-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2018-04-29
2018-04-28
2018-04-25
2016-01-29
2015-07-26
2016-11-08
2016-11-02
2012-02-08
Owce nie tylko pragną sprawiedliwości. Pragną również być górą. Chcą czuć się bezpiecznie, chcą trzymać się razem. I tylko czasami próbują przekonać auto, to wielkie, dziwne stworzenie, do współpracy, a - wierzcie mi - chyba wizja zielonego pasionka nie jest zbyt dla niego przekonująca.
Rebeka, córka George'a, spełnia ostatnią wolę ojca - zabiera owce w obiecywaną przez pasterza podróż po Europie. Zima zastaje stado we Francji. Pastwisko przytulone jest z jednej strony do lasu, z drugiej - do ponurego zamku, który niegdyś służył jako dom wariatów. Pewnego dnia ktoś znajduje przy leśnej drodze zmasakrowaną sarnę. W dodatku ktoś włamuje się do przyczepy Rebeki i niszczy jej wszystkie czerwone ubrania. Mama Rebeki zaś, razem ze swoją talią kart tarota dopełnia jeszcze zamieszania. No i kim jest Garou?
Pierwsza część owczych przygód mnie zachwyciła, co widać w jej recenzji. Druga była, co bardzo trudne, tak samo dobra. Przezabawna, pełna sympatycznych kłębków runa, owczego filozofowania czasami zaskakująco głębokiego. Choć wielbicieli myślicielskich elaboratów może to rozczarować, było go w sam raz - ani za dużo, ani za mało. W końcu to thriller, a zarazem komedia filozoficzna, a nie rozprawa, prawda?
Pośród wełnianej komedii znalazło się także miejsce na dreszczyk. I znów pod owczą naiwnością kryje się zadziwiająco ponura historia. Autorce świetnie udało się wyważyć elementy tej powieści, co jest rzadką sztuką. Intryga gmatwa się jak należy, ludzie usiłują rozwiązywać zagadki po swojemu, a po wszystkim biegają owce z własnymi pomysłami. No i kozy, o kozach zapomnieć zdecydowanie nie można.
Przywiązałam się do Panny Maple, Chmurki, Białego Wieloryba i zimowego jagnięcia. Bardzo żałuję, że przeczytałam obie części tak szybko i że nie ma następnej. Już za nimi tęsknię! Będę przeszczęśliwa, jeżeli jeszcze kiedyś pojawi się trzeci tom ich przygód. Chyba każdy bowiem przyzna, że owczy punkt widzenia to taki punkt, który czasami z przyjemnością by się przyjęło za własny.
"Owce milczały. Były pod wrażeniem. Coś nadnaturalnego! Jeszcze naturalniejszego niż naturalne! Trawa była naturalna, pasza tak nie do końca naturalna, zaś plastik już w ogóle nie był naturalny, w dodatku prawie niejadalny. Coś nadnaturalnego musiało więc stanowić prawdziwy delikates."
Meeeee! ;-)
Owce nie tylko pragną sprawiedliwości. Pragną również być górą. Chcą czuć się bezpiecznie, chcą trzymać się razem. I tylko czasami próbują przekonać auto, to wielkie, dziwne stworzenie, do współpracy, a - wierzcie mi - chyba wizja zielonego pasionka nie jest zbyt dla niego przekonująca.
Rebeka, córka George'a, spełnia ostatnią wolę ojca - zabiera owce w obiecywaną przez...
2012-02-06
Wydawałoby się, że owce nie grzeszą inteligencją. Że są głupie, tchórzliwe, że sensem ich życia jest wyłącznie pasionek, na którym spędzają lwią część swego czasu. A jednak nie taka owca jest, jak ją malują - owca może więcej. Owca umie myśleć, analizować, wyciągać wnioski. Owca umie marzyć, owca umie planować. Co więcej, owca może być także doskonałym detektywem i filozofem, choć... na swój, owczy, sposób.
Bo George był świetnym pasterzem, może nawet najlepszym w całej Irlandii. Przynosił buraki, dzielił się chlebem, czytał swoim owieczkom książki o pięknych Pamelach, a także tłumaczył wiele trudnych rzeczy. Snuł z nimi marzenia o wycieczce do kontynentalnej Europy, chciał zabrać stadko ze sobą. Nie dziwota, że kiedy któregoś dnia znaleziono George'a przebitego szpadlem, owce poczuły się zagubione i osamotnione. Nagle okazało się, że świat jest wielki, groźny i niebezpieczny i że stado musi mieć swojego pasterza. Panna Maple, najmądrzejsza owca w całym Glennkill, podejmuje się rozwiązać tę palącą zagadkę. A że owca zwierzęciem stadnym jest, do śledztwa włączają się Otello, Biały Wieloryb i jeszcze jeden tajemniczy baran.
Już od pierwszych stron wiedziałam, że to niezwyczajna książka. Nie co dzień bowiem czyta się "owczy kryminał", prawda? A do tego kryminał filozoficzny, ba! przepełniony filozofią praktyczną o piorunującej sile rażenia. Mieszanka niekoniecznie wybuchowa, ale zdecydowanie mogąca przyprawić o zawrót głowy. Chociaż pisarka skorzystała z dobrze znanego już motywu zwierząt w rolach głównych, zupełnie nie podoba mi się stawianie tej powieści w pobliżu Folwarku zwierzęcego, co ma miejsce choćby na tylnej okładce. Owszem, skojarzenia budzi całkiem słusznie, lecz przynależy do zupełnie innego rejestru i nie można tych książek ze sobą porównywać.
Główną siłą tej powieści jest punkt widzenia. Owczy, oczywiście. Oglądamy rzeczywistość z punktu widzenia owcy, co, przyznaję, jest fascynującym doświadczeniem. Z tego też wynika filozoficzne zacięcie całości. Jakie bowiem przemyślenia o życiu, śmierci czy duszy może mieć owca?
Co najmniej niestandardowe.
"Kiedy się umiera, dusza opuszcza ciało; opuszcza je dlatego, że po śmierci ciało brzydko pachnie, a ona ma wrażliwy nos."
Dosyć gęsta ta historia, miejscami mocno zagmatwana. Ale pisana jest w sposób przezroczysty, jak to sobie nazywam - język nie narzuca się czytelnikowi, jest tylko narzędziem nadającym obraz wydarzeń do umysłu. Bardzo lubię czytać książki w ten sposób napisane, zwłaszcza kryminały. To świetna powieść, błyskotliwa, przezabawna (choć w istocie historia George'a jest dosyć ponura) i zaskakująca, w sam raz na te mroźne wieczory, które nam ostatnio towarzyszą.
Wydawałoby się, że owce nie grzeszą inteligencją. Że są głupie, tchórzliwe, że sensem ich życia jest wyłącznie pasionek, na którym spędzają lwią część swego czasu. A jednak nie taka owca jest, jak ją malują - owca może więcej. Owca umie myśleć, analizować, wyciągać wnioski. Owca umie marzyć, owca umie planować. Co więcej, owca może być także doskonałym detektywem i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każdy stary budynek musi mieć swojego ducha, prawda? I w niemal każdym takim domu prędzej czy później pojawi się pisarz w stanie niemocy twórczej, poszukujący natchnienia na inspirującym odludziu. Co więcej, na pewno będzie po przejściach natury osobistej, a do domu trafi w wyniku testamentu jakiegoś zupełnie nieznanego krewnego, o którego istnieniu dowiedział się od notariusza.
Banalnie. I oczywiste to takie, prawda?
A, guzik.
Konrad może i przyjeżdża do Lichotki w wyżej wymienionym celu i z powyższych powodów. Cóż... i chyba na tym banał się kończy. Gotycka willa bowiem, sen szalonego stolarza, ma swoich dożywotnich lokatorów. Przy czym słowo "dożywotnich" jest nieco... nietrafne. Jak inaczej jednak określić mieszkańców budynku w liczbie: jednego smarkającego anioła stróża, jednego obciążonego grafomanią widma z epoki romantyzmu, jednego Krakersa rodem z Lovecrafta, czterech bezczelnych i nadmiernie dbających o higienę utopców i różowiutkiego Rudolfa Valentino?
Ma się rozumieć - i przyzwyczaić się nie będzie łatwo, a i skupić na pracy też niekoniecznie. Do tego jeszcze miejscowi i przyjezdni również życia nie uczynią bardziej przyjaznym.
Nieco naiwne powieścidło, można by powiedzieć. Także - przewidywalne, nieco oczywiste, a i akcja zbytnio się tu nie ma gdzie rozbujać. A jeżeli już - w jedynym słusznym kierunku. Jednakże to nie na tym ma polegać urok tej książki, o nie. Jej głównym atutem jest to, że przez cały czas spędzony przy niej kwiczałam ze śmiechu jak dzika. Pani Marta fantastycznie bawi się językiem! Nie przytoczę tu żadnego z kwiatków, ponieważ nie chcę odbierać Wam tej szalonej radości odkrywania, co też znajdziemy na kolejnej stronie. Ale to nie wszystko. Każdy, kto kiedykolwiek musiał brnąć przez meandry romantycznej poezji, będzie rechotać ze szczęścia, znajdując kolejne smakołyki z epoki, czasem mocno zakamuflowane pod pierzynką literackiej aluzji.
To nie fabuła jest tu kluczowa. To język i barwne postaci zaludniające Lichotkę - stworzonka oryginalne, panoszące się po książce z rozmachem i humorem. Któż nie chciałby trzymać w kuchni fioletowego Krakersa? Albo kichającego co prawda, lecz niemożliwie uroczego, przesympatycznego, kochanego i jakże przecież przydatnego Licha?
Ja biorę całą bandę! ;-)
Każdy stary budynek musi mieć swojego ducha, prawda? I w niemal każdym takim domu prędzej czy później pojawi się pisarz w stanie niemocy twórczej, poszukujący natchnienia na inspirującym odludziu. Co więcej, na pewno będzie po przejściach natury osobistej, a do domu trafi w wyniku testamentu jakiegoś zupełnie nieznanego krewnego, o którego istnieniu dowiedział się od...
więcej Pokaż mimo to