sobie w stanie wyobrazić” nie mija się z prawdą i książka jest momentami wybitnie wręcz obrzydliwa. Kiedy nieco więcej niż dekadę później sięgnąłem po „Potępieńczą grę” po raz trzeci – i jak do tej pory ostatni moje odczucia były zdecydowanie bardziej stonowane. Doszedłem oto do wniosku, że przez długie swoje fragmenty powieść jest po prostu nudna, a jej obrzydliwość sprowadza się do ledwie kilku fragmentów. Nie odkryję Ameryki, jeżeli tę moją zmianę osądu przypiszę „postępowi” jaki dokonał się w horrorze na przestrzeni kilkunastu lat. Tyle już widzieliśmy na ekranie i tyle wyczytaliśmy z książek, ale również tyle dowiedzieliśmy się z telewizyjnych wiadomości czy z gazet, że mało co jest w stanie nas zszokować. Mimo wszystko trzeba jednak przyznać, że we wspomnianych kilku momentach Barker epatuje okropnościami nieprzyswajalnymi nawet dla najbardziej znieczulonego czytelnika. Bo nie sposób inaczej zaszeregować chociażby sceny w której młodzi psychopaci wypróżniają się na konającą ofiarę, czy też sceny obrzydliwego aktu seksualnego pomiędzy powstałym z martwych a martwą.
Generalnie powieść czyta się dość płynnie, choć po intrygującym (zapewne zwłaszcza dla polskiego czytelnika) początku z czasem spuszcza ona nieco z tonu i zdaje się zmierzać w nieuchronnym kierunku. Miejscem, w którym tuż po II wojnie światowej zawiązuje się akcja jest Warszawa. Polska stolica ukazana została w sposób niebanalny – jako miasto wymarłe, odarte z wszelkiej nadziei, odarte z godności, odarte z człowieczeństwa. Wśród cieni tych, którzy przeżyli koszmar wojny przemykają zdemoralizowane hordy żołdactwa. Wszechobecne jest również błoto i pył, zawierające w sobie mieszankę wszystkiego tego co zostało unicestwione wraz z Warszawą – istnień ludzkich, ubrań, domów, roślin, książek zwierząt czy dzieł sztuk. Wszystko brzmi upiornie, aczkolwiek niestety wiarygodnie. W paru momentach autora zdaje się ponosić, jak chociażby wtedy gdy opisując powojenną znieczulicę ludzi podaje jako przykład mężczyznę który zmodyfikował popularną grę w „trzy kubki”, w ten sposób, że zamiast kubków używał wiader, a zamiast kulki – głowy niemowlaka. Tyle o aspektach związanych z Polską. Bodaj największym mankamentem książki jest brak wyrazistych postaci. Nawet te spośród nich, które nie wykazują żadnych nadnaturalnych właściwości (jak chociażby Marty Strauss) wydają się być niewiarygodne i nie budzą naszej jednoznacznej sympatii. Ciekawym zabiegiem jest nadawanie niektórym postaciom nazw od grup, z których się wywodzą. „Ostatni Europejczyk” w przypadku Mamouliana, czy „Połykacz żyletek” – w przypadku Breera brzmi fajnie i tajemniczo. Niestety oprócz tego, że tak brzmi, w żadem sposób nie podnosi atrakcyjności postaci. Widać wyraźnie, że autor wciąż jeszcze przyzwyczajony był bardziej do konstruowania postaci na potrzeby opowiadań niż dość opasłych powieści. I generalnie w tym jest chyba istota problemu – Barker płodząc swój powieściowy debiut generalnie był wciąż lepszym twórcą opowiadań. Generalnie jednak należy stwierdzić, że jak na pierwszy raz poszło mu nie najgorzej. Ocena dobra z plusem. Mimo wszystko nie dla wrażliwców.
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
„Potępieńcza gra” to pierwsza powieść Clive`a Barkera, wydana w 1985 r., wkrótce po publikacji trzech pierwszych tomów „Ksiąg krwi”. Marty Strauss, trzydziestoparoletni mężczyzna, którego umiłowanie do hazardu zaprowadziło za więzienne kraty dostaje zdawałoby się niespodziewany prezent od losu. Zostaje przedterminowo...
1995
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
Warchester to spokojne, prowincjonalne miasteczko, którym nagle wstrząsa fala zgonów związanych bezpośrednio lub pośrednio z atakami dzikiego zwierzęcia. Z początkowych ustaleń wynika, że za atakami tymi stoi dziki tygrys, który uciekł z prywatnego zoo należącego do lokalnego ekscentryka – Sir Penwarda. Kiedy jednak z zeznań kilkuletniego chłopca wyniknie, że z jego rodziną rozprawił się … dinozaur, para miejscowych dziennikarzy (niegdyś stanowiąca również parę w życiu prywatnym) David Pascal oraz Jenny Stamper postanowi powęszyć wokół tajemniczego zoo sir Penwarda. Szybko okaże się, że wszystko co najgorsze dopiero przed Warchester…
John Brosnan, tworzący pod pseudonimem Harry Adam Knight, wie o co w tej zabawie chodzi! Akcja toczy się wartko, bez zbędnych ceregieli, jest ciekawie, jest krwawo i co najważniejsze jest dość oryginalnie i wcale niebanalnie. Dość ciekawie – jak na tak krótkie w sumie dzieło – sportretowani zostali bohaterowie – nawet ci z nieco dalszego planu – jak chociażby Lady Penward. Widać, że autor pisał swe dzieło ze sporą pasją, co widać zwłaszcza gdy z zaangażowaniem godnym kilkunastolatka przedstawia nam jakieś encyklopedyczne szczegóły dotyczące poszczególnych gatunków dinozaurów (typu: waga, prędkość, okres z jakiego pochodzi etc.) W sposób szczególny w moim odczuciu należy zwrócić jednak uwagę na to, że oto na ładnych kilka lat przed słynnym „Parkiem Jurajskim” Michaela Crichtona powstała powieść traktująca o przywróceniu do życia dinozaurów za pomocą inżynierii genetycznej! Luki w łańcuchu DNA dinozaurów wypełniono co prawda w „Carnosaurze” DNA kurczaków, a nie jak w „Parku Jurajskim” DNA żaby, jednak podobieństwa nasuwają się same. W książkach występują nawet identyczne (tyranozaur, brachiozaur, dilofozaur) bądź zbliżone (w jednej deinonychus a w drugiej velociraptor) gatunki dinozaurów. To smutne, że mało kto zwraca dziś na to uwagę, koncentrując się za to na niedostatkach warsztatu literackiego autora.
Tymczasem książka napisana jest naprawdę sprawnie. Trąci być może trochę horrorem klasy B, jednakże jest to klasa B w najlepszym możliwym wykonaniu. To właśnie od tej pozycji zacząłem swoją przygodę z książkowym horrorem blisko dwie dekady temu. Kupiłem ją będąc wciąż jeszcze zafascynowanym kinowym „Jurassic Park” na wyprzedaży taniej książki. Z wypiekami na policzkach chłonąłem kolejne karty książki wypełnione po brzegi dinozaurami, makabrą i... licznymi mniej lub bardziej subtelnymi scenami miłosnymi (co dla kilkunastolatka będzie miało pewnie niebagatelne znacznie i postrzegane było zapewne jako atut). Zaraz po zakończeniu lektury myślałem już tylko o tym by zacząć czytać następny horror. Kiedy sięgnąłem po powieść po kilkunastu latach po raz kolejny się nie zawiodłem. Dobre czytadło, dobra rozrywka. Nic dodać, nic ująć. Książce należy się ocena dobra. A plusa daję jej subiektywnie od siebie. Za dawne czasy.
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
Warchester to spokojne, prowincjonalne miasteczko, którym nagle wstrząsa fala zgonów związanych bezpośrednio lub pośrednio z atakami dzikiego zwierzęcia. Z początkowych ustaleń wynika, że za atakami tymi stoi dziki tygrys, który uciekł z prywatnego zoo należącego do lokalnego ekscentryka – Sir Penwarda. Kiedy jednak z...
2014
wiecej horroru na : http://mszh31.wix.com/mszh
„Zemsta Manitou” – to kontynuacja napisanego przez tego samego autora trzy lata wcześniej „Manitou” i zarazem jego niemalże dokładna kopia. Harry Erskine i Śpiewająca Skała po raz kolejny stają do zdawałoby się nierównej walki z potężnym Misquamacusem. Na ratunek wzywa ich Neil Fenner, którego syn Bobby zaczyna cierpieć na koszmary senne, w których odgrywają się sceny walki pomiędzy Indianami i białymi osadnikami. Podobna dolegliwość dotyka jego kolegów i koleżanki z klasy. Z dnia na dzień dzieci wydają się być coraz dziwniejsze i agresywniejsze dla otoczenia. Za ich pośrednictwem do dzisiejszego świata powrócić chce Misquqmqcus i 21 innych najpotężniejszych indiańskich szamanów w historii, by dokonać srogiej zemsty na białym człowieku i utopić cały kontynent amerykański w morzu krwi…
Jak często w przypadku Mastertona był potencjał – wątek „krwawego” Fennera – niegodziwego przodka współczesnych Fennerów zapowiadał się smakowicie, podobnie jak wątki traktujące o konflikcie Indian z białymi (przeniesione w stosunku do pierwszej części cyklu z XVII do XIX wieku). Jak to też często w przypadku tegoż Mastertona bywa wszystko to zostało najpierw zatopione w morzu przeciętności, a następnie (to co nie utonęło) pogrzebane przeszarżowaną, miejscami groteskową i absurdalną końcówką, w której do epickiej walki stają między innymi: opętane dzieci, tabuny policjantów, oddziały gwardii narodowej, duchy oraz znani nam już Harry Erskine i Śpiewająca Skała. Cóż – w sumie to i tak nie najgorzej - jeśli przypomnimy sobie o manitou szpitalnego komputera z oryginalnego „Manitou”… Czekać tylko kiedy do walki z Misquamacusem ruszy duch kartonowego pudełka po Big Macu wspierany przez manitou lalki Barbie. Ale spokojnie, Masterton nie zakończył jeszcze kariery pisarskiej.
Tak jak wspominałem – w większości jest to kalka rozwiązań z części pierwszej. Nie widać żadnych symptomów rozwoju warsztatu literackiego autora. Starając się być dokładniejszym powieść mogę określić jako wypadkową jego wcześniejszych dzieł: „Manitou” i „Demonów Normandii”.
Nic ponad przeciętność. Jeżeli nie przeczytacie tej książki – niczego nie stracicie. Jeżeli jednak chcecie zapoznać się z powieścią, w której żona jednego z głównych bohaterów zostaje zgwałcona przez prześcieradło – zapraszam do lektury „Zemsty Manitou”.
wiecej horroru na : http://mszh31.wix.com/mszh
„Zemsta Manitou” – to kontynuacja napisanego przez tego samego autora trzy lata wcześniej „Manitou” i zarazem jego niemalże dokładna kopia. Harry Erskine i Śpiewająca Skała po raz kolejny stają do zdawałoby się nierównej walki z potężnym Misquamacusem. Na ratunek wzywa ich Neil Fenner, którego syn Bobby zaczyna cierpieć...
1999
1999
1991
Pierwszy Lucky Luke jaki wpadł mi w ręce w formie albumu jako dziecku (wcześniej zachwycałem się emitowanym w odcinkach w "Świecie Młodych" "Runem na Oklahomę"). I cóż mogę powiedzieć? Nie tylko ze względów sentymentalnych rewelacja! Przezabawna wariacja na temat klasyki filmowego westernu - legendarnego "Dyliżansu" Johna Forda z Johnem Waynem w roli głównej. Cała gama różnych osobowości: wielebny, księgowy z apodyktyczną żoną, hazardzista - oszust, stary poszukiwacz złota, fotograf; ładunek złota, ekscentryczny woźnica oraz eskortujący ich wszystkich między innymi przez tereny Indian, lasy pełne żądnych krwi desperados, Góry Skaliste oraz "pustynię białą jak niezapisany papier" Lucky Luke. Znakomita, inteligentna rozrywka zarówno dla młodszych jak i nieco starszych czytelników. Polecam gorąco.
Pierwszy Lucky Luke jaki wpadł mi w ręce w formie albumu jako dziecku (wcześniej zachwycałem się emitowanym w odcinkach w "Świecie Młodych" "Runem na Oklahomę"). I cóż mogę powiedzieć? Nie tylko ze względów sentymentalnych rewelacja! Przezabawna wariacja na temat klasyki filmowego westernu - legendarnego "Dyliżansu" Johna Forda z Johnem Waynem w roli głównej. Cała gama...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-23
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
Jim Kelso to dobry gliniarz – ale w powszechnej opinii uchodzi za pechowca. Jego zła reputacja potwierdza się podczas akcji, w której ginie kierowca wozu policyjnego, co w głównej mierze jet następstwem tego, że w decydującym momencie tejże akcji z niewiadomych przyczyn posłuszeństwa odmówiła broń Jima. Przełożeni biedaka decydują się odesłać go nieco na ubocze. Kelso trafia do nadmorskiego miasteczka, gdzie ma inwigilować lokalne środowisko celem rozbicia domniemanej grupy przestępczej zajmującej się handlem i być może produkcją narkotyków. Detektywowi przyjdzie się zmierzyć nie tylko z wrogością miejscowych ale i z demonami własnej przeszłości. Z pomocą w walce z jednymi i drugimi przyjdzie mu niejaka Ellie. Kelso jednak świadomy ciążącego na nim piętna, w trosce o dobro kobiety będzie starał się utrzymać ją jak najdalej od siebie...
Powieści daleko do klasycznego horroru. Daleko jej w ogóle do jakiegokolwiek horroru...Początkowo książka broni się jeszcze w miarę trzymaniem nadmorskiego klimatu (morze,port, portowe knajpy, kutry, rybacy, kanały itp.) oraz niektórymi fragmentami dotyczącymi młodości detektywa. Im jednak dalej tym gorzej: nuda, nuda, nuda i jeszcze raz nuda. A wszystko w konwencji słabej powieści sensacyjnej. Ożywczą bryzę przynosi nam powódź na kilkadziesiąt stron przed końcem książki. Jest ona jednak jakby zupełnie oderwana od reszty fabuły. Dopiero sama końcówka zdaje się nam tłumaczyć czemu wydawnictwo Amber wydało tę książkę w cyklu „Horror”. I ona jednak pozbawiona jest ładu i składu.
Wiele osób przestrzegało, że nie jet to najlepsza pozycja do rozpoczęcia przygody z Herbertem. Trudno, wtopiłem... Nie jest to jednak książka na tyle zła bym nie dał mu jeszcze jednej szansy... Poziom „Jonasza” uważam natomiast za znacznie niższy od poziomu przeciętnego horrorowego czytadła.
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
Jim Kelso to dobry gliniarz – ale w powszechnej opinii uchodzi za pechowca. Jego zła reputacja potwierdza się podczas akcji, w której ginie kierowca wozu policyjnego, co w głównej mierze jet następstwem tego, że w decydującym momencie tejże akcji z niewiadomych przyczyn posłuszeństwa odmówiła broń Jima. Przełożeni...
2001
Więcej horroru na: http://sklephorror.wix.com/mszh
„W latach dwudziestych minionego wieku, w Providence – swym rodzinnym mieście – umieścił Lovecraft tę makabryczną historię losów popadającego w coraz większy obłęd Charlesa Dextera Warda. A wszystko zaczyna się od pozornie niewinnego odkrycia, że Ward jest w linii prostej potomkiem – osiadłego półtora stulecia wcześniej w Providence, a przybyłego z osławionego Salem – Josepha Curwena. Tego tajemniczego alchemika i kabalisty, o którego życiu wszelkie wzmianki postanowiono z jakiegoś powodu zniszczyć (opis polskiego wydawcy – C&T Toruń zamieszczony na tyle okładki)”.
Jest tu dużo obłędu, nekromancji, mistycznych istot spoza czasu, rytuałów, okultyzmu oraz klimatu i języka początku XX wieku. Jest też Necronomicon, Yog – Sothoth i więcej złowrogo brzmiącego bełkociku w rodzaju: „Y’ai’ng’ngah, h’ee-l’geb, F’ai Throdog Uaaah!” Słowem wszystko, co charakterystyczne dla Lovecrafta. Brakuje natomiast momentami napięcia i przede wszystkim zaskoczenia. Bardziej doświadczony czytelnik zapewne już w okolicach połowy lektury poukłada sobie w głowie wszystko tak, jak miało zapewne zaskakiwać dopiero w finale. Bez czego mogłoby się natomiast obyć? Z całą pewnością – z uwagi na dość nieznaczną objętość dzieła - bez epickich (rodem z „Nad Niemnem”) opisów miejsc. Łatwiej to jednak autorowi wybaczyć, gdy weźmiemy pod uwagę, że w znacznych partiach dotyczy to opisów jego umiłowanej miejscowości. Wszystko czyta się jednak w miarę szybko i historia walki z pradawnym, nieustannie odradzającym się w różnej postaci złem potrafi wciągnąć. Dość udanie zaprezentowane zostały również kolejne stadia popadania w obłęd. Sam obłęd natomiast okazuje się być pojęciem względnym, gdyż każdy z badających Warda lekarzy przyjmuje odmienny moment dla całkowitego postradania przez niego zmysłów.
Mam wielki problem z ocena tej książki (opowiadania/powieści?). Przyznaję jej ocenę dobrą. Zadowoli ona z pewnością fanów twórczości autora. Ci zaś, którzy dopiero zaczynają przygodę z Lovecraftem – w mojej przynajmniej opinii powinni sięgnąć po inne jego dzieła – najlepiej po opowiadania zebrane w najbardziej popularnym polskim zbiorze pt. „Zew Cthulhu”. Ja osobiście mam przeczucie, że wkrótce wrócę do tej powieści. Nie dlatego, że tak szalenie mi się podobała, ale dlatego, że odnoszę wrażenie, że wyciągnę wówczas z niej nieco więcej.
Na zakończenie wielkie słowa uznania dla wydawnictwa „C&T” za wydanie tej i wielu innych podobnych książek w serii „Biblioteka Grozy”. Kolejne pozycje z tego cyklu wchodziły na rynek praktycznie bez echa. A szkoda – sława i chwała toruńskiemu wydawcy za wytrwałość w prezentowaniu klasyki horroru.
Więcej horroru na: http://sklephorror.wix.com/mszh
więcej Pokaż mimo to„W latach dwudziestych minionego wieku, w Providence – swym rodzinnym mieście – umieścił Lovecraft tę makabryczną historię losów popadającego w coraz większy obłęd Charlesa Dextera Warda. A wszystko zaczyna się od pozornie niewinnego odkrycia, że Ward jest w linii prostej potomkiem – osiadłego półtora stulecia wcześniej w...