rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Toż to wać Pan Piekara znów uraczył nas powieścią osadzoną w czasach Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Czy i tym razem imć Jacek wykazał się należytym kunsztem literackim ? Czy udało się uraczyć historią na tyle ciekawą, że zapadła w moje memoria ?

Jako, że jeden z zamieszczonych fragmentów zapadł mi szczególnie w pamięć jako człowiekowi kompletnie odizolowanemu od polityki swoją recenzję rozpocznę od cytatu:

"Bo widzisz, panie Jacku, polityka jest jak gnojówka: cokolwiek byś robił, to będziesz śmierdział, kiedy do niej wejdziesz, a najgorsze, co cię może spotkać, to że po pewnym czasie sam własny smród przestaniesz czuć, a może nawet minie kilka lat, a uwierzysz, że woniejesz niczym kwiatuszki w ogrodzie."

"Szubienicznik" Jacka Piekary jest drugą powieścią, z którą miałem doczynienia poza serią Inkwizytorską i drugą książką osadzoną w XVII wieku, a będą bardziej precyzyjnym w czasach panowania króla Jana III Sobieskiego. Jak widać autor wykazuje jakąś osobliwą więź, z tym okresem w dziejach naszego kraju, czym jest to spowodowane ? Osobiście fanem nie jestem, jednakże dałem się skusić, gdyż pierwsza książka sprawiła mi całkiem sporo przyjemności. Muszę również zwrócić uwagę na styl jakim posługuje się autor. Możemy zauważyć kompletną zmianę stylu w porównaniu z książkami o Mordimerze. Język z prostego i mało wysublimowanego staje się zdecydowanie bardziej złożony, wytrawny. Zmiana stylu autora rozbudziła moją ciekawość i z przyjemnością zagłębiłbym się w kolejnej lekturze, jednak to temat na później.

Podstarosta Jacek Zaremba przybywa na dwór stolnika Hieronima Ligęzy, przyjaciela swojego zmarłego ojca, aby pomóc rozwiązać mu zagadkę dotyczącą przyczyny dla której kilku szlachiców postanowiła go odwiedzić. Niespodziewanie okazuje się, że goście przybyli ze względu na zaproszenie, które rzekomo Hieronim Ligęza im wysłał wyrażając w nim chęć rozwiązania ich poważnych problemów. W celu rozwiązania zagadki podstarosta wraz z gospodarzem - stolnikiem, postanawiają przysłuchać się historią gości i rozwikłać zagadkę dotyczącą prawdziwej przyczyny dla której zjawili się na jego dworze.

Szubienicznik to pozycja dla ludzi lubujących się w staropolskim języku i Reczypospolitej Szlacheckiej. Przede wszystkim jednak polecam ludziom, którym spodobała się wycieczka do sarmackiej Polski, którą przedstawił nam Jacek Piekara w innej swojej powieści tj. "Charakternik". Będąc z Wami szczery moi drodzy sam nie jestem entuzjazstom tej epoki w dziejach naszego kraju, jednakże doceniam kunszt jakim się posłużył autor i przedstawiona historia jak najbardziej przypadła mi do gustu.

Toż to wać Pan Piekara znów uraczył nas powieścią osadzoną w czasach Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Czy i tym razem imć Jacek wykazał się należytym kunsztem literackim ? Czy udało się uraczyć historią na tyle ciekawą, że zapadła w moje memoria ?

Jako, że jeden z zamieszczonych fragmentów zapadł mi szczególnie w pamięć jako człowiekowi kompletnie odizolowanemu od polityki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W oczekiwaniu na kolejny tom "Pieśni lodu i ognia" warto umilić sobie ten czas lekturą, która wyszła spod pióra G.G. Martina. Tym razem nie będziemy mieć do czynienia z lawiną tekstu zawierającą dziesiątki wątków i postaci do czego przywykliśmy w powieściach tego autora.

Trzy stosunkowo krótkie historie osadzone w krainie Westeros mają miejsce kilkadziesiąt lat przed wydarzeniami zawartymi w cyklu "Pieśni lodu i ognia". Głównymi bohaterami są rycerz Dunk oraz jego giermek Jajo. Pierwszym co rzuca się w oczy w czasie czytania książki jest ogromny kontrast między postaciami. Po jednej stronie mamy młodego, inteligentnego Jaja, członka rodziny królewskiej, Targaryena. Po drugiej dzielnego, prawie 10 lat starszego wędrownego pochodzącego z rynsztoku rycerza Dunka, który niewielką lotność umysłu nadrabia ogromną walecznością, lojalnością oraz prawością. Para tworzy bardzo zgrany duet i darzy się wbrew pozorom dużym szacunkiem. Zaprezentowane w książce przygody obu bohaterów są bardzo różnorodne i być może nie są aż tak wciągające jak w sadze, jednak na pewno warte przeczytania.

Dunka poznajemy w momencie, kiedy zakopuje ciało swojego mentora i opiekuna, który ze względu na poczciwy wiek umarł śmiercią naturalną. Dosyć nietypowa śmierć dla rycerza, człowieka, które całe swoje życie spędził na wojaczce. Dunk był jego giermkiem, jednakże łącząca ich więź była zdecydowanie czymś więcej. Ser Arlan, bo tak się zwał zmarły rycerz, przygarnął chłopca wywodzącego się z Zapchlonego Tyłka, ubogiej dzielnicy Królewskiej Przystani, i uczynił swoim giermiek, traktował go jednak jak swojego syna. Po śmierci rycerza Dunk nie wiedział co robić. Nie został nigdy pasowany na rycerza, a czuł się już na to gotowy. Nie chciał terminować u innego rycerza, gdyż pasowanie mogło odwlec się w czasie. Postanawia przywłaszczyć sobie majątek zmarłego rycerza i udawać, że został pasowany przez Ser Arlana tuż przed jego śmiercią i przyjmuje miano Ser Dunk Wysoki. Podczas swojej pierwszej, samodzielnej podróży spotyka łysego chłopca, który chce aby nazywano go Jajem... Od tego właśnie momentu nasi bohaterowie rozpoczynają wspólną podróż.

"Rycerz Siedmiu Królestw" jest bardzo interesującą odskocznią od bardzo długich tomów sagi. Mamy możliwość dodatkowego zapoznania się ze światem Westeros. Wracamy do czasów, gdy smoczy ród Targaryenów rządził siedmioma królestwami. Jest to zdecydowanie pozycja, którą polecam przeczytać fanom Martina, ale nie tylko gdyż książka sama w sobie się broni.

W oczekiwaniu na kolejny tom "Pieśni lodu i ognia" warto umilić sobie ten czas lekturą, która wyszła spod pióra G.G. Martina. Tym razem nie będziemy mieć do czynienia z lawiną tekstu zawierającą dziesiątki wątków i postaci do czego przywykliśmy w powieściach tego autora.

Trzy stosunkowo krótkie historie osadzone w krainie Westeros mają miejsce kilkadziesiąt lat przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dzień należy do ludzi, noc do demonów. Podzielony świat, w którym nie można oddalić się od chronionego runicznymi znakami miejsca, by zawsze zdążyć doń przed zmrokiem."

Książka trafiła w moje ręce z polecenia. Opis jaki został mi przedstawiony przez znajomego w pierwszej chwili mnie nie przekonał, a dodatkowo byłem w trakcie lektury jednego z moich ulubionych cyklów. Po zakończeniu bieżącej, w tym czasie, lektury trafiłem w tzw. martwy punkt. Nie miałem aktualnie nic na swojej „To read list”, więc postanowiłem jednak dać szansę książce pt. „Malowany człowiek”. Jest to powieść fantasy wydana po raz pierwszy w 2008 roku przez debiutującego wtedy autora Petera V. Bretta. Jak sam kiedyś stwierdził nie liczył na to, że książka trafi do wielu odbiorców i będzie miał z tego konkretne pieniądze wystarczające do utrzymania, jak widzimy stało się dokładnie inaczej. Co więcej, planowana jest również ekranizacja „Cyklu Demonicznego”, czyli serii w której skład wchodzi „Malowany Człowiek”.

Seria „Cykl demoniczny” jest planowana na pięć tomów. W Polsce natomiast każda książka z serii została rozbita na dwie części, tak więc mamy „Malowany Człowiek: księga I” oraz „Malowany Człowiek: księga II”. Dzisiejsza recenzja będzie dotyczyła tylko jednej części, więc nikt nie musi się obawiać jakiegokolwiek nawiązania do wydarzeń z kolejnej książki.

Tym razem swoją recenzję rozpocząłem od cytatu Jarosława Grzędowicza, który w pełni oddaje to co nas czeka w pierwszym tomie, ale także w całym "Cyklu Demonicznym". Głównym bohaterem pierwszej części jest Arlen, młody, buntowniczy chłopak pochodzący ze zwykłej, skromnej rodziny mieszkającej w wiosce na uboczu nazywanej Potokiem Tibetta. Pierwszym co rzuca się w oczy jest niezwykła wzajemna życzliwość pomiędzy mieszkańcami wioski. Wydają się grupą dobrze zorganizowanych osób skorych do pomocy bliźniemu. Powodem tego jest wspólny wróg, któremu wszyscy muszą stawiać czoła każdej nocy - otchłańce. Zjednoczeni w tej walce mieszkańcy wioski są jednak z góry skazani na porażkę, gdyż otchłańca nie da się zabić. Jedyne co im pozostaje to runy ochronne, których używają w celu zablokowania dostępu piekielnym kreaturą do wnętrza ich domostw. Niektórzy jednak z nich żyją legendami, legendami o ludziach walczących z otchłańcami i potrafiącymi ich zabić za pomocą run ofensywnych. Do tej grupy należy Arlen... chłopak wkrótce opuszcza swoje domostwo, aby udać się do Wielkich Miast.

Kolejnym bohaterem pierwszej części jest młoda, piękna dziewczyna o imieniu Leesha, zamieszkująca w Zakątku Drwali. Życie naszej bohaterki podobnie jak w przypadku Arlena nie należy do łatwych, w głównej mierze przez swoją matkę, przez którą jest kompletnie zdominowana. Każdego dnia poniżana i wykorzystywana przez matkę Leesha postanawia wbrew jej woli zamieszkać z wiedźmą Bruną, która jest miejscową Zielarką. Leesha poszukuje własnej drogi w życiu, nie jest do końca przekonana czy to co zaplanowała dla niej matka, czyli szybki ślub i potomstwo, jest dokładnie tym co chciałaby aktualnie robić. Po kilku latach terminowania u Bruny, dziewczyna zdobywa niezbędne szkolenie i okazuje się niezwykle uzdolnioną Zielarką. W konsekwencji Bruna postanawia wysłać ją do Wielkich Miast, gdzie mogłaby rozszerzyć swoją wiedzę. Czy jej losy skrzyżują się z Arlenem ?

Książka nie jest napisana szczęgólnie pięknym i wyrafinowanym językiem, ale czy od takiego gatunku powinniśmy tego wymagać ? Zdecydowanie nie. Przedstawiony świat nie należy również do bardzo skomplikowanej fantastyki. Wszystkie te czynniki sprawiają, że lektura jest bardzo prosta i przyjemnie się ją czyta, a co najważniejsze wciąga momentalnie. Jest to jedna z tych książek, której kolejne rozdziały pochłania się niepostrzeżenie, a zaskakujące zaskoczenie sprawia, że chętnie sięgamy po kolejną część.

„Dzień należy do ludzi, noc do demonów. Podzielony świat, w którym nie można oddalić się od chronionego runicznymi znakami miejsca, by zawsze zdążyć doń przed zmrokiem."

Książka trafiła w moje ręce z polecenia. Opis jaki został mi przedstawiony przez znajomego w pierwszej chwili mnie nie przekonał, a dodatkowo byłem w trakcie lektury jednego z moich ulubionych cyklów. Po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Szklany tron” Sarah J. Maas już od dawna znajdował się na mojej „to read list“, jednak jak wiecie z poprzednich recenzji kobieta oraz główny bohater nie jest moim ulubionym połączeniem. Właśnie ta książka jest idealnym odzwierciedleniem tego co często autorzy robią z damskimi postaciami w powieściach. Zanim zacznę rozpływać się nad pozytywami, gdyż wystawiona przeze mnie ocena sureuję, że powinno być ich wiele, rozwinę swoją myśl dotyczącą kobiecych postaci w literaturze. Autorka przesadnie skupia się na wątku miłosnym i nad rozterkami bohaterki dotyczącymi wyboru swojego partnera. Oczywiście wybór jest ciężki gdyż z jednej strony mamy przystojnego, inteligentnego księcia, a z drugiej walecznego, odważnego kapitana gwardii królewskiej. Niektóre dialogi, opisy konfliktów wewnętrznych bohaterów oraz tragizm niektórych sytuacji przywodzi mi na myśl scenariusz bardzo słabej komedii romantycznej, w której scenarzysta starał się umieścić wszystkie odczucia związane z miłością pomiędzy dwojgiem, a nawet trojgiem w tym przypadku, osób.

Ocena za książkę pozostanie jednak, jak wcześniej zaznaczyłem, wysoka, gdyż autorka moim zdaniem wzniosła się na wyżyny pisarstwa poprzez stworzoną historię połączoną z bardzo ciekawym uniwersum. Momentami nie potrafiłem przerwać czytania czekając na zakończenie danego fragmentu. Autorka umiejętnie buduje napięcie i płynnie przechodzi pomiędzy różnymi wątkami. Narracja prowadzona ze strony głównych bohaterów wpływa pozytywnie na odbiór i zrozumienie wydarzeń. Sarah J. Maas nie boi się wyzwań i podejmowania zdecydowanych, a czasem nawet dramatycznych decyzji. Płynność następujących wydarzeń sprawia, że książkę czyta się lekko i przyjemnie...

Główną bohaterką powieści jest Celaena Sardothien – młoda morderczyni pochodząca z Terrasenu, o której krążą już legedny. Poznajemy ją jednak w niezbyt sprzyjających dla niej okolicznościach. Morderczyni Adarlanu, bo taki nosi przydomek, została osadzona w więzieniu w Endovier, gdzie jest zmuszana do ciężkiej pracy w kopalni. Ze względu na liczne podboje króla Adarlanu do więzienia jest zsyłanych coraz więcej niewolników pochodzących z podbitych krajów, dlatego też nie muszą się oni obawiać o siłę roboczą. Obóz pracy jest bardzo ciężki i rzadko kiedy udaje się komuś przeżyć dłużej niż 6 miesięcy. Nasza bohaterka przebywa tam od roku, nie boi się śmierci, a wręcz jej oczekuje aby wreszcie uwolnić się od ciężaru życia w niewoli...

Do Endovier przybywa następca tronu Adarlanu – książe Dorian. Jego ojciec postanowił zorganizować turniej, w celu wyłonienia osoby, która zostałaby Królewskim Obrońcom. Każdy z doradców króla mógł wystawić swojego reprezentanta, dlatego też rozpoczęły się poszukiwania najlepszych wojaków, w celu przypodobania się królowi. Inaczej postanowił postąpić syn króla – książe Dorian. Wyruszył on do Endovier gdzie probówał odnaleźć słynną morderczynię – Celaenę, aby zrobić ojcu na złość, gdyż to właśnie król osobiście zesłał morderczynię do tego więzienia i nakazał strażnikom utrzymywać ją przy życiu jak najdłużej by mogła cierpieć za swoje przewinienia. Czy Celaena dotrze na turniej ? Czy uda się jej w nim zwyciężyć ? Jak potoczy się życie bohaterki ? Aby poznać odpowiedzi na te pytania, będziecie jednak musieli poświęcić troszkę więcej czasu niż na przeczytanie tej recenzji...

Książka jest pisana niezwykle prostym językiem, czyli jest dobrą odskocznią po ciężkim dniu w pracy. Nie musisz wytężać umysłu aby zrozumieć złożoność świata i okres w jakim przyszło mi czytać tą książkę wręcz idealnie pasuje. Może właściwie to też wpłynęło na tak wysoką ocenę ?

Uważam, że takie otwarcie serii spowoduje, że moja przygoda z Morderczynią Adarlanu może potrwać zdecydowanie dłużej. Zobaczymy co autorka nam zaoferowała w kolejnych tomach...

„Szklany tron” Sarah J. Maas już od dawna znajdował się na mojej „to read list“, jednak jak wiecie z poprzednich recenzji kobieta oraz główny bohater nie jest moim ulubionym połączeniem. Właśnie ta książka jest idealnym odzwierciedleniem tego co często autorzy robią z damskimi postaciami w powieściach. Zanim zacznę rozpływać się nad pozytywami, gdyż wystawiona przeze mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka bardzo ważna dla mnie ze względów sentymentalnych. Z tego też powodu byłem zmuszony dać maksymalną notę. Oczywiście nie tylko dlatego, bo książkę czyta się na prawdę przyjemnie i jest bardzo dobrze napisana. Więcej szczególów dotyczących rzekomego podciągnięcia oceny podam w krótkim podsumowaniu.

Głównymi bohaterami książki są dwaj Wikingowie Osmund i Candamir. Kiedy wracają do swojej rodzinnej wioski – Elasund, po krótkiej wyprawie w morze, zauważają, że ich ojczyzna została zaatakowana. Z większości chat, spichlerzy oraz stodół pozostały już tylko zgliszcza, spóźnili się... Napastnicy nie okazali żadnej litości. Wszystko czego nie udało mi się zabrać, zostało doszczętnie spalone. Zginęli zarówno mężczyźni jak i kobiety z dziećmi... Nic i nikt nie został oszczędzony, a nadchodzi zima.

Te wydarzenia sprawiają, że w głowie krewniaka Candamira zrodził się pomysł związany z opuszczeniem raz i na zawsze Elasund wraz z nadejściem wiosny. Pomysł spotkał się z aprobatą wielu mieszkańców. Oczywiście w głowach większości z nich zaczęły pojawiać się obawy i strach przed nieznanym, bo właśnie kierunek, w którym zamierzają popłynąć, jest kompletną zagadką, znaną tylko z opowieści osób, którzy rzekomo tam byli. Wyprawa jest bardzo ryzykowna i istnieje słuszna obawa, że nikt może nie dotrzeć żywy do nowej ojczyzny. Jednak decydują się podjąć to ryzyko. Przyjdzie im się zmierzyć z wieloma trudnościami i napotkają na swojej drodze wiele przygód. Jak dokładnie zakończy się wyprawa wikingów polecam każdemu przekonać się o tym na własną rękę...

Jak wspomniałem na samym początku książka ma dla mnie wartość sentymentalną z kilku powodów. Po pierwsze książkę tą dostałem od mojej narzeczonej i był to pierwszy prezent tego typu jaki od niej otrzymałem. Książkę udało mi się przeczytać w ciągu kilku dni, podczas naszego „miesiąca miodowego”. Łykałem stronę za stroną podczas wylegiwania się na leżakach hotelowych i udało się skończyć książkę podczas powrotu w samolocie. Kolejny powodem dla którego książka ma wartość sentymentalną jest to, iż była przyczyną mojego powrotu do „nałogowego” czytania. Przez okres kilku lat przestałem czytać jakiekolwiek książki, a właśnie „Osadnicy z Catanu” wciągnęli mnie znowu na odpowiedni tor. Od tamtej pory staram się co roku przeczytać kilka/kilkanaście pozycji.
Reasumując krótko: książka zdecydowanie warta oceny jaką jej wystawiłem!

Książka bardzo ważna dla mnie ze względów sentymentalnych. Z tego też powodu byłem zmuszony dać maksymalną notę. Oczywiście nie tylko dlatego, bo książkę czyta się na prawdę przyjemnie i jest bardzo dobrze napisana. Więcej szczególów dotyczących rzekomego podciągnięcia oceny podam w krótkim podsumowaniu.

Głównymi bohaterami książki są dwaj Wikingowie Osmund i Candamir....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzisiaj zabieramy się za świat Warhammera. Muszę na wstępie przyznać, że była to dopiero pierwsza książka/opowiadani osadzone w świecie Warhammera, które przypadło mi do gustu. Niestety po przeczytaniu pierwszej książki z serii „Przygody Gotreka i Felixa” zabrałem się po raz drugi za Tolkiena i przez to moja przygoda z tymi dwoma awanturnikami skończyła się na pierwszej książce z cyklu. Oczywiście nie wykluczam w niedalekiej przyszłości powrotu, gdyż jak wspomniałem lektura przypadła mi całkiem do gustu.

Gotrek Gurnisson jak wskazuje tytuł każdej książki z cyklu jest zabójcą. Przygody Gotreka opowiadane są przez jego towarzysza podróży - Feliksa Jaegera. Bohaterowie przemierzają trakty oraz bezdroża Starego Świata, gdzie napotykają różnego rodzaju przeciwników, których muszą zgładzić. Cel Gotreka Gurnissona jest niezwykle prosty – chce umrzeć. Problemem staje się jednak sposób w jaki nasz bohater chciałby opuścić ten ziemski padół, a mianowicie poszukuje chwalebnej, honorowej śmierci w bitwie. Z tego też powodu musi walczyć z pełną determinacją z wszelakimi kreaturami, które napotyka na swojej drodze.

Fabuła całego cyklu nie jest zbyt skomplikowana. Opiera się głównie na wcześniej wspomnianym postanowieniu Gotreka, a z Feliksem wiąże go umowa dotycząca opisania przygód i śmierci naszego krasnoludzkiego bohatera, którą zawarli po uratowaniu Feliksa z poważanych tarapatów.

Powieść „Zabójca Trolli” jest zbiorem siedmiu opowiadań o niezwykłych, krwawych i niebezpiecznych przygodach tej zabójczej dwójki. Wiekszość z opowiadań jest poprzedzonych krótkim wstępem pochodzacym ze wspomnień Feliksa, które uświadamiają czytelnika m.in. jak doszło do spotkania bohaterów. Każde z opowiadań jest krwawe i pełne szału bitewnego, który zradza się w Gotreku kiedy na jego drodze stają wrogowie... Kto zwykle wychodzi zwycięzko z tych potyczek chyba nie muszę wyjaśniać, jednakże jak do tego dochodzi musicie już przeczytać sami...

Największą zaletą „Zabójcy Trolli” jest jego prostota. Podczas lektury człowiek nie musi wytężać swojego umysłu, aby w pełni pojąć i zrozumieć przekaz zawarty w książce, gdyż takiego przekazu nie ma. Powieść można wziąść do ręki po ciężkim dniu i spokojnie poczytać, a lektura dostarczy nam sporą dawkę odprężenia. Zdecydowanie zachęcam do lektury nie tylko fanów świata Warhammera, ale także każdego czytelnika. Dosyć prymitywne tłumaczenie na język polski sprawia, że lektura może odrzucać, dlatego zachęcam do sięgnięcia po oryginał.

Dzisiaj zabieramy się za świat Warhammera. Muszę na wstępie przyznać, że była to dopiero pierwsza książka/opowiadani osadzone w świecie Warhammera, które przypadło mi do gustu. Niestety po przeczytaniu pierwszej książki z serii „Przygody Gotreka i Felixa” zabrałem się po raz drugi za Tolkiena i przez to moja przygoda z tymi dwoma awanturnikami skończyła się na pierwszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tym razem parę słów na temat książki z serii „Inne podejście do fantastyki”, czyli krócej pisząc prezent od Żony. Jak to zwykle bywa w przypadku zakupów dokonanych przez moją Lubą – książka mało popularnego autora, posiadająca dosyć podzielone opinie. Moje odczucia nie są również jednoznaczne – stąd też taka ocena.

Wydarzenia przedstawione w „Od nowiu do pełni” autorstwa Hanny Fronczak osadzone są w szesnastowiecznej Pradze za czasów panowania Rudolfa II Habsburga. W mieście tym mieszkają alchemicy, wróżbici, magicy, a przede wszystkim on - Bernhard von Rövershagen. Człowiek, które całe swoje życie poświęcił dla nauki. Samotnik. Stroniący od ludzi, zamknięty w sobie i skupiony na swoich badaniach. Większość swojego wolnego czasu spędza w swoim laboratorium na studiowaniu aspektów związanych z botaniką, medycyną, farmacją. Jego niezwykła ambicja i nieugiętość w dążeniu do celu sprawiają, że jego zainteresowania podażąją jednak w niebezpiecznym kierunku... W realizacji jego zamierzeń mają mu pomoc dwie księgi, które odziedziczył po ojcu. Książki te zawierają tajemniczą, zakazaną wiedzę, która niezwykle kusi naszego bohatera. Jakie eksperymenty planuje przeprowadzić Bernhard ? Jakie będą ich rezultaty ?

Bernhard nie jest zdecydowanie bohaterem, z którym chcielibyśmy się utożsamiać. Przekonany o swojej wyższości nad „pospólstwem”, traktuje ludzi przedmiotowo. Jego dosyć specyficzny stosunek do płci przeciwnej, może również wywołać lekkie zniesmaczenie u czytelniczek. Jednakże musimy przyznać, że jest on człowiekiem upartym, dążącym do realizacji postawionych sobie celów. Jego jedyną i prawdziwą miłością jest jednak nauka i to w stosunku do niej jest oddany i lojalny.

Jak wspomniałem na początku moje odczucia wobec tej książki nie są jednoznaczne. Z jednej strony całkiem przyjemnie się ją czytało, jednak po zakończonej lekturze człowiek odczuwa spory niedosyt. Wydawać by się mogło, że historię można było pociągnąć w troszkę innym kierunku. Kolejną rzeczą jakiej mi brakowało w tej książce to zachowanie, a może lepiej byłoby oddanie klimatu szesnastowiecznej Pragi. Nie rozumiem dlaczego autorka powołuje się, że wydarzenia te rozgrywają się w tym specyficznym miejscu skoro brakuje jakiekolwiek nawiązania do nich nawiązania.

Książka ta jest swoistym traktatem o człowieku, który tego jeszcze nie wie, ale poszukuje sensu życia. Przekonany o swojej wyjątkowości nie docenia normalności. Droga, którą pokonuje aby to sobie uzmysłowić jest zdecydowanie ciężka i wyboista, ale w tym przypadku nie mogło być żadnej drogi na skróty...

Tym razem parę słów na temat książki z serii „Inne podejście do fantastyki”, czyli krócej pisząc prezent od Żony. Jak to zwykle bywa w przypadku zakupów dokonanych przez moją Lubą – książka mało popularnego autora, posiadająca dosyć podzielone opinie. Moje odczucia nie są również jednoznaczne – stąd też taka ocena.

Wydarzenia przedstawione w „Od nowiu do pełni” autorstwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka ta trafiła w moje ręce całkiem przypadkowo. Jeszcze w czasie studiów jeden z moich współlokatorów zauważył moją całkiem sporą biblioteczkę jak się wprowadzałem do mieszkania. Kilka dni później odbyliśmy krótką pogawędkę dotyczącą książek. Jak się okazało nie był on zapalonym czytelnikiem, jednakże bardzo lubił serię książek osadzonych w świecie Warhammera. W ten właśnie sposób „Posłaniec Śmierci” autorstwa Sandyego Mitchella wpadł w moje ręce... i do dziś dnia stoi u mnie na półce mimo iż od sześciu lat nie widziałem mojego byłego współlokatora...

Mieszkający wraz z ojcem, na uboczu jednego z zapadłych miasteczek Imperium, chłopiec o imieniu Rudi od zawsze marzył o przygodach, o możliwości wyrwania z codziennej monotonii. Nie jest osobą towarzyską i raczej preferuje samotne wędrówki po lesie. Jego życie diametralnie się zmienia w momencie kiedy odkrywa ślady zwierzoludzi – istot dotkniętych przez Chaos - w pobliżu wioski. Wraz z nimi w wiosce pojawia się tajemnicza zaraza, a badający ją Łowca Czarownic rzuca oskarżenia w stosunku do Rudiego o sprzyjanie Chaosowi. Zmuszony do ucieczki udaje się do Marienburga, gdzie jego życie kompletnie się zmienia...

Przyznam szczerze, że bardzo ciężko było mi dobrnąć do końca książki. Mimo, iż świat Warhammera jest wyśmienitym uniwersum do osadzenia opowieści, w tym przypadku autor nie wykazał się kunsztem artystycznym w wyniku czego otrzymujemy jednym słowem tandectwo. Fundamenty książki są dosyć solidne bo opowieść sama w sobie wydaje się ciekawa, klimat ocieka wręcz młotkową esencją, a autor wykazal się w wielu momentach umiejętnością budowania napięcia. Niestety język jakim posłużył się autor jest dosyć przeciętny i do tego muszę zaznaczyć, że tłumaczenie książki było fatalne. Wiele zdań było urwanych i w niektórych momentach nie tworzyły żadnej ciągłości. Jeśli dodamy do tego wszystkiego multum literówek, możemy znów powołać się na słowo użyte kilka zdań wcześniej – tandectwo.

Książka ta trafiła w moje ręce całkiem przypadkowo. Jeszcze w czasie studiów jeden z moich współlokatorów zauważył moją całkiem sporą biblioteczkę jak się wprowadzałem do mieszkania. Kilka dni później odbyliśmy krótką pogawędkę dotyczącą książek. Jak się okazało nie był on zapalonym czytelnikiem, jednakże bardzo lubił serię książek osadzonych w świecie Warhammera. W ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak to się wszystko zaczęło... Moja miłość do książek, moja miłość do fantastyki i moja miłość do niego - Mordimera Madderdina, licencjonowanego inkwizytora jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu. Książka Jacka Piekary rozpoczynająca "Cykl inkwizytorski" narobiła swego czasu sporo zamieszania w polskiej fantastyce. Ilustrująca dość kontrowersyjną, alteratywną wizję świata, w której Jezus Chrystus zszedł z krzyża z mieczem w ręku i utopił we krwi Jerozolimę karając swoich oprawców, po czym zdobył Rzym. Od tego czasu minęło już ponad tysiąc pięćset lat, ale światem wciaż rządzi religia, a wszelkie odstępstwa od wiary są surowo karane przez Święte Officjum. W takim świecie żyje on - Sługa Boży - człowiek ogromnej wiary, wypełniajacy swoje obowiązki z wielkim zaangażowaniem, sumiennością i zgodnie z wolą bożą...

Książka "Sługa Boży" składa się z sześciu opowiadań, których jedynym łącznikiem jest osoba Mordimera Madderdina. Historie te zatytułowane są w porządku chronologicznym: „Czarne płaszcze tańczą”, „Sługa Boży”, „Szkarłat i śnieg”, „Siewcy grozy”, „Owce i wilki” i „W oczach Boga”. Opowiadania mają dosyć schematyczną konstrukcję, które rozpoczynają się od przyjęcia zlecenia przez Mordimera, a następnie kończą się próbą ich realizacji.Nasz bohater jest osobą nietuzinkową, tak i też można scharakteryzować jego kompanów, z których pomocy chętnie korzysta w trakcie realizacji powierzonych mu zleceń.

Oczywiście najciekawszym aspektem oraz tym co przyciąga czytelnika do książki jest postać Mordimera Madderdina. Jest on bohaterem skomplikowanym, które całkowicie poświęca się swojej profesji. Zawiłość jego postaci objawia się m.in. tym, że stwierdza iż jest jedynie pokornym Sługą Bożym, któremu wystarczy kawałeczek chleba i kubeczek wody do przeżycia, choć w rzeczywistości preferuje biesiadować przy suto zastawionym stole i z kieliszeczkiem znamienitego wina w ręku. Pokrętny charakter Mordimera, jego sposób postępowania i argumentowania swoich osądów sprawia, że cieżko tej postaci nie polubić.

Książkę czyta się niezwykle szybko i oczywiście z ogromną przyjemnością. Narracja pierwszoosobowa była strzałem w dziesiątkę, gdyż wszelkie wydarzenia widzimy w tej sytuacji z perspektywy największego pozytywu tego cyklu, czyli postaci Mordimera. Widzimy jego rozterki, jego zapał, jego niezwykły hart ducha z pierwszej perspektywy, przez co z przyjemnością przewracamy kartki.

W moim osobistym odczuciu książka ta jest genialnym otwarciem cyklu. Przyznam szczerze, że opowieści przedstawione w tym zbiorze nie są arcydziełem, jednakże warto zagłebić się w lekturę dla Mordimera. Bluźnierczy język, bluźnierczna wizja świata i niebanalny styl jaki zaprezentował nam Jacek Piekara sprawia, że każdy szanujący się fan fantastyki powinien dać szansę tej książce, a może i w przyszłości całemu cyklowi...

Tak to się wszystko zaczęło... Moja miłość do książek, moja miłość do fantastyki i moja miłość do niego - Mordimera Madderdina, licencjonowanego inkwizytora jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu. Książka Jacka Piekary rozpoczynająca "Cykl inkwizytorski" narobiła swego czasu sporo zamieszania w polskiej fantastyce. Ilustrująca dość kontrowersyjną, alteratywną wizję świata, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Francisco Asensi – hiszpańskiego pisarza, filozofa, eks-księdza - pt. „Krew” była prawdopodobnie częścią chytrego planu mojej Żony, aby odciągnąć mnie troszkę od typowej fantastyki lub prezentem kupowanym na ostatnią chwilę bez przywiązania większej uwagi do tematyki lektury. W każdym z przypadków jak zawsze Żona wyszła obronną ręką z tej sytuacji, gdyż pozycja ta przypadła mi niezwykle do gustu i za to właśnie ją kocham – nie piszę tutaj tylko o książce. Nie powinniśmy jednak wybiegać z pochwałami zbyt daleko bo do arcydzieła książce wiele brakuje. W tym wypadku przyczepiłbym się głównie do stylu pisania jaki zaprezentował autor. Brakowało mi troszkę tzw. „polotu”. Przedstawiona historia składała się w całość, jednakże momentami miałem kryzysy w postaci utraty aktualnego wątku. Nie wiem czy wpływ na to miały czasem nudniejsze fragmenty powieści, czy jednak nonszalancki styl autora.

Główny bohater powieści – Inspektor Mezeres – specjalizuje się w przestępstwach na tle religijnym, dlatego też nie powinien nikogo dziwić jego przydział do sprawy dotyczącej kradzieży relikwii z jednego z madryckich klasztorów. W trakcie śledztwa Inspektor natrafia na wiele nieprawidłowości związanych z kradzieżą ampułki krwi świętego Pantaleona. Pierwszą intrygującą rzeczą jest brak właśnie tej relikwii, która zdaniem nawet osób związanych z klasztorem nie była najcenniejszą świętością znajdującą się w klasztorze. W miarę rozwoju śledztwa na światło dzienne wychodzą kolejne niepokojące, niewygodne poszlaki prowadzące w rezultacie do odsunięcia Inspektora od śledztwa przez jego zwierzchników. Niestrudzony detektyw nie zamierza jednak odpuścić i przy współpracy z przyklasztornym kapelanem, ojcem Angelem Mendezem oraz ze swoją partnerką, znawczynią sztuki – Palomą, próbują rozwikłać sprawę zniknięcia ampułki krwi oraz związanych z nią morderstw...

Przedstawiona w książce intryga bardzo wciąga czytelnika. W połączeniu z niektórymi faktami związanymi z religią momentami wprawiało mnie w tzw. ciąg czytelniczy, dzięki czemu udało mi się przeczytać całą książkę w dosyć krótkim czasie. Pozycje tę jak najbardziej polecam osobom lubiącym thrillery w połączeniu z religijnymi intrygami, a myślę że książka ta znalazła by uznanie u wielu osób interesujących się odmienną tematyką. Czy Franscisco Asensi swoją twórczością przemówi również do Ciebie ?

Książka Francisco Asensi – hiszpańskiego pisarza, filozofa, eks-księdza - pt. „Krew” była prawdopodobnie częścią chytrego planu mojej Żony, aby odciągnąć mnie troszkę od typowej fantastyki lub prezentem kupowanym na ostatnią chwilę bez przywiązania większej uwagi do tematyki lektury. W każdym z przypadków jak zawsze Żona wyszła obronną ręką z tej sytuacji, gdyż pozycja ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzisiaj znów wracamy do dalekiej przeszłości i pod analizę bierzemy dzieło Alfreda Szklarskiego zatytułowane „Tomek w krainie kangurów”. Książka ta należy do 9-tomowego cyklu „Przygody Tomka Wilmowskiego” dotyczącego podróży chłopca po całym świecie. Wielu PRL-owskich nastolatków marzyło o możliwości nieograniczonego podróżowania i chciałoby być na miejscu Tomka. Wśród nich znajdowałem się również ja, mimo iż po lekturę sięgnąłem znacznie później. Z Tomkiem i jego przygodami łączy mnie pewna więź i sentyment. Pozycja ta częściowo wpłynęła na moje zainteresowanie literaturą w czasach młodzieńczych. Mimo iż nie przebrnąłem przez wiele tomów cyklu, seria ta zapadła mi w pamięci i na pewno kiedyś do niej powrócę, i tym razem przeczytam cały cykl „od deski do deski”.

Książka opowiada o przygodach Tomka Wilmowskiego – 14 letniego ucznia gimnazjum w czasach zaboru rosyjskiego, co wiązało się z tym, że nie można było używać języka ojczystego, do szkoły chodziło się przez 6 dni w tygodniu... Nic dziwnego, że każdy nastolatek chciałby się wyrwać z takiej sytuacji. Takim szczęściarzem jest właśnie Tomek. Pewnego dnia w domu wujostwa Tomka, gdzie chłopiec mieszka, pojawia się Jan Smuga – przyjaciel ojca Tomka. Marynarz proponuje chłopcu wyprawę do dalekiej Australii, gdzie miałby możliwość spotkania się z dawno niewidzianym ojcem. To jest właśnie moment przełomowy w życiu Tomka – wtedy też zaczyna się się wielka, a zarazem szalona przygoda młodego chłopca.

Po dzieło Alfreda Szklarskiego można sięgnąć w każdym wieku. Książki cyklu zdecydowanie skierowane są dla młodszych odbiorców, jednakże język, którym posługuje się autor, trafi również do starszych odbiorców. Co przede wszystkim urzeka w twórczości Alfreda Szklarskiego jest malowniczość przedstawionego przez niego świata. W czasach ukazanych w powieści, czyli początek XX wieku, a również czasach kiedy książka się ukazała po raz pierwszy, podróżowanie poza granicę kraju było dla większości osób nieosiągalne, a co dopiero podróże pozakontynentalne. Bohater miał jednak miał taką możliwość i po krótkim wahaniu z niej skorzystał. Myślę, że te aspekty również pozytywnie wpłynęły na popularność powieści. Wiele osób mogło jedynie poznawać uroki innych krajów zaglębiając się w lekturę.W dzisiejszych czasach podróżowanie po świecie jest niezwykle proste, co jednak nie zmienia faktu, że zanim przekonamy się na własne oczy o urokach takich krajów jak Australia, warto sięgnąć po książkę Alfreda i zobaczyć jak ten kraj widziano przed wiekiem.

Jak wspomniałem na końcu piewszego akapitu moim celem jest sięgnięcie po ten cykl w niedługim czasie. Uważam, że mimo upływu czasu książka, a zarazem cały cykl nie stracił na swej atrakcyjności. Ukazane przygody Tomka są nie tylko gratką dla miłośników geografii, ale również osoby ceniące sobie trochę akcji znajdą w tej książce coś dla siebie...

Dzisiaj znów wracamy do dalekiej przeszłości i pod analizę bierzemy dzieło Alfreda Szklarskiego zatytułowane „Tomek w krainie kangurów”. Książka ta należy do 9-tomowego cyklu „Przygody Tomka Wilmowskiego” dotyczącego podróży chłopca po całym świecie. Wielu PRL-owskich nastolatków marzyło o możliwości nieograniczonego podróżowania i chciałoby być na miejscu Tomka. Wśród nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tym razem zanurzamy się w świecie przedstawionym przez Roberta M. Wegnera w książce „Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza”. Przez wielu określanego mianem zbawiciela polskiej fantastyki, przez innych kolejnym pisarzyną, natomiast ja znajduje się gdzieś pośrodku. Z jednej strony doceniam kunszt opowiedzianych historii, z drugiej brakuje im czegoś co powoduje, że człowiek wciąż odczuwa niedosyt po zakończeniu książki. Akcja dzieję się jak sam tytuł wskazuje na dwóch pograniczach imperium meekhańskiego.

Północ. Mróz, śnieg, góry – trzy słowa wystarczające by opisać krajobraz. Twardzi, nieustępliwi, nieustraszeni – trzy słowa wystarczające do opisania oddziału Górskiej Straży patrolującej pogranicze.

Południe. Piach, upał i oni – wojownicy bez twarzy z plemienia Issaram. Śmierć jest ich jedynym sprzymierzeńcem.

Tak wyglądają dwa bieguny Meekhanu. Krajobraz całkowicie zróżnicowany, ludzie całkowicie inni, a gdzieś tam pośrodku ja. Podróż w jaką zaprosił mnie Robert M. Wegner rozpocząłem od Północy, gdzie spotykałem się z formacją Górskiej Straży, a szczególności zostały mi przybliżone losy Szóstej Kompani i ich dowódcy - Kennetha-lyw-Darawyta. Zima, wysokie góry, dzikie plemiona, wszystko to znajdziemy na dalekiej północy w miejscu gdzie Górska Straż strzeże granicy imperium. W tej zimnej krainie pośród gór mieszkają dzikie plemiona oraz czczeni przez nich pradawni bogowie. Mamy doczynienia ze starożytną, często uważaną za wyginioną magią plemienną. Na Północy liczą się takie wartości jak honor, lojalność, braterstwo. Przeżycie w takich warunkach często zależy od wzajemnej współpracy, a właśnie tego nie możemy zarzucić Szóstej Kompani, formacji, która staje się legendą...

Następnie przenosimy się na drugi kraniec Imperium, gdzie mamy do czynienia z całkowicie nowym klimatem, nowym krajobrazem i również nowym bohaterem. Należący do plemienia Issaram wojownik o imieniu Yatech, będzie nie tylko musiał zmierzyć się ze swoimi wrogami, również z rodakami, ale co najważniejsze, z samym sobą. Przepaski na głowie zakrywają zdecydowanie coś więcej aniżeli twarz bohatera - jego historię oraz uczucia... 

Bardzo dobre wprowadzenie do większej historii. Wydaje się, że autor tylko delikatnie dotyka całej historii i czeka na nas długa saga przygód różnych bohaterów, w różnych zakątkach Imperium Meekhańskiego. Zdecydowanie pisze się na więcej i z niecierpliwością wyczekuje momentu, w którym będę mógł poświęcić Meekhanowi troche więcej czasu. Dodatkowym plusem jest fakt iż jest to nasza rodzima, polska fantastyka. Czyta się całkiem szybko i przyjemnie. Na pewno lektura ta umili nam czas na kilka wieczorów. Miejmy nadzieję, że w kolejne tomy nas nie zawiodą...

Tym razem zanurzamy się w świecie przedstawionym przez Roberta M. Wegnera w książce „Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza”. Przez wielu określanego mianem zbawiciela polskiej fantastyki, przez innych kolejnym pisarzyną, natomiast ja znajduje się gdzieś pośrodku. Z jednej strony doceniam kunszt opowiedzianych historii, z drugiej brakuje im czegoś co powoduje, że człowiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzisiaj troszkę naszło mnie na wspomnienia. „Akademię Pana Kleksa” czytałem jeszcze w szkole podstawowej i zapewne wiele szczegółów mi umknęło, ale pozycję tą wspominam niezwykle miło. Pamiętam jeszcze jeden szczegół ze swojego dzieciństwa związanym z tą powieścią, a mianowicie podczas jednego z tzw. wypracować klasowych wybrałem temat jakim było dopisanie jednego rozdziału do tej książki. Motyw ten bardzo mi się spodobał i nie mogłem przestać pisać... Pamiętam, że udało mi się stworzyć całkiem pokaźną „epopeję klasową”, a nauczycielka była wręcz zachwycona i dała mi najwyższą ocenę. Niestety te czasy już dawno minęły i teraz grono czytających moje recenzje jest zapewne bardziej wymagające, więc tym razem nie pójdziemy w ilość a jakość tekstu pisanego.

Adam Niezgódka jest zwykłym, nastoletnim chłopcem, którego znakiem szczególnym jest ruda, bujna czupryna. W swoim dotychczasowym, dosyć krótkim życiu zasłynął ze swojej niezdarności. Rodzice, aby pomóc swojemu synowi postanawiają wysłać go do specjalnej szkoly. Szkola specjalna może troszkę źle brzmi, więc nazwijmy ją wyjątkową. Niezwykłą osobą jest również, dyrektor prowadzący Akademię – Pan Kleks. Zajęcie odbywające się w tej szkole również nie należą do typowych. Jeśli chcecie się dowiedzieć jakiego rodzaju zajęcia prowadzi Pan Kleks i poznać tajniki jego metod nauczania, musicie sięgnąć po lekturę.

„Akademia Pana Kleksa” jest głównie skierowana do młodszych odbiorców, ale jeśli macie pociechy w domu zachęcam do wspólnej lektury, rozdział po rozdziale. Autor wprowadza czytelnika w świat dziecięcej wyobraźni i fantazji. Pan Kleks jest idolem swoich uczniów, mimo swojego nietuzinkowego wyglądu, i powiedzmy szczerze niezdarności, potrafi przekonać do siebie dzieciaki.

Książkę tą zaliczamy do kategorii – wypada znać. W czasie mojej edukacji podstawowej była to pozycja obowiązakowa, nie wiem czy zmieniało się to na przestrzeni lat, jednak jeśli ktoś jeszcze nie miał przyjemności wybrać się w podróż jaką proponuje nam wielki, polski bajkopisarz – Jan Brzechwa, to serdecznie do tego zachęcam...

Dzisiaj troszkę naszło mnie na wspomnienia. „Akademię Pana Kleksa” czytałem jeszcze w szkole podstawowej i zapewne wiele szczegółów mi umknęło, ale pozycję tą wspominam niezwykle miło. Pamiętam jeszcze jeden szczegół ze swojego dzieciństwa związanym z tą powieścią, a mianowicie podczas jednego z tzw. wypracować klasowych wybrałem temat jakim było dopisanie jednego rozdziału...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie będę ukrywał, że Jacka Piekara zawsze utożsamiałem z „Cyklem Inkwizytorskim”. Po przeczytaniu kilku pierwszych części cyklu nie byłem nawet świadomy, że Piekara jest autorem jakiś innych, poczytnych książek. W tym czasie zresztą nie można mnie było jeszcze utożsamiać z bibliofilem, a raczej z wakacyjnym czytelnikiem. Niemniej jednak, któregoś dnia byłem oto w księgarni i na półce ujrzałem nazwisko Piekara. Będąc przekonany, że mam doczynienia z kolejnym tomem przygód Mordimera Madderdina zbliżyłem się do półki z chęcią zakupu. Zaskoczenie moje było całkiem spore gdy przeczytałem króciutkie streszczenie z tyłu książki – połączenie fantastyki z Rzeczypospolitą ? Książka spowrotem powędrowała na regał. Coś jednak nie pozwalało mi wyjść z księgarni z pustymi rękami, więc częściowo zafascynowany przygodami Mordimera i prostym językiem jakim posługuje się Jacek Piekara, postanowiłem dać szansę i otworzyć się na nowe wyzwania. Przyznam, że nie zawiodłem się...

„Charakternik” przedstawia czytelnikowi obraz Rzeczypospolitej w czasach bezkrólewia, zaraz po śmierci króla Jana III Sobieskiego. Miłośnikiem historii nie jestem, ale autorowi trzeba oddać, że oddał wpełni nastrój tejże epoki. W szczególności mowa jaką posługują się bohaterowie oraz ich zwyczaje odrazu przywodzą na myśl czasy szlachty polskiej.

Fabuła powieści opiera się na trzech postaciach szlachciców, których los powiązał ze sobą w pewnej karczmie. Jakto bywało ze szlachtą dzień nie mógł obyć się bez pijaństwa, obżarstwa i wszczynania burd. Pan Żytowiecki, bawiąc się we wcześniej wspomnianej karczmie, spotyka dwójkę innych szlachciców – imcia Myszkowskiego i imcia Szczurowieckiego. Podczas wspólnego biesiadowania wdają się w kłótnię z osobami ze stolika obok, która następnie przeradza się w bitkę, a kończy śmiercią jednego z karczemnych gości. Nasi bohaterowie musieli salwować się ucieczką, aby uniknąć tzw. sądu szlacheckiego, który mógł się dla nich zakończyć dosyć krwawo...

Pan Żytowiecki chcąc nie chcąc musi towarzyszyć dwójce tajemniczych jegomości. Zdecydowanie dowódca tej małej kompani jest tajemniczy Pan Myszkowski. Z wyglądu niepozorny jegomość definitywnie skrywa jakąś tajemnicę. Jakie niebezpieczeństwa i przygody czyhają na naszych bohaterów ? Jak zakończy się ich wspólna podróż ? W tym celu zachęcam do przeczytania książki, a z pewnością nie będziecie uważać tego czasu za stracony.

Charakternik jest przyjemną powieścią, a przede wszystkim szybko się czyta, co zwykle dla mnie jest największą zaletą. Fabuła książki jak wcześniej opisałem nie jest skomplikowana. Autor delikatnie wprowadza elementy fanstastyczne, ale w przypadku tej powieści skupia się jednak głównie na ukazaniu cech charakterystycznych dla polskiej szlachty, a powiedziałbym nawet, że delikatnie je egzageruje.

Z pewnością nie jest to arcydzieło piśmiennictwa, jednak zasługujee na słowa uznania. Moja całkiem wysoka ocena może również być wynikiem tego, że oczekiwania wobec ksiażki miałem niskie, gdyż zestawienie dwóch elementów, o których pisałem w pierwszym akapicie wydawało mi się absurdalne...

Nie będę ukrywał, że Jacka Piekara zawsze utożsamiałem z „Cyklem Inkwizytorskim”. Po przeczytaniu kilku pierwszych części cyklu nie byłem nawet świadomy, że Piekara jest autorem jakiś innych, poczytnych książek. W tym czasie zresztą nie można mnie było jeszcze utożsamiać z bibliofilem, a raczej z wakacyjnym czytelnikiem. Niemniej jednak, któregoś dnia byłem oto w księgarni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Mały Książe" jest nowelą ponadczasową, należącą do klasyki. Dla wielu z nas przygoda z czytelnictwem zaczęła się od tej właśnie pozycji. Nie wiem czy dalej jest książką obligatoryjną w szkole, ale zdecydowanie powinna być pozycją obowiązkową dla każdego czytelnika. Antoine de Saint-Exupéry początkowo kierował swoje dzieło do najmłodszych odbiorców, jednak książka z czasem stała się kanonem literatury powszechnej skierowanej do czytelnika w każdym wieku. Nowela nie tylko przełamuje bariery wiekowe, ale również kulturowe, o czym może świadczyć jej powszechność. Pozycja ta została przetłumaczona na 270 języków i dialektów, co czyni ją najczęściej tłumaczoną książką na świecie (wyłączając Biblię). Co w takim razie sprawia, że "Mały Książe" jest wyjątkowy ?

Kilkakrotnie w swoim życiu wracałem do tej lektury i za każdym razem ciężko mi uwierzyć, że ma tylko 95 stron... Zawarty w niej przekaz jest niezwykle pouczający, przejmujący i przede wszystkim wzruszający. Książka porusza problemy dotyczące nas wszystkich. Porusza kwestie relacji międzyludzkich tj. przyjaźni, miłości, odpowiedzialności za drugą osobę poprzez zoobrazowanie złożoności tych kwestii stara się nam uświadomić o ich istotności. O ponadczasowości tej noweli świadczyć może fakt, że od 70 lat nie straciła w ogóle na popularności i porusza problemy, z którymi boryka się każdy człowiek, w każdym czasie i w każdym zakątku naszej planety...

"Mały Książe" opowiada historię małego, chłopca, który opuszcza swoją planetę i wyrusza w podróż po wszechświecie. Podczas swojej wyprawy psuje się silnik w jego samolocie i musi lądować na planecie Ziemia, a będąc bardziej dokładnym na pustyni Sahara. Podczas prób naprawy samolotu pilot spotyka chłopca, którego po bliższym poznaniu zaczyna nazywać "Małym Księciem". W ten właśnie sposób rozpoczyna się wspólna podróż Pilota i Małego Księcia.

Osoby czytające moje recenzje doskonale wiedzą jakie są moje preferencje literackie, jednakże "Mały Książe" zajmuje specyficzne miejsce w mojej bibliotece. Jak wspominałem wcześniej książkę przeczytałem kilkukrotnie i nie wykluczam możliwości powrotu...

"Mały Książe" jest nowelą ponadczasową, należącą do klasyki. Dla wielu z nas przygoda z czytelnictwem zaczęła się od tej właśnie pozycji. Nie wiem czy dalej jest książką obligatoryjną w szkole, ale zdecydowanie powinna być pozycją obowiązkową dla każdego czytelnika. Antoine de Saint-Exupéry początkowo kierował swoje dzieło do najmłodszych odbiorców, jednak książka z czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Brandon Sanderson, pisarz fantastyki, którego odkryłem dopiero przed rokiem. Jego twórczość znana już była przed kilkoma laty, ale jego pierwsze dzieło wpadło w moje ręce dopiero w 2015 roku. Przygodę z tym autorem rozpocząłem jednak od innej serii mianowicie - "Archiwum Burzowego Światła", którą oczywiście serdecznie polecam. W tej recenzji skupimy się na książce pochodzącej z innego cyklu tj. "Ostatnie Imperium". O popularności tego cyklu mogą świadczyć plany dotyczące jego ekranizacji oraz stworzenia gry osadzonej w tym uniwersum. Jeśli ktoś zapytałby mnie jakich czeterch słów użyłbym w celu zobrazowania książki napisałbym: smutek, popiół, łzy, nadzieja. Dlaczego właśnie takie zestawienie ?

Od tysiąca lat w Ostatnim Imperium dwie rzeczy są niezmienne: padający z nieba popiół oraz człowiek stojący na jego czele - Ostatni Imperator. Świat mieni się w odcieniach szarości, kolorowa roślinność jest dla ludzi totalną abstrakcją, a wszystko gęsto pokrywa padający z nieba popiół. Nocą rządzą mgły, w ciągu dnia dym i popiół przysłania słońce. Na tym ponurym, mrocznym świecie żyją ludzie przynależący do różnych stanów. W społeczeństwie tym możemy wyróżnić: skaa - najliczniejsza i zarazem stojąca najniżej w hierarchi grupa, którą tworzą w większości niewolnicy pozbawieni jakichkolwiek przywilejów; kolejną grupę stanowią artystrokraci, posiadający liczne przywileje ludzie pochodzący z mniej lub bardzej znaczących rodów oraz obligatorzy, którzy są członkami Stalowego Zakonu i zajmują się egzekwowaniem praw i sprawami urzędowymi imperium. Ponad nimi wszystimi stoi Ostatni Imperator posiadający status Boga, który według legend pokonał Głębie - mitycznego potwora, i od tego czasu - ponad tysiąca lat - rządzi tymi krainami.

Wśród Skaa żyje nastoletnia dziewczyna imieniem Vin przynależąca do szajki złodziei, prężnie działającej w półświatku Luthadel - stolicy Imperium. Przywódca grupy źle traktuje nastolatkę jest jednak świadomy zdolności jakie ona posiada i zarazem jej wartości. Wkrótce życie Vin zmieni się diametralnie, a sprawcą tej przemiany będzie Kelsier - prawdziwy Z Mgły Zrodzony...

Wykreowane przez Sandersona uniwersum po raz kolejny zachwyca szczegółowością i dopracowaniem. Poznając realia przedstawionego przez autora świata stajemy się jego częścią. Mnogość występujących postaci sprawia, że utożsamiamy się z nimi, gdyż zróżnicowanie charakterów bohaterów należących do szajki sprawia iż każdy znajdzie swojego ulubieńca. Niekwestionowanym liderem jest jednak Kelsier, przywódca szajki i zarazem mentor Vin. Z każdym kolejnym rozdziałem powieść wciąga nas coraz bardziej, a wszystko dzięki świetnym umiejętnością budowania napięcia przez autora.

Osobom, które czytają tę recenzję przed lekturą powieści serdecznie zazdroszczę... gdyż przed Wami kawał świetnej literatury. Za sprawą tej serii oraz "Archwium Burzowego Światła" Sanderson stał się moim ulubionym pisarzem. Każdemu kto jeszcze nie miał doczynienia z dziełami Sandersona serdecznie zachęcam, aby dać mu szansę i sprawdzić czy jego twórczość również tak głęboko zapadnie w Waszej pamięci i sprawi, że z niecierpliwością będziecie oczekiwać każdego kolejnego tomu...

Brandon Sanderson, pisarz fantastyki, którego odkryłem dopiero przed rokiem. Jego twórczość znana już była przed kilkoma laty, ale jego pierwsze dzieło wpadło w moje ręce dopiero w 2015 roku. Przygodę z tym autorem rozpocząłem jednak od innej serii mianowicie - "Archiwum Burzowego Światła", którą oczywiście serdecznie polecam. W tej recenzji skupimy się na książce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W swojej obronie muszę napisać, że Jacek Piekara, a uściślając postać Mordimera Madderdina, ma dla mnie dużą wartość sentymentalną. Jestem przekonany, że moje oceny odnośnie twórczości tego autora są delikatnie zawyżone. Skąd ten sentyment ? „Sługa Boży” był jedną z tych książek, od której rozpoczęła się moja przygoda z literaturą czytaną, nie z przymusu, a dla przyjemności. Obawiam się, że powieść zarekomendowana i podarowana przez mojego brata, tak zapadła w mojej pamięci, że nie potrafię już być zbyt obiektywny dla każdej kolejnej części przygód Inkwizytora, która wyszła spod ręki Jacka Piekary. Zdecydowanie jednak możecie zauważyć wyraźna tendencję spadkową w ocenach, które wystawiłem kolejnym częściom – może zbyt mało drastyczną, bo niestety na taką zasługuje...

„Kościany Galeon” jest już dziesiątą książką, biorąc ogółem, o przygodach Mordimera Madderdina w twórczości Jacka Piekary. Wydarzenia przedstawione w tej powieści możemy umiejscowić zaraz po tym co nasz bohater przeżył w „Głodzie i Pragnieniu”, a zaraz przed przenosinami na stałe Mordimera do Hez-Hezronu i momentu kiedy stał się licencjonowany inkwizytorem na bezpośredniej posłudze Biskupa Gersarda. Podobnie jak w poprzedniej części nasz bohater podejmuje się zlecenia Mistrza Inkwizytora Teofila Dopplera. Tym razem zlecenie polega na odnalezieniu zamożnego kupca, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Nie jest to zlecenie przystające do szlachetnej profesji jaką zajmuje się nasz bohater, jednak chcąc dalej utrzymywać dobre relacje z Mistrzem Dopplerem i przy okazji sowicie być za to nagrodzonym, należało się podjąć tego wyzwania. Mordimer w celu wypełnienia kontraktu wyrusza w daleką podróż statkiem – zdecydowanie niezbyt ulubionym środkiem transportu naszego bohater, o czym nie omieszka wspomnieć wielokrotnie. Celem jego podróży okazują się opuszczone, zapomniane przez Boga Wyspy Farerskie, gdzie pomału zaczyna rozwijać się „akcja”...

Cudzysłów użyty przy ostatnim słowie w poprzednim akapicie miał na celu zakcentować coś czego właśnie tej książce brakuje, czyli akcji. Rozgrywka toczy się bardzo leniwie, każde wydarzenie, dialog wydaje się rozwleczony do granic możliwości. Należałoby w tym miejscu postawić pytanie: „Czy głównym celem Piekary było napisanie jak najdłuższego tomu, czy jak najciekawszego ?”. Patrząc przez pryzmat wszystkich dotychczasowych książek mogę śmiało stwierdzić, że autor skupił się na pierwszej ewentualności. Niestety nie chce mi się weryfikować czy chociaż ten cel osiągnął. Z drugiej strony muszę jednak przyznać, że książkę dobrze się czyta. Historia mimo, że powolnie, płynie ciągle do przodu i pojawia się kilka ciekawych momentów. Zachęcam jak zwykle do lektury i wyrobieniu swojej własnej opinii. Niestety dla mnie jako miłośnika Mordimera uważam, że dużo potencjału tej postaci zostało utracone. Byłem przekonany, że prequele „Sługi Bożego” mają na celu ukazanie przemiany głównego bohatera i sposób w jaki doszedł do momentu, w którym stał się jednym z najsummieniejszych sług Chrystusa zstępującego z krzyża... jednak ten potencjał nie został wykorzystany, a szkoda...

Czy tak niskie notowania sprawią, że nie siegnę po następnym tom jeśli się ukaże ? Z pewnością przeczytam wszystkie kolejne, pytanie jakie należałoby postawić raczej to czy będę się przy tym dobrze bawił...

W swojej obronie muszę napisać, że Jacek Piekara, a uściślając postać Mordimera Madderdina, ma dla mnie dużą wartość sentymentalną. Jestem przekonany, że moje oceny odnośnie twórczości tego autora są delikatnie zawyżone. Skąd ten sentyment ? „Sługa Boży” był jedną z tych książek, od której rozpoczęła się moja przygoda z literaturą czytaną, nie z przymusu, a dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy raz zabieram się do pisania recenzji zaraz po przeczytaniu książki. Przerwa wynikała tylko z potrzeby zrobienia kubeczka kawy. Domyślacie się, że ma to jakieś znaczenie i nie mylicie się w tym aspekcie. Ta część sagi o wiedźminie była mnie pozytywnym zaskoczeniem! Do rzeczy.

„Wieża Jaskółki” to czwarty tom sagi o wiedźminie – Geralcie, nie licząc w tym wypadku dwóch pierwszych opowiadań. Fabuła książki skupia się głownie na przygodach Gwynbleidda i jego kompanów, księżniczki Cirilli oraz Yennefer, ale mamy również kilka wątków pobocznych traktujących o zdarzeniach mających miejsce w różnych zakątkach świata, co jest moim zdaniem sporym plusem. Kolejnym atutem tej części jest wszechobecna, rozlewająca się krew. Co jest zarówno sprawką Geralta jak i w większości Cirii, problem polega na tym, że w wielu wypadkach jest to krew naszej bohaterki. Zaczynając od początku...

Pośród bagien na opustoszałym zakątku świata pustelnik Vysogota z Corvo odnajduje ciężko ranną dziewczynę i postanawia się nią zaopiekować w swoim domostwie. Początkowo nie daje dużych szans na przeżycie dziewczynie, ale widzi w niej niezwykłą moc i chęć życia. Dzięki wielu zabiegom przeprowadzonym z niezwkłą wprawą udaje się uratować Cirii – bo właśnie księżniczką z Cintry okazuje się ranna dziewczyna. Po odzyskaniu świadomości i pełni sił Cirii opowiada Vysogocie swoją historię. Dzięki jej słowom wyruszamy w podróż obfitą w ból i cierpienie. Bardzo podoba mi się zabieg, który zastosował Sapkowski robiąc przerywniki między częściami opowieści Lwiątka z Cintry. Na czym dokładnie polega ten zabieg, zachęcam do zbadania na własną rękę. Ostrzegam, że dla niektórych może się wydać denerwujący, jednak schemat ten czytałem za każdym razem, nie pomijałem mimo iż wiedziałem, co dokładnie będzie tam napisane. Taka, krótka, miła odskocznia.

Pozostałe wątki książki skupiają się głównie na Geralcie i Yennefer, jednak uprzedzam, że są to osobne wątki... Geralt wraz ze swoją kompanią są na tropie Cirii. Na swojej drodze napotykają oczywiście wiele przeciwności, którymi muszą stawić czoła i wiele krwi, którą będą musieli przelać, jednak dla niektórych członków kompani Białego Wilka nie powinno to stanowić problemu. Problemem jest wzajemne zaufanie. Geralt jest „człowiekiem” nieufnym i ciężko jest mu się pogodzić z intencjami niektórych towarzyszy. Czy wzajemna nieufność będzie większym problemem aniżeli przeciwieństwa, które staną im na drodze ? Czy uda się wreszcie Geraltowi odnaleźć i uratować swoje Przeznaczenie ?

Na pewno w powodzenie misji Wiedźmina nie daje wiary Yennefer, która próbuje na własną rękę i za pomocą tego w czym jest mistrzynia – magii, odnaleźć Dziecko Starszej Krwii. Aby tego dokonać musi się jednak ukrywać, gdyż jest poszukiwana ze względu na zarzut zdrady jaki jest postawiono. Nie przejmuje się swoją reputacją na tyle i oczyszczeniem swojego imienia od niesłusznych zarzutów, aby porzucić poszukiwania Cirii. Czy jednak jej przeciwnik, który używa również magii w poszukiwaniach Lwiątka, aby ją wykorzystać do własnych, niecnych celów, nie dysponuje większą mocą ? Jak zakończy się pojedynek magików ?

Pozycja ta bardzo przypadła mi do gustu. Uważam ją za najlepszą część z sagi, oczywiście nie licząc dwóch pierwszych opowiadań, gdyż one zdecydowanie nie mają sobie równych. Zobaczymy bo być może zaskoczy mnie jeszcze „Pani Jeziora”, bo patrząc na recenzje nie liczyłbym na „Sezon burz”. Sapkowski po raz kolejny udowadnia, że miano pisarza fantasy światowej klasy nie powinno mu być obce.Styl i lekkość jakimi posługuje się autor są na prawdę godne podziwu. Do tego barwność opisów zawartych w książce, budowanie napięcia i niekończąca się akcja sprawiają, że stawiam tą pozycję na prawdę wysoko na swojej liście. Może pod względem fabularnym książka nie jest acrydziełem, ale akcja i sposób jej przedstawienia jest niezwykle wciągający . Niektóre z epizody są przedstawione z perspektywy różnych osób i nie są to wydarzenia dziejące się aktualnie, a są to raczej wspomnienia danych bohaterów. Kolejnym aspektem na plus w mojej ocenie był czas w jakim dzieje się fabuła. Wydarzenia nie są ułożone w porządku chronologicznym, jak to wygląda w przypadku większości książek. Sapkowski rezygnuje z takiego rozwiązania przez co zmusza czytelnika do głębszego zagłębienia się w lekturę, gdyż niektóre z epizodów znajdujące się w tym samym rozdziale mogą czasowo różnić się od siebie o kilka nawet miesięcy...

Jak wcześniej zaznaczyłem fabuła nie była zdecydowanie najmocniejszą stroną „Wieży Jaskółki”, ale to nie znaczy, że była nudna. Obawiam się, że w przypadku delikatnego podkręcenia fabuły byłbym zmuszony do wystawienia maksymalnej noty, a tak na zachęte pozostawimy jeden punkcik.

„Wieża Jaskółki” to naprawdę świetna pozycja. Jak juz pisałem wcześnie u mnie znajduje się ogólnie na trzecim, wysokim(!) miejscu w całej sadze. Tym bardziej zmotywowało mnie do przeczytania dwóch ostatnich pozycji, które aktualnie są dostępne na rynku, mimo iż planowałem nieco dłuższy rozbrat z Geraltem, ze względu przede wszystkim na brak czasu i dostępność niektórych książek, które od dłuższego już czasu proszą się o wzięcie do ręki...

Pierwszy raz zabieram się do pisania recenzji zaraz po przeczytaniu książki. Przerwa wynikała tylko z potrzeby zrobienia kubeczka kawy. Domyślacie się, że ma to jakieś znaczenie i nie mylicie się w tym aspekcie. Ta część sagi o wiedźminie była mnie pozytywnym zaskoczeniem! Do rzeczy.

„Wieża Jaskółki” to czwarty tom sagi o wiedźminie – Geralcie, nie licząc w tym wypadku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka rozpoczyna się typowo dla tego gatunku, zarówno czytanego jak i oglądanego. W powieści mamy do czynienia z czteroosobową rodziną przeprowadzającą się z dużego miasta – Chicago, do spokojnego miasteczka Ludlow w stanie Maine. Luis Creed jest lekarzem i to głównie z jego powodu cała rodzina musiała się przeprowadzić, gdyż dostał pozycję lekarza na lokalnym uniwersytecie. Żona Luisa – Rachel, zajmuje się domem oraz dwójką dzieci: kilkuletnią Ellie oraz prawie dwuletnim Gagem. Przeprowadzka nie była jednak dla rodziny uciążliwa, od razu zakochali się w swoim nowym domu. Szybko przyzwyczają się do nowego miejsca, a pomagają im w tym Jud i Norma Crandall – starsze małżeństwo mieszkające naprzeciwko. To właśnie nowy przyjaciel Luisa – Jud, pokazuje im tytułowy cmentarz dla zwierząt i pokrótce objaśnia jego historię.

Podczas nieobecności żony i dzieci, niespodziewanie ukochanemu kotu Ellie – Churchowi, zdarza się wypadek. Ginie na ruchliwej drodze znajdującej się przy domu Creedów, potrącony przez ciężarówkę. Luis jest świadomy tego, że jego córka nie pogodzi się ze śmiercią swojego pupilka i pod namową przyjaciela –Juda, postanawia pochować kota na starym cmentarzysku Micmaców, znajdującym się za cmentarzem dla zwierząt. Luis nie wierzy w opowieści Juda na temat tajemniczych „zdolności” cmentarza Micmaców, ale stwierdza, że nic nie szkodzi spróbować. Ku jego zaskoczeniu następnego dnia w domu zjawia się Church, jednak nie jest to ten sam kot…

Jak się następnie okazuje śmierć i „zmartwychwstanie” Churcha to był dopiero początek problemów rodziny Luisa. Od tego czasu życie Creedów zmienia się w koszmar, ale co dokładnie się wydarzy to już każdy sam musi przeczytać. Uważam, że to właśnie od tego momentu książka staje się naprawdę interesująca i wciągająca, więc nie chce Wam odbierać tej przyjemności.

Warto jednak zaznaczyć, że historie przedstawione w książce nie są całkowitą fikcją. Inspiracją dla niektórych wydarzeń ukazanych w książce były własne doświadczenia autora. Kiedyś sam mieszkał wraz z rodziną przy ruchliwej ulicy i również kot córki zginął pod kołami ciężarówki. Za ich domem natomiast znajdował się cmentarz dla zwierząt…

Mam za sobą drugą książkę mistrza grozy i odczucia zdecydowanie podobne jak w przypadku pierwszej powieści. Książka zdecydowanie warta przeczytania. W twórczości Kinga widać przede wszystkim lekkość pisania. Przedstawione opisy postaci, trzymanie napięcia, budowanie dramaturgii, we wszystkich tych aspektach Stephen jest zdecydowanie mistrzem. Jednak ocena, którą wystawiłem jest w sumie oddalona od doskonałości. Ciężko mi powiedzieć co jest dokładnie tego przyczyną. Czy jestem aż takim zwolennikiem powieści fantasy, że celowo zaniżam oceny książek z innych gatunków ? Raczej nie, bo możemy znaleźć kilka pozycji, które w moim mniemaniu są bliskie doskonałości i takie też otrzymały noty, a gatunki ich są dalekie od fantasy. Wydaje mi się, że przyczyna siedzi głębiej, precyzyjniej mówiąc moje oczekiwania wobec mistrza horroru, oraz jednego z najbardziej rozpoznawalnych pisarzy na świecie, są bardzo wysokie, a obie książki jego, które dotychczas przeczytałem nie były arcydziełami. Możliwe, że nie trafiłem jeszcze na odpowiedni tytuł, co nie zmienia faktu, że „Cmętarz zwieżąt” jest książka naprawdę dobrą i wartą polecenia. Z przyjemnością wezmę do ręki kolejny horror Stephena Kinga…

Książka rozpoczyna się typowo dla tego gatunku, zarówno czytanego jak i oglądanego. W powieści mamy do czynienia z czteroosobową rodziną przeprowadzającą się z dużego miasta – Chicago, do spokojnego miasteczka Ludlow w stanie Maine. Luis Creed jest lekarzem i to głównie z jego powodu cała rodzina musiała się przeprowadzić, gdyż dostał pozycję lekarza na lokalnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznaję, że przeczytanie pierwszego tomu "Pustynnej Włóczni" był momentem kluczowym dla mnie i dla tego cyklu. Tom drugi przygód krasjańskiego przywódcy i jego kompani był ostatnią książką w wersji papierowej, która leżała na mojej półce. Nie planowałem zakupu żadnych książek w najbliższej przyszłości, ale byłem już świadom dostępności kolejnych dwóch tomów cyklu demonicznego oraz relatywnie szybkiej publikacji kolejnej książki – „Tron czaszek”. To właśnie tom pierwszy sprawił, że podjąłem decyzję o zakupie dwóch brakujących książek, ale tym razem w wersji elektronicznej, której od razu zaznaczę – nie jestem fanem... W tym momencie jednak chciałbym już skupić się na drugim tomie „Pustynnej Włóczni” i po krótce przybliżyć Wam wydarzenia jakie zostały w nim przedstawione.
W przeciwieństwie do księgi I, fabuła nie skupia się głównie na krasjańskim przywódcy, ale przygody wszystkich bohaterów są mniej więcej w równowadze. Oczywiście tematem przewodnim tej księgi jest dokonana przez Ahmana Jardira inwazja na Zielone Krainy, a dokładniej przybycie Shar’Dama’Ka do Fortu Rizon. Oczywiście niczego niespodziewający się Rizończycy ulegają świetnie wyszkolenu najeźdźcy. Po podbiciu miasta i okolicznych wiosek rozpoczyna się proces „krasjańskiego” nawracania, czyli ludzie zostają podzieleni na różne warstwy społeczne, dzieci trafiają do Sharik Hora aby podjąć szkolenie i zdecydować o ich przyszłym losie.
Po drugiej stronie mamy Arlena, znajdującego się aktualnie w Zakątku Wybawiciela, który stara się przygotować mieszkańców tego miasteczka na nieuniknioną wojnę, jednak tym razem wrogiem nie mają być otchłańce, a świetnie wyszkolona armia krasjańska. Jednak naszego bohatera męczy jeszcze innego rodzaju wojna – wojna wewnętrzna. Przechodzi wiele rozterek na temat tego kim właściwie jest, a dokładniej kim się stał po tak wielu bojach z demonami. Czy dalej jeszcze jest człowiekiem, czy jednak bliżej mu już do demona ? Ludzie widzą w nim Wybawiciela, tego który według proroctwa ma stanąć na czele ludzi w wojnie przeciwko ciemności, kimś kto ich poprowadzić, być przywódcą. Naznaczony nie chce przyjąć tego tytułu, nie czuje się bohaterem. Jego marzeniem od dawna było tylko przywrócenie dawnych run ofensywnych, aby ludzie mogli bronić się przed demonami… Jednak jego czyny i bohaterskość, sugerują, że jest kimś więcej aniżeli posłańcem… Jak na taki obrót spraw zareaguje krasjański Wybawiciel – Shar’Dama’Ka ?
Poza historiami głównych bohaterów, poznajemy również losy Abbana – przyjaciela Jardira z czasów Sharik Hora, oraz przyjaciela Arlena za czasów gdy był posłańcem. Dodatkową, ciekawą historią jest opowieść o Rennie – przyjaciółce Arlena a dzieciństwa, a będąc bardziej precyzyjnym, o osobie, która została Arlenowi przyrzeczona…
Tym razem nie będę porównywał do siebie obu ksiąg „Pustynnej Włóczni”, zaznaczę jedynie, że obie są świetne i znajdują się wysoko na liście moich ulubionych książek. Czytałem tę księgę, zresztą podobnie jak poprzedniczki, w każdej wolnej chwili. Historia „Malowanego Człowieka”, inni bohaterowie cyklu oraz świat ukazany w tych powieściach jest bardzo łatwy do zrozumienia. Czyta się go przyjemnie i prawdopodobnie tym większą radość sprawił mi ten cykl ze względu na ciężkie przejścia z potężnymi tomiskami, bardzo skomplikowanych światów fantasy, które przeczytałem ostatnio. Malowany człowiek jest dla mnie taką odskocznią i cieszę się, że czekają już na mnie dwa kolejne tomy do przeczytania…

Przyznaję, że przeczytanie pierwszego tomu "Pustynnej Włóczni" był momentem kluczowym dla mnie i dla tego cyklu. Tom drugi przygód krasjańskiego przywódcy i jego kompani był ostatnią książką w wersji papierowej, która leżała na mojej półce. Nie planowałem zakupu żadnych książek w najbliższej przyszłości, ale byłem już świadom dostępności kolejnych dwóch tomów cyklu...

więcej Pokaż mimo to