-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2024-05-15
2024-05-10
2024-05-10
2024-05-08
2024-05-07
Komisarz "Trupia czaszka" powraca. Nie jest to jednak powrót z przytupem a jedynie z nieśmiałym szurnięciem. Jakiś ten Zakrzewski się ugrzeczniony zrobił. Wcześniej niczym James Bond wyrywał wszystkie panny w zasięgu wzroku, pijał alkohol w dużych ilościach i nawet kaca nie musiał leczyć. Teraz wraca spokojnie do domu, pilnuje języka i zastanawia się, czy aby na pewno pogoda jest odpowiednia do jazdy motocyklem. Serio? Ja wiem, że ludziom w okolicy czterdziestki włącza się slow motion, ale to jest postać fikcyjna! Wolałam tego zdecydowanego, pewnego siebie i błyskotliwego Marcina. Ten to taki trochę wujek z wesela - tylko mu wąsa brakuje.
Jedno w Zakrzewskim zostało po staremu - przyciąganie problemów. Tym razem dorobił się Anioła Stróża. Takiego, co to broni i eliminuje wszystkie problemy. A, że najczęściej problematyczni bywają ludzie, to ich się pozbywa. Pierwszym do odstrzału (dosłownie) jest Parol, który nieco w życiu komisarza namieszał. I, jak się okazuje namiesza jeszcze trochę. I to zza grobu! Bo i tym razem rozwiązanie całej zagadki tkwi w przeszłości. Będzie budowanie napięcia, zwroty akcji i cały wachlarz emocji towarzyszący śledczym. Czyli to, w co autor potrafi doskonale. Bo to naprawdę fajna książka jest. I nawet jeśli p. Gorzka postanowi, że w kolejnym tomie Zakrzewski dozna objawienia i zamieszka w klasztorze, to też będę czytać. Tak się chyba zachowują psychofani. ;)
Komisarz "Trupia czaszka" powraca. Nie jest to jednak powrót z przytupem a jedynie z nieśmiałym szurnięciem. Jakiś ten Zakrzewski się ugrzeczniony zrobił. Wcześniej niczym James Bond wyrywał wszystkie panny w zasięgu wzroku, pijał alkohol w dużych ilościach i nawet kaca nie musiał leczyć. Teraz wraca spokojnie do domu, pilnuje języka i zastanawia się, czy aby na pewno ...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-28
2024-04-25
2024-04-23
Cierpię na bardzo wkurzającą przypadłość, która nie pozwala mi porzucić książki. Muszę doczytać do końca i już. Niestety... Ile bym dała, żeby tę lekturę przerwać już po pierwszym rozdziale... Wydaje mi się, że czegoś równie złego nie zdarzyło mi się jeszcze przeczytać. Próbowałam doszukać się jakichś pozytywów, ale nie podołałam pomimo szczerych chęci. Gdyby porównać do czegoś "Ostatnie życzenie" to byłby to jeden z seriali paradokumentalnych typu "Trudne sprawy". Dialogi sztywne jak mokre kalesony wystawione na mróz. Na uwagę zasługuje fakt, iż autor używa słów, których znaczenia chyba nie rozumie. Bo jak wytłumaczyć to, że "dom zbliżał się diametralnie" czy "obgadywanie za plecami było dziecinną jatką"? Takich smaczków jest więcej. Bo pani pielęgniarka prosi głównego bohatera o "okazanie godności", (co jak się okazuje było wylegitymowaniem się), "para swobodnie sunie ku nozdrzom" a żona podchodząc do męża "zatapia głowę w jego klatce piersiowej".
Można odnieść wrażenie, że książka była tłumaczona z innego języka przez pierwszy z brzegu internetowy translator, bo nie wierzę, że ktoś może coś takiego napisać z własnej, nieprzymuszonej woli. Istnieje też możliwość, że autor ma duże zaufanie do wydawnictwa, ale korektor akurat w tym terminie postanowił wyjechać do Chin i wtopić się w tłum.
Polecam jako grę towarzyską - kto znajdzie więcej błędów leksykalnych wygrywa.
Cierpię na bardzo wkurzającą przypadłość, która nie pozwala mi porzucić książki. Muszę doczytać do końca i już. Niestety... Ile bym dała, żeby tę lekturę przerwać już po pierwszym rozdziale... Wydaje mi się, że czegoś równie złego nie zdarzyło mi się jeszcze przeczytać. Próbowałam doszukać się jakichś pozytywów, ale nie podołałam pomimo szczerych chęci. Gdyby porównać do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-20
2024-04-19
2024-04-19
2024-04-16
2024-04-16
2024-04-13
Książka porusza ważny i kontrowersyjny temat, jakim jest pedofilia w kościele. Podzielono ją na 3 części: wspomnienia ofiar, wypowiedzi ekspertów oraz podsumowanie autorów. Niby wszystko gra, ale odczuwam lekkie zgrzyty. Po przeczytaniu wydaje mi się, że ci tzw. "specjaliści od pedofilii" mają znacznie więcej do powiedzenia niż osoby pokrzywdzone. I nie bynajmniej dlatego, że te drugie nie chcą rozmawiać. Nie! Rozmowy choć wstrząsające są prowadzone w jakiś dziwny sposób. Jakby pytania były odczytywane z kartki i nic, co wychodzi poza ramy scenariusza nie jest mile widziane. Odniosłam wrażenie, głównym tematem było wyjaśnienie roli fundacji, która pomaga poszkodowanym a nie ich realna krzywda.
Bo czy książka, która już w tytule oddaje ofiarom głos nie powinna się skupić stricte na nich?
Książka porusza ważny i kontrowersyjny temat, jakim jest pedofilia w kościele. Podzielono ją na 3 części: wspomnienia ofiar, wypowiedzi ekspertów oraz podsumowanie autorów. Niby wszystko gra, ale odczuwam lekkie zgrzyty. Po przeczytaniu wydaje mi się, że ci tzw. "specjaliści od pedofilii" mają znacznie więcej do powiedzenia niż osoby pokrzywdzone. I nie bynajmniej dlatego,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Autor odbył długo wyczekiwaną podróż do Ziemi Świętej. Opisał swój pobyt i szczerze mówiąc obawiałam się, że będzie to książka moralizatorska, ewangelizująca i bardzo uduchowiona. Na szczęście okazuje się, że Eric Emmanuel Schmitt ma bardzo fajne podejście do swojej wiary. Jako człowiek, który doświadczył nawrócenia, nie epatuje swoją religijnością. Nie namawia nas do modlitwy i nie podkreśla na każdym kroku jak bardzo jest pobożny.
Dopuszcza nas do swoich przeżyć, jednak kiedy, ktoś wspomina o "syndromie jerozolimskim" -zaburzeniu, które u części turystów wywołuje urojenia z pokorą mówi, że z pewnością to jego przypadek.
Jerozolima jako miejsce ważne dla 3 monoteistycznych religii dla wielu jest podróżą życia. My widzimy ją oczami autora: brzydką, skomercjalizowaną i niekoniecznie liczącą się z duchowymi przeżyciami pielgrzymów. Ważne, żeby sprzedać kolejną figurkę sprowadzoną z Chin.
Jest też w książce aspekt duchowy - przeżycia, myśli i sny autora. Dzieli się tym z czytelnikami tak subtelnie, że nawet ktoś, kto jest daleko od kościoła będzie ukontentowany.
Autor odbył długo wyczekiwaną podróż do Ziemi Świętej. Opisał swój pobyt i szczerze mówiąc obawiałam się, że będzie to książka moralizatorska, ewangelizująca i bardzo uduchowiona. Na szczęście okazuje się, że Eric Emmanuel Schmitt ma bardzo fajne podejście do swojej wiary. Jako człowiek, który doświadczył nawrócenia, nie epatuje swoją religijnością. Nie namawia nas do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-12
2024-04-09
Książka to opowieść o życiu. Opowiedziana a raczej wyszeptana przez Błażeja, który jest a jakby go nie było. Zamknięty wewnątrz siebie mieszka z bratem i jego żoną w budynku starego dworca. Siedzi pod palmą i obserwuje codzienność. Zabiera nas w podróż do przeszłości, pokazując dawne życie - matkę wypruwającą sobie żyły i ojca, po którym zostały tylko widokówki za szybą meblościanki. "Głupszy brat" milcząc, przemawia całym sobą. Pokazuje, jak ulotne jest życie. To, co wczoraj miało wielką wartość, dziś jest jedynie gnijącą zawartością jelit. A i nią zachwycą się ludzie jeśli dobrze zostanie zaprezentowana. Błażej wie, że życie jest ulotne i wie również, że nie ma na to wpływu. Pogodził się z tym, bo w końcu jest "tylko Błażejem".
Książka to opowieść o życiu. Opowiedziana a raczej wyszeptana przez Błażeja, który jest a jakby go nie było. Zamknięty wewnątrz siebie mieszka z bratem i jego żoną w budynku starego dworca. Siedzi pod palmą i obserwuje codzienność. Zabiera nas w podróż do przeszłości, pokazując dawne życie - matkę wypruwającą sobie żyły i ojca, po którym zostały tylko widokówki za szybą...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-08
Kiedy przeczytałam gdzieś, że autor "Doliny szpiegów" jest porównywany do Ludluma czy Folletta, zaśmiałam się półgębkiem i pomyślałam: "taaaa... z pewnością". Zaczytywałam się ich książkami i byłam przekonana, że nikt już tak nie pisze. No właśnie - byłam. Bo już nie jestem.
Jakaż ta książka jest dobra! Samo nazwanie głównego bohatera von Wedel jest puszczeniem oka przez autora. Bo gdzie ktoś, kto kojarzy się z czekoladą (przynamniej mi) nadaje się na agenta wywiadu? No gdzie? A jednak okazuje się, że ta czekolada nie jest mleczna i słodka. Ta ma charakter! To jak dodatek chili, które powoduje przyspieszenie krążenia i wyostrza smak. Gdyby Carl von Wedel współpracował z Klossem, wojna by trwała znacznie krócej. Ba! Może nawet by nie wybuchła! Bo obaj panowie są ulepieni z tej samej gliny. Obaj czarujący i piekielnie skuteczni.
Chciałabym dozować sobie przyjemność czytania i podelektować się atmosferą książki, ale akcje są tak skonstruowane, że się nie da. Czuje się wewnętrzny przymus, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej.
I wydawać by się mogło, że pod koniec akcja zwolni. A skąd! do ostatniej strony coś się dzieje. Obawiam się, że jeśli pan Michniewicz będzie pisał dalej, rzucę spanie. Albo ograniczę. W końcu Napoleon też sypiał po 3 godziny i dawał radę.
Kiedy przeczytałam gdzieś, że autor "Doliny szpiegów" jest porównywany do Ludluma czy Folletta, zaśmiałam się półgębkiem i pomyślałam: "taaaa... z pewnością". Zaczytywałam się ich książkami i byłam przekonana, że nikt już tak nie pisze. No właśnie - byłam. Bo już nie jestem.
Jakaż ta książka jest dobra! Samo nazwanie głównego bohatera von Wedel jest puszczeniem oka przez...
Nawet małe dziecko wie, że jak się planuje jakiś występek, trza to robić w rękawiczkach. No chyba, że ktoś bardzo chce zostawić swoje odciski palców i zaprosić do domu osoby w mundurach. I nie chodzi mi o pracowników poczty bynajmniej.
A kiedyś to złoczyńcy mieli klawe życie. Napadali, rabowali i zabijali a o ślady nikt się nie martwił. Wystarczyło, że świadek powiedział: "panie... to nie on. To ten drugi", po czym ręką wskazywał na boga ducha winnego człowieka. A policjant podrapawszy się w głowę stwierdzał, że faktycznie mogło tak być i cyk, prawy obywatel lądował w więzieniu.
A jak taki mąż np. chciał żonę wymienić na nowszy model? Nic prostszego! Wystarczyło podać truciznę i poczekać aż zejdzie z tego łez padołu. Później wezwać medyka i wycisnąwszy ze 3 łzy z oka ponarzekać, że tak się źle biedactwo ostatnio czuło. I lekarz wpisywał w akt zgonu naturalną przyczynę śmierci.
Tych przykładów można by wymienić tyle, że limit znaków by się wyczerpał. Bo i wyobraźnia ludzka nie zna granic w wymyślaniu sposobów na pozbycie się bliźniego.
Na całe szczęście mądre głowy jęły interesować się śladami biologicznymi, traseologią, toksykologią i innymi dziedzinami nauki o takich nazwach, że aż się boję o nich pisać w obawie, że kogoś mogę obrazić.
Autor wprowadza nas w świat odkryć ale nade wszystko walki, którą naukowcy musieli toczyć z uprzedzeniami i strachem przed nowym. Bo kto to widział, żeby stosować jakieś szarlatańskie wynalazki? Ileż doświadczeń trzeba było wykonać żeby udowodnić tezę to głowa mała. Ale dzięki temu każdy może sobie zbadać grupę krwi czy tam porównać DNA w razie potrzeby. No i rękawiczki trzeba zakładać. ;)
Nawet małe dziecko wie, że jak się planuje jakiś występek, trza to robić w rękawiczkach. No chyba, że ktoś bardzo chce zostawić swoje odciski palców i zaprosić do domu osoby w mundurach. I nie chodzi mi o pracowników poczty bynajmniej.
więcej Pokaż mimo toA kiedyś to złoczyńcy mieli klawe życie. Napadali, rabowali i zabijali a o ślady nikt się nie martwił. Wystarczyło, że świadek ...