Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Akcja tej części serii "Ekspansja" rozgrywa się na Ilusie - planecie, która dawnej była zamieszkiwana przez Obcych. Ze względu na złoża rzadkich minerałów o planetę walczą duża korporacja i Pasiarze. Niestety Obcy pozostawili po sobie instalacje, które w najmniej oczekiwanym momencie dają o sobie znać...

Napiszę ogólnie o książce i samym cyklu, albo raczej o kierunku jego rozwoju. Pierwsza połowa książki jest zwyczajnie nudna. Rozdział otwierający ten tom jest w stylu Hitchcocka. Niestety potem są tylko nudne pogaduszki i lanie wody. Nie jak z wodospadu tylko jak z cieknącej rury. W drugiej części zaczyna się dziać - jest akcja i czytelnik ma ochotę "połykać" kolejne strony powieści.

Samo zakończenie jest słabe. Problemy statków na orbicie Ilusa zostały załatwione w cudowny sposób. Detektyw Miller wszystko załatwił. Jak już o nim mowa to trzeba napisać jak bardzo jest irytującą postacią. Duch z protomolekuły wygłasza ogólnikowe przemówienia. Zapełniają one kolejne strony książki, ale niewiele mówią czytelnikowi o Obcych. Miller mówi, że coś jest białe. W następnym zdaniu to co było przed chwilą białe jest czarne. Autorzy cyklu nie chcą za dużo zdradzić czytelnikowi szczegółów, więc zapełniają ten tom pozornie intrygującym pustosłowiem.

Wygląda na to, że cykl będzie tasiemcem - taką "Modą na sukces" w kosmosie. Za wrotami jest masę planet, więc będzie można drukować kolejne książki.

Pomiędzy rozdziałami są krótkie "wynurzenia" Obcych. Tego się nie da czytać - całkowity bełkot.

Wszyscy bohaterowie odgrywają swoje role. Holden to świętoszek. Amos jest dobrotliwym zbójem. Nagata - mądra pani inżynier. Irytuje wtórność i dialogi wciśnięte na siłę.

Czytając ten tom nie dowiesz się więcej o protomolekule i Obcych. Albo Miller opowiada jakieś banały, ale Holden błyszczy we Wszechświecie jako ostatni sprawiedliwy.

Można przeczytać, ale szału nie ma.

Akcja tej części serii "Ekspansja" rozgrywa się na Ilusie - planecie, która dawnej była zamieszkiwana przez Obcych. Ze względu na złoża rzadkich minerałów o planetę walczą duża korporacja i Pasiarze. Niestety Obcy pozostawili po sobie instalacje, które w najmniej oczekiwanym momencie dają o sobie znać...

Napiszę ogólnie o książce i samym cyklu, albo raczej o kierunku jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Będę uczciwy. Muszę Was poinformować, że jestem fanem pisarstwa Michała Cholewy i nie jestem przez to obiektywny. Co więcej, jest On moim ulubionym pisarzem. „Sente” utwierdza mnie w przekonaniu, że moja sympatia do autora ma mocne podstawy. Recenzowana książka jak i cały cykl „Algorytmy Wojny” są świetną military s-f lub jak kto woli space operą. Dziwię się, że pisarz nie zdobył szerszej popularności. Jestem gotowy stwierdzić, że jest to wręcz niesprawiedliwe.

„Sente” jest kontynuacją serii a przede wszystkim „Inwita”. Michał Cholewa często dokonuje zwrotów akcji i zaskakuje czytelnika. Z tego powodu nie mogę powiedzieć za wiele, aby nie psuć Wam zabawy. Parę słów napiszę o fabule powieści.

Ludzie badają zdobyczny okręt Sztucznej Inteligencji. Imperium, Unia Europejska i Amerykanie zawiązują sojusz przeciwko SI. Wspólny, bardzo groźny wróg jednoczy ludzi. Jednakże SI działa metodycznie a przede wszystkim niezwykle podstępnie. Maszyny dają małe zwycięstwo ludziom, żeby za chwilę zgarnąć o wiele większą pulę nagród. Właśnie potyczki pomiędzy ludźmi a SI stanowią najciekawsze i najbardziej wciągające fragmenty książki.

I tu warto napisać rzecz najważniejszą. Czytelnik ani przez chwilę się nie nudzi. Michał Cholewa bombarduje go arcyciekawą akcją. Należy podkreślić, że nie jest to pisanina w stylu „zabili go i uciekł”. Wątki są bardzo interesujące a co ważniejsze pisarz nie dubluje pomysłów. Byłem pod wielkim wrażeniem pomysłowości autora.

Mocną stroną są bohaterowie powieści. Nie są to papierowe zapchajdziury, ale ludzie z krwi i kości. Nie wyczułem na tym polu jakiejkolwiek sztuczności. Większość pierwszo- i drugoplanowych postaci ma swój indywidualny rys psychologiczny. Nawet dowódca desantu Kalista, który co najwyżej jest postacią drugoplanową, zastał opisany w interesujący sposób. Człowiek ten jest skupiony na zadaniu i wie, że opłakiwanie kolegów na polu bitwy to zły pomysł. Ale nie są mu obojętni nawet podczas walki. Nie umiem opisać niuansów charakteru tego żołnierza, ponieważ nie nazywam się... Michał Cholewa.

Bardzo mocnym plusem są walki okrętów przestrzeni kosmicznej. Kiedyś o dobrych grach komputerowych mówiło się, że są „miodne”. Do „Sente” te określenie pasuje jak ulał. Statki tak po prostu nie strzelają do siebie. Autor roztacza wizje wyszukanych strategii, pochodów, prowokacji i pułapek. Opisy walk zajmują sporą część książki. I nie jest to powód do zmartwień.

Jest też trochę polityki zwłaszcza w poprzednich tomach. Tu też Michał Cholewa bryluje. Nie czytamy o gadających głowach, które zalewają nas potokiem słów. Oby więcej znaków trafiło do drukarni wydawnictwa. To nie Cholewa. Bilans między opisami walk i dyskusjami w gabinetach nie jest zachwiany. Politycy są wytrawnymi graczami. Nasuwa mi się przykład przedstawiciela dyplomacji UE prowadzącej rozmowy z Imperium.

Podsumowując, liczę na to że autor nie rozciągnie cyklu na skalę weberowską (np. cykl o Honor Harrington). Można otworzyć nowy cykl o czym pisarz już wspominał (Algorytmy pokoju).

Jednym słowem: polecam.

Będę uczciwy. Muszę Was poinformować, że jestem fanem pisarstwa Michała Cholewy i nie jestem przez to obiektywny. Co więcej, jest On moim ulubionym pisarzem. „Sente” utwierdza mnie w przekonaniu, że moja sympatia do autora ma mocne podstawy. Recenzowana książka jak i cały cykl „Algorytmy Wojny” są świetną military s-f lub jak kto woli space operą. Dziwię się, że pisarz nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przejdę od razu do rzeczy. Trzeci tom cyklu Ekspansja jest dużo słabszy od dwóch poprzednich. Autorzy mocno spuścili z tonu. Byłem bardzo rozczarowany.

Nie wiadomo co napisać w cyklu planowanym na „iks” części? Wprowadzamy kilku nowych bohaterów. Można opisać ich historię i wspomnienia. Drugą „zapchajdziurą” są rozważania filozoficzne na linii Bóg-protomolekuła. Za dużo tej pseudo teologii, Okej, można się pozastanawiać czy w boskim planie jest miejsce na inne rasy i cywilizacje. To nie jest podręcznik do seminarium duchowego i raczej ta książka nigdy się nią nie stanie.

Poza tym irytujące są rozmowy Holdena z duchem detektywa. Wskrzeszony przez protomolekułę policjant mówi rebusami. Nie wiadomo o co mu chodzi. A jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi – rzecz jasna – o pieniądze. Chcesz się dowiedzieć w czym rzecz? Kolejne tomy cyklu się już tłumaczą!

Kolejna sprawa – sama protomolekuła. Najpierw miała być bombą biologiczną, która zmieni ludzkość w jakiś inny byt. Potem nagle wygenerowała tytułowa wrota w inną „dzielnice” kosmosu. Po drodze można było ją zamienić w super broń zamieniając dzieci w potwory o sile Hulka. Eeee... tam. Za dużo tego.

Jeszcze kwestia samego tytułu. Jaki Abaddon? W treści książki nie ma ani słowa o tytułowym panie Abaddonie. Kiedy się dowiem kto zacz? Po przeczytaniu tuzina powieści z cyklu Ekspansja?!

Książka nie jest tragiczna. Pod koniec jest sporo akcji i duet pisarzy wrócił do formy. Niestety niesmak pozostał. Książka mnie umęczyła. Mogłaby być krótsza o rozwlekłe, nic niewnoszące dialogi, rozważania teologiczne i zbędne wątki.

Przejdę od razu do rzeczy. Trzeci tom cyklu Ekspansja jest dużo słabszy od dwóch poprzednich. Autorzy mocno spuścili z tonu. Byłem bardzo rozczarowany.

Nie wiadomo co napisać w cyklu planowanym na „iks” części? Wprowadzamy kilku nowych bohaterów. Można opisać ich historię i wspomnienia. Drugą „zapchajdziurą” są rozważania filozoficzne na linii Bóg-protomolekuła. Za dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dwa statki wyruszyły na pionierską wyprawę opłynięcia Kanady od północy. Niestety wybrały są najgorszą porę roku z możliwych. Morze skuł lód i oba okręty zostały uwięzione w arktycznej pułapce. XIX-wieczna wiedza na temat żeglugi okazała się niewystarczająca. Zapasy zaczynają się kończyć a morale marynarzy spada wprost proporcjonalnie do temperatury powietrza i wody wokół nich. Ludzie decydują się opuścić pokład i podążać drogą lądową na południe.

Tak kształtuje się fabuła tej książki. Ludzie głodują, marzną i pomstują na swój los. Dochodzi do aktów kanibalizmu. Autor opisuje beznadzieję i dramat marynarzy. Trzeba przyznać, że doskonale oddaje atmosferę jaka panuje wśród załogi. Było mi żal tych ludzi. Pisarz ruszył mnie za serce. Twardzi bosmanowi „pękają” pod presją. Opis tragicznej sytuacji marynarzy, to najmocniejszy atut „Terroru”.

Podobał mi się wątek romansu głównego bohatera z Eskimoską. Uwaga: są sceny łóżkowe w igloo! Nawet Discovery nie słyszało o takich metodach polowania na foki. Ciekawe i pouczające.

Z kategorii „co mi się nie podobało”: potwór. Autor nie wiadomo po co umieścił w fabule jakieś monstrum, które wyręczało mroźny klimat w mordowaniu bohaterów powieści. Potwór nie pasuje do tej książki i jest tam pasażerem na gapę.

Wiele osób zarzuca pisarzowi, że książka jest za długa. Dobry i wciągający styl ratuje sytuację. Czytanie nie dłuży się.

Dan Simmons jest kojarzony z cyklu Hyperiona. Informacja dla miłośników fantastyki: to nie jest fantastyka.

Dwa statki wyruszyły na pionierską wyprawę opłynięcia Kanady od północy. Niestety wybrały są najgorszą porę roku z możliwych. Morze skuł lód i oba okręty zostały uwięzione w arktycznej pułapce. XIX-wieczna wiedza na temat żeglugi okazała się niewystarczająca. Zapasy zaczynają się kończyć a morale marynarzy spada wprost proporcjonalnie do temperatury powietrza i wody wokół...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wojna Kalibana” to drugi tom cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a. Powieści należy czytać w kolejności.

James Holden zaczyna działać na własną rękę, ponieważ zrywa umowę o współpracy z Fredem Johnsonem, szefem stacji Tycho. Protogen został pokonany, ale na jego miejsce wyrasta nowa organizacja, która krzyżuje protomolekułę z ludźmi (a konkretnie dziećmi). Wątek walki z korporacją Mao, który współpracuje z naukowcami, przeplata się z losami Praksa – ojca szukającego swoją córeczkę. Została ona porwana przez swojego lekarza, który prowadzi prace badawcze z protomolekułą. Za dużo nie chcę pisać – nie będę psuł Wam rozrywki.

W drugim tomie pojawiają się wątki – nazwijmy je – obyczajowe. Nadal jest walka w kosmosie, potyczki żołnierzy na stacjach kosmicznych i mnóstwo polityki. Mimo to, autorzy coraz większą wagę przywiązują do relacji między bohaterami oraz do ich uczuć. Na mnie największe wrażenie zrobił Praks, który przeżywał porwanie swojej jedynej córeczki. Wydaje mi się, że pisarze dobrze oddali stan emocjonalny tego zaszczutego człowieka, który stracił jedyną mu bliską osobę. Książka to przygodowa s-f, ale postać Praksa jest z krwi o kości. Rozpacz ojca, który traci dziecko jest poruszająca i nie ma w sobie nic ze sztuczności.

Drugi wątek obyczajowy to relacje Holdena z resztą załogi i ze swoją dziewczyną Naomi, która jest również jej członkiem. Autorze akcentują alienację kapitana statku i rozpad jego związku. Mało to przekonywujące było dla mnie. Holden przepraszał załogę za... no właśnie za co? Konflikt na pokładzie „Rosa” został umieszczony w książce na siłę.

Dużym zaskoczeniem było dla mnie rozejście się pisarzy i scenarzysty mniej więcej w jednej trzeciej książki. Pierwszy tom był prawie identyczny z serialem „Expanse” na Netflixie. Drugi sezon poszedł fabularnie w swoją stronę. I dobrze, bo przygodę z cyklem zacząłem od serialu. Dzięki temu nie czytałem scenariusza tylko działo się coś nowego.

Nie wiem skąd wziął się tytułowy „Kaliban”. Może coś przegapiłem podczas czytania.

Drugi tom cyklu to godny następca pierwszego. Jeśli podobał Ci pierwszy, to bierz się za „Wojnę Kalibana”.

Polecam.

„Wojna Kalibana” to drugi tom cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a. Powieści należy czytać w kolejności.

James Holden zaczyna działać na własną rękę, ponieważ zrywa umowę o współpracy z Fredem Johnsonem, szefem stacji Tycho. Protogen został pokonany, ale na jego miejsce wyrasta nowa organizacja, która krzyżuje protomolekułę z ludźmi (a konkretnie dziećmi)....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Przebudzenie lewiatana” z cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a to już drugie podejście naszych rodzimych wydawnictw do tej powieści s-f. Pierwsze i nieudane zaliczyła Fabryka Słów. Z dwóch powodów. Tłumaczenie było fatalne do tego stopnia, że czytelnicy sami wymiotowali protomolekułą (później wyjaśnię) choć nie byli bohaterami ww. książki, którzy zarazili się tym paskudztwem. Ponadto, wydawnictwo wpadło na chytry pomysł podzielania tej powieści na dwa tomy. Sami autorzy (a było ich dwóch) nie przewidzieli tego w anglojęzycznej wersji.

Ja recenzuję „wersję” wydawnictwa Mag. Co do tłumaczenia to – moim zdaniem – wszystko jest w porządku. Powieść została wydana w jednym tomie. O czym jest ta powieść?

Ludzie zasiedli Marsa i stworzyli tam odrębny organizm polityczno-społeczny. Ziemia jest cały czas centrum Układu Słonecznego, ale Mars stał się osobnym bytem politycznym, niezależnym graczem. Asteroidy, które krążyły w układzie, zostały skolonizowane w celu wydobycia cennych minerałów. Z czas ich mieszkańcy zaczęli domagać się autonomii, praw i szacunku od tzw. planet wewnętrznych czyli Ziemi i Marsa. Powstała organizacja o nazwie Sojusz Planem Wewnętrznych, która walczyła w ich interesie. Jest to twór o charakterze zarówno politycznym jak i terrorystycznym, Karl Mars byłby wniebowzięty.

Mamy tu dwóch głównych bohaterów. Pierwszy to detektyw prywatnej policji Miller, który dostał zadanie odnalezienia córki najbogatszego przedsiębiorcy w Układzie Słonecznym. Jego misja z biegiem czasu staje się jego obsesją i doprowadza do jego zwolnienia z pracy. Detektyw wpada na trop czegoś znacznie większego niż wybryk córeczki bogacza. Ludzie znajdują protomolekułę – wirus, który stworzyli Obcy przeciwko nam – Ziemianom. Miller jest typowym filmowym detektywem: wypalony gość, który pije za dużo i ma dość otaczającego świata. Jest dobry w swoim fachu. Rozwiódł się z żoną a jego życie nie ma sensu do momentu, kiedy wpadł na trop zagadki. Choć Miller jest sztampowy aż do bólu, literacko wypadł na mocną czwórkę z plusem.

Drugi główny bohater to Holden. Jest przeciętnym człowiekiem, którego życie wywołało z szeregu. Jego statek, na którym służył, został zniszczony. On jego troje przyjaciół starają się rozwikłać tajemnicę opuszczonego statku, tajemniczego ataku na jego statek oraz na marsjański pancernik. Niestety Holden jest papierowy jak kartki z celulozy. Jego świętoszkowatość jest sztuczna i irytująca. Wolę już Millera z jego cyniczną praktycznością.

Wszyscy piszą: to jest literatura s-f przygodowa. I dobrze. Może nie skłania do przemyśleń, ale czyta się bardzo przyjemnie. Fabuła jest ciekawa i rwie do przodu. Ziemia, Mars, Pas Asteroid, korporacje – wszystko to daje realistyczne i przekonywujące tło dla akcji.

Niestety pomysł protomolekły, która zamienia ludzi w zombi, jest zmarnowany. Dość już tych zombi! Można było bardziej pomysłowo, inaczej. Cała fabuła jest ciekawa i przemyślana, ale w tej sprawie autorzy poszli „po standardzie”.

Na podstawie „Przebudzenia Lewiatana” powstał pierwszy sezon serialu „Expanse” na Netflixie. Ostrzegam – scenarzysta filmu stosował technikę „kopiuj-wklej”. Serial jest prawie identyczny. Jest tam więcej polityki niż w książce. Dobrze się zastanów czy najpierw czytać czy oglądać. Ja zacząłem od oglądania i trochę żałuję.

Polecam fanom space opera i military s-f.

„Przebudzenie lewiatana” z cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey'a to już drugie podejście naszych rodzimych wydawnictw do tej powieści s-f. Pierwsze i nieudane zaliczyła Fabryka Słów. Z dwóch powodów. Tłumaczenie było fatalne do tego stopnia, że czytelnicy sami wymiotowali protomolekułą (później wyjaśnię) choć nie byli bohaterami ww. książki, którzy zarazili się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gully Foyle jest rozbitkiem na statku kosmicznym. Szansa na ratunek są niewielkie. Jednak los uśmiecha się do niego. W pobliżu przelatuje inny statek, który odbiera jego sygnał sos. Zamiast uratować nieszczęśnika odlatuje. Gully jak Robinson Crusoe organizuje sobie ratunek i poprzysięga zemstę kapitanowi statku, który zignorował jego wołanie o pomoc.

Zapowiada się ciekawie. Autor narobił mi smaku. Liczyłem na dwa możliwe scenariusze.

Pierwszy możliwy scenariusz: książka będzie s-f pełną akcji. Alfred Bester zaordynuje mi niezobowiązująco rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Bez udawania, że ma być ambitnie.

Drugi scenariusz: rozprawka nad zemstą. Akcja będzie tylko pretekstem do rozprawy nad człowiekiem owładniętym żądzą rewanżu.

„Gwiazdy moim przeznaczeniem” jest jakimś dziwacznym zlepkiem tych dwóch scenariuszy. Cześć – nazwijmy to – rozrywkowa jest infantylna do bólu. Przypomina „Stalowego Szczura” Harrego Harrisona, który pisał pulp fiction w ramach gatunku science fiction. Jednakże, H. Harrison nie udał, że pisze literaturę ambitną. Czytelnik miał się dobrze bawić. Autor wciąga Cię w szalony wir przygód stalowego szczura, który podlegał zasadzie „zabili go i uciekł”. Natomiast w „Gwiazdy...” autor oprócz dość słabej rozrywki wplata wątki filozoficzne. Podaje je czytelnikowi w wyjątkowo niestrawnej formie. Porusza odpowiedzialność jednostki za swój los oraz zastanawia się nad granicami władzy instytucji rządowych. Nawet porusza sens istnienia. Po co żyć? Oba scenariusze zupełnie do siebie nie pasują. Byłem mocno skonfundowany mieszaniem filozofowania autora i chaotycznej akcji.

Na plus można zaliczyć zaskakująco „długi termin do spożycia” tej książki. Fantastyka potrafi się szybko starzeć, a „Gwiazdy...” bronią się przed upływem czasu. Autor też ciekawie podszedł to teleportacji, choć nie wyjaśnił jej fenomenu. Nakreślił zmiany społeczne wywołane jej spauperyzowaniem.

Podsumowując – książka jest momentami (zwłaszcza pod koniec) męcząca. Gdyby to była zwykła bajeczka o mścicielu, który wyrównuje rachunki z paroma zwrotami akcji, pochwaliłbym bym ją. Albo z drugiej strony, gdyby autor uniwersum w wyimaginowanej przyszłości wykorzystał do wzięcia na warsztat uczucia zemsty, też byłbym „za”. Można umiejętnie połączyć te dwa „światy”, ale warstwa rozrywkowa nie może być tak rażąco infantylna. A z drugiej strony autor nie może „zamordować” czytelnika swoimi fantazjami.

Trudno mi komukolwiek polecić tą książkę z racji, że jest bardzo nierówna i to w specyficzny sposób.

Gully Foyle jest rozbitkiem na statku kosmicznym. Szansa na ratunek są niewielkie. Jednak los uśmiecha się do niego. W pobliżu przelatuje inny statek, który odbiera jego sygnał sos. Zamiast uratować nieszczęśnika odlatuje. Gully jak Robinson Crusoe organizuje sobie ratunek i poprzysięga zemstę kapitanowi statku, który zignorował jego wołanie o pomoc.

Zapowiada się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bohdan Petecki w swojej książce „Stefy zerowe” opisał swoją wersję kontaktu ludzi z Obcymi. Jest ona dość podobna do historii opisanej przez Stanisława Lema w powieści „Fiasko”. Obaj autorzy ukuli tezę, że Obcy... nie chcą z nami się porozumieć. Izolują nas. Jesteśmy niemile widzianymi intruzami, burzącymi im ład i porządek. Jakby mówili swoim językiem: „Idziecie sobie! Zostawcie nas w spokoju!”.

O czym jest ta książka? Ziemianie odrywają, że na odległej planecie oraz jego księżycu funkcjonuje inteligentna cywilizacja. Wysyłają tam naukowców, ale przepadają oni bez wieści. Kolejne dwie rakiety lecą na obcą planetę. Na ich pokładach zakwaterowany jest komandos. Na wszelki wypadek. Niestety również i sama misja ratownicza nie daje znaku życia. Żarty się skończyły. Władze Ziemi wysyłają trzech komandosów. Od kołyski są oni szkoleni do walki. Ich organizmy są zmodyfikowane. Żołnierze dowiadują się, że kosmici nie pragną zaprzyjaźnić się z ludźmi. Izolują ich tytułowymi strefami zerowymi. Czytelnik o obcej cywilizacji nie dowiaduje się wiele. Autor idealizuje ich społeczność. Żyją w „kosmicznej arkadii”. Ich domy wznoszą się na łąkach. Piękne, majestatyczne domy niemalże unoszą się nad ziemią. Po co im do szczęścia ludzie z ich problemami, fobiami i laserami?

Mam ambiwalentny stosunek do tej książki.

Z jednej strony...

Autor postarał się. Dość ciekawa fabuła. Może nie pędzi ona jak pendolino, ale wciąga i intryguje. Główny bohater nie jest zwykłą zabijaką. Stara się zrozumieć Obcych, ale nie wyzbywa się „ludzkiego” i żołnierskiego sposobu rozumowania. Posuwa się do rozwalenia jednego księżyca planety Obcych tylko po to aby pokazać kto rządzi „na dzielni(cy)”. Okey, jest wiele anachronizmów (magnetofony, mikrofilmy). Mimo tego książka wychodzi obronną ręką z próby czasu. B. Petecki umiejętnie pokazał, że zwykły człowiek w sytuacji beznadziejnej nie daje sobie radę psychicznie. Załoga odcięta od świata popada w alkoholizm i narkomanię. Jeden z astronautów w akcie rozpaczy zaczyna gromadzić jedzenie w swojej kajucie. Robi sobie absurdalnie wielki zapas filmów (ach, ten brak seriali na obcej planecie – żart). Ludzkość pomimo rakiet, broni wykorzystującej antymaterię i takich tam zabawek jest tak naprawę słaba i szalenie pierwotna, atawistyczna. Wystarczy człowieka tylko mocnej nacisnąć.

Z drugiej strony...

Błędy stylistyczne! Najpierw czytam zdanie trzy razy. Potem myślę „Coś jest nie tak!”. Przykład (cytat): „Leciałem sześć lat, żeby dopaść tego, co kryło się pod maską doskonałego bezruchu”. Jeśli chodzi o dialogi to jest tu straszna mizerota pod każdym względem. Rozmowy są krótkie i pourywane. Zapewne autorowi chodziło o to, że super-żołnierze porozumiewają się krótko i rzeczowo. Niestety trzeba się domyślać „co poeta miał na myśli”. Dialogów jest bardzo mało. Pisarz głównie opisuje działania ziemskiego wojska, krajobrazy planety oraz przemyślenia głównego bohatera. Jest tu dużo filozofowania i wyszukanych opisów wszystkiego. Ja bym chwilami umęczony tymi wywodami. Książka jest krótka, ale nie da się jej przeczytać w jeden wieczór.

Polecam fanom ambitnej s-f.

Bohdan Petecki w swojej książce „Stefy zerowe” opisał swoją wersję kontaktu ludzi z Obcymi. Jest ona dość podobna do historii opisanej przez Stanisława Lema w powieści „Fiasko”. Obaj autorzy ukuli tezę, że Obcy... nie chcą z nami się porozumieć. Izolują nas. Jesteśmy niemile widzianymi intruzami, burzącymi im ład i porządek. Jakby mówili swoim językiem: „Idziecie sobie!...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnia i "nie ostatnia" cześć cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew".

Moim zdaniem, jest to najsłabsza cześć cyklu. Nie twierdzę, że książka jest kiepska - byłoby to niesprawiedliwe. Miło się czyta, ale widzę kilka zgrzytów.

Po kolei, po kolei. Cały cykl opisuje inwazję obcych na skolonizowane przez nas planety. Jest to duże uproszczenie, ponieważ jest sporo wątków pobocznych, co podnosi atrakcyjność cyklu. Obcy niszczą po kolei kolonie Ziemian. Nie próbują nawiązać kontaktu. O co im chodzi? Nie wiadomo, ponieważ autor nie wyjawił czytelnikowi tej tajemnicy. Irytujący jest fakt, że w posłowiu potępia cykle-tasiemce, chociaż... sam to robi. Książka kończy się otwartym wątkiem, którego nie będą opisywał żeby nie spojlerować. Według mnie jest arcyciekawy.

Drugi „minus” ostatniego tomu cyklu: pierwsza połowa książki to głównie politykowanie. Panie i panowie: to jest po prostu nudne jak przysłowiowe flaki w oleju. OK, trochę politykierstwa jest potrzebne. Nie tylko strzelanki w kosmicznej próżni. Zabrakło umiaru w tej kwestii.

Dosyć tego narzekania. Bardzo mi się podobały walki z obcymi w kosmosie. Nie były tak rozbudowanie jak u Webera, ale Polacy nie gęsi... Pomysł na zaangażowanie „kosmicznych śmieciarek” do walki był przedni. Autor ładnie spiął wątek dzikusów z „zakończeniem” cyklu. Ludzie nadspodziewanie dobrze i szybko opanowali obsługę statku Obcych, do którego dokonali abordażu. Wątek ten został zgrabnie wykorzystany pod koniec powieści.

Mi bardziej do gustu przypadł tom „Ucieczka z raju”. Jest tam więcej akcji, więcej ciekawych pomysłów oraz mniej polityki.

Moim zdaniem jest to jeden z lepszych cyklów military s-f jakie ostatnio się ukazały. Miło, że autorem jest nasz rodak.

Ostatnia i "nie ostatnia" cześć cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew".

Moim zdaniem, jest to najsłabsza cześć cyklu. Nie twierdzę, że książka jest kiepska - byłoby to niesprawiedliwe. Miło się czyta, ale widzę kilka zgrzytów.

Po kolei, po kolei. Cały cykl opisuje inwazję obcych na skolonizowane przez nas planety. Jest to duże uproszczenie, ponieważ jest sporo wątków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię fantastykę, ale to nie jest mój klimat. Narkotyczne wizje, które nie wiadomo kiedy się kończą. Nowy super-drug wchodzi na rynek. Główny bohater bierze go. Nie wie jednak czy narkotyk przestał działać i czy w ogóle przestanie działać. A może wcale nie działa. Po prostu miesza mu się głowie.

Dick sam siebie nie oszczędzał i lubił brać narkotyki. Podobno jedną książkę napisał "pod wpływem". Zamknął się w szopie i pisał cały czas coś sobie "zarzucając na ruszt".

Mnie ta książka umęczyła. Nie lubię takich psychodelicznych klimatów. Ta książka ma przesłanie. Ja nie będę o nim pisał. Przeczytajcie recenzji innych Użytkowników portalu. Oni z pewnością "rozgryźli" autora. Ja się tego nie podejmuję.

Nie twierdzę, że straciłem czas. Nigdy nie czytałem podobnej książki. Było to dla mnie nowe doświadczenie. Dick to klasyk, więc warto się zapoznać z jego twórczością.

Moja obawa jest taka, że książki w ten sposób napisane mogą zachęcać do eksperymentów z narkotykami. Może przesadzam...

Lubię fantastykę, ale to nie jest mój klimat. Narkotyczne wizje, które nie wiadomo kiedy się kończą. Nowy super-drug wchodzi na rynek. Główny bohater bierze go. Nie wie jednak czy narkotyk przestał działać i czy w ogóle przestanie działać. A może wcale nie działa. Po prostu miesza mu się głowie.

Dick sam siebie nie oszczędzał i lubił brać narkotyki. Podobno jedną książkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo słaba książka o shoppingu w kilku stolicach mody (Barcelona, Londyn, Paryż, Mediolan, Rzym, Berlin).

Autorka opisała w każdym mieście najbardziej znane ulice handlowe, centra handlowe oraz outelty. Jest to najsensowniejsza część książki, ponieważ daje praktyczne porady, gdzie się udać na zakupy. Opisy są dość lakoniczne. Chociaż nie jestem super-shoperem to ja bym lepiej opisał miejsca, w których byłem na zakupach. Mam wrażenie, że autorka nie była we wszystkich lokalizacjach, o których pisze w książce. Google każdy ma na komputerze.

Znalazły się również opisy topowych marek wywodzących się nie tyle z samego miasta co kraju. Może i jest to dość interesujące jak zaczynał Calvin Klein, ale praktyczna wartość tych informacji dla osoby, która trzyma bilety lotnicze do Berlina, jest niewielka. Autorka z upodobaniem pisze o luksusowych markach, ale powiedzmy sobie szczerze: ile osób stać na kupno ubrań za tysiące euro? Trzeba oddać honor autorce i napisać, że recenzuje tańsze brandy modowe, ale czuć niedosyt.

Dużo jest zdjęć, które zajmują całą stronę a mało jest tekstu. Niestety „lanie wody” jest uskuteczniane na co drugiej stronie. Brutalna prawda jest taka, że lektura artykułów kilku bardziej rozgarniętych blogerek oraz paru forów tematycznych dostarczy Ci więcej wiedzy niż ta książka.

Na końcu każdego rozdziału jest przewodnik o gastronomii i hotelach. Znajduje się tam kilka knajp i kilka hoteli (hosteli), które poleca autorka. Biorąc pod uwagę jak duże są te miasta z pewnością nikt nie będzie szukał knajpy, którą rekomenduje autorka. Poza tym są specjalne przewodniki po restauracjach lub po samych miastach. Polecanie hoteli jest według mnie totalnie bezsensowną pisaniną. W internecie są wyspecjalizowane serwisy w tej dziedzinie.

Jeśli znajdziesz tą książkę w koszu z tabliczką „Książka z 5 złoty!”, to kup ją. O ile tego typu tematyka jest Ci bliska. Podczas bujania się na hamaku lub cierpienia na nieżyt nosa „Europa na zakupach” spodoba Ci się. Jeśli nastawiasz się wysoce profesjonalny przewodnik zakupowy, to rozczarujesz się sromotnie. Z drugiej strony ta książka nie jest bardzo zła. Można paru ciekawych rzeczy się dowiedzieć o modzie, znanych projektantach lub o samych sklepach odzieżowych. Na przykład autorka napisał rzecz, o której nie wiedziałem: sklepy „Zara” w Hiszpanii mają różne kolekcje. Ta sama marka, a różny asortyment w różnych salonach.

Godny uwagi jest wywiad z redaktorką ma początku książki. Dziennikarka sensownie opisuje swoje doświadczenia zakupowe. Nie potępia przeliczania cen na własną walutę. Zachęca do sprawdzania składów surowcowych tkanin, z których jest wykonana odzież.

Na koniec: nawet jak czytasz powoli, to uporasz się z tą pozycją w jeden krótki wieczór.

Bardzo słaba książka o shoppingu w kilku stolicach mody (Barcelona, Londyn, Paryż, Mediolan, Rzym, Berlin).

Autorka opisała w każdym mieście najbardziej znane ulice handlowe, centra handlowe oraz outelty. Jest to najsensowniejsza część książki, ponieważ daje praktyczne porady, gdzie się udać na zakupy. Opisy są dość lakoniczne. Chociaż nie jestem super-shoperem to ja bym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla kogo jest napisana ta książka?

Na pewno nie dla ludzi, którzy są astrofizykami. Oni przeczytają tekst, który znają „jak własną kieszeń”. Po co mają to robić skoro podstawy astrofizyki znają? Strata czasu.

Ludzie, którzy edukację z fizyki zakończyli w szkole średniej, polegną z kretesem. Coś-tam pamiętasz? Newton, Einstein - te nazwiska kojarzą Ci się z fizyką. To za mało. Najzwyczajniej w świecie (kosmosie) nie będziesz wiedział o co chodzi. Bez solidnych podstaw z fizyki nie przebrniesz przez tą książkę i basta.

Pamiętacie serię poradników ”… dla opornych” (np. „Windows dla opornych”)? Nie, nie tu autor nie będzie Cię prowadził za rączkę. „Astrofizyka dla zabieganych” jest zachęcająca krótka, ale nie daj się zmylić. To jest pozycja dla ludzi, którzy mieli co najmniej 4+ z fizyki.

Dużym plusem jest humor pisarza. Poza tym autor wrzuca ciekawe anegdoty o Einsteinie i innych naukowcach. Ale to nie jest „rdzeń” tej książki.

Moim zdaniem, ta książka jest dobra, ale.. jest skierowana do wszystkich i do nikogo.

Dla kogo jest napisana ta książka?

Na pewno nie dla ludzi, którzy są astrofizykami. Oni przeczytają tekst, który znają „jak własną kieszeń”. Po co mają to robić skoro podstawy astrofizyki znają? Strata czasu.

Ludzie, którzy edukację z fizyki zakończyli w szkole średniej, polegną z kretesem. Coś-tam pamiętasz? Newton, Einstein - te nazwiska kojarzą Ci się z fizyką. To za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od opisu fabuły w skrócie: ludzie w podeszłym wieku są wcielani do armii kolonialnej i walczą z obcymi na różnych planetach skolonizowanych przez naszych ziomków.

Ta powieść jest podzielona na trzy rozdziały. Każdy rozdział to w gruncie rzeczy inny styl, inna jakość.

Pierwszy rozdział opisuje nabór do "kosmicznego" wojska i szkolenie. Jest tu dużo przedniego humoru. Szczególnie żarty bohaterów w stołówce na temat niezdrowego jedzenia są rewelacyjne. Humor jest na wysokim poziomie. Jeśli nie lubisz s-f przeczytaj pierwszy rozdział i nie czytaj dalej. Serio.

Drugi rozdział jest na poziomie "Stalowego szczura" Harrego Harrisona. Zabili go i uciekł. I uciekał tak kilka razy. Schemat każdego podrozdziału jest taki sam. Lądowanie na planecie. Rozwałka obcych. Sukces. Autor "nawymyślał" sporo ras obcych. No, chyba z tuzin. Różnica pomiędzy Scalzi`m a Harrisonem jest taka, że pan HH nie próbował udawać, że tworzy literaturę wyższego sortu. Natomiast Scalzi opisywał rozterki moralne głównego bohatera podczas naparzania z jakieś super-spluwy do innych ras. Rozczarowujące.

Trzeci rozdział czyta się znacznie lepiej niż drugi. Nie jest to, co prawda, wysoka kultura. Fabuła nie jest już głupią opowiadanką. Nie opadają witki. Co nie oznacza, że autor bryluje. Scalzi pogłębia rys psychologiczny głównego bohatera. Sceny batalistyczne są bardziej przekonywujące.

Czytać, nie czytać?

Jeśli lubisz:
a/ military s-f
b/ odprężające książki, których najlepszym towarzyszem jest pils/lager lub szkocka
to czytaj "Wojnę starego człowieka".

Jeśli nie schodzisz poniżej "Solarisa" S. Lema, to nie jest po powieść dla Ciebie.

Zacznę od opisu fabuły w skrócie: ludzie w podeszłym wieku są wcielani do armii kolonialnej i walczą z obcymi na różnych planetach skolonizowanych przez naszych ziomków.

Ta powieść jest podzielona na trzy rozdziały. Każdy rozdział to w gruncie rzeczy inny styl, inna jakość.

Pierwszy rozdział opisuje nabór do "kosmicznego" wojska i szkolenie. Jest tu dużo przedniego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść została obsypana nagrodami. I słusznie - książka jest bez dwóch zdań warta zainteresowania.

Fabuła jest niezwykle rozbudowana. Nie będę streszczał książki, bo nie ma to sensu i nie chcę psuć rozrywki osobom, które jeszcze nie przeczytały tej powieści.

Po krótce. Ludzie zasiedlają nowe planety. Na jednej z nich postanawiają zrobić eksperyment. Dokonują daleko idącej terraformacji. Termin ten oznacza przystosowanie warunków na obcej planecie dla człowieka. Następnie chcą tam umieścić małpy i nanowirus, który skatalizuje ich rozwój osobisty. Mają one być rozumnymi istotami. Niestety plan się nie udaje. Małpy giną, wirus dostaje się do ekosytemu i zaczyna oddziaływać na... pająki. Stają się one inteligentnymi stworami. Ludzie chcą osiedlić tą planetę własnym gatunkiem, ale sprawy przybrały zaskakujący obrót.

W rzeczywistości fabuła jest znacznie bardziej rozbudowana, a ja opisałem tylko jej niewielki wycinek. Dzięki wielowątkowości i pomysłowości autora książka nie dłuży się podczas czytania. Duża część akcji dzieje się na statku-arce, gdzie leżą zahibernowani ludzie - zbiegowie z wyniszczonej, macierzystej planety. Dom pająków jest ostatnią deską ratunku ludzkości. Konflikt jest nieunikniony. Autor uniknął opisywania typowej wojenki pomiędzy ludźmi a obcymi.

Imponuje bogaty styl autor. Jest on pisarzem wyrobionym. Nie mamy doczynienia z powielaniem schematów. Bohaterowie nie są wycięci z jednej formy. Nawet pająki różnią się od siebie charakterem. Jest tak jak powinno być w dobrej literaturze.

Co mi się nie podobało? Rozwój pająków jest łudząco podbny do rozwoje ludzkości. Nawet wielka zaraza wśród tych stawonogów przywodzi na myśl epidemię dżumy w Średniowieczu. Nie jest to jakaś wielka wada książki, ale warto o tym wspomnieć. Bez wątpienia nie jest to lektura dla ludzi, którzy ciepią na arachnofobię lub nie znoszą tych stworzeń. Jeść kanapki się nie da przy czytaniu "Dzieci czasu".

Nowatorstwo i dojrzałość warsztatowa to są największe auty tej powieści. Polecam.

Powieść została obsypana nagrodami. I słusznie - książka jest bez dwóch zdań warta zainteresowania.

Fabuła jest niezwykle rozbudowana. Nie będę streszczał książki, bo nie ma to sensu i nie chcę psuć rozrywki osobom, które jeszcze nie przeczytały tej powieści.

Po krótce. Ludzie zasiedlają nowe planety. Na jednej z nich postanawiają zrobić eksperyment. Dokonują daleko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

UWAGA! Spojlery.

Jest to jedna z wielu powieści o Jacku Reacherze. Ta książka może się podobać pod warunkiem, że zacznie się ją czytać z odpowiednim nastawieniem. Nie można oczekiwać dzieła wybitnego. Więcej - jest to literatura mocno rozrywkowa. Należy ją traktować jak wizytę w barze z żółtą literą "M".

Autor nie zadaje sobie wiele trudu przy układaniu fabuły. Zbiegi okoliczności "biją po oczach". Pisze jak mu wygodnie. John Reacher jest w restauracji i akurat wtedy przychodzi mafia po okup. Wiadomo co dalej, tzn. kto ma połamane żebra.

No i te tanie efekciarstwo. FBI prowadzi go do jakiegoś zakazanego miejsca zamiast do ich biura. No i najlepsze - FBI szantażuje głównego bohatera, mówiąc, że przekaże dane jego dziewczyny mafii! Autor podkreśla to ustami funkcjonariusza FBI parę razy.

Pewnych faktów łatwo się domyśleć. Wiadomo, że ktoś posługuje się hipnozą.

Książka prymitywna jest głównie na początku. Potem da się czytać. Być może byłem trochę przesadnie krytyczny. Polecam głównie 15-letnim chłopcom. Dlaczego? Bo ten Jack Reacher jest taki fajny!

UWAGA! Spojlery.

Jest to jedna z wielu powieści o Jacku Reacherze. Ta książka może się podobać pod warunkiem, że zacznie się ją czytać z odpowiednim nastawieniem. Nie można oczekiwać dzieła wybitnego. Więcej - jest to literatura mocno rozrywkowa. Należy ją traktować jak wizytę w barze z żółtą literą "M".

Autor nie zadaje sobie wiele trudu przy układaniu fabuły. Zbiegi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwaga! Spojlery!

ZALETY
Wartka akcja, charyzmatyczny główny bohater, przedstawienie realiów amerykańskiej żandarmerii wojskowej, ciekawa intryga, rzadko spotykany kryminał osadzony w amerykańskim wojsku.

WADY
Chwilami brak realizmu. Jak to możliwe, że jest tak trudno aresztować głównego bohatera? Czy posługiwanie się nielegalnymi, wojskowymi bonami na hotele jest takie proste? Kto uwierzy, że grupa oficerów wojsk pancernych aby utrzymać status quo, posunie się do licznych morderstw? I zorganizuje sobie w tej sprawie konferencję z programem, na którym jest lista nazwisk oficerów wojska amerykańskiego do zlikwidowania?! Gruba przesada. Trzeba czytać z dużym przymrużeniem oka.

Dobra rozrywka po ciężkim dniu w pracy.

Uwaga! Spojlery!

ZALETY
Wartka akcja, charyzmatyczny główny bohater, przedstawienie realiów amerykańskiej żandarmerii wojskowej, ciekawa intryga, rzadko spotykany kryminał osadzony w amerykańskim wojsku.

WADY
Chwilami brak realizmu. Jak to możliwe, że jest tak trudno aresztować głównego bohatera? Czy posługiwanie się nielegalnymi, wojskowymi bonami na hotele jest takie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Echa" to zbiór opowiadań osadzony w uniwersum cyklu "Algorytmy wojny". Autor przenosi nas w różne zakątki ludzkiej cywilizacji po "Dniu", tj. po buncie sztucznej inteligencji, która wymordowała większość ludzi zamieszkujących Ziemię i pozostałe kolonie we wszechświecie.

Na plus należy zapisać Michałowi Cholewie, że każde opowiadanie kończy się w zaskakujący sposób - jak dobry kryminał. Nie ma nic gorszego jak przewidywalne, nudne zakończenia. Teksty są po prostu ciekawe. Podobało mi się, że akcja opowiadań dzieje się w różnych lokalizacjach: raz na małej, odciętej od świata stacji przekaźnikowej, raz na planecie, a raz na pokładach statków.

M. Cholewa przyłożył się do roboty i nie kopiuje swoich wcześniejszych pomysłów. Bardzo ciekawe jest połączenie pomysłu zbuntowanej sztucznej inteligencji i sekty religijnej na statku. Łatwo się domyśleć, że kto za tą pseudo-religią stoi, ale to w żaden sposób nie psuje zabawy. Wątek psychologiczny (żeby nie powiedzieć psychiatryczny) jest dobrze "umocowany" w pierwszym opowiadaniu. Tu dla odmiany SI pomaga człowiekowi.

Ostatnie opowiadanie jest dla mnie problematyczne w ocenie. To jest tekst, który pokochasz albo znienawidzisz. M. Cholewa "wrzucił na luz" i podszedł do swojego uniwersum z dystansem. Jest tu dużo dobrego, inteligentnego i wyszukanego humoru sytuacyjnego. Sama fabuła jest niestety dość słaba i mocno naciągana. Wiem, że autor w tym przypadku nie dbał o realizm. Epizod z liczeniem śrub w zaporze był - szczerze - dość niewyszukany literacko. Ja wolę Cholewę mrocznego, Cholewę, który napusza sztuczną inteligencję na ludzi. Mi cieknie ślinka, kiedy autor tworzy modele wyszukanych bitew w przestrzeni kosmicznych.

Zastrzegam, że te ostatnie opowiadanie nie deprecjonuje całej książki. Jest po prostu inne; w inne konwencji literackiej. Święte prawo pisarza to tworzyć po swojemu. Mi nie przypadło du gustu, ale to nie znaczy, że Ty nie będziesz nim zachwycony. To nie znaczy, że sam przy nim trochę nie pośmiałem. Nic nie jest w stanie zniechęcić mnie do cyklu "Algorytmy wojny", ponieważ jest on świetny i basta! Cholewa rządzi w polskiej (i nie tylko) military s-f.

Polecam wszystkie książki tego pisarza razem z tym cudnym zbiorkiem opowiadań.

"Echa" to zbiór opowiadań osadzony w uniwersum cyklu "Algorytmy wojny". Autor przenosi nas w różne zakątki ludzkiej cywilizacji po "Dniu", tj. po buncie sztucznej inteligencji, która wymordowała większość ludzi zamieszkujących Ziemię i pozostałe kolonie we wszechświecie.

Na plus należy zapisać Michałowi Cholewie, że każde opowiadanie kończy się w zaskakujący sposób - jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest hard s-f w kształcie do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Ta książka nie ma klimatu rasowej space opery, choć jest często do tego podgatunku s-f zaliczana. Są podróże kosmiczne, obcy, ale ten styl trąci myszką.

"Romans" człowieka z obcym gatunku żeńskiego budzi uśmiech politowania. Ciągłe sprzeczki głównych bohaterów nużą - są jak kiepski film obyczajowy.

No i ten przaśny, rosyjski styl pisania. Jeden, dwa rozdziały - OK, niech będzie. W dużych dawkach te gawędzenie i zagadywanie irytuje.

Przeczyłem połowę tej książki. Nie twierdzę, że jest słaba. Nie jest to taki totalny anachronizm jak u H. Wells. Dla czytelnika przyzwyczajonego do takich pisarzy jak D. Weber czy I. Douglas, "Galaktyczny zwiad" będzie bajeczką. Trudno mieć pretensje, że bohaterowie "Przedwiośnia" nie używają smartfonów. Sniegow pisał wiele lat temu. Jego książkę trzeba potraktować jak mocno zakurzoną klasykę s-f.

"Galaktyczny..." może robić wrażenie wizją futurystycznych supermiast, podróży kosmicznych, pomysłem na sztuczną asteroidę. W dzisiejszych czasach to za mało.

Tylko dla miłośników, starej fantastyki z akcentem na styl zza naszej wschodniej granicy.

To nie jest hard s-f w kształcie do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Ta książka nie ma klimatu rasowej space opery, choć jest często do tego podgatunku s-f zaliczana. Są podróże kosmiczne, obcy, ale ten styl trąci myszką.

"Romans" człowieka z obcym gatunku żeńskiego budzi uśmiech politowania. Ciągłe sprzeczki głównych bohaterów nużą - są jak kiepski film obyczajowy.

No i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wielki Guslar wita" to książka o mieszkańcach nieistniejącego miasteczka w Rosji. Większość opowiadań "kręci" się wokół wynalazków miejscowego naukowca, który różnymi specyfikami komplikuje życie ludziom lub też dla odmiany rozwiązuje ich problemy.

W książce czuć rosyjskiego ducha powieściopisarstwa. Autor zaczynał pisać w czasach komunistycznych, więc zdawał sobie sprawę, że pisze "do szuflady". Opowiadania mają wysoki poziom literacki. Widać, że autor pisał dla przyjemności.

Nasuwają mi się skojarzenia do "Kronik Jakuba Wędrowycza". Książka rosyjskiego pisarza jest napisana z z większą pieczołowitością. Opowiadania Polaka są zwyczajnie infantylne.

K. Bułyczow pisze opowiadania pod pewien specyficzny gust czytelnika. Pisarz gawędzi, z wyczuciem zabawia czytelnika i obnaża ludzkie słabości.

Najlepsze opowiadania to:
- Świeży transport żywych rybek
- Dwie krople na szklankę wina
- Liśki

Proszę się nie sugerować moją opinią w stu procentach, ale mnie K. Bułyczow trochę znudził tym przaśnym pisarstwem. Te opowiadania są dobre jako przerywnik przy czytaniu czegoś cięższego gatunkowo. Czytając je "taśmowo" można poczuć przesyt tymi prostymi historyjkami.

Dobre na odprężenie.

"Wielki Guslar wita" to książka o mieszkańcach nieistniejącego miasteczka w Rosji. Większość opowiadań "kręci" się wokół wynalazków miejscowego naukowca, który różnymi specyfikami komplikuje życie ludziom lub też dla odmiany rozwiązuje ich problemy.

W książce czuć rosyjskiego ducha powieściopisarstwa. Autor zaczynał pisać w czasach komunistycznych, więc zdawał sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fantastyka najwyższej próby.

Rosyjscy pisarze s-f, obok amerykańskich - i rzecz jasna - polskich :-), zaliczają się do najbardziej utalentowanych. K. Bułyczow pisał dla przyjemności i często "do szuflady". Cenzura pewnych książek lub opowiadań nie wydałaby mu w ZSRR.

Książka składa się z dwóch części. Pierwszy, krótszy jest dobry. Po prostu dobry. Drugi tom (zwłaszcza jego koniec) jest arcyciekawy. Czuć rękę mistrza. Autor stworzył przekonujący świat - planetę, na której rozbiła się ekspedycja badawcza. Ludzie "ugrzęźli" na niegościnnej planecie na kilkanaście lat. Ziemianie nie wiedzą o tym, że ktoś przeżył. W ekosystemie jest woda i powietrze odpowiednie dla organizmu ludzkiego. Fauna i flora broni terytorium planety zaciekle.

Autor nie napisał zwykłej opowiastki o Robinsonie Crusoe któregoś tam wieku. Ludzie Ci nie mają wyłącznie problemów egzystencjalnych: głód, choroby, drapieżniki itp. Ci astronauci i ich potomkowie boją się zdziczeć, zapomnieć o swoich korzeniach, historii, dokonaniach ludzkości. Martwią się o swoje dzieci urodzone na obcej planecie, które być może umrą tu w całkowitym zapomnieniu.

Autor udowodnił, że można pisać świetną fantastykę bez super-laserów. Udowodnił również, że można przekazać ważne treści bez torturowania czytelnika moralizatorstwem podszytym współczesnym marketingiem.

Pomyśleć, że tak dobrą książkę można kupić w formie e-booka za 9,99 zł! Dodam, że również osoby nie będące zaciekłymi fanami s-f będą usatysfakcjonowane. Jest tu niebanalny wątek miłosny, są wzajemne tarcia i niesnaski pomiędzy rozbitkami i ich potomkami. Opisy drzew z lian na planecie są urzekające. Jakbyś tam był! Żadnego efekciarstwa tylko solidne pisarstwo.

Polecam, polecam, polecam!

Fantastyka najwyższej próby.

Rosyjscy pisarze s-f, obok amerykańskich - i rzecz jasna - polskich :-), zaliczają się do najbardziej utalentowanych. K. Bułyczow pisał dla przyjemności i często "do szuflady". Cenzura pewnych książek lub opowiadań nie wydałaby mu w ZSRR.

Książka składa się z dwóch części. Pierwszy, krótszy jest dobry. Po prostu dobry. Drugi tom (zwłaszcza...

więcej Pokaż mimo to