rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Jest w tej książce coś osobliwego. Główna bohaterka? Jej historia? A może jakaś wypadkowa tych dwóch – prostota, z jaką opowiada nam o zawiłym związku. Ale zaraz! Przecież w zdradzie nie ma nic złożonego, przecież nie jest to ani nieprawdopodobne, ani rzadko spotykane; nie jest też dobre, więc dlaczego z takim żalem odkłada się książkę na bok?

Nie ma ani w tej bohaterce, ani w tej historii absolutnie niczego zawiłego. To rzecz, z której dość szybko zdałam sobie sprawę. Szkielet jest prosty, bezwstydny, brutalny. Skąd osobliwość? Chyba tylko z perspektywy, która jest tak intymna, że chwilami – tak mi się zdaje – narratorka sama przed sobą wstydzi się niektórych wniosków. Opowiada jednak lekko, chwytając swoje życie w ramy ironiczne, łagodne. Ocenia siebie, a jednocześnie niezupełnie – bo kto z nas byłby w stanie w pełni obiektywnie wskazać swoje błędy, zwłaszcza te związane z miłością? Uczucia manipulują perspektywą.

Wydaje mi się, że w jakimś sensie wszystko opiera się na szczegółach. Nie ma tu przecież wszechwiedzącego narratora. Cokolwiek powiedziane o postaciach czy zdarzeniach, przechodzi przez Ginę. Bohaterów poznajemy za sprawą szczegółów, które widzi narratorka; niektóre rzeczy z czasem stają się dla niej jasne, a wiele – jak sądzę – odczytuje błędnie. Choćby opis Seana – taki obraz może mieć w głowie tylko zakochana kobieta; takie drobiazgi, dla innej osoby odrzucające, ubóstwiać może tylko ktoś zauroczony. Jest w tej książce coś osobliwego, bo traktuje o zdradzie w sposób czuły, a jednocześnie szczery. Na tyle szczery, na ile Gina może się do tego przyznać.

Więcej: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2017/04/zapomniany-walc-anne-enright.html

Jest w tej książce coś osobliwego. Główna bohaterka? Jej historia? A może jakaś wypadkowa tych dwóch – prostota, z jaką opowiada nam o zawiłym związku. Ale zaraz! Przecież w zdradzie nie ma nic złożonego, przecież nie jest to ani nieprawdopodobne, ani rzadko spotykane; nie jest też dobre, więc dlaczego z takim żalem odkłada się książkę na bok?

Nie ma ani w tej bohaterce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jestem człowiekiem od poradników. Widzę w nich coś z czarnej magii – ale SuperBetter to więcej niż treść poradnikowa. Dla mnie największą wartość miały informacje dotyczące badań nad grami – jak wpływają na ludzi, gdzie mają zastosowanie. PTSD, depresja, chorujący na nowotwory i osoby w trakcie terapii po poparzeniach – już od lat gry stosuje się jako pomoc w leczeniu, drogę do kontaktu z osobami z autyzmem czy zaawansowany trening umiejętności przydatnych w codziennym życiu. Jane McGonigal tworzy z tego fascynującą opowieść o różnych gatunkach gier, o podejmowanych badaniach. Wnika w umysł człowieka i wskazuje te części mózgu, które możemy... projektować. Cenne jest także to, że każdy z rozdziałów zawiera na dodatek realne i bardzo bliskie czytelnikowi historie, wyznania osób, które zaczęły postrzegać gry jako coś więcej niż odskocznię od codziennego życia – jako doładowania do realnych umiejętności.

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że naprawdę nie trzeba wiele. Uważnie przeanalizowałam zadania znajdujące się na końcu książki - ich wykonanie zajmuje zaledwie kilka minut dziennie. To drobiazgi, które powoli zmieniają przyzwyczajenia. Czasem chodzi jedynie o uświadomienie sobie mechanizmów, którym podlegamy. A wszystko to czytelnik otrzymuje w niezwykle przyjemnej formie, z tabelami, wyróżnikami, komentarzem naukowców i zwykłych ludzi. Moim zdaniem to doskonale angażująca treść - dobrze wyważone proporcje między nauką a rzeczywistością, przejrzystość i przyjazny język.

Więcej: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2017/02/superbetter-zycie-to-gra-naucz-sie.html

Nie jestem człowiekiem od poradników. Widzę w nich coś z czarnej magii – ale SuperBetter to więcej niż treść poradnikowa. Dla mnie największą wartość miały informacje dotyczące badań nad grami – jak wpływają na ludzi, gdzie mają zastosowanie. PTSD, depresja, chorujący na nowotwory i osoby w trakcie terapii po poparzeniach – już od lat gry stosuje się jako pomoc w leczeniu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W Pejzażu bez kolców chodzi o podroż bardziej w czasie niż - jak dzieje się to w przewodnikach - przez miejsca. A jednocześnie jest to podróż w głąb czegoś, co nazwałabym "typowością". Wydaje mi się, że pejzaż ten rzeczywiście ma być pozbawiony kolców - w jakiś sposób magiczny, a jeśli istnieje jakaś niesprawiedliwość w historii i życiu mieszkańców Meksyku, to nie ze względu na ich decyzje, ale na narastające czynniki zewnętrzne. Czuć w tekście ogrom przywiązania, jaki kieruje autorką. Próbuje je ukryć pod statystykami, cytatami oraz siecią dat, ale nie pozbywa się go całkowicie, co jest w moim odczuciu bardzo dobre, bo nie chciałam czytać podręcznika. Nie jest to jednak relacja z własnych wojaży. One oczywiście się pojawiają, ale rzadziej niż się tego spodziewałam.

Czy chcę spakować swój plecak?
I tu jest problem. Po lekturze tej książki nie jestem nastawiona hurraoptymistycznie do wyprawy życia. Jak na pierwsze spotkanie z tą krainą - dostałam za wiele rzeczy ogólnych i dotyczących wszystkiego, co powinno zainteresować. Sylwia Mróz tak bardzo kocha Meksyk, że nie jest w stanie skupić się na szczegółach, które mogłyby rzeczywiście złapać czytelnika na haczyk.

Więcej: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2017/01/pejzaz-bez-kolcow-meksyk-soncem.html

W Pejzażu bez kolców chodzi o podroż bardziej w czasie niż - jak dzieje się to w przewodnikach - przez miejsca. A jednocześnie jest to podróż w głąb czegoś, co nazwałabym "typowością". Wydaje mi się, że pejzaż ten rzeczywiście ma być pozbawiony kolców - w jakiś sposób magiczny, a jeśli istnieje jakaś niesprawiedliwość w historii i życiu mieszkańców Meksyku, to nie ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Weźmy się za dobre strony. Plusem będzie sam pomysł - uważam, że o pracy kobiet należy mówić. Uważam, że o doświadczeniach tych należy pisać. Bardzo cenną częścią książki jest to, że poznajemy dwie strony medalu - kobiety w policji i kobiety prywatnie. W jaki sposób kobieta odnajduje się w "męskim" zawodzie, jak radzi sobie z silniejszymi przeciwnikami, ze stresem; jak odbija się to na jej rodzinie, czy społeczeństwo szanuje ją za jej pracę, czy możliwe jest posiadanie dzieci, męża, opiekowanie się bliskimi? Skoro książka ma dotyczyć samych policjantek, logiczne jest, że temat płci wraca i jest istotny. Przemyślenia te są często bardzo interesujące, choć nie doszukiwałabym się żadnych znaczących odkryć czy mocnych haseł. Podobało mi się także, że bohaterki pracują w różnych wydziałach i środowiskach, mają odmienne drogi kariery. Dzięki temu obraz rzeczywiście staje się ciekawy i czytelnik ma szansę poznać dużo intrygujących szczegółów, o których otwarcie w przestrzeni publicznej się nie mówi. Myślę, że można znaleźć tu kilka historii ujmujących, kilka brutalnych, część bardzo ryzykownych.

Zły policjant
Nie ufam rozmówczyniom Vegi. Czy nie jest tak, że szczerość w jednym fragmencie rozmów odbijają sobie koloryzowaniem i przechwałkami w drugim? Dlaczego mam wierzyć, że zdołał przekonać je do pełnej prawdomówności, do otwarcia się, skoro wyczuwam w kontakcie między rozmówcami granicę? Może to kwestia płci autora? Im dalej w książkę, tym mocniej myślałam o tym, jak mogłyby te rozmowy wyglądać, gdyby policjantki rozmawiały z kobietą. Jak, gdyby rozmawiały między sobą - dziewczynami po fachu. Boli mnie to, że aż tyle uwagi poświęcono życiu prywatnemu, emocjonalnemu, rodzinnemu - bo choć do plusów zaliczam poruszenie tematu, im dalej, tym więcej bardzo intymnych pytań, a na taką lekturę się nie pisałam. I tak, ostatecznie, książka daje "jakieś tam wyobrażenie". Wulgarność i brutalność opowieści zaczynają nudzić, bo ponownie i ponownie pojawia się ostrzegawcza lampeczka i złośliwe pytanie: "czy na pewno to tak wyglądało?". Brakuje mi realnego planu na książkę, widocznego zamysłu, który byłby obecny od początku do końca w rozmowach. Bez szkieletu wychodzą pogaduszki o wszystkim i niczym.

Więcej: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2017/01/niebezpieczne-kobiety-patryk-vega.html

Weźmy się za dobre strony. Plusem będzie sam pomysł - uważam, że o pracy kobiet należy mówić. Uważam, że o doświadczeniach tych należy pisać. Bardzo cenną częścią książki jest to, że poznajemy dwie strony medalu - kobiety w policji i kobiety prywatnie. W jaki sposób kobieta odnajduje się w "męskim" zawodzie, jak radzi sobie z silniejszymi przeciwnikami, ze stresem; jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zgubiłam się. Ze wściekłą, soczystą pewnością siebie sięgnęłam po tę książkę, zaczęłam ją czytać – i pogubiłam się tak tragicznie, że nie dotarłam do końca. Mam wrażenie, że mogłam otworzyć tę książkę gdziekolwiek, a moje rozumienie byłoby dokładnie takie samo, jak w przypadku czytania od początku. Chodzi o rozwój bohaterki? O opowieść dla samej opowieści? Rok królika składa się z nieskończonej, zbitej narracji, ze skojarzeń, z dziwacznych metafor, wyimaginowanych wizji i interpretacji głównej bohaterki. Ze wszystkiego. A to jednak trochę za dużo.

Nie jestem już pewna, czym Rok królika właściwie jest, w jakim nazewnictwie mam go umieszczać i jak rozpatrywać. Moim zdaniem brakuje tej powieści dowcipnej lekkości, dzięki której przepływałoby się lekko z rytmem narracji lub jakiegoś pazura, który wyostrzałby chaos. Gonitwa za zmyślonymi historyjkami mnie nie przekonuje, podobnie jak figura głównej bohaterki, świat ją otaczający, w końcu humor, problem kryminalny. Jasne, powieść miała być zbudowana jak tabloid, zbita, składająca się z masy. I takie interpretacje tej książki przejrzałam – analizujące ją jako tą, która podejmuje tematy znane z popkultury oraz powszechne formy przedstawiania trendowych historii. Ja tego nie kupuję.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2017/02/rok-krolika-joanna-bator.html

Zgubiłam się. Ze wściekłą, soczystą pewnością siebie sięgnęłam po tę książkę, zaczęłam ją czytać – i pogubiłam się tak tragicznie, że nie dotarłam do końca. Mam wrażenie, że mogłam otworzyć tę książkę gdziekolwiek, a moje rozumienie byłoby dokładnie takie samo, jak w przypadku czytania od początku. Chodzi o rozwój bohaterki? O opowieść dla samej opowieści? Rok królika...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ironia, lekkość, sarkazm, pouczenie i solidny łyk goryczy – oto jak pisze Mikal Hem. Jako czytelniczka czułam się dopieszczona, bo otrzymałam bardzo ciekawą historię dyktatury XX i XXI wieku, a autor wskazywał na wady i… zalety tego stanu rzeczy. Naukowa powaga to doskonała satyra, którą autor utrzymuje od początku do końca – a tłumacz doskonale oddaje gawędziarski ton. Tę rzecz czyta się bardzo przyjemnie, chociaż świadomość wszystkich krzywd zadanych przez dyktatorów sprawia, że uśmiech zadowolenia zamiera na ustach. Podobało mi się to, jak lekko Mikal Hem przechodził z jednego etapu dyktatury na drugi, jak prosto i wdzięcznie pisał o wszystkich, których trzeba się pozbyć. Zupełnie jakby w istocie był to mały podręcznik, który warto trzymać przy łóżku. Wskazuje, co i jak należy przekazać ludziom, w jaki sposób radzili sobie najlepsi w fachu, jak można rabować skarb państwa i jak grać na nosie sąsiadów. Dużą część z prezentowanych teorii znałam, głównie dzięki doskonałym zajęciom historii w szkole czy filmom dokumentalnym, także dzięki własnym zainteresowaniom. Nie wiedziałam jednak o wszystkich wskazanych dyktatorach i wiele z faktów historycznych było dla mnie całkiem nowych. Znałam mechanizm, nie znałam konkretu. A Mikal Hem nie bawi się w ogólniki – dzięki czemu bez trudu można uświadomić sobie w jak skomplikowanej relacji stoi dyktatura do demokracji. Nie teoretyzuje, ale pokazuje, jak to działa w praktyce. A działa, co zaskakujące, często bez zarzutu.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/12/jak-zostac-dyktatorem-podrecznik-dla.html

Ironia, lekkość, sarkazm, pouczenie i solidny łyk goryczy – oto jak pisze Mikal Hem. Jako czytelniczka czułam się dopieszczona, bo otrzymałam bardzo ciekawą historię dyktatury XX i XXI wieku, a autor wskazywał na wady i… zalety tego stanu rzeczy. Naukowa powaga to doskonała satyra, którą autor utrzymuje od początku do końca – a tłumacz doskonale oddaje gawędziarski ton. Tę...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wywiad z Borutą Michał Cetnarowski, Łukasz Orbitowski
Ocena 6,8
Wywiad z Borutą Michał Cetnarowski,...

Na półkach: ,

Seria Legendy Polskie Allegro podbija moje serce.
Doskonałe połączenie akcji, humoru i charakteru. Chcę więcej!

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/11/szybkarecka-co-ten-diabe.html

Seria Legendy Polskie Allegro podbija moje serce.
Doskonałe połączenie akcji, humoru i charakteru. Chcę więcej!

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/11/szybkarecka-co-ten-diabe.html

Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach: ,

Rzecz dla wiernych fanów. I tylko tych z otwartym umysłem.
Więcej: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/11/szybkarecka-jest-magia.html

Rzecz dla wiernych fanów. I tylko tych z otwartym umysłem.
Więcej: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/11/szybkarecka-jest-magia.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziennika na szczęście nie wydano w twardej oprawie, dzięki czemu jest stosunkowo lekki i łatwy do zmieszczenia w torebce (sprawdziłam!). Okładka nie jest jednak całkiem miękka - to materiał odpowiednio utwardzony i wygląda na wytrzymały. Jest przy tym przyjemny w dotyku, a tytuł tworzą nieznacznie wypukłe litery. Dziennik jest oczywiście szyty i już podczas pierwszego przeglądania widziałam, że wytrzyma wiele. Kartki przypominają mi klasyczny kalendarz - dobra gramatura, trwałe, by długopis nie przebijał. Sama konstrukcja dziennika jest czytelna i obejmuje konieczne minimum - okładka, następnie miejsce na podpis, po drugiej stronie notka redakcyjna, a później... dziennik! (...) W środku prawdziwe cacko - strony mają różny układ miejsc do wypełnienia, dzięki czemu nie jest to jednolity i nudny dziennik. Poza tym podoba mi się dobór kolorów, są uniwersalne zarówno ze względu na porę roku, jak i wiek czy płeć odbiorcy. Myślę, że żółto-szara szata graficzna spodoba się nastolatkom, ale też osobom w moim wieku czy nieco starszym. Pytania? Bardzo różne!

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/11/moje-q-3-letni-dziennik-betsy-franco.html

Dziennika na szczęście nie wydano w twardej oprawie, dzięki czemu jest stosunkowo lekki i łatwy do zmieszczenia w torebce (sprawdziłam!). Okładka nie jest jednak całkiem miękka - to materiał odpowiednio utwardzony i wygląda na wytrzymały. Jest przy tym przyjemny w dotyku, a tytuł tworzą nieznacznie wypukłe litery. Dziennik jest oczywiście szyty i już podczas pierwszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W powieści przeplatają się dwie płaszczyzny – raz śledzimy poszukiwania Simona i wypadki toczące się w jego teraźniejszości, raz cofamy się w przeszłość, do wydarzeń, które wspomina się w cyrkowym dzienniku. Stara księga zawiera szczątkowe informacje, dlatego Simon wykorzystuje swoje umiejętności bibliotekarskie, by dotrzeć do archiwów, oficjalnych danych, dat urodzeń i zgonów. Czytelnik w osobnych rozdziałach otrzymuje tymczasem pełną napięcia historię Dzikiego Chłopca i ciemnowłosej cyrkowej syreny, a obie opowieści przeplatają się tak, by aż do samego końca nie znać wszystkich odpowiedzi. Ze strony na stronę coraz więcej staje się jednak jasne. Bohaterowie pozwalają dobrze się poznać i ja, jako czytelnik, poczułam się z nimi związana. Tęskniłam za takim zaangażowaniem w akcję, za plastycznymi opisami, dzięki którym bez problemu wyobrażę sobie bohaterów, za tym, że nie wszystko jest powiedziane od razu, ale im dalej, tym lepiej będę wszystko rozumieć. Czasem nawet lepiej niż same postaci.

Erika Swyler w bardzo lekki i subtelny sposób opisuje poszczególnych bohaterów – zarówno w rozdziałach dotyczących Simona, jak i przedstawiających losy grupy cyrkowej. I nie chodzi jedynie o pierwszoplanowych – powieść jest bogata i pełna dzięki temu, że znalazło się w niej miejsce dla postaci drugo- i trzecioplanowych, a Erika nie zapomina o żadnej. Choć pozornie Simon i Enola są diametralnie różni, w miarę zagłębiania się w akcję okazuje się, że ciążą nad nimi podobne myśli - a to tylko początek. Nie czułam, żeby w Księdze wieszczb panował nadmiar. Wręcz przeciwnie - nie ma tu bohaterów, którzy byliby wymienieni z imienia bez powodu, nie ma takich, którzy zostaliby nagle porzuceni. Każdy ma swoje zadanie i doskonale je spełnia. Można by napisać o nich jeszcze więcej, stworzyć może kolejną historię - i właśnie czegoś takiego chciałam. Erika Swyler rozbudziła mój apetyt i sprawiła, że przesiąknęłam jej pomysłami, na końcu poczułam nawet odrobinę niedosytu - chcę więcej! Ale autorka równie łatwo podchodzi do tworzenia opisów miejsc – daje im dość, żeby w umyśle czytelnika pojawiały się konkretne obrazy, ale nie przytłacza informacjami. Motorem napędowym jest sekret, tajemnica - i czytelnik do końca nie jest pewien, czy chodzi o rzeczywistą klątwę, przypadek, może jakiś rodzaj szaleństwa? Niesamowitość przenika łagodnie, misternie. Raz - tworzy go tematyka cyrkowa i ten bardzo osobliwy świat artystów. Dwa - im dalej, tym większe znaczenie odgrywa Tarot. Okazuje się, że można talią kart opowiedzieć niejedno.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/10/ksiega-wieszczb-erika-swyler.html

W powieści przeplatają się dwie płaszczyzny – raz śledzimy poszukiwania Simona i wypadki toczące się w jego teraźniejszości, raz cofamy się w przeszłość, do wydarzeń, które wspomina się w cyrkowym dzienniku. Stara księga zawiera szczątkowe informacje, dlatego Simon wykorzystuje swoje umiejętności bibliotekarskie, by dotrzeć do archiwów, oficjalnych danych, dat urodzeń i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opowiadania te cechuje prostota i jest ona ważna zarówno pod względem językowym, jak i fabularnym. Rzeczy niepotrzebne są wykluczane, dlatego w tekstach panuje porządek. Nie ma jednak banałów – ani w języku, ani w zwrotach akcji, ani w wartości symbolicznej czy moralnej. Jest za to melancholia i wieś w bardzo szerokiej odsłonie – z problemami egzystencjalnymi, jakie w niej kiełkują. Jednym ze znaczących motywów jest walka o wolność, tym trudniejsza, że wieś to społeczeństwo wyalienowane – posiadające własne zasady. Nikt o nich nie mówi i w opowiadaniach Kolskiego milczenie to jest zachowane – a jednak poprzez działania bohaterów czytelnik doskonale wie, które granice zostały przekroczone. Ale wieś to też zabobony, pozbawiony podstaw strach, ograniczenia i niezwykła łatwość manipulacji. Wieś to też skostniały podział społeczeństwa, stare, nielogiczne prawdy, które krzywdzą jednostki. Na takim tle każdy występek, każda okropność i rysa historii jest tym bardziej widoczna. Oprócz prostoty i logiki wskazałabym także wrażliwość – zarówno samego autora, jego bohaterów, jak i tekstu. Żeby dobrze odczytać wszystko, co powiedziano, trzeba się skupić na tym, co przemilczane. A ponieważ czas akcji to okres po II wojnie światowej, początek socjalizmu – milczenia jest wiele.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/10/jancio-wodnik-i-inne-nowele-jan-jakub.html

Opowiadania te cechuje prostota i jest ona ważna zarówno pod względem językowym, jak i fabularnym. Rzeczy niepotrzebne są wykluczane, dlatego w tekstach panuje porządek. Nie ma jednak banałów – ani w języku, ani w zwrotach akcji, ani w wartości symbolicznej czy moralnej. Jest za to melancholia i wieś w bardzo szerokiej odsłonie – z problemami egzystencjalnymi, jakie w niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem miło zaskoczona tym, w jak szczegółowy, obrazowy sposób Marcin Hybel potrafił zbudować na kartach powieści przestrzeń, która chyba większości osób nie jest znana. Tymczasem Ballada o przestępcach to szeroki, bogaty, rozpościerający się przed czytelnikiem daleko po horyzont świat bandytów i łajdaków, gdzie każdy zna swoje miejsce, obowiązki i przywileje. Z ciekawością czytałam o podziale przestępców na mniejsze grupy, o ich specjalizacjach i szkoleniach, o ludziach okaleczanych tylko po to, by zarobić więcej jako żebrak oraz o karierze, jaka czeka wytrawnych złodziei lub prostytutki. Marcin Hybel nie uprzedza czytelnika – natychmiast wprowadza go w sam środek średniowiecznego Londynu, nie szczędząc słów podczas pisania o smrodzie, brudzie i występkach. Ten, kto sięga po tę książkę, musi być świadom ilości opisów, jakie ją tworzą. Jest ich niezwykle dużo. Każda wspominana rzecz, np. złodziejski żargon, jest szczegółowo opisywana. Ułatwia tę sprawę fakt, że głównymi bohaterami są chłopcy, którzy dopiero rozpoczynają swoją bandycką przygodę – poznajemy więc mechanizmy razem z nimi.

Gorzej, że opisy, charakterystyki, zasady oraz ciekawostki odwlekają akcję, praktycznie ją unieruchamiając. Z przygody zostaje zaledwie kilka bardziej emocjonujących fragmencików, wsadzonych skrupulatnie pomiędzy barwny opis Londynu, łotrów, przestępczych praw. To, co jest ogromną zaletą książki… staje się jej wadą. Kiedy w połowie książki zastanowiłam się nieco poważniej nad akcją, uświadomiłam sobie, że właściwie nie wydarzyło się nic zapierającego dech w piersiach. Brakło prawdziwej przygody lub mocnej intrygi – czegoś, co odpaliłoby silnik i zmusiło go do intensywnej pracy. Zamiast szaleńczego biegu po obsranych, obrzydliwych londyńskich uliczkach było trochę sprintu – i gwałtowny przystanek. I kolejny trucht – przerwa. Spacerek zaledwie – przedstawianie reguł. Silnik się dusił, a ja razem z nim.

Nie powiem nic złego o bohaterach, może poza tym, że autor zafundował bardzo przeciętny trójkąt miłosny, trochę zbyt melodramatyczny, bardzo uproszczony. Szkoda, ponieważ właściwie wszyscy bohaterowie reprezentują sobą niezwykle skomplikowane obrazy. Są wielowymiarowi, posiadają cechy charakterystyczne – a więc to, czego zawsze szukam w książkowych postaciach. Są między nimi konflikty, niektóre z relacji są niejednoznaczne, inne trudne; bohaterowie zmieniają się, czasem nie mają racji. To ważne, ponieważ dzięki temu doskonale pasują do świata przedstawionego. I znów – szkoda, że było wiele dialogów, ale tak naprawdę ciężko odnaleźć w tym jakiś odgórny, trzymający całość w garści, zamysł.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/10/ballada-o-przestepcach-marcin-hybel.html

Jestem miło zaskoczona tym, w jak szczegółowy, obrazowy sposób Marcin Hybel potrafił zbudować na kartach powieści przestrzeń, która chyba większości osób nie jest znana. Tymczasem Ballada o przestępcach to szeroki, bogaty, rozpościerający się przed czytelnikiem daleko po horyzont świat bandytów i łajdaków, gdzie każdy zna swoje miejsce, obowiązki i przywileje. Z ciekawością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Skusiłam się na te pozycję, bo uwielbiam niestworzone historie i niesamowitość. Nie mam zaufania do chłodnego, futurystycznego sci-fi. Wolę opowieści mniej oczywiste, wolne od wyskakujących potworów czy klasycznych duchów. Szukam niepokoju, podoba mi się ponowne i ponowne odtwarzanie bardzo typowych motywów - nocy, mrocznej scenerii, samotnego domu, zabłąkanego w swoim charakterze bohatera, budzących grozę stworzeń. Stąd moje zainteresowanie czarnym romantyzmem - czerpiącym z ludowych opowieści, maskującym granicę między tym, co rzeczywiste a wyśnione czy szalone. Porzućmy jednak romantyzm, czas ruszyć w niezwykłą, mroczną podróż do klasyki amerykańskiej prozy. W jaki sposób opowiedzieć o propozycji Lovecrafta? Nazywa się jego utwory horrorem science fiction czy też horrorem kosmicznym - ponieważ zamiast potworów doskonale znanych z ludowych podań czy dzieł innych autorów (wampirów etc.) wprowadza w kreowane przez siebie światy stworzenia z innych wymiarów, tajemnicze monstra będące skutkami działań szalonych naukowców. Tworzy w końcu własną mitologię, a jego Wieczni Przedwieczni (demoniczne/boskie istoty) rozsiewają mrok…

Nie będę przytaczać, o czym są poszczególne opowiadania. Mogę powiedzieć ogólnie, że to relacje dotyczące chłodnych, surowych, dzikich miejsc, domów, których ściany są przesiąknięte grozą, potwornością, wspomnieniem mrocznych i obrzydliwych czasów. Bohaterowie to często kreacje niezwykle wrażliwe, podatne na legendy, dostrzegające więcej, niż powinny. Literacko – smaczek. Nie czytałam innych tłumaczeń Love­crafta i nie wiem, czy chcę – bo to fantastycznie ujmuje ciężki rytm zdań, pewnego rodzaju powtarzalność, ostre rysy obrazów, nieco patetyczny, monumentalny styl. Znajduje się tu wiele archaizmów, składnia jest bardzo złożona i nieco staroświecka, ale właśnie dzięki temu czytelnik może odczuć klimat historii. Do czytania tych opowiadań trzeba mieć wiele cierpliwości i uważam, że najgorsze, co może się przydarzyć czytelnikowi, to przeglądanie jednej opowieści po drugiej. Ja tego nie potrafiłam, dlatego lektura zajęła mi sporo czasu. Ale, co istotne – do niektórych historii wracałam kolejnego dnia, by przeczytać je jeszcze raz, odkryć więcej, zrozumieć, dostrzec rzeczy, których nie odnotowałam podczas pierwszego spotkania.

Największe wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie Ustalenia w sprawie zmarłego Arthura Jermyna i jego rodu. Czytałam je trzy czy cztery razy, sięgnęłam też po oryginał. Właśnie takie rzeczy dzieją się, gdy spotykamy się z twórczością Love­crafta – zakochujemy się w jego mrocznych, dziwacznych, ociekających szlamem i śmierdzących strachem historiach. To nie potwory, które wyskakują na drogę – to monstra, które śpią i czekają. Nie można się oderwać, ale jednocześnie trzeba, bo nawarstwienie bardzo podobnych, ale obrabianych z różnych stron motywów może przytłoczyć. Jeśli miałabym ocenić klimat, powiedziałabym, że będzie to późna noc na skałach, kapanie wody, odgłos kroków za plecami – dochodzący spod ziemi. Brzmi tajemniczo?

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/09/zgroza-w-dunwich-i-inne-przerazajace.html

Skusiłam się na te pozycję, bo uwielbiam niestworzone historie i niesamowitość. Nie mam zaufania do chłodnego, futurystycznego sci-fi. Wolę opowieści mniej oczywiste, wolne od wyskakujących potworów czy klasycznych duchów. Szukam niepokoju, podoba mi się ponowne i ponowne odtwarzanie bardzo typowych motywów - nocy, mrocznej scenerii, samotnego domu, zabłąkanego w swoim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyjrzyjmy się blurbom. Bardzo je lubię, ponieważ ich głównym i najważniejszym zadaniem jest zachwalanie powieści, niezależnie od jej zawartości. To zawsze jest najlepsza powieść, to zawsze jest doskonały autor, a zawartość zawsze jest nowa i smakowita. W teorii. W praktyce w ogóle nie poczułam, że to thriller, choć ślady psychologii odnajdywałam. Choć zapewniono mnie, że nie będę mogła się od niej oderwać, odkładałam książkę z wielką chęcią. Jestem pewna, że takiej autorki nie było, ponieważ każdy jest wyjątkowy - jednak ta książka jedyna w swoim rodzaju na pewno nie jest. Jeśli mam ją podsumować jednym słowem, pozwólcie, że tylko westchnę.

Zacznijmy jednak od rzeczy przyjemnych. Na plus zasługuje sposób prowadzenia narracji – każdy z rozdziałów to punkt widzenia innego bohatera. W tym przypadku to działa, bo dzięki temu dobrze można śledzić zdarzenia z różnych perspektyw, a autorka sprawnie tym manewruje, nie gubi się, nie powiela tych samych opisów. Działania bohaterów często mają na siebie wpływ; krzyżują się - gdy kończy się fragment jednego, narracja sprawnie przechodzi w relację drugiego bohatera. Interakcje są zaserwowane na zadowalającym poziomie. Dobre jest to, że książka została napisana zrozumiałym językiem – na pewno dzięki temu czyta się ją szybko i będzie językowo odpowiadała większej liczbie czytelników. Do mnie niekoniecznie przemawiały dialogi, czułam w nich coś zbyt prostego i prędkiego. Nie można też odmówić książce akcji, jednak...

Wydaje mi się, że główną wadą tej książki jest to, że choć bardzo dużo dobrych słów pisze się o niej w reklamach, charakteryzuje ją wtórność. Nie byłam zaskoczona ani powodem problemów małżeńskich, ani sposobem myślenia męża, ani rozterkami żony. Nie byłam zaskoczona pojawieniem się kolejnych postaci, nie byłam zaskoczona tym, co miało siać niepokój. Problem leży również w konstrukcji – już po trzydziestu stronach dostałam dość, by mieć poważne podejrzenia co reszty. Niestety – moje przypuszczenia okazały się właściwe. Zostało jedynie kilka szczegółów, które... rozgryzłam równie szybko! Autorka miała szansę, mogła mnie zmylić i wytknąć palcem, że za szybko oceniłam jej książkę… Ale nie zrobiła tego. Otrzymałam trochę historię małżeńską, trochę coś, co miało być thrillerem.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/09/idealna-magda-stachula.html

Przyjrzyjmy się blurbom. Bardzo je lubię, ponieważ ich głównym i najważniejszym zadaniem jest zachwalanie powieści, niezależnie od jej zawartości. To zawsze jest najlepsza powieść, to zawsze jest doskonały autor, a zawartość zawsze jest nowa i smakowita. W teorii. W praktyce w ogóle nie poczułam, że to thriller, choć ślady psychologii odnajdywałam. Choć zapewniono mnie, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na początku – narracja. Brak tu doskonale znanych z powieści dialogów, brak modnego narratora pierwszoosobowego. Wszystkie treści przekazane są w mowie zależnej, przenikającej przez myśli bohaterek, wdzierającej się do najbardziej skrywanych przez nich części. Przyznaję, że taki układ tworzy trochę chaosu, zwłaszcza, że każda cząstka skupia się na innej bohaterce, a autorka eksperymentowała także z układem czasu zdarzeń, z retrospekcjami. Brak bezpiecznego, ułożonego przedstawiania poszczególnych bohaterów, więc role niektórych trzeba zgadywać po tropach znajdujących się w tekście, szukać ich między zdaniami. Czy jest to jednak wyraźny minus powieści? Byłby to problem, gdyby książka liczyła więcej stron. Jej objętość jest jednak optymalna – to dość, by zawrzeć wszystko, co należało przekazać, ale nie przytłoczyć odbiorcy nadmiarem informacji, nie przedłużyć treści na siłę. Dość, by zostawić nieco tajemnicy.

Jaka jest to historia? Bolesna, smutna i szczęśliwa ni mniej, ni więcej jak samo życie. To opowieść o tym, jak w rzeczywistości wyglądają przyjaźnie. Brak tu idealnej wizji, regularnych spotkań, dzielenia się wszystkimi sekretami i lojalności za wszelką cenę. Brak tu czystej sympatii, brak też natychmiastowego wybaczania sobie kłótni. Przyjaźń pięciu kobiet jest silna i wyjątkowa właśnie przez to, że jest najbardziej daleka od ideału, jak to tylko możliwe. Z biegiem lat wszystkie doceniają swoją znajomość jeszcze bardziej, potrafią z niej czerpać. Pomimo odrobiny chaosu – lub właśnie dzięki niej – sylwetki wszystkich bohaterek z każdym fragmentem są coraz bardziej wyraziste. Cenne jest to, że nie poznajemy ich za sprawą wszechwiedzącego narratora, ale zdobywamy o nich informacje przez całą powieść – na dodatek z różnych perspektyw. To, co dla jednych stanowi zalety, dla drugich jest wadą. To, co wydawało się oczywiste, przy zmianie punktu widzenia okazuje się kryć wielkie zaskoczenie. Oto najmocniejsza strona książki – portrety psychologiczne bohaterek, ich losy, niepowtarzalne, a jednocześnie takie, jakie możemy zaobserwować w ludziach wokół.

Przez cały czas byłam zainteresowana zawartością. Ciekawiły mnie losy bohaterek, chciałam zrozumieć ich zachowania. Narracja poprowadzona jest w taki sposób, by powoli odkrywać przed czytelnikiem najważniejsze elementy układanki. Nie od razu dowiadujemy się, jak ważne są spotkania, nie od razu rozumiemy, między którymi przyjaciółkami są najtrudniejsze relacje. Ostatecznie historia zadziwia, a koncept jest niezwykle chwytliwy. Spędziłam z tą powieścią parę dobrych wieczorów. Jedynym minusem było to, że musiałam zatrzymywać się i zastanawiać, które z fragmentów odnoszą się do której kobiety. Było jednak warto poznać tę autorkę.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/09/strzezcie-sie-niezwykych-kobiet-claire.html

Na początku – narracja. Brak tu doskonale znanych z powieści dialogów, brak modnego narratora pierwszoosobowego. Wszystkie treści przekazane są w mowie zależnej, przenikającej przez myśli bohaterek, wdzierającej się do najbardziej skrywanych przez nich części. Przyznaję, że taki układ tworzy trochę chaosu, zwłaszcza, że każda cząstka skupia się na innej bohaterce, a autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trudno polubić główną bohaterkę, choć jednocześnie można ją zrozumieć. Ciężko nie wyczuć napięcia, jakie tworzy się między postaciami, skomplikowanych relacji. Nie wszystko jest jasne - to tajemnica, którą czytelnik chce rozwikłać. Tamara dostrzega wiele rzeczy, które budzą niepokój, a jednocześnie jej zachowania irytują i zmuszają do głębokich westchnień. To plus tej książki - bohaterowie. Są różnorodni, interesujący, każdy z nich ma coś charakterystycznego, każdy ma swoją rolę, którą musi odegrać. Nie ma postaci, która zostałaby potraktowana po macoszemu, zapomniana lub wprowadzona na siłę. Cecelia Ahern doskonale panuje nad pionkami, które wprowadza do gry.

Co jednak ze światem przedstawionym? Jest pomysł, bardzo chwytliwa koncepcja, która interesuje, przyciąga. Jest coś ekscytującego, a po pierwszych pięćdziesięciu stronach naprawdę nie mogłam się doczekać rozwiązania zagadek. Bardzo chciałam wiedzieć, jaki konflikt szykuje autorka i czy wpłynie to jakoś na główną bohaterkę. A później wszystko prysło i zdałam sobie sprawę z tego, że jest to powieść bardzo niejednolita. Moje zainteresowanie, radość z czytania, ciekawość - po prostu minęły. Co mnie znużyło? Może dialogi, trochę - moim zdaniem - nieskładne, bardzo proste, wyklepujące wciąż to samo. Może opisy codziennych obowiązków i myśli Tamary. Może narracja pierwszoosobowa, ten niezwykle trudny zabieg, który w tym przypadku skończył się... nudą. Zamiast czegoś pociągającego, książka okazała się być płaska i nijaka.

To czytadło. Z jednej strony całość bazuje na rzeczywistości i charaktery bohaterów są niezwykle dobrze skonstruowane, z drugiej - jest całkiem oderwana od rzeczywistości, ale nie dość magiczna, by zachwycić. Nie ma efektu WOW. Nie ma zakochania się w pomyśle. Gwoździem do trumny jest zakończenie, melodramatyczne w tym najgorszym sensie. Byłam znużona, coraz bardziej skołowana przez nadmiar tragedii, rozmów, mijania się i konfliktów. Okazało się, że dobry pomysł został zbanalizowany w ten sposób, który budzi moje głębokie niezadowolenie. Coraz więcej naciągania, by finał zwalił z nóg - w złym sensie. Jestem znudzona, zawiedziona. Chętnie odłożyłam książkę na półkę i bardzo chętnie podam ją dalej - zapomnę o niej najpewniej zaraz po napisaniu tego krótkiego podsumowania. Gdyby była to pierwsza książka Ahern, jaką bym czytała - na pewno nie chciałabym sięgnąć po jej twórczość po raz kolejny. Nie ma tu ani magii, ani uroku, ani chwytania za serce. Ani nie wycisnęło łez, ani nie kopnęło w żołądek

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/09/pamietnik-z-przyszosci-cecelia-ahern.html

Trudno polubić główną bohaterkę, choć jednocześnie można ją zrozumieć. Ciężko nie wyczuć napięcia, jakie tworzy się między postaciami, skomplikowanych relacji. Nie wszystko jest jasne - to tajemnica, którą czytelnik chce rozwikłać. Tamara dostrzega wiele rzeczy, które budzą niepokój, a jednocześnie jej zachowania irytują i zmuszają do głębokich westchnień. To plus tej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Siedem lat później Dorota Wellman, Janusz Leon Wiśniewski
Ocena 7,3
Siedem lat póź... Dorota Wellman, Jan...

Na półkach: ,

Przysiadłam do tej pozycji bez większych wymagań i oczekiwań. Bardzo lubię Dorotę Wellman, cenię sobie jej pracę i ufam jej pytaniom – zadawanym z lekkością i wyczuciem, a jednak drążącym temat. Janusza Leona Wiśniewskiego znam natomiast jedynie z kilku mniejszych felietonów oraz książki, która pojawiła się w odpowiednim miejscu i czasie – S@motności w sieci. Pamiętam dokładnie, jaki wstrząs poczułam, czytając tę książkę. Pamiętam też, że w czasie jednego ze spotkań autorskich (byłam wtedy w liceum) autor zapytał mnie, czy lubię płakać przy książkach. „Czasem nie ma się wyboru”, odpowiedziałam.

Co jest z Siedem lat później? Jaka to pozycja? Nie odbieram jej jako wywiadu, bo już po kilku pierwszych pytaniach jasne się dla mnie stało, że to przyjacielska, lekka rozmowa, w której tematy będą podążać swobodnie. Owszem, jest pewien plan, kwestie, które musiały się pojawić i pojawiły się – a jednak oprócz tego książkę cechuje niewymuszoność, to wyczucie oraz szczery, bezpośredni kontakt, jaki Wellman tworzy w czasie każdej rozmowy, podtrzymywany przez Wiśniewskiego. Nic dziwnego, że czyta się tę pozycję niezwykle szybko, gładko przechodząc od jednej kwestii do drugiej, od jednego pytania do następnego. To książka na dwa wieczory, a szczególnie polecam ją tym, którzy nie stronią od czytania wywiadów, rozmów. Nie wiem, czy można się z tej pozycji czegoś nauczyć, ale dla zwyczajnej przyjemności poznania czyjegoś punktu widzenia - warto.

Wiśniewski to naukowiec, profesor nadzwyczajny zajmujący się chemią i informatyką. Pracuje w Niemczech, choć regularnie odbywa podróże do Polski. Dzięki wywiadowi dowiedzieć można się m.in. o tym, jak zaczęła się jego kariera w Rosji czy Wietnamie, dlaczego chce wrócić do kraju i w jaki sposób o jego powieściach dowiedzieli się jego współpracownicy w niemieckiej firmie. Ale to nie wszystko, bo nie ma w tej rozmowie żadnego rygoru. Jest bardzo swobodna i serdeczna, podobnie jak swobodna jest relacja między rozmówcami. Literacko nie jestem w stanie tego ocenić. Rozmowa jest różnorodna, dotyczy wielu kwestii, oscyluje między kwestią literatury i pisania, kultury, aż po życie prywatne czy politykę. Nie jestem pewna, jak wyglądała wcześniejsza książka Wellman i Wiśniewskiego, Arytmia uczuć. W tym przypadku dziennikarka jedynie zadaje pytania, zaledwie w paru momentach nieznacznie ujawnia własny punkt widzenia. Brakowało mi trochę więcej jej wkładu. Chciałabym dowiedzieć się więcej o tym, co ona sądzi o odpowiedziach Wiśniewskiego. Chciałabym widzieć ich jako równoważnych partnerów. Nie ma nic złego w tym, że dziennikarka przepytuje pisarza, ale dla pełnego spojrzenia na ich znajomość oraz relację potrzebny byłby ten drugi punkt widzenia. Skoro to spotkanie dwojga przyjaciół, niech oboje mogą się wypowiedzieć, niech zadają sobie pytania nawzajem. Myślę, że byłoby to sprawiedliwe i ciekawsze.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/08/siedem-lat-pozniej-janusz-leon.html

Przysiadłam do tej pozycji bez większych wymagań i oczekiwań. Bardzo lubię Dorotę Wellman, cenię sobie jej pracę i ufam jej pytaniom – zadawanym z lekkością i wyczuciem, a jednak drążącym temat. Janusza Leona Wiśniewskiego znam natomiast jedynie z kilku mniejszych felietonów oraz książki, która pojawiła się w odpowiednim miejscu i czasie – S@motności w sieci. Pamiętam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Siedziałam nad tą książką dwa miesiące i nie jestem przekonana, czy był to czas dobrze wykorzystany. Co gorsza - wiem, że nie były to chwile złe. Waham się, ostatecznie musząc chyba stwierdzić, że jest to pozycja dość... letnia. Bardzo trudno określić mi, dlaczego miałam tak ogromne problemy z tą książką. Warsztatowo napisana jest dobrze, opowiada - obiektywnie rzecz biorąc - logiczną historię, która mogłaby wzruszyć. Edvard pragnie określić samego siebie, odszukać tożsamość, stałe miejsce, w którym czułby się dobrze. Chce dowiedzieć się, dlaczego jego losy ułożyły się w taki sposób, gdzie jego jego początek i co ukrywali przed nim najbliżsi. Postanawia więc zagłębić się w rodzinną historię, wyrusza w końcu w prawdziwą, fizyczną podróż. Liczy się nie tylko cel, ale także sam proces odnajdywania poszczególnych elementów, łączenia układanki w całość.

I właśnie jest to bardzo męczące. Choć bohaterowie są wiarygodni i cały zarys historii też sprawia takie wrażenie, czułam się tak, jakbym czytała ponownie to samo. Motyw tajemnicy rodzinnej, motyw podróży, motyw człowieka szukającego siebie, motyw doświadczenia, które pozwala zdobyć prawdę o sobie... Zdarzenia przesuwały się przed moimi oczami, bohaterowie rozmawiali z sobą lub nie, Edvard analizował siebie lub swoją rodzinę, a później... Zdarzenia znów przesuwały się, bohaterowie nie rozmawiali lub rozmawiali, Edvard przechodził z punktu A do punktu B, a następnie do punktu C... Dużo w tej opowieści zawiłości - pojawia się motyw wojenny, niezgody między braćmi, tajemnicą jest pochodzenie matki Edvarda. Trochę saga rodzinna, trochę kryminał, trochę głęboka opowieść o refleksji człowieka nad samym sobą. Problem gotowy, bo sagi rodzinne łatwo popadają w bylejakość, kryminał musi za to mocno chwytać za gardło i wciąż utrzymywać odpowiednie napięcie, a w refleksjach szybko można stracić na jakości. Płyń z tonącymi to pozycja, która nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania, nie byłam przy niej ani zrelaksowana, ani poruszona, ani gorąco zainteresowana rozwijającymi się zdarzeniami. Regularnie czytałam po kilkanaście stron i... tyle. Po opisie oraz recenzjach tej książki spodziewałam się czegoś niezwykłego, co otworzy mnie na coś nowego. Spodziewałam się nowej jakości, odkrycia, powieści, która dotknie we mnie czegoś, poruszy mnie. Doceniam sposób tworzenia narracji, bo pod tym względem książka jest naprawdę dobra. Bohaterowie są skonstruowani w logiczny sposób, każdy posiada własne cele, coś charakterystycznego; czuć tworzące się między nimi konflikty. Przewijający się przez powieść motyw drewna również przypadł mi do gustu, podobnie jak surowy, norweski klimat, który można poczuć w czasie czytania książki. To jednak za mało.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/08/pyn-z-tonacymi-lars-mytting.html

Siedziałam nad tą książką dwa miesiące i nie jestem przekonana, czy był to czas dobrze wykorzystany. Co gorsza - wiem, że nie były to chwile złe. Waham się, ostatecznie musząc chyba stwierdzić, że jest to pozycja dość... letnia. Bardzo trudno określić mi, dlaczego miałam tak ogromne problemy z tą książką. Warsztatowo napisana jest dobrze, opowiada - obiektywnie rzecz biorąc...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tym, jak trudna i ważna jest ta książka przekonałam się wtedy, gdy usiadłam do pisania recenzji i zaczęłam się zastanawiać - skąd ten tytuł? Dlaczego Poddaję się, skoro w czasie lektury odnosiłam wrażenie, że głos zaproszonych do rozmów kobiet jest silny i pewny? Może właśnie po to, żeby przypominać czytelnikowi o tych fragmentach, w których kobiety opowiadają o swoich problemach, o niezrozumieniu ludzi, o wytykaniu palcami, o poczuciu osaczenia, atakach - nie tylko słownych. Jeśli mam wskazać najmocniejszą część tej książki - muszę pokazać waśnie to. Z jednej strony obrastałam w zrozumienie i ogromny szacunek, odkrywałam nowe znaczenie feminizmu według muzułmanek i jeszcze mocniej rozumiałam ich punkt widzenia, to, jak ważna jest dla nich wspólnota, rodzina, religia, szacunek i spokój. Z drugiej jednak - te dobre rzeczy są zderzone ze światem, w którym za to, że jest się wyznawcą innej religii niż dominująca, człowieka spotyka mobbing, mnożenie nielogicznych przykrości. Później przeczytałam jeszcze ten tekst, który bardzo dobrze przedstawia reportaż. I już wiem. Już doskonale wiem, dlaczego tytuł jest taki, a nie inny. I nigdy tego nie zapomnę.

Wiele perspektyw - chyba tak najlepiej określić, czym jest ta pozycja. Pojawiają się wypowiedzi kobiet, które urodziły się w rodzinach muzułmańskich, ale także tych, które zmieniły religię po latach życia w rodzinach katolików lub ateistów. Pojawiają się wypowiedzi kobiet, które urodziły się w Polsce, ale także tych, które przybyły tu uciekając przed wojną lub szukając swojego miejsca. Są wypowiedzi kobiet niezamężnych oraz tych, które mają mężów - konwertytów lub muzułmanów z urodzenia, przebywających w Polsce lub za granicą. W jednej książce udało się więc zamknąć naprawdę wiele historii, a ja nie mogłam się od nich oderwać. Przeczytanie tej książki zajęło mi zaledwie kilka godzin - otworzyłam ją rano, skończyłam w południe. Nie chciałam przerwać. Nie miałam powodu, żeby to zrobić. To bardzo dobry temat, świetnie zebrany materiał i ciekawie zrobiona narracja. Pojawia się nie tylko zapis rozmów, ale też cofanie się w przeszłość, przytaczanie obszernych fragmentów dotyczących samego islamu czy życia proroka Mahometa. I o ile te ostatnie w niektórych momentach były jednak zbyt długie, muszę przyznać, że nie ma trudnego pojęcia, które nie zostałoby objaśnione. Pomagają też fragmenty rozmów ze znawcami islamu, z teologami - oni prezentują bardziej naukowe podejście, wyjaśniają rzeczy sporne. Po lekturze tej książki można więc nie tylko zrozumieć różnicę między halal a haram, ale też pojąć istotę islamskich wspólnot i częstych rozbieżności między interpretacjami Koranu.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/08/poddaje-sie-zycie-muzumanek-w-polsce.html

O tym, jak trudna i ważna jest ta książka przekonałam się wtedy, gdy usiadłam do pisania recenzji i zaczęłam się zastanawiać - skąd ten tytuł? Dlaczego Poddaję się, skoro w czasie lektury odnosiłam wrażenie, że głos zaproszonych do rozmów kobiet jest silny i pewny? Może właśnie po to, żeby przypominać czytelnikowi o tych fragmentach, w których kobiety opowiadają o swoich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po raz pierwszy poznałam Matyldę z filmie reżyserowanym przez Danny’ego DeVito. W tytułową postać wcielała się Mara Wilson, a cała historia była tak urocza, że nie mogłam się od niej oderwać. Podobnie jest w przypadku książki. Bariera językowa? Dopiero po pięćdziesięciu stronach zorientowałam się, ile już przeczytałam - byłam tak pochłonięta lekturą, że przestałam zwracać uwagę na szczegóły. Matilda to książka, moim zdaniem, idealna dla dzieci, młodzieży i... dorosłych. Świetnie bawiłam się w czasie lektury, byłam mocno poruszona przedstawionym w książce obrazem rodziców bohaterki, jej środowiska. Łatwo poczuć do niej sympatię, a fragmenty dotyczące tego, jak czyta książki i jak na nie reaguje - to coś niepowtarzalnego. Jest w tym niezwykły czar, lekkość i bardzo subtelny humor, który trzeba pokochać. Sam dobór nazwisk - Trunchbull, Wormwood, Honey - mówi wiele. Ale Roald Dahl (którego znam już z Charliego i Fabryki Czekolady) posiada też talent do tworzenia niezwykle smacznych, wyrazistych dialogów, do bardzo poufałego zwracania się w kierunku czytelnika. Odnoszę wrażenie, że nieustannie wskazuje na pewne elementy palcem, puszcza oczko.

Matilda to nie tylko dobry tekst, to także fantastyczne ilustracje, których autorem jest Quentin Blake. Nadają całości klimat. Bardzo podobało mi się to, że książka posiada specjalną stronę na... podpis właściciela! Równie urocze było przedstawienie wszystkich bohaterów - na samym początku obok ilustracji pojawiało się czytelne imię i nazwisko. Myślę, że dzięki temu lekturę docenią najmłodsi. To sprawia, że w jakiś sposób jest bliższa, bardziej komunikatywna. Dodajmy do tego wyrazistych bohaterów - dobrzy są dobrzy, a źli są źli - oraz barwny język i sytuacje doskonale znane z życia (komunikacja między rodzicami a dziećmi, trudne początki w szkole). Dahl dodał do tego sporo fantazji, dowcip, odrobinę goryczy.

Polecam tę książkę. Ja czytałam ją w oryginale, nie wiem więc, jak wypada tłumaczenie. Jeśli chodzi o angielski - jestem przekonana, że każdy z umiarkowaną znajomością języka poradzi sobie z lekturą.

Pełna opinia: http://pannakac-pisze.blogspot.com/2016/08/matilda-roald-dahl.html

Po raz pierwszy poznałam Matyldę z filmie reżyserowanym przez Danny’ego DeVito. W tytułową postać wcielała się Mara Wilson, a cała historia była tak urocza, że nie mogłam się od niej oderwać. Podobnie jest w przypadku książki. Bariera językowa? Dopiero po pięćdziesięciu stronach zorientowałam się, ile już przeczytałam - byłam tak pochłonięta lekturą, że przestałam zwracać...

więcej Pokaż mimo to