-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2019-09-09
Będę uczciwy. Muszę Was poinformować, że jestem fanem pisarstwa Michała Cholewy i nie jestem przez to obiektywny. Co więcej, jest On moim ulubionym pisarzem. „Sente” utwierdza mnie w przekonaniu, że moja sympatia do autora ma mocne podstawy. Recenzowana książka jak i cały cykl „Algorytmy Wojny” są świetną military s-f lub jak kto woli space operą. Dziwię się, że pisarz nie zdobył szerszej popularności. Jestem gotowy stwierdzić, że jest to wręcz niesprawiedliwe.
„Sente” jest kontynuacją serii a przede wszystkim „Inwita”. Michał Cholewa często dokonuje zwrotów akcji i zaskakuje czytelnika. Z tego powodu nie mogę powiedzieć za wiele, aby nie psuć Wam zabawy. Parę słów napiszę o fabule powieści.
Ludzie badają zdobyczny okręt Sztucznej Inteligencji. Imperium, Unia Europejska i Amerykanie zawiązują sojusz przeciwko SI. Wspólny, bardzo groźny wróg jednoczy ludzi. Jednakże SI działa metodycznie a przede wszystkim niezwykle podstępnie. Maszyny dają małe zwycięstwo ludziom, żeby za chwilę zgarnąć o wiele większą pulę nagród. Właśnie potyczki pomiędzy ludźmi a SI stanowią najciekawsze i najbardziej wciągające fragmenty książki.
I tu warto napisać rzecz najważniejszą. Czytelnik ani przez chwilę się nie nudzi. Michał Cholewa bombarduje go arcyciekawą akcją. Należy podkreślić, że nie jest to pisanina w stylu „zabili go i uciekł”. Wątki są bardzo interesujące a co ważniejsze pisarz nie dubluje pomysłów. Byłem pod wielkim wrażeniem pomysłowości autora.
Mocną stroną są bohaterowie powieści. Nie są to papierowe zapchajdziury, ale ludzie z krwi i kości. Nie wyczułem na tym polu jakiejkolwiek sztuczności. Większość pierwszo- i drugoplanowych postaci ma swój indywidualny rys psychologiczny. Nawet dowódca desantu Kalista, który co najwyżej jest postacią drugoplanową, zastał opisany w interesujący sposób. Człowiek ten jest skupiony na zadaniu i wie, że opłakiwanie kolegów na polu bitwy to zły pomysł. Ale nie są mu obojętni nawet podczas walki. Nie umiem opisać niuansów charakteru tego żołnierza, ponieważ nie nazywam się... Michał Cholewa.
Bardzo mocnym plusem są walki okrętów przestrzeni kosmicznej. Kiedyś o dobrych grach komputerowych mówiło się, że są „miodne”. Do „Sente” te określenie pasuje jak ulał. Statki tak po prostu nie strzelają do siebie. Autor roztacza wizje wyszukanych strategii, pochodów, prowokacji i pułapek. Opisy walk zajmują sporą część książki. I nie jest to powód do zmartwień.
Jest też trochę polityki zwłaszcza w poprzednich tomach. Tu też Michał Cholewa bryluje. Nie czytamy o gadających głowach, które zalewają nas potokiem słów. Oby więcej znaków trafiło do drukarni wydawnictwa. To nie Cholewa. Bilans między opisami walk i dyskusjami w gabinetach nie jest zachwiany. Politycy są wytrawnymi graczami. Nasuwa mi się przykład przedstawiciela dyplomacji UE prowadzącej rozmowy z Imperium.
Podsumowując, liczę na to że autor nie rozciągnie cyklu na skalę weberowską (np. cykl o Honor Harrington). Można otworzyć nowy cykl o czym pisarz już wspominał (Algorytmy pokoju).
Jednym słowem: polecam.
Będę uczciwy. Muszę Was poinformować, że jestem fanem pisarstwa Michała Cholewy i nie jestem przez to obiektywny. Co więcej, jest On moim ulubionym pisarzem. „Sente” utwierdza mnie w przekonaniu, że moja sympatia do autora ma mocne podstawy. Recenzowana książka jak i cały cykl „Algorytmy Wojny” są świetną military s-f lub jak kto woli space operą. Dziwię się, że pisarz nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przejdę od razu do rzeczy. Trzeci tom cyklu Ekspansja jest dużo słabszy od dwóch poprzednich. Autorzy mocno spuścili z tonu. Byłem bardzo rozczarowany.
Nie wiadomo co napisać w cyklu planowanym na „iks” części? Wprowadzamy kilku nowych bohaterów. Można opisać ich historię i wspomnienia. Drugą „zapchajdziurą” są rozważania filozoficzne na linii Bóg-protomolekuła. Za dużo tej pseudo teologii, Okej, można się pozastanawiać czy w boskim planie jest miejsce na inne rasy i cywilizacje. To nie jest podręcznik do seminarium duchowego i raczej ta książka nigdy się nią nie stanie.
Poza tym irytujące są rozmowy Holdena z duchem detektywa. Wskrzeszony przez protomolekułę policjant mówi rebusami. Nie wiadomo o co mu chodzi. A jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi – rzecz jasna – o pieniądze. Chcesz się dowiedzieć w czym rzecz? Kolejne tomy cyklu się już tłumaczą!
Kolejna sprawa – sama protomolekuła. Najpierw miała być bombą biologiczną, która zmieni ludzkość w jakiś inny byt. Potem nagle wygenerowała tytułowa wrota w inną „dzielnice” kosmosu. Po drodze można było ją zamienić w super broń zamieniając dzieci w potwory o sile Hulka. Eeee... tam. Za dużo tego.
Jeszcze kwestia samego tytułu. Jaki Abaddon? W treści książki nie ma ani słowa o tytułowym panie Abaddonie. Kiedy się dowiem kto zacz? Po przeczytaniu tuzina powieści z cyklu Ekspansja?!
Książka nie jest tragiczna. Pod koniec jest sporo akcji i duet pisarzy wrócił do formy. Niestety niesmak pozostał. Książka mnie umęczyła. Mogłaby być krótsza o rozwlekłe, nic niewnoszące dialogi, rozważania teologiczne i zbędne wątki.
Przejdę od razu do rzeczy. Trzeci tom cyklu Ekspansja jest dużo słabszy od dwóch poprzednich. Autorzy mocno spuścili z tonu. Byłem bardzo rozczarowany.
Nie wiadomo co napisać w cyklu planowanym na „iks” części? Wprowadzamy kilku nowych bohaterów. Można opisać ich historię i wspomnienia. Drugą „zapchajdziurą” są rozważania filozoficzne na linii Bóg-protomolekuła. Za dużo...
Dwa statki wyruszyły na pionierską wyprawę opłynięcia Kanady od północy. Niestety wybrały są najgorszą porę roku z możliwych. Morze skuł lód i oba okręty zostały uwięzione w arktycznej pułapce. XIX-wieczna wiedza na temat żeglugi okazała się niewystarczająca. Zapasy zaczynają się kończyć a morale marynarzy spada wprost proporcjonalnie do temperatury powietrza i wody wokół nich. Ludzie decydują się opuścić pokład i podążać drogą lądową na południe.
Tak kształtuje się fabuła tej książki. Ludzie głodują, marzną i pomstują na swój los. Dochodzi do aktów kanibalizmu. Autor opisuje beznadzieję i dramat marynarzy. Trzeba przyznać, że doskonale oddaje atmosferę jaka panuje wśród załogi. Było mi żal tych ludzi. Pisarz ruszył mnie za serce. Twardzi bosmanowi „pękają” pod presją. Opis tragicznej sytuacji marynarzy, to najmocniejszy atut „Terroru”.
Podobał mi się wątek romansu głównego bohatera z Eskimoską. Uwaga: są sceny łóżkowe w igloo! Nawet Discovery nie słyszało o takich metodach polowania na foki. Ciekawe i pouczające.
Z kategorii „co mi się nie podobało”: potwór. Autor nie wiadomo po co umieścił w fabule jakieś monstrum, które wyręczało mroźny klimat w mordowaniu bohaterów powieści. Potwór nie pasuje do tej książki i jest tam pasażerem na gapę.
Wiele osób zarzuca pisarzowi, że książka jest za długa. Dobry i wciągający styl ratuje sytuację. Czytanie nie dłuży się.
Dan Simmons jest kojarzony z cyklu Hyperiona. Informacja dla miłośników fantastyki: to nie jest fantastyka.
Dwa statki wyruszyły na pionierską wyprawę opłynięcia Kanady od północy. Niestety wybrały są najgorszą porę roku z możliwych. Morze skuł lód i oba okręty zostały uwięzione w arktycznej pułapce. XIX-wieczna wiedza na temat żeglugi okazała się niewystarczająca. Zapasy zaczynają się kończyć a morale marynarzy spada wprost proporcjonalnie do temperatury powietrza i wody wokół...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Wojna Kalibana” to drugi tom cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a. Powieści należy czytać w kolejności.
James Holden zaczyna działać na własną rękę, ponieważ zrywa umowę o współpracy z Fredem Johnsonem, szefem stacji Tycho. Protogen został pokonany, ale na jego miejsce wyrasta nowa organizacja, która krzyżuje protomolekułę z ludźmi (a konkretnie dziećmi). Wątek walki z korporacją Mao, który współpracuje z naukowcami, przeplata się z losami Praksa – ojca szukającego swoją córeczkę. Została ona porwana przez swojego lekarza, który prowadzi prace badawcze z protomolekułą. Za dużo nie chcę pisać – nie będę psuł Wam rozrywki.
W drugim tomie pojawiają się wątki – nazwijmy je – obyczajowe. Nadal jest walka w kosmosie, potyczki żołnierzy na stacjach kosmicznych i mnóstwo polityki. Mimo to, autorzy coraz większą wagę przywiązują do relacji między bohaterami oraz do ich uczuć. Na mnie największe wrażenie zrobił Praks, który przeżywał porwanie swojej jedynej córeczki. Wydaje mi się, że pisarze dobrze oddali stan emocjonalny tego zaszczutego człowieka, który stracił jedyną mu bliską osobę. Książka to przygodowa s-f, ale postać Praksa jest z krwi o kości. Rozpacz ojca, który traci dziecko jest poruszająca i nie ma w sobie nic ze sztuczności.
Drugi wątek obyczajowy to relacje Holdena z resztą załogi i ze swoją dziewczyną Naomi, która jest również jej członkiem. Autorze akcentują alienację kapitana statku i rozpad jego związku. Mało to przekonywujące było dla mnie. Holden przepraszał załogę za... no właśnie za co? Konflikt na pokładzie „Rosa” został umieszczony w książce na siłę.
Dużym zaskoczeniem było dla mnie rozejście się pisarzy i scenarzysty mniej więcej w jednej trzeciej książki. Pierwszy tom był prawie identyczny z serialem „Expanse” na Netflixie. Drugi sezon poszedł fabularnie w swoją stronę. I dobrze, bo przygodę z cyklem zacząłem od serialu. Dzięki temu nie czytałem scenariusza tylko działo się coś nowego.
Nie wiem skąd wziął się tytułowy „Kaliban”. Może coś przegapiłem podczas czytania.
Drugi tom cyklu to godny następca pierwszego. Jeśli podobał Ci pierwszy, to bierz się za „Wojnę Kalibana”.
Polecam.
„Wojna Kalibana” to drugi tom cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a. Powieści należy czytać w kolejności.
James Holden zaczyna działać na własną rękę, ponieważ zrywa umowę o współpracy z Fredem Johnsonem, szefem stacji Tycho. Protogen został pokonany, ale na jego miejsce wyrasta nowa organizacja, która krzyżuje protomolekułę z ludźmi (a konkretnie dziećmi)....
„Przebudzenie lewiatana” z cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a to już drugie podejście naszych rodzimych wydawnictw do tej powieści s-f. Pierwsze i nieudane zaliczyła Fabryka Słów. Z dwóch powodów. Tłumaczenie było fatalne do tego stopnia, że czytelnicy sami wymiotowali protomolekułą (później wyjaśnię) choć nie byli bohaterami ww. książki, którzy zarazili się tym paskudztwem. Ponadto, wydawnictwo wpadło na chytry pomysł podzielania tej powieści na dwa tomy. Sami autorzy (a było ich dwóch) nie przewidzieli tego w anglojęzycznej wersji.
Ja recenzuję „wersję” wydawnictwa Mag. Co do tłumaczenia to – moim zdaniem – wszystko jest w porządku. Powieść została wydana w jednym tomie. O czym jest ta powieść?
Ludzie zasiedli Marsa i stworzyli tam odrębny organizm polityczno-społeczny. Ziemia jest cały czas centrum Układu Słonecznego, ale Mars stał się osobnym bytem politycznym, niezależnym graczem. Asteroidy, które krążyły w układzie, zostały skolonizowane w celu wydobycia cennych minerałów. Z czas ich mieszkańcy zaczęli domagać się autonomii, praw i szacunku od tzw. planet wewnętrznych czyli Ziemi i Marsa. Powstała organizacja o nazwie Sojusz Planem Wewnętrznych, która walczyła w ich interesie. Jest to twór o charakterze zarówno politycznym jak i terrorystycznym, Karl Mars byłby wniebowzięty.
Mamy tu dwóch głównych bohaterów. Pierwszy to detektyw prywatnej policji Miller, który dostał zadanie odnalezienia córki najbogatszego przedsiębiorcy w Układzie Słonecznym. Jego misja z biegiem czasu staje się jego obsesją i doprowadza do jego zwolnienia z pracy. Detektyw wpada na trop czegoś znacznie większego niż wybryk córeczki bogacza. Ludzie znajdują protomolekułę – wirus, który stworzyli Obcy przeciwko nam – Ziemianom. Miller jest typowym filmowym detektywem: wypalony gość, który pije za dużo i ma dość otaczającego świata. Jest dobry w swoim fachu. Rozwiódł się z żoną a jego życie nie ma sensu do momentu, kiedy wpadł na trop zagadki. Choć Miller jest sztampowy aż do bólu, literacko wypadł na mocną czwórkę z plusem.
Drugi główny bohater to Holden. Jest przeciętnym człowiekiem, którego życie wywołało z szeregu. Jego statek, na którym służył, został zniszczony. On jego troje przyjaciół starają się rozwikłać tajemnicę opuszczonego statku, tajemniczego ataku na jego statek oraz na marsjański pancernik. Niestety Holden jest papierowy jak kartki z celulozy. Jego świętoszkowatość jest sztuczna i irytująca. Wolę już Millera z jego cyniczną praktycznością.
Wszyscy piszą: to jest literatura s-f przygodowa. I dobrze. Może nie skłania do przemyśleń, ale czyta się bardzo przyjemnie. Fabuła jest ciekawa i rwie do przodu. Ziemia, Mars, Pas Asteroid, korporacje – wszystko to daje realistyczne i przekonywujące tło dla akcji.
Niestety pomysł protomolekły, która zamienia ludzi w zombi, jest zmarnowany. Dość już tych zombi! Można było bardziej pomysłowo, inaczej. Cała fabuła jest ciekawa i przemyślana, ale w tej sprawie autorzy poszli „po standardzie”.
Na podstawie „Przebudzenia Lewiatana” powstał pierwszy sezon serialu „Expanse” na Netflixie. Ostrzegam – scenarzysta filmu stosował technikę „kopiuj-wklej”. Serial jest prawie identyczny. Jest tam więcej polityki niż w książce. Dobrze się zastanów czy najpierw czytać czy oglądać. Ja zacząłem od oglądania i trochę żałuję.
Polecam fanom space opera i military s-f.
„Przebudzenie lewiatana” z cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a to już drugie podejście naszych rodzimych wydawnictw do tej powieści s-f. Pierwsze i nieudane zaliczyła Fabryka Słów. Z dwóch powodów. Tłumaczenie było fatalne do tego stopnia, że czytelnicy sami wymiotowali protomolekułą (później wyjaśnię) choć nie byli bohaterami ww. książki, którzy zarazili się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bohdan Petecki w swojej książce „Stefy zerowe” opisał swoją wersję kontaktu ludzi z Obcymi. Jest ona dość podobna do historii opisanej przez Stanisława Lema w powieści „Fiasko”. Obaj autorzy ukuli tezę, że Obcy... nie chcą z nami się porozumieć. Izolują nas. Jesteśmy niemile widzianymi intruzami, burzącymi im ład i porządek. Jakby mówili swoim językiem: „Idziecie sobie! Zostawcie nas w spokoju!”.
O czym jest ta książka? Ziemianie odrywają, że na odległej planecie oraz jego księżycu funkcjonuje inteligentna cywilizacja. Wysyłają tam naukowców, ale przepadają oni bez wieści. Kolejne dwie rakiety lecą na obcą planetę. Na ich pokładach zakwaterowany jest komandos. Na wszelki wypadek. Niestety również i sama misja ratownicza nie daje znaku życia. Żarty się skończyły. Władze Ziemi wysyłają trzech komandosów. Od kołyski są oni szkoleni do walki. Ich organizmy są zmodyfikowane. Żołnierze dowiadują się, że kosmici nie pragną zaprzyjaźnić się z ludźmi. Izolują ich tytułowymi strefami zerowymi. Czytelnik o obcej cywilizacji nie dowiaduje się wiele. Autor idealizuje ich społeczność. Żyją w „kosmicznej arkadii”. Ich domy wznoszą się na łąkach. Piękne, majestatyczne domy niemalże unoszą się nad ziemią. Po co im do szczęścia ludzie z ich problemami, fobiami i laserami?
Mam ambiwalentny stosunek do tej książki.
Z jednej strony...
Autor postarał się. Dość ciekawa fabuła. Może nie pędzi ona jak pendolino, ale wciąga i intryguje. Główny bohater nie jest zwykłą zabijaką. Stara się zrozumieć Obcych, ale nie wyzbywa się „ludzkiego” i żołnierskiego sposobu rozumowania. Posuwa się do rozwalenia jednego księżyca planety Obcych tylko po to aby pokazać kto rządzi „na dzielni(cy)”. Okey, jest wiele anachronizmów (magnetofony, mikrofilmy). Mimo tego książka wychodzi obronną ręką z próby czasu. B. Petecki umiejętnie pokazał, że zwykły człowiek w sytuacji beznadziejnej nie daje sobie radę psychicznie. Załoga odcięta od świata popada w alkoholizm i narkomanię. Jeden z astronautów w akcie rozpaczy zaczyna gromadzić jedzenie w swojej kajucie. Robi sobie absurdalnie wielki zapas filmów (ach, ten brak seriali na obcej planecie – żart). Ludzkość pomimo rakiet, broni wykorzystującej antymaterię i takich tam zabawek jest tak naprawę słaba i szalenie pierwotna, atawistyczna. Wystarczy człowieka tylko mocnej nacisnąć.
Z drugiej strony...
Błędy stylistyczne! Najpierw czytam zdanie trzy razy. Potem myślę „Coś jest nie tak!”. Przykład (cytat): „Leciałem sześć lat, żeby dopaść tego, co kryło się pod maską doskonałego bezruchu”. Jeśli chodzi o dialogi to jest tu straszna mizerota pod każdym względem. Rozmowy są krótkie i pourywane. Zapewne autorowi chodziło o to, że super-żołnierze porozumiewają się krótko i rzeczowo. Niestety trzeba się domyślać „co poeta miał na myśli”. Dialogów jest bardzo mało. Pisarz głównie opisuje działania ziemskiego wojska, krajobrazy planety oraz przemyślenia głównego bohatera. Jest tu dużo filozofowania i wyszukanych opisów wszystkiego. Ja bym chwilami umęczony tymi wywodami. Książka jest krótka, ale nie da się jej przeczytać w jeden wieczór.
Polecam fanom ambitnej s-f.
Bohdan Petecki w swojej książce „Stefy zerowe” opisał swoją wersję kontaktu ludzi z Obcymi. Jest ona dość podobna do historii opisanej przez Stanisława Lema w powieści „Fiasko”. Obaj autorzy ukuli tezę, że Obcy... nie chcą z nami się porozumieć. Izolują nas. Jesteśmy niemile widzianymi intruzami, burzącymi im ład i porządek. Jakby mówili swoim językiem: „Idziecie sobie!...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lubię fantastykę, ale to nie jest mój klimat. Narkotyczne wizje, które nie wiadomo kiedy się kończą. Nowy super-drug wchodzi na rynek. Główny bohater bierze go. Nie wie jednak czy narkotyk przestał działać i czy w ogóle przestanie działać. A może wcale nie działa. Po prostu miesza mu się głowie.
Dick sam siebie nie oszczędzał i lubił brać narkotyki. Podobno jedną książkę napisał "pod wpływem". Zamknął się w szopie i pisał cały czas coś sobie "zarzucając na ruszt".
Mnie ta książka umęczyła. Nie lubię takich psychodelicznych klimatów. Ta książka ma przesłanie. Ja nie będę o nim pisał. Przeczytajcie recenzji innych Użytkowników portalu. Oni z pewnością "rozgryźli" autora. Ja się tego nie podejmuję.
Nie twierdzę, że straciłem czas. Nigdy nie czytałem podobnej książki. Było to dla mnie nowe doświadczenie. Dick to klasyk, więc warto się zapoznać z jego twórczością.
Moja obawa jest taka, że książki w ten sposób napisane mogą zachęcać do eksperymentów z narkotykami. Może przesadzam...
Lubię fantastykę, ale to nie jest mój klimat. Narkotyczne wizje, które nie wiadomo kiedy się kończą. Nowy super-drug wchodzi na rynek. Główny bohater bierze go. Nie wie jednak czy narkotyk przestał działać i czy w ogóle przestanie działać. A może wcale nie działa. Po prostu miesza mu się głowie.
Dick sam siebie nie oszczędzał i lubił brać narkotyki. Podobno jedną książkę...
Akcja tej części serii "Ekspansja" rozgrywa się na Ilusie - planecie, która dawnej była zamieszkiwana przez Obcych. Ze względu na złoża rzadkich minerałów o planetę walczą duża korporacja i Pasiarze. Niestety Obcy pozostawili po sobie instalacje, które w najmniej oczekiwanym momencie dają o sobie znać...
Napiszę ogólnie o książce i samym cyklu, albo raczej o kierunku jego rozwoju. Pierwsza połowa książki jest zwyczajnie nudna. Rozdział otwierający ten tom jest w stylu Hitchcocka. Niestety potem są tylko nudne pogaduszki i lanie wody. Nie jak z wodospadu tylko jak z cieknącej rury. W drugiej części zaczyna się dziać - jest akcja i czytelnik ma ochotę "połykać" kolejne strony powieści.
Samo zakończenie jest słabe. Problemy statków na orbicie Ilusa zostały załatwione w cudowny sposób. Detektyw Miller wszystko załatwił. Jak już o nim mowa to trzeba napisać jak bardzo jest irytującą postacią. Duch z protomolekuły wygłasza ogólnikowe przemówienia. Zapełniają one kolejne strony książki, ale niewiele mówią czytelnikowi o Obcych. Miller mówi, że coś jest białe. W następnym zdaniu to co było przed chwilą białe jest czarne. Autorzy cyklu nie chcą za dużo zdradzić czytelnikowi szczegółów, więc zapełniają ten tom pozornie intrygującym pustosłowiem.
Wygląda na to, że cykl będzie tasiemcem - taką "Modą na sukces" w kosmosie. Za wrotami jest masę planet, więc będzie można drukować kolejne książki.
Pomiędzy rozdziałami są krótkie "wynurzenia" Obcych. Tego się nie da czytać - całkowity bełkot.
Wszyscy bohaterowie odgrywają swoje role. Holden to świętoszek. Amos jest dobrotliwym zbójem. Nagata - mądra pani inżynier. Irytuje wtórność i dialogi wciśnięte na siłę.
Czytając ten tom nie dowiesz się więcej o protomolekule i Obcych. Albo Miller opowiada jakieś banały, ale Holden błyszczy we Wszechświecie jako ostatni sprawiedliwy.
Można przeczytać, ale szału nie ma.
Akcja tej części serii "Ekspansja" rozgrywa się na Ilusie - planecie, która dawnej była zamieszkiwana przez Obcych. Ze względu na złoża rzadkich minerałów o planetę walczą duża korporacja i Pasiarze. Niestety Obcy pozostawili po sobie instalacje, które w najmniej oczekiwanym momencie dają o sobie znać...
więcej Pokaż mimo toNapiszę ogólnie o książce i samym cyklu, albo raczej o kierunku jego...