-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać1
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
Biblioteczka
Jakub Rojalski dawno sięgnął dna. Własnej duszy, człowieczeństwa, pragnień, odczuć. Od tamtej pory na nowo budował swoje życie, pielęgnując każdą chwilę, każdy moment, kiedy zastanawiał się nad tym, czy będzie jeszcze potrafił odciąć się od przeszłości. (…) to przeszłość zaprojektowała jego przyszłość.
Rodzimy się, mając zaprojektowane życie. Nie każdy miał szczęście na starcie, ale wraz z upływem czasu mogliśmy zdecydować, w co zostaną przekłute doświadczenia z dzieciństwa. Kiedy do Jakuba Rojalskiego los wyciągnął rękę, on chwycił ją i podążył drogą, która wydawała się lepsza niż dotychczasowe życie. Rzeczywistość okazała się brutalna, a to, od czego wcześniej uciekał, stało się jego przekleństwem, jego piętnem.
Piętno Midasa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej przenosi czytelnika do romantyczno – kryminalnego Wrocławia, w świat mafii, długów, które zawsze muszą zostać spłacone. Pięknej i czystej miłości, brutalnej rzeczywistości, oraz przeszłości, która upomni się o głównego bohatera w najmniej oczekiwanym momencie. Czytelnik podczas lektury nie raz zada sobie pytanie: czy można być dobrym, będąc jednocześnie złym i bezwzględnym człowiekiem? Czy można żyć równocześnie w dwóch tak odległych światach? Czy doświadczając zła, można nie być nim przesiąkniętym? Jak wiele może znieść człowiek, żeby w końcu zawalczyć o siebie?
Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej nacechowana jest niezwykłymi emocjami, wpijającymi się w czytelnika głęboko - nawet tego sceptycznego nie pozostawiając obojętnym. Ważnym elementem jej prozy jest szczegółowy reaserch nadający powieści realny wymiar. To dowód na to, jak wiele pracy pisarka wkłada w tworzenie historii, którą przedstawia czytelnikom. W Piętnie Midasa zachwyca równoległe prowadzenie kilku wątków, które w końcowym etapie powieści łączą się, i tym razem autorka pozwala zadecydować czytelnikowi, w jaki sposób ma zakończyć się historia Midasa.
Jakub Rojalski dawno sięgnął dna. Własnej duszy, człowieczeństwa, pragnień, odczuć. Od tamtej pory na nowo budował swoje życie, pielęgnując każdą chwilę, każdy moment, kiedy zastanawiał się nad tym, czy będzie jeszcze potrafił odciąć się od przeszłości. (…) to przeszłość zaprojektowała jego przyszłość.
Rodzimy się, mając zaprojektowane życie. Nie każdy miał szczęście na...
Człowiek to tylko jedna z wielu form istnienia, wszystkie formy chcą istnieć, a najwyższą formą życia jest wolność, dzięki której człowiek może być człowiekiem, chmura chmurą, a bambus bambusem.
Dorrigo Evans jest człowiekiem sukcesu. Jest znakomitym chirurgiem, ma wspaniałą żonę, dzieci. Kobiety darzą go uwielbieniem, które skwapliwie wykorzystuje. Jednak on sam nie czuje się szczęściarzem. Przeszłość kładzie się cieniem na mężczyźnie, bowiem Dorrigo kiedyś kochał. Kochał miłością szaloną i piękną, a jednak niemożliwą do spełnienia. Kiedy zostaje osadzony w japońskim obozie, każdego dnia walczył o ocalenie siebie i podlegających mu żołnierzy. Okrutne warunki, w jakich przyszło żyć jeńcom, zmaganie się z głodem, brutalnym traktowaniem oraz chorobami odbiły się na całym ich przyszłym życiu. Takie przeżycia muszą pozostawić ślad, wszak jestem częścią wszystkiego, com przeżył.
O tym, jak wiele barw ma miłość, samotność i śmierć Richard Flanagan pisze w najnowszej powieści Ścieżki północy, uhonorowanej w 2014 roku nagrodą The Man Booker Prize. I nie będzie to żadnym nadużyciem, jeśli stwierdzę, że oto mam przed sobą powieść wielką. Tak wspaniałą, że obojętnie co napiszę i jak pięknych słów będę starała się użyć, nie uda mi się oddać jej charakteru. Flanagan nazwał nienazwane, ubrał w słowa najbardziej okrutne czyny, które człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Mimo to, jednak nie osądza, choć przecież mógłby, bo to wszystko zdarzyło się naprawdę, to wszystko zdarzyło się jego ojcu - numerowi 335.
Czym jest bohaterstwo i hart ducha w obliczu bezsilności? Dla wielu współwięźniów Dorrigo jest bohaterem, ale on czuje do siebie wstręt, że nie mógł dla nich zrobić więcej. I kiedy pozbawieni nadziei odchodzą, on może tylko godnie ich pożegnać. Jak niezbadana jest psychika ludzka, która bestialskiego kata zmienia w przykładnego obywatela, czułego ojca i kochającego męża. Flanagan z wielką dbałością o detale opisuje życie obozowe, uderzając czytelnika boleśnie, ukazując w ten sposób czym jest, a czym nie jest człowieczeństwo. I wreszcie przepiękna, choć tragiczna miłość, która nie znajdując ujścia zamienia się w samotność i wieczne poszukiwania. Tak substytutu uczucia, jak i zrozumienia siebie oraz innych.
Emocje towarzyszące czytaniu tego dzieła są niepowtarzalne i tak potężne, że przytłaczają i zagnieżdżają się najgłębiej, jak to tylko możliwe. Piękno języka pisarza wspaniale oddał Maciej Świerkocki, tłumacząc powieść. Powieść, która traktuje chwilami o brzydocie, w istocie będąc czystym pięknem.
Na tym świecie chodzimy po dachu piekła oglądając kwiaty
ISSA
Człowiek to tylko jedna z wielu form istnienia, wszystkie formy chcą istnieć, a najwyższą formą życia jest wolność, dzięki której człowiek może być człowiekiem, chmura chmurą, a bambus bambusem.
Dorrigo Evans jest człowiekiem sukcesu. Jest znakomitym chirurgiem, ma wspaniałą żonę, dzieci. Kobiety darzą go uwielbieniem, które skwapliwie wykorzystuje. Jednak on sam nie czuje...
W trakcie minionego pół roku przez większość czasu żałowałem, że mam Alysię. W domu – zero prywatności, bo ona przeszkadza mi w budowaniu jakiegokolwiek związku, wręcz to uniemożliwia. Mam o to żal. Przez dwanaście lat wychowywałem ją sam i jestem zmęczony. Nie chcę już tej odpowiedzialności i handryczenia się. Ale czuję się winny. Kocham ją i bardzo często lubię z nią być. Prawdopodobnie to jedyny i najlepszy związek w moim życiu.
Ojciec i córka szczelnie zamknięci we własnym świecie i świecie bohemy San Francisco lat 70' i 80' XX wieku. Niezrozumiani przez ludzi, nierozumiejący siebie wzajemnie, a jednak sobie najbliżsi. Zupełnie niedojrzały Steve Abbott i jego dwuletnia córka Alysia w obliczu tragedii musieli przewartościować swoje życie i spróbować ułożyć je wspólnie od nowa.
Kiedy Steve Abbott przeprowadził się wraz z córką do San Francisco, miasto było mekką dla włóczęgów, ale też dla niespokojnych, artystycznych dusz. To tutaj odbywało się wiele spotkań pisarzy i poetów, gdzie mieli szansę zaprezentować szerszej publiczności swoją twórczość. To również tutaj homoseksualiści do pewnego momentu czuli się bezpiecznie. W ten kolorowy świat Abbott wprowadził małą Alysię, nieświadomą i zamkniętą w sobie dziewczynkę. Uczestniczyła w artystycznym życiu ojca, będąc jednocześnie inspiracją i przeszkodą dla artysty.
Abbott, zdeklarowany gej, bardzo intensywnie angażował się w działania LGBT. Brał czynny udział w Paradach Równości, wspierał spotkania organizacji kobiecych, Afroamerykanów i Azjatów. Wraz z Joyce Jenkins współtworzył miesięcznik Poetry Flash. Tworzył, wspierał innych w ich twórczości i starał się być dobrym ojcem. Miłość ojca zawsze mnie zaskakiwała. Czasami działała na nerwy, bo pojawiała się znikąd i wydawała się nie mieć żadnego związku z moim postępowaniem. Jakby ojciec kochał mnie za to, że po prostu przed nim siedziałam (…).
Alysia Abbott w Tęczowym San Francisco. Wspomnienia o moim ojcu próbuje rozliczyć się z przeszłością, chwilami niezwykle skomplikowaną, wypełnioną wszystkimi odcieniami emocji. Miłość i samotność, strach i oddanie, a nade wszystko poświęcenie towarzyszyły pisarzowi w wychowywaniu córki. I ona to czuła, całą sobą, w każdej chwili ich wspólnego życia. Po dwudziestu latach od śmierci Steve'a Abbotta, Alysia składa hołd ojcu w przepełnionej bólem autobiografii, niezwykle wzruszającej i okrutnie szczerej. To także wspomnienie o pięknym San Francisco, jego mieszkańcach i latach, kiedy wartością nie były pieniądze, ale relacje międzyludzkie i realizacja własnych pragnień oraz marzeń.
W trakcie minionego pół roku przez większość czasu żałowałem, że mam Alysię. W domu – zero prywatności, bo ona przeszkadza mi w budowaniu jakiegokolwiek związku, wręcz to uniemożliwia. Mam o to żal. Przez dwanaście lat wychowywałem ją sam i jestem zmęczony. Nie chcę już tej odpowiedzialności i handryczenia się. Ale czuję się winny. Kocham ją i bardzo często lubię z nią być....
więcej mniej Pokaż mimo to
Jesteśmy inni. Jacy? Nie wiem, kim jestem: bohaterem czy durniem, którego trzeba wytykać palcem? A może zbrodniarzem? Już teraz się mówi, że to był błąd polityczny. Dzisiaj mówią cicho, jutro zaczną głośniej. A ja tam przelałem krew… swoją… Cudzą też… dawali nam ordery, których nie nosimy… Jeszcze będziemy je zwracać… Ordery, które uczciwie zdobyliśmy na nieuczciwej wojnie… Zapraszają nas do szkół. A o czym mamy tam opowiadać? O działaniach bojowych… O pierwszym zabitym… O tym, że do dzisiaj boję się ciemności, a jeśli coś spadnie, to się wzdrygam… Jak braliśmy jeńców, ale nie doprowadzali ich do pułku… Nie zawsze…
Podczas wojny domowej w Afganistanie w latach 1979 – 1989, wojska radzieckie miały wzmocnić i utrzymać u władzy rząd afgański. W rezultacie konflikt zbrojny stał się jednym z najbardziej okrutnych w XX wieku. Swietłana Aleksijewicz w Cynkowych chłopcach obudziła demony odległych lat i zapomnianych historii. A przecież one nadal żyją, nadal w wielu tkwią, nie pozwalając spokojnie iść dalej.
Braterska pomoc, jak eufemistycznie nazywano radziecką interwencję, zebrała żniwo w liczbie kilkudziesięciu tysięcy ofiar po stronie wojsk ZSRR, które po cichu, niemal niezauważalnie wracały do kraju w cynkowych trumnach. Szczelnie zamknięte, wszystkie identyczne, wszystkie złowieszczo milczące. Powrócili też weterani, pozbawieni kończyn, uzależnieni od alkoholu i narkotyków, z lękami i syndromami stresu bojowego. Dwudziestoletni chłopcy, których życie nim się zaczęło, przestało istnieć.
Cynkowi chłopcy to niemy krzyk i modlitwa matek, które umacniały w synach patriotyczną postawę, były dumne, gdy oni jechali na wojnę. Teraz nie przestają płakać. To znękane żony, które już nigdy nie zaznają spokoju. Ale to również pielęgniarki i kobiety cywilne, które jechały na wojnę mając w swych sercach romantyczną wizję pomocy i oddania dla kraju oraz poświęcenia dla walczących. Miały nieść wsparcie, dziś same potrzebują opieki. Czy było warto? Czy z perspektywy czasu ofiary tej wojny nie stały się jeszcze bardziej bezsensowne? Aleksijewicz dobitnie potwierdziła, że wojna nie kończy się wraz z podpisaniem rozejmu. W tych, którzy jej doświadczyli, będzie już zawsze obecna.
Po wydaniu Cynkowych chłopców Swietłanie Aleksijewicz wytoczono proces o zniesławienie, pisanie nieprawdy i znieważenie godności żołnierzy radzieckich walczących w Afganistanie. I choć oficjalnie proces został wytoczony przez bohaterów reportażu, to prawdziwym oskarżycielem był reżim. Mam ciągle to samo pytanie, które znajduje się w mojej książce: kim jesteśmy? Dlaczego z nami można robić wszystko, co się chce? Zwrócić matce cynkową trumnę, a potem namówić ją, by pozwała pisarza, który napisał, że swego syna nie mogła nawet ucałować po raz ostatni i obmywała trumnę trawą, głaskała ją… Kim jesteśmy?
Jesteśmy inni. Jacy? Nie wiem, kim jestem: bohaterem czy durniem, którego trzeba wytykać palcem? A może zbrodniarzem? Już teraz się mówi, że to był błąd polityczny. Dzisiaj mówią cicho, jutro zaczną głośniej. A ja tam przelałem krew… swoją… Cudzą też… dawali nam ordery, których nie nosimy… Jeszcze będziemy je zwracać… Ordery, które uczciwie zdobyliśmy na nieuczciwej wojnie…...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jan Morawski wraz ze swoim wiernym przyjacielem Mateuszem znowu na tropie zagadki. Dziadek Jezierski ukrył skarb. Poszukiwania nie przynoszą zamierzonego efektu, a tymczasem mieszkańcy dworu gorączkowo szykują się do ślubu pięknej Heleny Jezierskiej, dziedziczki. Nocne strzały w szkarłatnym pokoju komplikują sytuację, jednocześnie rozpoczynając lawinę zaskakujących, nie zawsze pozytywnych, wydarzeń. Wiszące nad rodziną widmo bankructwa i utraty ukochanych Jezior niewątpliwie pogarszają sytuację. I jakby nieszczęść było mało – Helena nie chce wyjść za mąż… Kiedy na scenę wkracza enigmatyczny policjant Joachim Engel, sytuacja jeszcze bardziej się gmatwa. Na dodatek wszyscy mijają się z prawdą, mają alibi i są jednocześnie podejrzani.
Zbrodnia w szkarłacie
Katarzyna Kwiatkowska zaserwowała czytelnikowi iście mistrzowską intrygę kryminalną w stylu retro. Każde rozwiązanie przynosi kolejną tajemnicę, a to, co wydawało się być oczywistym znów zamienia się w niewiadomą. Bardzo dobra kreacja bohaterów powieści niesamowicie podnosi wartość książki. Są charyzmatyczni, pełni pasji, szczególnie wtedy, kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo najbliższego członka rodziny. Kwiatkowska sytuując fabułę powieści na przełomie XIX i XX wieku, odniosła się do sytuacji historycznej Polski z tego okresu. Pokazała polskich ziemian jako walczących o swoje majątki. Dumnych, niechętnych pruskiemu zaborcy. Utrwaliła obraz Polaka, który w każdej sytuacji znajduje rozwiązanie, wszak Polak potrafi. Szczególnie, kiedy walczy o swoją ojcowiznę.
Autorka nie poskąpiła też krytyki dla polskich przywar. Chociażby dla narodowej gościnności. Polskie zastaw się, a postaw się Kwiatkowska przedstawiła niezwykle obrazowo i dobitnie. Widmo utraty majątku oraz bankructwo nie przeszkadza pani domu wyprawić wesela na najwyższym poziomie, z przebogatą kartą dań oraz win z najlepszych winnic. Podobnie rzecz ma się z nieumiejętnością prawidłowego wprowadzania modernizacji czy z łapaniem dwóch srok za ogon.
Choć wielu czytelników odnajdzie z pewnością w powieści Kwiatkowskiej jej fascynację twórczością Agathy Christie, to krzywdzącym byłoby twierdzenie o naśladownictwie. Katarzyna Kwiatkowska wzięła to, co najlepsze, umiejętnie łącząc z własnym talentem pisarskim. Dzięki takiemu połączeniu powstała książka, którą warto poznać. Zbrodnia w szkarłacie jest nie tylko pięknie napisana, ale i pięknie wydana. Mapy znajdujące się na końcu książki z pewnością pomogą w poruszaniu się po wspaniałym dworze w Jeziorach. Warto tam zajrzeć.
Jan Morawski wraz ze swoim wiernym przyjacielem Mateuszem znowu na tropie zagadki. Dziadek Jezierski ukrył skarb. Poszukiwania nie przynoszą zamierzonego efektu, a tymczasem mieszkańcy dworu gorączkowo szykują się do ślubu pięknej Heleny Jezierskiej, dziedziczki. Nocne strzały w szkarłatnym pokoju komplikują sytuację, jednocześnie rozpoczynając lawinę zaskakujących, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gdy człowiek czuje się zgubiony w świecie, może się trochę pocieszyć wiernymi podróbkami rzeczy już mu znajomych.
Martha pojawia się w agencji nieruchomości Pam Roberts, szukając mieszkania do wynajęcia. Jej arogancja i niezdecydowanie wprawiają chwilami właścicielkę agencji oraz czytelnika w osłupienie. Do czasu, kiedy Martha nie wyciągnie zdjęcia, które ma zawsze przy sobie.
Clive Black odpowiada na anons z gazety. Kobieta poszukuje ojca, a Clive w latach '70 spędził z nim jeden dzień. Przypadkowe spotkanie owocuje wspólnym spacerem do domu Hanwella, gdzie na jednej ze ścian wisi zdjęcie trzech pięknych kobiet. Dom wydaje się być opuszczony, pomimo tego, że jest zamieszkany.
Fatou w poniedziałki chodzi na pływalnię. Przemierzając za każdym razem tę samą trasę mija ambasadę Kambodży, gdzie ktoś gra w badmintona. Lob, smecz. Lob, smecz. Zanim Fatou dotarła do Londynu, przebyła długą drogę od Wybrzeża Kości Słoniowej przez Nigerię, Libię i Włochy. W Anglii jest opiekunką w domu hinduskiej, zamożnej rodziny.
Troje ludzi i trzy historie, bardzo krótkie, ale zawierające sedno istnienia. Nie spotkali się nigdy i nie mają ze sobą nic wspólnego. No może poza jednym – coś w życiu utracili, z jakiegoś powodu są samotni. Każde na swój sposób radzi sobie z przeszłością i stara się żyć dalej pomimo przeżyć. Trzy ludzkie losy, tak różne, a jednak takie same.
Zadie Smith w bardzo delikatny sposób oddaje czytelnikowi trzy opowiadania, które mieszczą w sobie cały sens ludzkiego istnienia. Ta niewielka książka zawiera w sobie prawdziwą siłę rażenia. Napisana wybitnie, choć zwyczajnie, co zawdzięcza z pewnością sposobowi, w jaki Zadie porusza tak ważne kwestie, jak potrzeba bliskości między ludźmi.
Prosto, choć nie pospolicie, zaskakując czytelnika formą i siłą każdego zdania, ukazuje, jak ważny dla człowieka jest drugi człowiek. Nie znajdziecie tu nieoczekiwanych zwrotów akcji, nie ma też moralizatorstwa i prostego przepisu na życie. Jest coś dużo lepszego, ważniejszego – mądrość i ogromny talent do opowiadania o rzeczach ważnych w sposób piękny i ciekawy.
www.ksiazkapolapkach.eu
Gdy człowiek czuje się zgubiony w świecie, może się trochę pocieszyć wiernymi podróbkami rzeczy już mu znajomych.
Martha pojawia się w agencji nieruchomości Pam Roberts, szukając mieszkania do wynajęcia. Jej arogancja i niezdecydowanie wprawiają chwilami właścicielkę agencji oraz czytelnika w osłupienie. Do czasu, kiedy Martha nie wyciągnie zdjęcia, które ma zawsze przy...
Marcin Gutowski zabiera czytelnika w podróż, która ma przybliżyć Europejczykowi skalę problemu, z jakim mieszkańcy Bliskiego Wschodu stykają się na co dzień. Konflikt izraelsko-palestyński przedstawiony jest rzetelnie, bardzo drobiazgowo. Tu nie ma miejsca na opowieści autora, tu najważniejsze są rozmowy z mieszkańcami. Ponad stu rozmówców, historie zabawne i dramatyczne, ale pokazujące wyśmienicie skalę problemu. Gutowski doskonale oddał emocje towarzyszące rozmowom. Bardzo polecam!
Marcin Gutowski zabiera czytelnika w podróż, która ma przybliżyć Europejczykowi skalę problemu, z jakim mieszkańcy Bliskiego Wschodu stykają się na co dzień. Konflikt izraelsko-palestyński przedstawiony jest rzetelnie, bardzo drobiazgowo. Tu nie ma miejsca na opowieści autora, tu najważniejsze są rozmowy z mieszkańcami. Ponad stu rozmówców, historie zabawne i dramatyczne,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Urodził się 18 grudnia. Otrzymał imię dawnego cesarza Austrii Franciszka, pradziadka ze strony ojca, i imię Ferdynand, po Re Bombie, dziadku ze strony matki.
Franciszek Ferdynand.
Pierworodny syn Karola Ludwika i następca austro-węgierskiego tronu. Kiedy się urodził, lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Jego matka owładnięta potrzebą władzy zaklinała siebie i przeznaczenie, aby mały Franciszek Ferdynand przeżył. Widziała w nim godnego i jedynego następcę urzędującego Franciszka Józefa. Gorące modlitwy Marii Annunziaty zostały wysłuchane, ale ona sama zmarła wydając na świat czwarte dziecko.
Od początku swojego życia był nadmiernie poważny i przewrażliwiony. Dorastał w cieniu przebojowego młodszego brata, Ottona, co powodowało ogromne kompleksy. Porywczy i wyniosły Franciszek Ferdynand zazdrościł bratu radości życia i bycia ulubieńcem ojca. Ambicja matki trwała w nim, powodując nie mniejsze niż u niej pragnienie władzy. Całe życie zgorzkniały i nieszczęśliwy w żaden sposób nie potrafił zjednać sobie ludzi. Jedyną jego radością były polowania. Kiedy strzelał, jego męskość wdzierała się w łono natury, a żądza tryskała mordem i śmiercią. Sam dla siebie był tyranem, zadręczając się każdym, nawet najdrobniejszym problemem. Kiedy jesienią 1894 roku udał się na przyjęcie do namiestnika Czech, nie spodziewał się, że znajdzie tam swoje największe szczęście, będące jednocześnie przyczyną jego upadku. Konflikt z Franciszkiem Józefem na tle różnic politycznych, pogłębił się za sprawą zawarcia przez Franciszka Ferdynanda małżeństwa morganatycznego z hrabianką Chotek. Zabójstwo arcyksięcia, którego dokonał serbski nacjonalista Princip, paradoksalnie było bezpośrednią przyczyną wybuchu I wojny światowej, choć sam następca tronu był wojnie przeciwny.
Kiedy w 1937 roku w Austrii pojawiło się pierwsze wydanie Następcy tronu, w krótkim czasie wycofano książkę ze sprzedaży, powołując się na ochronę tradycji. Ludwig Winder bez skrupułów i bardzo drobiazgowo opisał Franciszka Ferdynanda, wystawiając jednocześnie całej monarchii opinię słabych, ogarniętych obsesją władzy i zupełnie nie świadomych potrzeb społeczeństwa ludzi. Z perspektywy czasu powieść Windera jest doskonałą podróżą przez ludzką psychikę i czyta się ją jak cudowną, wielowątkową opowieść o życiu cesarskiej rodziny. Rodziny z jej problemami i radościami, tak bardzo odległymi od spraw przeciętnego człowieka.
Dzisiaj, kiedy żyją już tylko nieliczni potomkowie Habsburgów, a świat zmierza w zupełnie innym kierunku, książka przestaje mieć wydźwięk obrazoburczy, za to staje się obrazem człowieka bardzo trudnego we współżyciu, zagubionego i obsesyjnie pragnącego być najważniejszą personą dla Austrii, jeśli nie dla całego świata. To również przekrój przez psychikę człowieka zmęczonego własną obsesją i niemocą. A miał ambicję stać się wielkim władcą i uczynić szczęśliwymi ludy wielkiego państwa. Ponieważ jednak nie zwracał uwagi na ludzi i nie znał ich, nie przyszło mu na myśl, że ma tylko jednego nieprzejednanego wroga, który go nieustannie dręczy i wodzi za nos; wroga, który go pozbawia każdej radosnej godziny, każdego sukcesu i każdego szczęścia. Tym wrogiem był on sam.
http://ksiazkapolapkach.eu/
Urodził się 18 grudnia. Otrzymał imię dawnego cesarza Austrii Franciszka, pradziadka ze strony ojca, i imię Ferdynand, po Re Bombie, dziadku ze strony matki.
Franciszek Ferdynand.
Pierworodny syn Karola Ludwika i następca austro-węgierskiego tronu. Kiedy się urodził, lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Jego matka owładnięta potrzebą władzy zaklinała siebie i...
(…) Anuszka, powtarzam ci: ten naród trzeba trzymać za mordę… Przepraszam, ale taka jest prawda! W Rosji nie może być demokracji jak w Ameryce czy Europie. To się nie uda. To taka sama mrzonka jak ta, którą sprzedawali Amerykanie, jadąc do Iraku. Chcieli tam wprowadzić demokrację, ale ci ludzie nie rozumieją tego pojęcia, tam panuje inny system, oparty na innych podwalinach kulturowych, religijnych. Ja wiem, że to wszystko trzeba bardziej poczuć, niż zrozumieć, ale niestety uważam, że mam rację.
Siedem historii. Trudnych, bo w każdej z nich bohaterowie muszą stoczyć walkę o siebie i swoje życie. Przeszłość podąża za nimi, torując sobie śmiało drogę w teraźniejszości. Ci ludzie to obywatele Rosji, którą Anna Wojtacha przemierza, będąc nią zafascynowana i dażąc ją uczuciem. Otwarta i przebojowa dziennikarka, chwilami bezczelna i bezpardonowa, niejednokrotnie sama staje twarzą w twarz z obcymi ludźmi, z innym systemem, odważnie wchodząc w cudze życie.
Poznani przypadkowo ludzie, początkowo nieśmiali, czasami niechętni, przy pomocy wody rozmownej otwierają się i kreślą opowieści o swoim życiu. Wojtacha skwapliwie korzysta z ich chęci rozmowy, angażując się w każdą z tych opowieści chyba zbyt mocno, zbyt intensywnie, chwilami przytłaczając swoją osobą głównego bohatera. Tłem dla tych rozmów jest Rosja, kapryśna dama, rządzona przez Putina, którego Rosjanie najwyraźniej kochają. I choć mieszkaniec zachodniej Europy nie potrafi zrozumieć tej miłości, to jest ona dla niego obiektem fascynacji i ciągłego zainteresowania. Bo Rosjanin, mimo obiegowych opinii, jest pełen kompleksów i bez silnego przywódcy staje się zupełnie bezradny.
Zabijemy albo pokochamy to dziennik z podróży po Rosji, ukazujący losy kilkorga ludzi, z pozoru różnych, choć bardzo podobnych. I wcale nie kraj, w którym się wychowali i w którym żyją nie jest wspólnym mianownikiem. To, co ich łączy to zależność od drugiego człowieka oraz państwo, za które gotowi są umrzeć i mała wiara w siebie. Jeden z bohaterów mówi: Mój wujek twierdzi, że Rosjanie nie powinni wyjeżdżać za granicę na stałe, bo będą tęsknić, będą czuć się jak na wygnaniu.
I chociaż książkę czyta się przyjemnie, czasem z uśmiechem, z pewnością szybko, bo i sama jej konstrukcja jest nieskomplikowana, to nie czuję zaspokojenia mojej ciekawości. Rosja, która ma wiele twarzy, jest tajemnicza i tak różnorodna, jest tylko tłem, które zbyt nieśmiało przebija się przez bohaterów i samą autorkę. Zbyt niewyraźnie, żeby ją lepiej poznać, i na pewno, żeby zrozumieć.
(…) Anuszka, powtarzam ci: ten naród trzeba trzymać za mordę… Przepraszam, ale taka jest prawda! W Rosji nie może być demokracji jak w Ameryce czy Europie. To się nie uda. To taka sama mrzonka jak ta, którą sprzedawali Amerykanie, jadąc do Iraku. Chcieli tam wprowadzić demokrację, ale ci ludzie nie rozumieją tego pojęcia, tam panuje inny system, oparty na innych podwalinach...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wiadomo, że od co najmniej półtora roku wśród młodzieży szałem są beatlesówki – sztyblety na podwyższonym obcasie. Prywatni szewcy zrobili już na nich niezły interes, sprzedając parę za 400-500 zł. Kobra też zaprojektowała dwa udane wzory takich sztybletów, ale prędzej rozwiązano słynny zespół Beatlesów, niż buty te trafiły na rynek.
Brak materiału, dodatków, brak zgody w zjednoczeniu, brak przynależności do partii, za to głowy pełne pomysłów i ogromna chęć pokolorowania otaczającego świata na odcień inny niż szary. Polscy projektanci chcieli ubierać polskie kobiety niczym paryżanki, bo Paryż to niekończące się źródło inspiracji. I pomimo przeciwności losu ulice wypełnione były kobietami w sukienkach, spod których wystawała koronka, żółtych trenczach prosto z „ciuchów” czy sztruksowych sukienkach z pierwszej kolekcji Barbary Hoff.
Ale istotą książki To nie są moje wielbłądy nie jest przegląd ówczesnej mody. Nie wykroje grają tu pierwsze skrzypce. Aleksandra Boćkowska, dziennikarka i autorka książki, pochyliła się nad ludźmi, którzy tworzyli modę oddając im hołd, podziwiając i przekazując czytelnikowi swoje zauroczenie wybitnymi postaciami. Nie mogło zabraknąć rozdziału o Jadwidze Grabowskiej, bo to od niej wszystko się zaczęło w powojennej Warszawie. Tej despotycznej, ale z doskonałym wyczuciem tak do mody, jak i do modelek czy młodych projektantów osoby, ikonie i dyrektor artystycznej Mody Polskiej. To za sprawą Grabowskiej najpierw Polska, a potem świat usłyszał o Jerzym Antkowiaku. Dziś nazwisko projektantki odchodzi powoli w niepamięć, a szkoda, bo nie tylko wygląd tej drobnej kobiety był nietuzinkowy. Miłośniczka kostiumów Coco Chanel i turbanów, wskazywała przez długie lata kierunek młodym kobietom. Obok rosła konkurencja w osobie tajemniczej i nieprzystępnej Barbary Hoff, dziennikarki Przekroju, której pomysłowość stała się nieoceniona w tamtych czasach. To ona wymyśliła trumniaki, spodnie z cajgu i zaproponowała uszycie ze spodni spódnicy. Hoff była pierwszą osobą w Polsce, która miała sklep z własną marką odzieżową – Hoffland.
Nie brak wielkich nazwisk z tamtych lat, które na stałe wpisały się w historię świata mody, ale i postaci ze świata literatury czy filmu. I tak pojawia się Leopold Tyrmand, pisarz, a prywatnie pierwszy mąż Barbary Hoff. Zawsze szykowny i zadbany, w garniturze i skarpetkach w burlingtonowską kratę. Znalazło się też miejsce dla Zyga Pianko, twórcy marki Pierre d'Alby, polskiego Żyda, którego stroje robiły w Polsce furorę. Dziś, ponad dziewięćdziesięcioletni mężczyzna, każdego dnia przychodzi do swojej firmy Zyga w pobliżu kanału Saint-Martin. Znany grafik, dyrektor artystyczny francuskiego Elle Roman Cieślewicz zaczynał swoją karierę w miesięczniku Ty i Ja, tworząc niezapomniane okładki.
Ten doskonały reportaż przenosi czytelnika w atmosferę Polski Ludowej, bez zbędnej tkliwości. Boćkowska na pierwszym planie stawia ludzi i ich zmagania z systemem, absurdami ustroju czy przeciwnikami konsumpcjonizmu. Nie sposób nie docenić ogromu pracy reporterskiej, jaki był jej udziałem. Bezapelacyjnym atutem książki jest wyraźnie widoczny szacunek autorki do twórców mody polskiej, co poskutkowało piękną, wręcz ciepłą opowieścią. I tylko żal tych strojów, których tak niewiele się zachowało w muzeach, bo moda to nie architektura, nie nabiera z wiekiem patyny. Starzeje się chyba najszybciej z całej sztuki użytkowej.
http://ksiazkapolapkach.eu/
Wiadomo, że od co najmniej półtora roku wśród młodzieży szałem są beatlesówki – sztyblety na podwyższonym obcasie. Prywatni szewcy zrobili już na nich niezły interes, sprzedając parę za 400-500 zł. Kobra też zaprojektowała dwa udane wzory takich sztybletów, ale prędzej rozwiązano słynny zespół Beatlesów, niż buty te trafiły na rynek.
Brak materiału, dodatków, brak zgody w...
A zatem nowojorczycy pili, ponieważ picie było rodzajem rebelii przeciwko moralistom z ciężką łapą i ostrym językiem. Kupowanie whisky z przemytu, chodzenie do nielegalnych lokali, ryzykowanie, że będzie się złapanym przez policję – to były sposoby, by pokazać swą niezgodę i przynależność do kształtującej się od dawna kultury metropolitarnej. Jeśli chodzi o aspekt tej kultury związany z nielegalnym piciem – to charakteryzował się on wielką egalitarnością. Zbuntowani należeli do wszystkich klas społecznych.
Fascynujące miasto, architektoniczna perła, kolebka jazzu… i prohibicji. Dzień 16 stycznia 1920 roku zapoczątkował trzynastoletni okres niewiarygodnego wzrostu alkoholizmu, przestępczości, a w konsekwencji złotego czasu dla mafii. To wszystko za sprawą XVIII Poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Otworzyła ona niezwykły etap w historii kraju, który jako jedyny sądził, że rygorystycznymi zakazami zapobiegnie rozpuście i staczaniu się społeczeństwa na alkoholowe dno.
Ewa Winnicka w bogato ilustrowanej książce Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów przeniosła czytelnika w dwudziestolecie międzywojenne do samego serca Stanów Zjednoczonych. Po jednej stronie stanęli powracający z wojny żołnierze, pragnący zapomnieć o traumatycznych przeżyciach, ogromny napływ imigrantów ze starego kontynentu oraz rozwój, który niósł za sobą potrzebę „poluzowania kołnierzyka”. Z drugiej strony swe szeregi zwarła konserwatywna część społeczeństwa, gotowa do podjęcia radykalnych kroków, by powstrzymać potwora - postęp. Postęp, który pozwalał tworzyć coraz wyższe budynki, oświetlił miasto, dał mu radio, ale i niósł ze sobą zabawę, rozwiązłość i brak wstydu. Paradoksalnie zakaz spożywania alkoholu spowodował wzrost liczby osób uzależnionych, a czarny rynek miał się wyjątkowo dobrze, ba, lepiej niż kiedykolwiek wcześniej!
Suche Stany Zjednoczone stały się mekką pisarzy i muzyków. Afroamerykanie przybywali tu tłumnie ucząc białych jazzu, nowe kościoły powstawały jak grzyby po deszczu, włoscy mafiozi rozwinęli skrzydła, a korupcja polityków i stróżów prawa osiągnęła apogeum. Nowy Jork wchłaniał wszystkich, oferując w zamian niesamowitą atmosferę wielokulturowości, możliwość gry na giełdzie, burleskę i ferie świateł Broadwayu. Dał też pierwsze imigranckie getta, zapomniane przez urzędników miejskich.
Zbliżający się wielkimi krokami czarny czwartek zapoczątkował zmiany, które po czterech latach zaowocowały podpisaniem XXI Poprawki, znoszącej prohibicyjną porażkę. O skuteczności tej ostatniej Fiorello LaGuardia powiedział: Nie mogę odpowiedzieć, czy prohibicja jest dobrą, czy złą rzeczą dla Amerykanów. Nie mogę. W tym kraju nigdy jej nie wprowadzono w życie.
Ewa Winnicka opisała trzynaście lat historii Stanów Zjednoczonych, które po raz kolejny potwierdziły wyjątkowość tego miejsca na Ziemi. Zrobiła to tak sugestywnie, że oddychałam powietrzem tamtych lat i tamtego miejsca. Z pewnością ogromna w tym zasługa zdjęć i ilustracji zamieszczonych w książce, ale nie sposób nie zauważyć zauroczenia autorki tym krajem. Winnicka, podpierając się w trakcie pisania ogromną bibliografią, upewniła mnie, że o Nowym Jorku warto czytać, a spis moich must read powiększył się o kolejne pozycje.
A zatem nowojorczycy pili, ponieważ picie było rodzajem rebelii przeciwko moralistom z ciężką łapą i ostrym językiem. Kupowanie whisky z przemytu, chodzenie do nielegalnych lokali, ryzykowanie, że będzie się złapanym przez policję – to były sposoby, by pokazać swą niezgodę i przynależność do kształtującej się od dawna kultury metropolitarnej. Jeśli chodzi o aspekt tej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jedyna różnica pomiędzy syfem panującym w Detroit a tym charakterystycznym dla krajów Trzeciego Świata polega na tym, że w Detroit po ulicach nie chodzą kozy.
Detroit, miasto w stanie Michigan. Nazywane Miastem Silników za sprawą trzech koncernów samochodowych, które mają tu swoje siedziby. Dziś coraz częściej nazywane Miastem Ognia, gdzie pożary to chleb powszedni, ponieważ bilet do kina jest droższy niż kanister benzyny, a mieszkańcom doskwiera nuda. Detroit to pierwsze na świecie miasto, które ogłosiło bankructwo, strażacy pracują tu w dziurawych butach i zniszczonych hełmach, a policja i pogotowie przyjeżdża na miejsce zdarzenia nie wcześniej niż po 30 minutach. Jak to możliwe, że w kraju mlekiem i miodem płynącym, gdzie większości Europejczyków może ziścić się american dream, bogate i prężnie rozwijające się miasto w ciągu zaledwie kilku dekad staje się martwym, niemożliwie depresyjnym miastem zapadającym się w śmierć?
Charlie LeDuff, dziennikarz New York Times'a i zdobywca Nagrody Pulitzera, postanawia wrócić do rodzinnego Detroit. Podejmuje pracę w Detroit News i stara się znaleźć odpowiedź na pytanie, co stało się z miejscem, gdzie do niedawna zaludnienie wynosiło blisko dwa miliony, a z taśm produkcyjnych zjeżdżał samochód za samochodem. Przemierza ulice zrujnowanego miasta, gdzie młodzi ludzie zbyt wcześnie rezygnują z nauki, wchodzą na drogę przestępstwa, bo tak jest łatwiej. Zagląda do opuszczonych domów, znajduje bezdomnych, narkomanów oraz mężczyznę pokrytego lodem w szybie windy. Powrót do Detroit niejako wymusił na LeDuffie powrót do korzeni. Szuka przodków – pierwszych mieszkańców miasta, odkrywa „wstydliwą” tajemnicę prapradziadka Henry'ego i szuka wytłumaczenia dla śmierci swojej siostry i siostrzenicy, które to wydarzenia kładą się cieniem na życiu rodziny i wywołują u jej członków wyrzuty sumienia.
Detroit. Sekcja zwłok Ameryki to okrutny i wstydliwy obraz kraju, którego władze nie zrobiły nic, aby ratować to zapomniane i opuszczone przez Boga miejsce. Charlie LeDuff otwarcie pisze o korupcji i skandalach seksualnych byłego burmistrza Kwame Kilpatricka czy radnej miejskiej Moniki Conyers. To w Detroit nadal bardzo odczuwalna jest segregacja rasowa, na tle której trzykrotnie płonęło miasto. Artykuły opisujące pracę strażaków czy policjantów, publikowane przez LeDuffa na łamach Detroit News przysparzały mu więcej wrogów niż przyjaciół. Starał się obnażyć bezduszność urzędników i systemu, w którym standardem jest ukrywanie prawdziwych statystyk dotyczących wskaźnika przestępczości w mieście. Ale będąc osamotnionym w swojej krucjacie szansę na zwycięstwo ma znikomą. Charlie LeDuff zdaje się być wnikliwym obserwatorem, grającym niestety pierwszoplanową rolę w reportażu. Zrujnowane Detroit pozostaje tylko tłem, choć przebija bardzo jaskrawo przez mocno egocentryczny, chwilami wulgarny świat autora. I choć to nie zarzut, to szukający w książce historii miasta jej nie znajdą, za to drobiazgowo zapoznają się z życiem i przeszłością rodziny LeDuff.
Jedyna różnica pomiędzy syfem panującym w Detroit a tym charakterystycznym dla krajów Trzeciego Świata polega na tym, że w Detroit po ulicach nie chodzą kozy.
Detroit, miasto w stanie Michigan. Nazywane Miastem Silników za sprawą trzech koncernów samochodowych, które mają tu swoje siedziby. Dziś coraz częściej nazywane Miastem Ognia, gdzie pożary to chleb powszedni,...
Jedno stało się dla mnie jasne: August uwielbiała opowiadać fajne historie.
- Naprawdę wszystkim nam wyjdzie na zdrowie, jeśli znowu ją usłyszymy – stwierdziła. - Historie trzeba opowiadać, inaczej umrą, a kiedy umrą, nie będziemy pamiętać, kim jesteśmy i po co istniejemy.
Lily Owens snuje historię swojego życia, a w tle toczą się istotne dla Stanów Zjednoczonych wydarzenia lat 60-tych XX wieku. Historia Lily nie jest zwyczajna, choć dziewczyna ma dopiero 14 lat. Przypadkowe przyczynienie się do śmierci matki i brak zainteresowania ze strony ojca, wywołują u niej ogromne poczucie winy i tęsknotę. Za innym życiem, za powiewem świeżego powietrza, niekoniecznie pachnącego brzoskwiniami, za normalnością. Splot wydarzeń popycha dziewczynę do ucieczki z domu i odtworzenia życia zmarłej matki, a co za tym idzie odszukania swoich korzeni i swojej własnej historii. W tę podróż Lily zabiera ze sobą czarnoskórą Rosaleen oraz obrazek z Czarną Madonną, należący do swojej matki. Trafiają do Tiburon, miasteczka, gdzie urywa się ślad po Deborah. W otoczeniu czarnoskórych sióstr Boatwright Lily będzie stara się dowiedzieć jak najwięcej o matce, o swojej rodzinie, ale i o sobie samej. Przewodnikami w tej lekcji życia będą nie tylko otaczające ją kolorowe kobiety, ale i pszczoły, których ule otaczają całe hrabstwo.
Lipiec 1964 roku dla Stanów Zjednoczonych był czasem bardzo ważnych zmian, które miały raz na zawsze zmienić bieg historii i losy Afroamerykanów żyjących w tym kraju. 2 lipca prezydent Lyndon B. Johnson podpisał ustawę przyznającą swobody obywatelskie czarnoskórej części społeczeństwa. I choć w świetle prawa zaszły ogromne zmiany, to w świadomości białych obywateli USA Afroamerykanie nadal pozostawali na niższym szczeblu drabiny społecznej przez kolejne dwie dekady. Sue Monk Kidd w Sekretnym życiu pszczół tłem dla powieści uczyniła właśnie te wydarzenia. Książka jest przepełniona nostalgią. Nostalgią za matką, za miłością, tolerancją i zrozumieniem. Jej bohaterowie czasem realizują swoje marzenia, czasem tylko pragną, a czasem z mrzonki tworzą coś innego, lepszego, ponieważ pragnienie budziło się, kiedy chciało, nie zważając na zasady, według których żyliśmy i umieraliśmy. Trzeba marzyć o rzeczach, o których nigdy się nie słyszało.
Obok ludzkich marzeń i tęsknot mieszkają pszczoły, które konsekwentnie wykonują swoją pracę. Żyją według własnych zasad, tworząc hermetyczną zbiorowość. Zachowując hierarchię tworzą społeczność, która działa jak dobrze naoliwiony mechanizm. Życie pszczół stanowi przeciwwagę dla życia mieszkańców różowego domu w Tiburon i dla całej społeczności Afroamerykanów, będąc jednocześnie obrazem stabilizacji i bezpieczeństwa.
Sekretne życie pszczół ocieka złocistym i słodko pachnącym miodem, ogrzewa jak palące słońce Karoliny Południowej, ale też boli chwilami niczym ukąszenie pszczelego roju, który w sytuacji zagrożenia walczy, choć ta walka jest z góry przegraną. Siła kobiecej przyjaźni i pszczelego oddania napawa nadzieją, wzmacnia i smakuje niczym najlepszy gatunek miodu.
Jedno stało się dla mnie jasne: August uwielbiała opowiadać fajne historie.
- Naprawdę wszystkim nam wyjdzie na zdrowie, jeśli znowu ją usłyszymy – stwierdziła. - Historie trzeba opowiadać, inaczej umrą, a kiedy umrą, nie będziemy pamiętać, kim jesteśmy i po co istniejemy.
Lily Owens snuje historię swojego życia, a w tle toczą się istotne dla Stanów Zjednoczonych...
(…) Wiem tylko, że gdyby Marsha mnie o to poprosiła, powiedziałbym: „nie”. Zostałbym z nią, byłbym za każde skinienie, ale nie zabiłbym jej. Jak mógłbym to zrobić? Ona jest miłością mojego życia.
- Zrobiłbyś to, ponieważ jest miłością twojego życia – powiedział Doktorek cicho i obaj zamilkli na chwilę.
Miłość i przyjaźń raz spotkane na własnej drodze warto zaprosić do siebie i pozwolić im zamieszkać na długo, a najlepiej na stałe, bo człowiek pozbawiany tych emocji jest pusty i jakby poza życiem. To właśnie one nadają sens każdemu dniu, każdej chwili, każdemu przedsięwzięciu i motywują, by zrobić krok dalej, pomimo przeciwieństw.
Troje przyjaciół w latach 60-tych XX wieku walczyło z segregacją rasową, która zdominowała Amerykę. Sprzeciwiali się stereotypowemu myśleniu o Afroamerykanach. I pomimo dzielących ich różnic społecznych, rasowych i płci, byli dla siebie najbliżsi. Dwoje z nich, Nancy i Gene’a, zwanego Doktorkiem, połączyła pierwsza miłość oraz obietnica. Nancy, obciążona genetycznie alzheimerem, powierzyła Doktorkowi swoje życie i wypełnienie ostatniej woli, którą było godne odejście zanim choroba zupełnie nią zawładnie. Z różnych względów drogi tych trojga rozchodzą się, by zetknąć się ponownie po 50 latach. Stan zdrowia Nancy pogarsza się, więc to najwyższy czas, aby spełnić obietnicę daną przed laty. Wraz z dawnym przyjacielem Bobem, Jackiem - synem chrzestnym Doktorka oraz osieroconym chłopcem Erikiem wyruszają w szaloną podróż skradzionym autobusem do Coffeeville, miejsca, skąd pochodzi Nancy. Ta podróż przyniesie każdemu z nich bardzo wiele odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące przyjaźni, miłości, człowieczeństwa, religii i Boga.
Kiedy w jednej książce spotykają się tak poważne tematy jak eutanazja oraz jej zasadność i moralna zgoda na nią czy też wiara i Bóg, to doskonałą równoważnią zdaje się być poczucie humoru, które od początku do końca nie opuszcza bohaterów powieści. Choroba, która bierze we władanie umysł, zmieniając już na zawsze człowieka, odbiera mu jego własne życie i zastępuje innym. Nagłe osierocenie i splot niefortunnych wydarzeń potrafią małego człowieka popchnąć do czynów, o które sam by siebie nie podejrzewał. Dramatyczne wydarzenia w życiu osobistym dopingują do działań, które z pozoru mogą przypominać załamanie nerwowe, a są uwolnieniem od niechcianych i destrukcyjnych więzów. W tych trudnych i przesyconych smutkiem historiach receptą na zaczerpnięcie oddechu jest groteskowy humor, fantastycznie rozładowujący napięcie i opanowujący wzbierające częstokroć wzruszenie.
Szczegółowe opisy życiorysów każdego z piątki przyjaciół pozwoliły na dogłębne poznanie ich jako ludzi, ale i na poznanie miejsca jednostki w kraju, jakim były kiedyś i są obecnie Stany Zjednoczone. Ile wart jest obywatel, czy w państwie tak bardzo demokratycznym można znaleźć poszanowanie dla wolnej woli człowieka, religijności, dla różnic kulturowych i rasowych? J. Paul Henderson podejmuje próbę odpowiedzi na te pytania, zabierając nas w podróż z Hershey przez Górę o Trzech Szczytach, Buena Vistę, Cranford, Nashville, Memphis i dom Elvisa Presleya, aż do Coffeeville, pozostawiając czytelnika z własnymi przemyśleniami i bogatszego w doświadczenia i wyobrażenie o przepięknych miejscach, które bohaterowie oglądali przez okna kradzionego autobusu Paula McCartney'a.
(…) Wiem tylko, że gdyby Marsha mnie o to poprosiła, powiedziałbym: „nie”. Zostałbym z nią, byłbym za każde skinienie, ale nie zabiłbym jej. Jak mógłbym to zrobić? Ona jest miłością mojego życia.
- Zrobiłbyś to, ponieważ jest miłością twojego życia – powiedział Doktorek cicho i obaj zamilkli na chwilę.
Miłość i przyjaźń raz spotkane na własnej drodze warto zaprosić do...
Przez chwilę wydawało jej się, że wtłoczeni w wąską uliczkę ludzie po prostu utworzyli kolejkę, jedną z wielu w tym rozległym kraju deficytów, tylko że teraz czekali nie na kiełbasę, masło czy kapronowe rajstopy, ale na to, by każdego z nich wzięli do tiurmy, ponieważ po przeżytych sybirach, kazachstanach i psychuszkach nie byli w stanie dłużej znosić tego, co na tych ziemiach nazywano wolnością.
Gdzieś we Lwowie, w starej kamienicy z pięknym witrażem mieszkają cztery pokolenia kobiet. Ekscentryczna Prababka, Aba, lekarka złamana artretyzmem, Marianna – śpiewaczka operowa oraz bezimienna narratorka, córka Marianny. Dzięki niej poznajemy historię rodzinną wpisaną w dzieje Lwowa. Przynależność narodowa każdej z kobiet nie wypływa z miejsca urodzenia czy pokrewieństwa między nimi. To raczej coś, co wszystkie noszą w swoich sercach i przekonaniach. Brak mężczyzn w tym domu wiąże się z osobnymi historiami, powodując jednocześnie u każdej z kobiet ogromną tęsknotę za miłością. Postać Mikołaja, która wiąże Mariannę i jej córkę, to nie tylko próba odnalezienia odrobiny czułości w męskich ramionach. To przede wszystkim udowodnienie matce, którą bardziej pochłania opera, Ukraina i myślenie o sobie, że córka jest coś warta.
Na przestrzeni wielu lat poznajemy losy rodzinne, które nierozerwalnie łączą się z historią kraju. Pogrzebane marzenia mieszają się z upadkiem Ukrainy i walką o wolność. Silne przeżycia kobiet wpływają na ich zachowania, często przypominające nerwicę natręctw –Prababka co wieczór oddaje się rytuałowi zamykania drzwi, a narratorka w odpowiedniej kolejności zakłada buty. Wszystko to ubrane jest w poetycki język, malujący kolorowe obrazy w dość szarej, chwilami ponurej rzeczywistości.
Umiłowanie sztuki, miłość, która rodzi się dzięki sztuce, a wreszcie potrzeba wolności to kwintesencja tej książki. Doskonale skrojone postacie bohaterek powieści, tak bardzo namacalne i tak bardzo pozbawione przerysowań, stają się idealną częścią składową świata zamkniętego w czterech ścianach mieszkania w kamienicy. Tytułowy witraż staje się tu metafizycznym symbolem stabilizacji i stałości, jest ostatnią membraną kulturową miasta. To również alegoria dla wspinaczki życiowej. Inwersja czasowa opisywanych wydarzeń wzmaga ciekawość czytelnika, dając jednocześnie pełen obraz rodziny i Ukrainy na przestrzeni niemal stu lat.
Literacki debiut ukraińskiej dziennikarki, Żanny Słoniowskiej, mieszkającej na stałe w Krakowie bezpardonowo wchodzi na piedestał, nie pozostawiając miejsca innym. Jej świeże pióro, doskonały zmysł obserwacji i umiejętność malowania emocji poprzez słowa są tak nowe, tak inne od tego, co aktualnie jest proponowane przez rynek wydawniczy, że nie można pozostać obojętnym na ten tytuł i na to nazwisko.
Przez chwilę wydawało jej się, że wtłoczeni w wąską uliczkę ludzie po prostu utworzyli kolejkę, jedną z wielu w tym rozległym kraju deficytów, tylko że teraz czekali nie na kiełbasę, masło czy kapronowe rajstopy, ale na to, by każdego z nich wzięli do tiurmy, ponieważ po przeżytych sybirach, kazachstanach i psychuszkach nie byli w stanie dłużej znosić tego, co na tych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Umierałam wiele razy. Śmiercią tragiczną, beznadziejną, bezsensowną i rozpaczliwą. Oprócz śmierci fizycznej są też śmierć emocjonalna i śmierć cywilna. Tragiczne jest to, że po nich się jeszcze oddycha, choć czasem już wbrew woli.
Mira, córka ojca samobójcy i matki pozbawionej uczuć, pasierbica i siostra alkoholika. Czy mając taki start w życiu, można samodzielnie wyplątać się z tego zaklętego kręgu? Czy można uniknąć powielania błędów w dorosłym życiu? Jedyne, czego Mirze przez całe dzieciństwo i wczesną dorosłość nie brakowało, to poczucie odrzucenia i rozpaczliwe uzależnienie od bliskich, od ich obecności. Zabrakło całej palety barw, jakimi może skrzyć się dobra młodość. Początkowo pomagała ucieczka w naukę, najpierw w szkole średniej, następnie na studiach. Sukces gonił sukces. Nieplanowana ciąża, a następnie kłopoty ze zdrowiem dziecka zatrzymały tę autoterapię. W samotnej walce o córkę Mira radziła sobie tak, jak umiała najlepiej, tak, jak nauczono ją w dzieciństwie – alkoholem. Zaklęty krąg.
Blizny Katarzyny Michalik–Jaworskiej to historia jakich wiele. Dzieją się one tuż za ścianą, a czasem i w naszym domu. Alkoholizm to choroba, która zamyka całą rodzinę szczelną klamrą, piętnując, niszcząc, niejednokrotnie samorzutnie przechodząc z pokolenia na pokolenie. Naznacza niczym stygmat, nie pozwalając zapomnieć i zaburzając prawidłowe funkcjonowanie całej rodziny oraz każdego jej członka z osobna. Potrzeba nie lada wysiłku, samozaparcia i ogromnej siły woli, aby nie pozwolić się jej zdominować i poddać. Czasem wystarczy tak niewiele, by zniszczyć z trudem wypracowany spokój. Michalik-Jaworska krok po kroku pokazuje mechanizm, który determinuje otoczenie alkoholika, zagłębiając się w świat dziecka, które staje się niewolnikiem uzależnienia rodzica.
Książek, które poruszają temat dorosłych dzieci alkoholików powstało i nadal powstaje dość dużo na naszym rynku wydawniczym. Może to wpływ czasów, w których przyszło nam żyć, że po alkohol sięga coraz więcej ludzi nie zdając sobie sprawy z jego siły i destrukcyjnego wpływu na najbliższych, a może zmiany w myśleniu społeczeństwa? Już nie ma ogólnego przyzwolenia na picie, ale i można zaobserwować coraz większą otwartość w mówieniu o problemie. Z pewnością warto zapoznać się z literaturą traktującą o uzależnieniu alkoholowym, czy to w celu poznawczym, czy też z potrzeby chorej duszy. Warto sięgnąć do Blizn.
Nie sposób jednak nie wspomnieć o literówkach, czy sporej ilości błędów językowych, które niestety bardzo przeszkadzają w lekturze i tworzą rysy na tym dobrze skonstruowanym tekście. Całość utworu chwilami przyprawia o dreszcz zaniepokojenia, ponieważ tworzy bardzo realistyczny obraz okrucieństw, jakie mogą wyrządzić sobie najbliżsi.
Umierałam wiele razy. Śmiercią tragiczną, beznadziejną, bezsensowną i rozpaczliwą. Oprócz śmierci fizycznej są też śmierć emocjonalna i śmierć cywilna. Tragiczne jest to, że po nich się jeszcze oddycha, choć czasem już wbrew woli.
Mira, córka ojca samobójcy i matki pozbawionej uczuć, pasierbica i siostra alkoholika. Czy mając taki start w życiu, można samodzielnie...
Harlem to centrum mojej muzy (…). Kiedy idę tu ulicami, rozmawiam z W.E.B. Du Bois, Jamesem Weldonem Johnsonem, Langstonem Hughesem... Czytałem ich wszystkich. Kiedy jadę metrem, wiem, że Charlie Parker jeździł tym samym pociągiem. To wszystko jest w powietrzu...
Przeciętnemu Europejczykowi z mojego pokolenia Harlem, dzielnica Manhattanu, kojarzy się z afroamerykańskim gettem, bardzo wysoką przestępczością i charakterystyczną zabudową. Ale taki osąd jest bardzo krzywdzący, bo Harlem to przede wszystkim jazz, wolność i tożsamość Afroamerykanów. To ich mekka, do której przyjeżdżali całymi rodzinami po latach bycia poniżanym.
Założony przez Holendrów, początkowo był półwiejskim przedmieściem, gdzie farmerzy uprawiali pola, a zamożni biali nowojorczycy budowali domy letniskowe. To tu stoi po dziś dzień zbudowana w 1766 roku Jumel Manison, kwatera George'a Washingtona. Wraz z rozwojem i zaludnieniem „dolnego miasta” wzrastała atrakcyjność dzielnicy, która wypełniała się nowobogackimi nowojorczykami. Na przełomie XIX i XX wieku do Harlemu zaczęli przybywać imigranci z Irlandii, Żydzi i Włosi, co diametralnie zmieniło wygląd miejsca. Zaczęły wyrastać brownestones, czyli najsłynniejsze kamienice Nowego Jorku, budowane z brązowo-czerwonego piaskowca, a następnie tenement homes – tanie, wielorodzinne czynszówki o zaniżonym standardzie. Krach w Stanach zakończył napływ imigrantów i zamożnych Amerykanów do Harlemu, za to rozpoczęło się przesiedlanie Afroamerykanów, którzy do tej pory mieszkali w slumsach i nie byli mile widziani w sąsiedztwie białych. Napór czarnych spowodował prawie całkowite wysiedlenie białych z dzielnicy.
Rozkwit Harlemu przypada na lata międzywojenne, kiedy to w słynnym Cotton Club, początkowo mocno rasistowskim, grał Duke Ellington. W najsłynniejszym Apollo Theater debiutowała późniejsza Pierwsza Dama Piosenki – Ella Fitzgerald, a w Monette's Super Club - Billy Holiday. To w Harlemie odbywały się najsłynniejsze Amateur Nights, czyli konkursy młodych talentów. Międzywojenny Harlem był pulsującym energią ośrodkiem kultury, konkurującym z Broadwayem i przyciągającym sławy z całego świata (…). Harlem (…) się wtedy narodził – jako polityczna i duchowa stolica Afroamerykanów.
Harlem to nie tylko jazz, to również miejsce, gdzie na stosunkowo niewielkim obszarze znajduje się około 400 kościołów, skąd dochodzi śpiew gospel. To przepiękne murale, jak ten na budynku Harlem Hospital, czy prawdziwe arcydzieła na żaluzjach sklepowych autorstwa Franco the Great. Harlem to afroamerykańska tożsamość, to wolność, którą tu czarni mieszkańcy czuli wyjątkowo. I choć Harlem już nigdy nie będzie tym, czym był kiedyś, to bardzo ważne jest, aby krzewić pamięć o historii tego miejsca. W tamtejszym powietrzu nadal można poczuć ducha tamtych czasów, ale tylko rdzenni mieszkańcy Harlemu walczą o zachowanie tych wspomnień. Biali chcą tu mieszkać, młodzi Afroamerykanie nie chcą pamiętać o swoich korzeniach, i tylko starsi nadal słyszą gdzieś w oddali dźwięki trąbki.
Tomasz Zalewski, korespondent PAP oraz Polityki, który mieszka w USA od 1987 roku, przeniósł się na kilka miesięcy do Harlemu. Zafascynowany jego historią, przemierzał ulicę po ulicy szukając ludzi, którzy tworzą dzisiejszą dzielnicę i tych, którzy pamiętają jej świetność z połowy XX wieku. Przenosi czytelnika w czasie, pokazując historię najbardziej znanych miejsc tej części Manhattanu. Stara się pokazać, że panujący stereotyp mówiący o Harlemie, jako o siedlisku przestępczości, dzisiaj jest dla dzielnicy krzywdzący. Nadal widoczne zróżnicowanie i podział na białych i czarnych, przedstawia z punktu widzenia europejskiego obserwatora. Dzielnica zmienia się, również architektonicznie. Złoże piaskowca w Conecticut skończyło się, stare domy są wyburzane, a na ich miejscu powstają nowe, zmieniające historyczny wygląd Harlemu. Wiele lokali zostało zamkniętych, więc dobrego jazzu można posłuchać teraz na mini koncertach w prywatnych mieszkaniach. Jakie będą konsekwencje modernizacji dla „czarnej” dzielnicy pokaże przyszłość, ale już teraz widać, że zmiany zamkną bardzo szczelnie pewien rozdział historii, w której świat dowiedział się o człowieczeństwie Afroamerykanów.
Harlem to centrum mojej muzy (…). Kiedy idę tu ulicami, rozmawiam z W.E.B. Du Bois, Jamesem Weldonem Johnsonem, Langstonem Hughesem... Czytałem ich wszystkich. Kiedy jadę metrem, wiem, że Charlie Parker jeździł tym samym pociągiem. To wszystko jest w powietrzu...
Przeciętnemu Europejczykowi z mojego pokolenia Harlem, dzielnica Manhattanu, kojarzy się z afroamerykańskim...
Siadam na kanapie tylko w jednym miejscu, mając za sobą lampkę, która jasno oświeca mi książkę. Co czytam? Książkę o czytaniu Justyny Sobolewskiej i zachwycam się nią z każdą stroną coraz bardziej i bardziej. Po raz pierwszy piszę po kartkach i sama się sobie dziwię, że Sobolewskiej udało się namówić mnie do tego już we wstępie. Czytam i znajduję siebie w opisach niektórych zachowań – w moim pisaniu, zaznaczaniu, personalizowaniu książki jednym słowem. Otóż jestem czytelnikiem-kochankiem dworskim, bo kiedy dowiaduję się, że niektórzy jako zakładek używają w łóżku poduszek, pilniczka lub grzebienia, ręcznikiem (mokrym o zgrozo!) (…), biletem, legitymacją, dziesięciozłotówką, papierem śniadaniowym, kanapką (…), widelcem, nożem, łyżką, makaronem, folijką od jogurtu (raz nawet nie wylizaną!) (…) w plenerze robalem (uprzednio zgniecionym), dostaję gęsiej skórki i mam obłęd w oczach. Doprawdy.
Kto czyta w toalecie? Macie ulubione lektury, które mieszkają tam na stałe? Henry Miller przyznał, że właśnie w toalecie czytało mu się najlepiej, szczególnie klasykę. Umberto Eco zwierzył się, że to miejsce, gdzie czyta najciekawsze książki, podając jednocześnie przykład Biblii, jako książki, która idealnie się do otwarcia na dowolnej stronie i zgłębiania wnikliwie jej treści. Pamiętacie pierwsze zdania z ulubionych książek? Ja zupełnie nie, ale nie sposób nie zgodzić się z Justyną Sobolewską, że jeśli początek książki wydaje się słaby, często książkę odkłada się na półkę podpisaną zdaniem: być może kiedyś do ciebie wrócę.
Moją zmorą i wyrzutem sumienia stały się rozdziały o książkach nieprzeczytanych oraz o sposobach czy też systemach układania książek na półkach domowej biblioteczki. Owszem, świadomość tego, ilu książek jeszcze nie przeczytałam jest wyjątkowo przytłaczająca, ale jednocześnie czuję się zmobilizowana do podjęcia zobowiązania, by nadrobić zaległości. Bibliografia książki jest tak bogata i inspirująca, że podjęłam już pierwsze kroki, aby nadrobić braki czytelnicze. Poległam natomiast na innym polu. Wielokrotnie próbowałam różnych systemów układania – alfabetycznie według autorów, gatunkami literackimi... po tygodniu, może dwóch, książki zaczynają żyć własnym życiem. I nadal wiem, gdzie której szukać.
Książka o czytaniu, czyli resztę dopisz sam Justyny Sobolewskiej to wyśmienita pozycja dla każdego miłośnika czytania. Można ją czytać wielokrotnie, przypadkowo lub w całości, zaznaczając co chwilę jakiś inny fragment i odnajdując w niej za każdym razem coś nowego. Mogłaby być doskonałą książką do czytania w toalecie. A kiedy już nasycimy się jej treścią, sięgnijmy po inne książki mówiące o czytaniu.
Siadam na kanapie tylko w jednym miejscu, mając za sobą lampkę, która jasno oświeca mi książkę. Co czytam? Książkę o czytaniu Justyny Sobolewskiej i zachwycam się nią z każdą stroną coraz bardziej i bardziej. Po raz pierwszy piszę po kartkach i sama się sobie dziwię, że Sobolewskiej udało się namówić mnie do tego już we wstępie. Czytam i znajduję siebie w opisach niektórych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powróćmy do Brwinowa. Zostawiliśmy rodzinę Winnych w chwili, kiedy rozpoczynała się II wojna światowa, nestor rodu oddaje życie za Pawła, a Mania zaczyna rodzić. Trwa wojenna zawierucha, która nie zawsze oszczędza rodzinę Winnych. Ale nawet w czasie wojny ludzie potrafią i chcą kochać, starają się żyć najlepiej, jak potrafią w tych trudnych okolicznościach.
Ania i Mania Winne, rudowłose bliźniaczki, splatają swoje losy z Brwinowem na stałe, wydając na świat kolejne dzieci, które wzbogacają rodzinę, jednocześnie uzupełniając puste miejsca po tych, którzy polegli w walkach o wolną ojczyznę. Tadeusz i Wacek, starsi bracia bliźniaczek, walczą poza granicami kraju, również kuzyn Jasiek, elektryk z zamiłowania, opuszcza Polskę. Wraz z końcem wojny i początkiem nowego etapu w historii państwa, życie Winnych nabiera zupełnie innych barw. Najstarsze pokolenie odchodzi, pozostawiając rodzinę z przesłaniem dbania o bliskich i integrowania wszystkich jej członków.
Pierwszy tom sagi rodu Winnych autorstwa Ałbeny Grabowskiej odniósł ogromny sukces. Z tym większą niecierpliwością czytelnicy oczekiwali części drugiej. Ogromny talent literacki, który swe potwierdzenie znalazł w Stuleciu Winnych. Ci, którzy przeżyli Grabowska ugruntowała. Wyprzedzanie faktów i wracanie do przeszłości nadaje powieści świeżość i niepowtarzalność. Styl pozostaje niezmienny i momentami przypomina najlepszych rodzimych wieszczów.
Ci, którzy walczyli podobnie jak poprzedniczka zaskakuje wielowątkowością, a mnogość postaci, które Grabowska ponownie ożywia, ich złożone charaktery i nie zawsze krystaliczne postępowanie wzbogacają fabułę i nadają powieści naturalny wymiar. Na uwagę zasługuje łatwość, z jaką autorka spisuje dzieje rodu Winnych, zachowując przy tym wyjątkową dbałość o poprawność językową. Zachwyca także obwoluta - idealnie łącząc się z pierwszą częścią, tworzy również jej dopełnienie. Całokształt powinien nasycić nawet najbardziej wymagającego czytelnika.
http://ksiazkapolapkach.eu/
Powróćmy do Brwinowa. Zostawiliśmy rodzinę Winnych w chwili, kiedy rozpoczynała się II wojna światowa, nestor rodu oddaje życie za Pawła, a Mania zaczyna rodzić. Trwa wojenna zawierucha, która nie zawsze oszczędza rodzinę Winnych. Ale nawet w czasie wojny ludzie potrafią i chcą kochać, starają się żyć najlepiej, jak potrafią w tych trudnych okolicznościach.
Ania i Mania...
Piękna opowieść o miłości, która na swojej drodze spotyka przeszkody.
Znakiem rozpoznawczym książki niech będzie ironiczny humor, jaki autorka serwuje czytelnikom, wiara w to, że przeciwieństwa jednak się przyciągają, a ten, który pozornie jest złym, ma jaśniejszą stronę. Świetna książką, która - jak zapowiada autorka - będzie miała swoją kontynuację!
Polecam.
Piękna opowieść o miłości, która na swojej drodze spotyka przeszkody.
Pokaż mimo toZnakiem rozpoznawczym książki niech będzie ironiczny humor, jaki autorka serwuje czytelnikom, wiara w to, że przeciwieństwa jednak się przyciągają, a ten, który pozornie jest złym, ma jaśniejszą stronę. Świetna książką, która - jak zapowiada autorka - będzie miała swoją kontynuację!
Polecam.