-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2015-05-28
2015-11-09
2015-01-25
2014-03-14
„Fortuna kołem się toczy”
W powieściach Faulknera – nowatorskich i na ogół niezwykle skomplikowanych – zagadki ludzkiej psychiki odsłaniane są za pomocą kunsztownych technik narracyjnych charakterystycznych dla prozy XX wieku. W „Absalomie, Absalomie” autor wykorzystał w perfekcyjny sposób rozległe możliwości, jakie otwiera technika wielu punktów widzenia powiązana z formą monologu wewnętrznego i symultanizmem. Podobnie jak inne utwory pisarza, tak i ta wykracza poza tradycyjny model epiki. Granice udzielonej czytelnikowi wiedzy wyznacza pamięć poszczególnych postaci, które stają się kolejnymi narratorami, stopniowo wzbogacającymi historię rodu Sutpenów.
Pokazane przez Faulknera amerykańskie Południe – zacofane gospodarczo, zrujnowane przegraną wojną, rządzące się specyficznymi prawami, utrzymujące przesądy rasowe – wydaje się światem pełnym okrucieństwa, a jego serce stanowi fikcyjne hrabstwo ze stolicą w Jefferson, gdzie autor osadza akcję „Absalomie…”. Jakkolwiek akcja utworu rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy na przełomie 1911 i 1912 roku, to uwaga bohaterów skupia się na wydarzeniach z przeszłości. Są one związane głównie z osobą Thomasa Sutpena – jednej z najważniejszych postaci miasteczka Jefferson. Zginął on tragicznie w 1869 roku, okoliczności śmierci i zagadki jego biografii próbuje zaś wyjaśnić po latach Quentin Compson. Quentina, który reprezentuje mentalność charakterystyczną dla amerykańskiego Południa, wspomaga Shreve, wnoszący cechy myślenia właściwe mieszkańcom Północy.
Czas świata przedstawionego nasycony dramatycznymi epizodami rozrasta się, nieustannie przypomina o sobie, opanowuje ludzką pamięć. W „Absalomie…” nie ma mowy o utrzymaniu właściwych proporcji między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Tej ostatniej w utworach Faulknera nigdy nie poświęca się zbyt wiele uwagi. Natomiast teraźniejszość ulega skurczeniu i pomniejszeniu, niekiedy wydaje się ona zaledwie dogodnym polem do obsesyjnego wręcz rozpamiętywania tego, co minęło.
Dla bohaterów „Absalomie, Absalomie” czas teraźniejszy to moment, od którego zaczyna być snuta opowieść. Obojętni wobec tego, co mogą im przynieść nadchodzące wydarzenia, niezdolni do działania, z własnego wyboru jawią się jako więźniowie przeszłości zastygli w świecie, którego już nie ma. Wykreowana przez Faulknera przeszłość obezwładnia, niszczy, unicestwia. Nie sposób zachować wobec niej koniecznego dystansu, bo wcześniej czy później bohaterowie muszą poczuć się uczestnikami wypadków sprzed lat. Dla amerykańskiego pisarza minione to ponury cień rzucający się na życie każdego człowieka – w „Absalomie…” skłania do opowieści, domaga się wyjaśnienia, okazuje się wręcz wyzwaniem egzystencjalnym, równoznacznym z przyjęciem uczestnictwa, a być może nawet i współodpowiedzialności za cudzy los.
Podobnie jak „Ulisses” zbudowany na planie „Odysei”, tak powieść Faulknera odsyła do innych tekstów. Już sam tytuł nawiązuje do Biblii, ponadto odnajdziemy tu powinowactwa z grecką tragedią (motyw fatum), eposem rycerskim, Szekspirem. Jednak to rozwijanie i pogłębianie narracyjnych odkryć Conrada czy Joyce’a znajdujących dla eksperymentalnych sposobów opowiadania praktyczne uzasadnienie stanowi o wartości „Absalomie, Absalomie”. Krzyżujące się monologi, z których każdy przedstawia opisywane wydarzenia w nieco innym świetle, stawiają pod znakiem zapytania możliwość stworzenia wiarygodnego i obiektywnego obrazu przeszłości. Z takiej perspektywy wszystkie prawdy okazują się bowiem subiektywne.
Chociaż trudno uznać noblistę za pisarza niedocenionego, w przypadku Faulknera podobna opinia wydaje się słuszna. Zbyt trudny dla publiczności amerykańskiej, przyzwyczajonej do bardziej tradycyjnej i prostej narracji, okazał się atrakcyjny dla Europejczyków, mimo że problemy, o których pisał, były dla nich dość egzotyczne. Faulknera wciąż trudno się czyta, szeroki kontakt z twórczością jednego z najwspanialszych prozaików XX utrudnia zarówno forma, jak i objętość jego dzieła. „Absalomie, Absalomie” to powieść równie niełatwa, co „Wściekłość i wrzask”, jednak bez takich utworów bylibyśmy niezwykle ubodzy.
„Fortuna kołem się toczy”
W powieściach Faulknera – nowatorskich i na ogół niezwykle skomplikowanych – zagadki ludzkiej psychiki odsłaniane są za pomocą kunsztownych technik narracyjnych charakterystycznych dla prozy XX wieku. W „Absalomie, Absalomie” autor wykorzystał w perfekcyjny sposób rozległe możliwości, jakie otwiera technika wielu punktów widzenia powiązana z formą...
"Faulkner i arcydzieło"
Powieść "Wściekłość i wrzask", obok opublikowanej w tym samym roku, lecz wykorzystującej bardziej tradycyjne środki artystyczne "Sartoris", stanowi najwcześniejsze ogniwo wielkiej sagi poświęconej fikcyjnej krainie Yoknapatawpha.Dodany w późniejszym okresie epilog rozszerza znacznie perspektywę czasową utworu. W ostatecznie przyjętej wersji jest on historią rodziny Compsonów od roku 1699 aż po rok 1945. Cztery części powieści (ułożone w porządku naruszającym chronologię) pokazują jednak tylko cztery dni, które okazały się decydujące dla losu Caddy i trójki jej braci: Benjamina, Quentina i Jazona.
Na szczególną uwagę zasługuje tu absolutnie nowatorski monolog Benjamina. Stanowi on próbę pokazania świata widzianego oczyma człowieka niedorozwiniętego umysłowo, rekonstruuje zarówno irracjonalną logikę jego myślenia, jak i wewnętrzny język. Faulkner zróżnicował wyraźnie kolejne monologi, wprowadził fragmenty pisane kursywą, w niektórych partiach zrezygnował z interpunkcji, tworząc - śladem Joyce'a - niezwykle charakterystyczną prozę "jednego zdania", odtwarzającą porządek ludzkich myśli za pomocą techniki "strumienia świadomości". Jako eksperyment narracyjny powieść, której tytuł nawiązuje do słów z "Makbeta", zdaje się otwierać całkiem nowe perspektywy artystyczne w dziejach literatury.
"Faulkner i arcydzieło"
Powieść "Wściekłość i wrzask", obok opublikowanej w tym samym roku, lecz wykorzystującej bardziej tradycyjne środki artystyczne "Sartoris", stanowi najwcześniejsze ogniwo wielkiej sagi poświęconej fikcyjnej krainie Yoknapatawpha.Dodany w późniejszym okresie epilog rozszerza znacznie perspektywę czasową utworu. W ostatecznie przyjętej wersji jest on...
2023-08-30
2016-02-23
"To miasto nie zasypia"
Miejska opowieść Jakuba Żulczyka wciąga do ostatniej strony. Kolokwialnie mówiąc – wbija w fotel, a po lekturze ma się wrażenie, jakby po człowieku przejechał walec. To świetnie napisana, dokładnie przez pisarza rozpracowana i przeprowadzona narracja, która zdaje się przypominać o sprawach oczywistych, a w swojej wymowie niesie ponure przesłanie. Jeżeli, jak w przypadku głównego bohatera, ktoś usilnie stwarza własną kreację, odgrywa rolę kogoś, kim do końca nie jest, czasem znajdą się ludzie, którzy umożliwią mu stuprocentowe i autentyczne wejście w rolę, którą dotychczas dość sztucznie zdawał się grać.
Jacek jest małomówny, wie z kim rozmawiać, jak strzec swojej tożsamości, by w razie potencjalnej wpadki mieć alibi, wie kogo unikać, a komu dać towar na kredyt. Stwarza taki wariant siebie, bowiem wykonuje zawód wysokiego ryzyka. Jadąc nocą samochodem do swoich klientów, wiele rozmyśla, snując pesymistyczne refleksje nad naturą człowieka. Wierny gangsterskiej maksymie „vide cul fide”, rzeczywiście nikomu nie ufa, nie wchodzi w bliższe relacje z ludźmi, nie licząc jedynej przyjaciółki, z którą zdaje się łączyć go jakaś forma skazania na siebie. Obydwoje świadomi są swego emocjonalnego okaleczenia oraz faktu, że nikt ich nie chce. Swą dawną miłość, Beatę, traktuje przedmiotowo, sprowadzając kontakt z nią, zgubny jak się okaże, do sporadycznie odbywanej, acz intensywnej seksualnej gry. Jego poukładane życie, nad którym wydawało mu się, że posiada pełną kontrolę, zaczyna się sypać niczym wprawione w ruch kostki domina, kiedy bierze od swojego kolegi z branży torbę z kokainą i lewymi pieniędzmi. Fabuła niczym z klasycznego kryminału, jednak pod koniec powieści, z jedynym możliwym zakończeniem, czytelnik zda sobie sprawę, że najnowsza, znakomita zresztą, powieść Żulczyka ma w sobie coś z mrocznego, złowieszczego moralitetu.
Autor „Instytutu” napisał powieść negatywnie portretującą współczesną Warszawę. Jej główny bohater – wspomniany już diler kokainy o imieniu Jacek, bez nazwiska, bądź, co w tej profesji pożądane o wielu nazwiskach, z wieloma dowodami osobistymi potwierdzającymi różne tożsamości – prowadzi nocą przerażonego czytelnika po mieście, które tętni życiem. Pracownicy korporacji, prezesi spółek bogata, znudzona i zblazowana młodzież, policjanci, kulturalne elity, właściciele lokali, modelki, nawet ułożone, bogate panie w średnim wieku, stanowią rzeszę potencjalnych odbiorców białego proszku. Motywacje mają różne. Wielu z nich chce zapomnieć, odprężyć się, dobrze się bawić, czy pobudzić strudzony organizm do jeszcze intensywniejszej pracy na pełnych obrotach. W książce Żulczyka kokaina jest wszechobecna. Jacek portretuje poszczególnych odbiorców narkotyku oddzielnie, poświęcając każdemu z osobna wiele uwagi oraz konstatując z pozycji człowieka zdystansowanego do otoczenia, że każda z tych osób w jakis sposób jest zdegenerowana, chora, każdą toczy nieokreślona bliżej dolegliwość. Jacek wszystkimi gardzi, budzą ci ludzie w nim obrzydzenie, co wielokrotnie podkreśla. Tutaj możemy zapytać, czym on się od nich różni? Czy ma prawo do moralnych osądów? Pomimo, że stara się oddzielić siebie od dilerki i gangsterki, czy rzeczywiście jest człowiekiem etycznym w pełnym tego słowa znaczeniu? Kwestia do przemyślenia.
Jak już zostało wspomniane, powieść przynosi mocno negatywny wizerunek Warszawy. W oczach głównego bohatera „Ślepnąc od świateł”, stolicę wypełnia brud, amoralność, degeneracja, widzi ją jako miasto, które gnije od środka. Pisarz sprawnie operuje naturalistycznymi porównaniami miasta do żywego organizmu. Metropolia w takim ujęciu sprawia wrażenie potwora, który pożera ambitnych, młodych ludzi, szczególnie przyjezdnych, przerabiając ich na człowiecze wraki. W stolicy, którą opisuje Żulczyk, młodzi ludzie funkcjonują tylko po to, aby utrzymać pracę, kiepski często etat, spłacić kredyt, a ich egzystencja boleśnie redukowana jest do tymczasowości. Są zawłaszczani przez samonakrecającą się korporacyjną machinę. Wielu nie wytrzymuje i pęka, wtedy z ukojeniem w postaci samary z białym proszkiem zjawia się Jacek. „Warszawa jest pustynią. Składa się z krwi i cementu. Jej mieszkańcy są mieszkańcami pustyni. Mogą umrzeć każdego dnia. Grzebią paznokciami w krwi i cemencie, aby znaleźć wodę” – powiada na jednej z ostatnich stron powieści bohater.
Jakub Żulczyk napisał także powieść krytycznie portretującą pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków, ludzi, którzy dla idei budowania coraz lepszej pozycji społecznej są gotowi na wszystko. To książka nosząca znamiona swoistego rozliczenia się z własną nihilistyczną generacją. Ale nie tylko. Autor „Radia Armagedon” stworzył przemyślaną, brudną, mocną, demistyfikującą narrację, opowieść o straconych złudzeniach, o tym, że wpadając w błoto, człowiek nie może się nie wybrudzić oraz, że nigdy z dystansu niemożliwe jest przyglądanie się ludzkiemu upadkowi. To również książka o tym, że światła wielkiego miasta rozmywają tożsamość. Powieść ta wpisuje się w tradycję prozy, która nie stwarza czegoś na kształt złudnego, lukrującego rzeczywistość mirażu. Dotyka tego, co w człowieku najmroczniejsze, zwierzęce, boleśnie „wypruwając trzewia”.
"To miasto nie zasypia"
Miejska opowieść Jakuba Żulczyka wciąga do ostatniej strony. Kolokwialnie mówiąc – wbija w fotel, a po lekturze ma się wrażenie, jakby po człowieku przejechał walec. To świetnie napisana, dokładnie przez pisarza rozpracowana i przeprowadzona narracja, która zdaje się przypominać o sprawach oczywistych, a w swojej wymowie niesie ponure przesłanie....
"Inicjacje i natura"
Lektura „Wielkiego Lasu” była dla mnie miłą odskocznią od o wiele cięższych i bardziej skomplikowanych tekstów Williama Faulknera – jednego z najbardziej przeze mnie cenionych pisarzy w ogóle. „Wielki las” to świetnie skrojony artystycznie pomysł; w dużym skrócie można go określić jako zbiór opowiadań-powieść (brzmi niemal jak nowy gatunek literacki). Na całość utworu składają się cztery opowiadania: „Niedźwiedź” (najważniejsze), „Dawni ludzie”, „Polowanie na niedźwiedzia” oraz „Poranny pościg”. Spajającą je klamrą są bohaterowie, zwłaszcza postać tego najważniejszego, Ike’a, który na naszych oczach z dziecka staje się mężczyzną oraz puszcza, przedstawiona przez Faulknera jako żywy organizm, symbol wieczności i majestatu. Ukazanie natury w opozycji do ludzkiej cywilizacji ma swoje zakorzenienie w doświadczeniu samego autora - przecież żył on w czasach, gdy początkowo plantacje, następnie miasteczka i miasta zaczęły wkraczać na teren niegdyś przyporządkowany tylko i wyłącznie przyrodzie. Uosobieniem dysonansu cywilizacja : natura jest przede wszystkim niedźwiedź, Stary Ben – niemal mityczne stworzenie, będące celem odwiecznej rywalizacji myśliwych, trofeum, mogłoby się wydawać, nie do zdobycia. Dla mnie jego ostateczna śmierć z ręki lekko upośledzonego Boona unaocznia siłę (niszczycielską) ludzkiej cywilizacji potrafiącej przyporządkować sobie najdziksze, najbardziej nawet dziewicze obszary ziemi, siejąc tam spustoszenie i zmieniając jej strukturę.
Oprócz wymowy niezwykle uniwersalnej, „Wielki las” to także hołd złożony cudownej relacji Ike’a z pól-Murzynem, pół-Indianinem, Samem Fathersem. To dzięki staruszkowi Ike staje się czuły na piękno i potęgę przyrody, to jemu zawdzięcza swoistą inicjację, dzięki której staje się dorosłym mężczyzną. Śmierć Sama, która była skutkiem obławy na Starego Bena, kończy magiczny rozdział w życiu grupki myśliwych przedstawionych w opowiadaniach. Podobnie jak śmierć półbaśniowego niedźwiedzia, tak odejście Fathersa determinuje całościową wymowę utworu – podkreśla współzależność człowieka i przyrody (zabicie potężnego, starego, umykającego tyle lat myśliwym niedźwiedzia pociągnęło przecież za sobą śmierć „wodza” i nauczyciela, Sama Fathersa).
Cechą charakterystyczną „Wielkiego lasu” jest także obecność często wyzyskiwanych przez Faulknera motywów i tematów. Miejscem akcji jest przede wszystkim amerykańska puszcza, jednak bohaterowie nierzadko wspominają miasto Jefferson – serce fikcyjnego, stworzonego przez Faulknera na potrzeby literackie hrabstwa Yoknapatawpha. Zdolni myśliwi to nie tylko Ike i Sam Fathers, ale także znani z innych utworów noblisty bohaterowie: generał Compson („Absalomie, Absalomie…”), major De Spain (opowiadanie „Barn Burning”), czy McCaslin („Zstąp, Mojżeszu”). Kwestia murzyńska, tak bliska Faulknerowi jako orędownikowi zniesienia segregacji rasowej, znalazła swój wyraz także i tutaj. Nieliczni czarni wśród najważniejszych postaci „Wielkiego lasu” zostali przedstawieni w widocznej opozycji do białych, jako ufni własnej tożsamości, świadomi swojej odrębności, a przez to dumni i mądrzy, mądrzy wiedzą plemienną, nadnaturalną niemal.
Na podkreślenie zasługuje także piękno formalne ocenianego przeze mnie utworu. Nie mamy w narracji tak charakterystycznego dla twórczości Williama Faulknera strumienia świadomości, przeważa natomiast piękny, bogaty, niemal poetycki język. Choć autor buduje zdania długie, wielokrotnie złożone, wymagające niesamowitej uwagi, „Wielki las” czyta się niemal „śpiewnie” (brakuje mi nawet określenia na to). Cudowny dobór słownictwa, wspaniała metaforyka sprawiają, że czytelnik ma wrażenie współuczestnictwa w historii. Ogromne walory estetyczne na poziomie języka znajdują swój wyraz w prozie poetyckiej poprzedzającej każde z zamieszczonych w tomie opowiadań. Te kunsztowne mini-opowiadania/fragmenty prozatorskie idealnie wpasowują się w podjętą tematykę, podkreślając i dopełniając ideę przewodnią utworu - lasu jako pramatki ludzkości.
Wydaje mi się, że nie każdemu przypadnie do gustu powieść w formie opowiadań. Nie ukrywajmy, że William Faulkner jest autorem trudnym w odbiorze, bez pewnego przygotowania teoretycznego i wyczucia estetycznego ciężko jest przebrnąć zwłaszcza przez jego powieści. „Wielki las” nie stanowi takiego wyzwania intelektualnego, jak na przykład „Wściekłość i wrzask”, jednak nie stanowi to o jego przeciętności. Myślę, że historie zawarte w tomie spodobają się zwłaszcza panom – polowania, dzikie ostępy, surowość traperskiego życia, zapach prochu. Mnie zachwycił przede wszystkim przepiękny język, znak rozpoznawczy prozy Faulknera, największa ozdoba jego stylu. Ponadto urzekła mnie historia przyjaźni Sama i Ike’a, wpisująca ich relację w najznamienitsze tradycje „mistrza i ucznia”.
Podsumowując: 3 gwiazdki za fabułę i 4 za językowe rzemiosło.
"Inicjacje i natura"
więcej Pokaż mimo toLektura „Wielkiego Lasu” była dla mnie miłą odskocznią od o wiele cięższych i bardziej skomplikowanych tekstów Williama Faulknera – jednego z najbardziej przeze mnie cenionych pisarzy w ogóle. „Wielki las” to świetnie skrojony artystycznie pomysł; w dużym skrócie można go określić jako zbiór opowiadań-powieść (brzmi niemal jak nowy gatunek literacki)....