-
ArtykułyPlenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2
-
ArtykułyW świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1
-
ArtykułyZaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2
-
ArtykułyMa 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant6
Biblioteczka
2015-12
2015-12
2015-01
Ta książka idzie. I z nią też można iść. Czytać w tramwaju, w autobusie, w kolejce. A można też usiąść i...przeczytać. W jeden wieczór.
Ta książka idzie. I z nią też można iść. Czytać w tramwaju, w autobusie, w kolejce. A można też usiąść i...przeczytać. W jeden wieczór.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01
"Skrawki błękitu" w lekki sposób podbiły moje serce. Ta książeczka licząca 300 stron czyta się sama. Dokładnie tak - pochłonęłam ją, podobnie jak to było z wcześniej wydanym "Dawcą", w zaledwie trzy godziny.
Lois Lowry stworzyła świat, w którym panuje niepamięć. W "Dawcy" ludzie zapomnieli o tak prostych rzeczach jak o rozpoznawaniu gatunków zwierząt czy o przeznaczeniu sanek. Szczegółowo określone role społeczne i zbiorowe przestrzeganie etykiety pozorującej szczere odczucia były głównymi cechami określającymi mieszkańców świata zawartego w pierwszym tomie cyklu. W "Skrawkach błękitu" proces niepamięci posunął się dalej. Co z tego, że ludzie czują, skoro odczuwanie jest skrzywione, wypaczone, ściśnięte w dużej mierze do gry instynktów. Strach i pożyteczność. Pożyteczność i strach. To, co nieprzydatne, nie budzi żadnych uczuć, ponieważ brak określonego miejsca, celu i roli nie jest dla mieszkańców tego świata istotne. Kira, główna bohaterka powieści, z powodu swojego kalectwa zdaniem wielu powinna zostać wykluczona ze społeczności. Wykluczona - to znaczy skazana na śmierć. Ale tak się nie dzieje, ponieważ Kira posiada pewną umiejętność - moc, której nie ma nikt oprócz niej.
Wspomnienie i pamięć, te jednostkowe i społeczne, są tematami wyraźnie interesującymi Lois Lowry. Choć nie ma określonych czasu i miejsca akcji, wszystko wskazuje na to, że zachowana została chronologia. I choć nie mamy jeszcze pełnych informacji na ten temat, to jednak "Dawcę" i "Skrawki błękitu", z powodu należenia do jednego cyklu, trzeba umieścić blisko siebie, może w ścisłym związku przyczynowo-skutkowym. Lois Lowry bawi się świetnie - i mnie też bardzo dobrze zabawiła - patrząc na kwestię zbiorowej pamięci z różnych stron. Co, jeśli ludzie oddalą od siebie wspomnienia i uczucia, przejmując jednocześnie wszystkie materialne, naukowe odkrycia wcześniejszych pokoleń? Co, jeśli ludzie wrócą do instynktowego traktowania najbliższej społeczności, w tym rodziny, tracąc jednocześnie całe pojęcie o wyższych formach rzemieślniczych i intelektualnych?
Czekam na kolejny tom, ponieważ chcę wiedzieć, co dalej stanie się z bohaterami powieści. Ale bardziej od tych jednostkowych, pojedynczych, będących głosem narracji, interesuje mnie los całej dystopii. To jest po prostu całkiem niezła powieść dla młodzieży i ciekawe pisanie o tym, co by było, gdyby...
Opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/01/skrawki-bekitu-lois-lowry.html
"Skrawki błękitu" w lekki sposób podbiły moje serce. Ta książeczka licząca 300 stron czyta się sama. Dokładnie tak - pochłonęłam ją, podobnie jak to było z wcześniej wydanym "Dawcą", w zaledwie trzy godziny.
Lois Lowry stworzyła świat, w którym panuje niepamięć. W "Dawcy" ludzie zapomnieli o tak prostych rzeczach jak o rozpoznawaniu gatunków zwierząt czy o przeznaczeniu...
2015-01
Przypomina mi ta opowieść Cykl inkwizytorski Piekary, choć napisana jest otwarcie (i stanowczo) mniej serio, w konwencji, powiedziałabym, prześmiewczej i przewrotnej. Rycerz Bezkonny, Kronik Fillegana tom 1, w postaci eposu drogi albo poematu dygresyjno-aluzyjnego - to taki rodzaj zlepionych wydarzeń, które gładko przechodzą jedno w drugie, bez wielkiej idei ratowania świata czy Celu, który determinowałby poczynania bohaterów. Fantasy z przymrużeniem oka.
Głównym bohaterem jest Fillegan z Wake, rycerz pozbawiony majątku i konia. Posiadający za to dwie inne, niezwykle istotne rzeczy - miecz i spryt. Fillegan, choć na takiego nie wygląda, dysponuje całym szeregiem dobrych znajomości, dzięki którym może podawać się i za maga, i za inkwizytora. Jego podstawowym zajęciem zarobkowym jest pasowanie zwłok. Ale to tylko początek. Fillegan, mimo wyraźnego talentu do przyciągania kłopotów, ma też umiejętność wychodzenia z nich obronną ręką. Czego chcieć więcej?
Nie jest to rodzaj twardo związanej akcji, którą trzeba śledzić z ogromną uwagą, szukając podstępów i wysilając umysł, by uchwycić w jakiś sposób skrupulatnie utkaną siatkę. To idealny przykład powieści, która nie wnosi co prawda żadnego odświeżającego, nowatorskiego światła do historii literatury, nie przewraca dobrze znanych zasad do góry nogami, ale za to napisana jest w konsekwentnym stylu zdystansowania się do "wielkich historii". Autor bawi się bohaterami, żongluje zdarzeniami, przypadkami i motywami wyciągniętymi z innych opowieści - nie tylko z gatunku fantasy. W końcu mamy do czynienia z rzeczą nazwaną "poematem dygresyjno-aluzyjnym". Z naciskiem na to drugie.
Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/01/ryczerz-bezkonny-romuald-pawlak.html
Przypomina mi ta opowieść Cykl inkwizytorski Piekary, choć napisana jest otwarcie (i stanowczo) mniej serio, w konwencji, powiedziałabym, prześmiewczej i przewrotnej. Rycerz Bezkonny, Kronik Fillegana tom 1, w postaci eposu drogi albo poematu dygresyjno-aluzyjnego - to taki rodzaj zlepionych wydarzeń, które gładko przechodzą jedno w drugie, bez wielkiej idei ratowania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01
Z kryminałami mam ten jeden problem, skądinąd dość istotny, że zazwyczaj po prostu je omijam. Nie mam żadnego sprecyzowanego powodu - ot, jeśli mam po coś sięgnąć, zazwyczaj wybieram coś innego. Ale nie tym razem.
Sytuacja jest dość typowa, a jednocześnie wcale nie. W Afryce giną cztery zakonnice i jedna przypadkowa kobieta. Jakiś czas później w Ystad dochodzi do serii całkiem makabrycznych morderstw. Do akcji wkracza Kurt Wallander i jego ekipa.
I tu mogłabym skończyć. Wystarczającym powodem, by przeczytać tę powieść, jest detektyw (nie poznałam wcześniej Kurta, ale nie przeszkadzało to w lekturze "Piątej kobiety"!). Udzielenie odpowiedzi na pytanie dotyczące sposobu zaprojektowania tej książki przez autora nie jest dla mnie wcale takie proste. Nie mam porównania. Nie potrafię zakreślić szerokiego kręgu i powiedzieć, na ile punktów w skali kryminałów ocenić właśnie ten konkretny. Więc...co wiem?
W tej książce coś jest. Jakiś dziwny, rozmokły, jesienny klimat - aura, którą kilkakrotnie poczułam bardzo blisko siebie, która wślizgała mi się pod koc. A jednocześnie Wallander to typ minimalnie filozoficzny, melancholijny, ale z błyskami prostych, żywych emocji. Gdybym miała określić jakoś to, co czułam podczas czytania powieści, powiedziałabym, że czułam się tak, jakbym brodziła w błocie. W cmokającym, zgniłozielonym, podmarzniętym błocie. Wcale w nim nie tonęłam. Był to krok przyjemny i miarowy. Dałam się chwycić za rękę i poprowadzić Wallanderowi, razem z nim zagłębiałam się w daty i godziny, raz po raz podnosząc głowę i wchodząc wprost w jego prywatne, niezwiązane z pracą policjanta myśli. Była zbrodnia, było szukanie mordercy, a jednak w jakiś sposób czułam się bezpiecznie.
I odpowiadało mi to.
Opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/01/piata-kobieta-henning-mankell.html
Z kryminałami mam ten jeden problem, skądinąd dość istotny, że zazwyczaj po prostu je omijam. Nie mam żadnego sprecyzowanego powodu - ot, jeśli mam po coś sięgnąć, zazwyczaj wybieram coś innego. Ale nie tym razem.
Sytuacja jest dość typowa, a jednocześnie wcale nie. W Afryce giną cztery zakonnice i jedna przypadkowa kobieta. Jakiś czas później w Ystad dochodzi do serii...
2015-01
Dostawać takie książki to czysta przyjemność. Wyjątkowo wydana, o mało znanym tytule, a na dodatek zawierająca nadzwyczaj błyskotliwą treść. J.R.R. Tolkiena kojarzą wszyscy. Ale czy takiego?
Pan Błysk to dżentelmen wielce interesujący. Nosi wysokie cylindry (stąd wąskie i odpowiednio strzeliste drzwi w jego domu), hoduje Żyrólika (skrzyżowanie żyrafy i królika, logiczne!) oraz posiada rower (pozbawiony pedałów, ponieważ pan Błysk jeździ nim tylko z górki). Pewnego dnia kupuje samochód... i zaczyna się przygoda, w której biorą udział więcej niż dwa wypadki drogowe, kilka główek kapusty oraz pewien osioł i cała gama barwnych bohaterów.
Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/01/pan-bysk-jrr-tolkien.html
Dostawać takie książki to czysta przyjemność. Wyjątkowo wydana, o mało znanym tytule, a na dodatek zawierająca nadzwyczaj błyskotliwą treść. J.R.R. Tolkiena kojarzą wszyscy. Ale czy takiego?
Pan Błysk to dżentelmen wielce interesujący. Nosi wysokie cylindry (stąd wąskie i odpowiednio strzeliste drzwi w jego domu), hoduje Żyrólika (skrzyżowanie żyrafy i królika, logiczne!)...
2015-01
2015-01
Tak, zdarza mi się kupować książki dla okładki. Zdarza mi się kupować książki dla nazwiska lub ze względu na chwytliwy tytuł, który podczas przeglądania internetowych katalogów wprawił mnie w dobry nastrój. Zdarza się. A skutki bywają różne.
Leszek Bugajski jest znanym, a także cenionym krytykiem literatury i kultury. Wystarczy wspomnieć, że w 1986 otrzymał Nagrodę im. Kazimierza Wyki - wyróżnienie przyznawane w dziedzinie krytyki, eseistyki i historii literackiej (wśród nagrodzonych znajdują się takie postaci jak Zbigniew Herbert, Maria Janion i Przemysław Czapliński). Współpracował i nadal współpracuje z pismami nie tylko literackimi (Playboy, Newsweek), choć to o literaturze pisze najwięcej. Słowem - trudno z nim polemizować.
A jednak pokuszę się o stwierdzenie, że nie tylko kultura w tej książce pachnie kupą, ale i sam "Przewodnik inteligenta" również. Zwiodło mnie wiele rzeczy. Okładka, niezły opis, alfabetyczny spis "zagadnień", całkiem zgrabny wstęp zatytułowany "Apokalipsa" - określający w sposób przejrzysty i dowcipny największe grzeszki współczesnej kultury. Tak, było nieźle. Książkę czyta się zgrabnie, czasem nawet można uśmiechnąć się pod nosem, pokiwać głową. Leszek Bugajski zwraca uwagę na wiele aktualnych trendów panujących w kulturze, wszak książka została wydana w połowie poprzedniego roku, niewiele rzeczy zdążyło się więc przeterminować, a wręcz przeciwnie - na pewno pojawiło się kilka nowych kwestii, które można analizować kluczem z "Kupy kultury".
Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/01/kupa-kultury-przewodnik-inteligenta.html
Tak, zdarza mi się kupować książki dla okładki. Zdarza mi się kupować książki dla nazwiska lub ze względu na chwytliwy tytuł, który podczas przeglądania internetowych katalogów wprawił mnie w dobry nastrój. Zdarza się. A skutki bywają różne.
Leszek Bugajski jest znanym, a także cenionym krytykiem literatury i kultury. Wystarczy wspomnieć, że w 1986 otrzymał Nagrodę im....
2015-01
2015-01
Nagroda im. Janusza A. Zajdla (1999), Śląkfa, Srebrny Glob. Dobre recenzje i nazwisko autora, które jednoznacznie powinno kojarzyć się z literaturą science-fiction.
Głównym bohaterem powieści jest Gavein Throzz, który przybył właśnie do Davabel - jednej z czterech krain, w której spędzić musi kolejne trzydzieści pięć lat swojego życia. Jego żona przyjeżdża krótko po nim, w transporcie przypominającym przewóz więźniów. Każda kraina rządzi się swoimi prawami. Dave, jako osobnik czarnowłosy, otrzymuje wysoką rangę społeczną, dobrą pracę oraz pełny szacunek. Jego żona - drobna blondynka - wraz z początkiem podróży do Davabel zostaje zdegradowana do pozycji niewolnika. Nowa kraina - nowe prawa. A w Davabel zaczynają ginąć ludzie. Ci, którzy mieli do czynienia z Throzzem.
"Gniazdo światów" to ten typ, którego nie można entuzjastycznie polubić, ale nie można też lekkomyślnie odrzucić. Narracja utrzymuje napięcie i ciekawość, pobudzaną podstępnie przez autora. Przyznam się: czułam wstręt i niechęć do tej książki, do akcji, do kolejnych wydarzeń, do całego pomysłu - a jednocześnie nie mogłam pozostawić tej historii bez rozwiązania. Czytanie nie sprawiało mi przyjemności, nie czekałam na wieczór z tą książką, chętnie się od niej odrywałam, szybko dawałam się rozproszyć. Nie chciałam mieć jej w dłoni, nie chciałam jej czytać. Ale nie mogłam przestać, ponieważ szybko poczułam duży szacunek do sposobu stworzenia tego fikcyjnego, niesprawiedliwego i oburzającego świata, w którym klasyfikacja społeczna przychodzi w tak łatwy i irracjonalny sposób, tłumaczony "kolejnością wcieleń".
I nagle zdarzyła się druga połowa powieści.
Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/01/gniazdo-swiatow-marek-s-huberath.html
Nagroda im. Janusza A. Zajdla (1999), Śląkfa, Srebrny Glob. Dobre recenzje i nazwisko autora, które jednoznacznie powinno kojarzyć się z literaturą science-fiction.
Głównym bohaterem powieści jest Gavein Throzz, który przybył właśnie do Davabel - jednej z czterech krain, w której spędzić musi kolejne trzydzieści pięć lat swojego życia. Jego żona przyjeżdża krótko po nim, w...
2015-01
To nie jest prosta lektura. Ale po przeczytaniu zostawia mocne poczucie czegoś...czegoś, co zostaje z człowiekiem na dłużej.
O wykluczeniu. W szerokim znaczeniu.
To nie jest prosta lektura. Ale po przeczytaniu zostawia mocne poczucie czegoś...czegoś, co zostaje z człowiekiem na dłużej.
O wykluczeniu. W szerokim znaczeniu.
2015-01
Do przeczytania. Ale nie do zachwytu.
Do przeczytania. Ale nie do zachwytu.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02
Zakochałam się w Kurcie Wallanderze.
Zaczynam od tego zdania zupełnie świadomie. Po pierwsze: nie chciałam, żeby ktoś uprzedził moje słowa swoimi myślami. Po drugie: chciałam się tym podzielić z sobą, blogiem, Wami. Musiałam to wyartykułować pełną...klawiaturą(?). Kocham Kurta Wallandera i oby nasza miłość była długa.
Od początku. Jak pamiętacie (mam nadzieję), jakiś czas temu trafiłam do Biedronki, kupiłam Piątą kobietę i oczarowałam się niezrozumiale podmokłym, przytłaczającym klimatem, któremu towarzyszyły rozmyślania melancholika-policjanta. Dziś mogę śmiało uderzyć się w piersi i powiedzieć to, co powiedzieć należy:
Nie odkryłam nawet ułamka dobrodziejstw, jakie szmugluje do swoich książek Henning Mankell.
Umówmy się - specjalistą od kryminałów nie jestem. Owszem, lubię śmierć na papierze i ekranie, czasem zdarza mi się też zabić kogoś...w tekście, ale kryminałów jako takich czytam mało, żeby nie powiedzieć: nie dbam o nie w ogóle. Niedbałość ta wyszła mi bokiem, cokolwiek może to oznaczać. Jedno jest pewne, Henning Mankell pisze w sposób, który mnie hipnotyzuje, który doprowadza mnie do stanu bolącej tęsknoty za książką.
Pełna opinia na: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/02/morderca-bez-twarzy-henning-mankell.html
Zakochałam się w Kurcie Wallanderze.
Zaczynam od tego zdania zupełnie świadomie. Po pierwsze: nie chciałam, żeby ktoś uprzedził moje słowa swoimi myślami. Po drugie: chciałam się tym podzielić z sobą, blogiem, Wami. Musiałam to wyartykułować pełną...klawiaturą(?). Kocham Kurta Wallandera i oby nasza miłość była długa.
Od początku. Jak pamiętacie (mam nadzieję), jakiś czas...
2015-02
Wiem, że zdania są podzielone, ale spodobała mi się kolekcja 20 książek na 20-lecie Świata Książki. I nie chodzi o szatę graficzną czy o moją wielką miłość do tego wydawnictwa. W jakiś sposób dobór książek tworzących tę serię odpowiada liście interesujących mnie polskich autorów czy pozycji, z którymi nie miałam się jeszcze okazji zapoznać. Uznałam więc, że jest to dobry powód, dobry pretekst. No i jest!
A jest niemało - coś wyciszającego, coś odsuwającego człowieka od gwaru świata; coś, przez co skierowałam się do wnętrza, tej części głęboko odpowiedzialnej za bardzo osobistą refleksję. Ruch ten był płynny, bo i lektura Melancholii jest właśnie taka, choć na pewno wymaga skupienia. Chciałam dowiedzieć się, co oznaczają: "ci, co nigdy nie odnajdą straty". A Marek Bieńczyk udowodnił mi, że każde rozwinięcie tych słów prowadzi właśnie do nich.
Objętość książki pozwala zakreślić obraz stosunkowo dokładnie. Źródła, objawy i skutki, sposoby leczenia czy twórczego wykorzystywania. Przykłady osób, które na melancholię cierpiały i dzieł, które dzięki melancholii powstały. Zaczyna się od rozdziału Na placu Carrousel, później trwa w fragmentach tytułowanych mniej czy bardziej oczywiście: Czarna żółć, czyli nic, które boli, Freud i twarz melancholijna, Labirynt wiecznego tułacza, Ironia i śmiech, Zwierciadło i możliwość.
Uprzedzając pytania czy potrzebę wyszukania dodatkowych informacji w Internecie: jest to książka eseistyczna, co wymaga - moim zdaniem - odpowiedniego typu czytelnika. Marek Bieńczyk stworzył esej o wrażliwości melancholijnej i jej realizacjach czy odbiciach w kulturze. Dodajmy: w kulturze szeroko pojętej. Nie sądzę więc, by była to książka dla każdego. Potrzebne jest pewne zaplecze wiedzy czy ogólnego pojęcia dotyczącego choćby literatury, by w pełni móc zrozumieć czytaną lekturę i się nią delektować. A przecież jest czym, bo melancholia ma tyle twarzy, ile osób czuje ją w swoich kościach i ilu autorów próbowało kiedyś uwięzić jej naturę w słowach. Od baudelaire'owskiego łabędzia, przez Hoffmanna, Kirkegaarda, Freuda, aż po Foucaulta czy Marię Janion. Mimo tych licznych odniesień - lub właśnie dzięki nim - nie czułam, by tekst gdzieś się spieszył. Pośpiech wszak nie jest wskazany gdy mowa o tak niezwykłej figurze.
Pełna opinia na: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/02/melancholia-o-tych-co-nigdy-nie-odnajda.html
Wiem, że zdania są podzielone, ale spodobała mi się kolekcja 20 książek na 20-lecie Świata Książki. I nie chodzi o szatę graficzną czy o moją wielką miłość do tego wydawnictwa. W jakiś sposób dobór książek tworzących tę serię odpowiada liście interesujących mnie polskich autorów czy pozycji, z którymi nie miałam się jeszcze okazji zapoznać. Uznałam więc, że jest to dobry...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02
Na samym początku czuję się w obowiązku, by sprostować pewien nachalnie powtarzany w recenzjach błąd dotyczący kwalifikowania tej pozycji - jest nim nazywanie tej książki powieścią poetycką. Już tłumaczę. Powieść poetycka to gatunek literacki pochodzący z romantyzmu, łączący w sobie cechy liryki, epiki i dramatu. Pisana jest wierszem, choć posiada narratora, a jej inne charakterystyczne cechy to fragmentaryczność czy asynchroniczność. Powieścią poetycką jest więc Giaur Byrona, jest Konrad Wallendrod Mickiewicza czy Zamek kaniowski Goszczyńskiego, ale na pewno powieścią poetycką nie jest Maszynopis z Kawonu Tomasza Kowalczyka. Jeśli już ulec (całkiem zresztą logicznej) pokusie i doszukiwać się cech poetyckości w tej prozie, należałoby powiedzieć, że to proza poetycka, a więc utwór o charakterze refleksyjnym, liryczno-opisowym, posługujący się licznymi metaforami oraz innymi środkami stylistycznymi typowymi dla poezji. Idąc tym tropem, można nazwać Maszynopis z Kawonu „poetycką (o)powieścią”, w znaczeniu „prozą poetycką”, ale zamiana części składowych i używanie formy „powieść poetycka” rodzi, moim zdaniem, rażący błąd i atak na pojęcia teoretycznoliterackie.
A teraz pozwolę sobie na kilka słów o tym, co sprawiło, że czytanie tej książki wcale nie niosło mi przyjemności ani intelektualnej uciechy, jaką obiecywała notatka na okładce.
Pełna opinia na: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/02/maszynopis-z-kawonu-tomasz-kowalczyk.html
Na samym początku czuję się w obowiązku, by sprostować pewien nachalnie powtarzany w recenzjach błąd dotyczący kwalifikowania tej pozycji - jest nim nazywanie tej książki powieścią poetycką. Już tłumaczę. Powieść poetycka to gatunek literacki pochodzący z romantyzmu, łączący w sobie cechy liryki, epiki i dramatu. Pisana jest wierszem, choć posiada narratora, a jej inne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02
Odczuwam dziwny i odrobinę przerażający brak części pamięci odpowiedzialnej za przechowywanie wyglądu miejsc, rzeczy i ludzi. Nie pamiętam kolorów, układów uliczek ani nazw. Rozpisuję sobie mapy i nigdy nie wiem, w co byłam ubrana dwa dni wcześniej - co dopiero mówić o zapamiętywaniu rysopisów czy cech charakterystycznych! Mój umysł wypiera wszystkie niezwykle przydatne w życiu informacje jak świetnie zaprojektowany system samozagłady. Tym większą przyjemność sprawiało mi czytanie powieści, która dzieje się w moim studenckim mieście, Poznaniu, choć jednocześnie...wcale się tu nie dzieje. Nie czułam się zobligowana do kojarzenia wszystkich elementów przestrzeni, choć jednocześnie od samego spojrzenia na okładkę czułam się z miejscem akcji związana.
"Dwunasta warstwa" rozgrywa się w świecie przyszłości. Jest 30 rok Ery Doskonałości, co wróży całe mnóstwo...doskonałości. Na miejscu Poznania wybudowano Nowy Londyn, a pamięć o przeszłości skrzętnie zmieniono, spłycono, zatracono. Zbiorowa świadomość przechowuje jedynie wiedzę o wojnach i chorobach męczących świat w XXI wieku. Porządek i pokój trwają w czasie obecnym dla bohaterów powieści, objawione dzięki Doskonałym, daleko wyewoluowanym istotom, które uratowały ludzkość przed katastrofą.
Ale nie po raz pierwszy stajemy oko w oko z dość oczywistym podejrzeniem, że nie wszystkim taki układ rzeczy może się podobać. I tu istnieją jednostki, które zadają pytania. Co działo się wcześniej, przed XXI wiekiem? Skąd są Doskonali? Czy tak bardzo różnią się od ludzi? Jak wyglądało miasto przed ustanowieniem Nowego Londynu?
Pełna opinia na: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/02/dwunasta-warstwa-olaf-tumski.html
Odczuwam dziwny i odrobinę przerażający brak części pamięci odpowiedzialnej za przechowywanie wyglądu miejsc, rzeczy i ludzi. Nie pamiętam kolorów, układów uliczek ani nazw. Rozpisuję sobie mapy i nigdy nie wiem, w co byłam ubrana dwa dni wcześniej - co dopiero mówić o zapamiętywaniu rysopisów czy cech charakterystycznych! Mój umysł wypiera wszystkie niezwykle przydatne w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02
Kingę Dunin warto czytać, bo pisze rzetelnie i komunikatywnie. O kulturze, o literaturze... o Polsce.
Kingę Dunin warto czytać, bo pisze rzetelnie i komunikatywnie. O kulturze, o literaturze... o Polsce.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02
2015-02
Co by się stało - tak czysto hipotetycznie - gdyby w chwili, kiedy czytasz ten tekst, drogi czytelniku tego tekstu, siadł prąd? Oczywiście wiemy, że tego typu historie miewają miejsce raz na jakiś czas. W moim domu - niezależnie od tego, czy jest środek dnia, czy może wieczór - na samym początku sprawdza się korki. Jeśli to tylko korki, to właściwie nie ma sprawy i bez sensu piszę ten tekst. Jeśli nie korki, to sprawa odrobinę się komplikuje.
Odrobinę. Przecież chwilowe awarie prądu mają miejsce chociażby wtedy, gdy w okolicy prowadzone są prace konserwacyjne - zazwyczaj stosuje się stosownie wyprzedzającą informację, dzięki czemu wszyscy wiedzą, że obiad będzie trochę spóźniony, laptopa trzeba naładować wcześniej no i nici ze smętnego wpatrywania się w telewizor. Kilka godzinek bez prądu to dobra okazja na drzemkę.
Chyba, że to niezapowiedziana awaria. Wtedy robi się mniej przyjemnie. Właściciele małych, rodzinnych sklepów spożywczych nie lubią niezapowiedzianych awarii. Bo strzelanie prądem to zabawa, której nie tolerują sklepowe sprzęty. Co jeśli lodówka odmówi posłuszeństwa i mrożonki będą skazane na noc w cieplejszym klimacie?
A co jeśli w chwili, gdy czytasz ten tekst, siądzie prąd nie tylko w twoim domu, w twoim najbliższym sąsiedztwie, ale też w całej dzielnicy, mieście, powiecie, województwie - w całym kraju? Jeśli prądu nie będzie nie przez kilka czy kilkanaście, ale kilkadziesiąt godzin? Jeśli kraje sąsiednie staną przed tym samym problemem?
Co, jeśli po upływie tego czasu okaże się, że awaria jest bardziej poważna i nikt nie może zagwarantować, kiedy konkretnie prąd zacznie znów płynąć?
Oto "Blackout", historia o tym, jak scenariusz z filmu katastroficznego mógłby rozegrać się w prawdziwym życiu - na szczeblu głów państw, zarządu spółek elektrowni, osób zamożnych i całkiem zwyczajnych, takich jak Ty czy ja. Co stanie się z wielkimi blokami, w których woda dostarczana jest na górne piętra za pomocą prądu, co ze szpitalami, domami opieki, co z rodzinami wielodzietnymi, z osobami dializowanymi, co z aptekami, bankami, supermarketami... Słowem: czy poradzilibyśmy sobie?
I tu zaczyna się najlepsza część powieści. Otóż Marc Elsberg sam na końcu książki przyznaje, że to tylko jeden z możliwych scenariuszy. Scenariusz nieco hollywoodzki, niepokojący, emocjonujący - ale nadal tylko potencjalny. Główna siła powieści to nie tylko sposób jej napisania, ale także wszystkie pytania pozostawione bez odpowiedzi. Pytania, których nie stawia autor, narrator czy któryś z bohaterów - ale te, które czytelnik stawia przed sobą sam.
Pełna opinia na: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2015/02/blackout-marc-elsberg.html
Co by się stało - tak czysto hipotetycznie - gdyby w chwili, kiedy czytasz ten tekst, drogi czytelniku tego tekstu, siadł prąd? Oczywiście wiemy, że tego typu historie miewają miejsce raz na jakiś czas. W moim domu - niezależnie od tego, czy jest środek dnia, czy może wieczór - na samym początku sprawdza się korki. Jeśli to tylko korki, to właściwie nie ma sprawy i bez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Akcja zaczyna się w 2013 roku, w więzieniu. Spotykają się tu: Jędrek, odsiadujący wyrok, oraz Krzysiek, jego przyjaciel z lat młodości. Cofamy się do lat dziewięćdziesiątych, poznajemy Jędrzeja, Krzyśka i Darka, ich rodziny, ich historię. Z jednej strony widzimy miasto wkraczające w zupełnie nowe czasy, początki kapitalizmu, zachodnie nowinki technologiczne. Z drugiej: wciąż te same, stare budynki, problemy alkoholowe, dewiacje i zmęczenie. Co się stanie, gdy w głowie jednego z nastolatków zbudzi się irracjonalny, mroczny pomysł? Co, jeśli nikt go nie przejrzy, nikt nie powstrzyma? Nie ma motywu, nie ma tragicznych uwarunkowań społecznych, które mogłyby to wyjaśnić. Jest zbrodnia.
Wśród najlepszych książek przeczytanych przeze mnie w poprzednim roku jedno z ważniejszych miejsc zajmuje Inna dusza. Powieść hipnotyzująca, napisana jednocześnie ostro i rzetelnie. Wstrząsnęła mną, ale zanim to zrobiła, zdążyłam zachwycić się opisem drobiazgów, które pamiętam z własnego dzieciństwa, a które były nieodłączną częścią lat dziewięćdziesiątych. Wyobrażenie sobie klimatu Bydgoszczy z tamtego czasu nie stanowiło dla mnie problemu, bo mam mocno utrwalone w pamięci szczegóły obecne też w prozie Orbitowskiego. Zachłyśnięcie się Zachodem, raczkowanie w świecie kapitalizmu, nowego rozumienia mediów, kopiowanie z amerykańskich filmów zachowań, min, planów na życie. Obudził się we mnie sentyment i żal, że nie urodziłam się wcześniej i nie pamiętam lat dziewięćdziesiątych jeszcze dokładniej. Obudził się też niepokój, bo poza sentymentalnym obrazem pojawiał się widok zgnilizny, ciemnoty i problemów. Nadzieja, śmiałe plany, pogoń za tym, co nowe przeplatały się z obrazem miasta, w którym nie dojdzie do wielkiego przewrotu, w którym ludzie nadal żyją tak, jak żyli wcześniej. W którym dzieci nie mają szansy uciec przed tym, czego chcą od nich rodzice. To nie jest powieść kryminalna, chociaż w końcu pojawia się zbrodniarz i ciało. To bardzo klasyczna historia społeczno-obyczajowa, historia osadzona w zamkniętej społeczności, w czasie historycznie znaczących zmian. Wchodzimy w butach do kilku bardzo różniących się od siebie domów, jeździmy z chłopakami na rowerach, a czasem obserwujemy ich z perspektywy okupowanych przez dzieciaki trzepaków. Fikcyjność fabuły osadzono mocno na surowym obrazie rzeczywistości, który do złudzenia przypomina prozę reportażową, daleką od prób umilania czytelnikowi lektury wygładzaniem niedoskonałości świata. W historię wprowadza nas Krzysiek, jedyny, który po tylu latach nadal utrzymuje kontakt z zamkniętym w więzieniu Jędrzejem. Jednak narracja nie jest przez cały czas prowadzona w ten sposób - czasem zmienia się perspektywa, a opowieść formułowana jest w sposób wszechwiedzący. To jednak Krzysiek obserwuje Jędrzeja w najbardziej spostrzegawczy i dojrzały sposób, on też domyśla się prawdy i przewiduje kolejne kroki mordercy. To losy Krzyśka spajają powieść w całość, otwierając i zamykając klamrę.
Zbrodnia w Innej duszy to nie wynik głębokich urazów, skrupulatnie przemyślanej potrzeby lub nagłego instynktu. Nie ma w tej zbrodni nic seksownego, nic fascynującego, nic budzącego wyobraźnię. Brakuje fleszy, brakuje logicznej historii zbrodniarza, którą dałoby się sprzedać w modnym serialu. Zabija, bo...zabija. Jest psychopatą - charakteryzuje się gwałtowną zmiennością nastrojów, nie rozumie społecznych więzów tak, jak pozostali bohaterowie. Zabija, bo jest w stanie to zrobić. W jednym z tekstów dotyczących tej książki wyczytałam ciekawe zdanie, mówiące o tym, że Orbitowski niszczy w Innej duszy obraz mordercy i morderstwa obecny we współczesnej popkulturze. Nie ma napięcia, które byłoby odpowiednio podniecające, nie ma skrupulatnie odtworzonej historii, która tłumaczyłaby, dlaczego człowiek ten postąpił w tak bestialski sposób. W Innej duszy narracja odchodzi od tego problemu, nie zajmuje się nim, a przez to udowadnia, że nie każdy morderca ma widoczne, jaskrawe piętno, które odróżnia go od drugiego człowieka. Jest w Jędrzeju coś szalonego, niebezpiecznego i odhumanizowanego (nieludzkiego, zwierzęcego?), jednak ujawnia się to w krótkich momentach szału i agresji. Później wszystko znika, Jędrzej jest obiecującym, inteligentnym cukiernikiem, który ma szansę na stateczną, wygodną przyszłość. A jednak czai się, sunie, podkrada inność.
Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/01/inna-dusza-ukasz-orbitowski.html
Akcja zaczyna się w 2013 roku, w więzieniu. Spotykają się tu: Jędrek, odsiadujący wyrok, oraz Krzysiek, jego przyjaciel z lat młodości. Cofamy się do lat dziewięćdziesiątych, poznajemy Jędrzeja, Krzyśka i Darka, ich rodziny, ich historię. Z jednej strony widzimy miasto wkraczające w zupełnie nowe czasy, początki kapitalizmu, zachodnie nowinki technologiczne. Z drugiej:...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to