Biblioteczka
Zapraszam na fanpage: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
Czytałem „Grzech” tego autora i był to dobry thriller, więc z dużym zainteresowaniem zabrałem się za „Inną”. Cóż... ta książka wygląda tak, jakby pisał ją ktoś zupełnie inny.
Główny bohater, Mikołaj Popławski, budzi się w pewnej rezydencji. Nie pamięta, jak się tam znalazł, a w piwnicy znajduje skrępowaną kobietę. Niedaleko tej posiadłości mieszka matka zaginionej nastolatki. Jest bardzo zaangażowana w poszukiwanie córki. Czy Mikołaj jest porywaczem? A może mordercą? Czy odważy się poznać prawdę o sobie?
Zapowiadało się bardzo dobrze, ponieważ sam pomysł na historię jest ciekawy. Wiemy tak naprawdę tyle samo co główny bohater, razem z nim musimy odkryć tę zagadkę. To odliczanie godzin do czasu ponownego utracenia pamięci miało – jak mniemam – zaciekawić czytelnika, sprawić, że będzie bardziej zaangażowany w tę książkę, ale dla mnie zostało to przedstawione w dość słaby sposób. Przede wszystkim dlatego, że autor raczy nas wieloma nic niewnoszącymi do fabuły szczegółami. Szczegółami, które irytowały mnie i przyćmiewały sens historii. Być może zostało to zrobione po to, aby książka była po prostu dłuższa o kilkadziesiąt, jeśli nie 100, stron.
Dla mnie ta książka nie ma nic wspólnego z thrillerem. Ani nie trzyma w napięciu, ani nie wywołuje gęsiej skórki czy dreszczy, ani nie przeraża... Fakt, czyta się szybko i jest to niewątpliwie plus, bo można szybko przebrnąć do zakończenia, które, cóż... zostało wzięte znikąd. Po lekturze zacząłem zastanawiać się, czy to ja nie czytałem uważnie, czy rzeczywiście rozwiązanie pojawiło się ot tak, bez żadnego logicznego związku przyczynowo-skutkowego. Okej, ono zaskakuje, ale czytelnik nie miał nawet najmniejszej możliwości wcześniej się go domyślić. Poza tym jako czytelnicy nie znamy też solidnych motywacji głównych bohaterów, co jest słabe.
Irytowała mnie powtarzalność. O ile na początku było nawet ciekawie, o tyle później bohaterzy zaczęli błądzić, powtarzać się. Pojawiały się także dłużyzny, które jeszcze bardziej sprawiały, że miałem ochotę rzucić książką o ścianę.
Dzięki narracji pierwszoosobowej bardzo dobrze poznajemy Mikołaja Popławskiego. Zajmuje się on ciągłym pisaniem wszystkiego, co robi, bo co 48 godzin traci świadomość i nic nie pamięta. To trochę go spowalnia, ponieważ zamiast skupić się na zastanowieniu się nad tym, co zrobić z dziewczyną i zrozumieniu, skąd się wzięła w tej rezydencji, traci czas na zapisywanie wszystkiego, a więc także wielu niepotrzebnych informacji.
Dla mnie jest to przedstawiciel gatunku, który nazywam „literaturą pociągową”. O co chodzi? Przy tej książce nie trzeba się wysilać. Czyta się szybko, czas mija... Idealna książka do pociągu czy na plażę. Jeśli chcecie przeczytać coś, co nie wymaga dużego skupienia, sięgnijcie po „Inną”. Ale tylko wtedy, gdy już ją kupiliście i jest po ptakach, bo generalnie jest sporo lepszych thrillerów.
Zapraszam na fanpage: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
Zapraszam na fanpage: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
Czytałem „Grzech” tego autora i był to dobry thriller, więc z dużym zainteresowaniem zabrałem się za „Inną”. Cóż... ta książka wygląda tak, jakby pisał ją ktoś zupełnie inny.
Główny bohater, Mikołaj Popławski, budzi się w pewnej rezydencji. Nie pamięta, jak się tam znalazł, a w piwnicy znajduje skrępowaną kobietę....
Zapraszam także na mój fanpage: https://www.facebook.com/zaczytanywksiazkach/
Tytuł kłamie połowicznie. Rzeczywiście jest to pamiętnik, ale nie księgarza, lecz antykwariusza, gdyż Shaun Bythell prowadzi antykwariat (o czym informuje opis znajdujący się na tylnej okładce), a nie księgarnię.
Autor w swojej książce informuje nas, co działo się w antykwariacie niemal dzień po dniu. Myślałem, że będzie to interesująca relacja z życia człowieka, który pracuje z książkami. Mnóstwo pozytywnych opinii wywołało jeszcze więcej nadziei na to, że będzie to dobre. Cóż, przeliczyłem się. „Pamiętnik księgarza” jest dla mnie słaby.
Przede wszystkim dlatego, że pojawiło się trochę zapisków, które generalnie nie były ważne. Przykład:
„Sobota, 8 marca
Jestem w Londynie”.
Super, że nas o tym informujesz, ale co to ma wspólnego z literaturą?
Humor. Blurb obiecuje, że będzie to „ciepła i dowcipna” książka. Cóż... Dla mnie nie było ani jednego momentu, który rozbawiłby mnie. Ani jednego. Być może szkocki humor nie jest dla mnie.
Utwór jest także bardzo nierówny. Były strony, które pochłaniałem z ogromnym zainteresowaniem, ale większość jednak była katorgą. Miałem wrażenie, że książka została napisana trochę na siłę. Wiecie, byle tylko ją skończyć i wydać, bo z ładną oprawą i obiecującym opisem się sprzeda. No bo który czytelnik nie marzył o pracy w księgarni czy antykwariacie? No który?
Być może dla Szkotów jest to interesująca książka, bo mają możliwość odwiedzić to miejsce i fizycznie je poczuć. Ponadto w „Pamiętniku księgarza” pojawia się sporo odniesień do książek, których nie znam, bo albo nie zostały wydane w Polsce, albo zostały wydane, ale mnie nie ciekawią. I czuję, że to trochę sprawia, że tracę możliwość zrozumienia wszystkiego i wczucia się w to, o czym Shaun pisze.
Najgorsze to to, że ta książka nic nie wniosła do mojego życia. Ani się przy niej dobrze nie bawiłem, ani jakoś na mnie nie wpłynęła. I to nie jest tak, że ja oceniam tę książkę źle, bo forma mi nie pasuje. Nie, ja lubię pamiętniki (czy dzienniki), ale powinny być one napisane tak, żeby zainteresować czytelnika, żeby czytelnik poczuł jakąś więź z autorem. No bo przecież opowiada on o swoim życiu.
Książki nie polecam, ale jeśli będziecie mieli możliwość, to po nią sięgnijcie, bo być może ja się po prostu nie znam, gdyż pozytywnych opinii jest naprawdę sporo.
I może jeszcze raz podkreślę – to jest pamiętnik, a nie powieść (jak niektórzy sądzą).
Zapraszam także na mój fanpage: https://www.facebook.com/zaczytanywksiazkach/
Zapraszam także na mój fanpage: https://www.facebook.com/zaczytanywksiazkach/
Tytuł kłamie połowicznie. Rzeczywiście jest to pamiętnik, ale nie księgarza, lecz antykwariusza, gdyż Shaun Bythell prowadzi antykwariat (o czym informuje opis znajdujący się na tylnej okładce), a nie księgarnię.
Autor w swojej książce informuje nas, co działo się w antykwariacie niemal dzień po...
Dirk jest dwudziestokilkulatkiem świętującym ukończenie aplikacji adwokackiej. Będąc pod wpływem alkoholu, powoduje wypadek, w którym ginie bezdomna dziewczyna. Chłopak o tym nie wie, ale widzieli to jego kompani i zostawili ją na pewną śmierć. Sprawą zajmuje się aspirant Turner. Jedno jest pewne – matka Dirka, Margot, zrobi wszystko, aby ochronić syna.
Główny bohater to postać bardzo szlachetna i uczciwa, która domaga się sprawiedliwości. Dla niego pochodzenie zabitej dziewczyny nie ma żadnego znaczenia. Turner odznacza się przenikliwością i umiejętnością analitycznego myślenia, dzięki czemu szybko łączy wątki i wpada na pomysły mające ułatwić mu rozwiązanie zagadki. Poza tym potrafi walczyć i wie, gdzie uderzyć, żeby mocno zabolało. Ten bohater bardzo mi imponuje, ponieważ pomimo niebezpieczeństw trzyma się założonego planu i swoich ideałów. W pewnym momencie miałem problem, bo z jednej strony aspirantowi groziła śmierć, więc za wszelką cenę starał się przeżyć, ale polało się na tyle dużo krwi, że zacząłem zastanawiać się, czy powoli nie staje się on tymi, z którymi walczy.
Autor umiejętnie dawkuje napięcie. Akcja zaczyna się spokojnie, ale po kilkudziesięciu stronach rozkręca się. Przyznaję, trudno było mi się oderwać od lektury, ponieważ między bohaterami doszło do konfliktu i po prostu musiałem dowiedzieć się, jak się zakończy. Tim Willocks nie oszczędza głównego bohatera. Rzuca go w sytuacje, w których normalny człowiek nie przeżyłby i patrzy, jak cierpi.
Całość znajdziesz tutaj: https://naekranie.pl/recenzje/raport-turnera-recenzja-ksiazki
Dirk jest dwudziestokilkulatkiem świętującym ukończenie aplikacji adwokackiej. Będąc pod wpływem alkoholu, powoduje wypadek, w którym ginie bezdomna dziewczyna. Chłopak o tym nie wie, ale widzieli to jego kompani i zostawili ją na pewną śmierć. Sprawą zajmuje się aspirant Turner. Jedno jest pewne – matka Dirka, Margot, zrobi wszystko, aby ochronić syna.
Główny bohater to...
„Przecięcie” jest lekką powieścią sensacyjną mającą dostarczyć czytelnikowi rozrywki. Cóż, może i szybko się ją czyta, lecz mnie rozrywki nie dostarczyła.
Główna bohaterka zostaje napadnięta przez dwóch dresów, którzy ukradli jej torebkę z cenną zawartością. Na pomoc rusza jej pół Polak, pół Amerykanin. Od tego momentu jego życie wywraca się do góry nogami.
Kaśka Sobańska to najbardziej irytująca postać z jaką miałem kiedykolwiek styczność. Nadużywa wulgaryzmów, przez co tracą one swoja moc. Poza tym rzuca nieśmiesznymi żartami, ripostami, które w jej mniemaniu są błyskotliwe, jednak we mnie wzbudzały uczucie zażenowania. Ponadto niemal cały czas myśli o seksie. Nie cechuje się ani roztropnością, ani zdrowym rozsądkiem, ani wysokim IQ. Od razu zaczyna ufać facetowi, którego niedawno poznała. Nikt normalny tak nie postępuje. Poza tym szybko wyjawia mu sekrety, które gdyby wpadły w niepowołane ręce, mogłyby na zawsze ją pogrążyć. Już po pierwszych kilkudziesięciu stronach miałem ochotę ją zastrzelić. Odnoszę wrażenie, że autor chciał zrobić z niej twarda babkę, która da sobie radę w świecie pełnym niebezpiecznych mężczyzn. Cóż, nie wystarczy kilka razy powiedzieć „Kurwillo”, aby zostać uznanym za osobę mocną czy zadziorną.
Muszę przyznać, że w powieści sporo się dzieje, jest mnóstwo zwrotów akcji, choć części z nich można się domyślić. Zwłaszcza wtedy, gdy przeczyta się chociaż kilka kryminałów. Tak samo można się domyślić w jakim kierunku zmierzy relacja głównych bohaterów. Serio, myślałem, że może autor jednak nie pójdzie w sztampę, tylko zaskoczy mnie czymś oryginalnym. W powieści znajduje się sporo opisów miejsc czy czynności wykonywanych przez bohaterów, które nie mają jakiegoś ogromnego znaczenia ani dla fabuły, ani dla relacji bohaterów. Bez nich książka mogłaby istnieć i nie byłoby nudnych momentów. Tym bardziej, że książki sensacyjne z reguły mają mało opisów, bo najważniejsza jest akcja.
Zdaję sobie sprawę z tego, że cechą powieści sensacyjnej jest przypadkowość, niemniej autor w zakończeniu przesadził, ponieważ czytelnik nie miał nawet możliwości przewidzenia tego rozwiązania. Nie było żadnych tropów, nie ma generalnie logicznego związku przyczynowo-skutkowego. Okej, zakończenie zaskakuje, ale mnie bardzo zirytowało, ponieważ pojawiło się nagle, znikąd, żeby nie powiedzieć z dupy. To wygląda tak jakby autor nie wiedział, jak dalej pokierować bohaterów, więc na poczekaniu wymyślił coś takiego.
Całą opinię znajdziesz tu: https://www.facebook.com/zaczytanywksiazkach/photos/a.1469124920018024/2342586612671846/?type=3&theater
„Przecięcie” jest lekką powieścią sensacyjną mającą dostarczyć czytelnikowi rozrywki. Cóż, może i szybko się ją czyta, lecz mnie rozrywki nie dostarczyła.
Główna bohaterka zostaje napadnięta przez dwóch dresów, którzy ukradli jej torebkę z cenną zawartością. Na pomoc rusza jej pół Polak, pół Amerykanin. Od tego momentu jego życie wywraca się do góry nogami.
Kaśka Sobańska...
„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to prześwietnie napisana powieść kryminalna z elementami fantastycznymi. Główny bohater zostaje wciągnięty w niebezpieczną i chorą grę. Ma osiem dni na to, aby odkryć kto zabił Evelyn Hardcastle.
Z podziękowań znajdujących się na końcu wynika, że autor pisał tę powieść 3 lata. Szczerze powiedziawszy widać to, ponieważ wszystko trzyma się kupy, każdy element został dopracowany.
Książka opiera się na motywie, który występował m.in. w książce „Zgadnij kto”. Główny bohater jest (poniekąd) zamknięty w posiadłości Blackheath i ma ograniczony czas, aby rozwiązać zagadkę morderstwa Evelyn Hardcastle. Ten narzucony czas sprawia, że czytelnik bardziej angażuje się w fabułę. Poza tym zwiększa to emocje, ponieważ nie wiadomo co stanie się po tych 8 dniach.
Aidena Bishopa, pierwszoplanową postać, polubiłem od razu. Na początku wzbudzał we mnie litość, ponieważ znalazł się w niezbyt ciekawej sytuacji. Potem wykazał się odwagą oraz przenikliwością umysłu, lecz czasami zachowywał się naiwnie, co mnie trochę irytowało.
Jest to powieść rozrywkowa, ale wymaga od czytelnika skupienia. Pojawia się wiele szczegółów, które warto zapamiętać, aby razem z głównym bohaterem zabawić się w detektywa i zgadnąć, kto jest mordercą. Dostarcza to jeszcze więcej frajdy z czytania.
Całą opinię znajdziesz tu: https://www.facebook.com/zaczytanywksiazkach/photos/a.1469124920018024/2340611236202717/?type=3&theater
„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to prześwietnie napisana powieść kryminalna z elementami fantastycznymi. Główny bohater zostaje wciągnięty w niebezpieczną i chorą grę. Ma osiem dni na to, aby odkryć kto zabił Evelyn Hardcastle.
Z podziękowań znajdujących się na końcu wynika, że autor pisał tę powieść 3 lata. Szczerze powiedziawszy widać to, ponieważ wszystko trzyma się...
To pierwsza powieść Marty Guzowskiej, w której nie ma wątków archeologicznych i wolałbym, aby autorka częściej pisała takie powieści. „Raj” to nietuzinkowy thriller z ważnym przekazem.
Cała opinia tutaj: https://naekranie.pl/recenzje/raj-recenzja-ksiazki
To pierwsza powieść Marty Guzowskiej, w której nie ma wątków archeologicznych i wolałbym, aby autorka częściej pisała takie powieści. „Raj” to nietuzinkowy thriller z ważnym przekazem.
Cała opinia tutaj: https://naekranie.pl/recenzje/raj-recenzja-ksiazki
To moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, ale na pewno nie ostatnie. „Tak Cię straciłam” jest słabą powieścią.
Główna bohaterka została oskarżona o zabicie swojego dziecka i skazana na kilka lat więzienia. Nie miała jak się bronić, ponieważ nic nie pamiętała. Jakiś czas po wyjściu na wolność dostała tajemniczy list. Kobieta zaczyna podejrzewać, że ktoś chciał wrobić ją w morderstwo i stara się dojść do prawdy.
Jednym z największym minusów jest Susan Webster vel Emma Cartwright, główna postać, która bardzo mnie irytowała swoim zachowaniem. Ciągle płakała oraz użalała się nad sobą, co na dłuższą metę wyglądało żałośnie. I ja jestem w stanie zrozumieć, że mogło być jej ciężko, niemniej mogła wziąć się w garść. Z tego powodu praktycznie nie zależało mi ani na niej, ani na jej najbliższych. Poza tym to bardzo naiwna kobieta, która szybko zaczyna ufać nowo poznanemu mężczyźnie. Nie grzeszy także rozumem. Czy ktoś kto chce nie rzucać się w oczy i zapomnieć o przeszłości przeniósłby się do niedużej miejscowości? Przecież logiczniejsze jest udanie się do dużego miasta po to, aby się nie wyróżniać, bo duże miasta zapewniają pewnego rodzaju anonimowość. Czytałem powieść do końca tylko po to, aby zobaczyć, czy domyśliłem się jak historia zostanie zakończona.
Fabuła „Tak Cię straciłam” jest prosta i przewidywalna. Każdy kto przeczytał choć kilka kryminałów jest w stanie domyślić się rozwiązania wielu wątków. To największy minus książki. No bo nie ma nic gorszego niż domyślenie się tego, jak książka zakończy się. Bardziej od głównej akcji interesowały mnie retrospekcje, choć na początku wnosiły one niepotrzebne zamieszanie i przede wszystkim rodziły pytanie: po co autorka serwuje mi takie szczegóły?
Plusem jest na pewno szybka akcja oraz lekki język, dzięki któremu utwór czyta się naprawdę szybko. Dzięki temu nie ciągnie się jak flaki z olejem i można doczytać do końca. Nie ukrywam, że gdyby było inaczej – porzuciłbym książkę w połowie.
Oczywiście pojawiały się co jakiś czas drobne impulsy mające podtrzymać uwagę czytelnika, niemniej zabrakło dużych zwrotów akcji, które wywołałyby efekt „wow”.
Największą zaletą jest dopracowana sfera psychologiczna. Za to autorce należą się gromkie brawa.
„Tak Cię straciłam” to idealny przykład powieści, która mogła być prześwietną książką, ale została zepsuta.
To moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, ale na pewno nie ostatnie. „Tak Cię straciłam” jest słabą powieścią.
Główna bohaterka została oskarżona o zabicie swojego dziecka i skazana na kilka lat więzienia. Nie miała jak się bronić, ponieważ nic nie pamiętała. Jakiś czas po wyjściu na wolność dostała tajemniczy list. Kobieta zaczyna podejrzewać, że ktoś chciał...
To moje drugie spotkanie z twórczością Henninga Mankella. „Psy z Rygi” są jeszcze lepsze niż „Morderca bez twarzy”.
Opis (pochodzi z okładki książki):
Początek lat dziewięćdziesiątych XX w. Załoga szwedzkiego kutra znajduje dryfujący po morzu ponton, a w nim ciała dwóch elegancko ubranych mężczyzn. Wkrótce okazuje się, że obaj pochodzi z Europy Wschodniej, a przed śmiercią byli torturowani. Komisarz Wallander rozpoczyna długie i skomplikowane śledztwo.
Autor posługuje się językiem, który nie jest prosty ani też jakiś bardzo wyszukany. Serwuje nam kryminał z niebanalną formą. Dzięki przeplataniu zdań pojedynczych ze zdaniami złożonymi powieść czyta się płynnie i przyjemnie.
Henning Mankell znany jest z tego, że poza wątkiem kryminalnym porusza wątki poboczne, zwykle społeczno-polityczne, które komentują ówczesne sprawy. Tak samo jest w przypadku „Psów z Rygi”, tyle że Mankell nie mówi o tym, co dzieje się w Szwecji, lecz o tym, co dzieje się na Łotwie. Opowiada na przykład o dysproporcji materialnej, jaka jest między wschodem a zachodem czy o problematycznych kwestiach związanych z wystąpieniem Łotwy z ZSRR. Bardzo spodobało mi się to, że autor kontaktował się z ludźmi znającymi Rygę na wylot, aby jak najdokładniej odtworzyć to miasto. Oczywiście (ze względu na to, że jest to literatura kryminalna) autor pozwolił sobie na fantazję.
Zderzenie bogatej i obfitej Szwecji z biedną Łotwą, w której ludzie muszą kombinować, aby przeżyć i w której nie zawsze postępuje się zgodnie z prawem jest bardzo ciekawe.
Ciągle coś się dzieje, dzięki czemu nie ma chwili na nudę. Uczucie zagrożenia potęguje fakt, że na Łotwie wszyscy są inwigilowani i o nawet najmniejszym pierdnięciu władza oraz policja od razu się dowiadują. Poza tym autor zaskoczył mnie kilkoma rozwiązaniami, których w ogóle się nie spodziewałem.
Kurt Wallander to postać, której z jednej strony trochę współczuję, z drugiej natomiast irytuje mnie on użalaniem się nad sobą. Okej, przechodzi kryzys wieku średniego, ale może wreszcie czas się ogarnąć. Niemniej po mistrzowsku rozwiązał sprawę, która na pierwszy rzut oka wydawała się niemożliwa do rozwiązania. Tym bardziej, że dotychczas (pomijając wydarzenia z pierwszego tomu) raczej nie miał do czynienia z niebezpiecznymi i bardzo rozwiniętymi akcjami.
Warto zapoznać się z twórczością Henninga Mankella, ponieważ różni się ona od tego, co dostajemy obecnie. Pokazuje on, że można w ciekawy sposób poprowadzić wątki poboczne tak, aby nie przysłoniły one głównej akcji, ale były ciekawe. Nie bez powodu zalicza się go do klasyki kryminału.
Znajdziesz mnie też tu: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
To moje drugie spotkanie z twórczością Henninga Mankella. „Psy z Rygi” są jeszcze lepsze niż „Morderca bez twarzy”.
Opis (pochodzi z okładki książki):
Początek lat dziewięćdziesiątych XX w. Załoga szwedzkiego kutra znajduje dryfujący po morzu ponton, a w nim ciała dwóch elegancko ubranych mężczyzn. Wkrótce okazuje się, że obaj pochodzi z Europy Wschodniej, a przed...
"Strażnik kruków" to utwór, który opowiada o życiu Christophera Skaife'a jako strażnika kruków. Na pierwszy rzut oka temat może wydawać się nudny (no bo co może być ciekawego w tych czarnych jak noc ptakach?), niemniej autor zabiera czytelników w fascynującą wyprawę po Tower.
Książkę czyta się niebywale przyjemnie i szybko przede wszystkim dlatego, że Skaife to genialny gawędziarz. Wynika to pewnie z tego, iż już setki razy opowiadał turystom historię o Tower. Nie mogłem oderwać się od tej książki, bo musiałem wiedzieć, co będzie dalej. Jest tak zapewne dlatego, że na temat kruków nic nie wiedziałem, więc wiele informacji było dla mnie nowych.
Widać, że dla autora kruki są niemal całym światem. Przez wiele lat zgłębiał ich temat, co zaowocowało silną przyjaźnią i dużym zaufaniem.
Czasem jest humorystycznie, czasem wzruszająco, a czasem po prostu smutno.
Ta książka zmienia spojrzenie na kruki. Zwykle kojarzą się one z ptakami o brzydkim głosie, które zwiastują śmierć i żywią się padliną. Skaife pokazał, że są inteligentne i czasem przypominają ludzi.
Znajdziesz mnie też tu: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
"Strażnik kruków" to utwór, który opowiada o życiu Christophera Skaife'a jako strażnika kruków. Na pierwszy rzut oka temat może wydawać się nudny (no bo co może być ciekawego w tych czarnych jak noc ptakach?), niemniej autor zabiera czytelników w fascynującą wyprawę po Tower.
Książkę czyta się niebywale przyjemnie i szybko przede wszystkim dlatego, że Skaife to genialny...
„Wyższa lojalność” to tak naprawdę powieść autobiograficzna, w której James Comey szczegółowo opisuje swoją drogę zawodową, jednocześnie odsłaniając sporo szokujących tajemnic. Ciekawe fragmenty (np. ten, gdy autor jako dziecko o włos uniknął śmierci) mieszają się z nudnymi.
Mnie najbardziej zaintrygował opis metod wydobywania informacji przez CIA. Myślałem, że dzieje się tak tylko w filmach, a okazuje się, iż niektórzy schwytani przez nich ludzie naprawdę muszą przeżywać piekło.
Podobało mi się to, że książka ukazuje ludzką twarz Comey’a i że w pewien sposób pokazuje, że za jego sukcesem stoi kobieta, jego żona.
Nie interesują się polityką (amerykańską tym bardziej) i nie ukrywam, że o Comey’u wcześniej nie słyszałem. Bardzo naciągane jest dla mnie to, że książka ukazuje go jako szlachetnego rycerza, dla którego ważne są wyższe wartości. Nie ma on nic za uszami. Jest ideałem nad ideałami. Obama także został ukazany w jak najlepszym świetle, a Trumpowi przypisano same najgorsze cechy.
Nie ukrywam, że jestem zawiedziony tym, że ¾ książki skupia się na dokładnym opowiedzeniu historii kariery Comey’a krok po kroku, a nie na ukazaniu kulisów politycznych USA.
„Wyższa lojalność” to tak naprawdę powieść autobiograficzna, w której James Comey szczegółowo opisuje swoją drogę zawodową, jednocześnie odsłaniając sporo szokujących tajemnic. Ciekawe fragmenty (np. ten, gdy autor jako dziecko o włos uniknął śmierci) mieszają się z nudnymi.
Mnie najbardziej zaintrygował opis metod wydobywania informacji przez CIA. Myślałem, że dzieje się...
Fanpage: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
Dziś postaram się napisać coś sensownego o tej książce, ale nie wiem, czy uda się. Podejrzewam, że poniższy tekst nie oddaje w całości tego, co czuję po lekturze, ale bardzo trudno jest zebrać wszystkie spostrzeżenia w całość.
Jakub Małecki potrafi dość zwyczajne historie przedstawić w tak genialny sposób, że siedzą one potem w człowieku, skłaniając go do refleksji. "Horyzont" ujął mnie przede wszystkim stylem. Nazwałbym go oszczędnym - nie ma zbędnych wyrazów, każde słowo jest po coś, niesie przekaz. Nie ma także zbędnych dłużyzn czy niepotrzebnych opisów. Podobało mi się to, że co jakiś czas pojawiały się takie niemal poetyckie zdania. Widać, że Małecki miał konkretny pomysł, który krok po kroku realizował, zmierzając w konkretnym kierunku.
Pierwszy raz czytałem TAKI opis seksu. Nie ma oczywiście "rozpadania się na milion kawałków" czy patetycznego stylu. Są natomiast niedopowiedzenia i słowa dobrane tak, że mówią wiele, choć gdyby zebrać je do kupy, to nie byłoby ich wiele. Więcej poproszę takich scen w literaturze. Było zmysłowo, lecz bez uczucia żenady.
Kolejny element tego dzieła, którym się zachwycam, to emocje. "Horyzont" dostarcza ich bardzo różnorodną paletę. Czasem uśmiechnąłem się, czasem rozzłościłem, ale głównie czułem smutek pomieszany z przygnębieniem, których omal nie zamienił się w łzy. Autor bardzo dobrze potrafi uderzyć znienacka w czytelnika zdaniem, które zmienia wszystko i sprawia, że konkretna sytuacja zmienia zupełnie znaczenie. Przy czym muszę zaznaczyć, że książkę czyta się dobrze, bardzo płynnie. Jest to zasługa umiejętności gawędziarskich autora.
Za minus książki mogę uznać to, że zacząłem do siebie mówić: "Maniek, tylko tego nie spierdol". Choć czy to rzeczywiście wada?
W moim odczuciu - czyli osoby nieznającej się na tym temacie - wspomnienia z Afganistanu ukazane zostały w sposób bardzo przekonujący, realistyczny. Jestem w stanie uwierzyć, że te wydarzenia mogły mieć miejsce.
Utwór skłonił mnie do zastanowienia się nad tym, ile człowiek znaczy dla świata i jak bardzo go obchodzi oraz nad tym, jak duży wpływ na moją przyszłość mają takie proste sytuacje jak założenie danego dnia konkretnego ubrania.
Bohaterzy zostali bardzo dobrze wykreowani. Mają głębię. Maniek to facet po trzydziestce zmagający się z PTSD (zespołem stresu pourazowego, który występuje np. po wojnie) i starający się żyć normalnie. Na barkach ma ciężar, który chciałby zrzucić, bo to pozwoliłoby mu o wiele lepiej żyć. Wydaje mi się, że spisywanie wspomnień z Afganistanu jest dla Mariusza czymś w rodzaju katharsis. Zuza natomiast jest dziewczyną rozpoczynającą nowe życie i starającą się odkryć rodzinną tajemnicę, która utrudnia jej normalne, spokoje życie. Polubiłem te postacie i chętnie spotkałbym je w innej historii.
Jeśli lubicie być sponiewierani emocjonalnie, sięgnijcie po tę książkę. Ja tymczasem wracam słuchać bułgarskiego rapu ;).
Fanpage: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
Fanpage: www.facebook.com/zaczytanywksiazkach
więcej Pokaż mimo toDziś postaram się napisać coś sensownego o tej książce, ale nie wiem, czy uda się. Podejrzewam, że poniższy tekst nie oddaje w całości tego, co czuję po lekturze, ale bardzo trudno jest zebrać wszystkie spostrzeżenia w całość.
Jakub Małecki potrafi dość zwyczajne historie przedstawić w tak genialny sposób, że siedzą one potem...