Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Fren po śmierci matki, przejmuje zarządzanie podupadającym pensjonatem. Nie jest to jej praca marzeń, zawsze otwarcie mówiła o tym, że nie chce tego robić, jednak tkwi w tym miejscu i stara się, by ośrodek wyszedł na prosto. Pewnego dnia do recepcji podchodzi mężczyzna, którego w pierwszej chwili nie poznaje. To Will, z którym przed dziesięciu laty spędziła jeden dzień. Mieli się spotkać po roku, lecz nie stawił się on na miejscu spotkania. Co robi w jej pensjonacie?

„Spotkasz mnie nad jeziorem” to lekka historia, która powinna przypaść do gustu miłośnikom literatury obyczajowej, a także lekkich romansów. Narratorem tej powieści jest Fern, która na przemiennie opowiada teraźniejsze losy i te dziesięć lat wstecz, kiedy dwójka głównych bohaterów spotkała się i spędziła miłe popołudnie. Zarówno dawniej, jak i teraz czuć między nimi chemię, choć żadne z nich się do tego nie przyznaje. Książka jest nieco przewidywalna, ale komu to przeszkadza. W końcu sięgając po tego typu pozycje, wiemy czego oczekiwać.

Z całą pewnością jest tu duża dawka emocji, morze rozmów, ale też rozmyśleń Fern. Według mnie jednak, za mało się w tej książce dzieje, akcja w zasadzie stoi w miejscu, przez co czułam się znużona podczas lektury. Kobieta wciąż nie dowierza, co Will robi w jej pensjonacie i rozpływa się nad jego wdziękiem i zaradnością, jest też dość zdeterminowana, by już więcej nie znikał z jej życia. Czytając jej niekończące się monologi, miałam ochotę wejść do książki i powiedzieć jej: „He! Przestań tyle myśleć, albo chociaż oszczędź tego czytelnikom!”.

Ta pozycja to historia o pomyłkach, złych wyborach, o życiu, które nie zawsze toczy się tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Los stawia przed człowiekiem różne wyzwania i różnych ludzi. Uważam jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny i nie ma przypadków. Nigdy nie jest jednak za późno na zmiany i spełnianie marzeń, jeśli nie weźmiemy się za nie, same się nie zrealizują! Jednym z moich ulubionych cytatów jest tekst: „Lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało” i tego trzeba się trzymać!

„Spotkasz mnie nad jeziorem” to lekka lektura, która zahacza również o trudne tematy. Nie jest to książka, którą zapamiętam na długo i z całą pewnością dodałabym do niej więcej akcji zamiast przemyśleń głównej bohaterki, lecz umiliła mi ona kilka wieczorów, gdy mój umysł potrzebuje oderwać się od rzeczywistości.

Fren po śmierci matki, przejmuje zarządzanie podupadającym pensjonatem. Nie jest to jej praca marzeń, zawsze otwarcie mówiła o tym, że nie chce tego robić, jednak tkwi w tym miejscu i stara się, by ośrodek wyszedł na prosto. Pewnego dnia do recepcji podchodzi mężczyzna, którego w pierwszej chwili nie poznaje. To Will, z którym przed dziesięciu laty spędziła jeden dzień....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedyś: Ada jest młodą, zakochaną kobietą, która nie widzi świata poza swoim partnerem. Ma pracę, którą niezbyt lubi i wredną szefową, ale nic nie ma znaczenia, gdyż miłość stawia na pierwszym miejscu. Jest przekonana, że Kamil jest jej przyszłym mężem, ojcem jej dzieci. Kiedy mężczyzna zabiera ją do miasteczka, z którego pochodzi, by poznała jego rodzinę i przyjaciół, kobieta jest przekonana, że nic nie stanie jej na przeszkodzie, jednak bardzo się myliła. Teraz: Ada udaje się do psychoterapeuty, gdyż nie może uporać się z wydarzeniami z przeszłości, wydarzyło się coś strasznego, z czym nie może sobie poradzić. Ten natomiast proponuje jej wspólne napisanie książki na ten temat.

Jest to typ książki, która przez całą długość poprowadzona jest jak obyczajowa historia. Ot, jest para, ich życie codzienne, imprezy, niezbyt lubiani przyjaciele mężczyzny. Wiemy, że coś się wydarzyło, lecz do końca nie wiemy co. Klimat jest niepokojący, lecz mało się dzieje, dopiero na zakończenie, akcja przybiera tempa, czytelnik dowiaduje się, z jakim „potworem” musi się zmierzyć Ada i przyznam, że autorce udało się mnie zaskoczyć, a ja podczas lektury poczułam niepokój. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Choć części rzeczy można się domyślić, to zdecydowanie nie wszystkiego.

Ada jest dziwna, raczej bym się z nią nie polubiła. Poznajemy wiele jej przemyśleń, podczas których zdradza to, co myśli na temat innych, jednocześnie mamy wrażenie, że nie do końca jest stabilna emocjonalnie i tak też wygląda w oczach innych. W zasadzie bohaterowie zostali wykreowanie w ten sposób, że do żadnego z nich nie pałałam podczas lektury wielką sympatią. Była to dla mnie zgraja dorosłych ludzi, którzy zachowują się jak dzieci. Jednocześnie uważam, że do postaci występujących w książce, nie trzeba pałać miłością i to, że nie przyciągają uwagi miłym wizerunkiem, nie oznacza, że są wykreowani źle.

„Pustać”, to w moich oczach bardzo dobry debiut. Mimo że jestem osobą, która preferuje powieści z szybszą akcją, to muszę przyznać, że byłam ciekawa rozwiązania tej sprawy i bardzo podobał mi się klimat tej książki, a zakończenie, jak wspomniałam wyżej, mnie zaskoczyło. Język jest prosty i przystępny, szybko się ją czyta i jeśli nastawimy się na historię, w której zbrodnia, znajduje się gdzieś w tle, to otrzymamy ciekawą pozycję na kilka wieczorów.

Kiedyś: Ada jest młodą, zakochaną kobietą, która nie widzi świata poza swoim partnerem. Ma pracę, którą niezbyt lubi i wredną szefową, ale nic nie ma znaczenia, gdyż miłość stawia na pierwszym miejscu. Jest przekonana, że Kamil jest jej przyszłym mężem, ojcem jej dzieci. Kiedy mężczyzna zabiera ją do miasteczka, z którego pochodzi, by poznała jego rodzinę i przyjaciół,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podczas nieobecności w domu Iris i Gabriela zjawia się ich przyjaciółka z Paryża, która oznajmia, że w jej małżeństwie pojawił się kryzys, spowodowany tym, iż Pierr wyznał, że wdał się w romans i ma córkę. Nie wiadomo, ile ma ona lat, czy była to przygoda na jedną noc, czy coś poważniejszego, bez względu na wszystko Laurie nie może przejść obok tej informacji obojętnie. Mijają dni, lecz nic się nie zmienia, a kobieta nie szykuje się do opuszczenia domu przyjaciół, co robi się dla nich uciążliwe, zwłaszcza że nosi ubrania Iris, wciąż kręci się wokół niej niczym cień i wypytuje o śmierć chłopaka, który odszedł na oczach Gabriela.

Cóż mogę powiedzieć. Uwielbiam twórczość, styl i historie B.A. Paris. Autorce zawsze udaje się mnie wystrychnąć na dudka i choć w „Przyjaciółce” zabrakło mi emocji i cały czas w głowie tliła się myśl, że to bardziej dramat niż thriller, to końcówka, której zupełnie się nie spodziewałam, zrekompensowała mi całość. Albo wypadłam z wprawy, albo jestem zbyt przemęczona, że nie wpadłam na to, iż w tej powieści jest ukryte drugie dno. Czytałam wszystkie książki pisarki, więc powinnam się spodziewać, że jak zwykle przygotowała dla swoich czytelników coś ciekawego.

Klimat jest gęsty tak bardzo, że można go niemal kroić nożem. Akcja nie jest szybka, autorka postawiła raczej na psychologiczny aspekt historii i gdybyśmy nie wiedzieli, jaką książkę trzymamy w rękach, moglibyśmy pomyśleć, że jest to opowieść o grupie przyjaciół, która wspiera się w trudnych sytuacjach, jednak jak można się domyślić, kryje się za tym coś głębszego. Ktoś tam porządnie mieszka, pytanie tylko kto.

Bohaterowie są prawdziwą mieszanką różnorodnych charakterów. Gabriel jest lekarzem, który załamał się po stracie ojca oraz po tym, jak towarzyszył chłopakowi z sąsiedztwa w ostatnich minutach jego życia. Stara się żyć normalnie, lecz ewidentnie nie może się podnieść po tych traumatycznych przeżyciach. Iris wspiera męża, jak tylko potrafi, lecz jest jej przykro z powodu tego, że jej małżeństwo powoli się rozpada, a oni stają się dla siebie obcy. Tym, co ich ze sobą łączy jest ich córka. Laure jest typem kobiety, którą się lubi, lecz na dłuższą metę robi się męcząca. Każdy potrzebuje czasem prywatności, a ona oplata się wokół człowieka niczym bluszcz. Pierr narozrabiał i wszystkich ignoruje, choć zdecydowanie jego bliscy zasłużyli na wyjaśnienia tego, co właściwie zaszło. Jest jeszcze para, która niedawno wprowadziła się na wieś, Esme i Hugh – są dość ekscentryczną, oryginalną parą, która wzbudza dodatkowe zainteresowanie tym, iż mieszka ze swoim ogrodnikiem, który ma swoje tajemnice.

Nie jest to moja ulubiona powieść B. A. Paris. Dla mnie bezapelacyjnie w dalszym ciągu wygrywa „Na skraju załamania” oraz „Za zamkniętymi drzwiami”, jednak plasuje się gdzieś w środku nad „Dublerką” oraz „Pozwól mi wrócić” czy „Dylematem”. Czytałam ją z zaciekawieniem, jednak nie była to tak porywająca powieść, jak jej dwie pierwsze książki i wciąż czekam na coś, co im dorówna. Niemniej jednak uważam, że „Przyjaciółka” jest warta uwagi i będzie ciekawą lekturą dla osób lubiących thrillery z mocno rozbudowanym tłem psychologicznym.

Podczas nieobecności w domu Iris i Gabriela zjawia się ich przyjaciółka z Paryża, która oznajmia, że w jej małżeństwie pojawił się kryzys, spowodowany tym, iż Pierr wyznał, że wdał się w romans i ma córkę. Nie wiadomo, ile ma ona lat, czy była to przygoda na jedną noc, czy coś poważniejszego, bez względu na wszystko Laurie nie może przejść obok tej informacji obojętnie....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki U malucha na talerzu. Zdrowa dieta dla niemowląt Tamara Chorążyczewska, Marta Jas-Baran
Ocena 5,2
U malucha na t... Tamara Chorążyczews...

Na półkach:

W życiu każdego małego człowieka przychodzi taki moment, że czas zacząć przyjmować stałe pokarmy. Mleko mamy lub mleko modyfikowane wystarcza przez pierwsze pół roku, a później czas zacząć wcinać warzywa, owoce, kasze, makarony i inne smakowite kąski, jakie tylko przygotuje mama. Należy jednak pamiętać, że niemowlęta nie mogą spożywać soli, cukru, miodu, surowych: jajek, mięsa, ryb i jeszcze paru produktów.

My z córeczką tę przygodę zaczęłyśmy już miesiąc temu. Raz idzie lepiej, raz gorzej, ale nie poddajemy się. Długo się przygotowywałam do rozszerzenia diety, ale wciąż chętnie czytam publikacje na ten temat. W książce „U malucha na talerzu” rzekomo możemy znaleźć podstawowe informacje, które należy wiedzieć przed rozpoczęciem podawania dzieciom pokarmów… niestety z większością się nie zgadzam, na przykład z tym że należy zacząć od warzyw. Nie ma to znaczenia. Niby dziecko chętniej je owoce, a moja córka woli warzywa. Kolejna kwestia jest taka, że według autorek powinno się podawać owoce łyżeczką. Dlaczego nie w kawałkach? Miękkie owoce, takie jak banany można podawać w odpowiednio przygotowanych częściach. Tak samo nie wyobrażam sobie rozrzedzania i przelewania zupy do butelki, gdy dziecko nie chce jeść łyżeczką. Wprowadzanie mąki, pieczywa i innych zbożowych produktów od dziesiątego miesiąca? No nie… można to robić już po szóstym miesiącu. Mięso również można podawać po skończeniu przez dziecko pół roku. Nie trzeba czekać do ukończenia przez nie siódmego miesiąca. Dziecku nie podaje się jedzenia w krążkach tylko słupkach, a do wody używa się otwartych kubków lub bidonów ze słomką, a nie „niekapków”. Nie dopaja się niemowląt niczym innym niż mleko i po skończeniu pół roku wodą. Nie potrzebują one do szczęścia soków.

Niestety, ale dane w tej książce są niezgodne z WHO. Marta Jan-Baran jest prawnikiem, a nie dietetykiem, więc nie ma ani wykształcenia, ani doświadczenia w tym kierunku, a zawarte w książce informacje przypominają rady starszych osób, które wychowywały dzieci kilkadziesiąt lat temu i na tym się zatrzymały. Nie chce mi się wierzyć, że ta pozycja powstała pod okiem dietetyka oraz technologa żywności. Kto by się pod tym podpisał! Widzę, że pierwsze wydanie sięga 2009 roku, piętnaście lat temu. Ta książka powinna zostać wycofana, bo wprowadza w błąd niedoświadczonych rodziców, którzy jako pierwsze źródło informacji sięgną po nią. Niby pada tam rok 2021, ale mam wrażenie, że ktoś przemedytował tekst i pozmieniał po prostu daty. Wprost nie mogę uwierzyć w to, że wydawnictwo wznowiło wydawanie tych bzdur. Rozszerzanie diety od czwartego miesiąca bez przyczyny, promowanie wyłącznie papek, tak jakby BLW było czymś złym. Kwestionowanie jakości pokarmów w słoiczkach… Ach, mogłabym tak wymieniać do jutra!

Co na plus? Jedynie piękne wydanie i przyciągające wzrok ilustracje. Jako osoba z zamiłowaniem do fotografii, nie mogłam od nich oderwać oczu. Wszystko wygląda smakowicie, niestety do przepisów również mam zastrzeżenia. Dodawanie soli i cukru do dań, które mają służyć rodzicom, jako wzór lub pomoc w rozszerzeniu diety, jest karygodne.

Gdyby w tym poradniku była jakaś pojedyncza informacja, z którą się nie zgadzam, mogłabym machnąć na to ręką lub wspomnieć mimochodem, ale tego jest za dużo. Zdecydowanie odradzam sięgać po „U malucha na talerzu”, jako wiarygodne źródło informacji. Czy ja nim jestem? Nie, nie jestem dietetykiem, nie mam doświadczenia w tym kierunku, ale kieruje się przy rozszerzeniu diety wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia.

Jest wiele publikacji w tym temacie wartych uwagi, tę polecam omijać szerokim łukiem!

W życiu każdego małego człowieka przychodzi taki moment, że czas zacząć przyjmować stałe pokarmy. Mleko mamy lub mleko modyfikowane wystarcza przez pierwsze pół roku, a później czas zacząć wcinać warzywa, owoce, kasze, makarony i inne smakowite kąski, jakie tylko przygotuje mama. Należy jednak pamiętać, że niemowlęta nie mogą spożywać soli, cukru, miodu, surowych: jajek,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

2017 rok. W tym samym momencie dwoje ludzi znika bez śladu i wraca po czterech latach, w tych samych ubraniach, tak jakby nie minęło mnóstwo czasu od ich wyjścia z domu, tylko kilka godzin. Jedną z tych osób jest Michalina, która feralnego dania wyszła na spotkanie z przyjaciółką, drugą Tymon – brat prywatnego detektywa Igiego, którego już dobrze znamy z poprzednich części serii. Czy za ich zniknięciem stoi syn kontrowersyjnego biznesmena? Czy Ignacemu i Sandrze uda się rozwikłać zagadkę, która ma dla nich prywatne znaczenie?

Od jakiegoś czasu mam problem z twórczością Marcela Mossa, choć dawniej z otwartą buzią pochłaniałam jego książki. Po „Porwanych” sięgnęłam dlatego, że czytałam poprzednie tomy serii, gdyby to była inna historia, to raczej bym się na nią nie skusiła. Epilog był dla mnie obrzydliwy i chory. Mam dosyć gwałtów, makabrycznych okaleczeń narządów płciowych i tego typu tematów, które nieustannie autor funduje swoim czytelnikom. Tak, jakby kryminał nie mógł się opierać na innej tematyce. To już kolejny raz, kiedy poczułam obrzydzenie podczas czytania powieści autora.

Sandra i Igi mocno przypominają mi Chyłkę i Zordona. Ona waleczna, sarkastyczna, sprawiająca wrażenie zimnej, stroniącej od ludzi, on sympatyczny wesołek, który zmienia się w mężczyznę, kiedy trzeba. Jeśli oni nie będą kiedyś razem, to ja nie wierzę w miłość. Chociaż może lepiej nie, ponieważ jak nam Marcel Moss zafunduje ich miłosne uniesienia, to nie będę mogła tego znieść.

Nieco za mało się dzieje, lecz momentami nawet mnie ta książka ciekawiła. Głównie zastanawiało mnie to, jak można zniknąć na cztery lata i zachowywać się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Końcówka natomiast mocno przekombinowana. Nie lubię, gdy serie mają powyżej trzech tomów, ponieważ w kolejnych częściach historia wygląda często, jakby była ciągnięta na siłę. O ile wątek Tymona był jeszcze ok, to wątek Leny przebija nawet amerykańskie filmy sensacyjne. Zdecydowanie w mojej ocenie autor przedobrzył.

Zapewne sięgnę z ciekawości po kolejny tom, ponieważ czuję, że się pojawi. Jednak nie mam wobec niego większych oczekiwań, a po kolejne historie autora raczej nie sięgnę. Jeśli jednak znów będę zmuszona czytać o wyuzdanym seksie, znęcaniu się nad kobietami i obrzydliwych torturach, obiecuję wszem wobec, że książkę wyrzucę przez okno.

2017 rok. W tym samym momencie dwoje ludzi znika bez śladu i wraca po czterech latach, w tych samych ubraniach, tak jakby nie minęło mnóstwo czasu od ich wyjścia z domu, tylko kilka godzin. Jedną z tych osób jest Michalina, która feralnego dania wyszła na spotkanie z przyjaciółką, drugą Tymon – brat prywatnego detektywa Igiego, którego już dobrze znamy z poprzednich części...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Poezja miłosna Bolesław Leśmian, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Leopold Staff, William Butler Yeats
Ocena 8,7
Poezja miłosna Bolesław Leśmian,&n...

Na półkach:

Lubicie poezję? Ja muszę przyznać, że rzadko po nią sięgam, choć mam swoje ulubione wiersze. W „Poezji miłosnej” znajdziecie klasykę. Są tu dzieła Asnyka, Gałczyńskiego, Leśmiana, Szymborskiej, a także innych znanych oraz cenionych poetów. Jak można zgadnąć po tytule, są to wiersze miłosne: krótsze, dłuższe, prostsze, bardziej zawiłe…

Miłość to wdzięczny temat, można go wyrażać na różne sposoby: poprzez film, literaturę, sztukę. Można go interpretować na różny sposób, w końcu dla każdego miłość oznacza coś innego, każdy czuje ją i wyraża w inny sposób. Jedno jest pewne, podczas lektury wierszy, trzeba się skupić na tym, co czytamy, by w pełni zrozumieć sens. Warto też na moment przy każdym zatrzymać się i dać porwać myślom.

Trzeba przyznać, że pozycja ta jest przepięknie wydana. Ma minimalistyczną okładkę w delikatnym kolorze, która przyciąga wzrok i wklejkę w równie przyjemnej barwie. W środku znajdują się proste rysunki przedstawiające kwiaty oraz ptaki. Tytuły wyróżnione są inną czcionką. Jest to książka przyjemna i dla oczu i dla duszy.

Gdy oglądam „Poezję miłosną” zarówno we wnętrz, jak i zewnątrz, pierwsze co przychodzi mi na myśl, to delikatność. Chętnie wracam do ulubionych utworów lub losuję przypadkowy wiersz, by na chwilę się przy nim zatrzymać, podumać. Czuję, że muszę częściej sięgać po tego typu tomiki.

Lubicie poezję? Ja muszę przyznać, że rzadko po nią sięgam, choć mam swoje ulubione wiersze. W „Poezji miłosnej” znajdziecie klasykę. Są tu dzieła Asnyka, Gałczyńskiego, Leśmiana, Szymborskiej, a także innych znanych oraz cenionych poetów. Jak można zgadnąć po tytule, są to wiersze miłosne: krótsze, dłuższe, prostsze, bardziej zawiłe…

Miłość to wdzięczny temat, można go...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Louise dowiaduje się, że jej mama i tata zginęli w wypadku. Postanawia uporządkować sprawy spadkowe oraz pojechać na pogrzeb. Będzie musiała stawić czoła bratu, którego nienawidzi i któremu wszystko przychodziło przez całe życie zbyt łatwo, w przeciwieństwie do niej. Ona musiała na wszystko zapracować. Niestety Mark jest jej najmniejszym problemem. Choć nie ma na to najmniejszej ochoty, będzie musiała przekroczyć próg domu jej rodziców, w którym coś jest zdecydowanie nie tak. Obsesja jej matki na punkcie lalek może wpędzić Louise w niebezpieczeństwo.

Ta książka ma lepsze i gorsze momenty. Choć początkowo emocji jest w niej tyle, co przy zbieraniu porzeczek, to wciągnęłam się w jej obyczajową część. Ciekawił mnie konflikt między rodzeństwem, spieranie o sprzedaż domu i podział majątku. Długo zastanawiałam się, gdzie jest horror, gdyż poza epizodem, nie działo się tam nic spektakularnego. W drugiej połowie powieść się rozkręca, a akcja przyspiesza tempa, lecz szczerze powiedziawszy, nie czułam grozy, a niekiedy przytłaczała mnie niedorzeczność w tej historii. Końcówka natomiast była niezła i podciągnęła znacznie moją ocenę.

Głównymi bohaterami są wspomniani wyżej Louise oraz Mark. Są niczym zderzenie dwóch światów. Ona sprawia wrażenie ogarniętej życiowo osoby, która ma wszystko uporządkowane. Nie lubi być zaskakiwana i niechętnie wraca do przeszłości. Mark natomiast wygląda na osobę, którą cechuje słomiany zapał, całe życie rodzice wyciągali go z tarapatów, nie ma rodziny i jest całkowicie zafiksowany na punkcie pieniędzy. Do czego dojdzie, gdy tej dwójce przyjdzie złączyć siły w walce z nadprzyrodzonymi, złymi mocami?

Tak swoją drogą, nie wyobrażam sobie mieć w domu kolekcje upiornych lalek, pacynek, klaunów. Mimo że nie wierzę, iż mogłyby być nawiedzone, to i tak czułabym się nieswojo, zwłaszcza po zmroku. Zbyt dużo horrorów w życiu widziałam oraz czytałam, bym mogła wśród nich spać. Są zdecydowanie lepsze formy kolekcjonowania rzeczy, np. filatelistyka. Jestem ciekawa, jakie jest Wasze zdanie na ten temat.

Nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się, że będzie to czarna komedia, jednak zdecydowanie ta książka nie należy do tego gatunku. Według mnie jest to połączenie horroru z dramatem. Każda rodzina ma sekrety i grzeszki, lecz to, co kryje się „za zamkniętymi drzwiami” bohaterów, skrywa mrok sięgający już czasów ich dzieciństwa.

Nie mogę na koniec nie wspomnieć o ciekawej okładce, stylizowanej na zniszczoną. W pierwszym momencie chciałam lecieć na pocztę, by ich zrugać nie dość za potężne opóźnienie, to jeszcze za zniszczenie książki, tymczasem mój mąż zatrzymał mnie i pokazał, że ona po prostu tak wygląda specjalnie!

Louise dowiaduje się, że jej mama i tata zginęli w wypadku. Postanawia uporządkować sprawy spadkowe oraz pojechać na pogrzeb. Będzie musiała stawić czoła bratu, którego nienawidzi i któremu wszystko przychodziło przez całe życie zbyt łatwo, w przeciwieństwie do niej. Ona musiała na wszystko zapracować. Niestety Mark jest jej najmniejszym problemem. Choć nie ma na to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nie czekaj już dłużej Alina Adamowicz, Gabriela Gargaś
Ocena 7,3
Nie czekaj już... Alina Adamowicz, Ga...

Na półkach: ,

Laura ma trójkę dzieci, piękny dom oraz męża. Na pozór tworzą idealną rodzinę z dobrym życiem. Niestety pozory mylą i czegoś w tej układance brakuje. Edyta tkwi w toksycznym związku z mężczyzną, który znęca się nad nią psychicznie i fizycznie, ma problemy z alkoholem i kompletnie nie interesują go jego własne dzieci, zwłaszcza niepełnosprawna córka, którą wyzywa od dziwolągów. Beata ma fajnego partnera, udane życie, jednak dawny ogień nieco przygasł, a ona, zamiast na nowo go wzniecić, szuka go w ramionach innego mężczyzny. Trzy bohaterki, jedna historia. Czy odważą się zmienić coś w swoim życiu?

Często myślimy, że jest na coś za późno, albo że nie czeka nas już w życiu nic dobrego. Tkwimy w nieudanym związku, pracy, która nie daje nam satysfakcji, nie decydujemy się na dziecko, bo przecież nasz czas już minął, nie chodzimy na dyskoteki, bo już nam nie wypada… To jednak są tylko bariery w naszej głowie. Nigdy nie jest za późno, by spełniać swoje marzenia. Możesz skończyć studia po pięćdziesiątce, możesz się zakochać po sześćdziesiątce, po czterdziestce możesz się przebranżowić i otworzyć swój biznes. W każdym momencie można stać się niezależną osobą i odejść od męża tyrania. Kobieta nie powinna szukać w sobie winy, gdy ktoś znęca się nad nią fizycznie lub psychicznie.

Ta książka sprawiła, że z jednej strony się uśmiechnęłam, a z drugiej wzruszyłam. Zostało w niej poruszonych wiele trudnych tematów, takich jak samotność, zdrada, choroba, macierzyństwo. Podoba mi się lekki ton, pomimo rzeczy, które zostały w niej poruszone. Czytając ją, czułam się poniekąd jak na sesji terapeutycznej: podtrzymana na duchu, wsparta, pocieszona. Nie na wszystko w życiu mamy wpływ, ale wiele rzeczy jesteśmy w stanie zmienić. Nie możemy pozwolić, by strach przed działaniem, wykluczył nas z walki o szczęście, na które zasługujemy.

Głównych bohaterek nie da się polubić. To osoby, z którymi chętnie wybrałabym się na kawę lub drinka i zwierzyła ze swoich problemów oraz sukcesów. Zazdroszczę im takiej relacji, przyjaźni do grobowej deski. Postacie poboczne są mniej lub bardziej sympatyczne, ale każda z nich została wykreowana w ciekawy sposób.

„Nie czekaj już dłużej”, to poruszająca powieść, która z jednej strony rozgrzewa serce, a z drugiej wyciska łzy. To życiowa historia, która choć jest fikcją literacką, mogłaby toczyć się, gdzieś obok nas. Porusza życiowe kwestie i problemy dnia codziennego, z którymi boryka się wiele kobiet. Polecam, zwłaszcza ze względu na Alinę Adamowicz, której działania śledzę od kilku lat.

Laura ma trójkę dzieci, piękny dom oraz męża. Na pozór tworzą idealną rodzinę z dobrym życiem. Niestety pozory mylą i czegoś w tej układance brakuje. Edyta tkwi w toksycznym związku z mężczyzną, który znęca się nad nią psychicznie i fizycznie, ma problemy z alkoholem i kompletnie nie interesują go jego własne dzieci, zwłaszcza niepełnosprawna córka, którą wyzywa od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ava Majewska to dwudziestodwuletnia doktorantka, która dokonała przełomowego matematycznego odkrycia na temat dzielenia przez zero. W niewyjaśnionych okolicznościach zaczynają ginąć ludzie mający z nią związek. Czy ją również dopadnie morderca, a może kobieta zdoła uciec i dokończyć pracę nad swoim odkryciem?

Widziałam, że ta książka zbiera dobre oceny, jednak ja kompletnie nie potrafiłam się w nią wgryźć, nie mogłam się na niej skupić, moje myśli odbiegały daleko, ponieważ okropnie się nudziłam. Cała ta historia wdała mi się pogmatwana, rozwlekła i ciężko mi w zasadzie byłoby opowiedzieć, o czym tak naprawdę jest. Plus za ściągę w postaci wypisanych na początku bohaterów. Jest ich całkiem sporo i musiałam zerkać do niej, by się nie pogubić. Kocham thrillery, lecz ten nie dostarczył mi żadnych emocji.

Myślę, że ta pozycja bardziej spodoba się umysłom ścisłym, wielbicielom matematyki oraz fizyki, a także tym, którzy lubią czytać na temat odkryć w dziedzinie nauki. Gdzieś czytałam również, że zdarzenia w niej zawarte są ściśle związane z inną książką autorki, więc chyba warto zacząć od „Zderzacza”, zanim sięgnie się po „Zero”.
Jeśli szukacie czegoś lekkiego, niezobowiązującego, przy czym będziecie mogli się zrelaksować i odpocząć od dnia codziennego, to raczej tutaj tego nie znajdziecie. Przy lekturze książki trzeba się skupić. Mnogość wątków i postaci nie pozwala na choćby chwilową utratę orientacji. Znaleźć tu można również fachowy język związany z matematyką, przez co pozycja wydaje się jeszcze trudniejsza.

Podziwiam autorkę za sprawne lawirowanie między wszystkimi wątkami, ogarnianie tematu, o którym pisała, a który wcale nie jest łatwy. Wydaje mi się, że ta pozycja nie jest zła, tylko po prostu nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli ktoś zna twórczość Joanny Łopusińskiej i odpowiada mu jej styl, to zapewne będzie się przy tej powieści bawił wyśmienicie, a jeśli jej nie zna, ale lubi tego typu historie: z matematyką, fizyką, pracownikami naukowymi, badaniami jądrowymi itd., to niech śmiało po nią sięga. Ja do tych osób niestety nie należę.

Ava Majewska to dwudziestodwuletnia doktorantka, która dokonała przełomowego matematycznego odkrycia na temat dzielenia przez zero. W niewyjaśnionych okolicznościach zaczynają ginąć ludzie mający z nią związek. Czy ją również dopadnie morderca, a może kobieta zdoła uciec i dokończyć pracę nad swoim odkryciem?

Widziałam, że ta książka zbiera dobre oceny, jednak ja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Laura budzi się w szpitalu, pamięta, co jest modne, jakie święto wypada ósmego marca, ale całkowicie nie pamięta, kim jest. Wkrótce zjawia się mężczyzna, który podaje się za jej męża i twierdzi, że mają kilkuletnią córkę. Kobieta mu zupełnie nie ufa i czuje się przy nim, jak przy obcym człowieku. Nie ma jednak wyboru i próbuje zaakceptować nową dla niej rzeczywistość.

Co tu się w tej książce zadziało, to się nawet przyśnić Spielbergowi nie mogło przyśnić. Jestem pełna podziwu tego, że autorka nie pogubiła się w tym, kto czyim jest ojcem, bratem, kochanką, sąsiadem itd. Ja już czasami traciłam orientację. Ta książka jest tak nierealna, że aż boli, ale nie będę się czepiać, w końcu to fikcja literacka. Nie umieściłabym tej pozycji, ani w granicach literatury obyczajowej, ani thrillera, według mnie jest to powieść sensacyjna. Intryga ciekawa, nie wpadłabym na to, jak się zakończy, lecz według mnie Danka Braun nieco przesadziła, przez co historia wydała mi się przekombinowana. Ilość nieszczęść przyprawia o zawrót głowy. Mogłam liczyć ile osób zachorowało, a ile umarło.

Bohaterowie sztampowi. Każdy tam się dorabia majątku w spadku. Pieniądz nie ma dla nikogo znaczenia. Alicja i Laura, jak typowe podlotki, gdzie tam szkoła w głowie, jak pojawiają się starsi od nich o dziesięć lat mężczyźni, którzy zakochują się w nastolatkach od pierwszego wrażenia i w błyskawicznym tempie lądują z nimi w łóżku, oczywiście nie zważając na konsekwencje. Nic niewnoszący do fabuły seks, jako wywiązywanie się z „małżeńskiego obowiązku” – jak koty w marcu, najlepiej od rana do nocy, co dzień. Niedorzeczności, gonią niedorzeczności, jak na przykład tekst, że jedna z bohaterek nie słyszała, by dzik kiedyś zabił (zapraszam autorkę do poczytania na temat ostatniego ataku w środku Gdyni), o tym, że kobieta musiała uważać, na to co je ze względu na karmienie dziecka (nie od dziś wiadomo, że nie ma czegoś takiego, jak dieta matki karmiącej), przekupywanie bramkarza, by móc wejść do klubu studenckiego (do klubu studenckiego można wejść tak, jak do innego klubu, studenci po prostu mają zniżki z legitymacją). Plus jedna obrzydliwa scena, a właściwie zachowanie jednej z bohaterek, o którym nie napiszę, by zbyt wiele nie zdradzić, ale tak mnie to zniesmaczyło, że nie mogę uwierzyć, że autorka mogła coś takiego napisać.

Pamiętam, jak byłam zachwycona pierwszą książką Danki Braun, po którą sięgnęłam, Była to „Krew na sutannie”. Niestety żadna kolejna książka w moim odczuciu jej nie dorównała, były lepsze i gorsze powieści, a „Nie pamiętam cię córeczko” plasuje się w mojej opinii po środku. Mnóstwo rzeczy mnie denerwowało, nieco mi się dłużyło, choć doskonale znam styl autorki, ale również byłam zaciekawiona i nie odgadłam zakończenia, więc plus za nieprzewidywalność.

Laura budzi się w szpitalu, pamięta, co jest modne, jakie święto wypada ósmego marca, ale całkowicie nie pamięta, kim jest. Wkrótce zjawia się mężczyzna, który podaje się za jej męża i twierdzi, że mają kilkuletnią córkę. Kobieta mu zupełnie nie ufa i czuje się przy nim, jak przy obcym człowieku. Nie ma jednak wyboru i próbuje zaakceptować nową dla niej rzeczywistość.

Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Myszonek jest małym ciekawym świata chłopcem, który mieszka z mamą i przeżywa wiele przygód. Tym razem poznajemy jego życie, gdy nadchodzi wiosna oraz Wielkanoc. Bohater sadzi rzeżuchę, podziwia gałązki brzozy w wazonie, maluje jajka, pomaga w porządkach przed świętami, szuka czekoladowego smakołyku.

Myszonek, jak każde dziecko nie zawsze jest grzeczny, czasem nie słucha się mamy, przeciwstawia się jej, woli się bawić, gdy trzeba wypełniać inne obowiązki, ale również dużo się uczy, chętnie poznaje nowe rzeczy, czasem jest smutny, czasem się boi, czasem ma zły dzień, gdyż trzeba wiedzieć, że dzieci tak samo jak dorośli mają w sobie całą plejadę emocji, z którymi nie do końca sobie radzą, dlatego krzyczą, tupią nogą, marudzą i trzeba mieć do nich ogromną cierpliwość i zamiast krzyczeć, pomagać im zrozumieć świat. Każde dziecko jest czasem Myszonkiem.

Niezmiennie podoba mi się szata graficzna, twarda oprawa, ilustracje, format, wklejka. Jest to jedna z moich ulubionych serii dla dzieci, mam do niej sentyment. Ukazuje zwyczajne życie matki, która samotnie wychowuje dziecko (a przynajmniej tak mi się wydaje, gdyż nigdy nie występuje tata), z tą różnicą, że bohaterami są myszy, a nie dzieci. Do tej pory w serii ukazały się przygody pod namiotem, w urodziny, zimą oraz w zwykłej codzienności. Treści nie jest zbyt wiele, lecz przekaz jest duży, a mały czytelnik może wyciągnąć z opowiastki odpowiednie wnioski.

Mama Myszonka jest cudowna i my w prawdziwym życiu powinniśmy czerpać jak najwięcej z jej postaci. Poświęca dużo czasu na wychowanie syna, nie reaguje złością, gdy broi, nie gniewa się, gdy niechcący stłucze jajko. Miło odnosi się do jego przyjaciół i choć czasem się niecierpliwi lub jest zmęczona, to Myszonek zawsze może na nią liczyć.

Z ciekawością czekam na kolejny tom tego cyklu i już zastanawiam się, czego będzie dotyczyć.

Myszonek jest małym ciekawym świata chłopcem, który mieszka z mamą i przeżywa wiele przygód. Tym razem poznajemy jego życie, gdy nadchodzi wiosna oraz Wielkanoc. Bohater sadzi rzeżuchę, podziwia gałązki brzozy w wazonie, maluje jajka, pomaga w porządkach przed świętami, szuka czekoladowego smakołyku.

Myszonek, jak każde dziecko nie zawsze jest grzeczny, czasem nie słucha...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czary w Kopytkowie Katarzyna Dowbor, Marcin Kozioł
Ocena 8,8
Czary w Kopytk... Katarzyna Dowbor, M...

Na półkach: ,

Stajnia w Kopytkowie, to miejsce, w którym mieszkają przeróżne, sympatyczne zwierzęta. Są tam oczywiście konie, ale jest też zarówno kot, pies, jak i żaba. Toczą sobie spokojne życie aż tu pewnego ranka koń Niunio odkrywa, iż jego głowę pokrywają tęczowe loki. Jego przyjaciele koniecznie chcą wiedzieć, skąd się wzięły, czy był u fryzjera, czy sam je sobie zrobił, a może się w czymś tarzał? Niunio jednak nie ma pojęcia, jak ta fryzura się na nim znalazła. Co pomyśli sobie o nim Lukrecja – arabska księżniczka?

„Czary w Kopytkowie”, to opowieść o przyjaźni, miłości, pokonywaniu nieśmiałości. Jest zabawna oraz pouczająca. Z całą pewnością będzie podobać się dzieciom, które lubią zwierzęta, a w szczególności pasjonują się jazdą konną. Przedział wiekowy, do którego jest kierowana, to powyżej sześciu lat, lecz moja półroczna córka z zaciekawieniem oglądała obrazki i słuchała historii z otwartą buzią. Z całą pewnością wrócimy do niej ponownie, gdy podrośnie.

Niewątpliwym plusem książki jest jej szata graficzna, ilustracje wykonane przez Joannę Grudnik, format oraz śliskie strony. Muszę również wspomnieć, że nie jest to zwykła powieść. Dziecko może znaleźć w niej kody, które wpisuje się na specjalnej stronie, aby zobaczyć filmiki. Co na nich jest? Nie zdradzę Wam, sami się musicie o tym przekonać, Książkę można ją również przeczytać na komputerze lub telefonie w języku angielskim, lub ukraińskim. Dostępny jest również audiobook, którego można znaleźć na Legimi, Audiotece, Storytel i EmpikGo.

Autorami „Czarów w Kopytkowie” jest Marcin Kozioł – autor kilkudziesięciu książek dla dzieci i młodzieży oraz dobrze wszystkim znana dziennikarka Katarzyna Dowbor, która podobno o koniach wie prawie wszystko, a ja jej w to wierzę :)

Uważam, że warto sięgnąć po tę książeczkę, gdyż bawi i uczy. Dzieci na pewno będą zachwycone możliwością odnajdywanie w niej kodów, a sama historyjka jest miła i lekka. Ukazuje, że o zwierzęta trzeba dbać. Konie muszą być szczotkowane oraz muszą mieć wyczyszczone kopyta. A główny bohater istnieje naprawdę!

Stajnia w Kopytkowie, to miejsce, w którym mieszkają przeróżne, sympatyczne zwierzęta. Są tam oczywiście konie, ale jest też zarówno kot, pies, jak i żaba. Toczą sobie spokojne życie aż tu pewnego ranka koń Niunio odkrywa, iż jego głowę pokrywają tęczowe loki. Jego przyjaciele koniecznie chcą wiedzieć, skąd się wzięły, czy był u fryzjera, czy sam je sobie zrobił, a może się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W tajemniczych okolicznościach ginie mężczyzna. Ma podcięte gardło i wszystko wskazuje na to, że został wypchnięty z balkonu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby mordercą nie był „człowiek widmo”. Drzwi od mieszkania były zabite deskami od środka, wiec nikt nie miał możliwości z niego wyjść, a gdyby ktoś próbował opuścić lokum przez okno, od razu byłby zauważony. Detektyw Tess Fox będzie musiała połączyć siły ze swoją siostrą, co nie jest dla niej łatwym zadaniem, gdyż bohaterka nie utrzymuje z nią kontaktu. Stoją po dwóch różnych stronach „barykady”. Tess jest policjantką, a Sarah sprytną oszustką, która myśli w sposób nieszablonowy. Okazuje się jednak, że ktoś zna ich tajemnicę z przeszłości, a mężczyzna, który zginął, nie jest przypadkową ofiarą.

Wow! Jestem pod wrażeniem plot twistu, który miał miejsce w tej książce. Autorka musi mieć niezłą wyobraźnię, by stworzyć coś takiego. Jak dokonać zbrodni w zamkniętym mieszkaniu, by nie zostawić po sobie śladu? Jestem ciekawa, na jakie pomysły byście Wy wpadli. Ja miałam różne teorie, ale żadna nie okazała się prawidłowa. Zaskoczeniem było dla mnie również to, kto stał za zbrodnią i jakie miał ku temu pobudki.

Przez cały czas napięcie znajduje się na wysokim poziomie i wiele się dzieje. Dwa światy mocno ze sobą kontrastują. Z jednej strony mamy Tess, która stoi po stronie prawa, pracuje w policji i żyje w zgodzie z zasadami, z drugiej strony jest Sarah, która mimo tego, że jest dorosłą kobietą, jest dość infantylną osobą, zarabia na życie, robiąc przekręty, nabiera ludzi na stłuczony wazon, wyłudza pieniądze jako medium, które mówi ludziom to, co chcą usłyszeć. Jest złodziejką, ale nie jest mordercą. Czy na pewno?

Nie jestem do końca przekonana, czy podobało mi się zakończenie, sam obrót spraw był ciekawy, lecz ostatnie strony nie do końca mnie zadowoliły. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, co autorka nam zafundowała. Musiałam przespać się z tą myślą, lecz w dalszym ciągu nie jestem do końca przekonana, czy wszystko mi w tym gra. Zobaczymy, jak potoczą się dalsze losy Tess, gdyż „Do trzech razy śmierć” rozpoczyna cykl poświęcony jej osobie.

Mimo zgrzytu na sam koniec uważam, że warto po tę pozycję sięgnąć. Do tej pory przeczytałam wszystkie książki autorki i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem jej twórczości. Prezentowana pozycja ma nieszablonową fabułę i zaskakujące zwroty akcji. Choć występuje tu rodzina oszustów, to nie sposób jej nie lubić, aż trudno przyznać, że to, co robią, jest złe. Jeśli jesteście fanami Jenny Blackhurst, to jestem pewna, że nie zawiedziecie się, jeśli zaś pierwszy raz będziecie mieli z tą autorka do czynienia, myślę, że po skończonej lekturze prędko sięgniecie po pozostałe jej powieści.

W tajemniczych okolicznościach ginie mężczyzna. Ma podcięte gardło i wszystko wskazuje na to, że został wypchnięty z balkonu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby mordercą nie był „człowiek widmo”. Drzwi od mieszkania były zabite deskami od środka, wiec nikt nie miał możliwości z niego wyjść, a gdyby ktoś próbował opuścić lokum przez okno, od razu byłby zauważony....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Henryk, a właściwie Heinrich Voguel, po odsiedzeniu wyroku, stał się całkiem innym człowiekiem. Stroni od ludzi, czas spędza na swojej łodzi, chce zapomnieć o przeszłości… Niestety przeszłość nie chce zapomnieć o nim. W miejscu, w którym zacumował swoją łajbę, odnalezione zostają zwłoki kobiety, jak się okazuje, nie była to przypadkowa osoba. Jego ojciec, z którym nigdy nie miał dobrego kontaktu, ginie w katastrofie śmigłowca, a jego nęka Misza – dawny znajomy z celi. Wymusza na nim śledztwo, w sprawie lewych interesach ojca. Z braku wyboru, Heinrich wraz z komisarz Iwoną Banach rozpoczyna dochodzenie.

Świat przedstawiony w prezentowanej powieści, to lewe interesy, mafia, brudne pieniądze, więzienie oraz Centralne Biuro Śledcze Policji, a pośrodku tego wszystkiego człowiek, który chciał po prostu toczyć spokojne życie w samotności, gdyż zapłacił już za swój błąd, który ciągnie się za nim latami. „Ptasznik” rozpoczyna cykl kryminalny i skoro tę książkę czytało mi się tak dobrze, jestem ciekawa, co w kolejnym tomie przygotuje dla swoich czytelników Marek Stelar.

Jest to zdecydowanie pozycja dla osób lubiących kryminały, gdzie policja depcze po piętach przestępcom. Można tu znaleźć ciekawy klimat. Duża część fabuły rozgrywa się na wodzie, lecz mamy tu również przebitki z przeszłości oraz dość zawiłą relację między głównym bohaterem a policjantką. Napięcie niemal przez cały czas znajduje się na wysokim poziomie, a co najważniejsze przy tego typu książkach, jako czytelnicy sami możemy wcielić się detektywów, zbierać poszlaki, dowody oraz tropy, ciekawa jestem, dokąd Was one poprowadzą, mnie zabrały do zakończenia, które mnie usatysfakcjonowało. Jedynym minusem dla mnie jest to, że zarys fabuły na tylnej okładce opisuje częściowo to, co dopiero zaczyna się dziać pod koniec historii, a według mnie nie powinien zdradzać tak wiele.

Książki Marka Stelara co jakiś czas przewijają się przed moimi oczami, lecz poza „Ptasznikiem” jeszcze nie miałam okazji czytać żadnej jego pozycji. Myślę, że teraz się to na pewno zmieni. Wymieniony tytuł daje do myślenia, szczególnie w pamięci zapadł mi cytat: „Czasem dzieci muszą cierpieć za grzechy swoich rodziców”. To prawda, choć nie powinno tak być. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co takiego zrobił ojciec Henryka, że teraz on musi ponosić tego konsekwencje, koniecznie zapoznajcie się z tą książką.

Henryk, a właściwie Heinrich Voguel, po odsiedzeniu wyroku, stał się całkiem innym człowiekiem. Stroni od ludzi, czas spędza na swojej łodzi, chce zapomnieć o przeszłości… Niestety przeszłość nie chce zapomnieć o nim. W miejscu, w którym zacumował swoją łajbę, odnalezione zostają zwłoki kobiety, jak się okazuje, nie była to przypadkowa osoba. Jego ojciec, z którym nigdy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Emocje odgrywają ogromną rolę w życiu człowieka. Czasem czujemy radość, zainteresowane, pogodę ducha, ale czasem czujemy też złość, wstyd, smutek oraz wiele innych rzeczy i to jest normalne. Dziecko jeszcze nie do końca umie wyrażać swoje uczucia. Potrafi uderzyć, by ulżyć swoim emocjom, ale nie wiąże tego z tym, że kogoś tym krzywdzi. Leopold jest małym prosiaczkiem, który w prezentowanych przeze mnie książeczkach ukazuje swoje poruszenie w dość impulsywny sposób. Kiedy się wstydzi, myśli tylko o tym, by uciec jak najdalej, a najlepiej zapaść się pod ziemię. Niestety nawet całkowite zakrycie kołdrą, nie wymazuje upokorzenia, którego doznał. Kiedy się natomiast zezłości, kopie zabawki i ma chęć się wyprowadzić. Widać, że jest to typowo dziecięce myślenie.

Ogólnie mam nieco mieszane uczucia, co do tych pozycji. Z jednej strony podoba mi się wytłumaczenie, że każdy puszcza bąki, że jest to naturalna sprawa i każdemu może się, to zdarzyć. Wyobrażam sobie, że gazy przy tablicy, na oczach nauczyciela, oraz kolegów są mega krępujące oraz że Leopold bardzo się zawstydził, ale pomysł, który podsunęła mu jego mama, by zrobić ciastka i częstować nimi tylko osoby, które pierdną, wydaje się dziwny. Bałabym się, że stosunek mojego dziecka do bąków po tej książce się mocno rozluźni i będzie myśleć, że skoro to nic złego i jest to naturalna sprawa, to może je puszczać w każdej sytuacji, a przecież nie o to chodzi.

W drugiej książeczce Leopold nazywa mamę głupią, ponieważ każe mu posprzątać pokój, kiedy on chciał obejrzeć ulubiony program w telewizji. Ze złości trzaskał, tupał, spakował się i wyszedł z domu. Po drodze myślał o bardzo złych rzeczach, że jego mama będzie przygnębiona i się rozchoruje, z tej złości życzył jej tego, opanował się, dopiero gdy pomyślał o tym, że jego mama będzie robić naleśniki dla kogoś innego.

Podoba mi się, że te książeczki mają prosty charakter, że są poprowadzone w lekki sposób i fajnie ukazują poszczególne emocje. Podoba mi się również sposób, w jaki zostały wykonane: twarda oprawa, proste rysunki, mało tekstu, który łatwo przyswoić, morał. No ale nie do końca trafia do mnie pomysł na ciastka za bąki lub nazywanie mamy głupią i chęć poprawy z zazdrości, bo ktoś mógłby zająć miejsce bohatera, ale nie chcę się tu zbyt mocno czepiać, gdyż summa summarum to bardzo sympatyczne historyjki, dla dzieciaków w wieku powyżej trzech lat. Moja prawie półroczna córka, choć jest zbyt mała na docelową grupę odbiorców, z zainteresowanie słuchała i oglądała obrazki ;)

Emocje odgrywają ogromną rolę w życiu człowieka. Czasem czujemy radość, zainteresowane, pogodę ducha, ale czasem czujemy też złość, wstyd, smutek oraz wiele innych rzeczy i to jest normalne. Dziecko jeszcze nie do końca umie wyrażać swoje uczucia. Potrafi uderzyć, by ulżyć swoim emocjom, ale nie wiąże tego z tym, że kogoś tym krzywdzi. Leopold jest małym prosiaczkiem, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Emocje odgrywają ogromną rolę w życiu człowieka. Czasem czujemy radość, zainteresowane, pogodę ducha, ale czasem czujemy też złość, wstyd, smutek oraz wiele innych rzeczy i to jest normalne. Dziecko jeszcze nie do końca umie wyrażać swoje uczucia. Potrafi uderzyć, by ulżyć swoim emocjom, ale nie wiąże tego z tym, że kogoś tym krzywdzi. Leopold jest małym prosiaczkiem, który w prezentowanych przeze mnie książeczkach ukazuje swoje poruszenie w dość impulsywny sposób. Kiedy się wstydzi, myśli tylko o tym, by uciec jak najdalej, a najlepiej zapaść się pod ziemię. Niestety nawet całkowite zakrycie kołdrą, nie wymazuje upokorzenia, którego doznał. Kiedy się natomiast zezłości, kopie zabawki i ma chęć się wyprowadzić. Widać, że jest to typowo dziecięce myślenie.

Ogólnie mam nieco mieszane uczucia, co do tych pozycji. Z jednej strony podoba mi się wytłumaczenie, że każdy puszcza bąki, że jest to naturalna sprawa i każdemu może się, to zdarzyć. Wyobrażam sobie, że gazy przy tablicy, na oczach nauczyciela, oraz kolegów są mega krępujące oraz że Leopold bardzo się zawstydził, ale pomysł, który podsunęła mu jego mama, by zrobić ciastka i częstować nimi tylko osoby, które pierdną, wydaje się dziwny. Bałabym się, że stosunek mojego dziecka do bąków po tej książce się mocno rozluźni i będzie myśleć, że skoro to nic złego i jest to naturalna sprawa, to może je puszczać w każdej sytuacji, a przecież nie o to chodzi.

W drugiej książeczce Leopold nazywa mamę głupią, ponieważ każe mu posprzątać pokój, kiedy on chciał obejrzeć ulubiony program w telewizji. Ze złości trzaskał, tupał, spakował się i wyszedł z domu. Po drodze myślał o bardzo złych rzeczach, że jego mama będzie przygnębiona i się rozchoruje, z tej złości życzył jej tego, opanował się, dopiero gdy pomyślał o tym, że jego mama będzie robić naleśniki dla kogoś innego.

Podoba mi się, że te książeczki mają prosty charakter, że są poprowadzone w lekki sposób i fajnie ukazują poszczególne emocje. Podoba mi się również sposób, w jaki zostały wykonane: twarda oprawa, proste rysunki, mało tekstu, który łatwo przyswoić, morał. No ale nie do końca trafia do mnie pomysł na ciastka za bąki lub nazywanie mamy głupią i chęć poprawy z zazdrości, bo ktoś mógłby zająć miejsce bohatera, ale nie chcę się tu zbyt mocno czepiać, gdyż summa summarum to bardzo sympatyczne historyjki, dla dzieciaków w wieku powyżej trzech lat. Moja prawie półroczna córka, choć jest zbyt mała na docelową grupę odbiorców, z zainteresowanie słuchała i oglądała obrazki ;)

Emocje odgrywają ogromną rolę w życiu człowieka. Czasem czujemy radość, zainteresowane, pogodę ducha, ale czasem czujemy też złość, wstyd, smutek oraz wiele innych rzeczy i to jest normalne. Dziecko jeszcze nie do końca umie wyrażać swoje uczucia. Potrafi uderzyć, by ulżyć swoim emocjom, ale nie wiąże tego z tym, że kogoś tym krzywdzi. Leopold jest małym prosiaczkiem, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Słowa mają wielką moc, mogą ranić tak samo, jak czyny. Kiedyś usłyszałam, że jestem dla siebie największym wrogiem, ponieważ ile bym z siebie nie dawała, cokolwiek bym nie robiła, nigdy nie byłam dla siebie wystarczająca. Miałam wrażenie, że sama czekałam na swoje potknięcie, żeby dać sobie łomot słowami: „jesteś beznadziejna”, „jesteś do niczego”, „nic nie potrafisz”, „po co w ogóle się urodziłaś” itd. I choć dalej miewam takie myśli, to staram się nad sobą pracować, a nie jest to łatwe zadanie, to lata terapii. Przez takie zachowanie wpadłam w przesadny perfekcjonizm, bywam zła, nieszczęśliwa, kiedy danego dnia nie zrobię wszystkiego, co sobie założyłam. Wieczorem, zamiast odpocząć, gdy dziecko śpi, ja robię to, czego nie zdążyłam zrobić w dzień. Nie potrafię zwolnić, przez co nie potrafię być szczęśliwa.

Autorka wspomniała o swoich czterdziestu pięciu minutach przeznaczonych na kawę, kiedy dzieci były małe, te minuty były dla niej odpoczynkiem, kiedy ktoś inny przez chwilę zajął się jej potomstwem, później był to czas jej pracy. Od razu na myśl przychodzą mi „moje” cztery godziny wieczorem, kiedy w końcu moje umyte, przewinięte, nakarmione niemowlę śpi. Co prawda ogarniam wtedy nieco dom, ale też czytam, oglądam coś, czy też po prostu przeglądam inastagram, to dla mnie bardzo ważne. Kiedy coś/ktoś zabiera mi ten czas – płaczę, tak bardzo go potrzebuję. Potrzebuję pobyć sama, w ciszy. Tak samo autorka dostała napadu histerii, kiedy pewnego dnia okazało się, że jej kawiarnia jest zamknięta. Wszyscy powinniśmy mieć czas dla siebie, napad histerii z tego powodu, jest sygnałem, że powinniśmy zwolnić!

Dobrym sposobem na wyciszenie, poukaładanie myśli, jest medytacja lub joga, zazdroszczę ludziom motywacji i żałuje, że nie jestem na tyle konsekwentna, by zacząć coś w tym kierunku robić. Zamiast latać po domu ze ścierką, powinnam przysiąść i głęboko pooddychać. Wy też!

Czytając tę książkę, miałam ochotę przytulić autorkę i przybić jej piątkę. Tak bardzo ją rozumiem i tak bardzo wiem, co czuje, tak jak i wiele innych kobiet. Dążenie do perfekcjonizmu, a przecież ideałów nie ma, dowalanie sobie, choć dałyśmy z siebie sto procent, niechciane rady innych ludzi, którzy „lepiej” wiedzą, jak masz wychowywać swoje dzieci.

„Jedno miłe sowo” to poradnik, który czyta się, jak powieść obyczajową. To historia o akceptacji siebie, o trudach rodzicielstwa, wrażliwej duszy i stawianiu czoła problemom. Bardzo Wam polecam tę pozycję, mimo że nie jest to gatunek, po który na co dzień sięgam.

Słowa mają wielką moc, mogą ranić tak samo, jak czyny. Kiedyś usłyszałam, że jestem dla siebie największym wrogiem, ponieważ ile bym z siebie nie dawała, cokolwiek bym nie robiła, nigdy nie byłam dla siebie wystarczająca. Miałam wrażenie, że sama czekałam na swoje potknięcie, żeby dać sobie łomot słowami: „jesteś beznadziejna”, „jesteś do niczego”, „nic nie potrafisz”, „po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Yeong-ju marzyła o otworzeniu swojej księgarni i dopięła swego. Miejsce to nie przynosiło jej zysków, mimo że dość dobrze je rozreklamowała. Niestety odstraszała potencjalnych klientów swymi łzami i smutną miną. Długie godziny w samotności skłoniły ją do rozmyśleń na temat tego, co powinna zrobić. Tak zrodził się pomysł zatrudnienia baristy. Min-jun szukał akurat pracy, było mu wszystko jedno, jakie zadania będzie musiał wykonywać, więc gdy zobaczył ogłoszenie, stwierdził, że może parzyć kawę, w końcu ma w tym doświadczenie. Razem stworzyli piękne miejsce.

Myślałam, że będzie to powieść odpowiednia dla mnie. Treść i okładka ogromnie mnie kusiły, w końcu moją pasją jest czytanie książek. Niestety myliłam się, być może nie jest to zła książka, po prostu styl autorki nie wpasował się w moje gusta. Nie będę się czepiać imion, których nie mogłam zapamiętać i które mi się mieszały, w końcu nie mogę wymagać od Koreanki, by postacie nazywały się „John” lub „Anna”, jednak tempo akcji w mojej ocenie, pozostawia wiele do życzenia. Przez całą długość ani na moment nie przyspiesza, jest wolne, jednostajne, a momentami wręcz staje w miejscu. Jest to pozycja, w której znaleźć można wiele filozoficznych przemyśleń, w miejsce których wolałabym przeczytać, coś, co mnie rozbawi, wzruszy lub po prostu wniesie coś do fabuły.

Spodobało mi się miejsce akcji, oczami wyobraźni widziałam kameralną księgarnię, w której można przysiąść, odprężyć się, poczytać książkę oraz napić dobrej kawy. Można też przyjść na spotkanie autorskie lub uczestniczyć w kółku czytelniczym. To idealne miejsce zarówno dla moli książkowych, jak i osób, które potrzebują odpoczynku, ukojenia, miejsca, w którym będą mogły w spokoju pomyśleć. Oczami wyobraźni widziałam tam siebie, przechadzającą się między półkami, dotykającą grzbietów książek, rozmyślającą nad tym, którą z powieści wybrać. Niemal czuję unoszący się w powietrzu aromat kawy i widzę sympatycznych pracowników.

Niestety dla mnie to jedyny plus, gdyż najzwyczajniej w świecie przy tej pozycji się wynudziłam. Zbiera ona również pozytywne opinie, więc myślę, że znajdzie ona swoje grono odbiorców, zwłaszcza że została okrzyknięta koreańskim bestsellerem, który w ciągu pięciu miesięcy sprzedał się w ponad 110 tysiącach egzemplarzy, a obecnie podbija serca zachodnich czytelników. Najlepiej przekonajcie się sami, czy odpowiada Wam pióro Hwang Bo-reum.

Yeong-ju marzyła o otworzeniu swojej księgarni i dopięła swego. Miejsce to nie przynosiło jej zysków, mimo że dość dobrze je rozreklamowała. Niestety odstraszała potencjalnych klientów swymi łzami i smutną miną. Długie godziny w samotności skłoniły ją do rozmyśleń na temat tego, co powinna zrobić. Tak zrodził się pomysł zatrudnienia baristy. Min-jun szukał akurat pracy,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jestem cichy Betsy Petersen, Andie Powers
Ocena 8,9
Jestem cichy Betsy Petersen, And...

Na półkach: ,

Bycie cichym nie jest złe! Przyzwyczailiśmy się do tego, że dorośli mają różne charaktery. Jedni są introwertykami i choć spędzają czas w towarzystwie, potrzebują również pobyć w samotności, inni są ekstrawertykami i na imprezach czują się jak ryba w wodzie. Są jeszcze ambiwertycy, którzy łączą cechy obu wyżej wymienionych osobowości. Do ostatniej grupy należę właśnie ja. Od dzieci oczekuje się, że będą żywiołowe, że będą się bawić z rówieśnikami, że będą biegać, krzyczeć, bałaganić, bo takie właśnie są dzieci, prawda?

No nie do końca. Niektórzy młodzi ludzie są po prostu cisi, co nie oznacza wcale, że są nieśmiali. Taki właśnie jest Emil – bohater naszej książki. Choć mało się odzywa, to w środku toczy bogate życie, ma dużą wyobraźnię i marzenia. Raz jest mężnym rycerzem, a raz nieustraszonym kapitanem okrętu. Na zewnątrz natomiast spędza czas na uboczu, robi skrytki dla futrzastych przyjaciół, maluje to, co przychodzi mu do głowy, spacerując, nasłuchuje odgłosów natury, uważnie obserwuje przyrodę, a na przerwie w szkole, zamiast bawić się na placu zabaw, woli badać szpary w chodniku.

Emil nie jest nielubianym dzieckiem, ma bliskiego kolegę, który akceptuje go takim, jaki jest i jak sam mówi: przyjaźń też może być cicha. Ludzie błędnie interpretują jego zachowanie, myślą, że jeśli się nie odzywa, oznacza to, że jest nieśmiały, że boi się, że „zgubił język”, że wyrośnie z tego, ale on nie musi się zmieniać, ponieważ bycie cichym nie jest złe! Wszyscy jesteśmy inni, różnimy się od siebie i to jest piękne. To, że ktoś niewiele mówi, nie oznacza, że nie może być równocześnie żywioły i śmiały.

Książeczka ma twardą oprawę i proste, aczkolwiek barwne ilustracje, wykonane przez Betsy Petersen. Zawiera niewiele tekstu, ale jednocześnie przekazuje ważną treść. Myślę, że może ona pokazać niektórym dorosłym, że dziecko nie jest zahukane, tylko najzwyczajniej w świecie jest ciche. Lubi odkrywać naturę, rysować, czytać, śnić, lecz nie ma potrzeby tego uzewnętrzniać, być może z czasem się zmieni, a może wyrośnie na wartościowego introwertyka, kto to wie, czas pokaże. Opowiastka przeznaczona jest dla dzieci powyżej trzeciego roku życia i oczywiście dla ich rodziców!

Bycie cichym nie jest złe! Przyzwyczailiśmy się do tego, że dorośli mają różne charaktery. Jedni są introwertykami i choć spędzają czas w towarzystwie, potrzebują również pobyć w samotności, inni są ekstrawertykami i na imprezach czują się jak ryba w wodzie. Są jeszcze ambiwertycy, którzy łączą cechy obu wyżej wymienionych osobowości. Do ostatniej grupy należę właśnie ja....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy słyszymy, że ktoś dopuścił się okrutnego czynu, zamordował kogoś z zimną krwią, zwłaszcza niewinne dziecko, łatwo jest nam krzyczeć, że bydlak powinien zginąć, żądamy dla niego kary śmierci. Lecz przez moment zatrzymajmy się i zastanówmy nad tym, co musi czuć osoba, która wydaję taką decyzję. Musi ona być w stu procentach pewna wyboru, musi mieć twarde dowody. Tu nie ma miejsca na pomyłkę. Co jeśli jednak okaże się, że posłano na śmierć niewinnego człowieka? Czy da się z tą myślą dalej żyć? Z drugiej strony, czy da się żyć z szykanowaniem przez wściekłych obywateli, którzy żądają kary śmierci, podczas gdy oskarżony zostaje skazany na dożywocie?

Justine jest prokuratorką, którą spotkała właśnie taka sytuacja. Dysponując dowodami w sprawie o brutalne morderstwo kilkuletniego chłopca, wniosła o najwyższy wymiar kary. Z czasem jednak zaczyna ją dopadać niepewność, co jeśli podjęła złą decyzję? Grozi jej nie tylko dręczące poczucie winy do końca życia, lecz również… śmierć przez egzekucję na krześle elektrycznym. W prawie zostały wprowadzone zmiany, które polegają na straceniu osoby, która apelowała o karę śmierci, w przypadku gdy dowiedzione zostanie, iż popełniła błąd i zginęła niewinna osoba. Taka osoba nie ma prawa do procesu. Co zatem zrobi Justine, gdy zaczną pojawiać się nowe dowody w sprawie, którą wydawało się, że ma już za sobą?

Początek mnie trochę zmęczył, lecz szybko akcja nabrała tępa, a ja się wciągnęłam bez reszty. Czułam emocje, jakie biły z tej historii. Na myśl o tym, co muszą czuć niewinni ludzie, skazani na karę śmierci, czekający już tylko na wykonanie wyroku, serce biło mi mocniej. Zastanawiam się, jakim cudem istnieją osoby, które z ciekawością oglądają egzekucję na żywo. Ja nie dałabym rady, nie dałabym rady również być osobą, która skazuje człowieka na ten najwyższy wymiar kary. Bałabym się, że popełnię błąd, zwłaszcza jeśli tak, jak w przypadku Justine na szali stanęłoby moje życie.

Zakończenie mnie zaskoczyło, całkowicie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i jak zawsze żałuję, że nie mogę z Wami podyskutować na ten temat, gdyż musiałabym Wam zdradzić to, co się wydarzyło, a tak zasieję w Was ciekawość z nadzieją, że sięgniecie po „Wyrok” i samych Was zaszokuje końcówka.

Nie sklasyfikowałabym tej książki jako dreszczowiec, choć dreszcze podczas jej lektury rzeczywiście przechodziły mnie po plecach. Dla mnie był to raczej dramat. Dramat dla osoby, która została być może niewinnie skazana, dramat dla jej rodziny, dramat dla osoby, która podjęła taką decyzję. Jestem ciekawa Waszego zdania na ten temat. Czy moglibyście być prokuratorem w kraju, gdzie dopuszczalna jest kara śmierci?

Kiedy słyszymy, że ktoś dopuścił się okrutnego czynu, zamordował kogoś z zimną krwią, zwłaszcza niewinne dziecko, łatwo jest nam krzyczeć, że bydlak powinien zginąć, żądamy dla niego kary śmierci. Lecz przez moment zatrzymajmy się i zastanówmy nad tym, co musi czuć osoba, która wydaję taką decyzję. Musi ona być w stu procentach pewna wyboru, musi mieć twarde dowody. Tu nie...

więcej Pokaż mimo to