rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Na plus:
Niezły pomysł ogólny i niektóre sceny za murem, nawet jeśli mocno pachnie on GOT, pomysł na lud natury

Na minus;

BEZNADZIEJNA korekta. Korektor powinien zostać wychłostany publicznie przy pręgierzu. Student filologii z wyczuciem języka, by to lepiej zrobił. Przepuszczone mnóstwo błędów, wszelakich.
- FATALNY styl, mnóstwo powtórzeń, nieumiejętne używanie imiesłowów, niezdecydowanie czy ma być napisane w stylu poważnym czy to ma być parodia czegoś, mnóstwo zdań koszmarków, momentami styl nadęty jak balon, język niedostosowany do sytuacji (no przepraszam, ale kapitan statku, widzący parę baraszkującą w jego ogrodzie krzyczy: o wy huncwoty?! No na Boga! Facet powinien puścić wiąchę konkretną)
- bohaterowie płascy, nudni, wkurzający, albo przedstawieni tendencyjnie, zwłaszcza jeśli są kobietami
- SEKSIZM, sekzism i jeszcze raz seksizm! Nie ma tu kobiety, która by była oceniania wyłącznie przez pryzmat jej umiejętności czy inteligencji, każda jest oceniana przez pryzmat wyglądu, kobiety zaciąga się do łóżka, albo same oferują, że wezmą kogoś do łóżka jeśli ktoś dla nich kogoś zabije/złapie (SIC!), a jedna jest nawet tak napalona, że tylko wibrator potrafi ją spełnić... LITOŚCI!
- Fabuła rozwleczona, nudna, jedynie wątki poza murem i może niektóre w Hallsbrow ujdą.
- Umęczyłam się jak diabli, czytając te 500 stron.

Bardzo nie polecam

Na plus:
Niezły pomysł ogólny i niektóre sceny za murem, nawet jeśli mocno pachnie on GOT, pomysł na lud natury

Na minus;

BEZNADZIEJNA korekta. Korektor powinien zostać wychłostany publicznie przy pręgierzu. Student filologii z wyczuciem języka, by to lepiej zrobił. Przepuszczone mnóstwo błędów, wszelakich.
- FATALNY styl, mnóstwo powtórzeń, nieumiejętne używanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ten zbiór to prawdziwa uczta dla mózgu i wyobraźni ! Choć autor tych opowiadań nie żyje już prawie od 20 lat, a na niektórych z nich ,wychowali się" tacy mistrzowie jak Neal Gaiman czy Jeff Vandermeer, czyli mają nawet po pół wieku, to absolutnie nie trącają myszką. Wprost przeciwnie. Są ponadczasowe dzięki niesamowicie oryginalnemu stylowi Lafferty'ego. Jest on tak specyficzny, że trzeba by być nie lada rzemieślnikiem słowa, by go podrobić. Po przeczytaniu kilku opowiadań Lafferty'ego najpewniej poznalibyscie inne jego autorstwa, nawet gdyby nie były opatrzone nazwiskiem. Nawet mimo tego, że autor bierze na warsztat najróżniejsze koncepty.

Ostatnie co można powiedzieć o tym zbiorze to fakt, że jest spójny (poza wspomnianym stylem i językiem) oraz że jest to typowe science-fiction, bo absolutnie nie jest.

Lafferty wywraca na nice naukowe lub paranaukowe tezy, różnego rodzaju legendy, wierzenia, zagadnienia językowe. Tworzy z nich osie konstrukcyjne dla swoich opowiadań , które dzięki temu skłaniają do rozważań nad trwałością i sensem niektórych otaczających nas zjawisk i prawideł i zmuszenia do przemyślenia, np. tego co by było gdybyśmy spadali górę, cofali się w czasie, odkryli brakujące ogniwo ewolucji itd. Niektóre opowiadania są refleksyjne, inne smutne, niektóre z kolei przezabawne. Wszystkie zaś są naprawdę bardzo oryginalne.

Znudziło mnie tylko jedno, o alternatywnej historii kinematografii, ale przyznaję, że sama chciałabym umieć napisać takie ,,nudne opowiadanie ", za to najbardziej podobało mi się nagrodzone statuetką Hugo opowiadanie ,,Matka Euremy ", w którym autor zmusza nas do refleksji nad tym co sprawia, że uznajemy kogoś za normalnego i, że ,,normalni " bez jednostek ,,wycofanych" czy mniej inteligentnych nie mogliby się szczycić swoją normalnością, że nie istnieliby jak światło bez mroku.

Podobało mi się też opowiadanie ,,Szkoła podstawowa u Camiroich" przedstawiające program nauczania uczący wykorzystywania swojego mózgu w stu procentach, wszystkich jego obszarów, a jednocześnie też skłaniające do refleksji jak daleko posuniemy się jako społeczeństwo, by się (ogół ) udoskonalić.

Dodam jeszcze tylko, że pod pewnymi względami Lafferty kojarzył mi się z Tedem Chiangiem, który w podobny sposób ,,gra "znanymi ideami czy tezami, by wywrócić je do góry nogami i pstryknąć czytelnikowi w nos. Obaj panowie chwilami robią z logiki kurtyzanę i naprawdę, bardzo mi się to podoba, nawet jeśli trzeba było trochę wytężyć swoje zwoje mózgowe ;)

Ten zbiór to prawdziwa uczta dla mózgu i wyobraźni ! Choć autor tych opowiadań nie żyje już prawie od 20 lat, a na niektórych z nich ,wychowali się" tacy mistrzowie jak Neal Gaiman czy Jeff Vandermeer, czyli mają nawet po pół wieku, to absolutnie nie trącają myszką. Wprost przeciwnie. Są ponadczasowe dzięki niesamowicie oryginalnemu stylowi Lafferty'ego. Jest on tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

30
Po książki Swietłany sięgam wtedy, kiedy po pierwsze natchnie mnie na coś poważniejszego, a po drugie, chcę mieć pewność, że książka bedzje świetna. Taki absolutny pewniak.

To już była ostatnia książka tej autorki jaka czytałam i nie wiem czy napisać, że niestety czy, że na szczęście. Niestety, bo wszystkie one były świetne, dowiedziałam się z nich wiele i na długo ze mną pozostały. Na szczęście, bo Swietłana zawsze obiera bardzo trudne tematy, takie jak Czarnobyl, II wojna światowa, wojna w Afganistanie czy wreszcie upadek Związku Radzieckiego.

My, ludzie zachodu, ale też Polacy w większości nienawidzący komunizmu uważamy rozpad ZSRR za cos wspaniałego, słusznego, coś czym należy się cieszyć i chwalić. Ale wśród byłych mieszkańców Związku nie jest to już tak oczywiste.

Zbiór relacji, który oprwcowala autorka w idealny sposób pokazuje cały przekroj społeczny byłych Sowietów. Mamy tu więc wypowiedzi tych, którzy cieszyli się, że odzyskali wolność, byli co, którzy poczuli się oszukani, bo nie tak to miało wyglądać, ci którzy dorobili się po rozpadzie ZSRR na różnych,, handelkach", byli tacy, którzy się niby cieszą, ale z nostalgią wspominają czasy komunizmu, byle ofiary systemu, które twierdzą, że mogą żyć jak nędzarze, byle wolni... Ale też mnóstwo osób, które nienawidzą Gorbaczowa, Jelcyna, które autentycznie kochały partie i wierzyły w jej idee, mnóstwo osób, które były zawiedzione tym, że to co budowali całe życie, rozpadło się w kilka dni, że kraj, że który przelewali krew i pot, już nke istnieje.

Jednak najbardziej dla mnie niepojęte (i z jednego z nielicznych osobistych wtrąceń autorki wynika, że dla niej też), są relacje osób, które system niesamowicie skrzywdził : np pozabijał rodzinę, doprowadził do szaleństwa lub samobójstwa przyjaciół, ich samych wyniszczyl torturami podczas przesłuchań i zsyłkami do obozów, a mimo to, te osoby wciąz wierzyły w słuszności idei, w to, że partia jest dobra, Stalin na pewno by nie dopuścił do ukarania niewinnego człowieka, gdyby wiedział. Absolutnie przerażające było dla mnie wyznanie mężczyzny, którego zrehabilitowano po latach obozu, już po odwilży. Powiedziano mu, że żona zmarła w obozie, jej mu nke oddadzą, ale legitymację partyjna tak i on się z tego cieszył (!!!!!)

To tylko dowodzi tego jak przewidujący był Orwell, pisząc o tym, że ludzie będą tak zindoktrynowani, że największe zbrodnie i krzywdy będą w stanie wybaczyć partii i wciąż jej ufać.

Książka ta też niestety pokazuje bardzo smutne oblicze osób milionów opuszczonych starców, którzy nie potrafili się odnaleźć w nowej rzeczywistosci, gdzie ich miesięczna emerytura wystarczala na pęto kiełbasy i 2 bochenki chleba. W ogóle kiełbasa to symbol nowej Rosji lat 90. Chyba 3/4 rozmówców Swietłany wspominało (z różnymi odczuciami, dumą, zdumieniem nad cenami i różnorodnością, nienawiścią, itd), o tym, że kraj sprzedano za kiełbasę, wcześniej niedostępna, a później tak droga, że stać na nią było tylko handlarzy.... Albo katów na emeryturach dla zasłużonych.

Kolejny smutny obraz jaki wyłania się z tych relacji, to obraz mojego pokolenia - takiego że schyłku lat socjalizmu, które go nie pamięta, albo pokolenia mojego brata, który urodził się u progu nowej rzeczywistości. Te pokolenie niestety nie chce już słuchać o Solzenicynie, Rybakowie, o zbrodniach Stalina, mają dość tego tematu, uważają, że należy przejść nad tym i patrzeć w przeszłość. Tylko, że niestety to historia jest nauczycielką życia i młodzi Rosjanie, bardzo wybiórczo sięgając do swojej historii dziś coraz bardziej ochoczo wracają do symboliki radzieckiej, czy wizerunków Lenina i Stalina, nie mając pojęcia jaki ogrom zła się za tym krył. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że historia nie zatoczy koła.

30
Po książki Swietłany sięgam wtedy, kiedy po pierwsze natchnie mnie na coś poważniejszego, a po drugie, chcę mieć pewność, że książka bedzje świetna. Taki absolutny pewniak.

To już była ostatnia książka tej autorki jaka czytałam i nie wiem czy napisać, że niestety czy, że na szczęście. Niestety, bo wszystkie one były świetne, dowiedziałam się z nich wiele i na długo ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

13/52 - Brandon Sanderson : Slowa światłości

To jest NAJLEPSZA książka jaką czytałam w tym roku i o ile nie przebije jej sam Sanderson Dawcą Przysięgi, to nią pozostanie. Mało tego ma szansę na długo zostać ostatnią najlepsza książką jaką czytałam, bo będzie niezwykle trudno ją przebić.

Mistrzostwo, arcydzieło gatunku! To jest tego typu historia, dla której ocena 10/10 to za mało, bo jest zwyczajnie krzywdząca, chyba nawet 11/10 to za mało.

Do teraz, gdy mnie pytano o ulubiona książkę odpowiadałam :,, Widnokrag " Mysliwskiego i,, Władca pierścieni", teraz bede musiala do tego dorzucić Slowa Światłości, bo zrobiły na mnie niebywałe wrażenie. Naprawdę, czytałam setki książek, jest ciężko mnie zaskoczyć, a Sanderson podczas tych 1200 stron kilkukrotnie sprawił, że przecierałam oczy ze zdumienia, albo zastygłam w bezruchu, lub wręcz reagowałam soczystym : O, k... Cooooo?!! Mało tego, jako ogromna fanka czy to Harry'ego Pottera, Diuny, Mrocznych Materii, gdyby mi zaproponowano, ze zapomnę treść jednej książki i ja przeczytam jeszcze raz, wybrałabym,, Słowa światłości ".

Między innymi dla absolutnie epickiej sceny walki Adolina na arenie. Boże jedyny, cala ta dłuższa scena, zapadła mi w pamięć tak bardzo, że tylko scena z Gandalfem na moście Kazad Dum i zabiciem Nagini oraz jedna z ostatnich scena z Wieży Jaskółki (ta z Bonhartem i lyzwami), zakończenie pierwszego tomu Pana Lodowego Ofrodu aż tak bardzo wryły mi się w pamięć (i może jeszcze jedna z mrocznych materii).

,, Słowa światłości " to dla mnie powieść totalna, wzór dla innych. Nic jej nie brakuje. Wyśmienita fabuła, naszpikowana zwrotami akcji, które nawet najbardziej oczytanych czytelników zadowolą, wspaniałe postacie (a juz w Kaladinie zadurzyłam się po uszy jak nastolatka :D), fenomemalny pomysł, dużo błyskotliwego humoru i taki ładunek emocjonalny niektórych fragmentów oraz otwarcie dla kolejnego tomu, że naprawde trudno nie wpaść w zachwyt

Jedno mnie tylko martwi, że przede mną już tylko Dawca Przysięgi, a nim u nas w Polsce będziemy mogli przeczytać czwarty tom - Rytm Wojny, to minie przynajmniej rok, bo z tego co widziałam w USA ma być w listopadzie :(
Chyba po skończeniu pierwszych 3 tomów poświęcę trochę czasu i zrobię sobie ściągę - streszczenie na przyszłość, bo ta saga jest tak szczegółowa, że za rok moze mi sporo umknąć.

I tak na koniec : audiobook w wykonaniu Pana Wojciecha Żołądkowicza znowu na mistrzowskim poziomie! Cudowny głos!

13/52 - Brandon Sanderson : Slowa światłości

To jest NAJLEPSZA książka jaką czytałam w tym roku i o ile nie przebije jej sam Sanderson Dawcą Przysięgi, to nią pozostanie. Mało tego ma szansę na długo zostać ostatnią najlepsza książką jaką czytałam, bo będzie niezwykle trudno ją przebić.

Mistrzostwo, arcydzieło gatunku! To jest tego typu historia, dla której ocena 10/10 to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytałam już takie opinie, że ta część jest najnudniejsza z całej trylogii. Domyślam się nawet dlaczego. Bo nie ma tu awanturniczego trybu życia jaki znajdujemy w ,,Boso ale w ostrogach", ani życia na krawędzi w obozie, ,,mocnych wrażeń".

Ta część skupia się na powojennym życiu Grzesiuka i jego tułaczce po sanatoriach. Mimo tego, nie powiedziałabym, że jest to część nudna.

A biorąc pod uwagę, że autor pisał ją, już umierając na gruźlicę, wiedząc, że zostają mu miesiące życia, to właśnie ten tom jest największą jego afirmacją.

Jestem pod niesamowitym wrażeniem tego jak Grzesiuk w obliczu choroby, która z czasem zabierała wszystko: energię, znajomych, pracę, bliskich, mógł pozostać taką oazą dobrego humoru, spokoju. Autor nie raz wspominał na kartach swego ,pamiętnika", że wielu pacjentom gruźlica odbierała przede wszystkim nadzieję i chęć do życia. Niektórzy wręcz sami je sobie odbierali, nie chcąc już dłużej walczyć i być skazanym na śmierć i ostracyzm społeczny, tytułowy margines życia. Grzesiuk zaś do samego końca tryskał humorem, pocieszał innych, nie pozwalał im się załamać. Nigdy nie pomyślał, by się poddać. To chyba właśnie po tej części jestem pod większym wrażeniem autora niż w ,,Pięciu latach kacetu". Walczyć z kimś o swoje życie, to jedno. Ale nie poddać się samemu sobie jest jeszcze trudniej. Grzesiuk miał niebywałą siłę woli (co udowodnił, m.in. rzucając picie alkoholu dosłownie z dnia na dzień).

Jest jeszcze jeden walor tej powieści. Można się z niej dowiedzieć jak wyglądał smutny żywot,,suchotników", nim wymyślono leki, które pozwoliły na szybkie wyleczenie choroby i prawie wyeliminowano ją z Polski i wielu innych krajów. Szkoda, że autor ,,nie załapał" się na te leki i zmarł dość przecież młodo na chorobę, którą dziś medycyna już dość dobrze opanowała.

Czytałam już takie opinie, że ta część jest najnudniejsza z całej trylogii. Domyślam się nawet dlaczego. Bo nie ma tu awanturniczego trybu życia jaki znajdujemy w ,,Boso ale w ostrogach", ani życia na krawędzi w obozie, ,,mocnych wrażeń".

Ta część skupia się na powojennym życiu Grzesiuka i jego tułaczce po sanatoriach. Mimo tego, nie powiedziałabym, że jest to część...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To jest taka książka, która powinna się spodobać fanom Mad Maxa. Bo tutaj mamy iście madmaxowy klimat.

Czyli świat po apokalipsie, nękany przez anomalie pogodowe, mutanty popromienne (tutaj np. gigantyczne agamy), gangi motocyklowe.

Przejechanie z Bostonu do Los Angeles jest karkołomną wyprawą, na którą decydują się tylko najodważniejsi - jak kurier, który pokonuje ten dystans z prośbą o zawiezienie szczepionki do Bostonu, który wykańcza zaraza (i umiera zaraz ,,na mecie" jak słynny Maratończyk) albo skazańcy, tacy jak Czort (w oryginalne Hell) Tanner, którzy nie mają innego wyjścia.

To właśnie Czort, który jest typowym szwarc charakterem, dostaje propozycję nie do odrzucenia - pokierowania wyprawą ratunkową do Bostoku. Łatwo się domyślić końcówki oraz tego, że oczywiście Czort po drodze przechodzi pewną metamorfozę.

Mimo tego ,,Aleja potępienia" to całkiem dobra lektura, klasyka postapo, która broni się jeszcze dziś. W dodatku jest krótkie, więc naprawdę warto dać szansę Zelaznemu.

To jest taka książka, która powinna się spodobać fanom Mad Maxa. Bo tutaj mamy iście madmaxowy klimat.

Czyli świat po apokalipsie, nękany przez anomalie pogodowe, mutanty popromienne (tutaj np. gigantyczne agamy), gangi motocyklowe.

Przejechanie z Bostonu do Los Angeles jest karkołomną wyprawą, na którą decydują się tylko najodważniejsi - jak kurier, który pokonuje ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zacznę od tego, że wysłuchałam wersji przeczytanej przez Krzysztofa Zalewskiego dla storytel i tak przetłumaczono tytuł.

Dodam, że była to wersja z rusycyzmami. Jeśli słyszeliście cokolwiek o tej głośnej powieści, to być może wiecie, że ma to znaczenie, bo były różne tłumaczenia, np. też z anglicyzmami. Jednak to chyba właśnie rusycyzmy są najbliższe oryginalnemu językowi utworu.

A trzeba podkreślić, że to właśnie język stanowi zarówno główną zaletę jak i jej główną wadę powieści. Wadę, bo wiele osób może szybko zniechęcić do lektury. Na początku naprawdę niewiele się rozumie ze slangu jakim posługuje się Alex - główny bohater, narrator, a jednocześnie przywódca ,,gangu" nastolatków. A podejrzewam, że ja i tak zrozumiałam więcej niż wielu czytelników, zwłaszcza młodszych, bo ja akurat uczyłam się w liceum rosyjskiego, więc niektóre wyrazy bądź wyrażenia jak np. ,,głazy" zamiast ,,oczy" czy ,,oczeń haraszo" zrozumiałam.

Niemniej po pewnym czasie można z kontekstu wywnioskować co oznaczają poszczególne słowa i nawet słuchając wersji audio, bez przypisów (nie wiem zresztą czy te rusycyzmy są tłumaczone w wersji drukowanej, nie zdziwiłabym się, gdyby były celowo nietłumaczone, bo chyba właśnie to miał na celu autor, by czytelnik był nieco skonfundowany) i wtedy też język staje się dużą zaletą dzieła Burgessa, bo nadaje mu ogromnej autentyczności. Cała książka jest napisana slangiem, poza frazami mówionymi przez osoby trzecie.

Gdyby nie slang, ,,Pomarańcza.." mogłaby by być dystopią, jakich jest wiele. Obraz świata, w którym zwyrodniałe nastolatki zastraszają dorosłych, też nie jest w sumie niczym nowym. Sławna scena z przymusową indoktrynacją Alexa (a raczej warunkowaniem) - to, ta którą nawet ci, którzy nie oglądali i nie czytali - z tą uprzężą na głowę i oczy, nie odbiega mocno od sceny z Wilsonem z ,,Roku 1984". Ciekawe jest jednak to, że autor pokazuje nam, że eksperyment jakiemu poddano Alexa okazuje się być całkowicie nieudany, bo nie zmienia sposoby jego myślenia, a jedynie to, że jego ciało jest fizycznie uwarunkowane do niechęci i do obawy przed jakąkolwiek agresją.

Niemniej ciekawe jest zatoczenie koła historii, która jak zaczęła się w sławnym Korova Milky Bar (tak, to ten, od którego Myslovitz zapożyczylo nazwę swojej płyty), tak i tam się kończy. Jednak na początku historii i jej końcu jest trochę inny Alex. Ten na początku jest odpychający,a na końcu? Cóż, każdy musi sobie wyrobić opinię sam.

I na koniec zdanie o interpretacji Krzyśka Zalewskiego: no po prostu miodzio <3 Ja w ogóle uwielbiam jego głos, więc mógłby czytać więcej audiobooków.

Zacznę od tego, że wysłuchałam wersji przeczytanej przez Krzysztofa Zalewskiego dla storytel i tak przetłumaczono tytuł.

Dodam, że była to wersja z rusycyzmami. Jeśli słyszeliście cokolwiek o tej głośnej powieści, to być może wiecie, że ma to znaczenie, bo były różne tłumaczenia, np. też z anglicyzmami. Jednak to chyba właśnie rusycyzmy są najbliższe oryginalnemu językowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

43/52 - Amor Towles: Dżentelmen w Moskwie.

Czytałam ją bardzo długo, ale nie dlatego, że jest nudna. Wprost przeciwnie. Historia osadzonego w areszcie domowym w moskiewskim hotelu Metropol hrabiego Rostowa jest taką książka, którą czyta się powoli, wręcz leniwie.

Tak samo zresztą jak sam Hrabia, który nigdy się nie spieszył, prawie nigdy nie biegał, cieszył się drobnymi sprawami jak choćby dobrą lekturą, był oazą ciepła, spokoju ducha i okazem żywej inteligencji.

Bardzo optymistycznie nastrajająca książka, główny bohater wydaje się być ucieleśnieniem stoika, a mimo to chwilami zaskakuje.

Biorąc też pod uwagę, że akcja przez 40 lat toczy się tylko w hotelu, mogłoby się wydawać, że będzie nudno, ale nie jest.

Mam tylko ostrzeżenie dla Was przed lektura, nim siądziecie do tej książki, najedzccie się solidnie, bo hrabia Aleksander jest smakoszem, a autor po prostu ,,sadystą". Potrafi tak pięknie opisać smaki różnych potraw, że z miejsca masz ochotę wybrać się do luksusowej bądź rosyjskiej restauracji i zamówić jedno z dań ;) Ta książka aż pachnie smakowitymi daniami.

Oraz jabłkami, ale dlaczego to już wiedzą ci, którzy przeczytali.

43/52 - Amor Towles: Dżentelmen w Moskwie.

Czytałam ją bardzo długo, ale nie dlatego, że jest nudna. Wprost przeciwnie. Historia osadzonego w areszcie domowym w moskiewskim hotelu Metropol hrabiego Rostowa jest taką książka, którą czyta się powoli, wręcz leniwie.

Tak samo zresztą jak sam Hrabia, który nigdy się nie spieszył, prawie nigdy nie biegał, cieszył się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznaję, byłam do tej książki uprzedzona i choć od kiedy pamiętam stała na Maminej półce, to od zawsze też ją omijałam szerokim łukiem. Przyszła jednak kryska na Matyska, w czym duża zasługa BBC, które wrzucił te powieść na listę 100 książek, które trzeba przeczytać w życiu, a ja mam taką małą ambicje, by faktycznie je przeczytać.

No, to w końcu wzięłam to od Mamy z myślą : Boże, jakieś ckliwe romansidło...

Ckliwe chwilami rzeczywiście jest, ale jak ktoś przy mnie jeszcze użyje mocno pogardliwego słowa ,, romansidło", w stosunku, do tej powieści, to kopne w tylek, jak Mamę kocham.

Po pierwsze jest to przede wszystkim powieść historyczna w świetny sposób przedstawiająca południe USA w drugiej połowie XIX, a zwłaszcza wojnę secesyjną z punktu widzenia tych, o których historia mówi mniej - przegranych. Sporo jest w kulturze narracji,, polnocnocentrycznej" czyli tych bardziej cywilizowanych stanów, a mniej z punktu widzenia Poludnia. W dodatku Atlanta u początków istnienia została pokazana tak wspaniale, że jeśli jeszcze tego nie zrobili, powinni wybudować Margaret Mitchell pomnik.

Kolejna sprawa, że jest to powieść o obyczajowosci i walce z nią i tu nie sposób nie wspomnieć o głównej bohaterce Scarlett, która jest skonstruowana w sposób GENIALNY. Scarlett się jednocześnie nie cierpi, bo jest głupią, próżną, ignorantką zapatrzoną w czubek własnego nosa, której zależy tylko na uwielbieniu mężczyzn, a wszystkie kobiety traktuje jako gorsze i glupsze od siebie (a sama jest tak tępa, że zastanawia się jak daleko leżą Termopile, czy front już daleko...). W dodatku Scarlett nie ma żadnych skrupułów odbijać innym kobietom wielbicieli dla samego tylko,, sportu". Z drugiej strony autorka pokazuje Scarlett jako rzeczywiście inteligentniejsza od innych, potrafiaca spoglądać bardziej trzeźwo na świat (Np. że lepiej się poddać i żyć, a nie zginąć śmiercią honorową). Z jej przemyśleń na temat ówczesnej roli kobiety wyłania się świat pełen hipokryzji, w którym lista rzeczy zakazanych dla dziewczyn, mezatek i wdów (czyli po prostu wszysykich kobiet), jest tak długa, że, zapchalaby super komputer NASA, gdyby ja spisać. Scarlett buntuje się przeciw idiotycznym prawom: temu, ze powinna jeść jak ptaszek, bo panowie lubią takie kobiety, że nie powinna odsłaniac ramion nawet w wściekły upał, że będąc ponad rok po śmierci męża nie ma prawa pojawić się nawet na żadnym przyjęciu, bo przecież to by oznaczała, że skalala pamięć swego Malzonka. Tego typu okrutnych dla kobiet nakazów, które zresztą narzucają sobie one same jest naprawdę mnóstwo i gdy uswiadomimy sobie, że Scarlett ma zaledwie 16 czy później 17-18, to naprawdę możemy jej współczuć i kibicować. A na pewno jesteśmy w stanie zrozumieć, ze ma dość narzucanej jej roli wdowy pogrzebanej za życia czy anioła miłosierdzia opiekującego się rannym w szpitalu. Na Boga, wydaje mi się, ze mam w sobie więcej współczucia niż Scarlett, ale gdyby mnie okrągle miesiące zmuszano, bym opiekowała się rannymi na wojnie chorymi (a więc bród, smród, tyfus, gangreny, itd.), też miałabym dość. I pod tym względem Scarlett ma w sobie sporo z feministki, nawet jeśli sama myśli o Melanii (cudowna, ciepła postać!!!) że jesf glupią sufrazystką. To Scarllet w swoim buncie i nie godzeniu się na sztywne ramy, w które próbuje się ją wsadzić jest bliższa sufrazystkom, tyle tylko, że Melania jest wykształcona, ta jednak daje wtloczyc we wszystkie społeczne konwenanse i czuję się w nich dobrze.

I dopiero wreszcie,, Przeminelo z wiatrem " jest romansem. Ale jakim! Subtelnym, rozwijającym się powoli, a Rhett, choć kawał skurczybyka z niego jest jednym z najwspanialszych skurczybyków w literaturze. Niniejszym oświadczam, że dołączam do grona Pań, które kochają Rhetta Buttlets (nie mylić z Clarkiem Gable, choć trzeba przyznać, że pasuje idealnie!!) (tak, słyszałam, że w kolejnych częściach jest mniej czarujący, przekonam się, bo na pewno szybko pożycze 2 i 3 tom od Mamy)

Przyznaję, byłam do tej książki uprzedzona i choć od kiedy pamiętam stała na Maminej półce, to od zawsze też ją omijałam szerokim łukiem. Przyszła jednak kryska na Matyska, w czym duża zasługa BBC, które wrzucił te powieść na listę 100 książek, które trzeba przeczytać w życiu, a ja mam taką małą ambicje, by faktycznie je przeczytać.

No, to w końcu wzięłam to od Mamy z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chyba znowu dam sobie spokój z Jeżycjadą na jakiś czas. Tomy od Szostej klepki do Idy sierpniowej przeczytałam ciągiem kilka lat temu, teraz w krótkim odstępie tomy od Brulionu do Pulpecji.

Niestery, z przykrością stwierdzam, że Pulpecja, ze wszystkich dotychczasowych tomów jest najsłabsza.

Zacznijmy od tego, że Patrycja jest naprawde kiepsko slonstruowaną postacią, przede wszystkim niekonsekwentną (tak, wiem, że konsekwencja generalnie nie jest wiodącą cechą nastolatek). Na początku średnio da się ją lubić, bo jest tak pewna siebie, że aż zrozumiała. W pewnym momencie jednak Pulpecja miała szansę stać się jedną z ciekawszych bohaterek serii - poszukuje swojej tożsamości, w przeciwieństwie od sióstr, niekoniecznie w rodzinie, jest bardziej praktyczna, bardziej,, dzisiejsza" czy nawet wręcz,, feministyczna" w swych poglądach. Uparcie twierdzi, że nie potrzebuje faceta.

I wszystko lega w gruzach, za sprawą Baltony. Tak, wiem, miłość nie wybiera, zmienia itd. Rozumiem. Nie wiem tylko dlaczego Patrycja aż tak bardzo zapomina o swoich ideałach, dlaczego aż tak bardzo przestaje być sobą?

Nie mówiąc o tym, że wątek miłosny jest prowadzony raczej powoli i spokojnie, aż tu nagle, hurra, bierzemy ślub. No litości. To były lata 90, nie XIX wiek, mogę się mylić, ale raczej wtedy młodzi nie podejmowali tak ważnych decyzji w godzinę... Ale może się czepiam.

Jeszcze słabszy był wątek Romy. Po pierwsze to, że Patrycja była tak oslepiona miłością do Baltony, że ogólnie mówiąc ma w nosie to, że jej długoletnia przyjaźń się rozjechała. Bo przecież nie można porozmawiać z przyjaciółką?

Po drugie sama Roma... Nie wiem co autorka chciała osiągnąć zareczając ją zaraz po maturze. Chciała jej wynagrodzić to, że jest brzydsza od Patrycji? Żałosne. Rzuciła dziewczynę w jakiś związek z rozpaczy, bo przecież młoda dziewczyna, bez faceta, a najlepiej męża (lub przynajmniej narzeczonego), nie jest w stanie się jakoś spełniać? Przecież nie mogła wymyślić Romie innego, bardziej buntowniczego życiorysu, zwłaszcza, że dziewczyna zadatki na to miała. Nie no, lepiej, by z rozpaczy za Baltoną rzuciła się w małżeństwo z jakimś facetem zaraz po maturze. 😂

Kolejna rzecz, która mnie w tym tomie irytowala, to Pyza i Tygrys, a w zasadzie chyba bardziej ich matka.,, Gówniary" za przeproszeniem nie dają cienia prywatności ciotce i jej mężowi, a Gaba reaguje dopiero wtedy, kiedy Ida robi jej awanturę. Postacie dziecięce przestają być w Jezycjadzie fajne i mądre (jak np mali Bobcio czy Kozio), a stają się rozwydrzone i wredne.

Wreszcie, zabrakło mi tu też humoru z poprzednich tomów oraz przede wszystkim dobrze oddanych realiów miejskich czasów gwałtownych przemian. A jeszcze w Brulionie było tego mnóstwo. Nawet w Noelce sporo.

Szkoda, pewnie sięgnę po kolejny tom serii, ale dopiero za jakiś czas.

Chyba znowu dam sobie spokój z Jeżycjadą na jakiś czas. Tomy od Szostej klepki do Idy sierpniowej przeczytałam ciągiem kilka lat temu, teraz w krótkim odstępie tomy od Brulionu do Pulpecji.

Niestery, z przykrością stwierdzam, że Pulpecja, ze wszystkich dotychczasowych tomów jest najsłabsza.

Zacznijmy od tego, że Patrycja jest naprawde kiepsko slonstruowaną postacią,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No, dobra, przyznaję się, tak naprawdę jeszcze jej nie doczytalam, ale zapisuje ja, bo zostało mi 100 stron, a że jesr moja i nie muszę jej oddawać, to z pewnością ja doczytam.

Ale nie w najbliższych dniach, odłożyłam ja bowiem nie dlatego, że to jest zła ksiazka, ale dlatego, że jesr bardzo wymagająca intelektualnie. Nie da się jej po prostu,, przelecuec", bo wymaga dużego skupienia się treści, a ja mam aktualnie taki mordor w pracy, że po wytężaniu mózgu przez osiem godzin, naprawdę nie mam ochoty jeszcze się mocno skupiac nad lektura. Po prostu mam ochotę przeczytać coś lekkiego, co mnie odpręży, a Myśliwski raczej skłania do refleksji, a nie odpręża.

I bardzo dobrze zresztą, że skłania, takich książek też mi czasem potrzeba, ale aktualnie,, Pałac" bardzo się rozmija z moim czytelniczym nastrojem oraz po prostu,, zdolnościami umyslowymi" tak to ujmijmy 😂 Mój mózg po kilku godzinach wzmożonej pracy niestety nie potrafi przyswoić pięknego stylu Pana Wiesława czy głębi niektórych przemyśleń i lapalam się na tym, że nie wiem co czytam. A dodatkowo sprzyjała temu forma tekstu, - wewnętrznego monologu narratora. Łatwo przy takiej narracji cos ominąć, przegapić, bo raczej nie ma obaw, że przegapimy jakieś istotne wydarzenie. Tutaj, tak naprawdę niewiele się dzieje, za to jest jak wspomniałam mnóstwo refleksji oraz mnóstwo (wręcz eksplozja) impresjonistycznych i ekspresjpnistycznych opisów.

Początek mi się bardzo podobał, później już mniej i nie wiem na ile to wina mojego,, nastroju", a na ile tego, że dalej tekst jesr trochę zbyt przegadany, ale jak dotąd jest to moje najsłabsze spotkanie z proza Myśliwskiego. Gdy do niego wrócę, dam znać jak oceniam finalnie.

No, dobra, przyznaję się, tak naprawdę jeszcze jej nie doczytalam, ale zapisuje ja, bo zostało mi 100 stron, a że jesr moja i nie muszę jej oddawać, to z pewnością ja doczytam.

Ale nie w najbliższych dniach, odłożyłam ja bowiem nie dlatego, że to jest zła ksiazka, ale dlatego, że jesr bardzo wymagająca intelektualnie. Nie da się jej po prostu,, przelecuec", bo wymaga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie mamy jeszcze połowy roku, ale jestem prawie pewna, że to albo będzie ksiazka roku, albo będzie gdzieś w Top 3, jak na ten moment zepchnęła z piedestału,, Rdzę", nad którą piałam z zachwytu i ciężko będzie jakiekolwiek innej powieści czy reportażowi przebić tego klasyka.

Co za styl, co za język, co za epickie, monumentalne dzieło! Wcale się nie dziwię, że,, Grona gniewu" regularnie znajdują się na listach najlepszych książek amerykańskich wszechczasów czy takich jak 100 BBC.,, Grona gniewu" to powieść doskonała.

Tematyką kojarzy mi się mocno z,, Germinalem" Zoli, tam wprawdzie mamy przedstawione środowisko górników, a tutaj rolników, ale obaj autorzy skupili się na jednej rodzinie, która z powodów ekonomicznych: czyli wyzysku kapitalistycznego oraz czasów głębokiego kryzysu, stopniowo popada w skrajna nędzę. Obaj też opisują to jak w ludziach nabrzmiewają tytułowe grona gniewu, jak dochodzi do ,,żniw gniewu".

Steinbacka i Zolę różni jednak obrana technika i to moim zdaniem przemawia za Amerykaninem. Jak wiadomo francuski, pisarz byl jednym z głównym twórców naturalizmu, u niego wszystko jest brzydkie, fatalistyczne, zdegenerowane, poddane zwierzęcym instynktom. Steinbeck postawił na realizm, co być może wynika stąd, że sam poznał takie realia, pracując wśród robotników w rodzinnej Kalifornii. Dzięki realizmowi (choć chwilami też autor sięga do naturalistycznych elementów),, Grona gniewu " nie są tak przytłaczajace jak,, Germinal", tego drugiego nie da sie dłużej czytać bez strasznego doła i zmęczenia.

,,Grona gniewu" opowiadają historię rodziny Joadów, którzy wywłaszczeni ze swojej ziemii są zmuszeni do emigracji zarobkowej. Są oni metaforą tysięcy rodzin, którzy w latach 20 i 30 wyruszyli na zachód kraju legendarną Route 66 (dlatego też jest to też świetna powieść drogi) w poszukiwaniu pracy, a z powodu zachłanności magnatów finansowych popadli w skrajne ubóstwo. Straszne jest to jak autor ukazuje uzależnienie życia setek tysięcy ludzi od garstki bogaczy, którzy wywłaszczają chłopów z ziemi, sztucznie napędzają ogromne zapotrzebowanie pracy i wykorzystując to, że ludzie umierają z głodu obniżają płacę jak tylko się da. Jeszcze smutniejsze jest to, że to co działo się 100 lat temu w USA dziś dzieje się w wielu krajach, np. w Bangladeszu, gdzie kilkuletnie dzieci pracują za miskę ryżu i dach nad głową.

Steinback wprost genialnie obnażył mechanizmy kapitalizmu w najgorszej postaci (nie byłabym zdziwiona, gdyby w Korei Północnej była to jedna z lektur obowiązkowych, bo wręcz idealnie pokazuje jak zły jest to system) oraz ludzką, kruchą psychikę. W dodatku tak bardzo przywiązuje nas do swoich bohaterów, że każda ich klęskę czy radość przeżywamy razem z nimi. Powieść ta pewnie też jest świetna dla socjologów, bo pokazuje jak w ludziach rodzi się bunt, jak ludzie reagują na krzywdę, jak tworzą się mikro-narody

10/10. Chyba muszę częściej czytać tego autora, bo zazwyczaj są to strzały w dziesiątkę.

PS. Gorąco też polecam,, Myszy i ludzi " tego samego autora, ale ostrzegam, facet łamie serca.

Nie mamy jeszcze połowy roku, ale jestem prawie pewna, że to albo będzie ksiazka roku, albo będzie gdzieś w Top 3, jak na ten moment zepchnęła z piedestału,, Rdzę", nad którą piałam z zachwytu i ciężko będzie jakiekolwiek innej powieści czy reportażowi przebić tego klasyka.

Co za styl, co za język, co za epickie, monumentalne dzieło! Wcale się nie dziwię, że,, Grona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak dotąd każda kolejną ksiazką Małeckiego, byłam bardziej zachwycona niż poprzednią, dlatego po genialnej,, Rdzy" miałam pewne obawy, czy ,,Dżozef" na pewno mi się spodoba. I rzeczywiście ta powieść Małeckiego, przełamała passę.,, Dżozef" mi się spodobał, ale nie będę nad nim piała z zachwytu. Z dotychczasowych książek autora jakie czytałam, ta podoba mi się najmniej.

Nie przemówił do mnie jednak pomysł Kozła - mrocznego ducha, choć zdaje sobie sprawę, że stanowił on świetną metafore łańcuchów, którymi sami zwiazujemy swoje życie, podobnie w tym przypadku nie do końca przemówił do mnie realizm magiczny - te znikające korytarze itd.

Przyznam też bez bicia, że nie jestem fanką prozy Josepha Conrada, a powieść Małeckiego wypadałoby przeczytać znając ją dość dobrze, a ja już niewiele pamiętam ze,, Smugi cienia " czy innych utworów Conrada i z pewnością nie umiałam odczytać wszystkich głębokich aluzji w tekście, (to oczywiście nie jest wadą tej książki, nie jest winą autora, że jego czytelnik nie jest odpowiednio przygotowany do lektury). Niemniej nawet ja, niewiele pamiętając z twórczości angielskiego pisarza, potrafiłam dostrzec wykorzystanie ważnych coradowskich motywów, - jądra ciemności, czy też smugi cienia - dla głównego bohatera, Grześka, taka smuga cienia pozostaje sam pobyt w szpitalu, który zmienia go z chłopaka w mężczyznę i pozostawia w jego psychice głęboki ślad.

Podoba mi się też wykorzystanie motywu sztuki ożywionej, Stachu ma trochę z Pigmaliona czy z dr Frankensteina.

Swietna jest też afirmacje życia, płynąca z ostatnich stron powieści. Ogolnie oceniam ja wysoko, choć jak wspomniałam, Rdzy czy Dygotu w mojej ocenie nie przebił, nawet jeśli Małecki umiejętnie żongluje tu gatunkami powieściowymi, motywami czy aluzja i literackimi.

PS. Zdarzyły się też niestety błędy merytorycznie: antonowka to nie to samo co papierowka, a operacji planowanych nie przeprowadza się wieczorem, bo pacjenci muszą być na czczo, ze względu na narkozę, z tego powodu robi się je ranem :) Az dziwne, że tego korekta nie wylapala.

Jak dotąd każda kolejną ksiazką Małeckiego, byłam bardziej zachwycona niż poprzednią, dlatego po genialnej,, Rdzy" miałam pewne obawy, czy ,,Dżozef" na pewno mi się spodoba. I rzeczywiście ta powieść Małeckiego, przełamała passę.,, Dżozef" mi się spodobał, ale nie będę nad nim piała z zachwytu. Z dotychczasowych książek autora jakie czytałam, ta podoba mi się najmniej.

Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

25/52 - Neal Shusterman: Głębia Challengera.

Gdyby ktoś z Was miał tyły oceanograficzne, tak jak ja, to wyjaśniam, że tytułowa Głębia Challengera, to najgłębszy punkt Rowu Marianskiego, dosłownie dno świata. Gdyby postawić na nim Mount Everest, to jeszcze nad jego szczytem byłoby tyle wody, że zmieściłyby się niemal całe nasze Rysy. Prawie 11 km w głąb wody.

Tytuł ten jest więc doskonałą metafora głębi czeluści w jaką zapadł bohater powieści - Caden Bosch. Inteligentny, lubiany, zdolny nastolatek, z którego głową w pewnym momencie coś zaczyna się dziać nie tak. Mówiąc mało delikatnie chłopak zaczyna świrować.

I o tym właśnie jesr ta książka o powolnym opadaniu w toń obłędu, równie głębokiego jak Głębia Challengera.

Neal Shustermana już znałam z bardzo lubianych przeze mnie,, Podzielonych" i choć wspomniana książkę uwielbiam, za jej przerażająca futurystyczną wizję, to wlasnie,, Głębia Challengera" pisarz udowodnił mi, że umie pisać. Napisać futurystyczną dystopię pełna zwrotów akcji na pewno nie jest łatwo, ale refleksyjną powieść o szaleństwie? To już o wiele, wiele trudniej.

A Shusterman zrobił to znakomicie. Autor obrał tu bowiem bardzo zgrabny zabieg stylistyczny. Naprzemiennie pokazuje nam Cadena w świecie realistycznym oraz Cadena - członka wyprawy, która ma na celu eksploracje Głębi Challengera. Jest to tym bardziej trafione, że narracja jest prowadzona pierwszoosobowo. Na początku czytelnik jest trochę zagubiony, później odkrywa, że statek i wyprawa są tu metaforą, przeniesieniem w świat urojony rzeczywistości szpitalnej. Aż mi się buzia uśmiecha na myśl o tak dobrym wykorzystaniu toposu Statku Szaleńców. (znany np.z Lotu nad kukułczym gniazdem) czy nomen omen - to nie może być przypadek obrazu Hieronima Boscha.

Na okładce jest napisane, że Caden żyje w dwóch swiatach. Ja się z tym nie zgodzę. Według mnie jest to jeden, przenicowany świat, i świadczy o tym M.in. scena, w której cialo marynarza Boscha zostaje przenicowane. Świat Cadena jest rozwarstwiony, podobnie jak rozwarstwiona jest ludzka osobowość (id, ego, Superego), z tym tylko, że o ile człowiek zdrowy potrafi rozróżnić swoje sny czy marzenia od rzeczywistości, tak Caden nie. Jego świat wewnętrzny i zewnętrzny świat się nakładają na siebie, tak, że Caden często nie wie co jest rzeczywistoscia, a co fikcją.

Moglabym tak jeszcze naprawdę długo się rozpisywać o tym jak wspaniale autor operuje różnymi symbolami i jak wiąże sceny czy postaci ze szpitala i statku, o tym jak bohater dokonuje transgresji, ale po co? Przekonajcie się sami. Warto tym bardziej, że książka jesr w dużej mierze oparta na historii syna autora - Brendana.

PS. Jednak muszę coś dopisać. Powieść ta mocno kojarzy mi się z,, Obłędem "Krzysztonia, o którym pisałam magisterke i przypomina mi jak analizowałam zjawisko obłędu jako grę społeczną, (a raczej mieszankę 4 ich rodzajów wg teorii Rogera Calloisa) i u Cadena dostrzegam głównie grę mimikryczną - naśladowanie, w jego przypadku kogoś innego.

25/52 - Neal Shusterman: Głębia Challengera.

Gdyby ktoś z Was miał tyły oceanograficzne, tak jak ja, to wyjaśniam, że tytułowa Głębia Challengera, to najgłębszy punkt Rowu Marianskiego, dosłownie dno świata. Gdyby postawić na nim Mount Everest, to jeszcze nad jego szczytem byłoby tyle wody, że zmieściłyby się niemal całe nasze Rysy. Prawie 11 km w głąb wody.

Tytuł ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Od około dwóch lat zauważyłam u siebie nagły odwrót od fantastyki i jak wcześniej podobalo mi się mnóstwo książek z tego gatunku, tak od jakiegoś czasu rzadko która. A ,,Dziecko Odyna" podobało mi się bardzo! Tak bardzo, że od razu zamówiłam u męża część 2 i 3 na prezent z okazji Dnia Kobiet i właśnie siedzę ze ,, Zgnilizna" na kolanach.

Pettersen oczarowała mnie prostota tej historii i brakiem efekciarstwa, za to solidnym klasycznym fantasy. Oraz fajnie skonstruowanym, nienachalnym wątkiem romansowym. W większości właśnie ten temat stanowi piętę achillesowa różnego rodzaju książek fantasy i YA, ale Pettersen wyszła z historii Hirki i Rimego obronną ręką. Aż się im kibicuje, zwłaszcza, że też oboje sranowia bardzo fajne postacie (a niestety zazwyczaj albo bohaterki są denne, albo bohaterowie).
W dodatku zgrabnie opowiedziana historia z kilkoma zaskoczeniami, ładny język i zakończenie kazace od razu sięgać po część drugą.

Od około dwóch lat zauważyłam u siebie nagły odwrót od fantastyki i jak wcześniej podobalo mi się mnóstwo książek z tego gatunku, tak od jakiegoś czasu rzadko która. A ,,Dziecko Odyna" podobało mi się bardzo! Tak bardzo, że od razu zamówiłam u męża część 2 i 3 na prezent z okazji Dnia Kobiet i właśnie siedzę ze ,, Zgnilizna" na kolanach.

Pettersen oczarowała mnie prostota...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już sam tytuł jest intrygujący, prawda? Dalej jest nie mniej intrygująco, bo autorka dość oryginalne podeszła do tematu podróży w czasie, zagadnień takich paradoksy czasowe itp. tworząc historie wąskiej kasty społecznej, która została (i tu można wybrać: przeklęta bądź poblogoslawiona) możliwościa przeżywania swojego życia w kółko. Oczywiście na najróżniejsze sposoby. Tytułowy Harry August jest niczym kot, ma kolejne życia. A kazde kolene barwniejsze od poprzednego.

Powieść Claire North porusza kilka ważnych spraw, np tego czy można zmieniać bieg historii nawet dla szczytnych celów albo czy można kogoś zabić dla dobra ogółu.

Ogólnie mówiąc jest naprawdę dobrze napisana książka, ale żeby nie było zbyt słodko, muszę tu wlać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Niestety, i to jest moim zdaniem główna wada tej ksiazki, strasznie długo się rozkręca i na początku forma przerywania głównej fabuły retrospekcjami z innych żywotów mnie strasznie draznila. Bądźmy szczerzy: finalnie tylko część tych dygresji okazała się istotna dla fabuły, inne tylko rozepchaly powiesc. Dopiero tez w polowie zrozumialam co jeszcze mi w tej ksiazce nieco przeszkadza: otóż brak humoru. Ja rozumiem, że autorja poszla troche w inny wymiar niz rozywkowy: bardziej filozoficzny, ale litości, pzeciez ubrała to co mial do powiedzenia w stroj literatury fantasy i napawde bohater nie musial byc tak powazny.

Przyznam, że mnie tak powazie wciągnęła dopiero w okolicach 2/3. Za to z ręką na sercu, że finał książki to rekompensuje.

Już sam tytuł jest intrygujący, prawda? Dalej jest nie mniej intrygująco, bo autorka dość oryginalne podeszła do tematu podróży w czasie, zagadnień takich paradoksy czasowe itp. tworząc historie wąskiej kasty społecznej, która została (i tu można wybrać: przeklęta bądź poblogoslawiona) możliwościa przeżywania swojego życia w kółko. Oczywiście na najróżniejsze sposoby....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Szkoda, że Aleksijewicz napisała tak mało książek. Dobrze, że Aleksijewicz nie napisała (jeszcze?) więcej książek.

Szkoda, bo białoruska reporterka ma niebywały talent to opisywania trudnych wydarzeń w sposób zmuszający do myślenia. Potrafi wydobyć ze swoich rozmówców to, o czym oni sami nawet nie zdają sobie sprawy. Jest po prostu mistrzynią prowadzenia wywiadów, a właściwie chyba po prostu słuchania. Tak samo jest w ,,Cynkowych chłopcach" gdzie opisuje losy Afgańców oraz ich rodzin, historie żołnierzy, którzy podobnie jak amerykańscy żołnierze z Wietnamu tracili wszystko w bezsensowanej wojnie, a później byli odsądzani od czci i wiary przez własne społeczeństwo, nazywanie mordercami, potępiani.

Dobrze, że autorka nie napisała więcej, bo zawsze wybiera bardzo trudne tematy: II wojna światowa, wojna w Afganistanie, Czarnobyl, upadek komunizmu. Może więc życzyć jej, by nie miała tematów do pisania.... Cóż, myślenie życzeniowe.

Jak zwykle wspaniała Swietłana. Jak dobrze, że mam już kolejną jej książkę ,,Ostatnich świadków", ale przed nią, na pewno zrobię przerwę, by nabrać oddechu przed lekturą tego kalibru.

Szkoda, że Aleksijewicz napisała tak mało książek. Dobrze, że Aleksijewicz nie napisała (jeszcze?) więcej książek.

Szkoda, bo białoruska reporterka ma niebywały talent to opisywania trudnych wydarzeń w sposób zmuszający do myślenia. Potrafi wydobyć ze swoich rozmówców to, o czym oni sami nawet nie zdają sobie sprawy. Jest po prostu mistrzynią prowadzenia wywiadów, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ta ksiazka to emocjonalny walec. Tak najlepiej ja opisac, bo po jej przeczytaniu człowiek czuje sie psychicznie sponiewierany.

Matko, co ja przeczytałam! Zdarzało mi się płakać podczas lektury książek, choć bardzo rzadko, raczej nie należę do osób, które rycza na każdej książce i każdym filmie, ale trzy razy, tak jak w przypadku ,,Słowika", to jeszcze nigdy. Tak bardzo zzylam się z bohaterkami, że zlapalam się na tym, że sluchajac o ich losach wykrzykiwalam krotkie ,,o, nie!", przezywalam ss-manow od suk....,a gdy do Vianne przybyl rabin i nastapilo co nastapilo, bylam tak wściekła na autorke, że wylczylam telefon z fochem i slowami ,, nienawidze jej (autorki), nie slucham dalej". (Dla mnie osobiście był to najgorszy fragment książki).Oczywiście, slowa nie dotrzymalam i dosluchalam te godzine i znów się poplakalam.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Hannah wręcz celowo gra na emocjach, szczegoly historyczne są w zasadzie zarysowane, a fabuła ma słabe strony *, ale przymykam na nie oczy, gdy dostaje taka epicka historie, wspaniałe, pelnokrwiste bohaterki i taka emocjonalna karuzele, jak bardzo rzadko kiedy. Po prostu pokochałam Vianne i Isabell.

10/10 i bardzo polecam, ale po 2/3 zdecydowanie zalecam mieć pobliżu opakowanie chusteczek.

A audiobook w wykonaniu pani Danuty Stenki to mistrzostwo świata! Jak ona to przeczytała!!

* SPOJLER

Pisząc a brakach w fabułę miałam na myśli kilka epizodów, no. to skąd Vianne ma dokumenty Juliet, skoro Isabell została z nimi złapana? Jak Isabel wytłumaczyła siostrze kradziez roweru i jakim cudem nikt nie zauważył, ze gdy brakowalo wszystkiego, ona nagle zdobyla rower? Jakim sposobem Vianne udalo sie zabrac niepostrzezenie Ariego od Rachel w tlumie ludzi, pozniej przebyc spory kawalek z kolyska i rzeczami malego i jeszcze udawac, ze adoptowala go. Przeciez to bylo male miasto i skoro rzeźniczka rozpoznala chlopca, to musial tez go rozpoznac jakis kapuś - mocno naciagana historia. Sytuacja, w której Isabell do samego końca tułaczki obozowej miała przy sobie Micheline (nie wiem jak napisać, bo sluchalam), zakrawa na cud, zwłaszcza, że kobieta była w wieku jej matki czyli musiała mieć najmniej 50 lat. Trudno mi uwierzyć, że ponad 50 letnia kobieta, nawet jeśli zahartowana przez Pireneje, była w stanie przetrwać tyle samo, a jak się okazuje nawet więcej niż 25 latka.
I kilka innych takich mankamentow, by się znalazło, ale nie odebrały mi one radości lektury.

Ta ksiazka to emocjonalny walec. Tak najlepiej ja opisac, bo po jej przeczytaniu człowiek czuje sie psychicznie sponiewierany.

Matko, co ja przeczytałam! Zdarzało mi się płakać podczas lektury książek, choć bardzo rzadko, raczej nie należę do osób, które rycza na każdej książce i każdym filmie, ale trzy razy, tak jak w przypadku ,,Słowika", to jeszcze nigdy. Tak bardzo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pierony. Górny Śląsk po polsku i niemiecku. Antologia Dariusz Kortko, Lidia Ostałowska
Ocena 7,6
Pierony. Górny... Dariusz Kortko, Lid...

Na półkach: ,

A także czesku i zydowsku, bo jezcze te perspektywy tutaj są przedstawione,tak gwoli uściślenia.

Dla Ślązaków pozycja obowiązkowa, dla Nie-Hanysow, może nie konieczna, ale jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć więcej o naprawdę bujnej historii Śląska i dlaczego region ten jest takim tyglem kulturowym, to pozycja ta będzie idealna.

Bardzo solidny zbiór reportaży, którego dużą zaletą jest przedstawienie pewnych wydarzeń z różnych stron: świetnie to widać na podstawie relacji z oblężenia/obrony Katowic.

Na minus należy zapisać to, że książkę się długo i chwilami ciężko czyta, zwlacza początkowe partie, gdzie język jest jeszcze dość archaiczny. No i fakt, że narrację urwano na 1989 roku. Gdyby był jeszcze choćby krótki rozdział o współczesnosci Śląska, to zbiór byłby moim zdaniem pełniejszy i ciekawszy.

A także czesku i zydowsku, bo jezcze te perspektywy tutaj są przedstawione,tak gwoli uściślenia.

Dla Ślązaków pozycja obowiązkowa, dla Nie-Hanysow, może nie konieczna, ale jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć więcej o naprawdę bujnej historii Śląska i dlaczego region ten jest takim tyglem kulturowym, to pozycja ta będzie idealna.

Bardzo solidny zbiór reportaży, którego dużą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam mieszane odczucia odnośnie tej książki. Z jednej strony doceniam, bo naprawdę ,,kopnęła" mnie na tyle, bym przemyślała kilka kwestii dotyczących swojej wiary, relacji z innymi czy z Bogiem. I za to naprawdę duży plus dla autora, a jeszcze większy szacun dla wydawców, że potrafili tak rozreklamować tę książeczkę, by sprzedawała się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Choć wierzę, że to nie do końca kwestia reklamy, a też tego, że po prostu pomaga ludziom jak swego czasu ,,Przebudzenie" De Mello i działa tu efekt kuli śnieżnej.

Z drugiej strony, wychodzi ze mnie zmanierowany filolog, bo przez całą książkę trochę mnie raził i nie pozwolił w pełni cieszyć się lekturą mocno kulawy styl autora. Taki trochę dziecinny wręcz. Mocno się zatem zdziwiłam, gdy zauważyłam dzisiaj, że Young wydał coś jeszcze. Być może już na fali popularności ,,Chaty" i może (oby) jego styl ewoluował, ale niestety w tej książce jest z tym naprawdę słabo.

Niemniej warte przeczytania dla osób wierzących i poszukujących Boga lub o neutralnym stosunku wobec Niego. Jeśli ktoś jest zadeklarowanym ateistą, to cóż.. sądzę, że będzie miał bekę z takiej książki i tylko niepotrzebnie będzie drwił.

Mam mieszane odczucia odnośnie tej książki. Z jednej strony doceniam, bo naprawdę ,,kopnęła" mnie na tyle, bym przemyślała kilka kwestii dotyczących swojej wiary, relacji z innymi czy z Bogiem. I za to naprawdę duży plus dla autora, a jeszcze większy szacun dla wydawców, że potrafili tak rozreklamować tę książeczkę, by sprzedawała się w milionach egzemplarzy na całym...

więcej Pokaż mimo to