-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2014-06-05
2014-04-23
"Śmierć i tragizm Bundrenów"
„Kiedy umieram” Williama Faulknera to jedna z najbardziej poruszających książek, jakie kiedykolwiek przyszło mi przeczytać. Tragizm, naturalizm i fatalizm to elementy, na których autor zbudował przerażającą i smutną historię biedoty amerykańskiego Południa – siedmiooosobowej rodziny Bundrenów. Spotykając się ze stwierdzeniem, że „z książki tej można się nieźle pośmiać; spodoba się czytelnikom lubiącym komiczne sytuacje” przecierałam oczy ze zdumienia… Posłużę się w tym miejscu słowami samego Casha Bundrena: „Niech mnie cholera, nie widzę, z czego tu się śmiać”.
Jak to zwykle u Faulknera bywa, szeroko pojętą przestrzenią rozgrywających się wydarzeń jest mityczne hrabstwo Yoknapatawpha i bliżej nieokreślona miejscowość, gdzie swoją farmę prowadzi małżeństwo z piątką dzieci. Czas wydarzeń to koniec lat 20. XX wieku – doba farmerów, zakurzonych pustkowi, nieokrzesania i zawierzenia własnej, ciężkiej pracy. Na takim tle rozgrywa się dramat rodziny Bundrenów, przedstawiony w powieści z piętnastu różnych perspektyw. Wspólna, ponad tygodniowa podróż, z trumną matki na rozklekotanym wozie jest szablonem poprzez który kształtują się ich wzajemne, rodzinne relacje. Po głębszym zastanowieniu, można jednak dojść do jeszcze innego wniosku – pośrednio, to nieżyjąca, zamknięta w ręcznie zrobionej trumnie matka kieruje całym szeregiem zdarzeń, jakich doświadczają jej najbliżsi. Spełnienie jej ostatniej woli – pochówek przy bliskich w odległym Jefferson – stawia przed jej dziećmi i mężem piętrzące się przeszkody.
Jako że narracja prowadzona jest nie tylko z punktu widzenia samych Bundrenów (w tym także nieżyjącej Addie), ale także ich znajomych oraz przypadkowo napotkanych osób, każdy z rozdziałów przynosi odmienne punkty widzenia i sądy. Polifoniczność głosów, rozpisanych na pięćdziesiąt dziewięć części składowych powieści, jest w ostateczności zdominowana przez wersję wydarzeń przedstawioną z perspektywy braci – najmłodszego Vardamana i starszego Darla. Największym kunsztem warsztatowym Faulkner wykazał się zwłaszcza w rozdziałach, gdzie wypowiada się Vardaman – dziecko, do tego ze zwichrowaną psychiką, utożsamiające śmierć matki z poćwiartowaną przez siebie rybą. Strumień świadomości najmłodszego członka rodziny jest najbardziej skomplikowany semantycznie, chaotyczny, niejednoznaczny (przypomina trochę słowotok Benjy’ego z „Wściekłości i wrzasku”). Z kolei Darl wydaje się być narratorem najbardziej rzetelnym i obiektywnym, choć w ostateczności staje się wariatem. Osobą budzącą najmniej sympatii jest senior rodu – Anse. Leniwy, „mlamlący gębą”, zdziwaczały, nierozsądnie narażający dzieci na niebezpieczeństwo (zalanie złamanej nogi Casha cementem!) i egoistyczny. Ważną postacią, choć najmniej zaangażowaną w dopowiedzenie historii, jest Jewel Bundren, bękart spłodzony przez pastora Whitfielda, acz najbardziej hołubiony przez Addie. Klejnot to małomówny odludek, wyraźnie odstający od reszty rodzeństwa, uosabiający dzikość i nieograniczoną jednostkową wolność. Porażająca w ich samotnej, upiornej wędrówce jest duma i zabobonny lęk, jakim się kierują w wyprawianiu na tamtem świat Addie. Ufanie takim wartościom, jak przywiązanie do najbliższych, choć ślepe i bezrozumne, wzajemna odpowiedzialność czy uczciwość względem zmarłej sprawia wrażenie solidaryzmu i familiaryzmu, jednak relacje łączące Bundrenów trącą tragizmem i chyba trochę egoizmem. Historia farmerskiej rodziny z „Kiedy umieram” to symbol powtarzającej się historii ludzkości, odwiecznego rodzenia się po to, by umrzeć, zmagania się nie tylko ze śmiercią, ale i szaleństwem, niewygodą bytowania, konfrontowania młodości ze starością. To na tej wiedzy Faulkner zbudował swój geniusz, widać to także w „Absalomie, Absalomie” i „Wściekłości i wrzasku”.
Technika twórcza pozostaje niezmienna, jak w innych arcydziełach pisarza z Missisipi. Pisanie świadomością, szorstkość języka, minimalizm składniowy, naturalizm obrazowania to filary jego stylu. Osobiście uważam „Kiedy umieram” za jedno z najwybitniejszych i najtrudniejszych dzieł w dorobku Faulknera.
"Śmierć i tragizm Bundrenów"
„Kiedy umieram” Williama Faulknera to jedna z najbardziej poruszających książek, jakie kiedykolwiek przyszło mi przeczytać. Tragizm, naturalizm i fatalizm to elementy, na których autor zbudował przerażającą i smutną historię biedoty amerykańskiego Południa – siedmiooosobowej rodziny Bundrenów. Spotykając się ze stwierdzeniem, że „z książki tej...
2014-03-14
"Inicjacje i natura"
Lektura „Wielkiego Lasu” była dla mnie miłą odskocznią od o wiele cięższych i bardziej skomplikowanych tekstów Williama Faulknera – jednego z najbardziej przeze mnie cenionych pisarzy w ogóle. „Wielki las” to świetnie skrojony artystycznie pomysł; w dużym skrócie można go określić jako zbiór opowiadań-powieść (brzmi niemal jak nowy gatunek literacki). Na całość utworu składają się cztery opowiadania: „Niedźwiedź” (najważniejsze), „Dawni ludzie”, „Polowanie na niedźwiedzia” oraz „Poranny pościg”. Spajającą je klamrą są bohaterowie, zwłaszcza postać tego najważniejszego, Ike’a, który na naszych oczach z dziecka staje się mężczyzną oraz puszcza, przedstawiona przez Faulknera jako żywy organizm, symbol wieczności i majestatu. Ukazanie natury w opozycji do ludzkiej cywilizacji ma swoje zakorzenienie w doświadczeniu samego autora - przecież żył on w czasach, gdy początkowo plantacje, następnie miasteczka i miasta zaczęły wkraczać na teren niegdyś przyporządkowany tylko i wyłącznie przyrodzie. Uosobieniem dysonansu cywilizacja : natura jest przede wszystkim niedźwiedź, Stary Ben – niemal mityczne stworzenie, będące celem odwiecznej rywalizacji myśliwych, trofeum, mogłoby się wydawać, nie do zdobycia. Dla mnie jego ostateczna śmierć z ręki lekko upośledzonego Boona unaocznia siłę (niszczycielską) ludzkiej cywilizacji potrafiącej przyporządkować sobie najdziksze, najbardziej nawet dziewicze obszary ziemi, siejąc tam spustoszenie i zmieniając jej strukturę.
Oprócz wymowy niezwykle uniwersalnej, „Wielki las” to także hołd złożony cudownej relacji Ike’a z pól-Murzynem, pół-Indianinem, Samem Fathersem. To dzięki staruszkowi Ike staje się czuły na piękno i potęgę przyrody, to jemu zawdzięcza swoistą inicjację, dzięki której staje się dorosłym mężczyzną. Śmierć Sama, która była skutkiem obławy na Starego Bena, kończy magiczny rozdział w życiu grupki myśliwych przedstawionych w opowiadaniach. Podobnie jak śmierć półbaśniowego niedźwiedzia, tak odejście Fathersa determinuje całościową wymowę utworu – podkreśla współzależność człowieka i przyrody (zabicie potężnego, starego, umykającego tyle lat myśliwym niedźwiedzia pociągnęło przecież za sobą śmierć „wodza” i nauczyciela, Sama Fathersa).
Cechą charakterystyczną „Wielkiego lasu” jest także obecność często wyzyskiwanych przez Faulknera motywów i tematów. Miejscem akcji jest przede wszystkim amerykańska puszcza, jednak bohaterowie nierzadko wspominają miasto Jefferson – serce fikcyjnego, stworzonego przez Faulknera na potrzeby literackie hrabstwa Yoknapatawpha. Zdolni myśliwi to nie tylko Ike i Sam Fathers, ale także znani z innych utworów noblisty bohaterowie: generał Compson („Absalomie, Absalomie…”), major De Spain (opowiadanie „Barn Burning”), czy McCaslin („Zstąp, Mojżeszu”). Kwestia murzyńska, tak bliska Faulknerowi jako orędownikowi zniesienia segregacji rasowej, znalazła swój wyraz także i tutaj. Nieliczni czarni wśród najważniejszych postaci „Wielkiego lasu” zostali przedstawieni w widocznej opozycji do białych, jako ufni własnej tożsamości, świadomi swojej odrębności, a przez to dumni i mądrzy, mądrzy wiedzą plemienną, nadnaturalną niemal.
Na podkreślenie zasługuje także piękno formalne ocenianego przeze mnie utworu. Nie mamy w narracji tak charakterystycznego dla twórczości Williama Faulknera strumienia świadomości, przeważa natomiast piękny, bogaty, niemal poetycki język. Choć autor buduje zdania długie, wielokrotnie złożone, wymagające niesamowitej uwagi, „Wielki las” czyta się niemal „śpiewnie” (brakuje mi nawet określenia na to). Cudowny dobór słownictwa, wspaniała metaforyka sprawiają, że czytelnik ma wrażenie współuczestnictwa w historii. Ogromne walory estetyczne na poziomie języka znajdują swój wyraz w prozie poetyckiej poprzedzającej każde z zamieszczonych w tomie opowiadań. Te kunsztowne mini-opowiadania/fragmenty prozatorskie idealnie wpasowują się w podjętą tematykę, podkreślając i dopełniając ideę przewodnią utworu - lasu jako pramatki ludzkości.
Wydaje mi się, że nie każdemu przypadnie do gustu powieść w formie opowiadań. Nie ukrywajmy, że William Faulkner jest autorem trudnym w odbiorze, bez pewnego przygotowania teoretycznego i wyczucia estetycznego ciężko jest przebrnąć zwłaszcza przez jego powieści. „Wielki las” nie stanowi takiego wyzwania intelektualnego, jak na przykład „Wściekłość i wrzask”, jednak nie stanowi to o jego przeciętności. Myślę, że historie zawarte w tomie spodobają się zwłaszcza panom – polowania, dzikie ostępy, surowość traperskiego życia, zapach prochu. Mnie zachwycił przede wszystkim przepiękny język, znak rozpoznawczy prozy Faulknera, największa ozdoba jego stylu. Ponadto urzekła mnie historia przyjaźni Sama i Ike’a, wpisująca ich relację w najznamienitsze tradycje „mistrza i ucznia”.
Podsumowując: 3 gwiazdki za fabułę i 4 za językowe rzemiosło.
"Inicjacje i natura"
Lektura „Wielkiego Lasu” była dla mnie miłą odskocznią od o wiele cięższych i bardziej skomplikowanych tekstów Williama Faulknera – jednego z najbardziej przeze mnie cenionych pisarzy w ogóle. „Wielki las” to świetnie skrojony artystycznie pomysł; w dużym skrócie można go określić jako zbiór opowiadań-powieść (brzmi niemal jak nowy gatunek literacki)....
2015-10-31
"Groza w Jefferson"
Faulknera dziełko o potrzebie świadomej izolacji i zarazem miłości pozostawia pewien niedosyt z racji krótkiej formy. „Róża dla Emilii” mimo niewielu stron przedstawia wstrząsający portret kobiety ewoluującej na naszych oczach z młodej, utalentowanej kobiety w otyłą, zdziwaczałą staruszkę, będącą pewnym „okazem” w małomiasteczkowej społeczności. „Róża dla Emilii” to także gratka dla wszystkich fanów Faulknera ze względu na rodzaj literackiej konwencji, w którą tragiczne losy Emilii Grierson zostały oprawione. Zwykle noblistę z Missisipi postrzega się jako twórcę nowatorskiego z racji wykorzystywania w swojej prozie technik pisania świadomością; w tym przypadku Faulkner zarzuca ten dość trudny w odbiorze zabieg, by stworzyć fabułę prostą, choć podaną w formie niezwykle atrakcyjnej, bo stworzonej na kształt opowieści grozy. Co interesujące nie sięga on ku elementom charakteryzującym szeroko rozumiany gotyk, kładzie większy nacisk na psychologiczne uwarunkowanie budzących lęk zdarzeń, skupia się na wadliwym, niepokojącym i ekscentrycznym zachowaniu bohaterki. „Róża dla Emilii” zachwyca przede wszystkim oszczędnością stylu połączoną z niesamowitą siłą oddziaływania samej narracji.
"Groza w Jefferson"
Faulknera dziełko o potrzebie świadomej izolacji i zarazem miłości pozostawia pewien niedosyt z racji krótkiej formy. „Róża dla Emilii” mimo niewielu stron przedstawia wstrząsający portret kobiety ewoluującej na naszych oczach z młodej, utalentowanej kobiety w otyłą, zdziwaczałą staruszkę, będącą pewnym „okazem” w małomiasteczkowej społeczności. „Róża...
„Fortuna kołem się toczy”
W powieściach Faulknera – nowatorskich i na ogół niezwykle skomplikowanych – zagadki ludzkiej psychiki odsłaniane są za pomocą kunsztownych technik narracyjnych charakterystycznych dla prozy XX wieku. W „Absalomie, Absalomie” autor wykorzystał w perfekcyjny sposób rozległe możliwości, jakie otwiera technika wielu punktów widzenia powiązana z formą monologu wewnętrznego i symultanizmem. Podobnie jak inne utwory pisarza, tak i ta wykracza poza tradycyjny model epiki. Granice udzielonej czytelnikowi wiedzy wyznacza pamięć poszczególnych postaci, które stają się kolejnymi narratorami, stopniowo wzbogacającymi historię rodu Sutpenów.
Pokazane przez Faulknera amerykańskie Południe – zacofane gospodarczo, zrujnowane przegraną wojną, rządzące się specyficznymi prawami, utrzymujące przesądy rasowe – wydaje się światem pełnym okrucieństwa, a jego serce stanowi fikcyjne hrabstwo ze stolicą w Jefferson, gdzie autor osadza akcję „Absalomie…”. Jakkolwiek akcja utworu rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy na przełomie 1911 i 1912 roku, to uwaga bohaterów skupia się na wydarzeniach z przeszłości. Są one związane głównie z osobą Thomasa Sutpena – jednej z najważniejszych postaci miasteczka Jefferson. Zginął on tragicznie w 1869 roku, okoliczności śmierci i zagadki jego biografii próbuje zaś wyjaśnić po latach Quentin Compson. Quentina, który reprezentuje mentalność charakterystyczną dla amerykańskiego Południa, wspomaga Shreve, wnoszący cechy myślenia właściwe mieszkańcom Północy.
Czas świata przedstawionego nasycony dramatycznymi epizodami rozrasta się, nieustannie przypomina o sobie, opanowuje ludzką pamięć. W „Absalomie…” nie ma mowy o utrzymaniu właściwych proporcji między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Tej ostatniej w utworach Faulknera nigdy nie poświęca się zbyt wiele uwagi. Natomiast teraźniejszość ulega skurczeniu i pomniejszeniu, niekiedy wydaje się ona zaledwie dogodnym polem do obsesyjnego wręcz rozpamiętywania tego, co minęło.
Dla bohaterów „Absalomie, Absalomie” czas teraźniejszy to moment, od którego zaczyna być snuta opowieść. Obojętni wobec tego, co mogą im przynieść nadchodzące wydarzenia, niezdolni do działania, z własnego wyboru jawią się jako więźniowie przeszłości zastygli w świecie, którego już nie ma. Wykreowana przez Faulknera przeszłość obezwładnia, niszczy, unicestwia. Nie sposób zachować wobec niej koniecznego dystansu, bo wcześniej czy później bohaterowie muszą poczuć się uczestnikami wypadków sprzed lat. Dla amerykańskiego pisarza minione to ponury cień rzucający się na życie każdego człowieka – w „Absalomie…” skłania do opowieści, domaga się wyjaśnienia, okazuje się wręcz wyzwaniem egzystencjalnym, równoznacznym z przyjęciem uczestnictwa, a być może nawet i współodpowiedzialności za cudzy los.
Podobnie jak „Ulisses” zbudowany na planie „Odysei”, tak powieść Faulknera odsyła do innych tekstów. Już sam tytuł nawiązuje do Biblii, ponadto odnajdziemy tu powinowactwa z grecką tragedią (motyw fatum), eposem rycerskim, Szekspirem. Jednak to rozwijanie i pogłębianie narracyjnych odkryć Conrada czy Joyce’a znajdujących dla eksperymentalnych sposobów opowiadania praktyczne uzasadnienie stanowi o wartości „Absalomie, Absalomie”. Krzyżujące się monologi, z których każdy przedstawia opisywane wydarzenia w nieco innym świetle, stawiają pod znakiem zapytania możliwość stworzenia wiarygodnego i obiektywnego obrazu przeszłości. Z takiej perspektywy wszystkie prawdy okazują się bowiem subiektywne.
Chociaż trudno uznać noblistę za pisarza niedocenionego, w przypadku Faulknera podobna opinia wydaje się słuszna. Zbyt trudny dla publiczności amerykańskiej, przyzwyczajonej do bardziej tradycyjnej i prostej narracji, okazał się atrakcyjny dla Europejczyków, mimo że problemy, o których pisał, były dla nich dość egzotyczne. Faulknera wciąż trudno się czyta, szeroki kontakt z twórczością jednego z najwspanialszych prozaików XX utrudnia zarówno forma, jak i objętość jego dzieła. „Absalomie, Absalomie” to powieść równie niełatwa, co „Wściekłość i wrzask”, jednak bez takich utworów bylibyśmy niezwykle ubodzy.
„Fortuna kołem się toczy”
W powieściach Faulknera – nowatorskich i na ogół niezwykle skomplikowanych – zagadki ludzkiej psychiki odsłaniane są za pomocą kunsztownych technik narracyjnych charakterystycznych dla prozy XX wieku. W „Absalomie, Absalomie” autor wykorzystał w perfekcyjny sposób rozległe możliwości, jakie otwiera technika wielu punktów widzenia powiązana z formą...
"Faulkner i arcydzieło"
Powieść "Wściekłość i wrzask", obok opublikowanej w tym samym roku, lecz wykorzystującej bardziej tradycyjne środki artystyczne "Sartoris", stanowi najwcześniejsze ogniwo wielkiej sagi poświęconej fikcyjnej krainie Yoknapatawpha.Dodany w późniejszym okresie epilog rozszerza znacznie perspektywę czasową utworu. W ostatecznie przyjętej wersji jest on historią rodziny Compsonów od roku 1699 aż po rok 1945. Cztery części powieści (ułożone w porządku naruszającym chronologię) pokazują jednak tylko cztery dni, które okazały się decydujące dla losu Caddy i trójki jej braci: Benjamina, Quentina i Jazona.
Na szczególną uwagę zasługuje tu absolutnie nowatorski monolog Benjamina. Stanowi on próbę pokazania świata widzianego oczyma człowieka niedorozwiniętego umysłowo, rekonstruuje zarówno irracjonalną logikę jego myślenia, jak i wewnętrzny język. Faulkner zróżnicował wyraźnie kolejne monologi, wprowadził fragmenty pisane kursywą, w niektórych partiach zrezygnował z interpunkcji, tworząc - śladem Joyce'a - niezwykle charakterystyczną prozę "jednego zdania", odtwarzającą porządek ludzkich myśli za pomocą techniki "strumienia świadomości". Jako eksperyment narracyjny powieść, której tytuł nawiązuje do słów z "Makbeta", zdaje się otwierać całkiem nowe perspektywy artystyczne w dziejach literatury.
"Faulkner i arcydzieło"
Powieść "Wściekłość i wrzask", obok opublikowanej w tym samym roku, lecz wykorzystującej bardziej tradycyjne środki artystyczne "Sartoris", stanowi najwcześniejsze ogniwo wielkiej sagi poświęconej fikcyjnej krainie Yoknapatawpha.Dodany w późniejszym okresie epilog rozszerza znacznie perspektywę czasową utworu. W ostatecznie przyjętej wersji jest on...
"Gorzka diagnoza w arcydzielnej formie"
Thomas Mann to niesamowity nowator – obok Joyce’a – powieści dwudziestowiecznej, która zawdzięcza mu nie tylko wysoką rangę artystyczną, ale przede wszystkim rzadko dotąd spotykany poziom intelektualny. Prezentują go zwłaszcza dwie powieści Niemca: „Doktor Faustus” i „Czarodziejska góra”, stawiające diagnozę powojennej Europie i kondycji współczesnego człowieka. Oceniana przeze mnie „Czarodziejska góra” to powieść niełatwa, przeznaczona nie tyle do czytania, co jej niespiesznego kontemplowania w maksymalnym skupieniu zmysłów. Mnie jej lektura zajęła trochę ponad miesiąc – dopiero po tym czasie pojęłam w pełni sens słów samego autora, który we wstępie zaznacza, że siedem dni, ba! niekiedy siedem tygodni to czas za krótki na zaznajomienie się z historią Hansa Castorpa.
Thomas Mann niejednokrotnie podkreślał, że „Czarodziejską górę” tworzył na wzór powieści edukacyjnej, jednocześnie ją parodiując. Miał rację, choć przeważa w niej rys prozy inicjacyjnej. Inicjacja ma w niej dwojakie oblicze – przedstawia proces fizycznego dojrzewania bohatera, jednak na plan pierwszy wysuwa się jego inicjacja intelektualna, która w finałowej scenie powieści niesamowicie zaskoczy Czytelnika. Miejscem akcji, która rozgrywa się na przestrzeni siedmiu lat, by skończyć się wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej, jest szwajcarskie, wysokogórskie sanatorium „Berghof”, gdzie kierowani są pacjenci dotknięci gruźlicą. Jakkolwiek powieść opisuje drobiazgowy rytuał sanatoryjnego życia, jej główną ideą jest kryzys „chorej” kultury europejskiej, poszukującej ucieczki w wyniszczającej wojnie. Dla poznania intelektualnego planu powieści kluczowe znaczenie ma spór toczony przez dwóch adwersarzy – oświeceniowego racjonalistę, samozwańczego „homo hominus”, wierzącego w postęp i potęgę ludzkości Włocha, Settembriniego, którego oponentem jest pokraczny piewca terroru i mrocznego mistycyzmu, niedoszły jezuita – Naphta. Lodovico Settembrini, literat i mason, prezentuje się jako liberał, wróg wszelkiej tyranii, wielbiciel renesansu i oświecenia. Ideałem jest dla niego wolność jednostki, radość życia i zdrowie. Wierzy w demokrację mieszczańską i tryumf cywilizacji europejskiej. Jego przeciwnik, wspomniany wyżej Leon Naphta – Żyd urodzony na kresach dawnej Rzeczpospolitej – dowodzi, że postęp jest złudzeniem, Europa bowiem zmierza ku katastrofie. Środkiem ratunku ma być podporządkowanie jednostki organizacji wyższego rzędu w ramach państwa totalitarnego, opartego na terrorze i przemocy.
Obok spraw natury polityczno-społecznej, głównym motywem powieści jest choroba. Bohaterowie „Czarodziejskiej góry” – skazani, odizolowani od tak zwanej „niziny” – stopniowo ulegają fascynacji śmiercią. Nawet medyczne akcesoria i zabiegi związane z powolnym umieraniem – rytualne mierzenie temperatury, leżakowanie, dieta, tlenowa kuracja – okazują się elementami koniecznego porządku, któremu patronują demoniczni doktorzy – lekarz ciała, Behrens oraz lekarz duszy, Krokowski (często utożsamiany z Freudem). Atmosfera lecznicy obezwładnia, początkowy bunt skazanych na wielotygodniowy czy wielomiesięczny pobyt w sanatorium wygasa, sparaliżowane niemal magiczną mocą siły życiowe kurczą się, by w ostateczności unicestwić tych najmniej opornych potędze śmierci. Jedynym bohaterem zadającym kłam powszechnej w środowisku „Berghofu” atmosferze rozkładu i przemijalności jest Hans – nieśmiały i cichy, stopniowo przezwyciężający pokusy zaczarowanej góry. Impulsem wyrywającym Castorpa z obezwładniających oków śmierci staje się przede wszystkim niebezpieczna, narciarska wyprawa, podczas której zabłąkany i wycieńczony Hans widzi dziwne obrazy: radosne urojenia mieszające się z odrażającymi widziadłami. W tym znaczącym momencie intelektualnej metamorfozy bohatera kłębią się majaki pełne kontrastów, symbolizujące miłość i helleńską radość z życia, o których prawił Settembrini, i żądzę mordu, którą upajał się Naphta.
Archetypiczność i gra utrwalonymi przez stulecia kulturowymi symbolami każe odczytywać „Czarodziejską górę” nie tylko jako światopoglądowy manifest autora, ale także jako współczesną powieść eseizowaną. Ograniczając rolę fabuły, dowodząc względności powieściowego czasu (bardzo WAŻNA kwestia w „Czarodziejskiej górze”, zasługująca na odrębną refleksję), Mann nie zrywa mimo wszystko z tradycyjnym modelem prozy. Refleksje eseistyczne wraz z pozostałymi partiami tekstu tworzą spójny obraz duchowego rozwoju głównego bohatera. Żaden fragment (nie wyłączając najbardziej dyskusyjnego rozdziału pt. „Dociekania”) nie funkcjonuje tu w całkowitym oderwaniu od fabuły. Autor do perfekcji doprowadził technikę wykorzystywania lejtmotywów oraz pomysłowego wprowadzenia dopiero kształtujących się ustaleń psychoanalityków.
Pisanie o „Czarodziejskiej górze” przypomina poniekąd rozterki samego Hansa Castorpa – jego trzytygodniowy, zdrowotny urlop rozrósł się do siedmiu lat, podobnie rzecz się ma z recenzentem – pisać o tej genialnej powieści wiele i różnorako nie jest łatwo i szybko. Postać Joachima, seanse spirytystyczne, komiczna pani Stöhr, wykłady doktora Krokowskiego, procedura zawijania się w koce podczas leżakowania pacjentów, skomplikowane relacje między kuracjuszami to tylko kilka spośród zajmujących i ważnych dla kompletnego zrozumienia powieści elementów. Aby odkryć fenomen „Czarodziejskiej góry” trzeba, podobnie jak Hans Castorp w „Berghofie”, stopniowo aklimatyzować się w spowolnionej, leniwie prowadzonej narracji, która w ostateczności wstrząsa do głębi. Nie znać tej książki to jak pozbawić się największej intelektualnej przygody w życiu.
"Gorzka diagnoza w arcydzielnej formie"
więcej Pokaż mimo toThomas Mann to niesamowity nowator – obok Joyce’a – powieści dwudziestowiecznej, która zawdzięcza mu nie tylko wysoką rangę artystyczną, ale przede wszystkim rzadko dotąd spotykany poziom intelektualny. Prezentują go zwłaszcza dwie powieści Niemca: „Doktor Faustus” i „Czarodziejska góra”, stawiające diagnozę powojennej Europie i...