rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Narcystyczna osobowość naszych czasów W. Keith Campbell, Carolyn Crist
Ocena 8,1
Narcystyczna o... W. Keith Campbell, ...

Na półkach:

Książka „Narcystyczna osobowość naszych czasów” to wynik długoletnich badań doktora W. Keitha Campbella nad zagadnieniem narcyzmu. Campbell jest autorem wielu prac naukowych, a także poczytnych książek. W tej książce wprowadza czytelników w tematykę narcyzmu, poprzez wyjaśnienie co tak naprawdę to określenie z psychologicznego punktu widzenia oznacza. Wyjaśnia, że jest to dużo szersze pojęcie niż to, w jaki sposób potocznie jest postrzegane. Odnosi się nie tylko do osoby zakochanej w sobie jak mityczny Narcyz.

Autor mówi naukowym językiem – przedstawia psychologiczne, osobowościowe i społeczne badania dot. narcyzmu. Najtrudniejsza jest pierwsza z trzech części tej książki dotycząca w ogóle metodologii badań tego zjawiska i opisująca, do jakich zmian w badaniach musiało dojść, by opisywać je w sposób naukowy. To wprowadzenie, które nie jest do końca łatwe w odbiorze… i w pewnym momencie osobie, która nie jest psychologiem może wydać się nużące. Ważne jest jednak to, że autor już we wstępie do książki informuje, że zdaje sobie z tego sprawę, jednak wprowadzenie do samej teorii osobowości jest niezbędne by jego zdaniem właściwie móc zinterpretować narcyzm.

Nawet w tym pierwszym rozdziale autor stara się jednak, by nie był to nudny wywód naukowy. Odwołuje się w tym celu często do postaci należących popkultury, by w lepszy – dosadniejszy sposób pokazać czytelnikowi dane narcystyczne zachowania. Te odwołania do serii o Harrym Potterze czy Stranger Things sprawiają, że książka nabiera lekkości i dobrze się ją czyta. Z tym, że gdyby się czepiać idealnie byłoby gdyby te odwołania były bardziej rozbudowane niż samo wymienienie bohaterów. Przydałoby się przywołać konkretne zachowania, w których to się objawiało.

Autor książki jest naukowcem i wykładowcą akademickim. Tym samym nieobce są mu kwestie wiarygodności naukowej. W książce zamieszczono rozbudowane przypisy i bibliografię, z podziałem na konkretny rozdziały książki. Umożliwia to dalsze poszerzanie swojej wiedzy dotyczącej narcyzmu oraz sięgnięcie do źródeł, w celu znalezienia na przykład szczegółów grupy badawczej czy wyników badań, których autor dokładnie w swojej książce nie przedstawił. Nie jest to w końcu gruba encyklopedia dotycząca narcyzmu. Nie mniej nawet ta objętość pozwala autorowi na uświadomienie czytelnikowi, że czym innym są cechy narcystyczne, które wykazuje każda osoba, a czym innym narcystyczne zaburzenie osobowości, które jest jednostką chorobową.

Książka składa się z trzech dużych części. Pierwsza: najobszerniejsza, najtrudniejsza w odbiorze, ale przy tym najważniejsza z perspektywy zrozumienia problemu jak już wspominałam wcześniej skupia się na przedstawieniu definicji narcyzmu. Kolejna część dotyczy funkcjonowania narcyzmu w naszym otoczeniu. Autor położył nacisk na kwestię relacji, władzy, subkultur oraz portali społecznościowych, które areną narcyzmu są. W trzeciej części autor daje wskazówki jak radzić sobie z narcyzmem: jak wykorzystywać go strategicznie, redukować jego poziom innych i u siebie samego i jak praca nad nim w procesie psychoterapii. Oprócz części głównej w książce znajduje się także słowniczek przydatnych pojęć, spis pozycji, które warto przeczytać, przypisy… oraz indeks, który ułatwia powracanie do konkretnych, interesujących czytelnika treści.

„Narcystyczna osobowość naszych czasów” to ciekawa książka przybliżająca pojęcie narcyzmu. Autor przytacza ogrom badań, wprowadza w metodologię, pokazuje funkcjonowanie narcyzmu współcześnie oraz przedstawia metody jego redukcji. Momentami ciężko się to czyta ze względu na ogrom danych (widoczny szczególnie w pierwszy rozdziale), ale widać, że autor stara się przekazać swoją wiedzę i uczynić to w jak najmniej bolesny sposób. Książka jest świetnie opracowana, a przez to wiarygodna. Jeśli jesteście fanami psychologii lub chcecie dowiedzieć się więcej o otaczających Was w życiu narcyzach… i poznać sposoby na radzenie sobie z nimi, to serdecznie Wam tę książkę polecam.

Książka „Narcystyczna osobowość naszych czasów” to wynik długoletnich badań doktora W. Keitha Campbella nad zagadnieniem narcyzmu. Campbell jest autorem wielu prac naukowych, a także poczytnych książek. W tej książce wprowadza czytelników w tematykę narcyzmu, poprzez wyjaśnienie co tak naprawdę to określenie z psychologicznego punktu widzenia oznacza. Wyjaśnia, że jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawód pielęgniarki jest niedoceniany – nie da się tego ukryć. Pielęgniarki nie są ulubioną grupą zawodową, kojarzą się z raczej z niesympatycznymi „pigułami”. Zmianie sytuacji nie sprzyjają jednak także niskie płace, duże obciążenie psychiczne, fizyczne i odpowiedzialność związana z tym zawodem. O tym często się zapomina. Udając się do lekarza, stykając się z pielęgniarkami oczekujemy często empatii, współczucia, szczerego zainteresowania i najlepiej jeszcze przejęcia naszym problemem zdrowotnym, często zapominając, że to taki sam człowiek jak każdy inny. I oczywiście – nie podlega dyskusji fakt, że mamy prawo do rzetelnej, fachowej opieki. Trudno jest jednak oczekiwać od pielęgniarek, że będą się emocjonalnie angażowały w każde napotkane cierpienie – jeśli tak będzie, oszaleją. Stąd też dochodzi niekiedy do wytworzenia warstwy ochronnej w postaci szorstkości… i nie mówię, że to dobrze i że tak powinno być – w służbie zdrowia brakuje wsparcia dla kadry medycznej, ale chcę pokazać, że ta sytuacja – relacja nie jest czarno – biała i jako czarno – biała nie powinna być postrzegana.

To także pokazuje brytyjska pielęgniarka Christie Watson w swoje książce „Pielęgniarki”, wydanej nakładem Wydawnictwa Marginesy. Christie Watson nie marzyła całe dzieciństwo o tym, żeby zostać pielęgniarką. Jak opisuje w swojej książce, pomysłu na siebie szukała długo… często zmieniała zdanie, ale do bycia pielęgniarką została w pewnym sensie naznaczona już podczas pracy z pacjentami. Weszła w to. Nawet gdy zemdlała podczas pobierania krwi (krew była pobierana jej, a nie przez nią…) na samym początku długiej drogi do uzyskania uprawnień – nie poddała się, nie wycofała, nie zrezygnowała. W trakcie stażu, a później kariery trafiała na różne oddziały, różnych pacjentów, ich schorzenia, a także na różne pielęgniarki. Ta książka nie jest jednak jedynie zbiorem opowieści z jej czasu pracy, ponieważ autorka przewija w niej także informacje dotyczące historii tego zawodu, jego początków. Nie brakuje w tej książce także (z perspektywy laika) ciekawostek związanych z medycyną oraz innych dygresji.

Watson w swojej opowieści o byciu pielęgniarką wpuszcza czytelnika w różne zakamarki szpitalnych oddziałów – zderzając czytelników tym samym z różnymi chorobami i opowieściami o ludzkich losach. Jedne jeżą włos na głowie, drugie wyciskają łzy… ale są też takie, które wywołują uśmiech na twarzy i przynoszą nadzieję. Niezmienny jest jednak ogrom związanych z nimi emocji. Co ważne, autorka nie próbuje nikogo wybielać – pokazuje jednak złożoność codziennych zadań pielęgniarek. Nie stroni w opowieściach od poruszania wątków z życia osobistego – postrzegam to jako plus, ponieważ przez jej uwikłanie w opisywane sytuacje, nabierają one autentyczności. Autorka na wstępie zaznacza jednak, że nie należy traktować jej opowieści 1:1, ponieważ w celu ukrycia tożsamości osób, które spotkała na swojej zawodowej drodze, połączyła opisy pewnych postaci i sytuacji.

„Pielęgniarki” są książką dość nierówną – zachwiana jest linia czasowa w stosunku do chronologii życia autorki – trochę błądzimy jako czytelnicy tej historii, przechodząc od jednej do drugiej historii, które nie zostały jednak w konkretny sposób uporządkowane. Nie zawsze też narracja poprowadzona jest porywający sposób. To odpowiednia książka przede wszystkim dla osób zainteresowanych światem medycznym, pracą w nim. Z pewnością z zainteresowaniem sięgną po nią osoby, którym spodobało się na przykład „Będzie bolało” Adama Kaya, choć to półka nieco niższa. Nie ma w tej pozycji jednak przesytu krwawych obrazów, medycznych szczegółów, które wrażliwszych mogą przyprawić o nudności. To ciekawe wprowadzenie do okołomedycznych tematów i zawodów, pokazujące złożoność i trudność sytuacji, z którymi na co dzień stykają się szeroko rozumiani medycy.

Zawód pielęgniarki jest niedoceniany – nie da się tego ukryć. Pielęgniarki nie są ulubioną grupą zawodową, kojarzą się z raczej z niesympatycznymi „pigułami”. Zmianie sytuacji nie sprzyjają jednak także niskie płace, duże obciążenie psychiczne, fizyczne i odpowiedzialność związana z tym zawodem. O tym często się zapomina. Udając się do lekarza, stykając się z pielęgniarkami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka dla tych, którzy widzą szklankę zawsze do połowy pustą, by zobaczyli, że nic dobrego im z tego nie przyjdzie… oraz dla tych, którzy widzą szklankę zawsze do połowy pełną, by utwierdzili się w swoim przekonaniu, że postępują prawidłowo, a ich działanie – sposób podejścia do życia może przynieść im wiele korzyści. Janice Kaplan, wydawca prasowy, dziennikarka, autorka takich książek jak „Faceci, których nie poślubiłam” czy „Dzienników botoksowych” postanowiła zmienić swoje podejście i zaprosić do swojego życia wdzięczność. Ten rok pracy nad odczuwaniem wdzięczności zaowocował nie tylko zmianami w różnych aspektach jej życia, ale także stworzeniem „Dzienników wdzięczności”.

Autorka w sylwestrową noc obiecała sobie, że będzie odczuwać wdzięczność i dostrzegać pozytywną stronę tego, co jej się przytrafia. To był jej plan na nadchodzący rok. Plan, a zarazem wyzwanie. Wdzięczność do swojego życia postanowiła wprowadzać etapami. Jej działania objęły różne aspekty życia jak małżeństwo, miłość, kontakty z dziećmi, pieniądze, praca, dobytek materialny, podejście do natury, zdrowia, własnego wyglądu, problemów i relacje z bliskimi. Janice Kaplan w swojej książce przytacza swoje działania w tym zakresie, które ostatecznie pozwoliły jej kształtować własne samopoczucie, poprawić relacje z bliskimi, więź z mężem, uzdrowić swoją relację z pieniędzmi i rzeczami materialnymi. Amerykańska autorka wspomina także rozmowy z naukowcami, którzy temat wdzięczności poruszali w swoich badaniach. Tym samym dochodzi do zgłębienia zagadnienia dobroczynnego wpływu wdzięczności na różne aspekty życia.

I na tym etapie chcę wspomnieć o jednym (dla mnie) ogromnym minusie tej pozycji. W opisie na okładce możemy przeczytać, że autorka w zgłębianiu dobroczynnego wpływu wdzięczności bazuje również na szeroko zakrojonych badaniach. Tak, autorka wspomina w tej książce o wielu badaniach przeprowadzonych przez wielu naukowców. Wymienia tych naukowców z imienia i nazwiska. Przytacza ich eksperymenty, ich wyniki. Niestety jednak w książce nie ma ani jednego przypisu do nich i ani jednej pozycji bibliograficznej. I o ile rozumiem, że to nie jest książka naukowa, a coś na kształt poradnika, to jednak uważam, że brak jakiejkolwiek bibliografii jej szkodzi. W mojej opinii przez to książka bardzo dużo traci – i nie ma dla mnie znaczenia, że byłaby to bibliografia w języku angielskim. Jest to dla mnie duża, spłycająca tę pozycję niedoróbka. Dostrzegając jednak pozytywne strony tej książki chciałabym zwrócić uwagę, że została pięknie wydana w twardej okładce. Wielkość czcionki, kolor papieru to wszystko składa się na ogólną przyjemność kontaktu z nią.

"Dzienniki wdzięczności" to książka o dostrzeganiu pozytywnych stron, ale ona sama nie niesie za sobą jedynie pozytywnych odczuć. Pierwsze dwa rozdziały miałam wrażenie, że jest bardzo sprawnie napisana pod względem warsztatu pisarskiego. Im dalej w las… tym bardziej byłam jednak znużona, bo autorka wprowadzała zbyt dużo objaśnień dotyczących tego, w jakich okolicznościach spotkała się z konkretną osobą. Przy czym za mało było dla mnie konkretnej treści, nawet jeśli miałaby ona postać typowych przykładów z życia autorki. To wszystko umknęłoby mojej uwadze, gdyby była 60-80 stron krótsza.

„Dzienniki wdzięczności” Janice Kaplan, choć mogłyby być nieco krótszą pozycją, to jednak ogólne wrażenie wywołują bardzo dobre. To książka, która napawa optymizmem pokazując, że często nasze negatywne emocje… niczego nie zmienią na lepsze. Poszukiwanie pozytywnych stron spotykających nas zdarzeń ma wpływ na nasze relacje z innymi, nasz układ odpornościowy i inne aspekty, które w ogólnym rozrachunku przekładają się na nasz ogólny komfort życiowy.

Książka jest uporządkowana, a podział na poszczególne rozdziały, w których autorka skupia się na innych wątkach dotyczących wdrażania wdzięczności w swoje życie usprawnia jej czytanie. Mam wrażenie, że z tej pozycji można wynieść dla siebie naprawdę dużo cennych spostrzeżeń, które choć mogą wydawać się banalne… czasami są ważne do uświadomienia czarno na białym. „Dzienniki wdzięczności” bardzo pozytywnie we mnie rezonują – podczas lektury pozaznaczałam sobie ulubione, najbardziej przemawiające do mnie cytaty i wiem, że jest to książka, do której będę wracać i którą będę polecać. To poradnik, ale dobrze, solidnie napisany, którego autorka nie karmi nas samymi truizmami. Rozgrzewa serce, pobudza do zmian. Bardzo polecam dla osób, którym przydałoby się w życiu więcej wdzięczności… lub dla tych, które potrzebuję utwierdzenia, że ich droga wdzięczności i akceptacji jest tą właściwą.

Książka dla tych, którzy widzą szklankę zawsze do połowy pustą, by zobaczyli, że nic dobrego im z tego nie przyjdzie… oraz dla tych, którzy widzą szklankę zawsze do połowy pełną, by utwierdzili się w swoim przekonaniu, że postępują prawidłowo, a ich działanie – sposób podejścia do życia może przynieść im wiele korzyści. Janice Kaplan, wydawca prasowy, dziennikarka, autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Karin Slaughter to dla mnie pisarski pewnik w temacie świetnej, porywającej literatury, która porwie mnie na kilka godzin do swojego świata. Po jej książki zawsze sięgam z ogromną chęcią… i w dodatku nigdy mnie nie zawodzą. „Po tamtej stronie” jest książką należącą do cyklu, a konkretnie jedenastą częścią cyklu ze śledczym Willem Trentem, ale… uwaga… mimo, że rewelacyjnie byłoby czytać tę książkę posiadając znajomość poprzednich tomów – nie przekreślajcie jej, jeśli ich nie znacie. Tym bardziej, że do uniwersum tego świata należy także wcześniejszy cykl „Hrabstwo Grant”, którego postacią jest późniejsza dziewczyna Willa. Znajomość poprzednich książek z tego cyklu, co prawda podnosi dodatkowo walory kwestii fabularnych – szczególnie w zakresie stałych, przewijających się przez cykl postaci jak Will, jego dziewczyna – lekarz medycyny sądowej Sara czy jego partnerka zawodowa Faith, ale nie jest niezbędna do odnalezienia się w fabule. W 2016 roku czytałam ósmą część cyklu o Willu, wcześniej siódmą… i tyle... ale i tak czytało mi się tę książkę świetnie. Choć… muszę przyznać, że darzę powieści Slaughter taką sympatią, że nawet przeszło mi przez myśl, że kiedyś z chęcią przeczytałabym wszystkie części z obu wspomnianych cykli – po kolei. I jestem coraz bliższa realizacji tego pomysłu.

Trzy lata przed główną osią wydarzeń na oddział ratunkowy podczas dyżuru Sary trafia młoda dziewczyna – studentka wydziału medycyny. Jest poturbowana. Mówi, że została zgwałcona. Nie udaje jej się uratować. Sara zdążyła jednak złożyć jej jeszcze obietnicę, że znajdzie sprawcę gwałtu i doprowadzi go do odpowiedzialności. Jak się okazuje, obietnica ma również wymiar osobisty. Sara również została przed laty zgwałcona. Wraz z rozwojem sprawy okazuje się jednak, że te dwie sprawy są powiązane dużo bardziej, a przede wszystkim w realny sposób. Mimo, że gwałciciel Sary został złapany. Wraz ze swoim narzeczonym Willem oraz jego partnerką Faitch zaczynają balansować na granicy prawa, by odkryć co dokładnie wydarzyło się 15 lat wcześniej… czego nie dostrzegła Sara?

Fabuła wydawała mi się po lekturze pierwszych stron nieco przewidywalna, ale szybko zmieniłam zdanie. Ostatecznie uważam, że momentami była zbyt rozwleczona, a autorka próbowała utrzymać napięcie zbyt długo. Nie mniej, choć oczywiście niektóre wątki można było rozwikłać szybciej, to część zwrotów akcji czy rozwiązań zapierały dech w piersi. Czytałam z zapartym tchem myśląc „co będzie dalej? No co?”. I zakończenie, choć po części przewidywalne… to jednak i tak w końcowej scenie mnie zaskoczyło. Te wszystkie zaskoczenia to ogromne plusy. Opowiedziana w tej części historia to osobna opowieść. Oczywiście, pojawiają się nawiązania do życia osobistego postaci, luźne nawiązania do spraw z przeszłości – wszystko zostaje jednak wyjaśnione i nie ma problemu z odnalezieniem się w fabule.

To kolejna część cyklu o Willu Trencie, ale autorka przykłada bardzo dużą wagę do kreacji postaci kobiecych. Sara, Faith… to mocne babki, inteligentne. I ja nadal jestem większą fanką Sary niż samego Willa. Will jest trochę zamknięty w sobie, z jednej strony macho… z drugiej ma w sobie dużo zagubienia i złości. Dba o relacje, ale także często się wycofuje. Mnie nie angażuje tak emocjonalnie, jak postać Sary. Jednocześnie mam wrażenie, że autorka poszła bardzo mocno w stronę kobiecych postaci, ale w pewnym momencie zaczęła przesadzać. Momentami był to manifest odnośnie tego jak kobiety mają źle. Bohaterki (także drugoplanowe) sprowadzają istotę kobiet do tych porzucanych, wykorzystywanych przez mężczyzn. Obiektów, o których mężczyźni myślą jedynie w aspektach seksualnych. Całą grupę mężczyzn stawiają w pozycji potworów, drapieżników. Przez to, że te spostrzeżenia odnośnie mężczyzn padały z ust kilku bohaterek, a nie jednej odniosłam wrażenie występowania pewnego seksizmu względem mężczyzn. Czasami byłam tym zmęczona. Rozumiem jednak, że miało to mieć wymiar społeczny, podkreślający skalę jaką mają nadużycia seksualne... i zdecydowanie Slaughter w tej książce zwraca uwagę na aspekt niechcianego dotyku, podejścia społeczeństwa, częstego obarczania winą ofiar gwałtu, uzależnienia kobiet od mężczyzn pod względem finansowym, przemocy psychicznej oraz fizycznej i tym podobnych zagadnień.

Slaughter świetnie pisze. Buduje wielowątkowe intrygi i napięcie. Radzi sobie także z kreacją bohaterów, którzy nie są jednowymiarowi. Do tego są charakterystyczni, niestworzeni na jedno kopyto. „Po tamtej nocy” to ciekawa powieść sensacyjna, która jednocześnie spodoba się także fanom całego cyklu, ponieważ rozwija kolejne wątki z życia Sary i Willa dopełniając ich biografie. Autorka zmusza do krytycznego myślenia, nie oferując jedynie łatwej rozrywki w postaci powieści sensacyjnej. Czy sięgną po następne powieści Slaughter? Z pewnością tak!

Moja ocena: 8/10

Karin Slaughter to dla mnie pisarski pewnik w temacie świetnej, porywającej literatury, która porwie mnie na kilka godzin do swojego świata. Po jej książki zawsze sięgam z ogromną chęcią… i w dodatku nigdy mnie nie zawodzą. „Po tamtej stronie” jest książką należącą do cyklu, a konkretnie jedenastą częścią cyklu ze śledczym Willem Trentem, ale… uwaga… mimo, że rewelacyjnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Chłopiec z latawcem" jest jedną z tych niewielu pozycji, po które sięgnęłam po raz drugi... Pierwszy raz książkę Hosseina przeczytałam w lipcu 2016 roku – od tego czasu błąkała się po moich myślach. Zapadła w pamięć jako dawka naprawdę dobrej i przejmującej literatury. Drugie spotkanie z "Chłopcem z latawcem" było równie poruszające, ciekawe i angażujące jak to pierwsze. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że "Chłopiec z latawcem" jest powieścią, po którą naprawdę warto sięgać.

"[...] grzechem jest tylko jedno. Mianowicie kradzież. Wszystkie inne grzechy są formą kradzieży. [...] Gdy zabijasz człowieka, kradniesz życie – ciągnął tato. - Kradniesz żonie prawo do męża, zabierasz dzieciom ojca. Gdy kłamiesz, kradniesz komuś prawo do prawdy. Gdy oszukujesz, kradniesz prawo do uczciwości."

Khaled Hosseini, "Chłopiec z latawcem"

Khaled Hosseini to afgański pisarz piszący po angielsku, a jego powieść "Chłopiec z latawcem" to już powieść kultowa. Mimo kiepskiej ekranizacji, "Chłopiec z latawcem" jest książką, która trafiła na listę 100 książek, które wg BBC trzeba przeczytać przed śmiercią. "Chłopiec z latawcem" jest przejmującą opowieścią o przyjaźni, kłamstwie, relacjach w rodzinie, strachu i Afganistanie – wczoraj i dziś. Jedyną wadą tej powieści jest fakt, że jest to fikcja literacka. Bardzo dobra fikcja literacka...

Głównym bohaterem powieści Khaleda jest Amir. Poznajemy go w latach siedemdziesiątych XX wieku. Dwunastoletni wówczas Amir jest synem zamożnego i cenionego człowieka. Wychowuje się jednak w domu bez kobiet, bowiem jego matka zmarła podczas porodu. Amir nieustannie próbuje nawiązać kontakt z ojcem, jednak w jego odczuciu... wyraźnie nie wpisuje się w obraz jego syna. Chcąc zdobyć uznanie ojca, bierze udział w konkursie puszczania latawców. Wygrywa. Nie udałoby mu się to jednak bez pomocy o rok młodszego Hasana, syna służącego. Pierwszym słowem Hasana było słowo "Amir", a on sam w domu ojca Amira zresztą tak samo jak jego ojciec jest traktowany bardzo dobrze. Wręcz jak członek rodziny, który po prostu ma pewne obowiązki. Amir i Hasana łączy zażyłość, która jednak nie dochodzi do głosu w towarzystwie obcych. Dochodzi do tragedii. Amir jest świadkiem napaści bandy miejscowych chłopaków na Hasana. Nie reaguje... nawet wtedy, gdy widzi jak ich psychopatyczny przywódca gwałci Hasana. Po tym relacja chłopaków zmienia się nie do poznania. Amir nie mogąc pogodzić się ze swoim tchórzostwem zaczyna obwiniać wszystkich, a już w szczególności Hasana... Dwadzieścia pięć lat później Amir jest cenionym pisarzem. Ma żonę, dom, a jednak cały czas nie może zaznać spokoju. Tajemnice z przeszłości męczą go i nie pozwalają spokojnie spać. Przeszłość zamierza go dogonić...

Amir to chłopak, którego z początku bardzo polubiłam. Na skutek wydarzeń do których doszło... w pewnym momencie to się zmieniło. Nie zawsze było mi łatwo zrozumieć zachowanie Amira – jego ułomności jako dziecka, ale także jako już dorosłego człowieka. Jednak to właśnie przez te ułomności obraz stworzony przez autora zyskuje na prawdziwości. Będąc tchórzliwym człowiekiem, a przy tym dzieckiem niedowartościowanym przez brak uwagi ze strony ojca cały czas próbuje uciekać przed odpowiedzialnością. Pragnie być gwiazdą, ale idąc po najmniejszej linii oporu. Kiedy doszło do tragedii Hasana był dzieckiem, więc nie można go obwiniać w tej sprawie. To jego zachowanie potem budzi mój największy bunt... myślę jednak, że w tej kwestii zaparł się w swoich odczuciach i trwał w tych samych emocjach jeszcze lata później. Zabrakło przefiltrowania tamtych tragicznych wydarzeń przez późniejsze doświadczenia i zdobytą wiedzę. Amir jak i reszta bohaterów "Chłopca..." to postacie niesamowicie barwne pokazujące różne postawy wobec życia, moralności, kwestii odkupienia, a także wobec bycia uchodźcą. To także różne podejście do kultury... W powieści pada wymiana zdań o tym, że Amir był zawsze turystą w Afganistanie – amerykańskie ubrania, zabawki, samochody. Kultury Afganistanu zakosztował dopiero w dorosłości, a wcześniej żył w "amerykańskim Afganistanie". To odbiło się na jego późniejszym myśleniu i na tym jak różni są bohaterowie tej powieści. "Chłopiec z latawcem" jest tak pasjonującą powieścią, że mogłabym pisać jeszcze o samych bohaterach godzinami, ale nie chcę zdradzać zbyt wiele...

"Chłopiec z latawcem" ujmuje swoją prawdziwością ukrytą pośród literackiej fikcji. Bardzo ważne są ukazane w niej relacje Amira z innymi bohaterami. Relacje bardzo często skomplikowane. Na wierzch wybija się tu oczywiście relacja Amira z ojcem. Ojciec Amira nie jest złym człowiekiem, ale nie potrafi okazać czułości Amirowi, co jednak swoje wytłumaczenie znajduje dopiero kilkadziesiąt lat później... Autor jednak nie pozostawia niczego bez odpowiedzi, a każde zdanie w jego powieści zostało gruntowanie przemyślane i ma ogromne znaczenie. Wraz z przewracaniem kolejnych stron czytelnik przekonuje się jak ważne jest zwracanie w tej książce uwagi na niuanse...

Khaled Hosseini stworzył książkę ważną także ze względu na umiejscowienie jej akcji w Afganistanie. Autor ukazując historyczne przemiany i turbulencje jakim był poddawany Afganistan, jego bujną historię... robiąc to wszystko w sposób nienatarczywy ściąga wzrok czytelnika w tamtą stronę. Pokazuje, że kiedyś Afganistan wyglądał inaczej – był miejscem dziecięcej sielanki, miejscem dobrym jak każde inne. W pewnym momencie ważnym elementem tej powieści stała się kultura tego państwa, obyczaje związane z zaślubinami i nie tylko. Było to bez wątpienia ciekawe doświadczenie tym bardziej, że nieskażone mową polityczną.

"Chłopiec z latawcem" to świetna książka, którą bardzo dobrze się czyta. Wzruszające studium o relacjach w rodzinie, przyjaźni, winie i odkupieniu. Ukazuje Afganistan w sposób bardzo bliski. Khaled Hosseini napisał książkę, która zapada w pamięć i pokazuje, że nigdy nie jest za późno, aby odkupić swoje winy. Pokazującą, że to nie nasze przewinienia nas definiują, a raczej to czy próbujemy im zaradzić. "Chłopiec z latawcem" to wreszcie książka zaskakująca i nierzadko bardzo głęboka, z wyrazistymi bohaterami, napisana bardzo dobrym językiem. To jedna z tych uniwersalnych powieści w których można odnaleźć każdy motyw, każde zagadnienie, każde uczucie... Wielowymiarowa i wspaniała.

"Chłopiec z latawcem" jest jedną z tych niewielu pozycji, po które sięgnęłam po raz drugi... Pierwszy raz książkę Hosseina przeczytałam w lipcu 2016 roku – od tego czasu błąkała się po moich myślach. Zapadła w pamięć jako dawka naprawdę dobrej i przejmującej literatury. Drugie spotkanie z "Chłopcem z latawcem" było równie poruszające, ciekawe i angażujące jak to pierwsze....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytać dwudziesty drugi tom serii bez znajomości prozy autora, a co za tym idzie chociaż jednego tomu z poprzednich? Szaleństwo. Szaleństwo o które się pokusiłam. Sięgając po "Nocną rundę" Lee Childa kierowałam się jedynie zapowiedziami wydawcy. Wiedziałam, że to kolejny tom serii... z tym, że nie spodziewałam się, że jest ona tak obszerna. To z pewnością szaleństwo, ale czy błąd? Niekoniecznie. Z lektury "Nocnej rundy" czerpałam przyjemność na poziomie fabularnym powieści kryminalnej, choć i tu miałam parę zastrzeżeń. "Nocną rundą" nie mogłam się zachwycić. Zadziałała moja ignorancja (a więc nieznajomość poprzednich tomów) czy też pycha autora, który wyszedł z założenia, że czytelnik sięgający po "Nocną rundę" zna poprzednie tomy?

Nie chodzi tu o wątki fabularne – na poziomie fabularnym książka jest jasna do zrozumienia, a główna akcja zamknięta w jednym tomie. Zacznijmy jednak od samego początku... główny bohater, Jack wyrusza w poszukiwaniu dziewczyny, która sprzedała sygnet, który stanowił formę przywileju w akademii West Point. Jest przekonany, że musiało wydarzyć się w jej życiu coś złego... co ją do tego zmusiło. Chce odkryć tę tajemnicę. Pozostali bohaterowie domyślają się, że chce w ten sposób spłacić jakiś dług – czytelnik także zdaje sobie z tego sprawę. Jednak o jaki dług chodzi? Bez znajomości poprzednich części się tego nie dowiemy. Poznajemy silnie zbudowanego mężczyznę, który nie cacka się ze zbrodniarzami, a przez niektórych porównywany jest do Wielkiej Stopy, jednak tak naprawdę – nie poznajemy jego charakteru. Wiemy jak żyje – jest wolnym strzelcem, nie ma komórki, domu, samochodu, zobowiązań i jest gotów łamać prawo. Jednak co go ukształtowało? Jak do tego doszło? I dlaczego tak się zachowuje? Otrzymujemy już wyraźnie ukształtowaną postać, o której powinnyśmy wiedzieć już wszystko za sprawą poprzednich tomów. Nie chodzi bynajmniej o to, żeby autor w powieści streszczał doświadczenia życiowe bohatera z poprzednich dwudziestu jeden książek, jednak tu nie ma tego w ogóle. Brak jakichkolwiek retrospekcji pozwalających lepiej zrozumieć bohatera sprawił, że to była dla mnie bardzo uboga pod względem charakterologicznym lektura. Z pozostałymi bohaterami, którzy pojawiają się tylko w tej części sytuacja wygląda lepiej, choć też nie jest satysfakcjonująca. Takie to mdłe i płytkie.

A West Point? Jeśli już mówimy o tym, że to taka trudna do przeżycia / przetrwania szkoła... podajmy jakieś przykłady. Zobrazujmy. Przecież – bądźmy szczerzy – nawet czytelnik, który zna poprzednie tomy, czyta coś więcej niż powieści Childa o Reacherze, więc niekoniecznie będzie potrafił odtworzyć obraz tej szkoły. Ale dobra... załóżmy, że autor napisał tę powieść dla czytelnika świetnie postać Jacka i jego doświadczenia znającego... lub, że mamy do czynienia z czytelnikiem, którego interesuje jedynie wątek kryminalny / czy też sensacyjny. Niestety i tu nie było tak dobrze jak miało być.

"Nocna runda" to z początku ogromnie nużąca książka. Główny bohater udaje się do miasta X, znajduje pierścień, wydobywa informacje od osoby Y, przenosi się do miasta A, zdobywa informacje od osoby B, przenosi się do miasta D, zdobywa informacje od osoby E. Zawsze z trudem, zawsze podróżując autostopem i opowiadając napotkanym osobom o tym w jakim celu podróżuje. Z początku też wspomina co jakiś czas o kobiecie, z którą spędził pewien czas, a która go zostawiła... snując refleksję na temat tego co ona aktualnie robi. Autor nagle ten wątek niespodziewanie urywa. Gdzieś tak w połowie cała historia zaczyna nabierać rumieńców, akcja delikatnie się rozkręca, jednak i tak więcej w tej książce swojskości i nostalgii niż zapierającej dech w piersi fabuły.

Śmieszne, bo w sumie "Nocna runda" mi się podobała. To nie był stracony czytelniczo czas, jednak bez wątpienia mogłam go spędzić lepiej. Stosunkowo kiepskie portrety psychologiczne bohaterów i skupienie uwagi przez autora na akcji, która swoją drogą także nie wbijała w fotel – nie opłaciło mu się. Po prostu. Czegoś mi w tej książce podczas jej lektury zabrakło – niestety nie chodzi tu jedynie o brak znajomości poprzednich książek z serii. W miarę ciekawy pomysł na fabułę nie został w pełni dopracowany, akcji było też za mało, portretów psychologicznych bohaterów prawie w ogóle. W połowie zrobiło się lepiej – ciekawiej, spójniej, mniej schematycznie, jednak to nadal nie była petarda. Ogółem "Nocne runda" to sympatyczna, w miarę ciekawa powieść kryminalna, jednak nie spełniła do końca moich oczekiwań. Zabrakło mi częstszego nerwowego wstrzymywania oddechu i choć przez ostatnią część książki... przeleciałam bardzo szybko to jednak cały czas uważam, że to nie to. Do losów Jacka Reachera wrócę w przyszłości. Nie wykluczam także, że sięgnę np. po pierwszy tom tej serii, aby lepiej zaznajomić się z głównym bohaterem. Na chwilę obecną – czuję ogromny niedosyt. Tym bardziej, że nie zabrakło w tej książce błędów logicznych, sytuacji nieprawdopodobnych. I nie - to nie jest mięsista, mocna i męska literatura. Sytuację ratuje dobre pióro autora i stworzenie kameralnej atmosfery.

Czytać dwudziesty drugi tom serii bez znajomości prozy autora, a co za tym idzie chociaż jednego tomu z poprzednich? Szaleństwo. Szaleństwo o które się pokusiłam. Sięgając po "Nocną rundę" Lee Childa kierowałam się jedynie zapowiedziami wydawcy. Wiedziałam, że to kolejny tom serii... z tym, że nie spodziewałam się, że jest ona tak obszerna. To z pewnością szaleństwo, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

XX - wieczny klasyk, autor jednej z najbardziej bulwersujących ale także najchętniej czytanych w XX wieku powieści, amerykański pisarz rosyjskiego pochodzenia, Vladimir Nabokov. Autor "Lolity" w latach 40. i 50. mieszkając w USA, pracował jako wykładowca literatury - jego wykłady zostały zebrane w trzech tomach: "Wykłady o Don Kichocie", "Wykłady o literaturze rosyjskich" i "Wykłady o literaturze" (gdzie opowiadał o literaturze amerykańskiej). Wykłady dotyczące literatury rosyjskiej są najbardziej subiektywne... i chyba samemu autorowi najbliższe - to w tej literaturze i kulturze był wychowywany, to ta literatura tworzyła jego świat w pierwszych latach obcowania z literaturą. Jednak... jak to bywa z pozycjami Nabokova wydawanymi w wydawnictwie Aletheia w tej pozycji nie liczy się jedynie jej główna treść dotycząca poszczególnych rosyjskich dzieł, ale także (a może przede wszystkim?) to jak bardzo Nabokov był zafascynowany literaturą, jak ważną rolę odgrywała w jego życiu... momentami odziera ją z patosu, jest przeciwny wszelkim interpretacjom zmierzającym ku nadinterpretacjom i zachwyca: lekkością swojej wypowiedzi i osobowością.

W "Wykładach o literaturze rosyjskiej" zostały zawarte teksty "Rosyjscy pisarze, cenzorzy i czytelnicze" (wprowadzenie wręcz niezbędne do tego tomu, otwierające oczy i pozwalające wkroczyć w świat rosyjskiej literatury), "Sztuka przekładu", "Filistrzy i filisterstwo" oraz główna, najważniejsza część... tj. teksty dotyczące rosyjskich pisarzy (ich zarysy biograficzne - napisane z polotem, wzbogacone o ciekawostki, a jednocześnie obfitujące w informacje ważne dla rozwoju ich twórczości) i ich dzieł. Te wszystkie teksty zostały odtworzone na podstawie notatek Nabokova (jeśli mieliście okazję przeczytać zbiór wywiadów z nim, wydanych w zbiorze "Własnym zdaniem" doskonale wiecie, że Nabokov nigdy nie "szedł na żywioł", a każdą swoją wypowiedź musiał mieć wcześniej spisaną na kartce). Opracował je już w 1981 roku (czyli cztery lata po śmierci Nabokova) Fredson Bowers - to ten pan odpowiada także za przedmowę - z zadaniem poradził sobie bardzo dobrze! Tym samym czytelnicy otrzymali książkę, w której omówione zostało kilkanaście pozycji niezwykle ważnych dla literatury rosyjskiej.

Kilkanaście pozycji, 6 biografii + teksty dodatkowe... już po tym możecie się zorientować, że nie są to teksty obszerne. Nabokov w swoich bardzo subiektywnych wypowiedziach skupiał się na poszczególnych wątkach, niekiedy szczególikach. Jego teksty są wyraziste, niektóre oburzają, inne otwierają oczy. Nabokov o literaturze opowiadał oryginalnie, niekiedy na przekór wszystkim innym mądrym wykładowcom i krytykom. Skupiał się nie tyle na walorach estetycznych... co na odczuwaniu literatury. To inteligentne, niekiedy zabawne, zawsze przewrotne i oryginalne teksty, których się nie czyta - je się połyka.

Nabokov pod lupę wziął następujące pozycje: "Martwe dusze" i "Szynel" Nikołaja Gogola; "Ojcowie i dzieci" Iwana Turgieniewa; "Zbrodnia i kara, "Notatki z podziemia, "Idiota", "Biesy" i "Bracia Karamazow" Fiodora Dostojewskiego; "Anna Karenina" i "Śmierć Iwana Iljicza" Lwa Tołstoja; "Pani z pieskiem", "W parowie" i "Mewa" Czechowa oraz "Na tratwie" Maksyma Gorki. Najwięcej słów w "Wykładach..." poświęcił Dostojewskiemu, którego uważał za miernego, nieporządnego, piszącego zawsze w pośpiechu pisarza... raczej skupiał się na jego krytykowaniu, ale... choć subiektywna to jest to także krytyka inteligentna, która ma swoje uzasadnienie. I tak... jak darzę czytelniczą miłością "Zbrodnię i karę", o której Nabokov wypowiedział wiele niepochlebnych słów... to jednak te wszystkie jego argumenty: przemawiają do mnie. Zawarte w tym zbiorze teksty poruszają trybiki do myślenia, analizowania i odkrywania na nowo wszystkich przedstawionych tu pozycji.

Nabokov we "Wykładach o literaturze rosyjskiej" przedstawia niedoskonałość Czechowa, pisze o finezji Tołstoja, a Gorkę kwalifikuje jako bardzo kiepskiego pisarza... czytelnik sięgający po tę pozycje nie musi się z tymi wszystkimi sądami zgadzać: nie mniej są to sądy człowieka świetnie wykształconego, uznanego na świecie pisarza, który swoim literackim dobytkiem (a mowa tu przecież także o takich powieściach jak "Zaproszenie na egzekucję", "Pnin" i wielu innych) zdumiewa i zachwyca do dnia dzisiejszego. "Wykłady o literaturze rosyjskiej" to bardzo ciekawa, inspirująca, zachęcająca do czytania i odkrywania literatury na nowo pozycja: lektura obowiązkowa dla wszystkich sympatyków literatury rosyjskiej... i literatury w ogóle. Nabokov pokazuje jak powinno się o literaturze mówić i pisać.

Moja ocena: 8/10

XX - wieczny klasyk, autor jednej z najbardziej bulwersujących ale także najchętniej czytanych w XX wieku powieści, amerykański pisarz rosyjskiego pochodzenia, Vladimir Nabokov. Autor "Lolity" w latach 40. i 50. mieszkając w USA, pracował jako wykładowca literatury - jego wykłady zostały zebrane w trzech tomach: "Wykłady o Don Kichocie", "Wykłady o literaturze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie lubię zbiorów opowiadań, jednak niesamowicie cenię pozycje wydawane w serii Archipelagi, wydawnictwa W.A.B. Archipelagi to dla mnie synonim dobrej, ciekawej, polskiej literatury, która bynajmniej nie należy do tej lekkiej, łatwej i przyjemnej. To literatura godna uwagi. Aleksandra Zielińska, autorka "Przypadku Alicji", nominowanym do Nagrody Conrada oraz powieści "Bura i szał", nominowanej do Nagrody im. Witolda Gombrowicza w "Kijankach i kretowiskach" rozbudza emocje, porusza, wzbudza niepokój i zachwyca... Udowodnia, że niekiedy mniej znaczy więcej. "Kijanki i kretowiska" to zbiór jedenastu niebanalnych opowiadań - lepszych i gorszych fabularnie, ale zawsze zachwycających językowo i narracyjnie.

Aleksandra Zielińska, niespełna trzydziestoletnia autorka rewelacyjnie radzi sobie z pobudzaniem strun w czytelniku dotychczas uśpionych lub w uśpieniu pozostających. Bohaterami jej opowiadań w dużej mierze są dzieci - ogarnięte dojrzewaniem. Zielińska przedstawia ten krótki okres życia, który niesie za sobą wiele niewiadomych, a niekiedy nawet grozę. Grozę związaną z dojrzewaniem na różnych etapach, momentach i sytuacjach w życiu. Uzdolniona prozaiczka zaczarowuje świat widzielny - doprowadza do zbiegnięcia się dwóch światów - tego wymyślonego oraz prawdziwego. Świata, w którym na dojrzewającego człowieka czeka wiele niebezpieczeństw... a niepokój mogą budzić nawet guziki.

"Kijanki i kretowiska" są bardzo mrocznym zbiorem opowiadań. Po lekturze każdego z nich w czytelniku roi się od pytań... na które nie znajduje odpowiedzi. To od niego zależy jaki koniec i wytłumaczenie przypisze przedstawionym opowieściom. Zielińska mistrzowsko panuje nad swoim piórem, tworząc powieść tak zgrabną stylistycznie, że trudno się od niej oderwać. Jest panią swoich opowieści - wprowadza czytelnika w aurę mroku, niepokoju i niedomówień - niedomówień, które sprawiają, że życie może zamienić się w małe piekiełko. W opowiadaniach Zielińskiej nie ma miejsca na sielankę, poczucie bezpieczeństwa towarzyszące dzieciństwu... świat pełen tajemnic i niedostępnych dotychczas dla dziecka rejonu - na to nie pozwala. Inicjacja ku dorosłości wiąże się z bolesnymi przemianami i przejściami.

Nie chodzi o to, że dobro toczy nieustanną walkę ze złem - ważne jest raczej to, że zło cały czas czyha gdzieś obok dobra. Czeka na moment dekocentracji, nieuwagi, aby wyciągnąć swe szpony. Zbiór opowiadań Zielińskiej budzi w czytelniku lęk... czasami nawet większy niż horrory poprzez stopniowe odchodzenia od z pozoru bezpiecznych wątków, wydarzeń, międzyludzkich relacji. Mrok i niepokój budzi w czytelniku tak wyraźnie ukazana rzeczywistość. Świadomość, że wydarzenia opowiedziane w "Kijankach i kretowiskach" nie są jedynie wymysłami autorkami, a opowieściami, które cały czas gdzieś się rozgrywają... ludzkimi tragediami, niepokojami i bitwami ubranymi niezwykle subtelnie i pięknie w słowa. Opowiadania zawarte w tym tomie zasługują na uwagę ze względu na naprawdę wysoki poziom literackim, jakim zostały napisane; ze względu na umiejętności, które posiada autorka: wpływania na czytelnika, tworzenia niebanalnych historii, stopniowania napięcia, opisywania świata jako areny na której cały czas toczy się walka między dobrem a złem, bezpieczenstwem i zagrożeniem, tworzenia niezwykłych portretów cierpiących, dojrzewających dzieci, które poruszą każdego czytelnika... a rodziców w szczególności.

Nie lubię zbiorów opowiadań, jednak niesamowicie cenię pozycje wydawane w serii Archipelagi, wydawnictwa W.A.B. Archipelagi to dla mnie synonim dobrej, ciekawej, polskiej literatury, która bynajmniej nie należy do tej lekkiej, łatwej i przyjemnej. To literatura godna uwagi. Aleksandra Zielińska, autorka "Przypadku Alicji", nominowanym do Nagrody Conrada oraz powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Umami" to debiut niezwykle utalentowanej pisarki, którego ważnym aspektem jest właśnie słowo "umami" oznaczające "pyszny", czyli określający jeden z pięciu smaków (zachęcam do zagłębienia się w ten temat - dowiecie się np. dlaczego ludzie tak chętnie jedzą pizzę i cheesburgery). Na Zachodzie jest jednak znany dopiero od niedawna. Laia Jufresa akcję swojej powieści umieściła na jednym z meksykańskich osiedli - stworzyła zamkniętą społeczność, której życie toczy się gdzieś poza realnym światem, narodowością, sytuacją w państwie. "Umami" to bardzo minimalistyczna pod względem ilości bohaterów i zwrotów akcji powieść, która jest jednak tak sympatyczna i niebanalna, że nie warto przechodzić obok niej obojętnie. Jufresa napisała piękną opowieść o ponoszeniu straty, radzeniu sobie z nią... i smakowaniu życia.

"Umami" to historia o stracie, śmierci, odchodzeniu i smaku - tym piątym, poznanym stosunkowo niedawno - o umami. To troszkę nieuchwytna fabularnie opowieść, którą poznajemy z perspektywy pięciolatki, czternastolatki, dwudziestoparolatki i faceta ok. sześćdziesięcioletniego... mieszanka wybuchowa, prawda? Oni wszyscy się znają, żyją na tym samym osiedlu (zresztą bardzo niewielkim, bo składającym się z zaledwie pięciu domów, a czterech rodzin) i zmagają się ze stratą, zmianami w swoim życiu. Obserwują i wyciągają wnioski... Ich doświadczenia, wspólne relacje, przedstawione na przestrzeni kilku lat, choć nie prowadzą do określonego punktu kulminacyjnego... wzbogacają czytelnika. Ta historia opowiedziana w "Umami" tak naprawdę nie ma wyraźnie zarysowanego początku ani końca, stanowi natomiast wycinek z życia społeczności, a raczej wchodzących w nią jednostek - oddalonych od świata pracy, rachunków, szkoły, a skupionej na osobistej stracie, dojrzewaniu i odchodzeniu.

"Umami" to powieść, którą trudno zakwalifikować do jakiejkolwiek kategorii... trudno opisać jej fabułę. To literatura, która stanowi ciekawe literackie spotkanie, jest niezobowiązująca, a jednocześnie bardzo przyjemna i... tu użyję określenia, którego zazwyczaj mówiąc o książkach nie stosuję - śliczna. Ten wiekowy rozstrzał między bohaterami ukazany bardzo zgrabnie przez autorkę za sprawą zróżnicowania językowego i mentalnego powieści sprawiło, że "Umami" stało się książką magiczną. Książka Jufresy jest bardzo kameralną opowieścią o grupce ludzi - ich życiu przed i po tragediach. Obawiałam się, że "Umami" będzie lekturą mentalnie obciążającą - zupełnie niepotrzebnie. W tej książce poradzenie sobie ze stratą to nie tylko zmaganie się ze śmiercią ukochanej osoby, ale także rozstaniem z drugą osobą, porzucenie swoich marzeń i aspiracji.

"Umami" nie posiada sprecyzowanej fabuły, ale oprócz aury, zbioru ciekawych opowieści, w które czytelnik daje się wciągnąć... warto zwrócić uwagę na dwa wątki, z którymi w literaturze można spotkać się naprawdę rzadko. Należy do nich motyw piątego smaku, tzw. umami. On pojawia się w tytule, w osiedlu na którym toczy się akcja, w rozmowach między bohaterami, jest szczególnie ważny dla jednego z narratorów. Nad wyraz interesujące są wątki towarzyszące sześćdziesięcioletniemu narratorowi - np. horoskopy i to z czym w literaturze spotkałam się po raz pierwszy... czyli aspekt lalek reborn, które kosztują bardzo dużo pieniędzy i do złudzenia przypominają prawdziwe dzieci. Dla jednym są przedmiotami do kolekcjonowania... dla innych stanowią namiastkę ukochanego dziecka, które odeszło lub którego nie można mieć. Jufresy pokazała ten problem w jednym z rozdziałów z wielkim wyczuciem, empatią i zrozumieniem dla drugiego człowieka - pokazała literacką klasę - widoczną nie tylko w umiejętnym posługiwaniu się piórem.

Powieść Jufresy zbiera bardzo różnorodne opinie - większość jednak się tą powieścią nie zachwyca... dla mnie jest niezwykle ciepłą i sympatyczną historią do przeczytania w jedno popołudnie. Nie wbija w fotel, ale sprawia, że człowiek odrywa się od swojego świata... to czytanie dla samej przyjemności obcowania ze słowem pisanym. Pomysł Jufresy, odizolowanie bohaterów od świata, stworzenie aury po trochu baśniowej, po trochu magicznej, próba wejścia w psychikę bohaterów,, zrozumienia istoty miłości, śmierci i straty... przekonuje mnie do siebie. "Umami", choć nie jest wybitną powieścią - jest niezwykle ciekawą na rynku wydawniczym pozycją, której warto poświęcić kilka godzin swojego czasu. "Umami" zajęło stałe miejsce w moim sercu - to jedna z tych pozycji, które przypominają mi dlaczego tak kocham literaturę.

"Umami" to debiut niezwykle utalentowanej pisarki, którego ważnym aspektem jest właśnie słowo "umami" oznaczające "pyszny", czyli określający jeden z pięciu smaków (zachęcam do zagłębienia się w ten temat - dowiecie się np. dlaczego ludzie tak chętnie jedzą pizzę i cheesburgery). Na Zachodzie jest jednak znany dopiero od niedawna. Laia Jufresa akcję swojej powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Otello"... odczytanym na nowo i uniwersalnie przez autorkę bestsellerowej "Dziewczyny z perłą". Przyznaję, że przed lekturą tej powieści nie znałam tej sztuki Szekspira, a akurat ta powieść, jej wydanie (miałam okazję przeczytać z tej serii np. także "Zimową opowieść", "Kupca weneckiego") nie zawiera żadnego wprowadzenia do projektu w ramach, którego powstała (stworzonego z okazji 400. rocznicy śmierci Szekspira) ani do samego pierwowzoru, jak to mieliśmy do czynienia w "Zimowej opowieści", gdzie na początku został przedstawiony zarys dzieła Szekspira. Czytałam tę powieść bez znajomości "Otello" (potem oczywiście braki nadrobiłam) i już wtedy czułam, że autorka próbowała na siłę podciągnąć swój pomysł na fabułę do "Otello" Szekspira. Czułam przez to podczas lektury pewne zgrzyty. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ autorka postawiła sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. Nie wyszła z tej próby bez szwanku, ale stworzyła naprawdę ciekawą, otwierają oczy i nastrajającą pesymistycznie powieść, która trzyma w napięciu.

Do fabuły "Makbeta", "Romea i Julii" czy też "Hamleta" nikogo wprowadzać nie trzeba, jednak 'Otello" jest stosunkowo mało znaną na gruncie polskim sztuką, więc ja w przeciwieństwie do autorki i wydawcy o małe wprowadzenie się pokuszę. "Otello" opowiada historię Maura Otello (najczęściej przedstawianego jako czarnoskóry mężcyzna), który żeni się z córką weneckiego senatora, piękną Desdemoną. Demoniczny i zły Jago, rozczarowany swym losem, niemogący patrzeć na szczęście innych ludzi postanawia popsuć ich relacje. Podsuwa Otello myśl o zdradzie Desdemony - zupełnie bezpodstawne, ale w swych działaniach jest na tyle wytrwały, że budzi w Otello zazdrość, co przekłada się wyraźnie na relacje zakochanych... Co dalej? Jak to u Szekspira...
To wielkie dzieło o zazdrości i chęci zemsty.

Tracy Chavelier mogła pójść po najmniejszej linii oporu i przepisać sztukę Szekspira, jedynie ją uwspółcześniając. Otrzymalibyśmy wtedy bardzo ciekawą historię o intrygach, burzycielskiej sile zazdrości, braku zaufania w związku. Mogła stworzyć jak Szekspir parę małżonków, wprowadzić na karty swej powieści tego "trzeciego", który próbuje zburzyć ich szczęście. To byłoby stosunkowo łatwe, mniej wymagające i spotkałoby się z większą aprobatą czytelników. Chevelier jednak nie poszła po najmniejszej linii oporu, a bohaterami swojej powieści uczyniła szóstoklasistów. Spotkałam się z opinią, że przez to stworzyła książkę young adult, a nawet very young adult. Nic z tego! Oczywiście młodzież może się w niej odnaleźć, jednak ta pozycja posiada w sobie taką głębię, że także dla dorosłych czytelników jej lektura będzieciekawym doświadczeniem. Sam opis przywodzi na myśl powieść dla młodzieży, ale bynajmniej nie o to w niej chodzi.

Osei, czyli odpowiednik Otello to jedenastoletni, czarny chłopak, który po raz kolejny zmienia szkołę. Trafia do nowego środowiska, w którym że jest skazany na swego rodzaju towarzyszką porażkę, ponieważ nie dość, że jest "nowy", to jeszcze do tego "czarny". Ameryka, lata 70. to jeszcze czas rażących dyskryminacji i ogromnego rasizmu, buntów uczniów, nauczycieli i rodziców białych dzieci, gdy do jakiejś białej szkoły trafiali czarnoskórzy uczniowie. "Ten nowy" przedstawia jeden dzień z życia amerykańskiej szkoły, ale dzień bardzo obfity w emocje. Osei jest dyskryminowany na każdym kroku, gdy dotknie białą koleżankę jest od razu posądzany o to, że za chwilę się na nią rzuci, zgwałci itd. Jest podejrzewany o wszystko co złego się dzieje, a kiedy panuje względny spokój... i tak wszystkie spojrzenia są skierowanego na niego jako niebezpiecznego, nieokrzesanego dzikusa. Nauczyciele z góry zakładają, że jest mniej inteligentny od innych uczniów, że oczekuje jakiś specjalnych przywilejów. Wszystko to bezpodstawne oskarżenia, oparte na stereotypach i strachu przed "innością".

Uczniowie na jego pojawienie reaguję w większości z pewnymi obawami i w tych młodych chłopakach (i dziewczynkach), jeszcze dzieciakach rodzi się myśl, że muszą bronić swojej białości, swoich kobiet, swoich koleżanek. Osei spotyka się z ogromnym wykluczeniem, napiętnowaniem - zarówno ze strony dorosłych jak i dzieci. W ten sposób Tracy Chavelier inspirując się sztuką Szekspira stworzyła powieść uniwersalną na jeszcze jednej płaszczyźnie. Niekoniecznie wpasowałabym ją do nurtu young adult, ponieważ jest momentami naprawdę brutalna, czasami wręcz karykaturalna. Ktoś może powiedzieć, że niektóre zachowania dzieci są wyolbrzymione, jednak Chavelier opisuje świat z perspektywy dziecka, a nie rodzica, który w każdym dziecku widzi dobro, niewinność, świat zabawek i dziecięcych marzeń.

"Ten nowy" to oprócz interesującej powieści inspirowanej Szekspirem, książka otwierającą oczy. Ukazującą jak okrutne i paskudne potrafią być dzieci. Jak potrafią krzywdzić drugie dziecko, być sadystyczne i uprzedzone względem rówieśników. Powieść Chavelier, jej fabuła, bohaterowie posiadają karykaturalne rysy, niektóre sytuacje zostają przedstawione w sposób wręcz groteskowy, ale zrozumiały dla dojrzałego czytelnika. To z jednej strony świat widziany z perspektywy i poziomu dziecka, a jednocześnie wspaniałe studium dla obserwacji dorosłego czytelniku, który dojrzy w tej powieści o wiele więcej. Dorosły świat, jego uprzedzenia i problemy zminimalizowane do poziomu szkolnego, ukazany za sprawą młodszych umysłów. Nagle oddanie piórnika z perspektywy dziecka, staje się dla czytelnika zrozumiałe, ponieważ to tragedie wieku szkolnego, ale metafora zachowań dorosłych. Pierwsze miłości, przyjaźnie..., jednak bohaterowie autorki "Dziewczyny z perłą" mają w sobie bardzo niewiele dziecięcej beztroski. Potrafią być okrutni i bezlitośni. To bardzo ciekawa i godna uwagi powieść do przeczytania w jeden wieczór, ale zmuszająca do myślenia, otwierająca oczy, pod pewnymi względami bulwersująca... ogromnie intrygująca i trzymająca w napięciu. Jedna z ciekawszych fabularnie powieści jakie miałam okazję w ostatnim czasie przeczytać.

"Otello"... odczytanym na nowo i uniwersalnie przez autorkę bestsellerowej "Dziewczyny z perłą". Przyznaję, że przed lekturą tej powieści nie znałam tej sztuki Szekspira, a akurat ta powieść, jej wydanie (miałam okazję przeczytać z tej serii np. także "Zimową opowieść", "Kupca weneckiego") nie zawiera żadnego wprowadzenia do projektu w ramach, którego powstała (stworzonego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pewnego rodzaju miłość" Alicji Gęścińskiej to kolejna pozycja opublikowana przez wydawnictwo W.A.B. w serii "Don Kichot i Sancho Pansa" - dla mnie już to jest wyznacznikiem dobrze zapowiadającej się literatury. Otrzymałam jednak coś zdecydowanie więcej - przejmującą i piękną historię o miłości, relacjach w rodzinie, rozwodach, poszukiwaniu własnej ścieżki życiowej, przełamywaniu i pokonywaniu barier, które sami sobie narzucamy. O ryzykowaniu, dokonywaniu wyborów, dojrzewaniu - do miłości, do zmian, do życia. To hipnotyzujący i ogromnie dojrzały debiut powieściopisarski. Alicja Gęścińska - na co dzień doktor filozofii, dzisiaj jawi się jako niezwykle utalentowana pisarka. Pozostaje mieć nadzieję, że to nie jest jej ostatnia powieść - w dodatku tak udana.

Historia opowiedziana z dwóch perspektyw - z początku odrobinę enigmatyczna, niejasna, czytelnik niezaznajomiony dokładnie z fabułą nie wie na czym ma zawiesić wzrok, na czym się skupić. Z każdą kolejną stroną obraz sytuacji, emocji i relacji, które przewijają się przez tę powieść - rozjaśnia się. Czytelnik poznaje dwie kobiety - dojrzałą panią psycholog po trzydziestce, Elżbietę, która sprząta dom po zmarłym ojcu. Jest w niej dużo goryczy, niezrozumienia dla ojca, który przed laty odszedł od niej i od jej matki (z Elżbietą oczywiście utrzymywał kontakt jako weekendowy tata) do... samotności? Pracy? Książek? Nie opuścił ich dla kobiety. Ten fakt rzuca się także na relacje Elżbiety z matką - zaburza ich więź, emocjonalny związek, potrzebę bycia razem. Wraz z Elżbietą czytelnik powraca do jej wspomnień z dzieciństwa, chwil z ojcem, które często pełne były niezrozumienia, nieposzanowania dla jego wiedzy, sposobu bycia, charyzmy, autorytetu. Relacji dziecka z wybitnym profesorem, na którego wykłady przybywały tłumy, który był wzorem do naśladowania, który motywował i rozwijał swoich studentów, wielkiego erudyty. Fiasko ich relacji wiązało się z jego odejściem od rodzinnego życia, różnicą wieku między ojcem a córką (ponad 50 lat), a także różnymi pasjami i celami w życiu. A może po prostu Elżbieta świadomie stawiała opór przed osobistym rozwojem, pędem do wiedzy, który wykazywał ojciec, bo ta jego erudycja, umiłowanie nauki stanowiły potencjalne zagrożenie dla jej bezpieczeństwa jako najważniejszej osoby (i sprawy) w życiu ojca?

Drugą bohaterką jest Anna. Studentka, która przybyła do USA wykorzystując swoje stypendium... poznała chłopaka, ten stał się jej przyjacielem i zachęcił ją do pójścia na wykład cenionego naukowca, którego wykładu po prostu nie można ominąć. Na wykład Raymonda Vernonda, ojca Elżbiety, a raczej dwunastoletniej Elżuni przybyła spóźniona... może dlatego momentalnie zwrócił na nią uwagę? Mimo czterdziestu lat różnicy, faktu, że przeżyli zupełnie inne rzeczy, że znajdują się w innym punkcie życiowym, że ona jest singielką, a on ma żonę i dziecko, które jest dla niego najważniejsze... połączyła ich nie tylko namiętność, ale także miłość. Miłość, która do spełnienia potrzebuje jednak odwagi, śmiałych decyzji, a jednocześnie skupienia się na chwili obecnej - odrzucenia myśli o tym co będzie za ileś tam lat, bo przecież jak pokazuje historia Anny i Raymonda... wiek nie ma znaczenia, gdy mówiąc o średniej długości życia - trzymamy się jedynie statystyk.

Raymond może być oceniany przez czytelników różnie. Zostaje poznany jako ojciec i kochanek... gdzieś w tle czai się także jego rola jako męża - ale nie tego kochanego, na którym można zawsze polegać, ale tego, który z jakiś niejasnych dla otoczenia przyczyn postanowił odejść. Jak się okazuje po latach - zanurzyć w swoim smutku i wewnętrznej świadomości. Anna i Elżbieta, kochanka i córka z czasem zaczynają rozumieć Raymonda, relacje, które go z nim łączyły... gdzieś w tle słychać pieśni pochwalne dla jego inteligencji, widać uznanie studentów, to jak dla wielu osób był inspiracją, jak wiele praca w jego życiu znaczyła. Alicja Gęścińska splata ze sobą losy tych dwóch kobiet, pod koniec daje odpowiedzi na wiele pytań, a jednocześnie mnoży przed czytelniczkami pytania podobne do "co by było gdyby...?".

Historia opowiedziana przez Alicję Gęścińską jest bardzo poruszająca. Wywołuje w czytelniku nostalgię, a przy tym zmusza do refleksji. Opowiada o miłości, która jest wieczna, choć nie do zrealizowania. Miłości, która mimo rozstania i bólu - nie zna granic. Losy Anny i Raymonda są w pewnym sensie tragiczne, bowiem oparte na równie wielkiej miłości jak i niespełnieniu... to czego tak się obawiali paradoksalnie przestaje mieć znaczenia, ponieważ na wiele spraw nie mają wpływu. Mogą zostać przez czytelników różnie osądzani, jednak ich ponad dwadzieścia lat nieszczęśliwego życia ma swoje źródło w tym, że nie chcieli nikogo zranić. Paradoksalnie przez brak ujścia i spełnienia w miłości zranili wszystkich, na których uchronieniu tak bardzo im zależało. W tym także Elżbietę, Elżunię... W "Pewnego rodzaju miłości" ich portrety, emocje i relacje zostały przez autorkę opisane z ogromną dawką wrażliwości, empatii, wnikliwości i zrozumienia. To wielka, przepięknie i erudycyjnie napisana opowieść o miłości i potrzebie wychodzenia z własnej strefy komfortu, podejmowaniu ryzyka. Obraz mężczyzny namalowanymi oczami trzech kobiet - żony, córki i kochanki - trzech kobiet, które pod pewnymi względami były dla niego ważne i dla których on sam posiadał znaczenia, którego kochały... Ich zawikłane emocjonalnie życie, odpowiedzialność kochanki za losy dziecka... "Pewnego rodzaju miłość" to powieść o której można by pisać godziny, ale i tak nie da się przekazać ogromu emocji, który za sobą niesie. To trzeba przeczytać i przeżyć.

"Pewnego rodzaju miłość" Alicji Gęścińskiej to kolejna pozycja opublikowana przez wydawnictwo W.A.B. w serii "Don Kichot i Sancho Pansa" - dla mnie już to jest wyznacznikiem dobrze zapowiadającej się literatury. Otrzymałam jednak coś zdecydowanie więcej - przejmującą i piękną historię o miłości, relacjach w rodzinie, rozwodach, poszukiwaniu własnej ścieżki życiowej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bałagan, jaki zostawisz" to powieść, do której lektury zostałam zachęcona za sprawą opisu wydawcy, postaci autora oraz ciekawej graficznie okładki. Potrzebowałam dobrego, porywającego thrillera, który pozwoli mi zapomnieć o codziennym zmaganiu się z życiem. Chciałam dać porwać się problemom innych ludzi, licząc na dobre zakończenie. Niestety książka Carlosa Montero sprawdzi się pod tym względem u niewielu osób. To co z początku było ciekawie zawiązaną intrygą kryminalną połączoną z dobrze skonstruowanymi wątkami obyczajowymi - z czasem stało się nużące. Bardzo fajny pomysł na fabułę został zbyt rozwleczony i w rezultacie zamiast porywającej książki czytelnik otrzymał zaledwie powieść fajną, przyjemną, ale nie zachwycającą.

Carlos Montero w swojej książce porusza temat stalkingu, prześladowania, trudności w zachowaniu bezpieczeństwa i prywatności w sieci. Problemy głównej bohaterki biorą się przede wszystkim z tego, że ona sama o to bezpieczeństwo w odpowiedniej chwili nie zadbała. Kiedy popełniała życiowe błędy, przeżywała małżeńskie kryzysy... ślady po sobie pozostawiała w internetowych chmurach, na Facebook'u, a w momencie gdy w jej życie wkroczyły nieprzyjazne jej osoby i weszły w posiadanie tych materiałów - jej życie diametralnie się zmieniło, ona sama straciła poczucie bezpieczeństwa, a jej umysł ogarnęła panika. Weszła w grę, rozpoczęła układy ze swoimi nowymi uczniami, których podejrzewa o działanie na jej niekorzyść. W tle pozostaje cały czas sprawa samobójstwa poprzedniej nauczycielki języka.

Viruca wkracza do rodzinnego miasteczka męża. Do małej, zbitej społeczności, której członkowie się świetnie znają, ale mówią o wiele mniej niż wiedzą. Kobieta jest traktowana jako intruz, a przy tym... sama wiele rzeczy ukrywa - czytelnik z każdą kolejną stroną poznaje ją lepiej, ale ona sama raczej nie budzi w nim zbędnej sympatii. Może to za sprawą specyficznego klimatu tej powieści? Jej relacje z mężem, jakieś takie zakłamanie w kontaktach z każdą napotkaną osobą, a jednak... tak wiele jest w niej samej prawdy i mądrości dotyczącej życia. Sporo jest w tej książce myśli, które pozostają w pamięci i szczerze (choć niekiedy boleśnie) charakteryzują współczesność oraz kontakty międzyludzkie.

Powieść Carlosa Montero jest utworem, który zaczyna się z przytupem, ale potem... podczas rozwijania i dalszego wprowadzania czytelnika w akcję oraz rozwój wydarzeń - autor gdzieś się pogubił. Niemożliwie rozwlókł akcję... do tego stopnia, że czytanie powieści, która rozpoczęła się naprawdę intrygująco (momentami nawet porywająco!) stało się nużące i męczące - do tego stopnia, że niejednokrotnie miałam okazję odłożyć tę powieść na półkę. "Bałagan, jaki zostawisz" to książka bardzo nierówna narracyjnie, jakościowo i "napięciowo" - zaczyna się fascynująco, kończy się fascynująco, ale gdzieś po drodze robi się bardzo nieciekawie. To co udało się Montero to oddanie stanu psychicznego bohaterów - uwikłanych w zdrady, rodzinne problemy, wyrzuty sumienia, narkotyki... to bardzo udane wejście w psychikę młodego jak i starszego człowieka, dzięki czemu "Bałagan, jaki zostawisz" rzeczywiście czymś się wśród innych pozycji na rynku wydawniczym wyróżnia i na skutek tego nie zostaje od razu przekreślona w moich oczach. Nie mniej: oczekiwałam czegoś zdecydowanie lepszego.

"Bałagan, jaki zostawisz" to powieść, do której lektury zostałam zachęcona za sprawą opisu wydawcy, postaci autora oraz ciekawej graficznie okładki. Potrzebowałam dobrego, porywającego thrillera, który pozwoli mi zapomnieć o codziennym zmaganiu się z życiem. Chciałam dać porwać się problemom innych ludzi, licząc na dobre zakończenie. Niestety książka Carlosa Montero...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hipnotyzująca, niezwykła, pochłaniająca, wielkie literackie wydarzenie, niezapomniana, przepiękna, choć miejscami brutalna opowieść o niewolnictwie, brudach historii, sile kobiet i istocie przyjaźni w ekstremalnych sytuacjach i momentach dziejowych. Marlon James to autor, z którego twórczością po raz pierwszy zetknęłam się podczas mordęczej lektury "Krótkiej historii siedmiu zabójstw" - nowatorstwo języka, które tam ukazał, zabiegi stylistyczne... to wszystko sprawiło, że równie wielu ludzi ją znienawidziło jak i pokochało. To było niesamowite, inspirujące, ale także naprawdę trudne literackie doświadczenie. W "Księdze nocnych kobiet" autor prezentuje zupełnie inny styl i rezygnuje z nowatorstwa językowego, ale i tak tworzy książkę iście epicką, niezwykle poruszającą i pokazuje, że posiada niesamowite literackie umiejętności. Nowatorski staje się więc sam poziom literackiego kunsztu Jamajczyka. "Księgę nocnych kobiet" powinien przeczytać każdy. Dla mnie to do tej pory najlepsza książka 2017 roku. Niezapomniana, zapadająca w pamięć, niezwykle porywająca... książka dla której rzuca się wszystko, porzuca wszelkie obowiązki.

Hippolyte Taine, francuski filozof doby pozytywizmu uważał, że ludzie są zdeterminowani przez środowisko, rasę i moment dziejowy (rozumiany jako poziom rozwoju intelektualnego człowieka). Historia Lili zdaje się to potwierdzać. Rodzi się jako niewolnica, jej los zostaje z góry przesądzony - ma służyć białym panom. Niewolnictwo to w owym czasie coś zupełnie normalnego. Dziwniejszego jest nieposiadanie niewolników niż ich posiadanie. Być może sytuacja bohaterów książki Marlona Jamesa jest tym trudniejsza, że ma miejsca na Jamajce, będącej angielską kolonią, a więc w pewnym oddaleniu od cywilizowanych enklaw, gdzie o prawa czarnoskórej ludności zaczyna już się walczyć. Marlon James kanwą swej powieści uczynił niewolnictwo, ucisk czarnoskórej ludności, ich brutalne traktowanie, egzekucje, ale także walkę o wolność. Walkę podczas której zginęły tysiące, ale która zakończyła się w 1833 roku zniesieniem niewolnictwa na Jamajce. Marlon James jest podczas opisywania historii inspirowanych prawdziwymi wydarzeniami brutalny, szczegółowy, naturalistyczny, zachowuje dbałość o najmniejsze detale, kreśli wszystkie sceny tak wyraziście, że czytelnik ma je przed oczami. Wręcz namacalny terror obecny na jamajskich plantacjach w XVIII i XIX wieku, który budzi bunt i odrazę. Tym samym "Księga nocnych kobiet" to powieść dla osób, które o "Powrocie do domu" Yaa Gyasi mówiły, że jest to powieść kładąca zbyt mały nacisk na problem niewolnictwa. Marlon James postępuje odwrotnie - kładzie wyraźny nacisk, obrazuje, szokuje, przygląda się, ale jednocześnie... potrafi wydobyć ze swojej powieści prawdziwe piękno.

Marlon James napisał książkę przemyślaną od A do Z, wywołującą w czytelniku bardzo silne emocje. Na każdej stronie, za sprawą każdego zdania. Barwni bohaterowie, a wśród nich główna bohaterka - krnąbrna, niepoprawna, uparta, nieakceptująca żadnych autorytetów, przeklinająca, niepokorna, ściągająca na siebie niebezpieczeństwo za niebezpieczeństwem, karę za karą. Nie jest potulnym barankiem, ani niewinną pokrzywdzoną przez życie osobą. Jej zachowanie często wzbudzało we mnie irytację, niekiedy budziło nawet odrazę. Książka Marlona Jamesa to chyba jedna z niewielu książek, które za sprawą irytującej głównej bohaterki nie straciły w moich oczach. Jedna z niewielu książek, w których krnąbrna bohaterka jest niesamowitym atutem. Jej niewyparzony język, niezgoda na los, nawet poczucie bycia kimś lepszym... oczywiście w pewnym momencie popadamy z jednej skrajności drugiej - nagle to biali stają się tymi gorszymi "rasowo". Szybko jednak okazuje się, że wszyscy ludzie, niezależnie od koloru skóry... są równie podatni na wpływ zawiści i poczucia urażonej dumy.

A kobiety? Wszystkie są tak samo dumne, pewne siebie i zdeterminowane by walczyć o to co kochają. Powieść Marlona Jamesa to tym samym także bardzo niekonwencjonalna historia damskiej przyjaźni. Takiej szczerej, bolesnej i ogromnie prawdziwej. Główne skrzypce w jego powieści jak łatwo się domyślić grają właśnie one - kobiety. Mające w sobie coś z kochanych matek, ale także strasznych czarownic i zaklinaczek, dziwek i czułych kochanek, sióstr i córek, ale także kobiet żądnych zemsty, niekiedy także morderczyń. To czarne i białe kobiety dyrygują światem w "Księdze nocnych kobiet" - to one rozdają karty, decydują o losie ludzi... to one walczą, to one nienawidzą, to one kochają. To one nadają rytm i piękno tej powieści.

"Księga nocnych kobiet" to księga emocji i ludzkich zachowań. Opowieść o żądzy zemsty, lojalności, kobiecej sile, miłości, cielesności, dojrzewaniu, marzeniach, cierpieniu, podeptanej godności, gwałtach, zniewoleniach i walce o wolność. Marlon James napisał mroczną, dopracowaną w każdym najdrobniejszym szczególe powieść. Autor pokazuje, że świat nie jest czarno - biały, a ludzkie wybory są zdeterminowane przez wiele czynników. Świat nie jest prosty... tak samo jak ludzka psychika. "Księga nocnych kobiet" to hipnotyzująca powieść, w której autorowi "Krótkiej historii siedmiu zabójstw" udało się zgrabnie, niezwykle lirycznie przedstawić historię niewolnictwa, walki o wolność, ale także obraz relacji na poziomie niewolnik - pan, relacje panujące wśród niewolników... ten obraz jest niekiedy bardzo brutalny przez swą prawdziwość, świadomość tkwiącą w czytelniku, że to wszystko naprawdę miało miejsce. To piękna, poruszająca, obowiązkowa lektura. Do pokochania i zapamiętania.

Hipnotyzująca, niezwykła, pochłaniająca, wielkie literackie wydarzenie, niezapomniana, przepiękna, choć miejscami brutalna opowieść o niewolnictwie, brudach historii, sile kobiet i istocie przyjaźni w ekstremalnych sytuacjach i momentach dziejowych. Marlon James to autor, z którego twórczością po raz pierwszy zetknęłam się podczas mordęczej lektury "Krótkiej historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Żyjemy w szybkim świecie. Otacza nas rynek wydawniczy, który w ostatnim czasie zdominowały pozycje dotyczące świata przyrody... oraz wszelkie pseudo - poradniki i poradniki. Autorzy z całego świata uczą nas olewać, żyć na luzie, kończyć związki, zdobywać pracę, pracować efektywnie, składać ubrania, malować się, gotować, ubierać, nie zamartwiać, wychodzić z depresji, radzić sobie z niedoskonałościami fizycznymi, wybierać odpowiednie filmy / książki... itd. itp. Hideko Yamashita to jedna z tych autorek, która zamierza nauczyć ludzi sprzątania. Nie chodzi jednak o zwykłe układanie, sprzątanie, czyszczenie, przesuwanie, przenoszenie rzeczy, a o nasz stosunek względem nich - poprzez uświadomienie sobie tego mamy oczyścić swoją przestrzeń, a tym samym nasz umysł.

Hideko Yamashita to japońska pisarka, propagatorka minimalizmu. Od ośmiu lat prowadzi warsztaty popularyzujące jej autorską metodę. W Japonii, Chinach i Tajwanie jej książka została sprzedana w nakładzie 3 000 000 egzemplarzy. "DAN - SHA - RI. Jak posprzątać, by oczyścić swoje serce i umysł" zmusza czytelnik do zadania sobie pytań o nasz stosunek do rzeczy. Przypatrując się poszczególnym otaczającym go przedmiotom (czy też tym tkwiącym głęboko w szafie) - czytelnik ma sobie odpowiedzieć na pytania dotyczące tego czy nie jest od nich uzależniony, czy nie ma ich za dużo, czy naprawdę ich potrzebuje.

Mimo, że wielu podejdzie do tej pozycji sceptycznie - dużo jest w niej sensu i mądrości. Okazuje się bowiem, że jeśli naprawdę się na tym zastanowimy... otacza nas pełno przedmiotów, których po prostu boimy się wyrzucić, bo np. dostaliśmy je w prezencie i chcemy być fair wobec obdarowującego. Chowane po szafkach eleganckie kieliszki, które zachowujemy i odkładamy na później, na specjalne okazje, bo przecież mogłyby ulec zniszczeniu... czujemy się niegodni żeby z nich korzystać? Dlaczego w domowym zaciszu, w samotności bardziej komfortowo czujemy się z poobijanymi talerzami niż z elegancką zastawą? Książka Yamashito jest zaskakująca, ponieważ pokazuje jak wiele przestrzeń i rzeczy (nie chodzi tu jednak jedynie o ich rozmiarach i gatunek, ale także o stan, ilość, fakt czy ich używamy itp.) mówią o nas samych.

DAN - SHA - RI to trzy filary na których oparty został program Yamashito:

"Dan ( 断) czyli odmowa; to powiedzieć „nie” kolejnym nowym, a bezużytecznym rzeczom, które chcą stać częścią naszego życia;
Sha (捨 ) czyli wyrzucanie: to pozbycie się przedmiotów, które przepełniają naszą przestrzeń;
Ri ( 離) czyli odcięcie się: to rezygnacja z przywiązania do rzeczy. Ten stan lekkości i wolności uzyskuje się dzięki powtarzaniu Dan i Sha, prowadzi on do odnalezienia naszego prawdziwego i głębokiego ja." (opis pochodzi ze strony Wydawcy)

Hideko Yamashita posługuje się lekkim, bardzo przystępnym językiem - jej poradnik czyta się lekko, dosyć niezobowiązująco. "DAN - SHA - RI..." to krótka pozycja, którą warto przejrzeć. Pozytywny kopniak w kierunku zmian naszego otoczenia. O dziwo książka ta nie prowadzi do skrajnego minimalizmu, a jedynie do pozbycia się z przestrzeni rzeczy, które w jakiś sposób nasz ograniczają i tym samym wprowadzają nieład do naszego życia. Wszystkie sceptyczne osoby powinny zwrócić uwagę na to, że zostało udowodnione, że nieład w naszym otoczeniu wprowadza nieład do naszego życia. Yamashita nie jest kolejną fanatyczką, która każe pozbyć się wszystkiego - jest kobietą, która z porządku wokół siebie, z pozbywania się niepotrzebnych rzeczy nauczyła się czerpać wewnętrzną siłę. "DAN - SHA - RI..." pozwala spojrzeć na przestrzeń wokół siebie pod innym kątem. Nie jest to z pewnością arcydzieło ani rewolucyjny poradnik, ale pozycja naprawdę ciekawa. Warto poznać spojrzenie Yashimoto..., które jest dosyć niebanalne.

Żyjemy w szybkim świecie. Otacza nas rynek wydawniczy, który w ostatnim czasie zdominowały pozycje dotyczące świata przyrody... oraz wszelkie pseudo - poradniki i poradniki. Autorzy z całego świata uczą nas olewać, żyć na luzie, kończyć związki, zdobywać pracę, pracować efektywnie, składać ubrania, malować się, gotować, ubierać, nie zamartwiać, wychodzić z depresji, radzić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najbardziej obrazoburcza, hipnotyzująca, a zarazem odpychająca powieść wielkiego amerykańskiego pisarza - Philipa Rotha. Przesiąknięta wyuzdanym seksem, seksualnymi fantazjami, szeroko i czasami wręcz źle pojmowaną wolnością. "Teatr Sabata", czyli kolejna powieść autora takich arcydzieł jak "Amerykańska sielanka", "Everyman" czy też "Konające świeże" kipi seksualnością, odwagą, bezpardonowością i brakiem zahamowań. Dla samego autora jest to jedna z ważniejszych powieści w jego dorobku, ponieważ mówi o wolności. Dla wielu czytelników będzie jednak przede wszystkim wyzwaniem. Roth wyzbywa się wszelkich zahamowań, porusza wszelkie tematy tabu i przekracza wszelkie granice dobrego smaku... tym niejednokrotnie budzi niesmak. "Teatr Sabata" większość pokocha... lub znienawidzi.

Głównym bohaterem powieści Rotha po raz kolejny jest mężczyzna - Mickey Sabat. Sabat jest starzejącym się artystą - erotomanem. Dwukrotnie żonaty, 64 - latek, w którego życiu główną rolę odgrywają... rozkosze cielesne. To ostatnie staje się jednak coraz trudniejsze ze względu na pogarszającą się kondycję fizyczną, przemijającą urodę. Iskra w spojrzeniu pozostaje, gadka jest cały czas gładka - nie wszystkie kobiety dają się jednak na to złapać. Są takie, które mu się opierają... zamiast pożądania budzi w nich śmiech, żałość, czasami nawet współczucie. Sabata nie da się polubić - czytelnik może go jedynie żałować. Jest żałosnym, starym nieudacznikiem, który nie zwracając uwagi na innych prze do przodu.W ogóle świat w powieści Rotha jest jakoś bardziej niż ten prawdziwy - zdemoralizowany.

Czytelnik poznaje Sabata w sytuacji dość dla niego kłopotliwej. W sytuacji w której mężczyzna po raz pierwszy od dawna traci grunt pod nogami. Jego dwanaście lat młodsza kochanka, Drenka stawia mu ultimatum. Chce, żeby od tej pory skończyli z innymi romansami i zachowywali względem siebie wierność. Sabatowi, którego niezwykle podniecały gorące opowieści Drenki o seksie z innymi... ten pomysł nie do końca się podoba. Pragnie wolności, niezobowiązującego seksu, miłych chwil. Chce co najważniejsze - utrzymać swój tytuł seksualnego ogiera, macho nie do pokonania. Faceta bez skrupułów, któremu tylko jedno w głowie - który nie czuje, nie przywiązuje się... i nie kocha. Nie - to nie jest zapowiedź "50 twarzy Greya" w wykonaniu Rotha. Nie będzie ckliwych scen, romantycznej miłości, cudownych przemian... pod płaszczykiem erotyzmu nie zabraknie ludzkich dramatów, prawdziwej Ameryki, ale jedno jest pewne: "50 twarzy Greya" w porównaniu z "Teatrem Sabata" to lektura dla... bardzo grzecznych dziewczynek.

Proza Rotha słynie z dużej ilości specyficznego humoru, groteski i ironii. Z tym, że "Wzburzenie", "Everyman" oraz "Konające zwierzę", czyli powieści w których dość duża jego doza została zawarta (w tej ostatniej pojawia się także bardzo dużo erotyzmu) są na tyle krótkie objętościowo, że czytelnik nie ma czasu poczuć się znużony czy też zniesmaczony. W wielkiej powieści Rotha - "Amerykańskiej sielance" to wszystko jest mniej widoczne, a społeczeństwie amerykańskie pokazane zostaje na przykładzie krzywdy jednej rodziny na skutek radykalizacji poglądów ich córki. W "Teatrze Sabat" Roth także kreśli obraz amerykańskiej społeczności - pod warstwą dużej ilości seksu ośmiesza i parodiuje ludzkie zachowania... z tym, że trzeba być naprawdę uważnym czytelnikiem, żeby zauważyć, że za warstwą obleśnych seksualnych zachowań, ogromnej pysze i rozwiązłości bohatera zostały zgrabnie ukazane portrety psychologiczne bohaterów. Że za tym wszystkim ukryta została nie tylko bolesna historia Sabata, ale także jego rodziny na tle wielkiej amerykańskiej epopei... gdzieś skrywają się także wątki alkoholizmu... przywiązania do bliskich... odbijającego się na dorosłym życiu dzieciństwa... molestowania seksualnego... zakłamania środowisk uniwersyteckich... pragnienia miłości i akceptacji... Seks na stronach tej powieści Rotha staje się pustym wypełniaczem? Na pewno w pewnym momencie zaczyna nudzić, a choć ogółem fabuła ogromnie ciekawi, porywa, hipnotyzuje... czytelnik czuje się znużony jej wyszukiwaniem pomiędzy kolejnymi seksualnymi fantazjami / wspomnieniami Sabata.

"Teatr Sabata" może być ulubioną książką autora, ale z pewnością nie jest najlepszą powieścią jego autorstwa. Wyraziste portrety psychologiczne bohaterów umykają w odmętach seksualnych fantazji i pragnień. Świetnie skonstruowana fabuły i ludzkie dramaty toną w wulgarności tej powieści... i naprawdę trudno uwierzyć w to, że tak naprawdę wygląda życie. Gdyby historia Sabat została skrócona o jakieś trzysta stron... odbiorca nadal otrzymywałby kawał świetnej, choć wulgarnej literatury, ale nie byłby nią tak znużony, zniecierpliwiony i w pewnym momencie po prostu obrzydzony. Świat w powieści Rotha sprowadza się do jednego słowa, do seksu. Seksu, który nie liczy się z niczym. Nie da się tego utworu jednoznacznie sklasyfikować, ponieważ pod tym pancerzem wyuzdaniu i wulgarności skrywa się wielobarwna, momentami przyprawiająca o gorzki śmiech, momentami o wzruszenie i wrażenie rozdarcia powieść. Przewija się przez nią wiele naprawdę świetnie jak to u Rotha skonstruowanych wątków... ale po co było tutaj tyle ordynarnego seksu?

Najbardziej obrazoburcza, hipnotyzująca, a zarazem odpychająca powieść wielkiego amerykańskiego pisarza - Philipa Rotha. Przesiąknięta wyuzdanym seksem, seksualnymi fantazjami, szeroko i czasami wręcz źle pojmowaną wolnością. "Teatr Sabata", czyli kolejna powieść autora takich arcydzieł jak "Amerykańska sielanka", "Everyman" czy też "Konające świeże" kipi seksualnością,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wilkie Collins - angielski powieściopisarz, dramaturg i autor opowiadań tworzący w XIX wieku. Jeden z najpopularniejszych ówczesnych twórców i prekursor powieści detektywistycznej oraz sensacyjnej. Polscy czytelniczy odkrywają go od niedawna od nowa za sprawą wydawnictwa MG. "Tajemnica Mirtowego Pokoju" to moje trzecie spotkanie z jego twórczością - po (w moim odczuciu) genialnej powieści "Córki niczyje", po mniej genialnej książce "Armadale". Okazuje się jednak, że geniusz, nietuzinkowość, gracja języka i czytelnicza rozkosz z literatury w pełni objawiają się jedynie podczas pierwszego spotkania z prozą Collinsa. To co podczas lektury "Córek niczyich" uznawałam za najlepszego atuty, czyli nietuzinkowość, wielowymiarowość, zwroty akcji... w następnych powieściach okazało się być przez autora powielane.

Myślę, że bardzo ciężko jest być zafascynowanym całym dorobkiem literackim jednego autora - zazwyczaj (szczególnie ci klasyczni) powielają w swoich powieściach chwyty, koncepcje postaci, zwroty akcji, wątki fabularne. Odczułam to przy prozie Emila Zoli i odczuwam to także przy powieściach Wilkie Collinsa. Przestają być dla mnie fascynujące, ale nadal potrafią mnie zachwycić. Przez ogrom emocji, wspomnienia związane z pasją i zafascynowaniem "Córki niczyje" pozostają u mnie na pierwszym miejscu, a jednak z lektury "Tajemnicy Mirtowego Pokoju" czerpałam niebywałą przyjemnością. Dobry język, ciekawa i szybka akcja.... bohaterowie i ich wybory moralne, które choć dzisiaj mogą budzić sprzeciw / irytację czy nawet śmiech... przyciągają uwagę. "Tajemnica Mirtowego Pokoju" to przyciągająca uwagę historia o tym do czego prowadzi kłamstwo i tajemnice. Historia pokazująca, że prawdziwa, silna, nieprzepłakana miłość naprawdę istnieje - chociażby w świecie powieści Collinsa.

Sara Leeson jest zaufaną pokojówką i jedyną osobą obecną przy śmierci lady Treverton. Zostaje zmuszona przez lady do napisania pod jej dyktando listu do kapitana Trevertona,w którym wyznaje największą tajemnicę swojego życia, której nawet na łożu śmierci nie jest w stanie wyznać mu osobiście. Przed śmiercią wywiera na Sarze presję i zmusza ją do złożenia przysięgi, że ta nie zniszczy listu ani nie zabierze go ze sobą, jeśli opuści tom. Agituje Sarę do przekazania listu kapitanowi i odpowiedzenia na wszystkie jego pytania po śmierci lady Treverton. Pokojówka nie jest jednak w stanie podołać jej prośbie - jest przekonana, że wyjawienie prawdy zniszczyłoby życie wielu osobom. Ukrywa więc list w niezamieszkałej części dworu, w Pokoju Mirtowym. Następnie ucieka, aby uniknąć niewygodnych pytań i jakichkolwiek podejrzeń.

Piętnaście lat później w wiejskim kościółku odbywa się cichy ślub Rosamond Treverton, córki kapitana Trevertona i Leonarda Franklanda - niewidomego szlachcica. Jego ojciec przed katy kupił starożytną siedzibę Trevertonów... i tym samym Rosamond po latach ma szansę wrócić do krainy dzieciństwa. Młode małżeństwo pozostaje skupione na swoim szczęściu, ale niestety ich sielanka nie trwa długo. Na jaw wychodzą skrywane tajemnice, które stanowią próbę ich charakterów, jak i próbę dla ich miłości, przywiązania, zaufania... i szczęścia. Profile psychologiczne bohaterów z początku są stosunkowo niejasne, zagmatwane. Czytelnik ma problem ze zrozumieniem motywacji Sary, lady Traverton, a także te piętnaście lat później Rosamond, która w podejściu do drugiego człowieka wykazuje bardzo różnorodne zachowania. To wszystko z czasem mija - obraz staje się klarowniejszy, a fabuła dla znawców prozy Collinsa - raczej przewidywalna.

Wilkie Collins pisząc "Tajemnicę Mirtowego Pokoju" nie stworzył przełomowej dla swojej twórczości powieści. Jest to jednak powieść na tyle dobra i fascynująca, że wręcz zachwycająca - szczególnie dla tych czytelników, którzy z prozą Wilkiego Collinsa mają do czynienia po raz pierwszy. Barwne i plastyczne opisy, wartki język i ciekawe dialogi sprawiają, że "Tajemnicę Mirtowego Pokoju" czyta się z wypiekami na twarzy. Proza Collinsa obfituje w wartką akcję oraz ciekawe portrety psychologiczne bohaterów. Jest taką ciepłą, w sumie niezobowiązującą powieścią, której daleko do wybitności, ale która reprezentuje naprawdę dobrą klasyczną literaturę, w której w wolnych chwilach zaczytywały się XIX - wieczne damy z dobrych domów. Powtarzalność niektórych wątków wytrwałych czytelników Collinsa może zirytować, ale... nie ma wątpliwości co do tego, że czas poświęcony na poznanie "Tajemnicy Mirtowego Pokoju" nie jest czasem straconym.

Wilkie Collins - angielski powieściopisarz, dramaturg i autor opowiadań tworzący w XIX wieku. Jeden z najpopularniejszych ówczesnych twórców i prekursor powieści detektywistycznej oraz sensacyjnej. Polscy czytelniczy odkrywają go od niedawna od nowa za sprawą wydawnictwa MG. "Tajemnica Mirtowego Pokoju" to moje trzecie spotkanie z jego twórczością - po (w moim odczuciu)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moda na ekologię i życie blisko natury przekłada się nie tylko na pozycje znajdujące się w restauracyjnych menu, ale także na pozycje wydawane przez wydawnictwa. Nic więc dziwnego, że wydawnictwo MG zdecydowało się wznowić zbiór esejów autorstwa Maurice Maeterlinck, belgijskiego dramaturga, poety, eseisty, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury z 1911 roku. W pięknej twardej oprawie, z interesującymi i barwnymi ilustracjami (a także drzeworytami) przyciąga wzrok już na księgarnianej półce. Maurice Maeterlinck nie posiadał wykształcenia biologicznego ani przyrodniczego - był jednak bardzo uważnym obserwatorem przyrody. Dzięki swoim literackim umiejętnościom potrafił pisać o niej fascynująco i mówiąc po dzisiejszemu... z polotem.

Wiek XIX był czasem chemii, XX fizyki, a XXI zapowiada się na wiek biologii - nauce najbardziej spektakularnie obecnie się rozwijającej. Nic więc dziwnego, że budzi nieustanne zaciekawienie - wśród młodszych jak i starszych ludzi. "Inteligencja kwiatów" została po raz pierwszy wydana w 1907 roku. Wydawnictwo MG oddaje ją w ręce czytelników w tłumaczeniu Franciszka Mirandoli (żyjącego w latach 1871-1930). W głowach sporej grupy czytelników w tym momencie zapali się czerwona lampka, która wzbudzi w nich lęk przed przestarzałą treścią, sposobem jej zaprezentowania - językiem i stylem. Obawy te jednak są zupełnie bezpodstawne bowiem "Inteligencja kwiatowa" jest ponadczasowa. To zbiór pięknie napisanych, zgrabnych i godnych uwagi stylistycznie esejów dot. roślin.

"Inteligencja kwiatów" Maurice Maeterlincka pełna jest interesujących informacji na temat kwiatów. Jej tytuł nie jest przypadkowy - pokazuje jak bardzo kwiaty są świadome i inteligentne. Została wydana na początku XX wieku, ale pokazuje jak wielki cały czas jest rozwój nauk przyrodniczych, jak wiele już o roślinach wiemy. Nie jest to bynajmniej wiedza stricte podręcznikowa. To wiedza, która pozwala spojrzeć na otaczający nas świat z innej - lepszej perspektywy. Narracja Maeterlincka jest niesamowita, ponieważ mimo, że opisuje procesy życiowe roślin, ich zachowania w sposób bardzo szczegółowy i drobiazgowy, opowiada o nich... jakby opowiadał o zachowaniu istot bardzo sobie bliskich - ludzi.

Pozycja wydana przez MG wyróżnia się na tle innych książek przyrodniczych, ponieważ uderza swoją klasycznością. To ważne i ciekawe eseje, które warto poznać chociażby ze względu na postać literackiego noblisty. W książce czytelnik ma okazję przeczytać np. o szałwii, róży, zawilcu czy też maku, a także mniej znanych roślinach jak np. spercecie siewnej. Piękny wydanie, różnorakie ilustracje przyciągają spojrzenie czytelnika. Oprawa graficzna jest naprawdę satysfakcjonująca. Nie ma wątpliwości co do tego, że "Inteligencja kwiatów" pełna ciekawostek ze świata przyrody, jednak to lektura przede wszystkim dla tych najwytrawniejszych czytelników, którzy są największymi miłośnikami przyrodniczego świata. Dla wszystkich to dobra pozycja do podczytywania, czytania fragmentami. Eseje są ciekawe, interesujące... z tym, że im większe będzie zainteresowanie czytelnika światem kwiatów - tym większy będzie jego zachwyt pozycją Maeterlincka. To książka dla wybranych - dla wielu niestety może okazać się zbyt ciężka i nużąca - nie mniej: warto przyjrzeć jej się bliżej. Jest ciekawa, ambitna... i naprawdę dobra.

Moda na ekologię i życie blisko natury przekłada się nie tylko na pozycje znajdujące się w restauracyjnych menu, ale także na pozycje wydawane przez wydawnictwa. Nic więc dziwnego, że wydawnictwo MG zdecydowało się wznowić zbiór esejów autorstwa Maurice Maeterlinck, belgijskiego dramaturga, poety, eseisty, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury z 1911 roku. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Nigdzie w Afryce" nie jest kolejną książką o Żydach, którzy podczas II wojny światowej byli zmuszeni uciekać, aby uniknąć śmierci w obozach zagłady. "Nigdzie w Afryce" nie jest jedną z wielu takich pozycji - wyróżnia się na tle innych opowieści - porusza inne problemy. Książka Stefanie Zweig opowiada o losie niemieckich Żydów, którzy opuścili Niemcy na początku lat trzydziestych... w obawie przed represjami ze strony nazistów. Nie wiedzieli wtedy, że uciekają przed II wojną światową, obozami zagłady i śmiercią milionów. Szukali szczęścia i bezpieczeństwa w Afryce, mdz. innymi w Kenii. Tak postąpili także rodzice Stefanie Zweig. Kiedy zagłębimy się po lekturze "Nigdzie w Afryce" w biografię autorki - szybko dojdzie do nas, że tak naprawdę mamy do czynienia z nienachalną powieścią autobiograficzną. Bardzo poruszającą, opowiadającą o patriotyzmie, trudnej miłości do ojczyzny, rodzinie, tęsknocie, marzeniach, lękach i wyrzutach sumienia.

Rok 1938. Walter Redlich jest żydowskim adwokatem spod Wrocławia, który po tym jak został zmuszony do zamknięci swojej praktyki - wyjeżdża do Kenii. Przed wybuchem wojny dołączają do niego żona i córka. Wbrew wcześniejszym obawom to właśnie mała Regina najlepiej przystosowuje się do nowego życia - Niemcy nie są w niej żywe. Szybko za swój dom uznaje Afrykę, którą wbrew rodzicom od razu zaczyna rozumieć. Zaprzyjaźnia się z tubylcami, rozumie przyrodę, otaczający ją świat i zasady w nim panująca. Jest szczęśliwa. Walterowi natomiast cały czas towarzyszy lęk przed utratą pracy, domu nad głową - Afryka wydaje mu się nieprzyjazna, trudna do zrozumienia i zaakceptowania. Obniżenie stopy życiowej, zmiana trybu pracy - z tej umysłowej na fizyczną... i poczucie, że na nic mu jego dyplomy sprawiają, że zbiera się w nim gorycz. Jedynym pocieszeniem jest myśl, że żyją. Najgorzej tę sytuację znosi Jettle, która traktuje pobyt w Kenii jako sytuację tymczasową. Nie chce się przystosować, brakuje jej towarzystwa, nie ma gdzie błyszczeć.

Między małżonkami bardzo często dochodzi do sporów. Nie mają pieniędzy, środków do życia, przyjaciół... a ci nieliczni - nie pochodzą z ich kręgu kulturowego. Regina jest szczęśliwa, jej rodzice żyją myślą o Niemczech. Gdy wybucha wojna - okazuje się, że dla Żydów w Niemczech i w Polsce nie ma już nadziei. Walter i Jettle nie mogą pogodzić się z tym, że ich bliscy znajdują się w niebezpieczeństwie. Czują wyrzuty sumienia, że nic dla nich nie zrobili. Ich życie w Kenii nie jest kolorowe. Kenia jako kolonia angielska, kiedy wybucha wojna... patrzy nieprzychylnie na Niemców, którzy zostają internowani. Bohaterowie na swojej drodze spotykają innych emigrantów. Dochodzi pośród nich do rozłamów - dzielą się na tych, którzy chcą rozpocząć wszystko od nowa i na tych, którzy cały czas żyją przeszłością... nie chcą zapomnieć o ojczyźnie.

"Nigdzie w Afryce" jest powieścią wyjątkową, ponieważ pokazuje nie tylko wspomnienia Żydów, ale co ważniejsze: Żydów niemieckich. To trudna sytuacja. Duża część Niemców jest ogarnięta wojennym szałem, a w Kenii niemieccy imigranci, Żydzi wstępują do armii angielskiej. Uczą swoich dzieci rozróżnienia, że to nie Niemcy są źli, ale naziści. Tęsknią za swoją ojczyzną, chociaż w tej / i za sprawą jej dowódców giną ich najbliższy, a całe państwo jest niszczone. W tym wszystkim wyjątkowo ważne stają się dzieci, które na ojczyznę patrzą z wielkim dystansem. Nie rozumieją emocji swoich rodziców. Uczą się języka, poznają rówieśników i choć czują się odrobinę odizolowane od dzieci, które urodziły się w kolonii - czują, że ich domem jest Afryka. Regina jest bardzo bystrą dziewczynką, która widzi więcej niż inni. Jej rodzice myślą, że mają przed nią jakieś tajemnice - są w błędzie.

Stefanie Zweig na kanwie swoich wspomnień stworzyła bardzo przejmującą historię, która wzbudza podczas czytania żywe emocje. Dylematy moralne bohaterów - różnorodność ich emocji oraz barwność ich postaci sprawiają, że "Nigdzie w Afryce" jest porywającą lekturą. Plastyczność i barwność opisów, przedstawienie historii z różnych perspektyw (nie tylko ojca, matki, córki, ale także postaci ledwie epizodycznych) sprawia, że "Nigdzie w Afryce" wyświetla się podczas czytania przed oczami jak film. Swoją drogą... film na podstawie tej powieści został nagrodzony Oscarem.

"Nigdzie w Afryce" to literacka uczta, która pokazuje inne oblicze wojny. Porusza problemy, które zazwyczaj w literaturze gdzieś umykają. Opowiada o miłości Niemców do Niemiec, nawet tych, które za sprawą nazistów kompletnie zmieniły swe oblicze. Bohaterowie mogą czasami wydawać się irytujący, czasami możemy ich nie rozumieć..., ale w rzeczywistości są bardzo autentyczni, ich historie przejmujące, a książka Stefanie Zweig pokazuje, że największe poruszenie wywołują historie napisane przez życie. Oczywiście - przez "Nigdzie w Afryce" przewijają się z pewnością elementy fikcji literackiej..., ale to nie zmienia faktu, że jest to książka niesamowicie autentyczna, szczera... i po prostu rewelacyjna. Gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po tą nieoczywistą, czasami ogromnie skomplikowaną emocjonalnie i światopoglądowo, jednak zawsze wartą uwagi powieść. To jedna z tych książek, które szczególnie kształtują...

"Nigdzie w Afryce" nie jest kolejną książką o Żydach, którzy podczas II wojny światowej byli zmuszeni uciekać, aby uniknąć śmierci w obozach zagłady. "Nigdzie w Afryce" nie jest jedną z wielu takich pozycji - wyróżnia się na tle innych opowieści - porusza inne problemy. Książka Stefanie Zweig opowiada o losie niemieckich Żydów, którzy opuścili Niemcy na początku lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Początek XX wieku. Obrzeża Katalonii. Zapomniany przez Boga i ludzi warowny, surowy klasztor La Rapita - siedziba mniszek klauzurowych. Brat Junoy - utalentowany muzyk zostaje do niego zesłany w roli spowiednika. Odcięty od muzyki - świata, który kochał musi zmagać się z surową, pozbawioną poczucia humoru, stojącą na czele klasztoru - wielebną matką Doroteą. Zamknięty w ciszy, jedynie w swojej wyobraźni odtwarza tak drogie mu melodie i nuty. Wikła się w spór z przełożoną, która nakłada na mniszki ciężkie pokuty, odmawia im dobrego i godnego wyobrażenia. Brat Junoy nie jest w stanie zaakceptować reguł - sprzeciwia się nadmiernemu umartwianiu i patrzy z przestrachem oraz goryczą na niedożywione mniszki. Uważa, że to wszystko wcale nie prowadzi do bliższej relacji z Bogiem, a jest jedynie zachowaniem ugruntowanym pychą. Sprzeciwia się surowej karze nałożonej na dwie nowicjuszki, który nie potrafiły zachować ciszy słownej oraz emocjonalnej. Trafia do aresztu, staje przed sądem oskarżony o herezję, nadużycia, samowolę... przedstawiony jako wysłannik szatana przed ludźmi, którym daleko do prawdziwej i szczerej wiary czy też pokuty.

"Agonia dźwięków", czyli najnowsza powieść Jaume Cabre (wydana w Polsce) jest pasjonującą opowieścią o nadużyciach władzy i ufności wiernych. Kataloński pisarz pokazuje jak cienka jest granica między szczerą wiarą, która prowadzi do zbawienia, a przekonaniem, że zna się wszystkie zamierzania / pragnienia / oczekiwania Boga. Pokusa jest silna. Matka Dorotea jest przekonana, że została wybrana, aby nawracać mniszki klauzurowe - nie dopuszcza do siebie żadnych głosów z zewnątrz. Jaume Cabre delikatnie eksponuje fakt, że sama jako matka przełożona nie znajduje się na równi z mniszkami - nie tylko, jeśli mówimy o jej mocy decyzyjnej, ale chociażby... o ilości dyżurów, obowiązkach, stanie klasztornej celi. Matka Dorotea staje się coraz bardziej zacietrzewiona - nieubłagana. Przez swoje niespełnione ambicje postanowiła (świadomie lub nie - nieważne. Jej największą winą jest ogromna pycha) brutalnie wyrwać mniszki z ich wcześniejszego życia - ograbić je ze słów, emocji, przyjaźni, relacji międzyludzkich. Kiedy na jej drodze stanęły nowicjuszki, którym szczególnie to ostatnie, czyli wyzbycie się wszelkich relacji międzyludzkich, skazanie na życie w relacji jedynie z Bogiem (czy raczej ciągłym umartwianiem się) przychodziło bardzo trudno - postanowiła ostro interweniować. Napotykając opór brata Junoya, który nacechowany jedynie wielką miłością do Boga i muzyki, nieprzesiąknięty ideą umartwiania się, pokutowania i głodzenia się bez umiaru (uznał ich karę za drakońską).

Ta cienka granica między szczerą wiarą a pychą prowadzącą do nadużyć i totalitarnej władzy (jaką bez wątpienia prezentuje matka Dorotea w klasztorze) - jej przekraczanie, radykalizacja poglądów, odsuwanie się od Boga, a skierowanie w stronę szatana - nawet pod płaszczykiem dobrych intencji przywodzi na myśl powieść Jerzego Andrzejewskiego, "Ciemności kryją ziemię" (swoją drogą naprawdę świetny obraz totalitaryzmu, walki o stanowiska w kościele - jako instytucji). Podobnie jest z "Agonią dźwięków", której tytuł przywodzi nam na myśl literaturę pełną muzyki..., a tak naprawdę jest literaturą o agonii starego klasztoru, wiary w nim, moralności. Tak samo jak Andrzejewski, Cabre pokrył swoją powieść warstwą gęstniejącego mroku. Pisarz zagęszcza atmosferę, wprowadza wiele niewiadomych i pozwala być czytelnikom obserwatorem walki (to zabrzmi z lekka banalnie) dobra ze złem.

Akcja w powieści Cabre skupia się na dwóch wątkach - wydarzeniach, które mają miejsce w klasztorze oraz procesie brata Junoya. Gdzieś w tle znajdują się jeszcze wątki z hierarchami kościelnymi, którzy w tej całej bulwersującej sprawie (mówimy o podejrzeniu o konszachty z szatanem!) próbują ugrać dla siebie lepsze stanowisko, przychylność ludu, zwierzchników. W książce katalońskiego pisarza widać skazy Kościoła, jego kruchość, a także podatność wiernych na wpływ. Wyłania się wielki obraz swego rodzaju organizacji, która powinna być święta, a wcale taka nie jest... po książce rozsiewa się oburzenie i zniesmaczenie - o dziwo właśnie postępowaniem Junoya. Autor stopniuje napięcie, urywa rozdziałami w najlepszych, najbardziej pasjonujących momentach. Podkręca ciekawość czytelnika.

"Agonia dźwięków" to porywająca i bardzo ciekawa powieść. Jaume Cabre stworzył bardzo plastyczną, barwną historię, która choć momentami surowa w środkach wyrazu - fascynuje. Została bardzo skrzętnie i dokładnie przemyślana oraz skonstruowana, a żadna zdanie... nie jest przypadkowe. Ciekawa tematyka idzie w parze z intrygującymi profilami psychologicznymi bohaterów, którzy uwikłani w świat Kościoła - próbują ugrać w nim jak najlepszą dla siebie pozycję. Delikatne napiętnowanie przesadzonych form pokuty nie idzie u Cabre w parze z krytyką Kościoła, a jedynie ze zwróceniem uwagi, że on także nie jest idealny. Gęsta od emocji, pełna niedopowiedzeń, nieuboga literacko, choć z pewnością uboższa niż poprzednie powieści Cabre - klasyczny, dobry styl pisania, czyli "Agonia dźwięków" - przedstawicielka wysmakowanej, zgrabnej, pełnej gracji i niebanalnej literatury.

Początek XX wieku. Obrzeża Katalonii. Zapomniany przez Boga i ludzi warowny, surowy klasztor La Rapita - siedziba mniszek klauzurowych. Brat Junoy - utalentowany muzyk zostaje do niego zesłany w roli spowiednika. Odcięty od muzyki - świata, który kochał musi zmagać się z surową, pozbawioną poczucia humoru, stojącą na czele klasztoru - wielebną matką Doroteą. Zamknięty w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest coś takiego w monarchii brytyjskiej co sprawia, że Brytyjczycy bez większych żalów poświęcają na jej utrzymanie (w celach reprezentacyjnych i ze względu na tradycję) miliony funtów rocznie. Jest coś takiego w monarchii brytyjskiej co sprawia, że na ekranach kinowych i telewizyjnych stosunkowo często pojawiają się nowe dokumenty, reportaże czy też filmy fabularne inspirowane / dotyczące jej historii lub życia jej poszczególnych członków. Ludzie darzą monarchię brytyjską nie tylko miłością, ale także dużą dozą ciekawości. Interesuje ich jej życie prywatne, tajemnice skrywane za pałacowymi drzwiami. Ciekawość wbrew pozorom nie dotyczy tylko historii, która rozgrywa się obecnie na naszych - choć... być może ta jest najlepsza. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że historia królowych, które rządziły przed Elżbietą II, królów, którzy na stałe zapisali się w dziejach - jest na tyle intrygująca, pozostawia często tyle niewiadomych, że nieustannie rozpala wyobraźnię. W tym takich pisarek jak Daisy Goodwin.

Daisy Goodwin to postać znana w Polsce przede wszystkim jako scenarzystka serialu "Wiktoria" oraz autorka powieści o tym samym tytule. Miałam okazję poznać jedynie wersje książkową opowieści stworzonej przez Goodwin. Chęć przeczytania dobrej, mądrej, a przy tym niewymagającej powieści historycznej sprawiły, że mój wzrok od razu powędrował w kierunku "Wiktorii". Potrzebowałam czegoś nowego - chciałam odejść na chwilę od dobrej, znanej, szanowanej i poważanej w świecie literackim Philippy Gregory i dać szansę nowej autorce. Proza Daisy Goodwin pozwoliła mi na oderwania się od świata na kilka godzin, nie zawiodła mnie, rozpaliła moją wyobraźnię i sprawiła, że choć nie zawsze zgadzałam się z wyborami głównej bohaterki, która czasami wręcz mnie irytowała... całą historię poznawałam (a raczej połykałam) z wypiekami na twarzy - i to jakimi!

Rok 1837. Aleksandryna Wiktoria ma osiemnaście lat i obejmuje panowanie w Wielkiej Brytanii. W ciągu zaledwie kilku dni zostaje przedstawiona parlamentowi i przeniesiona do pałacu Buckingham., Nieważne ile ma lat. Ciążą na niej monarsze obowiązki. Jest młodą dziewczyną, która zostaje wrzucona w wir dworskich intryg, polityki i miłosnych skandali. Wielka Brytania jest targana wewnętrznymi konfliktami, a królowa Wiktoria musi podjąć decyzję... czy pozwoli sobą rządzić czy sama obejmie władzę. Może stać się samodzielną, choć niedoświadczoną władczynią, ale może także stać się marionetką w rękach ludzi spragnionych władzy. Będzie musiała rozdzielić dobro kraju od swojego niekiedy głupiego, młodzieńczego uporu pełnego pychy.

Czym by była powieść historyczna bez wątku romansowego? Matka Wiktorii oraz jej przyjaciel sir Jon Conroy pragną, aby młoda królowa poślubiła swojego kuzyna, księcia Alberta. Wiktoria nie chce jednak ustąpić. Pamięta go z czasów dzieciństwa jako nudnego chłopca, którego nie potrafiła zrozumieć... zresztą z wzajemnością. W sercu Wiktorii swe miejsce jednak szybko znajduje imponujący swoją mądrością, doświadczeniem i tym, że potrafi rozśmieszyć królową - premier rządu, lord Melbourne, który jako jedyny wierzy w to, że Wiktoria ma szansę stać się mądrą, odpowiedzialną, wybitną monarchinią, która będzie w stanie zdobyć miłość i zaufanie swoich poddanych, a przede wszystkim wpłynąć na poprawę jakości ich życia. Mimo to: spotkanie z Albertem zostaje zaaranżowane wbrew jej woli... w wielkiej tajemnicy. Książę Albert przyjeżdża, Wiktoria jest oburzona... i na jaw wychodzi jak wiele musi się jeszcze nauczyć o rządzeniu nie tylko imperium, ale także swoim sercem.

"Wiktoria" Daisy Goodwin jest w wielu miejscach powieścią wręcz rozczulającą ze względu na łatwowierność, upartość, niewiedzę Wiktorii. Młoda monarchini była od dzieciństwa zamknięta w murach pałacu i nie do końca jest w stanie zrozumieć procesy rządzące światem. Przed koronacją nie uczestniczyła w balach, światowym życiu - jest lękliwa, płochliwa, niepewna siebie i z pewnością zagubiona, ale to wszystko skrywa pod warstwą nadmiernej, momentami irytującej pewności siebie. Z początku nikogo do siebie nie dopuszcza, a jedyną istotą z którą dzieli się swoimi wątpliwościami... jest lalka, która towarzyszy jej od dzieciństwa. Na kartach powieści dorasta - nabiera ogłady, dojrzewa i z każdą kolejną stroną staje się coraz bardziej świadoma odpowiedzialności, która na niej ciąży. Może podobne dylematy miłosne miała prawdziwa królowa Wiktoria i może i ona miała tak trudne początki? Jedno wiemy na pewno - stała się wybitną monarchinią.

Daisy Goodwin posługuje się lekkim, przystępnym, a przy tym dobrym językiem. Udało jej się dobrze dobrze oddać realia epoki, pokazać jej zarys, cechy społeczeństwa ówczesnej epoki. Oczywiście można czepiać się tego, że autorka skupia się przede wszystkim na dylematach miłosnych dotykających królową czyniąc ze swojej powieści tym samym głównie powieść kobiecą, której bliżej do historycznego romansu (którym się nie staje!) niż do naprawdę obrazowej, konkretnej powieści historycznej. Czepiać się można, ale... po co? Goodwin oferuje swoim czytelniczkom literaturę kobiecą w naprawdę dobrym wydaniu - poruszającą, wciągającą, fascynującą. "Wiktoria" to bardzo przyjemna historia inspirowana losami królowej Wiktorii, która została przedstawiona w tej książce jako bardzo wyrazista postać. Zgrabnie wplecione wątki miłosne, pierwsze pomyłki, nadzieje i obawy sprawiają, że wiele czytelniczek znajdzie dla siebie coś w tej powieści... a jeśli to już nastąpi: Goodwin porwie ich do świata swojej opowieści.

Jest coś takiego w monarchii brytyjskiej co sprawia, że Brytyjczycy bez większych żalów poświęcają na jej utrzymanie (w celach reprezentacyjnych i ze względu na tradycję) miliony funtów rocznie. Jest coś takiego w monarchii brytyjskiej co sprawia, że na ekranach kinowych i telewizyjnych stosunkowo często pojawiają się nowe dokumenty, reportaże czy też filmy fabularne...

więcej Pokaż mimo to