-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2020-09-07
2020-09-05
Świat, który na co dzień znamy, jest pewnego rodzaju schematem powtarzającym się dzień w dzień. Pojedyncze aspekty różnią się, ale tak naprawdę jako ludzie lubimy powtarzalność i z nieświadomą pasją ulegamy jej. Bo czy w końcu nie chodzimy prawie codziennie do pracy, czy szkoły? Czy w określone dni nie spotykamy się ze znajomymi? Czy rok w rok w pewnym momencie nie trafiamy do tego samego miejsca? Na te pytania każdy musi odpowiedzieć indywidualnie sam sobie. Jednakże moje własne obserwacje i doświadczenie ukazują, że właśnie tak jest. Całkowicie inną sprawą jest fakt, czy to coś złego, a może dobrego i czy w ogóle jesteśmy w stanie przerwać to błędne koło? A historia i całych społeczeństw, i pojedynczych osób pokazała, że czasami czynniki zewnętrzne przerywają je i wymagają od nas najwyższej spontaniczności i elastyczności. Jesteście na nie gotowi?
Dwa opowiadania Olgi Tokarczuk – "Profesor Andrews w Warszawie" i "Wyspa". Dwie pozornie odmienne historie. Dwoje ludzi postawionych w nieznanej sobie sytuacji. Dwie drogi wyboru. Co może łączyć zagranicznego Profesora i przypadkowego człowieka na wyspie? To pytanie skłoniło mnie, bym ostatecznie sięgnęła po te dwa dzieła naszej niedawnej noblistki i być może odkryła ich głębię. Czy udało mi się to? Ze smutkiem przyznaję, że nie do końca.
Lecz chciałabym utrzymać tradycję i skupić się na początku na języku, jakim posługuje się pisarka. To moje drugie spotkanie z autorką, więc miałam swoje oczekiwania, które pod względem stylu zostały całkowicie spełnione. Niezmiernie podoba mi dość nietypowa składnia, które od pierwszych zdań wyróżnia daną książkę, czy – jak w tym przypadku – opowiadanie. Choć nie można zapomnieć, że pewnego rodzaju odmienność niesie ze sobą też konieczność większego skupienia i zaangażowania w czytanie. Dla mnie ten język jest dość trudny i na samym początku odczuwałam, że to bardziej wymagająca kwestia. Jednak cenię tę chwilową niedogodność, bo w ostatecznym efekcie nadaje to odpowiedniej barwności i wyróżnia pisarkę unikatowością językową.
"Profesor Andrews w Warszawie" od pierwszych stron zafascynował mnie, przez co niestrudzenie brnęłam przez treść, którą koniecznie chciałam poznać w całości. To opowiadanie poruszyło mnie mocno pod względem emocjonalnym, choć jeśli zadalibyście mi pytanie, co konkretnie tak na mnie oddziaływało, nie byłabym w stanie odpowiedzieć. Byłam w głębokim szoku, czytając tę historię, ale nie umiałam go umiejscowić i odnieść do żadnego aspektu. To uczucie po prostu we mnie trwało i prowadziło przez treść. Zarazem miałam wrażenie, że wokół mnie jest niesamowicie wiele symboli, co również mnie przekonuje, ale w tym opowiadaniu był dla mnie zbyt duży tłok i czułam się zagubiona. Nie wiedziałam, co ostatecznie chce czytelnikowi przekazać pisarka, co ja umiem odczytać i co sama sobie dopisuję.
Natomiast "Wyspa" okazała się dla mnie zbyt trudna i nieuchwytna w odbiorze. Opierała się na znaczeniach metaforycznych, co również wymaga głębszego skupienia i naprawdę inteligentnej analizy. Niestety w tym miejscu stanowczo poległam. Ostatecznie zaczęłam się nudzić i dość mało wyniosłam z tego opowiadania. Starałam się wszystko rozumieć, jednak w moim odczuciu było zbyt wiele w tak krótkiej formie. Lubię opowiadania właśnie za to, że tak trudno jest przekazać coś wartościowego na kilkudziesięciu stronach. Tutaj prawdopodobnie wartościowa treść jest, ale niedostrzegalna dla mnie.
I w tym momencie warto byłoby zadać pytanie, jaka jest główna tematyka tych dwóch opowiadań. W moim przypadku najbardziej odczuwalny był motyw samotności, który niezmiernie przypadł mi do gustu. Pozwalał na dogłębne zrozumienie bohaterów i utożsamienie się z nimi. Jednak przez większość czasu, gdy czytałam, nie byłam w stanie złapać pewnych treści. Wyciągałam po nie rękę, ale ostateczne nie dawałam rady ich uchwycić i zrozumieć. Zazwyczaj chwalę się moją wnikliwością i dostrzeganiem niedostrzegalnego, tymczasem tutaj czuję, że zawiodłam, a to z kolei prowadzi do dużych pokładów frustracji.
"Profesor Andrews w Warszawie" i "Wyspa" to dzieło zbyt refleksyjne i metaforyczne dla mnie. W żaden sposób nie oznacza to, że nie wartościowe. Jednak bez wątpienia dla czytelnika bardziej dojrzałego i wnikliwego niż ja. Z bólem przyznam, że zniechęciłam się teraz do twórczości pisarki, ale myślę, że z czasem spróbuję ponownie i być może wtedy odnajdę coś dla siebie.
Świat, który na co dzień znamy, jest pewnego rodzaju schematem powtarzającym się dzień w dzień. Pojedyncze aspekty różnią się, ale tak naprawdę jako ludzie lubimy powtarzalność i z nieświadomą pasją ulegamy jej. Bo czy w końcu nie chodzimy prawie codziennie do pracy, czy szkoły? Czy w określone dni nie spotykamy się ze znajomymi? Czy rok w rok w pewnym momencie nie trafiamy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-22
Mamy za sobą bardzo ciężki rok, który dla każdego przyniósł wiele niespodziewanych i często bardzo obciążających zmian. Jednego dnia funkcjonowaliśmy według swojego własnego schematu, by następnego musieć pozostać w domu i radzić sobie z czymś nieznanym i przerażającym. Jednak ten rok za nami, a przed nami 2021, który niesie ze sobą nadzieję. Dlatego bez wątpienia to idealny moment, by choć na chwilę uwierzyć, że to zawieszenie jest już za nami, a przyszłość niezależnie czy nasze obowiązki wiążą się z pracą zdalną, czy stacjonarną, przyniosą nowe możliwości i atrakcje. Czy już jesteście gotowi, by zacząć od nowa?
Uwielbiam planować – to nieodłączna część mojego życia, która jest rodzajem rytuału. Planowanie samo w sobie poprawia mi humor i pozwala na organizację. Z tego względu konieczne jest, abym miała miejsce, gdzie mogę wszystko dokładnie zapisać i oczyścić swoją głowę z tysiąca informacji. Oczywiście idealnie nadają się do tego kalendarze, lecz w moim życiu nie może być to pierwszy, lepszy kalendarz, tylko taki, który spełni wszystkie moje oczekiwania i szalone pomysły, a na dodatek oczaruje mnie aspektem wizualnym i pozwoli na przyswojenie jakiś nowych treści. W tym miejscu pojawia się "CzaroMarownik 2021". Część mnie, która lubi mrok, magię i tajemniczość skacze z radości. Jednakże tak jak wspomniałam, to nie jest jedyny wyznacznik mojej kalendarzowej satysfakcji. Czy ta pozycja daje mi zadowolenie?
Cały kalendarz ma w sobie coś z poradnika i informatora. Jest przepełniony różnorodnością w treści. Nie ogranicza się wyłącznie do samych dat i standardowego wyposażenia takich książkowych plannerów. Przede wszystkim wszystko tam jest związane z magią i inną rzeczywistością, co pozwala mi się, choć na chwilę oderwać od realu i nadać codziennym obowiązkom barwy. Dla mnie książka ma dwie główne odnogi informacji, gdzie jedną mocno szanuję, a druga wydaje mi się przesadna i naciągana. Ale po kolei...
Zacznę od pozytywów, czyli wszystkich informacji o różnorodnych świętach pochodzących z różnych kultur czy mitologii. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takimi wzmiankami. Zazwyczaj widziałam albo typowo polskie święta, albo jakieś zabawne. Tymczasem tutaj mogę spojrzeć na aspekty celebrowania niektórych zdarzeń z całkowicie innej perspektywy. Wydaje mi się to fascynujące i cieszę się, że przy przerzucaniu kartek na kolejny tydzień mogę dowiedzieć się czegoś całkowicie nowego i odmiennego dla mnie. Tak, to jest stanowczo na plus! Tym bardziej że z tyłu jest bibliografia.
A co z tym drugim aspektem? W tym miejscu chcę podkreślić, że akurat dla mnie to wada, ale dla niektórych może być to duża zaleta. Mam na myśli różnego rodzaju horoskopy i rytuały. Przyznam, że w nie nie wierzę, więc czytam je z dystansem i lekkim uśmiechem, dlatego uważam, że zajmują niepotrzebnie miejsce. Lecz wiem, że dla części z Was jest to ciekawa i wartościowa treść, więc każdy sam musi zdecydować, czy uważa to za satysfakcjonujący dodatek, czy całkowicie niepotrzebny.
Samo wydanie jest przepiękne. Kolorystyka jest perfekcyjnym dla mojego gustu połączeniem bieli i czerni z lekkim dodatkiem żółtego. Te barwy tworzą symbolikę magii. Jednak nie podoba mi się sam układ, ponieważ rozłożenie tygodnia jest dla mnie dziwne. Niektóre kartki rozpoczynają się od środy i widać kilka kolejnych dni tygodnia. Wydaje się to dość nietypowe i jednak rozpraszające. Nie ma też miejsca na dodatkowe notatki poza miejscem przy samych datach. Ten aspekt jest bardzo problematyczny, gdy zapisuje się dodatkowe informacje i tworzy niekończące listy różnych rzeczy.
Czy polecam kalendarz? Tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo to zbyt subiektywna kwestia. Osobiście podoba mi się, choć mam te parę zarzutów. Starałam się Wam przedstawić, jak dokładnie wygląda i mam nadzieję, że pomoże Wam to podjąć decyzję.
Mamy za sobą bardzo ciężki rok, który dla każdego przyniósł wiele niespodziewanych i często bardzo obciążających zmian. Jednego dnia funkcjonowaliśmy według swojego własnego schematu, by następnego musieć pozostać w domu i radzić sobie z czymś nieznanym i przerażającym. Jednak ten rok za nami, a przed nami 2021, który niesie ze sobą nadzieję. Dlatego bez wątpienia to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-14
Czy zastanawialiście się, co by się stało, gdybyście musieli pewnego dnia wybierać pomiędzy rodziną a przyjaciółmi? A może znaleźliście się w takiej sytuacji? Lub uważacie, że przyjaciel to rodzina? Bez względu na nasze wyobrażenia jest to sytuacja trudna i wbrew pozorom często do niej dochodzi. Chciałabym w tym momencie podać jakąś receptę na szczęście, kiedy nie można mieć na raz relacji z ukochanym przyjacielem i rodziną. Niestety to niemożliwe. Można liczyć tylko na to, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji, a gdy już to, że podejmiemy dobrą decyzję.
Lottie i Ellie stały się nierozłącznymi przyjaciółkami, które są gotowe poświęcić swoje życie, by uratować drugą. Jednak to nadal Ellie pozostaje tą najważniejszą, bo w końcu pochodzenie królewskie ma swoje przywileje i też niedogodności. Z tego względu Lottie już oficjalnie zostaje portmanką przyjaciółki i występuje w roli księżniczki. A nadchodzi trudny, ale też wspaniały czas, ponieważ dziewczyny wracają na drugi rok nauki do Rosewood Hall. Po traumatycznych przeżyciach z tamtego roku niesie to ze sobą wiele trosk i obaw, ale również obietnicę powrotu do znanego miejsca, gdzie mimo pewnych tajemnic można być sobą wśród przyjaciół. Jakie konsekwencje przyniosą wydarzenia z poprzedniego roku? Co nowego i być może nieoczekiwanego czeka przyjaciółki w przyszłości? Czy przyjaźń jest naprawdę szczerą wartością?
„Księżniczka debiutuje” to kontynuacja „Kronik Rosewood”, które w swoim czasie cieszyły się w Polsce i za granicą olbrzymią popularnością. Stąd też moje zainteresowanie, a jak jeszcze spojrzałam na aspekty wizualne, czułam się całkowicie przekonana, by przeczytać tę powieść. Muszę przyznać, że mimo mojej niechęci do różu, to ta delikatność koloru i ładny kontrast w granatowym oczarowują mnie. Lecz to nie wygląd jest najważniejszy tylko treść. Jak spodobał mi się drugi tom „Kronik Rosewood”?
Tradycyjnie skupię się na stylu, który niestety wybitnie nie przypadł mi do gustu. Ma wiele zalet, a w szczególności doceniam, że jest charakterystyczny i wyróżnia się pewną dozą dobrze widocznej niepowtarzalności. Dlatego trochę mi przykro, że mimo tej tak ważnej dla mnie zalety, nie umiem odnaleźć się w nim. Przede wszystkim chodzi o zbytnią lekkość pióra, która może i jest oczekiwana po tego typu powieści, ale przekracza tę magiczną granicę pomiędzy przyjemnością, a infantylizmem i prostotą. W takich momentach czuję, że autorka nie doceniła swoich czytelników i napisała książkę niedopracowaną i zgodnie z zasadą, aby było.
Mimo tego niezadowalającego mnie stylu sama historia momentalnie wciągnęła mnie. Od początku obiecywała coś nowego i zaskakującego, więc gnałam strona przez stronę, by koniecznie dowiedzieć się, co będzie dalej i jak potoczą się losy bohaterów. Momentami byłam naprawdę pozytywnie zaskakiwana. Lecz tu wkroczyła jednak kolejna martwiąca mnie wada. Miałam wrażenie, że dusze się w tym świecie i potrzebuję czegoś znacznie bardziej rozbudowanego. Miałam wrażenie, że granice są strasznie wąskie i nawet poszczególne sytuacje, które być może miały cel rozszerzający, nie były wystarczające, by zmienić moje odczucia.
Bohaterów jest naprawdę dużo i idzie za tym również duża różnorodność charakterów. Niektórzy z nich są lepiej wykreowani, inni gorzej, ale tendencja pokazuje, że pisarka mocno się skupiła na osobowościach i pojedynczych historiach. Ten aspekt niezmiernie mi się podobał, bo co jak co, ale dobrze wykreowani bohaterowie mogą naprawić wiele wad. Nawet ten nieszczęsny w moim przypadku styl. Choć warto wspomnieć, że po prostu nie cierpię samej Lottie, która od pierwszych stron pokazuje jaka to jest kochana, dobra i na siłę pomocna. To wykreowało mi od razu niezachwiany obraz tej dziewczyny i nic nie było w stanie go zmienić. Na szczęście Ellie też od początku zachwyca swoją energię i poczuciem humoru.
Natomiast tematycznie mamy wgląd w piękną wizję przyjaźni, gdzie każdy jest gotowy na poświęcenie i wie, że to coś więcej niż tylko czcze słowa, o których można zapomnieć. Jak pewnie po wstępie domyśliliście się, jest też wątek rodziny Lottie, dzięki któremu emocje zostają mocno poruszone.
Mam bardzo mieszane odczucia co do tej książki, gdyż spędziłam z nią naprawdę przyjemne godziny, ale momentami byłam też tak bardzo zirytowana, że kładzie to cień na całość. Mówi się, że dobra książka powinna wywoływać emocje, nawet jeśli miałyby być złe. Powieść budząca obojętność nie ma znaczenia na dłuższą metę. Dlatego stwierdzam, że osoby, które już znają pierwszy tom, powinny dać i szansę temu.
Czy zastanawialiście się, co by się stało, gdybyście musieli pewnego dnia wybierać pomiędzy rodziną a przyjaciółmi? A może znaleźliście się w takiej sytuacji? Lub uważacie, że przyjaciel to rodzina? Bez względu na nasze wyobrażenia jest to sytuacja trudna i wbrew pozorom często do niej dochodzi. Chciałabym w tym momencie podać jakąś receptę na szczęście, kiedy nie można...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-22
Gdy byliśmy dziećmi, to bez ograniczeń wyrażaliśmy swoje emocje. Jeśli byliśmy smutni, to płakaliśmy. Jeśli byliśmy źli, to krzyczeliśmy bez opanowania. A jeśli cieszyliśmy się, to uśmiechaliśmy i śmialiśmy się. To wydaje się takie oczywiste, lecz w pewnym momencie musieliśmy poznać normy społeczne, a następnie się do nich przystosować. To również wydaje się oczywiste, ale czy na pewno dobre? Czy na pewno chcieliśmy słyszeć, że mamy się zachowywać, nie krzyczeć, być silnym, nie płakać, nie śmiać się na całe gardło, nie przesadzać z zachwycaniem się? Prawie każdy z nas usłyszał coś podobnego od rodziców, nauczycieli czy nawet rówieśników. Nie pozostało nam nic innego niż pozbyć się niektórych emocji z naszego życia. Jednakże czy nie łatwiej i zarazem lepiej byłoby, zamiast się ich pozbywać, nauczyć się ich kontrolować?
Wielokrotnie wspominałam w swoich recenzjach, że mam małą obsesję na punkcie psychologii i chwytam się każdego tematu związanego z nią. Tym razem padło na emocje, które już od dawna zgłębiam w kontekście naukowym i z radością przyjęłam powstanie poradnika "Poznaj siebie" i kart emocji do niego dołączonych. Co takiego przyciągnęło mnie do niego?
Pomysł! Może nam się wydawać, że znajomość emocji jest czymś naturalnym i uczonym nas od dzieciństwa. Lecz mój wstęp powinien mówić sam za siebie. Z wiekiem rozwijamy się, dojrzewamy i poznajemy coraz to nowsze emocje, które nie zawsze są akceptowane przez nasze otoczenie albo wiąże się z nimi negatywny stereotyp. A nie bez powodu dostaliśmy olbrzymią gamę emocji. Dlatego uważam, że ta mała książeczka i 52 karty mogą za pomocą wiedzy i przepięknej wizualizacji przynieść wiele dobrego.
W samym poradniku czytelnik odnajduje opis wszystkich emocji przedstawionych na kartach. Opisy są napisane luźnym i przyjemnym językiem, który nie wymaga żadnej specjalistycznej wiedzy. Język autorek jest też bezpośrednio skierowany do czytelnika, dzięki czemu można mieć odczucie, że prowadzimy ciekawą dyskusję, która dotyczy nas. Lecz nie ma tam miejsca na nieścisłości, ponieważ przy każdej emocji najpierw mamy opis w postaci najzwyklejszej definicji, a następnie bardziej przyziemne jej wyrażenie, by ukazać konkretne przykłady odczuwania danych emocji. Osobiście przypadło mi to do gustu, gdyż nie zawsze słowa są w stanie wytłumaczyć wszystkie aspekty, a przykład niesie ze sobą rozwiązanie.
Pisarki w książce wykazują, że nie ma niepotrzebnych emocji. Jeśli nawet jakieś nie lubimy lub jest ona kłopotliwa, to nie pojawia się przypadkiem. Dzięki niej jesteśmy w stanie zdać sobie sprawę z niektórych sytuacji, trudności czy nawet przewidzieć przyszłość. Sama baza 52 emocji to gama różnorodności i barwności naszej osobowości. Pomyślcie, ile z nich daje nam odczucie szczęścia! A że istnieją negatywne? Nie ma w tym nic złego – bez nich nie byłoby już dawno nas na Ziemi. Jeśli nadal macie co do tego wątpliwości, to w tym krótkim poradniku znajdują się ćwiczenia pozwalające na zrozumienie oraz refleksję.
A teraz najważniejsza część! Bo książek o emocjach czy to w formie naukowej, czy poradników jest naprawdę dużo. Jednak "Poznaj siebie" się wyróżnia na tle innych – kartami emocji! Zacznę od tego, że są one piękne i mocno oddziaływają na wyobraźnię. To coś więcej niż nazwa emocji i jakaś tam ilustracja. To emocjonalna uczta dla naszych umysłów. Niektóre są wyjątkowo intensywne i można to odczuć z perspektywy sztuki, ale również zafascynowania i zachwytu. Lecz poza wizualnym aspektem, po co one są? By lepiej zrozumieć, a dzięki najróżniejszym sposobom wykorzystywania ich nie czułam się ograniczona. Można odnajdywać emocje, które w tym momencie czujemy, można losować, by sprawdzić, czy rozumie się daną emocję i czy jest przez nas używana. Kto, co zapragnie.
"Poznaj siebie. Karty emocji" to niezwykła przygoda, którą można odczuć w aspekcie duchowym, ale i umysłowym. Wymaga od czytelnika zaangażowania i patrzenia w głąb siebie. Za tym idzie odwaga i chęć ewentualnych zmian. Nie musimy się ograniczać do tego, co nas nauczyły często wypaczone wzorce. Świat niesie ze sobą coś więcej, a te karty razem z poradnikiem udowadniają to.
Gdy byliśmy dziećmi, to bez ograniczeń wyrażaliśmy swoje emocje. Jeśli byliśmy smutni, to płakaliśmy. Jeśli byliśmy źli, to krzyczeliśmy bez opanowania. A jeśli cieszyliśmy się, to uśmiechaliśmy i śmialiśmy się. To wydaje się takie oczywiste, lecz w pewnym momencie musieliśmy poznać normy społeczne, a następnie się do nich przystosować. To również wydaje się oczywiste, ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-30
Jak wiele bylibyście gotowi poświęcić, gdyby chodziło o życie bliskiej dla Was osoby? Mam przeczucie, że dość duża liczba osób bez zawahania odpowiedziałaby, że własne życie. Zgadza się? Jeśli tak, to pójdźmy dalej. Własne życie jest pewnego rodzaju darem, który należy do nas samych i my decydujemy, co z nim robimy. Dlatego podwoję stawkę i zadam inaczej pytanie – czy bylibyście w stanie poświęcić czyjeś życie dla życia kochanej przez Was osoby? Tym razem nie będę zgadywać żadnych odpowiedzi, bo pytanie jest zbyt trudne, zbyt nieosadzone w kontekście i zbyt oddziaływujące na moralność i etykę. Miejmy nadzieję, że nigdy nikt z nas nie znajdzie się w takiej sytuacji.
Goye wie, co to znaczy strata bliskich. Od tego momentu w życiu ma tylko jedno pragnienie – odnaleźć swoje siostry, z którymi przed wieloma latami została rozdzielona. Razem tworzą całość, więc muszą wreszcie połączyć się. Jednak poszukiwania są trudne i zagmatwane, ponieważ toczą się na przestrzeni tysięcy lat. Wyobrażacie sobie, jak przez ten czas zmieniła się Ziemia i prawa natury? Czy uda się Goye odnaleźć ukochane siostry? Czy ludzkość ma jakąś przyszłość? I jaka jest prawdziwa cena za życie?
"Ostatnia Siostra" najpierw przyciągnęła moją uwagę poprzez magnetyzującą okładkę, a następnie intrygujący opis. Bardzo rzadko czytam powieści w pogranicza fantastyki i science fiction. Zazwyczaj nie umiem się w nich odnaleźć i z czasem zaczynam się nudzić. Lecz tutaj wiedziałam od początku, że sama koncepcja historii może pokonać wiele wad i dać mi niesamowitą radość z czytania. Jest to unikatowe połączenie przeszłości z przyszłością, która bierze pod uwagę wielowymiarowość i nie ogranicza umysłu.
Styl autorki niesie dla mnie powiew świeżości, który jest zarazem duszący, ale też prowadzący przez nieznane. Nie są to wyłącznie zdania, ale obraz przyszłości i naszych możliwości. Dlatego z taką pasją wzięłam się za czytanie i brnęłam przez kolejne strony. Ta językowa niepowtarzalność oczarowała mnie i dała godziny w skupieniu i zaintrygowaniu. Nie ma co ukrywać, jest on bardzo ciężki w odbiorze i momentami wręcz dławiący, ale dla mnie to olbrzymia zaleta, gdyż ten styl tworzy fascynujący klimat i pasuje do fabuły. Lubię takie pasujące połączenie. Problemem mogą się okazać słowa, które zazwyczaj nie są przez nas używane, a czasami nawet neologizmy. To oczywiste, że przy motywie science fiction pojawiają się, jednakże momentami treść stawała się mało zrozumiała.
Ogólnie jeśli miałabym wskazać jeden główny problem powieści, jest to fabuła. Niestety jest ona jednym, wielkim chaosem. Przez ten mankament historia jest nieklarowna, a czasami w ogóle niezrozumiała. Ubolewam nad tym bardzo, bo to jednak stracony potencjał. Dopiero środkowa część fabuły nabiera dla mnie przejrzystych barw i to właśnie tam dobrze się bawiłam. Nie zmienia to faktu, że cała opowieść niesie ze sobą tę wcześniej wspomnianą wielowymiarowość. Powroty do przeszłości, odniesienia do teraźniejszości i tysiące lat przyszłości to przygoda pełna pasji i wspaniała uczta dla naszej wyobraźni. Kto by nie chciał dowiedzieć się, jak będzie wyglądał nasz świat za 5000 lat? Czy będzie istniał? Czy pozostaną jakieś nasze prawa? Pytań jest nieskończenie wiele, a "Ostatnia Siostra" przedstawia alternatywę.
Natomiast z bohaterami jest też zabawna sytuacja, ponieważ przez całą powieść miałam wrażenie, że jest ich wyjątkowo wiele, ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że to tylko pozory, a my skupiamy się na głównych postaciach. Jeśli miałabym Wam opisać jednego z bohaterów, to nie dałabym sobie rady, gdyż ich kreacja jest dla mnie nieuchwytna. Bez wątpienia istnieje, ale jest za mgłą i trudno zrozumieć ich motywacje czy uczucia. Najbardziej polubiłam Teo, bo wydawał mi się niesamowicie ludzką postacią. Czasami cierpiał, czasami się radował, a czasami zachowywał głupio i ten brak wyidealizowania przekonał mnie do niego. Poczułam również sympatię do Lilly, ale ostatecznie mało o niej wiem i z chęcią lepiej poznałabym ją.
"Ostatnia Siostra" ma wielki potencjał, który miejscami jest mocno wykorzystany, a miejscami niestety stracony. Sama historia do kreatywna linia prowadząca nas przez wymiary i czas, by dojść do jednego punktu. Bawiłam się przy niej naprawdę dobrze i myślę, że fanom takich opowieści powinna przypaść do gustu.
Egzemplarz prasowy Sztukater.pl
Jak wiele bylibyście gotowi poświęcić, gdyby chodziło o życie bliskiej dla Was osoby? Mam przeczucie, że dość duża liczba osób bez zawahania odpowiedziałaby, że własne życie. Zgadza się? Jeśli tak, to pójdźmy dalej. Własne życie jest pewnego rodzaju darem, który należy do nas samych i my decydujemy, co z nim robimy. Dlatego podwoję stawkę i zadam inaczej pytanie – czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-26
Jestem przekonana, że w swoim życiu choć raz zadaliście sobie pytanie, czym jest prawdziwa przyjaźń. Zgadza się? Możemy posłużyć się tutaj definicją słownikową, ale to tylko słowa, a przyjaźń jest o wiele bardziej cenioną wartością, która daje nam wiele od siebie i wiele wymaga od nas. Lecz czy nie warto poświęcić się dla niej? Nawet w momentach, gdy nie zgadzamy się z naszymi przyjaciółmi i wątpimy w ich dobre intencje? To głupota czy lojalność? A my? Chcielibyśmy, żeby ktoś zaufał nam i wbrew wszelkim dowodom stał zawsze po naszej stronie? To pytania retoryczne, ale i tak odpowiem na nie – ja na pewno bym chciała, by moi przyjaciele nigdy mnie nie zawiedli i jestem gotowa od siebie dać to samo.
Jacob odnalazł Noor i teraz razem uciekają przed nieznanym wrogiem. Dziewczyna musi zaufać swojemu nowemu przyjacielowi i uświadomić sobie, że wszystkie nierealistyczne rzeczy dzieją się naprawdę, a jej życie zmieniło tor i nigdy nie wróci na stary. Za nimi pościg, a przed nimi niesamowicie istotne zadanie, od którego zależy wiele żyć. Tymczasem na Poletku trwają prace naprawcze, a Pani Peregrine szykuje się do wielkiego wydarzenia – Konferencji Ptaków. Czy Jacobowi i Noor uda się przeżyć i doprowadzić do zakończenia wszystkich spraw? Co niesie ze sobą Konferencja Ptaków? Czy na pewno wszyscy starzy wrogowie zostali pokonani?
Pamiętam doskonale, gdy po raz pierwszy zobaczyłam książkę z cyklu "Pani Peregrine". Robiła niesamowite wrażenie wydaniem, a barwny opis i nietypowe wnętrze przyciągało wzrok wielu czytelników. W kolejnych latach przyszedł też czas na ekranizację, która również fascynowała i wabiła wielbicieli. Choć wiele opinii wtedy podkreślało zbyt odmienną fabułę filmu od oryginalnej powieści. Od tego czasu mam wrażenie, że seria odchodzi w niepamięć, a tymczasem przed nami piąty tom. Czy pobudził on moją wyobraźnię? Czy przeżyłam niezapomnianą przygodę?
Niestety mam sporo zastrzeżeń do samego stylu pisarza. Na pewno przyjemnie i szybko czytało mi się książkę, co w pewnym sensie jest zaletą, jednakże miałam nadzieję na coś o wiele bardziej rozbudowanego. Brakowało mi pewnej obrazowości wydarzeń i ogólnie całej scenografii. Prostota pozwalała na łatwy odbiór, ale zabierała ze sobą klimat i nie oddziaływała wystarczająco mocno na wyobraźnię. Dlatego posypała się również unikatowość stylu autora, co jest dla mnie wyjątkowo ważnym aspektem.
Mimo pewnego niezadowolenia z używanego języka dałam się wciągnąć w fabułę i brnęłam przez nią w zawrotnym tempie. Nawet nie zauważyła, jak szybko przeczytałam powieść. W "Konferencji Ptaków" dzieje się niesamowicie wiele i szybko, więc nie ma czasu na oddech i zbyt głębokie refleksje. Bez wątpienia uważam to za wielką zaletę książki, która oczarowała mnie i pozwoliła zapomnieć o rzeczywistości. Co prawda fabuła coraz bardziej przyspieszała, co dało chaotyczne zakończenie. Efektem było moje rozczarowanie, ponieważ spodziewałam się, że będzie ono szokowało i dawało powody do zawrotów głowy. Tymczasem tak jak szybko się pojawiło, tak samo szybko znikło. Ale też nie ma co narzekać, bo jestem pewna, że przed nami jeszcze kolejny tom.
"Konferencja Ptaków" podkreśla, jak ważna w życiu człowieka jest przyjaźń i jak niezmiernie istotne jest, by sobie ufać nawzajem. Nawet krzyk i niezgoda nie powinny niszczyć tych ważnych relacji. W końcu jeśli mamy przy sobie bliskie osoby, to nawet mrok nie jest w stanie zawładnąć nami całkowicie. Gdzieś musi być iskierka światła, która rozpęta ogień i da ciepło. Zarazem nie można zapomnieć, że nowe i odmienne nie musi być złe, a czasami nawet jest lepsze.
Natomiast bohaterowie powieści są wykreowani poprzez karykaturę. Każdy ma swoje unikatowe i często wyolbrzymione cechy, które tworzą jego osobowość. Ten zabieg ze strony pisarza przypadł mi niezmiernie do gustu. To odważne podejście, ale bardzo dobre wykonanie przyniosło fantastyczne efekty. Jednak tym razem chciałabym się skupić na Jacobie i Noor. Jacob jest dla mnie nieuchwytny i z bólem przyznam, że nie do końca rozumiem jego motywacje. Wydają się zbyt bohaterskie i zbyt pochopne, co w żaden sposób nie przeszkadza mi w lubieniu tej postaci. Tymczasem Noor niesie ze sobą powiew nowości i ogromne pokładały determinacji i energii. Uwielbiam takie osoby! Dlatego chciałabym się dowiedzieć o niej jeszcze czegoś więcej.
I w mojej opinii musi być specjalne miejsce na podkreślenie, jak cudownie jest wydana ta książka. Jestem pod wielkim wrażeniem jej wizualnych aspektów. Twarda oprawa i zszywane strony już same w sobie robią niesamowitą pracę, a co dopiero dołączone zdjęcia! Dla mnie to strzał w dziesiątkę, który na długo wbija się w pamięć. Zdjęcia czarują upływem czasu i perfekcyjnie komponują się z fabułą.
Podczas czytania "Konferencji Ptaków" bawiłam się przednio mimo tych kilku wad. Jest to powieść przeznaczone raczej dla młodzieży, dlatego do niektórych aspektów starałam się podejść w trochę odmienny sposób. Niemniej uważam, że każdy czytelnik może dać się ponieść tej historii.
Egzemplarz prasowy Sztukater.pl
Jestem przekonana, że w swoim życiu choć raz zadaliście sobie pytanie, czym jest prawdziwa przyjaźń. Zgadza się? Możemy posłużyć się tutaj definicją słownikową, ale to tylko słowa, a przyjaźń jest o wiele bardziej cenioną wartością, która daje nam wiele od siebie i wiele wymaga od nas. Lecz czy nie warto poświęcić się dla niej? Nawet w momentach, gdy nie zgadzamy się z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-21
Emocje najczęściej przychodzą bez uprzedzenia. Może dziać się wiele, racjonalnie możemy wiedzieć, że danej sytuacji towarzyszy to konkretne odczucie, lecz i tak momentami siła emocjonalna potrafi nas całkowicie zaskoczyć. Jak sobie radzić z tym emocjami? Jak sprawić, by świat stał się ponownie przewidywalny i kontrolowalny przez nas? Wiele osób decyduje się na przelanie swoich emocji na papier. Niekiedy są to wielowymiarowe książki, które niosą ze sobą spójne opowieści. Innym razem jest to po prostu karta w pamiętniku. A jeszcze innym wiersz!
Uwielbiam wiersze od momentu, gdy na lekcjach z języka polskiego zaczęliśmy je czytać, a następnie interpretować. Wiele osób jest zdania, że szkoła pozbawia pasji do poezji. Osobiście się z tym nie zgadzam, ponieważ bez wątpienia to właśnie tam nauczyłam się wielbić poezję metaforyczną. Wcześniej byłam zakochana w krótkich rymowankach, które mama codziennie czytała mi do snu. Lecz nie odchodząc już tak bardzo od tematu – co na dzisiaj przygotowałam?
Postanowiłam się zapoznać z tomikiem sławnej, młodej kobiety, która zyskała popularność w serialu "Riverdale". Przyznam, że od samego początku byłam nastawiona do tego tomiki dość sceptycznie, choć koniecznie musiałam się z nim zapoznać, ponieważ po prostu lubię Lili Reinhart, choć samego serialu z nią w roli głównej nigdy nie dokończyłam i nie planuję. Spodziewałam się czegoś prostego w odbiorze, ale zarazem chwytającego za serce. Niestety nie do końca tak było.
Przede wszystkim ten rodzaj poezji nie jest czymś wyjątkowym, choć chyba trudno oczekiwać, żeby tak było. Krótkie i proste do zrozumienia wiersze cieszą się obecnie olbrzymią popularnością za sprawą tomiku "Mleko i Miód". Bez zbytniego zmuszania się i wstydu przyznam, że nie należę do wielbicieli Rupi Kaur. Szanuję koncepcję i przekaz tych małych dzieł, ale nie odnajduję się w nich. Mimo to chciałam dać szansę temu gatunkowi po raz kolejny. W końcu to zawsze jakaś nowa odsłona.
Na pewno zaletą tej książki jest jej prostota. Osoby, które nie szkolą się w interpretacji skomplikowanych wierszy, nie radzą sobie z poezją i nie ma w tym nic złego. A taka forma jak w "Lekcjach Pływania" daje szansę na rozpoczęcie studiowania wierszy albo po prostu na łatwy i zarazem wzruszający odbiór. Wydaje mi się, że większość z nas czasami odnajduje w sobie poetę i ma ochotę przeczytać jakąś sentencję, czy po prostu poczytać, jak inni wyrażają swoje odczucia. W tym tomiku Lili mówi przede wszystkim o miłości, a dokładnie czym ona dla niej jest i niestety o emocjach człowieka o złamanym sercu. Temat bez wątpienia jest wyjątkowo istotny i bliski wielu czytelnikom. Niesie ze sobą wiele emocjonalnych słów przepełnionych goryczą, rozczarowaniem, ale również potęgą samej miłości. Będę szczera – jakkolwiek uważam, że miłość to nie przelewki, mnie to nie przekonuje. W miłości romantycznej i każdej innej jest dla mnie pewien rodzaj patetyczności zmieszanej z codziennością. Nie odnalazłam tego w tych wierszach, dlatego nie umiem ich docenić. Jakby pisarka chciała uchwycić sytuację, ale zapomniała, że za nią stoi o wiele więcej różnych wydarzeń i ludzkich relacji. Zresztą w pewnym momencie sama pisze, że zgodnie z powiedzeniem wszystko, co piszesz, czy nawet myślisz, już ktoś inny wcześniej pomyślał. Jej myśli są na pewno wartościowe. Lecz wiele z nas ma na co dzień podobne, więc niczym nie zaskakują, a ja osobiście nie umiałam się z nimi utożsamić.
Czym zachwyca ten tomik poezji? Okazuję się w tym momencie próżną materialistką, ale największe wrażenie robi wydanie książki. Gdy po raz pierwszy wzięłam je do ręki, miałam wrażenie, że to jakieś małe cudo, które obiecuje niesamowicie spędzone godziny. Myliłam się, jednakże wizualnie nadal pozostaje tym cudem. Ten róż zachwyca swoją delikatnością, a czerwone strony wypełniają całą kompozycję i subtelnie pokazują kobiecość tych wierszy. W środku znajdują się małe rysuneczki, które wyjątkowo przypadły mi do gustu, ponieważ są bardzo proste i wpływają na wyobraźnię. To czytelnik ostatecznie decyduje, co widzi, a nie ilustrator. Tego trudno nie docenić. I na pewno dużą zaletą jest poza polskim tłumaczeniem oryginał. Można czytać i po polsku, i po angielsku, by mieć pewność, że właśnie przekład nie zawiódł.
"Lekcje Pływania" okazały się dla mnie kolejną nie udaną przygodą z nowoczesną poezją. Przykro mi z tego powodu, lecz jeszcze nie planuję się poddawać. Może jakaś inna pozycja mnie oczaruje – kto wie? Tymczasem nie chcę jej Wam odradzać, bo doskonale wiem, że wiele osób może odnaleźć się w takiej formie i wynieść wiele dobrego z niej.
Egzemplarz prasowy Sztukater.pl
Emocje najczęściej przychodzą bez uprzedzenia. Może dziać się wiele, racjonalnie możemy wiedzieć, że danej sytuacji towarzyszy to konkretne odczucie, lecz i tak momentami siła emocjonalna potrafi nas całkowicie zaskoczyć. Jak sobie radzić z tym emocjami? Jak sprawić, by świat stał się ponownie przewidywalny i kontrolowalny przez nas? Wiele osób decyduje się na przelanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-20
Ile razy w życiu słyszy się, że dziecko jest podobne do swojego rodzica? Albo że wygląda identycznie jak praprababka ze strony ojca? Wydaje mi się, że jest to rodzaj zdań, które są już wpisane w wymianę uprzejmości i w dodatku najczęściej są jeszcze prawdziwymi stwierdzeniami. W końcu naprawdę wydaje się szokujące, że po iluś pokoleniach nagle pojawia się ktoś identycznie wyglądający. Choć już sam fakt, że dziecko jest czasami kopią któregoś z rodziców wywołuje niesamowitą fascynację. No przyznajcie sami – też Wam się to zdarza, prawda?
Odpowiadają za to oczywiście nasze geny, które odkąd pojawił się Mendel i jego sławetny groch, intrygują wybitnych naukowców, ale i również ludzi niezajmujących się na co dzień rozbudowaną nauką. A nasz wygląd jest tylko czubkiem lodowej góry. Geny odpowiadają za o wiele więcej niezwykłych aspektów i nie są tylko zabawką do oglądania. Być może są odpowiedzią na naszą przyszłość i choroby, z którymi mimo olbrzymiego postępu medycyny nie jesteśmy w stanie sobie poradzić. Nie można też zapomnieć o przeszłości. Ile zagadek ukrytych przez historię będziemy mogli poznać, kiedy już całkowicie zrozumiemy genetykę? Ile już w tej chwili rozpoznaliśmy? To jest tylko kilka pytań, które kotłują się po mojej głowie, a jest ich niezliczona liczba.
Poza wiedzą wyniesioną ze szkoły nie mogę się pochwalić informacjami dotyczącymi genetyki. Zawsze wydawała mi się fascynującą i pełna tych mitycznych tajemnic, które pewnego pięknego dnia zostaną rozwiązane. Lecz na własną rękę nie pogłębiałam wiedzy i nie poznawałam niuansów dotyczących genów. Tym razem postanowiłam to zmienić i zapoznać się z książką Pani Profesor Ewy Bartnik – "Co kryje się w naszych genach?". Czy teraz jestem już znawcą? Na pewno nie, ale wiem trochę więcej i to się dla mnie liczy.
Zostałam na początku oczarowana językiem, jaki używa pisarka. Genetyka jest jednak działem biologii, co często niesie ze sobą wiele nowych nazw i niezrozumiałych opisów. W tym przypadku tak nie było, ponieważ autorka używała lekkiego i przystępnego słownictwa. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że wieczorem przy kolacji ktoś opowiada mi anegdotki ze swojej pracy biologa. Stara się mnie zafascynować, więc jest wiele ciekawostek, ale też przekazać ważną wiedzę, dzięki której lepiej zrozumiem prawa natury. To uczucie opowieści jest potęgowane poprzez bezpośrednie zwroty do czytelnika. To nie są informacje rzucone w przestrzeń, ale skierowane do konkretnej osoby – tej, która właśnie wzrokiem przemyka przez zdania.
Sama treść książki zaskakuje różnorodnością. Jest to stosunkowo krótka pozycja, którą w sumie przeczytałam na jeden raz i w ogóle się nie znudziłam, ponieważ tematów poruszanych przez pisarkę jest naprawdę wiele i stanowczo są od siebie odmienne. Widać, że książka ma również na celu ukazanie, jak genetyka jest szeroką dziedziną, która pod wieloma względami niesie ze sobą zmiany. Po samym przeczytaniu mam wrażenie, że gen jest nieodłączną częścią nas. Oczywiście mam na myśli coś więcej niż nasz organizm.
Dużą zaletą tej lektury jest wyjście od podstaw. Pani Profesor nie zakłada z góry, że wszyscy doskonale wiedzą, czym jest DNA i jak jest zbudowana komórka. Podkreśla, że osoby w wieku średnim, czy starsze mogą nie posiadać takiej wiedzy ze szkoły, gdyż po prostu części przełomowych odkryć jeszcze wtedy nie dokonano. Zresztą wszyscy wiemy, jak to jest. Nauka w szkole niekoniecznie zapewnia pamięć o danych rzeczach do końca życia. Dlatego cieszę się, że niektóre rzeczy powtórzyłam sobie, a następnie w sposób płynny mogłam przejść do tematów trudniejszych i bardziej kontrowersyjnych. Tym bardziej że całość harmonijnie stopniuje wiedzę, ale żeby nie zanudzić czytelnika pojawiają się tematy konieczne w kontekście genetyki, ale też takie, które po prostu cieszą się ogólnym zaintrygowaniem i różnymi teoriami spiskowymi.
Czy książka spełnia też mój standardowy wymóg rzetelności treści? Właśnie nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno sam stopień naukowy autorki dużo mówi i chcę wierzyć, że jest to symbol najlepszej jakości. Tylko mam duże zastrzeżenie, ponieważ Ewa Bartnik wyraża wiele subiektywnych opinii. Nie uważam, żeby było to coś złego i z początku byłam wręcz zachwycona. Wiedziałam, które zdania są jej opinią, więc zdawałam sobie sprawę, że ma to właśnie subiektywne zabarwienie. Lecz przyszedł moment, gdy poczułam się tym za bardzo przytłoczona. To było zbyt nachalne i miejscami nieuzasadnione. Chciałam powiedzieć, że jasne, rozumiem, masz własne zdanie i chcesz do niego przekonać innych ludzi, ale gdzie są konkretne argumenty i czemu aż tak bardzo na siłę. Wiedza obroni się sama, a jeśli tego nie zrobi, to po prostu ten człowiek nie jest na nią jeszcze gotowy. Tak ja to odbieram. Oczywiście jest też bibliografia, która może być uzasadnieniem. Lecz tak jak wspominałam na początku – nie ma specjalistycznej wiedzy, więc nie jestem w stanie umiejscowić podanych pozycji z bibliografii. Pewnie z czasem do sprawdzę.
"Co kryje się w naszych genach?" to pozycja na pewno godna uwagi i przeanalizowania. Spędziłam z nią naprawdę kilka intrygujących godzin i mam ochotę dalej pogłębiać swoją wiedzę w tym temacie. Lecz chcę podkreślić, że to książka dla laików, którzy dopiero planują zdobyć więcej informacji. Myślę, że specjaliści w tej dziedzinie nie znajdą w niej nic nowego. Niemniej polecam, by sprawdzić, jak samemu odbierze się ją.
Ile razy w życiu słyszy się, że dziecko jest podobne do swojego rodzica? Albo że wygląda identycznie jak praprababka ze strony ojca? Wydaje mi się, że jest to rodzaj zdań, które są już wpisane w wymianę uprzejmości i w dodatku najczęściej są jeszcze prawdziwymi stwierdzeniami. W końcu naprawdę wydaje się szokujące, że po iluś pokoleniach nagle pojawia się ktoś identycznie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-15
Gdy zaczynamy nowy związek, wierzymy, że będziemy razem już do końca życia. Będzie to niosło ze sobą szczęście i olbrzymią satysfakcję, a zakochanie i namiętność nigdy nas nie opuszczą. Wizja ta jest przepiękna i naprawdę istnieją ludzie, którzy tak pokierują swoim związkiem, że ta baśń spełni się. Jednak statystyki mówią same za siebie – wiele par zaczyna borykać się z coraz większymi problemami, brakiem zaufania, wsparcia i zdradą. Takie natężenie negatywnych emocji prowadzi ostatecznie do toksycznej relacji lub po prostu odejścia od siebie. Dlatego podejrzewam, że każdy z nas, kto pragnie związku monogamicznego, będzie o niego walczył w momencie próby.
Taką właśnie próbą może być kłamstwo, które najczęściej rani i burzy wszelkie więzi oparte na zaufaniu. Co zrobić, gdy odkryje się, że partner okłamuje nas? Czy jest ważna istotność kłamstwa? W końcu nasza ukochana osoba może okazać się notorycznym kłamcą, który nawet najmniejszy szczegół zmienia na swoją własną wersję. Innym razem jest to jedno kłamstwo jak na przykład zdrada. A może te wszystkie oszustwa mają swoją przyczynę? Może to jest obustronna wina? To wszystko pytania retoryczne, na które mogą znaleźć odpowiedź tylko osoby bezpośrednio zainteresowane. Osobowość i wcześniejsze przeżycia również mają olbrzymią wagę. Jak poradzić sobie z tą sytuacją?
"Kłamstwo w związku. Odejść czy zostać?" to pozycja, do której miałam olbrzymie oczekiwania. Od jakiegoś czasu coraz częściej zastanawiam się nad swoją przyszłością w kontekście zawodu psychologa, dlatego wydawało mi się zasadne, by pogłębiać swoją wiedzę. A ta książka obiecywała wielowymiarowe spojrzenie na sam aspekt kłamstwa oraz umieszczenie go w sytuacji związku. Tematyka niezmiernie ważna i dotycząca prawie każdej pary. Czy ta pozycja niosła ze sobą obiecaną wiedzę i rozwiązania?
Zacznę od stylu, którym posługuje się pisarka. Zostałam miło zaskoczona, ponieważ okazał się wyjątkowo lekki i przyjemny, ale zarazem pozostał składny i harmonijny. Odczuwałam, że pisarka pragnie w jak najlżejszej formie przekazać swoje doświadczenia, lecz pamięta, że kieruje treść książki do inteligentnych czytelników, którzy mają swoje oczekiwania. Jest to dla mnie połączenie wprost idealne, gdyż nie musiałam walczyć ze skomplikowanym i zbyt naukowym stylem, ale czułam się też szanowana. Pozwoliło mi się to utożsamić z niektórymi historiami i spojrzeć z szerszej perspektywy. Jednak by nie było zbyt pięknie, mam jedno zastrzeżenie. Lektura jest skierowana do kobiet i nie rozumiem do końca czemu, ponieważ przedstawiane treści i różnorodne wartości dotyczą obu płci.
Najważniejszą częścią całej książki bezsprzecznie jest jej sama treść. Gdy zaczęłam czytać tę pozycję, okazała się ona niesamowicie wciągająca. Miałam wrażenie, że to kolejna powieść do przeczytania, a nie poradnik dający rady, jak poradzić sobie z kłamstwem. To wspaniały zabieg, który pozwala na skupienie się na najbardziej istotnych fragmentach bez zbędnych emocji, czy utrzymywania dużego skupienia. "Kłamstwo w związku" to cała gama różnorodnych sytuacji, gdzie zwraca się uwagę, że każdego może spotkać taka historia, ale też jest ona całkowicie unikatowa i każdy może inaczej odbierać pewne zdarzenia. Bardzo mi to przypadło do gustu, ponieważ nastawiłam się przede wszystkim na opisy kłamstw związanych ze zdradą. Tymczasem problem okazał się o wiele bardziej skomplikowany i odmienny. Niesie za sobą etapowość, która harmonijnie jest opisane przez pisarkę. Kłamstwo to różne emocje, różne przyczyny i często dotyczy również pozostałej rodziny, dzieci, przyjaciół czy kochanków. Każdy ma swoje własne emocje, przekonania i często wchodzi na etap egocentryzmu, który jest podyktowany cierpieniem i olbrzymimi wymaganiami.
Książka zawiera też liczne ćwiczenia, które są opisane w przejrzysty i zrozumiały sposób. Jeśli nawet niektóre momenty wymagałyby dokładniejszego wytłumaczenia, to przykładowe rozwiązania pozwalają na zrozumienie idei idącej za tym konkretnym ćwiczeniem. Przez całą książkę możemy obserwować losy okłamanej przez partnera kobiety i patrzeć, jak zmaga się z tym problemem, w jaki sposób rozwiązuje ćwiczenia i jak powoli przepracowuje swój problem i podejmuje najsłuszniejsze decyzje w kontekście swoich emocji i doświadczeń. Na końcu książki znajduje się baza wszystkich ćwiczeń, co pozwala na sprawniejsze posługiwanie się lekturą. Czy są skuteczne? Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ szukałam wiedzy, a nie rozwiązania osobistych spraw. Mogę tylko powiedzieć, że z perspektywy czytelnika brzmią one sensownie i niosą nadzieję.
Wszystko wygląda pięknie, ale trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy są jakiekolwiek podstawy, by wierzyć tym metodom i teoriom. Jak najbardziej tak! Pierwszy rozdział był mocno związany z definiowaniem niektórych pojęć i przedstawieniem pewnych psychologicznych teorii. W swoim czasie poświęciłam rok na pracę naukową dotyczącą kłamstwa. Poczułam się, jakbym wróciła do starych czasów, gdy sama szukałam rzetelnych informacji o tej tematyce. Momentami miałam wrażenie, że to moja własna praca tylko napisana lżejszym piórem. Dlatego mogę Was zapewnić, że wiedza w książce pokrywa się z wiedzą, którą zdobyłam na studiach. Dla zainteresowanych potwierdza to mocno podłoże teoretyczne oparte na technice schematów i ogólnie nurcie behawioralno-poznawczym. Wszystko można odnaleźć na końcu w bibliografii.
"Kłamstwo w związku. Odejść czy zostać?" to rzetelna pozycja o wielowymiarowym spojrzeniu na kłamstwo i związek. Bierze pod uwagę unikatowość ludzkich relacji i ich konsekwencje. Jeśli szukacie wiedzy lub nienachalnych rad, jak poradzić sobie z sytuacją kłamstwa w związku, na pewno warto ją przeczytać.
Egzemplarz prasowy Sztukater.pl
Gdy zaczynamy nowy związek, wierzymy, że będziemy razem już do końca życia. Będzie to niosło ze sobą szczęście i olbrzymią satysfakcję, a zakochanie i namiętność nigdy nas nie opuszczą. Wizja ta jest przepiękna i naprawdę istnieją ludzie, którzy tak pokierują swoim związkiem, że ta baśń spełni się. Jednak statystyki mówią same za siebie – wiele par zaczyna borykać się z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-17
Każdy związek, mimo wyraźnych podobieństw, jest unikatowy. Niesie ze sobą wiele niepowtarzalnych i wspaniałych chwil, ale również pewnego rodzaju wzorce, które mogą przeszkadzać w drodze do szczęścia. Jest to całkowicie naturalne i każda osoba, która decyduje się na związek, musi zmierzyć się z pewnymi przeszkodami. W końcu olbrzymie znaczenie ma również unikatowa osobowość, doświadczenia z dzieciństwa i wcześniejsze związki oraz to, co niesie przyszłość. Jednak w żadnym wypadku nie oznacza to, że powinniśmy z góry zakładać, że na naszej drodze miłości pojawi się określona liczba przeszkód i tak musi być. Możemy nauczyć się unikać pułapek w związkach, a kiedy się już pojawi jakiś problem, jak najlepiej poradzić sobie z nim. Czym byłoby życie bez wyzwań?
Ostatnio tematyka związków i idące za tym różne aspekty psychologiczne stanowczą wiodą prym w moich zainteresowaniach. Tym razem zdecydowałam się na książkę "Emocjonalne pułapki w związkach". Razem z nią poznawałam terapię schematów i uczyłam się, gdzie można wpaść w tytułową pułapkę. Czy wiedza, którą wyniosłam, satysfakcjonuje mnie i pozwala na nowe spojrzenie na związki? Stanowczo tak!
Jednak początkowo chciałabym skupić się na samym sposobie przekazu. Autorzy zaskoczyli mnie wyjątkowo wyważonym stylem. Pokazali, że doskonale wiedzą o istotności tematyki, więc nie zamierzają owijać w bawełnę, ale pamiętają też, że dla niektórych może to być temat trudny i należy zachować dozę subtelności. Dzięki temu każdy czytelnik powinien bez zbędnych emocji zapoznać się z treścią i wiele z niej zapamiętać. Zapewnia to również przejrzystość językowa, gdzie nie ma zbyt dużo specjalistycznych słów, a jeśli się pojawiają w tekście, to są wyraźnie tłumaczone.
Odnosząc się już bezpośrednio do treści, to po przeczytaniu całości mam uczucie dopełnienia. Książka jest wybitnie uporządkowana, co w przypadku takiej pozycji jest wspaniałym wyjściem. Nie pozwala czytelnikowi zgubić się. Psycholodzy wychodzą od całkowitych podstaw, by każdy – niezależnie od profesji – mógł zrozumieć wszystko. Jednocześnie wielokrotnie podkreślają, że w przypadku głębszych problemów warto skonsultować się z terapeutą. Nie ma w tym nieuzasadnionej pewności siebie. Każdy jest inny i ma swoje problemy o różnej subiektywnie odczuwanej wadze. "Emocjonalne pułapki w związkach" mogą pomóc, ale w niektórych wypadkach książka powinna być traktowana jako pomóc w terapii, a nie samodzielne narzędzie.
Każde nowe i nieznane pojęcie jest tłumaczone w postaci definicji, co teoretycznie może wydawać się nudne. To tylko pozory, ponieważ definicje są wyjściem do wytłumaczenia pewnych pojęć i mechanizmów. Liczne przykłady pozwalają też na odniesienie się do mniej abstrakcyjnych sytuacji. W tym miejscu chciałam też podkreślić, że nie chodzi wyłącznie o związki heteroseksualne. Ku mojej radości psycholodzy pamiętali, by umieścić sytuacje z udziałem związków homoseksualnych. Wydaje mi się to wyjątkowo ważnym aspektem. Ta pozycja pozwoli odnaleźć się każdemu.
"Emocjonalne pułapki w związkach" opierają się terapii schematów. Dotychczas na studiach mało się dowiedziałam o specyfice tej konkretnej metody. Wiem o jej istnieniu i znam główną ideę, ale muszę przyznać, że wiele aspektów nie rozumiałam. Dzięki głębszej analizie i dokładnym wytłumaczeniu mam poczucie, że rozumiem mechanizm ich działania. Wcześniej to były tylko schematy, a teraz wiem, że są również ich tryby i że można odnosić je do wielu sytuacji.
Dla bardziej zaangażowanych czytelników, którzy chcą jak najwięcej wynieść z tej pozycji, są liczne ramki, gdzie są podkreślone najważniejsze informacje i są pytania do przemyślenia. By łatwiej było zwizualizować pewne rzeczy są również schematy i moje ulubione nawiązania do literatury i kinematografii. Zawsze mi się wydaje, że w taki sposób lżej można podejść do niektórych rzeczy, ale też lepiej je przyswoić. Jednak wśród ramek niezmiernie ważne są ćwiczenia i stąd moje podkreślenie, że jest to aspekt dla bardziej zaangażowanych osób. Ćwiczenia na pewno wymagają wiele cierpliwości i często mogą nieść ze sobą emocjonalne podejście. Po to istnieje ta książka, lecz trzeba też wiele od siebie dać i przypuszczam, że konsekwencje naprawdę mogą okazać się pozytywne.
A co z rzetelnością podanych metod? Zainteresowanie tematem przypada na czas obecny, więc nie mam bardzo rozbudowanej wiedzy. Czytałam tę książkę po to, by ją właśnie zdobyć. Dlatego czuję się usatysfakcjonowana, że po każdym rozdziale można znaleźć listę literatury dla zainteresowanych osób, a na końcu książki bibliografię. Dla mnie to wręcz podstawa.
"Emocjonalne pułapki w związkach" okazały się fantastyczną pozycją, która rozszerzyła mi wizję terapii dotyczącej związków i zarazem pokazała technikę, która nie była mi do końca znana. Jestem pewna, że można z tej książki wynieść wiele.
Każdy związek, mimo wyraźnych podobieństw, jest unikatowy. Niesie ze sobą wiele niepowtarzalnych i wspaniałych chwil, ale również pewnego rodzaju wzorce, które mogą przeszkadzać w drodze do szczęścia. Jest to całkowicie naturalne i każda osoba, która decyduje się na związek, musi zmierzyć się z pewnymi przeszkodami. W końcu olbrzymie znaczenie ma również unikatowa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-06
Życie czasami niesie ze sobą nieprzewidziane zdarzenia losu, które wymagają od nas natychmiastowej decyzji. Zaważy ona na całej naszej przyszłości, a my mamy zaledwie kilka sekund, by ją podjąć. Wtedy przychodzi ten abstrakcyjny czas prawdy, gdy musimy zaakceptować siebie i pewne zdarzenia niezależnie od tego, czy chcemy. Akceptacja wydaje się czymś pożądanym i niosącym ze sobą satysfakcję i czasami nawet szczęście. Ale jest też czymś niesamowicie wymagającym, angażującym i dającym popis najwyższej odwagi. Czy każdy z nas jest w stanie przyznać się do swoich grzechów? Czy każdy z nas jest gotowy, przyjąć siebie takim, jakim się jest? Czy to łatwiejsza droga, czy jednak o wiele trudniejsza?
Sabrina z pomocą przyjaciół po raz kolejny pokonała zło. Tym razem przekroczyła wszelkie granice, ponieważ odwróciła się od swojej wiary i stawiła czoło samemu Lucyferowi. To przejaw niezwykłej odwagi, wytrwałości i pewności siebie. Lecz ona również musiała zapłacić za to olbrzymią cenę w postaci ciała i duszy swojego ukochanego – Nicka. Młoda półczarownica nie jest w stanie pozostawić osobę, którą kocha najbardziej na świecie, na wieczne piekło. Dlatego postanawia ponownie stoczyć walkę. Tym razem wchodząc do samej otchłani piekła. Czy Sabrina da radę uratować Nicholasa? Czy oni naprawdę się kochają? I czy jej przyjaciele są w stanie zaakceptować samych siebie? Pytań jest wiele, a każda błędna odpowiedź, czy czyn mogą pozbawić życia wszystkich.
Jakiś czas temu postanowiłam zapoznać się z najnowszym serialem o przygodach młodej półczarownicy Sabriny. Pamiętałam go jeszcze z dziecięcych lat, gdy z pasją oglądałam zmagania nastolatki. Do nowej wersji było to moje drugie podejście i ponownie nietrafione. Mimo że obejrzałam cały serial i planuję za niedługo powrócić do najnowszego sezonu, mam raczej złe wspomnienia. Nie mam pojęcia, dlaczego zdecydowałam się przeczytać tę książkę. Chyba w ramach wiary, że książka jest zawsze lepsza od wersji filmowej. Choć w tym przypadku to serial jest inspiracją. Czy tak było? Stanowczo moja teza po raz kolejny się potwierdziła.
Przede wszystkim bardzo spodobał mi się styl autorki, gdyż pisarka wykazała się niezwykle lekkim i przyjemnym piórem, zarazem w żaden sposób nie podchodząc pod infantylizm. Książki napisane takim językiem według mnie niosą ze sobą fantastyczną rozrywkę i pozwalają czytelnikowi na oddanie się fabule i przeniesienie do innego świata. W połączeniu z obrazowymi opisami świat pełen magii i mrocznej otchłani od samego początku pochłonął mnie.
Natomiast fabuła przedstawia się nam z trzech perspektyw – Sabriny i jej przyjaciół, Nicka oraz Ambrose'a i Prudence. Jest to bardzo podobny zabieg jak w samym serialu i bardzo przypadł mi do gustu. Pozwala na pełnowymiarowe spojrzenie na uniwersum z różnych perspektyw i w kontekście różnych problemów. Autorka nie ograniczyła się do jednej przeciwności losu, ale nie wprowadziła też niepotrzebnego chaosu. Historia w większości była spójna i harmonijnie łączyła różne wątki. Co prawda w niektórych miejscach przydałoby się lepsze dopracowanie i wytłumaczenie, lecz i tak mając w głowie cały czas fabułę serialu, która jest miejscami mocno odrębna od książki, było to logiczne i skupiało moją uwagę. Jednak największą zaletą całej opowieści są liczne retrospekcje, które pozwalają poznać lepiej duszę bohaterów i ich ukryte motywy działań. Było to podróż do wnętrze ich istnienia i ukazanie jak zewnętrzne zachowania mogą być zwykłą pozą, tworząc wcześniej zaplanowaną sztukę teatralną odbywającą się w prawdziwym życiu.
Istotna wydaje się też tematyka. Zauważyłam, że wiele czytelników uważa ten gatunek wyłącznie za pustą rozrywką. Dla mnie niesie on ze sobą wielką metaforę uderzającą w sedno samego życia. W przypadku tej powieści również tak jest. Pisarka strona za stroną ukazuje, że w wielu przypadkach prawda boli, lecz bez jej akceptacji nie jesteśmy w stanie ruszyć dalej i po prostu żyć. Jesteśmy w pajęczynie swojego własnego losu i decyzji. W każdej chwili można to zmienić, lecz wymaga to olbrzymiego wysiłku. Ten raczej przygnębiający fakt jest w otoczeniu wizji prawdziwej miłości i równie prawdziwej przyjaźni. "Ścieżka Nocy" dobitnie pokazuje, że te dwie wartości grają olbrzymią rolę w naszym istnieniu i często są nieodłączne.
Największym i to pozytywnym zaskoczeniem okazali się bohaterowie. Ponownie – w przeciwieństwie do serialu – bardzo dokładnie dopracowani i pełnowymiarowi. Byłam pod olbrzymim wrażeniem ich kreacji oraz uczuć, którymi zaczęłam ich darzyć. Przede wszystkim doceniłam Nicholasa, które z całego serce nie cierpiałam. Dzięki retrospekcjom z jego życia dostałam szansę, by nareszcie zrozumieć jego postępowanie i dać mu szansę. Choć pewien aspekt wywołał moje oburzenie, a chodzi mi o zbytnie wyidealizowanie Harvey'a. Jest po prostu irytująco perfekcyjny, a tacy ludzie nie istnieją. Choć może powinnam się skupić na Sabrinie, która w tej części jest wręcz nieuchwytna i łatwiej ją spotkać w opowieściach innych niż w tej prawdziwej.
"Chilling Adentures of Sabrina. Ścieżka Nocy" okazała się znacznie lepsza od serialu, zarazem będąc bardzo intrygującą książką samą w sobie. Cieszę się, że pomimo małej niechęci zdecydowałam się na literackie zapoznanie z tą historią. Bez wątpienia przeczytam kolejne tomy, gdy się już pojawią i prawdopodobnie wrócę do pierwszych. Tymczasem jeśli lubicie lekkie opowieści o magii i zwariowanych czarownicach, będzie to pozycja idealna.
Życie czasami niesie ze sobą nieprzewidziane zdarzenia losu, które wymagają od nas natychmiastowej decyzji. Zaważy ona na całej naszej przyszłości, a my mamy zaledwie kilka sekund, by ją podjąć. Wtedy przychodzi ten abstrakcyjny czas prawdy, gdy musimy zaakceptować siebie i pewne zdarzenia niezależnie od tego, czy chcemy. Akceptacja wydaje się czymś pożądanym i niosącym ze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-02
Ambicje potrafią kierować człowiekiem. Pozwalają na zdobycie gór i podziwianie niesamowitych widoków. Pozwalają spełniać marzenia i brnąć bez zahamowania do przodu. Jednak mają również swoją mroczna stronę, bo to one zabierają człowiekowi część osobowości. To one pod płaszczem braku ograniczeń narzucają bariery i pokazują tylko jedną drogę. A dróg jest zwykle wiele i gdyby nie los, pozornie nieszczęśliwy przypadek wiele osób nie zaznałoby szczęścia, nie wiedząc nawet, że je straciło. Wszystko ma swoją wartość i wszystko ma swoją cenę.
Ceony kiedyś bardzo pragnęła być Wytapiaczem. Zebrała wszystkie swoje siły i zdolności, by spełnić to jedno wielkie marzenie. Kiedy myślała, że już wszystko poszło zgodnie z planem, jej przyszłość okazała się całkowicie odmienna. Ku swojej rozpaczy dziewczyna została Składaczem. Kolejne wydarzenia sprawiły, że doceniła ona ten zaszczytny zawód. W końcu ukazał on jej swoje piękno i dał wizję prawdziwej miłości. Kto o niej nie marzy? Niebezpieczeństwo kryje się za rogiem, ale póki jest, o kogo walczyć, nie można się poddawać. Co czeka Ceony? Czy jej uczucie zostanie odwzajemnione? Jakie jeszcze tajemnice ukrywa jej Papierowy Mag?
Oczarowana nowym, nieznanym mi uniwersum i cudownie błyszczącymi się okładkami zapoznałam się z pierwszym tomem "Papierowego Maga". Od razu po przeczytaniu zapragnęłam dowiedzieć się, jak dalej potoczą się losy Ceony i Emery'ego. Ich historia urzekła moje serce, a zapowiedziany wątek romantyczny rozbudził ciekawość. Dlatego bez wahania sięgnęłam po "Szklanego Maga". Do pierwszej części starałam się podejść bez zbędnych oczekiwań. W tym przypadku mocno wierzyłam w potencjał całej opowieści i świata za nią idącego. Czy udało mnie się zachwycić po raz kolejny?
Dość dużym zarzutem jest styl pisarki, który nie wyróżnia się niczym unikatowym. Momentami jest zbyt oschły, a jedyne słowo odnośnie języka, jakie narzuca mi się, jest "poprawny". Oczywiście w żaden sposób to nie wada, ale od dawna – nawet w książkach dla młodzieży – oczekuję pewnego rodzaju finezji i niesztampowości. Tutaj tego nie odnalazłam, co wywołało we mnie smutek. Na szczęście opisy i stosunkowo intrygujące dialogi pozwoliły wciągnąć mi się w świat papieru i niebezpieczeństw. Ostatecznie przeczytałam książkę w jeden dzień.
Fabuła również wywołuje we mnie ambiwalentne uczucia, gdyż widzę w niej niekonwencjonalność, ale i zbędne wyolbrzymienie lub właśnie niedopracowanie pewnych wątków. Zacznę od tego mniej pozytywnego aspektu. Przede wszystkim wątek romantyczny został rzucony na pierwszy plan, co początkowo wydawało mi się wspaniałym zabiegiem, lecz z czasem rozterki miłosne Ceony wydały się zbyt wydumane i nierealne. Lubię wizję prawdziwej miłości i związanych z nią emocji. Tutaj odczuwałam niczym niepoparte oczarowanie. Nie umiałam sobie odpowiedzieć, skąd bierze się to niezwykłe uczucie. A to z kolei wywoływało zirytowanie. Natomiast sytuację ratował wątek innych magicznych surowców. Pewnie część z Was domyśla się, że pragnęłabym wielowymiarowego, spójnego, ale zarazem zaskakującego świata. Niestety, aż tak dobrze nie jest, co nie zmienia faktu, że tym razem możemy lepiej poznać uniwersum i dokładniej sprawdzić, jakie możliwości nam to daje. Bez wątpienia to wspaniała zabawa dla wyobraźni czytelnika.
Autorka w swojej opowieści stawia nas przed dwoma ważnymi tematami. Jednym z nich jest wspomniana miłość, co nie do końca mnie zadowala. Jednak ukazanie, jak bardzo potrafi determinować ludzkie życie i nieść ku poświęceniu, jest wspaniałą wizją. To przeplatanie nici najwspanialszego uczucia, ale też cena, jaka za nim idzie i decyzja, czy razem ze szczęściem jesteśmy w stanie przyjąć też cierpienie, ponieważ wszystko ma swoje konsekwencje. I to jest drugi aspekt, który pisarka podkreśla. Podejmujemy decyzje, a one prowadzą nas przez przestrzeń życia i efektem motyla tworzą kolejne wydarzenia.
Przy pierwszym tomie nie satysfakcjonowała mnie kreacja bohaterów i tym razem pod tym względem nic się nie zmieniło. Nadal pozostają niedopracowani i niewychodzący poza strony książki. Ceony wyjątkowo nie lubię, gdyż jest zwykłą egoistką, która częściej opowiada, jak się poświęca niż realnie to robi. To oszukana odwaga. Za to Emery, który bez wątpienia w pierwszym tomie wiódł prym, w tym stał się rozmyty i niepewny. Nie mogłam uchwycić jego charakteru i wymykał mi się za każdym razem, gdy myślałam, że już dobrze go poznałam.
Spędziłam intrygujące i przyjemne godziny ze "Szklanym Magiem" i mimo pewnych trudnych do zaakceptowania wad, czekam z wielką niecierpliwością na kolejny tom. Wierzę, że pisarka będzie szkolić swój warsztat i jeszcze nieraz nas zachwyci. Tymczasem jeśli lubicie przyjemne i stosunkowo lekkie historie pochodzące ze świata fantastyki, jak najbardziej polecam Wam cały cykl.
Ambicje potrafią kierować człowiekiem. Pozwalają na zdobycie gór i podziwianie niesamowitych widoków. Pozwalają spełniać marzenia i brnąć bez zahamowania do przodu. Jednak mają również swoją mroczna stronę, bo to one zabierają człowiekowi część osobowości. To one pod płaszczem braku ograniczeń narzucają bariery i pokazują tylko jedną drogę. A dróg jest zwykle wiele i gdyby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-01
2020-11-26
2020-11-24
Wojna niosła ze sobą falę śmierci, cierpienia, zniszczenia i dehumanizacji. To był moment, gdy ginęli masowo niewinni ludzie i gdy całe kultury upadały. Wraz z kulturami odchodziła też bardziej estetyczny część naszego istnienia. Płonęły książki, niszczono zabytki, kradziono dzieła sztuki... To była również zagłada dla całokształtu sztuki. Po latach coraz więcej osób chciało odnaleźć to, co zaginione i zapomniane. Naziści wywieźli z Europy całe dorobki kultury. Ile ich odnaleziono? Ile odzyskano? A ile na zawsze zostanie ukrytych? Nigdy nie interesowałam się tą tematyką na tyle mocno, by znać dokładne statystyki. Jednak jednego jestem pewna – niezależnie od strony konfliktu, zbyt wiele straciliśmy.
Mark dostaje od swojego umierającego przyjaciela wskazówki, które mają go doprowadzić do starych stronic. Wedle ustaleń znajdują się na nich kolejne podpowiedzi, ale tym razem prowadzące do zrabowanych przez hitlerowców dzieł sztuki. To niezwykła okazja, by światło dzienne ujrzały ponownie arcydzieła mistrzów. Tak swój początek rozpoczyna wyprawa archeologów, którzy z całą swoją wiarą i wytrwałością zamierzają odnaleźć je, nie zważając na żadne niebezpieczeństwa. Czy uda im się to? Co niesie ze sobą Syria? Kim tak naprawdę jest Mark i czy chodzi tylko o zaginione obrazy? Pytań tak wiele, a odpowiedzi z każdym dniem coraz mniej.
Jest to moje drugie spotkanie z twórczością autora. Pierwsze okazało się niesamowicie przyjemne i pełne fascynacji. Z tego właśnie względu miałam dość duże oczekiwania co do najnowszej książki Wojciecha Kulawskiego – "Syryjskiej legendy". Sam opis wskazuje, że tym razem nie będzie to kryminał, ale powieść pełna akcji, zagadek i pościgu za zaginionym. Rzadko czytam tego typu opowieści, jednak w żadnym razie nie oznacza to, że ich nie lubią. Po prostu sprawiają mi większą przyjemność co jakiś czas, a nie notorycznie. Czy ta książka spełniła moje oczekiwania? Jak myślicie?
Podoba mi się pomysł, który pozornie nie wydaje się jakoś bardzo oryginalny. Zafascynowanie takimi historiami już dawno osiągnęło swój szczyt. Lecz czym dalej w powieść, tym bardziej okazuje się, że to motyw wydaje się dość konwencjonalny, ale przy płynnych zabiegach i pomysłowości pisarza nabiera nowego znaczenia, by zaskoczyć czytelnika niesztampowością.
Tak samo mogę Was zapewnić, że styl autora od samego początku pozwala wciągnąć się w fabułę i prowadzi nas poprzez zawiłe intrygi i zagadki. Przede wszystkim jest dopracowany i bardzo plastyczny, co daje wraz z lekkością pióra ciekawe i swobodne połączenie. To wszystko w otoczce pewnego rodzaju unikatowości i tak dochodzimy do mojego olbrzymiego szacunku i wskoczenia do listy moich ulubionych stylów pisarzy.
Jednak w "Syryjskiej legendzie" liczy się fabuła – zaskakująca i pełna akcji. Muszę z sercem na ręku przyznać, że zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona, co jest nie lada osiągnięciem, patrząc, że od samego początku miałam dobre nastawienie. Jest to powieść dla czytelników, którzy uwielbiają akcję rozwijającą się. Historia rozpoczyna się intrygująco, ale z każdym nowym wydarzeniem nabiera tempa, by ostatecznie okazało się ono zawrotne. Osobiście w pewnym momencie ten pośpiech nie do końca mi odpowiadał, ale zarazem to właśnie on sprawił, że z taką pasją przeczytałam powieść. Pisarz ukazuje nam spójną zagadkę, która inspiruje i pozwala na poszukiwanie rozwiązań. Mocno zbudowana sieć intryg i rozbudowanych wątków prowadzi przez wszelkie zwirowania. W żadnym momencie nie jest ograniczona do jednej tematyki, ale zapewnia czytelnikowi wielowymiarowość.
Tematyka również wyróżnia się na tle znanych mi książek, ponieważ w sposób logiczny i bezpretensjonalny łączy lekki i emocjonujący wątek poszukiwania dzieł sztuki przez archeologów. Ale ma odwagę, by zejść na poziom mroczny i przerażający. Pokazać oblicze najgorszych ludzkich koszmarów i przypomnieć, że nasze bezpieczeństwo w żaden sposób nie oznacza bezpieczeństwa innych i nigdy do końca nie jest to stały stan. Czasami za złe decyzje, naiwność czy zwykły przypadek można zapłacić karę najwyższą.
Jeśli miałabym znaleźć jakąś wadę, to stanowczo miałam problem z bohaterami. Dla jasności – bardzo ich polubiłam, w szczególności Tima. Lecz był potencjał, żeby ich historie były jeszcze bardziej rozbudowane, a oni sami lepiej dopracowani. Mój ukochany Tim był ukochany, bo był uroczy i lojalny. Ale chciałabym się dowiedzieć o nim jeszcze czegoś. Za to przypadła mi do gustu kreacja Marka, którego wprost nienawidziłam. Pisarz ukazał jego prawdziwy charakter, ale potrafił też ubrać go w maski.
Niezmiernie się cieszę, że przeczytałam "Syryjską legendę". To była miła odmiana od moich tradycyjnych lektur. Niosła ze sobą tak potrzebną mi w obecnych czasach rozrywkę, ale nie pozwalała na puste oddanie się historii. W niej było coś o wiele więcej, lecz to musi odkryć sam czytelnik. Jeżeli tylko fascynują Was takie tematy, zapewniam, że będziecie bawić się przednio.
Wojna niosła ze sobą falę śmierci, cierpienia, zniszczenia i dehumanizacji. To był moment, gdy ginęli masowo niewinni ludzie i gdy całe kultury upadały. Wraz z kulturami odchodziła też bardziej estetyczny część naszego istnienia. Płonęły książki, niszczono zabytki, kradziono dzieła sztuki... To była również zagłada dla całokształtu sztuki. Po latach coraz więcej osób...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-25
2020-09-04
Codziennie na świecie trwa jakaś wojna. Codziennie na świecie giną ludzie w jakieś wojnie. Codziennie na świecie brakuje pokoju. Codziennie na świecie ktoś wspomina cierpienie wywołane przez jakąś wojnę. Można by stwierdzić, że w jakiś pokrętny sposób steruje naszym życiem. Na naszych terenach obecnie jest na tyle spokojnie, by nie obawiać się jej. Jednak wspomnienia drugiej wojny światowej nadal pozostają w ludziach. Jest już coraz mniej osób, którzy bezpośrednio brali w niej udział – to nic nie zmienia. Ona pozostaje w nas i jeszcze długo będzie niosła za sobą żniwo. Druga wojna to wspomnienie obozów koncentracyjnych i Holocaustu. Tego nie da się zapomnieć i nie da wymazać. Miliony ludzi mordowano, a ci, co przeżyli, zostali już na zawsze naznaczeni, by później znamię przekazać swoim dzieciom.
Przed nami historia żydowskiej rodziny, gdzie wspomnienie ludobójstwa przejawia się w prawie każdym czynie, w prawie każdym powrocie do przeszłości, by następnie kolejne pokolenia nadal odczuwały to brzemię na sobie. Reportaż opowiada o drugim pokoleniu Żydów wojennych niosących za sobą nowe, wcześniej niezaobserwowane zjawisko. Jak czują się ludzie, których w czasie wojny jeszcze nie było na świecie, ale jest ona ich codziennością? Jak bycie Żydem i istnienie Holocaustu wpływa na młode osoby?
Postanowiłam zapoznać się z tym reportażem w ramach poznawania nowych gatunków literackich. Bez wątpienia jest to dla mnie nowe doświadczenie, gdyż prawie zawsze swoje czytelnictwo kierowałam na tory powieści fabularnych albo literatury naukowej. Książki opisujące realne zdarzenia są mi nieznane. Przez wiele lat twierdziłam, że historie napisane przez życie w życiu powinny pozostać, a wyobraźnia została nam dana po tym, byśmy mogli ubarwiać naszą rzeczywistość. Nadal jestem przychylna swojej pierwotnej opinii, jednakże będąc starsza, nie mogę nie docenić i tej formy. Lecz wracając do tematu głównego, chciałabym tym razem skupić się na reportażu "Poufne".
Co do języka autora mam bardzo mieszane uczucia, ponieważ jego styl wykazuje się cechami, które bardzo cenię, ale ma też parę wad, których nie mogę pominąć. Przede wszystkim jest wyjątkowo charakterystyczny. Myślę, że na spokojnie można go nazwać unikatowym. Ten fakt od razu wywołał mój wielki szacunek. Tak samo jak dopracowanie językowe, które również wykazało lekkość pióra. To jest chyba moje wymarzone połączenie. Jednak czasami miałam wrażenie, że te wszystkie przedstawione historie są opowiadane przez mojego znajomego – pełne emocji i braku pohamowania. Olbrzymi chaos opierający się na założeniu, że przecież znamy cały kontekst i doskonale wiemy, o czym jest mowa. Niosłoby to ze sobą cudowne odczucia, gdyby czytelnik naprawdę wiedział o wszystkich koniecznych podstawach.
Ogólnie cała fabuła jest przedstawiona bez tła i bez jakiekolwiek kontekstu. Na pewno nie wynika to z braku umiejętności pisarskich autora, tylko z jego zamiaru. Początkowo byłam zachwycona oryginalnością zabiegów pisarza, ale z czasem coraz bardziej gubiłam się w całości i nie do końca wiedziałam, o czym czytam. Bohaterowie nie mieli imion, nie było też żadnych odniesień. Trzeba było samemu wnioskować, kto jest kim i niestety właśnie w tym momencie wielokrotnie poległam i tworzyłam własną fabułę. Nie byłoby w tym nic złego, gdybym była w stanie nanieść jakąś logiczną linię wydarzeń, lecz z tym nie poradziłam sobie. Byłam w stanie myśleć wyłącznie o tym, że jest chaos, a ja tak bardzo potrzebuję porządku.
Z tematyką książki nie spotykam się pierwszy raz, ponieważ już wcześniej zdarzało mi się słuchać o niej w podcastach i czytać wywiady z tym wątkiem. W taki sposób dowiedziałam się o istnieniu tej pozycji literackiej. Zaintrygowało mnie, że drugie pokolenie Żydów tak mocno może odczuwać wojnę. To oczywiste, że nie da się wymazać Holocaustu i na zawsze będzie wpływał na ludzi, a przede wszystkim na społeczność żydowską. Lecz zjawiska, które idą za tym zdziwiły mnie. Gdy wiem już więcej, wydaje się to oczywiste. Ale wcześniej nie spodziewałam się silnych zależności. Samo "Poufne" dla osób bez konkretnej wiedzy jest stanowczo zbyt mało wyraziste. Nie do końca wiedziałam, jak się odnaleźć w tej książce, więc myślę, że tym bardziej osoby, które w ogóle wcześniej nie wiedziały o istnieniu tego zjawiska, mogą mieć jeszcze większy problem.
Mimo wad, jestem bardzo zadowolona, że zapoznałam się z tym reportażem. To zawsze nowe doświadczenie, które po raz kolejny popycha mnie, by odejść od wyuczonych schematów i co jakiś czas próbować nieznanych gatunków. Zarazem nawet wśród tak frustrującego mnie chaosu, zdobyłam nową wiedzę. Dlatego myślę, że jeśli kogoś interesują takie psychiczne aspekty pozostałości po czasach masowego ludobójstwa, jest to książka warta uwagi.
Codziennie na świecie trwa jakaś wojna. Codziennie na świecie giną ludzie w jakieś wojnie. Codziennie na świecie brakuje pokoju. Codziennie na świecie ktoś wspomina cierpienie wywołane przez jakąś wojnę. Można by stwierdzić, że w jakiś pokrętny sposób steruje naszym życiem. Na naszych terenach obecnie jest na tyle spokojnie, by nie obawiać się jej. Jednak wspomnienia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-10-07
Uwielbiamy mieć rację! Myślę, że to fakt powszechnie znany i zbyt oczywisty, by tłumaczyć, dlaczego tak jest. Czasami jesteśmy w stanie zrobić wszystko, by przekonać swojego rozmówcę wyznającego innego poglądy do naszego własnego zdania. Czy jest ono prawdziwe? Czy pokrywa się z rzeczywistymi faktami? Odpowiedzmy sobie szczerze – kogo to obchodzi? Liczy się efekt, czyli nasza racja. Jednak gdy większość ludzi z taką pasją lubi ją mieć, trudno jest przebić się przez różnorodność argumentów i przekonać większą rzeszę ludzi. Trzeba mieć wrodzony talent do dyskusji lub trzeba wytrwale ćwiczyć tę sztukę.
Dlatego dzisiaj przychodzę do Was z recenzją "Erystyki, czyli sztuki prowadzenia sporów". Tak się składa, że mam naturę przekorną, co oznacza, że nawet jeśli mój rozmówca ma stuprocentową rację, to coś we mnie wrze i musze udowodnić mu, że się myli. Wbrew pozorom trudne to życie, a ja rozmówcą dobrym na dodatek nie jestem. Stąd moja uwaga skierowana na tę książkę. I jeszcze to nazwisko... Schopenhauer nie jest lepszym pierwszym filozofem. Na przestrzeni lat swego życia, a później jeszcze długo po nim jego opinie fascynowały i intrygowały ludzi. Czy udało mu się nauczyć mnie wygrywać spory? Otóż nie...
Spodziewałam się, że język, z jakim będę musiała się zmierzyć, okaże się trudny. Nie był taki – był wybitnie trudny dla takiego laika jak ja. Cała składnia jest dla mnie tak nietypowym doświadczeniem, że byłam bardzo niemiło zaskoczona. Myślałam, że czytana przeze mnie literatura klasyczna już dawno ukazała mi całą gamę możliwości archaicznego języka. Niestety przyszedł czas, gdy i ja poczułam, że mnie całkowicie przerasta. Chyba największym problemem są obcojęzyczne słowa. Schopenhauer biegle posługiwał się zwrotami pochodzącymi z łaciny czy greki. Oczywiście pojawiły się przypisy tłumaczące te zwroty, ale i tak trochę mnie to przewyższyło. W efekcie czytałam i często traciłam wątek, a razem z nim koncentrację. Wielokrotnie musiałam wracać do poprzednich zdań.
Co do treści też nie mam dobrych wieści, ponieważ dla osoby o małej wiedzy jest ona niezrozumiała. Wszystkie aspekty były dokładnie tłumaczone, jednakże w tak zawiły sposób, że rezultat był taki sam jak przed przeczytaniem... Byłam rozczarowana. Dla mnie było oczywiste, że nie przyswoję sobie całej wiedzy, ale byłam przekonana, że większość już tak. Tymczasem przez długi czas męczyłam się z tą książką i wielokrotnie odczuwałam po prostu nudę. Jednak nie chcę być zbyt surowa wobec tej lektury lub nawet samej siebie. Zdarzały się fragmenty, kiedy odnajdywałam się w treści i dowiadywałam nowych rzeczy. Czasami nawet wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
"Erystyka" jest pozycją unikatową, ale też wyjątkowo specyficzną. Moja recenzja wydaje się nieprzychylna, lecz nie taki jest mój zamiar. Uważam, że to stanowczo książka warta uwagi i niosąca za sobą wybitnie ciekawe doświadczanie. Jednakże czytelnik, który się na nią decyduje, powinien mieć o wiele bardziej rozbudowaną w tej tematyce wiedzę niż ja i nie podchodzić do niej ze zbyt dużą pewnością siebie. Jeśli czujecie się na siłach, by sprostać trudnemu językowi i zawiłym tłumaczeniom, może okazać się dla Was fascynująca.
Uwielbiamy mieć rację! Myślę, że to fakt powszechnie znany i zbyt oczywisty, by tłumaczyć, dlaczego tak jest. Czasami jesteśmy w stanie zrobić wszystko, by przekonać swojego rozmówcę wyznającego innego poglądy do naszego własnego zdania. Czy jest ono prawdziwe? Czy pokrywa się z rzeczywistymi faktami? Odpowiedzmy sobie szczerze – kogo to obchodzi? Liczy się efekt, czyli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-06
Nasze życie jest ulotne. Niesie ze sobą wiele wspaniałych chwil, które będziemy wspominać do końca naszych dni, ale niesie również ze sobą mnóstwo cierpienia i goryczy. To paradoks konieczny, niezmienny, który można akceptować w momentach szczęścia lub gdy dzień wygląda tak jak poprzednie. Jednak gdy już czas na smutek i nieoczekiwany zwrot akcji w naszym życiu, większość ludzi nie może w sobie odnaleźć tych pokładów akceptacji. A co zrobić w sytuacji, kiedy na papierku dostaniemy podpisany wykaz naszej śmierci z przybliżoną datą odejścia z tego świata? W tym momencie prawdopodobnie ktoś na świecie dowiaduje się, że ma raka, a rokowania są tragiczne. Nie brzmi to przerażająco? Nie wywołuje wspomnień, gdzie część z nas musiała być w tamtym momencie przy bliskiej osobie?
Julka stanęła przed obliczem śmierci. Pół roku – tyle jej zostało i nieprzewidziane są żadne zmiany. Chyba że te negatywne. Przez ten czas musi załatwić dużo spraw, by móc odejść w spokoju i z poczuciem przeżycia szczęśliwego życia. To wyzwanie trudne, ale możliwe do wykonania. Trzeba zacząć od tego, co się ma, by iść dalej i spełniać swoje ostatnie marzenia. Tak też robi nastolatka, tylko jeszcze nie wie, że czeka ją coś więcej niż mogła kiedykolwiek planować. Dni mijają szybko, a czas się kończy. Czy aby na pewno? A co z obiecanym życiem pozagrobowym?
Do samej książki przyciągnęła mnie przede wszystkim okładka. Zdaję sobie sprawę, że to dość próżne podejście, które nie powinno być stosowane przez weteranów czytelnictwa, ale sami doskonale wiecie, jak wygląda nasza rzeczywistość. Na szczęście mogę się obronić pomysłem, bo to on ostatecznie zadecydował, że zapragnęłam przeczytać tę powieść. Niesztampowy i łamiący cały schemat opowieści o przewlekłych chorobach. Jak można się nie oprzeć historii, gdzie jest coś dalej, gdzie możemy razem z bohaterem przejść koniec i wcale się nie zatrzymywać? Brnąć przez nieznane i wierzyć, że być może wyobraźnia nas uratuje? Czy to nie jest intrygujące?
Niestety tyle wychwalania na ten moment, ponieważ w kolejnym kroku ze smutkiem i żalem przyznaję, że cały warsztat pisarski autorki jest do poprawy. Teraz to dopiero brzmi przerażająco. Przede wszystkim na pierwszy ogień idą zdanie pojedyncze albo łączone wyłącznie spójnikiem "i". Perfekcyjnie się sprawdzają, gdy chcemy zbudować napięcie i przyśpieszyć akcję, jednak są niedopuszczalny jako całościowy styl. Prawie całe życie popełniam w pisaniu dokładnie ten sam błąd i doskonale wiem, jak ludzie to odbierają – wprowadza chaos i burzy całą językową płynność. W efekcie brakuje podstaw, a cała historia staje się tylko rozmazanym tłem... Uratować mogłyby to wyłącznie dialogi, które okazały się po prostu nienaturalne. Ale w tym zamęcie i otchłani błędów jest olbrzymi promyk nadziei w postaci poczucia, że winę za to ponosi zbyt szybkie wydanie książki. Czuję, że jeśli pisarka poświęciłaby jeszcze trochę czasu na ćwiczenia, to mogłaby być to naprawdę fantastyczna powieść. Może kolejna...
Początek jest bardzo typowy, ale nie uważam tego za wadę – w końcu trudno jakoś inaczej poprowadzić tak często opisywany w literaturze wątek. Wraz z kolejnymi rozdziałami robiło się coraz ciekawiej. Tylko tutaj cały czas daje o sobie znać to niedopracowanie i w wielu miejscach niespójności. Brakowało logicznego poprowadzenia linii fabularnej i brakowało emocji. Sprawę ratowały tak bardzo lubiane przeze mnie refleksje. Było ich pełno, a ja z olbrzymią radością czerpałam wszystko, co się dało.
Tematyka jest zarazem niezmiernie ważna, ale też mocna i wyjątkowo przygnębiająca. Trudno się czyta powieści, gdzie trzeba się pogodzić z tak wczesną i okrutną śmiercią szesnastolatki. To porusza i podejrzewam, że jest zbyt zgodne z prawdziwym życiem, by machnąć na to rękę i powiedzieć, że to przecież tylko wymyślona fabuła. Ta może i tak, ale niczym się nie różni od tego, co przeżywają na co dzień ludzie. "Między światłem a ciemnością" bierze na warsztat uczucia samej Julki, ale również jej bliskich. Podkreśla, że to olbrzymie cierpienie młodej osoby, ale za tym stoi też tragedia jej bliskich.
Jeszcze warto spojrzeć na bohaterów, których jak na tak krótką pozycję, jest naprawdę wielu. Niestety razem z nimi idzie kolejny raz niedopracowanie. Brakowało widocznych cech i całego portretu psychologicznego. W samej Julce nie podobał mi się jej spokój. Było wiele opisów przedstawiających emocjonalne sceny, lecz one nadal pozostawały na płaszczyźnie słów, a nie prawdziwie odczuwalnych emocji. To był czyny, a żadnych odczuwalnych przeżyć wewnętrznych. Podobnie miałam z Izą, którą naprawdę polubiłam, ale jeśli miałabym wskazać za co, to nie miałabym najmniejszego pojęcia...
"Między światłem a ciemnością" należy do powieści tak zwanym z potencjałem. Tutaj głównym czynnikiem, który nie pozwala na fajerwerki, jest niedopracowanie i jeszcze raz niedopracowanie. Niemniej na pewno była to ciekawa przygoda, a jeżeli pisarka zdecyduje się na napisanie kolejnej powieści, z olbrzymią ciekawością zajrzę do niej, żeby sprawdzić, czy rozwija swoje umiejętności.
Nasze życie jest ulotne. Niesie ze sobą wiele wspaniałych chwil, które będziemy wspominać do końca naszych dni, ale niesie również ze sobą mnóstwo cierpienia i goryczy. To paradoks konieczny, niezmienny, który można akceptować w momentach szczęścia lub gdy dzień wygląda tak jak poprzednie. Jednak gdy już czas na smutek i nieoczekiwany zwrot akcji w naszym życiu, większość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nikt nie obiecywał, że życie będzie łatwe, przyjemne i szczęśliwe. Prawdopodobnie wszyscy o tym marzymy i próbujemy wierzyć, że tak będzie. Części z nas nawet pewnie życie da szczęście, ale na część ludzi czeka cierpienie i tragedia, pomimo której trzeba nadal żyć. Nie da się zapomnieć, nie da się znów być szczęśliwym, ale trzeba iść do przodu. Znaleźć odpowiedź na to wybitnie trudne pytanie, jak żyć dalej. A nie ma na nie uniwersalnej odpowiedzi. Niekiedy ona w ogóle nie istnieje. Czy to nie przerażające? Czy nie jesteśmy niewyobrażalni odważni, żyjąc dalej? Czy inni nam pomogą?
Mały chłopiec o imieniu Zach, idąc do szkoły, nie zdawał sobie sprawę, że dzielą go minuty od tragedii, która zmieni całego jego życie. Jest radosny i pełen energii... Dopóki pewien młody mężczyzna nie przekroczy progu szkoły. Dopóki nie zacznie strzelać i dopóki strzał nie trafi w jego brata. Mijają niewyobrażalnie długie minuty, a Zach ukryty razem ze swoją klasą w szatni czeka, aż ten koszmar na jawie wreszcie się skończy. Kiedyś nadchodzi ten upragniony moment, gdy wreszcie jest bezpieczny, gdy wreszcie jest w objęciach rodziców. Lecz za niedługo zda sobie sprawę, że brakuje jego brata. Jak rodzina poradzi sobie z tak dotkliwą stratą? Co czeka później Zacha? Czy sprawca zostanie sprawiedliwie ukarany? Co nim kierowało?
Odkąd przeczytałam opis, zdawałam sobie sprawę, że ta książka będzie niosła ze sobą cierpienie i wiele emocji. To bardzo wymagająca literatura, która zapada w pamięć na długo. Mimo to zdecydowałam się na przeczytanie "Koloru Samotności". Czasami warto zaangażować się emocjonalnie, by lepiej zrozumieć innych ludzi i zdać sobie sprawę z głębi naszych uczuć. Czy ta powieść dała mi te odczucia? Zdecydowanie tak.
Jednak najpierw chciałabym pozostać w sferze analizy stylistycznej. Język, którym posługuje się pisarka, jest bardzo lekki i przede wszystkim prosty. W przypadku tej książki jest to wielka zaleta, gdyż patrzymy na całą sytuację z perspektywy sześcioletniego chłopca. Tu nie ma miejsca na zbyt barwną i kwiecistą stylistykę. Dominują krótkie, pojedyncze zdania, które często są urywane. To wszystko jest obrane w niesamowicie wiele opisów codziennych czynności. W tym przypadku jest to bardzo potrzebne, bo właśnie dzięki tym opisom jesteśmy w stanie nawiązać więź z bohaterami i lepiej zrozumieć ich świat. Choć muszę przyznać, że momentami jest to troszkę nużące.
Sama fabuła jest mocno nierównomierna w odbiorze, jednak nie jest to aspekt zniechęcający, ponieważ dla tych dobrych momentów warto przetrwać te gorsze. Tym bardziej że tak jak było do przewidzenia, książka charakteryzuje się bardzo silnymi emocjami, które trzeba powoli przerabiać razem z bohaterami. Natomiast sama historia skupia się wokół głównego wątku, nie pozwalając na zbytnie odchodzenie w bok. Przy takich zdarzeniach nie ma miejsca na poboczne i pomniejsze zmartwienia, czy zdarzenia. Dlatego cieszę się, że autorka nie zdecydowała się na dodatkowe odskocznie od głównej fabuły.
Jakiś czas temu oglądałam film dokumentalny o strzelaninach w szkole, więc "Kolor Samotności" okazał się dla mnie książką niezwykle trudną. Od początku wiadomo, że sama historia jest fikcją, ale w żaden sposób nie zmienia to faktu, że opowiada również o prawdziwych wydarzeniach. I to połączenie – objerzenie dokumentu i przeczytanie powieści – pogłębiły moją rozpacz i przede wszystkim bezradność. Dały też zastrzyk motywacji, by zważać na ludzi obok i na ich emocje, bo może właśnie potrzebują pomocy. Cała książka zmusza czytelnika do empatii i wyrozumiałości. Wydarzenie ukazuje z wielu perspektyw, co daje panoramiczne spojrzenie na różnorodne cierpienie. Możemy obserwować Zacha, który tęskni za bratem, ale czuje też ulgę, że jego buntowniczy brat nie psuje już relacji w rodzinie. Możemy obserwować jego matkę, która zapada w depresję, by później być żądną krwi. Możemy obserwować zachowanie ojca człowieka, który był odpowiedzialny za całą strzelaninę. Tu nie ma miejsca na osądzanie. Tutaj jest po prostu czyste cierpienie. A cierpienie rani osobę cierpiącą, ale często też osoby wokół, co jest kolejnym wątkiem tej książki. Zach też cierpi, ale jest nadal człowiekiem potrzebującym miłości, jest nadal dzieckiem potrzebującym opieki. W perspektywie tak niewyobrażalnej tragedii bardzo łatwo o tym zapomnieć.
Sami bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani, choć prawie całkowicie przysłonięci własnym cierpieniem. To ono dominuje i zmienia ich charaktery – być może już na stałe. A mały Zach jest przekochanym chłopcem, którego pisarka wręcz wybitnie przedstawiła. Dzięki jego perspektywie możemy zobaczyć, jak wiele różnorodnych emocji czuje, jak walczy o siebie samego i swoją rodzinę i jak pragnie, by świat był dobrym miejscem. Mogłoby się wydawać, że to tylko sześcioletnie dziecko... Czasami dzieci mimo swojej niepełnej dojrzałości okazują się o wiele bardziej uczuciowe niż dorośli.
"Kolor Samotności" poruszył moje serce. Zmusił mnie do przeżywania trudnych emocji, jednak o to chodzi – by odczuwać i w miarę możliwości starać się rozumieć w empatyczny sposób. Jako obserwatorzy możemy widzieć czasami więcej, ale zawsze zostajemy tylko postronny świadkami, którzy nie czuję tak silnie emocji targających osobą cierpiącą. W tej powieści wybrzmiewa to w sposób subtelny, ale zarazem konieczny do uznania.
Nikt nie obiecywał, że życie będzie łatwe, przyjemne i szczęśliwe. Prawdopodobnie wszyscy o tym marzymy i próbujemy wierzyć, że tak będzie. Części z nas nawet pewnie życie da szczęście, ale na część ludzi czeka cierpienie i tragedia, pomimo której trzeba nadal żyć. Nie da się zapomnieć, nie da się znów być szczęśliwym, ale trzeba iść do przodu. Znaleźć odpowiedź na to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to