-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2017-05-05
2017-05-18
2017-05-28
Twórcy filmów dokumentalnych, Bo i jej chłopak Solomon podczas zwieńczenia pracy nad jednym z nich poznają żyjącą w głuchym lesie niesamowitą dziewczynę – Laurę. Samotna i odizolowana młoda kobieta wyróżnia się szczególną umiejętnością – potrafi w niezwykle wiarygodny sposób odtwarzać usłyszane dźwięki. Filmowcy postanawiają przedstawić światu historię irlandzkiego Lirogona i wprowadzić Laurę w świat show-biznesu. Jednak jak potoczy się życie tej prostej dziewczyny, która nagle stanie się celebrytką? Czy w światłach fleszy odnajdzie swoje szczęście? Czy jej uczucie do Solomona ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie? Dowiecie się tego, sięgając po najnowszą powieść bestsellerowej Cecelii Ahern.
„Lirogon” to ksiażka zupełnie inna niż te, które ostatnio czytam. Z jednej strony może wydawać się podobną – kolejna obyczajowa powieść. Jednak po raz pierwszy od dawna spotkałam się z tak cudownie wykreowanymi postaciami, z historią, która zdecydowanie nie mieści się w schematach! „Lirogon” to historia poruszająca najgłębsze uczucia, ucząca wrażliwości oraz pouczająca, że nigdy nie należy zatracić samego siebie.
Niezwykle podobała mi się kreacja bohaterów. Zdecydowanie nie byli oni sztampowi. Autorka obdarzyła każdego z nich unikalnym charakterem, dzięki czemu od razu obdarza się ich sympatią. Łatwo zrozumieć ich motywację – zarówno zagubionej w obcym świecie Laury, zdeterminowanej, by pokazać światu ciekawy film Bo czy rozdartego w swoich uczuciach Solomona. Jednocześnie bohaterowie są bardzo rzeczywiści, sprawiają wrażenie ludzi, których można spotkać w swoim życiu.
Historia przedstawiona przez Cecelię Ahern, choć nie jest zbyt realistyczna, przekazuje ponadczasowe wartości oraz uwrażliwia nas na innych. „Lirogon” pokazuje, jak ciężko jest się porozumieć, jak ciężko osobom, które chcą swojego dobra rzeczywiście się uszczęśliwać. Historia Laury ukazuje, jak łatwo zgubić samego siebie w świecie show-biznesu, jak łatwo zapomnieć o tym, kim się jest. To książka o podejmowaniu ważnych decyzji i szukaniu swojej tożsamości.
Niestety, o jednej wadzie powieści muszę wspomnieć. „Lirogon” nie jest niestety powieścią, która porywa. Jego akcja toczy się bardzo, bardzo wolno. Wielokrotnie autorka powtarza niemal te same frazy, przez co czyta się ciężko. Przyznam szczerze, że momentami nie miałam ochoty sięgać po książkę, bowiem historia Laury bywała nudna.
Uważam jednak, że „Lirogona” warto poznać. Fani powieści obyczajowych będą zachwyceni poznaniem tej historii opowiadającej o ludziach, którzy znajdują się w sytuacji, w której muszą podjąć ważne życiowe decyzje. Najnowsza powieść Ceceli Ahern jest godna polecenia, bowiem wyłamuje się ze schematów i porusza najgłębsze uczucia!
Ocena: 7/10 (bardzo dobra)
Twórcy filmów dokumentalnych, Bo i jej chłopak Solomon podczas zwieńczenia pracy nad jednym z nich poznają żyjącą w głuchym lesie niesamowitą dziewczynę – Laurę. Samotna i odizolowana młoda kobieta wyróżnia się szczególną umiejętnością – potrafi w niezwykle wiarygodny sposób odtwarzać usłyszane dźwięki. Filmowcy postanawiają przedstawić światu historię irlandzkiego Lirogona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-23
2017-05-22
Wrocław, głęboki PRL. Antonina i Laura to kobiety w różnym wieku, ale o podobnych doświadczeniach. Niespełnione w miłości aktorki, którym nie dane było realizować swojej pasji. Kiedy ich teatr bankrutuje, a życie zdaje się tracić sens, nie poddają się. Tworzą małą, przyjazna jadłodajnię o niecodziennej, związanej z rodzinną historią nazwie „Srebrny widelec”. Miejsce to, pełne ciepła i uroku dwóch gospodyń szybko staje się przystanią dla ludzi samotnych i nieszczęśliwych. A tymczasem los okazuje się przewrotny i okazuje się, że zarówno dla Laury, jak i dla Antoniny jeszcze nie wszystko stracone – zarówno w miłości, jak i w karierze.
Obawiałam się tego, jak spodoba mi się „Srebrny widelec”. Do polskich książek obyczajowych z reguły podchodzę z dość dużymi uprzedzeniami, jako do historii niezwykle naiwnych i zbudowanych na jednym schemacie. Bardzo rzadko zdarza się, by coś rodzimego z tego gatunku podobało mi się. A jednak! Może najnowsza powieść pani Wandy Majer-Pietraszak nie była żadnym arcydziełem literatury, jednak spędziłam przy niej naprawdę miły czas! „Srebrny widelec” to powieść pełna ciepła, prawdziwy umilacz czasu! Oczywiście, bajeczka, ale taka bajeczka, w którą chciałoby się wierzyć.
Autorka wykreowała niesamowity klimat. Książka nieco przypominała mi moją ukochaną Jeżycjadę autorstwa Małgorzaty Musierowicz. Przedstawiała ona losy związanych ze sobą, znających się od dawna ludzi, którzy wspólnie przeżywali wzloty i upadki. Pisarka dzięki swojemu niezaprzeczalnemu talentowi obdarzyła czytelnika taką dawką miłości i ciepła, że czuł się, jakby sam należał do grupy przyjaciół spotykających się w Srebrnym Widelcu.
Fabuła książki jest jak samo życie – pełna wzlotów i upadków. Pani Wanda Majer-Pietraszak przestawiła w wiarygodny sposób pełną szarości i bylejakości epokę nieboszczki komuny oraz dylematy, jakie przeżywali wówczas ludzie. Ówczesna rzeczywistość i wszystkie jej bolączki przedstawione są w szeroki sposób, zarówno poprzez zamykanie niewygodnych politycznie ośrodków kultury, jak i rzeczy tak prozaiczne jak brak produktów żywnościowych. Czytając „Srebrny widelec” nie natkniemy się na żadne zwroty akcji, na niesamowitą, trzymającą w napięciu fabułę. Wydarzenia przedstawione na kartach książki są prozaiczne, mogłyby wydarzyć się niemal każdemu. A jednak, leniwie tocząca się akcja porywa czytelnika – może dlatego, że przywiązuje się on do bohaterów i chce wiedzieć, czy w końcu uda im się mieć szczęśliwe życie?
Wielką zaletą książki są jej bohaterowie – zarówno drugoplanowi, jak i najważniejsze Laura i Antonina. Oczywiście, można by się zżymać, że kompletnie to nierealne, że są wyidealizowane, ale wiecie, co? Mnie tacy właśnie bohaterowie byli właśnie potrzebni. Na pozór są zwyczajni – kucharka, niespełniona autorka, nauczyciel matematyki, jednak jest w nich coś niespotykanego. To ludzie po prostu dobrzy, dla których niesienie pomocy jest czymś naturalnym. Pomimo przeciwności losu, nie poddają się, nie narzekają, nie psują innym życia, lecz są po prostu życzliwi. Przyznam, że obcowanie z tak niezwykłymi osobami było dla mnie prawdziwą przyjemnością, a także inspiracją.
Jedyną wadą „Srebrnego widelca”, jaką jestem w stanie wskazać, jest jej styl. Książka napisana jest w sposób bardzo prosty, językiem mówionym. Z racji tego, że autorka jest jeszcze z tych przedwojennych, posługuje się inną polszczyzną niż młodzi ludzie. Dlatego momentami irytowały mnie inne formy fleksyjne czy słowa, które ja już uważam za archaizmy. Z drugiej strony, dzięki takiemu stylowi, książka zyskuje czar tego, co było kiedyś, ale dziś…
Podsumowując, bardzo się cieszę, że mogłam poznać twórczość pani Wandy Majer-Pietraszak. Książki takie, jak „Srebrny widelec” są dobre na ciężkie chwile, kiedy mamy dość świata, bowiem w niesamowity sposób poprawiają nastrój, obdarowują ciepłem i pokazują, że wbrew wszystkiemu – ludzie są dobrzy! Polecam!
Wrocław, głęboki PRL. Antonina i Laura to kobiety w różnym wieku, ale o podobnych doświadczeniach. Niespełnione w miłości aktorki, którym nie dane było realizować swojej pasji. Kiedy ich teatr bankrutuje, a życie zdaje się tracić sens, nie poddają się. Tworzą małą, przyjazna jadłodajnię o niecodziennej, związanej z rodzinną historią nazwie „Srebrny widelec”. Miejsce to,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-16
2017-05-13
2017-05-08
2017-05-06
2017-05-05
2017-05-03
Giro d’Italia przebyło długą drogę, odkąd od wyścigu zorganizowanego przez „La Gazzetta dello Sport”, by podnieść liczbę sprzedawanych egzemplarzy stała się najbardziej prestiżowym włoskim wyścigiem, porównywalnym z najsłynniejszym Tour de France. Przez ponad 100 lat wyścig przerywany był jedynie podczas wojen światowych. Wystąpili w nim najwięksi sportowcy XX wieku, a także amatorzy, którzy poprzez swoją heroiczną walkę z wysiłkiem zapadli w pamięć włoskiej opinii publicznej. Colin O’Brien w barwny sposób opowiada o Corsa Rosa, jak nazywają wyścig mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego, przytacza anegdotki i mniej znane epizody związane z nim. W ten sposób tworzy historię nie tylko Giro, ale również samej słonecznej Italii.
Jak już wspomniałam na początku recenzji, sięgając po „Giro”, książkę niezupełnie w mojej tematyce, miałam nadzieję, że to właśnie opis moich ukochanych Włoch, a nie obojętnych mi zupełnie wyścigów kolarskich będzie dominował. Niestety, było zupełnie odwrotnie, książka niesamowicie mnie wynudziła, jednakże postaram się w mojej recenzji spojrzeć na nią obiektywnie, bowiem mogłam domyśleć się, że jeśli sięgam po książkę, której tematyka nie do końca pokrywa się z moimi zainteresowaniami, to nie będzie ona moją ulubioną.
Z całą pewnością, czytając książkę pana Colina O’Briena można zdobyć solidną porcję wiedzy. Ja sama, nie mając wcześniej bladego pojęcia o wyścigu, dowiedziałam się całkiem sporo. Pisarz przytacza zarówno najważniejsze, podstawowe fakty, jak również tworzące klimaty imprezy ciekawostki. W interesujący sposób przedstawia sylwetki najsłynniejszych włoskich kolarzy, nie ograniczając się li i jedynie do opisu ich kariery. „Giro d’Italia. Historia najpiękniejszego kolarskiego wyścigu świata” sprawia, że poznając historię Corsa Rosa, poznajemy również historię, a także specyfikę Bel Paese. Momentami miałam jednak wrażenie, że opis prowadzony jest zbyt monotonnie, występuje w nim zbyt wiele cyferek, które czytelnik i tak szybko wyrzuci z pamięci.
Za wielką zaletę reportażu Colina O’Briena uważam fakt, iż nie posługuje się on fachową terminologią. Dzięki temu książka jest przystępna w odbiorze także dla laika, choć ten może nie czuć się usatysfakcjonowany ściśle kolarską pozycją. Nie da się ukryć, że jest to książka dla pasjonatów, którzy żyją wydarzeniami takimi jak Giro d’Italia.
Odnalazłam jednak wadę, choć może niezbyt dużą. Nie jestem pewna, czy wina tutaj leży po stronie polskich tłumaczy, czy jednak po stronie Colina O’Briena. Sądzę, że tak naprawdę ten minus jest wielki jedynie w moim oczach oraz oczach osób znających dość dobrze język włoski. Otóż, wielokrotnie wprowadzone włoskie terminy były przetłumaczone wprost fatalnie. Ja oczywiście rozumiem, że z tłumaczeniem jest jak z żoną, albo jest piękne, albo jest wierne, jednak wielokrotnie wytrzeszczałam oczy ze zdumienia: „jak można było to tak przetłumaczyć?”. Szkoda, że akurat ta część książki, która interesowała mnie najbardziej interesowała, była nieco gorzej potraktowana. Jednakże nie jest to aż tak duża wada, bowiem osoby nieznające języka pewnie nie zwrócą uwagi, a te znające, jak ja, raczej będą omijać polskie tłumaczenie.
Przyznam szczerze, że żałuję, że sięgnęłam po „Giro d’Italia”. Książka mnie wynudziła i nie dała mi tego, czego po niej oczekiwałam. Niemniej jednak czyta się ją szybko, dostarcza naprawdę dużo wiedzy, a dla pasjonatów kolarstwa może być wspaniałym spotkanie z ich włoskim idolami.
Ocena: 6/10 (dobra)
Giro d’Italia przebyło długą drogę, odkąd od wyścigu zorganizowanego przez „La Gazzetta dello Sport”, by podnieść liczbę sprzedawanych egzemplarzy stała się najbardziej prestiżowym włoskim wyścigiem, porównywalnym z najsłynniejszym Tour de France. Przez ponad 100 lat wyścig przerywany był jedynie podczas wojen światowych. Wystąpili w nim najwięksi sportowcy XX wieku, a...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to