rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Więcej horroru na: http://sklephorror.wix.com/mszh

„W latach dwudziestych minionego wieku, w Providence – swym rodzinnym mieście – umieścił Lovecraft tę makabryczną historię losów popadającego w coraz większy obłęd Charlesa Dextera Warda. A wszystko zaczyna się od pozornie niewinnego odkrycia, że Ward jest w linii prostej potomkiem – osiadłego półtora stulecia wcześniej w Providence, a przybyłego z osławionego Salem – Josepha Curwena. Tego tajemniczego alchemika i kabalisty, o którego życiu wszelkie wzmianki postanowiono z jakiegoś powodu zniszczyć (opis polskiego wydawcy – C&T Toruń zamieszczony na tyle okładki)”.
Jest tu dużo obłędu, nekromancji, mistycznych istot spoza czasu, rytuałów, okultyzmu oraz klimatu i języka początku XX wieku. Jest też Necronomicon, Yog – Sothoth i więcej złowrogo brzmiącego bełkociku w rodzaju: „Y’ai’ng’ngah, h’ee-l’geb, F’ai Throdog Uaaah!” Słowem wszystko, co charakterystyczne dla Lovecrafta. Brakuje natomiast momentami napięcia i przede wszystkim zaskoczenia. Bardziej doświadczony czytelnik zapewne już w okolicach połowy lektury poukłada sobie w głowie wszystko tak, jak miało zapewne zaskakiwać dopiero w finale. Bez czego mogłoby się natomiast obyć? Z całą pewnością – z uwagi na dość nieznaczną objętość dzieła - bez epickich (rodem z „Nad Niemnem”) opisów miejsc. Łatwiej to jednak autorowi wybaczyć, gdy weźmiemy pod uwagę, że w znacznych partiach dotyczy to opisów jego umiłowanej miejscowości. Wszystko czyta się jednak w miarę szybko i historia walki z pradawnym, nieustannie odradzającym się w różnej postaci złem potrafi wciągnąć. Dość udanie zaprezentowane zostały również kolejne stadia popadania w obłęd. Sam obłęd natomiast okazuje się być pojęciem względnym, gdyż każdy z badających Warda lekarzy przyjmuje odmienny moment dla całkowitego postradania przez niego zmysłów.
Mam wielki problem z ocena tej książki (opowiadania/powieści?). Przyznaję jej ocenę dobrą. Zadowoli ona z pewnością fanów twórczości autora. Ci zaś, którzy dopiero zaczynają przygodę z Lovecraftem – w mojej przynajmniej opinii powinni sięgnąć po inne jego dzieła – najlepiej po opowiadania zebrane w najbardziej popularnym polskim zbiorze pt. „Zew Cthulhu”. Ja osobiście mam przeczucie, że wkrótce wrócę do tej powieści. Nie dlatego, że tak szalenie mi się podobała, ale dlatego, że odnoszę wrażenie, że wyciągnę wówczas z niej nieco więcej.
Na zakończenie wielkie słowa uznania dla wydawnictwa „C&T” za wydanie tej i wielu innych podobnych książek w serii „Biblioteka Grozy”. Kolejne pozycje z tego cyklu wchodziły na rynek praktycznie bez echa. A szkoda – sława i chwała toruńskiemu wydawcy za wytrwałość w prezentowaniu klasyki horroru.

Więcej horroru na: http://sklephorror.wix.com/mszh

„W latach dwudziestych minionego wieku, w Providence – swym rodzinnym mieście – umieścił Lovecraft tę makabryczną historię losów popadającego w coraz większy obłęd Charlesa Dextera Warda. A wszystko zaczyna się od pozornie niewinnego odkrycia, że Ward jest w linii prostej potomkiem – osiadłego półtora stulecia wcześniej w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pele, Boniek i ja Rafał Nahorny, Stanisław Terlecki
Ocena 6,9
Pele, Boniek i ja Rafał Nahorny, Stan...

Na półkach: , , , ,

Jako miłośnik talentu bohatera książki i zagorzały kibic klubu, w którym spędził on lwią część swojej kariery, muszę ze smutkiem przyznać, że po lekturze jestem jednak trochę zawiedziony. Ktoś kto nie interesuje się piłką nożną i trafił na tę pozycję przypadkowo pomyśli zapewne, że Pan Stanisław był zaiste najlepszym futbolistą w historii globu - wszakże w Polsce znakomicie kręcił wszystkim obrońcami (zwłaszcza Markiem Dziubą), od Bońka - oczywiście- gorszy nie był, natomiast z Maradoną co prawda przegrał jako reprezentant Polski, ale znakomicie zrewanżował mu się w towarzyskim turnieju grając w barwach NY Cosmos. Dodatkowo Pan Staś świetnie grał w szachy, był tępiony za to, że był zbyt inteligentny (jako student historii na UŁ) oraz służył pomocą studentom z NZS. Uśmiechająca się szeroko niemal z każdej kartki książki megalomania jest głównym minusem tego tytułu. Kolejny minus to narracyjny chaos i zbyt wielkie akcentowanie mniej doniosłych zdałoby się zdarzeń. Z kolei kilka rzeczywiście dość ciekawych anegdot oraz wspomniana na wstępie sympatia do bohatera książki (przeżywającego niestety obecnie ciężkie chwile) kazały mi ocenić ją minimalnie powyżej oceny przeciętnej.

Jako miłośnik talentu bohatera książki i zagorzały kibic klubu, w którym spędził on lwią część swojej kariery, muszę ze smutkiem przyznać, że po lekturze jestem jednak trochę zawiedziony. Ktoś kto nie interesuje się piłką nożną i trafił na tę pozycję przypadkowo pomyśli zapewne, że Pan Stanisław był zaiste najlepszym futbolistą w historii globu - wszakże w Polsce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

„Rok wilkołaka” to bardzo nietypowa pozycja w dorobku Stephena Kinga. Skonstruowana została w oparciu o kalendarz. Być może dlatego, że King miał początkowo za zadanie sklecić po parę słów na każdy miesiąc właśnie na potrzeby wydawanego kalendarza. Wydawcy coś tam jednak nie zagrało, a Kingowi żal było marnować wytworzonego materiału, dlatego postanowił go nieco rozszerzyć i tak powstało opisywane dzieło. I tak: każdy kolejny miesiąc to kolejny rozdział, kolejna pełnia księżyca i kolejny atak wilkołaka (bo „gatunek” atakującego nie jest zbyt długo ukrywany) na mieszkańców spokojnej dotychczas mieścinki Tarker Mills położonej – a jakże! - w Maine. Pierwszą osobą, której uda się wyjść cało z konfrontacji z potworem jest dziesięcioletni chłopiec poruszający się na wózku inwalidzkim, któremu udaje się ponadto zranić bestię, co okaże się niezwykle istotne dla późniejszego ustalenia który z mieszkańców Tarker Mills się w nią przemienia...
Rzecz absolutnie nieporównywalna z innymi dziełami Kinga. Objętościowo krótsza nawet od zdecydowanej większości jego opowiadań (od niektórych kilka a nawet kilkanastokrotnie!). Ni to powieść, ni opowiadanie. Mi osobiście najbardziej przypomina chyba reportaż – King na chłodno relacjonuje wydarzenia, praktycznie ich nie oceniając. Postacie przedstawione zostały albo bardzo zdawkowo (ten jest kaleką, ten bije żonę) albo wcale. Jest to w zasadzie zbiór makabresek luźno powiązanych ze sobą miejscem rozgrywania akcji oraz samym potworem. Niewątpliwym atutem książki są fantastyczne ilustracje Berniego Wrightsona stanowiące całe szczęście integralną część każdego znanego mi wydania książki. Wszystko sprawia wrażenie jakby jedynie zarysowanego, liźniętego jedynie. O przedstawianej historii nie można również powiedzieć, żeby była zanadto oryginalna.
Sam King rozwinął wątki ze swego dziełka w dwa lata później, pisząc scenariusz do filmu „Srebrna kula”. I chyba jest to ta jedna z nielicznych sytuacji, gdy film jest bardziej godny polecenia niż jego literacki pierwowzór (w tym wypadku określenie nieco naciągane – może bardziej adekwatnym byłoby nazwanie książeczki „zalążkiem scenariusza”), ale to już temat na inną okazję. „Rok wilkołaka” oceniam natomiast na „dobry minus” - naciągnięty z uwagi na urokliwe ilustracje. Bardziej ciekawostka niż konieczna do przeczytania pozycja w dorobku Kinga. Z uwagi jednak na to, że można ją przeczytać w mgnieniu oka – warto się z tą ciekawostką zapoznać.

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

„Rok wilkołaka” to bardzo nietypowa pozycja w dorobku Stephena Kinga. Skonstruowana została w oparciu o kalendarz. Być może dlatego, że King miał początkowo za zadanie sklecić po parę słów na każdy miesiąc właśnie na potrzeby wydawanego kalendarza. Wydawcy coś tam jednak nie zagrało, a Kingowi żal było marnować wytworzonego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

„Potępieńcza gra” to pierwsza powieść Clive`a Barkera, wydana w 1985 r., wkrótce po publikacji trzech pierwszych tomów „Ksiąg krwi”. Marty Strauss, trzydziestoparoletni mężczyzna, którego umiłowanie do hazardu zaprowadziło za więzienne kraty dostaje zdawałoby się niespodziewany prezent od losu. Zostaje przedterminowo zwolniony z więzienia i zatrudniony jako osobisty ochroniarz Josepha Whiteheada – potentata w branży farmaceutycznej, jednego z najbogatszych ludzi w Europie. Początkowo zachłyśnięty odzyskaną wolnością Marty zmuszony będzie jednak szybko się ocucić. W rezydencji jego pracodawcy z dnia na dzień zaczynają mieć miejsce coraz bardziej dziwne i makabryczne wydarzenia. Okazuje się, że również Whitehead był zapalonym hazardzistą. Lata temu – tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej – właśnie jego pasja stała się źródłem jego przyjaźni Mamoulianem – owianym legendą graczem, który nigdy nie przegrał. Mamoulian z kolei zaprowadził Whitheada na szczyty bogactwa. Po latach poczuł się zdradzony i postanowił upomnieć się o swoje. „A piekło szło za nim…”
Moja przygoda z tą książką doskonale ilustruje to w jaki sposób zmieniają się czasy, obyczaje i gusta. Nie pamiętam wrażeń jakie odniosłem po jej pierwszym przeczytaniu, gdyż miałem wówczas ledwie kilkanaście lat. Na pewno nie byłem jednak zawiedziony. Kiedy ukończyłem lekturę po raz drugi – już w czasach studenckich – byłem pod olbrzymim wrażeniem. Polecałem książkę niemalże każdemu uprzedzając jednocześnie, że to co napisał na okładce polski wydawca posługując się słowami Ramsey Campbella: „Clive Barker pisze o koszmarach, których większość z nas nie byłaby sobie w stanie wyobrazić” nie mija się z prawdą i książka jest momentami wybitnie wręcz obrzydliwa. Kiedy nieco więcej niż dekadę później sięgnąłem po „Potępieńczą grę” po raz trzeci – i jak do tej pory ostatni moje odczucia były zdecydowanie bardziej stonowane. Doszedłem oto do wniosku, że przez długie swoje fragmenty powieść jest po prostu nudna, a jej obrzydliwość sprowadza się do ledwie kilku fragmentów. Nie odkryję Ameryki, jeżeli tę moją zmianę osądu przypiszę „postępowi” jaki dokonał się w horrorze na przestrzeni kilkunastu lat. Tyle już widzieliśmy na ekranie i tyle wyczytaliśmy z książek, ale również tyle dowiedzieliśmy się z telewizyjnych wiadomości czy z gazet, że mało co jest w stanie nas zszokować. Mimo wszystko trzeba jednak przyznać, że we wspomnianych kilku momentach Barker epatuje okropnościami nieprzyswajalnymi nawet dla najbardziej znieczulonego czytelnika. Bo nie sposób inaczej zaszeregować chociażby sceny w której młodzi psychopaci wypróżniają się na konającą ofiarę, czy też sceny obrzydliwego aktu seksualnego pomiędzy powstałym z martwych a martwą.
Generalnie powieść czyta się dość płynnie, choć po intrygującym (zapewne zwłaszcza dla polskiego czytelnika) początku z czasem spuszcza ona nieco z tonu i zdaje się zmierzać w nieuchronnym kierunku. Miejscem, w którym tuż po II wojnie światowej zawiązuje się akcja jest Warszawa. Polska stolica ukazana została w sposób niebanalny – jako miasto wymarłe, odarte z wszelkiej nadziei, odarte z godności, odarte z człowieczeństwa. Wśród cieni tych, którzy przeżyli koszmar wojny przemykają zdemoralizowane hordy żołdactwa. Wszechobecne jest również błoto i pył, zawierające w sobie mieszankę wszystkiego tego co zostało unicestwione wraz z Warszawą – istnień ludzkich, ubrań, domów, roślin, książek zwierząt czy dzieł sztuk. Wszystko brzmi upiornie, aczkolwiek niestety wiarygodnie. W paru momentach autora zdaje się ponosić, jak chociażby wtedy gdy opisując powojenną znieczulicę ludzi podaje jako przykład mężczyznę który zmodyfikował popularną grę w „trzy kubki”, w ten sposób, że zamiast kubków używał wiader, a zamiast kulki – głowy niemowlaka. Tyle o aspektach związanych z Polską. Bodaj największym mankamentem książki jest brak wyrazistych postaci. Nawet te spośród nich, które nie wykazują żadnych nadnaturalnych właściwości (jak chociażby Marty Strauss) wydają się być niewiarygodne i nie budzą naszej jednoznacznej sympatii. Ciekawym zabiegiem jest nadawanie niektórym postaciom nazw od grup, z których się wywodzą. „Ostatni Europejczyk” w przypadku Mamouliana, czy „Połykacz żyletek” – w przypadku Breera brzmi fajnie i tajemniczo. Niestety oprócz tego, że tak brzmi, w żadem sposób nie podnosi atrakcyjności postaci. Widać wyraźnie, że autor wciąż jeszcze przyzwyczajony był bardziej do konstruowania postaci na potrzeby opowiadań niż dość opasłych powieści. I generalnie w tym jest chyba istota problemu – Barker płodząc swój powieściowy debiut generalnie był wciąż lepszym twórcą opowiadań. Generalnie jednak należy stwierdzić, że jak na pierwszy raz poszło mu nie najgorzej. Ocena dobra z plusem. Mimo wszystko nie dla wrażliwców.

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

„Potępieńcza gra” to pierwsza powieść Clive`a Barkera, wydana w 1985 r., wkrótce po publikacji trzech pierwszych tomów „Ksiąg krwi”. Marty Strauss, trzydziestoparoletni mężczyzna, którego umiłowanie do hazardu zaprowadziło za więzienne kraty dostaje zdawałoby się niespodziewany prezent od losu. Zostaje przedterminowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

Warchester to spokojne, prowincjonalne miasteczko, którym nagle wstrząsa fala zgonów związanych bezpośrednio lub pośrednio z atakami dzikiego zwierzęcia. Z początkowych ustaleń wynika, że za atakami tymi stoi dziki tygrys, który uciekł z prywatnego zoo należącego do lokalnego ekscentryka – Sir Penwarda. Kiedy jednak z zeznań kilkuletniego chłopca wyniknie, że z jego rodziną rozprawił się … dinozaur, para miejscowych dziennikarzy (niegdyś stanowiąca również parę w życiu prywatnym) David Pascal oraz Jenny Stamper postanowi powęszyć wokół tajemniczego zoo sir Penwarda. Szybko okaże się, że wszystko co najgorsze dopiero przed Warchester…
John Brosnan, tworzący pod pseudonimem Harry Adam Knight, wie o co w tej zabawie chodzi! Akcja toczy się wartko, bez zbędnych ceregieli, jest ciekawie, jest krwawo i co najważniejsze jest dość oryginalnie i wcale niebanalnie. Dość ciekawie – jak na tak krótkie w sumie dzieło – sportretowani zostali bohaterowie – nawet ci z nieco dalszego planu – jak chociażby Lady Penward. Widać, że autor pisał swe dzieło ze sporą pasją, co widać zwłaszcza gdy z zaangażowaniem godnym kilkunastolatka przedstawia nam jakieś encyklopedyczne szczegóły dotyczące poszczególnych gatunków dinozaurów (typu: waga, prędkość, okres z jakiego pochodzi etc.) W sposób szczególny w moim odczuciu należy zwrócić jednak uwagę na to, że oto na ładnych kilka lat przed słynnym „Parkiem Jurajskim” Michaela Crichtona powstała powieść traktująca o przywróceniu do życia dinozaurów za pomocą inżynierii genetycznej! Luki w łańcuchu DNA dinozaurów wypełniono co prawda w „Carnosaurze” DNA kurczaków, a nie jak w „Parku Jurajskim” DNA żaby, jednak podobieństwa nasuwają się same. W książkach występują nawet identyczne (tyranozaur, brachiozaur, dilofozaur) bądź zbliżone (w jednej deinonychus a w drugiej velociraptor) gatunki dinozaurów. To smutne, że mało kto zwraca dziś na to uwagę, koncentrując się za to na niedostatkach warsztatu literackiego autora.
Tymczasem książka napisana jest naprawdę sprawnie. Trąci być może trochę horrorem klasy B, jednakże jest to klasa B w najlepszym możliwym wykonaniu. To właśnie od tej pozycji zacząłem swoją przygodę z książkowym horrorem blisko dwie dekady temu. Kupiłem ją będąc wciąż jeszcze zafascynowanym kinowym „Jurassic Park” na wyprzedaży taniej książki. Z wypiekami na policzkach chłonąłem kolejne karty książki wypełnione po brzegi dinozaurami, makabrą i... licznymi mniej lub bardziej subtelnymi scenami miłosnymi (co dla kilkunastolatka będzie miało pewnie niebagatelne znacznie i postrzegane było zapewne jako atut). Zaraz po zakończeniu lektury myślałem już tylko o tym by zacząć czytać następny horror. Kiedy sięgnąłem po powieść po kilkunastu latach po raz kolejny się nie zawiodłem. Dobre czytadło, dobra rozrywka. Nic dodać, nic ująć. Książce należy się ocena dobra. A plusa daję jej subiektywnie od siebie. Za dawne czasy.

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

Warchester to spokojne, prowincjonalne miasteczko, którym nagle wstrząsa fala zgonów związanych bezpośrednio lub pośrednio z atakami dzikiego zwierzęcia. Z początkowych ustaleń wynika, że za atakami tymi stoi dziki tygrys, który uciekł z prywatnego zoo należącego do lokalnego ekscentryka – Sir Penwarda. Kiedy jednak z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

wiecej horroru na : http://mszh31.wix.com/mszh
„Zemsta Manitou” – to kontynuacja napisanego przez tego samego autora trzy lata wcześniej „Manitou” i zarazem jego niemalże dokładna kopia. Harry Erskine i Śpiewająca Skała po raz kolejny stają do zdawałoby się nierównej walki z potężnym Misquamacusem. Na ratunek wzywa ich Neil Fenner, którego syn Bobby zaczyna cierpieć na koszmary senne, w których odgrywają się sceny walki pomiędzy Indianami i białymi osadnikami. Podobna dolegliwość dotyka jego kolegów i koleżanki z klasy. Z dnia na dzień dzieci wydają się być coraz dziwniejsze i agresywniejsze dla otoczenia. Za ich pośrednictwem do dzisiejszego świata powrócić chce Misquqmqcus i 21 innych najpotężniejszych indiańskich szamanów w historii, by dokonać srogiej zemsty na białym człowieku i utopić cały kontynent amerykański w morzu krwi…
Jak często w przypadku Mastertona był potencjał – wątek „krwawego” Fennera – niegodziwego przodka współczesnych Fennerów zapowiadał się smakowicie, podobnie jak wątki traktujące o konflikcie Indian z białymi (przeniesione w stosunku do pierwszej części cyklu z XVII do XIX wieku). Jak to też często w przypadku tegoż Mastertona bywa wszystko to zostało najpierw zatopione w morzu przeciętności, a następnie (to co nie utonęło) pogrzebane przeszarżowaną, miejscami groteskową i absurdalną końcówką, w której do epickiej walki stają między innymi: opętane dzieci, tabuny policjantów, oddziały gwardii narodowej, duchy oraz znani nam już Harry Erskine i Śpiewająca Skała. Cóż – w sumie to i tak nie najgorzej - jeśli przypomnimy sobie o manitou szpitalnego komputera z oryginalnego „Manitou”… Czekać tylko kiedy do walki z Misquamacusem ruszy duch kartonowego pudełka po Big Macu wspierany przez manitou lalki Barbie. Ale spokojnie, Masterton nie zakończył jeszcze kariery pisarskiej.
Tak jak wspominałem – w większości jest to kalka rozwiązań z części pierwszej. Nie widać żadnych symptomów rozwoju warsztatu literackiego autora. Starając się być dokładniejszym powieść mogę określić jako wypadkową jego wcześniejszych dzieł: „Manitou” i „Demonów Normandii”.
Nic ponad przeciętność. Jeżeli nie przeczytacie tej książki – niczego nie stracicie. Jeżeli jednak chcecie zapoznać się z powieścią, w której żona jednego z głównych bohaterów zostaje zgwałcona przez prześcieradło – zapraszam do lektury „Zemsty Manitou”.

wiecej horroru na : http://mszh31.wix.com/mszh
„Zemsta Manitou” – to kontynuacja napisanego przez tego samego autora trzy lata wcześniej „Manitou” i zarazem jego niemalże dokładna kopia. Harry Erskine i Śpiewająca Skała po raz kolejny stają do zdawałoby się nierównej walki z potężnym Misquamacusem. Na ratunek wzywa ich Neil Fenner, którego syn Bobby zaczyna cierpieć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dyliżans René Goscinny, Morris
Ocena 7,9
Dyliżans René Goscinny, Morr...

Na półkach: , , ,

Pierwszy Lucky Luke jaki wpadł mi w ręce w formie albumu jako dziecku (wcześniej zachwycałem się emitowanym w odcinkach w "Świecie Młodych" "Runem na Oklahomę"). I cóż mogę powiedzieć? Nie tylko ze względów sentymentalnych rewelacja! Przezabawna wariacja na temat klasyki filmowego westernu - legendarnego "Dyliżansu" Johna Forda z Johnem Waynem w roli głównej. Cała gama różnych osobowości: wielebny, księgowy z apodyktyczną żoną, hazardzista - oszust, stary poszukiwacz złota, fotograf; ładunek złota, ekscentryczny woźnica oraz eskortujący ich wszystkich między innymi przez tereny Indian, lasy pełne żądnych krwi desperados, Góry Skaliste oraz "pustynię białą jak niezapisany papier" Lucky Luke. Znakomita, inteligentna rozrywka zarówno dla młodszych jak i nieco starszych czytelników. Polecam gorąco.

Pierwszy Lucky Luke jaki wpadł mi w ręce w formie albumu jako dziecku (wcześniej zachwycałem się emitowanym w odcinkach w "Świecie Młodych" "Runem na Oklahomę"). I cóż mogę powiedzieć? Nie tylko ze względów sentymentalnych rewelacja! Przezabawna wariacja na temat klasyki filmowego westernu - legendarnego "Dyliżansu" Johna Forda z Johnem Waynem w roli głównej. Cała gama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

Jim Kelso to dobry gliniarz – ale w powszechnej opinii uchodzi za pechowca. Jego zła reputacja potwierdza się podczas akcji, w której ginie kierowca wozu policyjnego, co w głównej mierze jet następstwem tego, że w decydującym momencie tejże akcji z niewiadomych przyczyn posłuszeństwa odmówiła broń Jima. Przełożeni biedaka decydują się odesłać go nieco na ubocze. Kelso trafia do nadmorskiego miasteczka, gdzie ma inwigilować lokalne środowisko celem rozbicia domniemanej grupy przestępczej zajmującej się handlem i być może produkcją narkotyków. Detektywowi przyjdzie się zmierzyć nie tylko z wrogością miejscowych ale i z demonami własnej przeszłości. Z pomocą w walce z jednymi i drugimi przyjdzie mu niejaka Ellie. Kelso jednak świadomy ciążącego na nim piętna, w trosce o dobro kobiety będzie starał się utrzymać ją jak najdalej od siebie...
Powieści daleko do klasycznego horroru. Daleko jej w ogóle do jakiegokolwiek horroru...Początkowo książka broni się jeszcze w miarę trzymaniem nadmorskiego klimatu (morze,port, portowe knajpy, kutry, rybacy, kanały itp.) oraz niektórymi fragmentami dotyczącymi młodości detektywa. Im jednak dalej tym gorzej: nuda, nuda, nuda i jeszcze raz nuda. A wszystko w konwencji słabej powieści sensacyjnej. Ożywczą bryzę przynosi nam powódź na kilkadziesiąt stron przed końcem książki. Jest ona jednak jakby zupełnie oderwana od reszty fabuły. Dopiero sama końcówka zdaje się nam tłumaczyć czemu wydawnictwo Amber wydało tę książkę w cyklu „Horror”. I ona jednak pozbawiona jest ładu i składu.
Wiele osób przestrzegało, że nie jet to najlepsza pozycja do rozpoczęcia przygody z Herbertem. Trudno, wtopiłem... Nie jest to jednak książka na tyle zła bym nie dał mu jeszcze jednej szansy... Poziom „Jonasza” uważam natomiast za znacznie niższy od poziomu przeciętnego horrorowego czytadła.

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

Jim Kelso to dobry gliniarz – ale w powszechnej opinii uchodzi za pechowca. Jego zła reputacja potwierdza się podczas akcji, w której ginie kierowca wozu policyjnego, co w głównej mierze jet następstwem tego, że w decydującym momencie tejże akcji z niewiadomych przyczyn posłuszeństwa odmówiła broń Jima. Przełożeni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie potrafię zliczyć, ile razy powracałem do tej książki. Wyobrażenia żeglarzy z dawnych lat konfrontowane są w niej z współczesną biologią morską. Stąd dowiemy się między innymi, że mityczny kraken to zapewne olbrzymi okaz kałamarnicy, lewiatan to wieloryb, a syreny to najzwyklejsze krowy morskie. Oprócz tego z zapartym tchem poczytamy o wężach morskich, ośmiornicach, kałamarnicach, tajemniczych bryłach wyrzucanych przez fale morskie i innych - zawsze niebanalnych rzeczach. Autorem dzieła jest Richard Ellis - wybitny znawca organizmów morskich oraz serdeczny przyjaciel Petera Benchleya (tak- właśnie tego od "Szczęk", "Głębi", "Białego Rekina" i innych "Bestii"). Książka napisana jest bez właściwego naukowcom nadęcia a mimo to zasypuje czytelnika całą masą rzetelnych informacji dotyczących mieszkańców oceanów oraz masą źródeł dokumentujących spotkania człowieka z tytułowymi potworami głębin. Richard Ellis, choć stara się wszystko naukowo wyjaśnić, nie twierdzi, że ma patent na nieomylność i daleki jest od stawiania jednoznacznych wniosków. Całość napisana zrozumiałym językiem, poruszająca mnóstwo atrakcyjnych dla czytelnika wątków pobocznych (kręcenie filmu "Szczęki", fabrykowanie syrenich "mumii"w XIX w. itp.). Rzecz jak najbardziej warta uwagi. W tym temacie chyba jedna z najlepszych pozycji, jakie kiedykolwiek zostały opublikowane w naszym kraju. Ja polecam każdemu - kocham tę książkę.

Nie potrafię zliczyć, ile razy powracałem do tej książki. Wyobrażenia żeglarzy z dawnych lat konfrontowane są w niej z współczesną biologią morską. Stąd dowiemy się między innymi, że mityczny kraken to zapewne olbrzymi okaz kałamarnicy, lewiatan to wieloryb, a syreny to najzwyklejsze krowy morskie. Oprócz tego z zapartym tchem poczytamy o wężach morskich, ośmiornicach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Więcej horroru na:http://mszh31.wix.com/mszh

„Czarna bezgwiezdna noc” to opublikowany w 2010 r. zbiór opowiadań Stephena Kinga, na który składają się: „1922”, „Wielki kierowca”, „Dobry interes” oraz „Dobrane małżeństwo”.
Na początku opowiadania p.t. „1922” autor pokazuje nam, iż to o czym śpiewał Stevie Griffin w jednym z odcinków „Family Guya” - „żywot żony nożem jest kończony” - niestety niejednokrotnie bywa prawdą. Dalej opowiadanie przybiera postać dramatu gangsterskiego w stylu „Bonnie i Clyde'a” by w końcu wyewoluować w klasyczną opowieść o zemście zza grobu rodem z wyobraźni E.A. Poe. Wszystko to dzieje się w Stanach Zjednoczonych w przededniu Wielkiego Kryzysu i przekazywane jest w momentami skrajnie naturalistyczny sposób podobny bardziej do Clive'a Barkera niż Stephena Kinga – wspaniała rzecz.
W kolejnych historiach autor zdaje się spuszczać nieco z tonu, niemniej jednak raczej nie schodzi poniżej bardzo przyzwoitego poziomu. „Wielki kierowca” to początkowo typowa historia z gatunku rape and revenge w stylu „Pluje na twój grób”, która z czasem ewoluuje w kierunku kryminału spod ręki Artura Conan Doyle’a czy Agaty Christie. Kolejna opowieść natomiast to troszkę odcinanie kuponów od sukcesu „Sklepiku z marzeniami” a troszkę rozwinięcie myśli ukrytej w doskonale znanej sentencji Armanda Jean’a de Richelieu: „Cave me, Domine, ab Amico, ab inimico vero me ipse cavebo”(Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam). Nawet fajne, ale prowadzące donikąd.
W ostatniej wreszcie historii – „Dobranym małżeństwie” King broni tezy, zgodnie z którą dokładne poznanie człowieka nie jest nigdy możliwe – z którą ja nigdy się nie zgadzałem (po lekturze nieco zmieniłem swe stanowisko, co samo w sobie świadczy o klasie opowiadania). Oto spokojny księgowy w średnim wieku, numizmatyk, szczęśliwy ojciec dwójki dzieci i mąż kochającej żony okazuje się być seryjnym mordercą kobiet – charakteryzującym się wyjątkowym umiłowaniem do okrucieństwa. Jego nieszczęsna żona po odkryciu tej przerażającej okoliczności stanie przed nie lada dylematem. Czy wyjawić wszystko policji i zniszczyć w ten sposób życie dwójce stojących u progu dorosłości dzieci? Czy może udawać, że nic się nie stało i żyć ze świadomością, że w każdej chwili życie mogą stracić kolejne kobiety? Albo też rozwiązanie tej sytuacji będzie zupełnie inne? Sprawnie opowiedziana historia pozostawiająca czytelnika ze smutnymi refleksjami. Czy aby na pewno człowieka będącego naszą drugą połówką jesteśmy w stanie poznać w 100%? Iluż takich potencjalnych psychopatów jak ten z opowieści (lub jeszcze bardziej przerażających) spotkaliśmy w swoim życiu?
Bardzo ciekawy zbiór opowiadań (w zasadzie u niejednego autora opowiadanie na 180 stron to materiał na pełnoprawną powieść), ze zdecydowanie wyróżniająca się jak dla mnie historią otwierającą. Można użyć powtórzonego już pewnie z miliard razy banału, że „King po raz kolejny dowiódł swego mistrzostwa w każdej formie literackiej”. Należy jednak przy tym również zauważyć, że King świetnie poradził sobie na niezbyt często przez siebie eksplorowanych wodach. Zazwyczaj w jego książkach zło, choć niezwykle przekonujące – ma jednak pochodzenia nadnaturalne (wampiry, duchy, cmentarze przywracające zmarłych do życia, nawiedzone samochody, hotele, domy etc. etc.). W przypadku „Czarnej bezgwiezdnej nocy” sprawcą całego zła jest człowiek. To nie Cujo ćwiartuje kobietę w pierwszej powieści – lecz jej własny mąż; to nie monstrum ożywione na „Cmętarzu zwieżąt” gwałci bohaterkę drugiego opowiadania, to nie Lelland Gaunt ze „Sklepiku z marzeniami” zsyła wszystkie plagi egipskie na bohatera trzeciej opowieści – lecz jego najlepszy przyjaciel, wreszcie – to nie Pennywise morduje kobiety w ostatnim opowiadaniu... Chyba to sprawia, że omawiany zbiór w szczególny sposób przyciąga uwagę i momentami przeraża znacznie bardziej niż inne dzieła autora. Całość okraszona jest bardzo ciekawym posłowiem ujawniającym częściowo źródła inspiracji dla poszczególnych opowiadań. I jeszcze jedno … Czy Wy też zauważyliście tę fascynację, jaką wzbudza u Kinga wyszukiwarka „Google” i w ogóle internet? Hehe...Mimo tego dzieło praktycznie bez zarzutów.

Więcej horroru na:http://mszh31.wix.com/mszh

„Czarna bezgwiezdna noc” to opublikowany w 2010 r. zbiór opowiadań Stephena Kinga, na który składają się: „1922”, „Wielki kierowca”, „Dobry interes” oraz „Dobrane małżeństwo”.
Na początku opowiadania p.t. „1922” autor pokazuje nam, iż to o czym śpiewał Stevie Griffin w jednym z odcinków „Family Guya” - „żywot żony nożem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
Do będącej w naszym kraju już od wielu lat przedmiotem swoistego kultu „Twierdzy” Francisa Paula Wilsona zabrałem się dopiero stosunkowo niedawno. Z uwagi na to opóźnienie, już bez zbędnej zwłoki, po nabyciu egzemplarza książki zabrałem się do lektury. I trzeba przyznać, że się nie zawiodłem. Jest to książka, którą czyta się jednym tchem, na pewno jedna z najlepszych pozycji jakie wpadły mi ostatnio w ręce.
Rok 1941 w średniowiecznym rumuńskim zamczysku położonym gdzieś w Karpatach. Powolutku, po cichutku i systematycznie jeden po drugim mordowani są niemieccy żołnierze z oddziału kapitana Woermanna. To co początkowo wydaje się być dziełem antyniemieckiego ruchu oporu, z dnia na dzień coraz bardziej przeraża żołnierzy, którzy zbrodnie przypisują jakimś tajemniczym siłom zamieszkującym zamek. Na ścianach tegoż zamku znajdują się tysiące znaków przypominających krzyże, mordy mają miejsce w nocy a ofiary mają rozszarpane gardła – wszystko to sprawia, że dzielni niemieccy wojacy są u progu załamania psychicznego. Kapitan Woermann również staje się bezradny, wobec czego prosi o wsparcie. Z odsieczą przybywa elitarny oddział SS pod wodzą Sturmbannfuhrera Erica Kaempferra a następnie – jako ostatnia deska ratunku profesor historii i wybitny znawca miejscowego folkloru – Theodore Cuza wraz ze swoją córką Magdą.
Udzielająca się atmosfera starego zamczyska, wartko tocząca się akcja sprawnie ulokowana w czasach II Wojny Światowej, ciekawie rozpisana większość z postaci (choćby skonfliktowani ze sobą Woermann i Kaempfer, prof. Cuza czy Molasar), starannie opowiedziana i co najważniejsze ciekawa historia sprawiają, że momentami możemy odnosić wrażenie, że otrzymujemy nieco więcej, niż zwykliśmy oczekiwać od powieści grozy. Bo nie oszukujmy się: w jakim innym horrorze autor sili się na przedstawienie dramatu rozgrywającego się w umyśle i sercu starego Żyda, który właśnie uświadomił sobie, że skoro znak krzyża ma moc, której lękają się wampiry to niechybnie oznacza to, że Żydzi mylili się nie uznając Chrystusa za prawdziwego Mesjasza? Takich niespodzianek lektura „Twierdzy” kryje w sobie jeszcze sporo. Bodaj jedyny mankament powieści to niestety jej zakończenie. Z wspaniale opowiedzianego rasowego horroru akcja zdaje się pod koniec zmierzać trochę w stronę „Indiany Jonesa” czy innej przygodowej opowieści traktującej co prawda wciąż o odwiecznej walce dobra ze złem, jednakże w znacznie mniej mroczny sposób. Pomimo nieco rozczarowującego zakończenia „Twierdza” to pozycja bardzo dobra, która mnie osobiście skłoniła do dalszego poznawania twórczości Francisa Paula Wilsona. Szczerze mówiąc, choć przeczytałem ją niewiele więcej niż pół roku temu, to już nie mogę się doczekać, kiedy do niej wrócę, by odświeżyć sobie niektóre jej wątki.

więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh
Do będącej w naszym kraju już od wielu lat przedmiotem swoistego kultu „Twierdzy” Francisa Paula Wilsona zabrałem się dopiero stosunkowo niedawno. Z uwagi na to opóźnienie, już bez zbędnej zwłoki, po nabyciu egzemplarza książki zabrałem się do lektury. I trzeba przyznać, że się nie zawiodłem. Jest to książka, którą czyta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Autor poświęcił z całą pewnością dużo czasu i sił dla napisania tej monografii. Zebrał bogatą biografię, całość napisał ładnym językiem oraz okrasił (on albo wydawca) ciekawymi ilustracjami. Nie miałbym się do czego doczepić, gdyby nie jedno ale. Autor mianowicie na siłę stara się zdemitologizować Little Big Horn. Udowodnić, że całą wiedzą jaką mogliśmy zebrać z wydanych w Polsce książek, czy przede wszystkim z obejrzanych filmów możemy sobie wytrzeć nos. Dąży przy tym do rehabilitacji w oczach czytelnika postaci George'a Armstronga Custera, który w jego oczach wcale nie był nadętym bufonem, ale bohaterem wojennym i wybitnym specjalistą w swoim fachu. Ma do tego autor oczywiście prawo. Szkoda tylko, że by dowieść swoich racji w nieco tendencyjny sposób przedstawia drugą stronę konfliktu. Indianie to nikt więcej jak prymitywni okrutnicy,lubujący się w mordach i gwałtach na białych kobietach, najczęściej lepiej uzbrojeni niż biali. Całkowicie nie do przyjęcia jak dla mnie są próby usprawiedliwienia eksterminacji Indian zwykłą koleją rzeczy...(to że po prerii nie gania już Indianin za bizonem jest tak naturalne, jak to, że całe terytorium Polski nie jest już porośnięte puszczą, po której spacerują żubry i inne porównania w tym stylu). Książka jest dowodem na to, że autor (zresztą zgodnie ze swym nazwiskiem) dość swobodnie posługuje się piórem. Równie swobodnie konstruuje jednak dość kontrowersyjne w swej istocie tezy. Jak dla mnie zbyt kontrowersyjne, by sięgnąć po kolejne jego prace.

Autor poświęcił z całą pewnością dużo czasu i sił dla napisania tej monografii. Zebrał bogatą biografię, całość napisał ładnym językiem oraz okrasił (on albo wydawca) ciekawymi ilustracjami. Nie miałbym się do czego doczepić, gdyby nie jedno ale. Autor mianowicie na siłę stara się zdemitologizować Little Big Horn. Udowodnić, że całą wiedzą jaką mogliśmy zebrać z wydanych w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z:http://mszh31.wix.com/mszh#!diary-of-ellen-rimbauer/c1nkt
Trzeba przyznać, że jak na utwór popełniony w celach niemalże wyłącznie marketingowych „Z dziennika Ellen Rimbauer” bardzo pozytywnie zaskakuje. Z cała pewnością dużo łatwiej było ją pisać zaczerpnąwszy wątki, postaci oraz cały pomysł ze scenariusza Stephena Kinga, jednakże starając się ocenić ja w oderwaniu zarówno od jej filmowej adaptacji, jak i wcześniejszej „Czerwonej Róży” (w reżyserii Baxleya ze wspomnianym scenariuszem Kinga) trudno zarzucić jej cokolwiek złego. Książka napisana została z polotem i czyta się ją naprawdę lekko. Nie dziwi plotka, zgodnie z którą Stephen King nie wypierał się jej autorstwa. Naprawdę nie miałby się bowiem czego wstydzić. Wbrew ograniczeniom wiążącym się z samą formą, w jakiej snuta jest opowieść (dziennik), akcja toczy się wartko, przez co wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni kilkunastu lat chłoniemy w niesamowicie szybkim tempie i z wielką ciekawością. Autorka pamiętnika sportretowana została jako młodziutka idealistka, wierząca w wielką miłość. Jawiąca się początkowo, jako naiwna, ufna i niezbyt przystosowana do życia, z czasem ewoluuje do postaci wyzwolonej, pewnej siebie, silnej kobiety, przy której nawet bohaterki popularnych „Desperate Housewives” jawią się jako zwykłe kury domowe. Ellen to kobieta, która nie zawaha się sprzymierzyć z mrocznymi mocami, by tylko osiągnąć swój cel. Główną przyczyną przemiany jaka dokonała się w bohaterce (a zarazem autorce fikcyjnego dziennika) jest oczywiście postać jej małżonka – starszego o 20 lat multimilionera – Johna Rimbauera. Ta postać z kolei, ku rozpaczy Ellen się nie zmienia. John to od samego początku klasyczny czarny charakter, nieczuły, traktujący żonę wyłącznie jako sposób na zapewnienie sobie potomka z prawego łoża, żądny władzy, żądny pieniędzy, żądny niejednokrotnie niekonwencjonalnych doznań cielesnych. Na tej dwójce kończy się plejada postaci pierwszoplanowych. Jednakże te z drugiego planu, takie jak potomkowie Rimbauerów czy służąca Ellen – Sukeena, sportretowane zostały w dość ciekawy sposób. Sądzę, że książka jest w stanie zaspokoić gusta bardzo szerokich grup czytelników. Czytelniczki dostaną na początek łzawą historię miłosną (szeroko rozumianą, poruszającą wątki gejowskie i lesbijskie), przeradzającą się z czasem w rodzinny dramat, amatorzy mocniejszych wrażeń natomiast – systematycznie rozwijający się ciąg zbrodni przeplecionych zaginięciami, seansami spirytystycznymi, obecnością duchów, czarną magią i całą inną masą mrocznych wątków. Całej historii waloru wiarygodności dodają autentyczne wydarzenia i postacie przejawiające się gdzieś w tle. Mamy tu do czynienia zarówno z Lincolnem, Rokeffelerami i Chaplinem jak i wybuchem I Wojny Światowej oraz zatopieniem Lusitanii. Dodatkowym atutem jest fakt, iż książka napisana została pięknym językiem. Z całych sił rzecz godna polecenia zarówno dla tych zaznajomionych z tematem nawiedzonej posesji poprzez produkcje filmowe, jak i dla tych którzy nie mieli z nim wcześniej zupełnie do czynienia. Oceniając książkę zupełnie w oderwaniu od produkcji filmowych wystawiam jej bardzo mocną czwórkę.
Więcej horroru: http://mszh31.wix.com/mszh

Z:http://mszh31.wix.com/mszh#!diary-of-ellen-rimbauer/c1nkt
Trzeba przyznać, że jak na utwór popełniony w celach niemalże wyłącznie marketingowych „Z dziennika Ellen Rimbauer” bardzo pozytywnie zaskakuje. Z cała pewnością dużo łatwiej było ją pisać zaczerpnąwszy wątki, postaci oraz cały pomysł ze scenariusza Stephena Kinga, jednakże starając się ocenić ja w oderwaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Manitou” to pierwsza książka Grahama Mastertona. Nazwijcie to szczęściem debiutanta lub jak chcecie inaczej, ale gros czytelników twierdzi, że jest to zarazem jego najlepsze dzieło. Moja opinia nie odbiega od tego stanowiska zbyt daleko. Z całą pewnością mam do tej książki pewien sentyment. Był to bodaj pierwszy książkowy horror jaki wpadł mi w ręce w czasach podstawówki. Co prawda pierwszym jaki przeczytałem w całości był „Carnosaur” Harry’ego A. Knight’a, niemniej jednak złowroga gęba z polskiego wydania „Manitou” straszyła mnie z półki trochę wcześniej – dość skutecznie, bowiem do lektury zasiadłem i skończyłem ją czytać już jako dorosły człowiek. Do rzeczy jednak: Harry Erskine to medium – szarlatan. Rozmawiając z duchami zmarłych mężów, przewidując przyszłość i dokonując innych mniej lub bardziej spektakularnych czynności okultystycznych – bez żadnych skrupułów opróżnia kieszenie majętnych klientek, wiodąc dzięki temu dostatnie i szczęśliwe życie. Niespodziewanie jego losy krzyżują się z losami młodej dziewczyny, której na karku rośnie w zastraszającym tempie niezidentyfikowana narośl. Sprawa staje się jeszcze bardziej tajemnicza, kiedy po konsultacjach medycznych okazuje się, iż rzeczona narośl posiada wszelkie cechy charakterystyczne dla poprawnie rozwijającego się – aczkolwiek nadnaturalnie szybko – płodu ludzkiego. Kiedy dodatkowo okazuje się, że z płodu zrodzić się ma (a w zasadzie odrodzić) jeden z najpotężniejszych XVII- wiecznych indiańskich szamanów – niejaki Misquamacus (żądny krwi bladych twarzy z uwagi na krzywdy doznane przez jego lud ), nasz Harry odnajduje w swoim sercu nietknięte dotąd pokłady empatii i przy pomocy współczesnego indiańskiego szamana – Śpiewającej Skały spieszy na ratunek nie tylko nieszczęśliwemu dziewczęciu, ale jak i później ma się okazać – całemu Nowemu Jorkowi. Ba, całej Ameryce!, Ba całej cywilizacji białego człowieka a może nawet i całemu światu!
Historyjka nawet zgrabna, zamknięta w ramy dość krótkiej powieści. Trudno, żeby było inaczej, skoro sam autor przyznał się do jej napisania w okresie dwóch tygodni. Dzieło charakteryzuje się dość ciekawym klimatem – mamy tu do czynienia z posępnym zimnym nowojorskim szpitalem, a później klimat w dosłownym znaczeniu staje się jeszcze bardziej mroźny za sprawą indiańskich czarów. Co dość rzadkie u Mastertona, naszą sympatię bądź antypatie budzą również bohaterowie. Harry Erskine to zapewne jedna z najciekawszych postaci wykreowanych przez autora. Recz czyta się w miarę szybko i bezboleśnie. Moim skromnym zdaniem – Masterton już po tej książce w znaczny sposób się nie rozwinął, stając się niejako niewolnikiem tematyki debiutu (walka z pradawnym złem pochodzącym z rozmaitych kręgów kulturowych) oraz wypracowanych w nim schematów (na tle innych jego powieści Manitou i tak jawi się dość oryginalnie). Dwie rzeczy, które do mnie nie trafiają: Po pierwsze – potężny Misquamacus, nosiciel zemsty milionów istnień rdzennych mieszkańców Ameryki odradza się jako rosły mężczyzna z potężnymi ramionami, potężną klatką piersiową i… króciutkimi nóżkami ponieważ nie był odporny na naświetlanie z badań prenatalnych? No proszę Was.. Cały czar pryska przy opisie tych kończyn. Po drugie: Masterton sam wskazywał, że fascynuje go ukazywanie oblicz zła z pradawnych wierzeń w konfrontacji z dzisiejszym światem. Wszystko w porządku, ale ciągłe brednie o tym że każda rzecz na świecie ma swojego „Manitou”, każdy kamień, roślina, wytwór rąk ludzkich powodują lekkie niestrawności a już walka „Manitou” potężnego szamana z „Manitou” szpitalnego komputera? No proszę Was … ku..a! A piszę to jako wielki miłośnik kultury i historii Indian – zwłaszcza tych północnoamerykańskich.
Mimo tych – być może w mojej jedynie opinii – niedociągnięć, powieść dobra. Nieprzypadkowo jedyny utwór Mastertona, który został przeniesiony na wielki ekran.
z: http://mszh31.wix.com/mszh#!manitou/c1kl3
więcej horroru na: http://mszh31.wix.com/mszh

„Manitou” to pierwsza książka Grahama Mastertona. Nazwijcie to szczęściem debiutanta lub jak chcecie inaczej, ale gros czytelników twierdzi, że jest to zarazem jego najlepsze dzieło. Moja opinia nie odbiega od tego stanowiska zbyt daleko. Z całą pewnością mam do tej książki pewien sentyment. Był to bodaj pierwszy książkowy horror jaki wpadł mi w ręce w czasach podstawówki....

więcej Pokaż mimo to