Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Autor nie ukrywa, że przeprowadza badanie palpacyjne na czytelniku i faktycznie, nie tylko umysł reaguje, ale też ciało. Literatura to nie jest bezpieczne miejsce, dla obu stron.

Autor nie ukrywa, że przeprowadza badanie palpacyjne na czytelniku i faktycznie, nie tylko umysł reaguje, ale też ciało. Literatura to nie jest bezpieczne miejsce, dla obu stron.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wszystkie cztery gwiazdki za list z 14 sierpnia 1946 roku.

Wszystkie cztery gwiazdki za list z 14 sierpnia 1946 roku.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są takie książki, które uderzają w najgłębsze przekonania, a trafiają w ręce tylko po to, żeby życie nie wydawało się nam dookreślone i poznane. Na przykład ta. Prosto w moją wątłą wiarę.

W wiarę, że lektura i chęć szczera
zrobi literata z inżyniera.

A poza tym to sympatyczna relacja z podróży rodziców z niedużym dzieckiem do Portugalii. Kieszonkowy rozmiar i kolorowe zdjęcia.

Są takie książki, które uderzają w najgłębsze przekonania, a trafiają w ręce tylko po to, żeby życie nie wydawało się nam dookreślone i poznane. Na przykład ta. Prosto w moją wątłą wiarę.

W wiarę, że lektura i chęć szczera
zrobi literata z inżyniera.

A poza tym to sympatyczna relacja z podróży rodziców z niedużym dzieckiem do Portugalii. Kieszonkowy rozmiar i kolorowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Polecanie tej książki miłośnikom Süskinda jest tyleż wyrachowane, co nietrafione. Ale fragment o języku zwierząt poleciłabym również im. Całe pół strony rozmowy z lisem.

Polecanie tej książki miłośnikom Süskinda jest tyleż wyrachowane, co nietrafione. Ale fragment o języku zwierząt poleciłabym również im. Całe pół strony rozmowy z lisem.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Same wątki można byłoby złożyć w genialną powieść, a i postaci są całkiem udane. Mamy kresy wschodnie, zamieszkałe przez Polaków, Ukraińców i Żydów, a po nich wszystkich przetacza się historia, "pięć wojen światowych". Sąsiedzkie złości rozpoczęte za panowania dziedzica trwają mimo przypływów i odpływów bolszewizmu, nazizmu, nacjonalizmu, mimo zmian granic i repatriacji. Chłopska mądrość, zacietrzewienie i trochę szmoncesowej filozofii. Same smaczki. A jednak książka nie jest dobra.

Każdy pisze jak umie. A że autor najwyraźniej nie posługuje się narzeczem swoich bohaterów, nie zrekonstruował go z zasłyszanych fraz, więc nie mógł oddać prowadzenia narracji głównemu bohaterowi - nazywa go tylko narratorem. I z tych gotowych półproduktów lepi mowę potoczną, ale jakby go ograniczony ich zasób pętał, im dalej w rozdziały tym bardziej. Ciągłe powtórzenia w warstwie językowej nadają rytmu, ale już ten sam zabieg zastosowany na fabule w postaci kolejnych streszczeń opisanych już wydarzeń to środek zupełnie nietrafiony. Ale największym nadużyciem są wstawki odwołujące się do filmu. Gdybyż to były na przykład przypisy z komentarzem porównawczym. Niestety, są same wzmianki bez treści, wepchnięte pomiędzy zabużańskie opowieści. Za dużo pana Mularczyka pałęta się po akapitach, od pierwszego rozdziału począwszy; słów bez konkretów, bez znaczenia. Nie wiem, czemu autor nie zdecydował się napisać po prostu naturalnego w tym przypadku wstępu. A niechby i miał jeszcze dla siebie epilog i posłowie.

Przeczytać chyba warto, z różnych względów. Ale niepewnie tak rekomendując myślę, jak dobra mogłaby być ta książka, jak niewiele zabrakło. Może wydawca myślał, że polskie komedie sprzedają się zawsze, może ogólnonarodowe uwielbienie dla Kargula i Pawlaka podzielali redaktorzy, nie śmiejąc ingerować? Pawlaka ani Kargula tak naprawdę tam nie ma, ale Chwan z Denderysem dają sobie radę.

Same wątki można byłoby złożyć w genialną powieść, a i postaci są całkiem udane. Mamy kresy wschodnie, zamieszkałe przez Polaków, Ukraińców i Żydów, a po nich wszystkich przetacza się historia, "pięć wojen światowych". Sąsiedzkie złości rozpoczęte za panowania dziedzica trwają mimo przypływów i odpływów bolszewizmu, nazizmu, nacjonalizmu, mimo zmian granic i repatriacji....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wszystko obecne: kompleks Edypa, kobiecy lęk przed kastracją, przeniesienia, sprzęgnięcie jedzenia z seksem, kobiety nieobciążone biologią dzięki pigułce i znieczuleniu zewnątrzoponowemu. Aż dziw bierze laika, że to nie pastisz i psychologia niemowląt pomieściła to kombo. Ale żeby było trudniej myśleć, książka nie jest zupełnie zła, nie tylko dlatego, że doceniam w lekturach pewną dawkę niepojętości.

Wszystko obecne: kompleks Edypa, kobiecy lęk przed kastracją, przeniesienia, sprzęgnięcie jedzenia z seksem, kobiety nieobciążone biologią dzięki pigułce i znieczuleniu zewnątrzoponowemu. Aż dziw bierze laika, że to nie pastisz i psychologia niemowląt pomieściła to kombo. Ale żeby było trudniej myśleć, książka nie jest zupełnie zła, nie tylko dlatego, że doceniam w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdyby tak odjąć Lenina, a dodać redakcję tekstu, to mogłaby być naprawdę dobra książka. O Finlandii wyrastającej z krajobrazu, historii, literatury i sztuki.

Gdyby tak odjąć Lenina, a dodać redakcję tekstu, to mogłaby być naprawdę dobra książka. O Finlandii wyrastającej z krajobrazu, historii, literatury i sztuki.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tytuł brzmi, jakby zawartość dotyczyła gotowania w polowych warunkach. To wielka zmyła. W środku można znaleźć niedookreśloną formalnie publicystykę na tematy takie jak jonizacja powietrza, zanieczyszczenie środowiska, błogosławiona rola błonnika, cud diety odchudzające i bezpieczne opalanie.

Niby 25 stron autorka poświęciła opisowi "dzikich warzyw" i przydatnych roślin ogrodowych oraz ziół, ale na pewno ich nie jadalność była kryterium, ponieważ niektóre mogą być stosowane wyłącznie zewnętrznie. Kolejne 20 stron charakteryzuje owoce (w tekście znajdują się przepisy na przetwory - domowe, wcale nie biwakowe), a na grzyby starczyły 2 strony. Ciekawy jest kalendarz zbiorów rozpisany na miesiące od lutego do listopada. Po jednej trzeciej książki to pierwszy pozytyw.

Do najbardziej interesujących fragmentów należy opis dostępnej na rynku żywności - moje wydanie jest z 1988 roku - można się dowiedzieć o takich produktach jak konserwowy bób z Tolkmicku albo kostki grochowego puree i trochę zdziwić nieobecnością kukurydzy w puszce.

Kiedy tytuły podrozdziałów zaczynają zbliżać się do tematyki kempingowej, wcale nie oznacza to zwrotu ku meritum. Trzeba przebrnąć przez konglomerat banałów, ciekawostek i truizmów. Zabezpieczanie zapałek przewożonych w kajaku, przewożenie kwiatów ciętych wbitych w ogórek, skwarki do smarowania chleba. Przepisy rozpoczynają się nagle. Przypominają jadłospis przedszkola, poza może przepisami na zupki i sosy w proszku. Zapiekanie w piekarniku, miksowanie, panierowanie, ubianie białka, pasteryzowanie. Pod chmurką?! I jeszcze dobra rada, żeby łamać spaghetti, bo naczej trudno sobie z nim poradzić.

Przepis na "chleb ze starego chleba" nawet ciekawy, ale wymaga piekarnika. Kluski z mąki ziemniaczanej zwane tutaj sztucznym ryżem (strona 118) - świetny patent do zastosowania w domu. Cztery ogólnikowe strony o gotowaniu na ognisku nie ratują całości. Jest do niczego. Na koniec pamiętajmy, żeby nie hałasować w lesie i nie śmiecić. Bla bla bla.

Tytuł brzmi, jakby zawartość dotyczyła gotowania w polowych warunkach. To wielka zmyła. W środku można znaleźć niedookreśloną formalnie publicystykę na tematy takie jak jonizacja powietrza, zanieczyszczenie środowiska, błogosławiona rola błonnika, cud diety odchudzające i bezpieczne opalanie.

Niby 25 stron autorka poświęciła opisowi "dzikich warzyw" i przydatnych roślin...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poczucie winy spowodowane częstym jedzeniem w sieci McD. płynnie przechodzące do samozadowolenia przy kupowaniu warzyw, zaniepokojenia losem obcego człowieka i przerażenia swoim rzekomym wsparciem zbrodni nazistowskich. Prysznic jako narzędzie presji seksualnej. Albo mrożący krew w żyłach rozwój sytuacji na przyjęciu nie wprost urodzinowym.

Jako pretekst do przemyślenia kulturowego wątku poczucia winy - niezłe, jako intelektualna rozrywka jednak trochę za płytkie.

Poczucie winy spowodowane częstym jedzeniem w sieci McD. płynnie przechodzące do samozadowolenia przy kupowaniu warzyw, zaniepokojenia losem obcego człowieka i przerażenia swoim rzekomym wsparciem zbrodni nazistowskich. Prysznic jako narzędzie presji seksualnej. Albo mrożący krew w żyłach rozwój sytuacji na przyjęciu nie wprost urodzinowym.

Jako pretekst do przemyślenia...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jak trwoga, to do bloga Andrzej Poniedzielski, Magda Umer
Ocena 6,8
Jak trwoga, to... Andrzej Poniedziels...

Na półkach: , ,

Wiadomo, jak potrafi drażnić przesłodzony liryzm. Mówiąc oględnie, ta korespondencja nie należy do wytrawnych. Czysta symbioza i poetyczność nie przeszkadza na szczęście autorom interesować się sobą nawzajem. Ale taka intymność w sytuacji publicznej nie da się oddzielić od autokreacyjnej sztuczności. Załóżmy jednak, że sztuczność przystoi ludziom sceny.

Pomiędzy wątkami metaliterackimi, wspomnieniami, aforyzmami, a przede wszystkim nie ujętą w sztywne ramy powoli snutą refleksją, przebłyskuje sens dodatkowy. Wyrażona nie bezpośrednio odpowiedź, do czego służy język. Do komunikowania siebie. Komunikowania komuś. Cel uświęca środki, a ja czytam i zgadzam się nawet na sztuczność i lukier.
Po prostu lubię tych dwoje.

Porzucony blog wisi sobie w sieci. Ta książka obejmuje jego początek i urywa się z końcem drugiego roku korespondencji. (Nakładem Agory ukazała druga część, wydana pod tym samym tytułem bez żadnej wzmianki o początku bloga, ale powstała za wcześnie, żeby objąć koniec). Zachowuje pisownię oryginału, ze wszystkimi szumami na linii komunikacji.

Wiadomo, jak potrafi drażnić przesłodzony liryzm. Mówiąc oględnie, ta korespondencja nie należy do wytrawnych. Czysta symbioza i poetyczność nie przeszkadza na szczęście autorom interesować się sobą nawzajem. Ale taka intymność w sytuacji publicznej nie da się oddzielić od autokreacyjnej sztuczności. Załóżmy jednak, że sztuczność przystoi ludziom sceny.

Pomiędzy wątkami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Skoro kilkunastu czechofilów chce przeczytać "Udręki wyobraźni", podpowiem im, co tam znajdą. Wymyśloną historię przemysłu tekstylnego Czechosłowacji w latach 50. Flirt z socrealizmem, wyjątkowo aseksualne w odbiorze wątki miłosne, pokręconą narrację z kilkunastu skierowanych do wewnątrz perspektyw, niestrawnego głównego bohatera, a później jego równie denerwujące przeciwieństwo.
Jeśli tego właśnie chcecie, próbujcie.

Skoro kilkunastu czechofilów chce przeczytać "Udręki wyobraźni", podpowiem im, co tam znajdą. Wymyśloną historię przemysłu tekstylnego Czechosłowacji w latach 50. Flirt z socrealizmem, wyjątkowo aseksualne w odbiorze wątki miłosne, pokręconą narrację z kilkunastu skierowanych do wewnątrz perspektyw, niestrawnego głównego bohatera, a później jego równie denerwujące...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Konwencja literacka aż nazbyt znajoma. Tropy i kody czasem klarowne, często nieczytelne w swoim przesunieciu na wschód. Mity, rozrachunki, w tle konglomerat polepionej z odłamków tożsamości narodowej. Sąsiadują ze sobą komizm, majaczenie, folklor, martyrologia, erotyzm itd. Aż do, symbolicznego rzecz jasna, zakończenia. I myśli się o nim wraz z upływem czasu coraz bardziej gorzko.

Konwencja literacka aż nazbyt znajoma. Tropy i kody czasem klarowne, często nieczytelne w swoim przesunieciu na wschód. Mity, rozrachunki, w tle konglomerat polepionej z odłamków tożsamości narodowej. Sąsiadują ze sobą komizm, majaczenie, folklor, martyrologia, erotyzm itd. Aż do, symbolicznego rzecz jasna, zakończenia. I myśli się o nim wraz z upływem czasu coraz bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miłosz się do powstania tego dzieła przyczynił a i wstęp napisał, Barańczaka zafascynowało, gdy było już gotowe. A ja się zastanawiam, czemu Znak w ogóle to wydał.

Niby słowo pisane, jednak razi formą właściwą dla ustnych wypowiedzi. Starszy już człowiek, Amerykanin, opowiada o swoim życiu, budowanych przez lata związkach z Polską (a także Czechami i Węgrami), przemyśleniach i skojarzeniach, nie krępując się dokonywać nagłych przejść tematycznych, niezaznaczonych wyraźnie dygresji, retrospekcji. Podział na rozdziały wydaje się być jednym z niewielu zabiegów redaktorskich. Czy wydawca liczył na narodowe sentymenty? uwierzył, że rekomendacja Miłosza i Barańczaka gwarantuje sukces? był związany niekorzystną umową? czy może autor zapłacił za cały (nieznany) nakład, że dopuszczono ten literacki półprodukt do druku?

Cierpliwi czytelnicy z zacięciem historycznym mogą spróbować się z „Podróżą” zmierzyć. Znajdą w przypisach kilka ciekawych źródeł anglojęzycznych dotyczących Polski oraz Holokaustu.

I na koniec mój ulubiony fragment, chociaż nie reprezentatywny dla całości.
„Dziwna, siedemnastowieczna polszczyzna, którą posługują się bohaterowie Sienkiewicza, stała się tajnym kodem dorastającej młodzieży. Nawet żołnierze z AK posługiwali się pseudonimami z Sienkiewicza, założyciela socjalistycznej kolonii – plantacji pomarańczy – w Anaheim, które z czasem miało stać się Disneylandem. Dziś Sienkiewicz przybladł. Jego powieści nie są przeznaczone dla dziewcząt, a obecnie niewielu chłopców w Polsce jeszcze coś czyta.”
No tak.

Miłosz się do powstania tego dzieła przyczynił a i wstęp napisał, Barańczaka zafascynowało, gdy było już gotowe. A ja się zastanawiam, czemu Znak w ogóle to wydał.

Niby słowo pisane, jednak razi formą właściwą dla ustnych wypowiedzi. Starszy już człowiek, Amerykanin, opowiada o swoim życiu, budowanych przez lata związkach z Polską (a także Czechami i Węgrami),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na ostatniej stronie okładki pustosłowie podpisane nazwiskiem recenzenta. „Dotknąć istnienia to właśnie dotknąć formy, która w pustce zostaje po istnieniu...” Tak, właśnie tak, z trzykropkiem. Nie pomaga też dopisana poniżej wypowiedź autora: „No właśnie, bo to jest książka dla inteligentnych”. Dobra, panowie, zrobiliście wszystko, żeby mnie zniechęcić, ale się nie dałam.

Te często chwalone w opiniach trzy pierwsze opowiadania niestety nie są dobre. I raczej nie miały takie być. One usypiają czujność. Wprowadzają powoli w narrację wypływającą ze zmysłów. Opisują świat nieistniejący, a więc martwy, nadając mu atrybuty realności. Kolor, fakturę, smak, zapach. Szczególnie dużo jest zapachów. Przemysławka, tytoń, wnętrza, przestrzeń - wiele prostych składowych. Spokój i nostalgia.

Potem następuje wyraźne odcięcie. Zmienia się perspektywa, sceny nabierają życia, ale zostają zmysły jako narzędzia poznawania, coraz bardziej ogarnięte synestezją. Cielesność narasta. Nawet jeśli jest brudna, to mimo wszystko najlepiej ją opisuje słowo ludzka.
Może to i jest książka dla inteligentnych.

Na ostatniej stronie okładki pustosłowie podpisane nazwiskiem recenzenta. „Dotknąć istnienia to właśnie dotknąć formy, która w pustce zostaje po istnieniu...” Tak, właśnie tak, z trzykropkiem. Nie pomaga też dopisana poniżej wypowiedź autora: „No właśnie, bo to jest książka dla inteligentnych”. Dobra, panowie, zrobiliście wszystko, żeby mnie zniechęcić, ale się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tak, tak, oniryczna, surrealistyczna, (może nawet) zabawna. Wydawca zechciał tymi trzema przymiotnikami ową powieść określić. Ten oniryzm, to najprostrzy wybieg, żeby nie musieć wziąć odpowiedzialności za fabułę. Niech będzie, bo i nie o nią w książce chodzi.

Warto po Różyckiego sięgnąć ze względu na język. Wytrenowany w formach krótszych i lirycznych zręcznie bada możliwości opisu rzeczywistości.

„Na łóżku zmierzwiona pościel, skołtuniona kołdra, obok niej kobieta naga, zielonkawa lekko, rozczapierzona, ulepiona z plam, pulchna, lecz chuda, coś nie tak, nielogiczna, z kreską czarną, z czerwoną kreską, nabrzmiałą wargą, sutkiem, sklejonym włosem. (...)
Poznajesz Anielę? (...)
Pościel wzburzyła się, Aniela dym wypuściła, jakoś stęknęła, usta otwarła nabrzmiałe, lśniące. Coś powiedziała, cętki sine pojawiły się na jej ramieniu. (...) Dym puściła, oko jej zsunęło sie nieco, warga zwisła. Mruknęła coś, podciągnęła kolano. Kreska czarna, kreska czerwona, purpurowa nawet. Nie wierzyłem, pomyślałem: knuje coś. Ale jakby się ukonkretniała właśnie, z galaretki w kandyzowany owoc przechodziła.”

Tak, tak, oniryczna, surrealistyczna, (może nawet) zabawna. Wydawca zechciał tymi trzema przymiotnikami ową powieść określić. Ten oniryzm, to najprostrzy wybieg, żeby nie musieć wziąć odpowiedzialności za fabułę. Niech będzie, bo i nie o nią w książce chodzi.

Warto po Różyckiego sięgnąć ze względu na język. Wytrenowany w formach krótszych i lirycznych zręcznie bada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W zamyśle „tekst rzeczywiście linearny” na podstawie rysunkowego schematu i „dojście do tekstu całkowicie nieczytelnego”.
Jednak to zupełnie poczytalny kawałek literatury, choć raczej dla wielbicieli gatunku.

W zamyśle „tekst rzeczywiście linearny” na podstawie rysunkowego schematu i „dojście do tekstu całkowicie nieczytelnego”.
Jednak to zupełnie poczytalny kawałek literatury, choć raczej dla wielbicieli gatunku.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Sto tysięcy miliardów wierszy” czyta się metodą: na pałę. Twardy grzbiet wymaga zaangażowania obu rąk, nierzadko do łokci, zestawu 'trzecia ręka', a latające wersy - przytrzymywania nosem.

Nieprzypadkowa liczba, wymagająca forma literacka sonetu i genialna dyspozycja twórcza.

„Sto tysięcy miliardów wierszy” czyta się metodą: na pałę. Twardy grzbiet wymaga zaangażowania obu rąk, nierzadko do łokci, zestawu 'trzecia ręka', a latające wersy - przytrzymywania nosem.

Nieprzypadkowa liczba, wymagająca forma literacka sonetu i genialna dyspozycja twórcza.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chcesz poczytać sobie o nas i o „tych drugich”? Porzuć nadzieję. Żaden z nas Zachód, stoimy okrakiem na dwóch ruchomych płytach. Zachodniej z jej logiką formalną oraz podejściem obiektowym i indywidualistycznym. I wschodniej opierającej się na dążeniu do harmonii, podejściu kontekstualnym i relacyjnym.

Ileż to może tworzyć napięć i nieadekwatnych oczekiwań, kiedy ktoś nie zdaje sobie sprawy z tego, że próbuje zastosować na raz oba kierunki, a przy tym w zachodni, logiczny sposób (podświadomie) nie zgadza się na sprzeczność. Może byłoby sensowne wsparcie wschodniego podejscia, które potrafi godzić sprzeczności, w jakiś holistyczny (dialektyczny? tfu!) sposób? Nie namawiam tutaj do rezygnacji z kulturowego pogranicza, bo to nawet nie bardzo leży w naszej gestii, ale do czegoś w rodzaju ćwiczeń myślowych. Ale ćwiczenia to znowu nie ta książka, trzeba je odpracować samemu.

No to czym jest „Geografia myślenia”? Amerykańską publikacją popularnonaukową. Niewątpliwie ciekawą, a do tego poważną, o czym świadczy 7 stron bibliografii czcionką o rozmiarze ok. 6 pkt.
Podział na podrozdziały wydaje się klarowny, dopóki nie próbuje się w treści czegoś znaleźć po zakończeniu lektury. Co jakiś czas trafiają się wypunktowane wnioski celem utrwalenia materiału. Opracowane dane statystyczne i dokładne opisy doświadczeń sąsiadują z fragmentami typu „jeden z moich ulubionych rysunków z 'New Yorkera' przedstawia...” i konstrukcjami retorycznymi w naiwny sposób angażującymi czytelnika („w następnym rozdziale zastanowimy się...”). Tyle o formie. Treść po prostu polecam, szczególnie fragmenty dotyczące etyki.

Chcesz poczytać sobie o nas i o „tych drugich”? Porzuć nadzieję. Żaden z nas Zachód, stoimy okrakiem na dwóch ruchomych płytach. Zachodniej z jej logiką formalną oraz podejściem obiektowym i indywidualistycznym. I wschodniej opierającej się na dążeniu do harmonii, podejściu kontekstualnym i relacyjnym.

Ileż to może tworzyć napięć i nieadekwatnych oczekiwań, kiedy ktoś nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Teoria trutnia i inne Agnieszka Drotkiewicz, Anna Dziewit-Meller
Ocena 5,5
Teoria trutnia... Agnieszka Drotkiewi...

Na półkach: ,

Podróżując z „Teorią trutnia” kilka razy odpowiadałam na pytanie co czytam i kto to napisał. Zwykle nazwiska autorek nic pytającemu nie mówiły, ich zdjęcie i biogramy na skrzydle okładki nic nie mówiły i pozostawało wyjaśnić: Agnieszki pewnie nie znasz, ale druga z nich ze swoim mężem (jego kojarzysz) napisała jeszcze książkę o Gruzji. Niezbyt satysfakcjonujące, w końcu sięgnęłam po „Teorię” właśnie ze względu na Agnieszkę Drotkiewicz. Z rozpoznawalnością książkowych rozmówców było trochę lepiej.

Dziewięć z trzynastu wywiadów powstało dla prasy, głównie „Lampy” i „Wysokich Obcasów”, ale jest też wywiad dla „Playboya”. Pomimo wynikających z tego oczywistych różnic, motywy zazębiają się: role społeczne, literatura, kultura masowa, kuchnia itd. Taki stały zestaw tematów pozwala wprawdzie na intelektualne i emocjonalne skonfrontowanie trzynastu mężczyzn, ale wynika raczej z rozważań i zainteresowań autorek, objawiając czasem merytoryczną łysinę rozmowy.

Czytając próbowałam uchwycić sposób nawiązywania dialogu, na pewno różny dla obu autorek. Agnieszka właściwie bez wstępów, od początku wchodzi pod spód tematu formułując pytania tropiące wspólnotę doświadczeń i wnioski, którym bliżej do syntetycznie ujętych pytań niż błyskotliwych odpowiedzi. Sama w książce mówi o sobie: „Dla mnie najważniejsze u Houellebecqa jest właśnie to, że nie wiem o co mu chodzi. Że muszę sobie zadawać mnóstwo pytań, że gotuje się we mnie od wątpliwości. I to jest bardzo dobre”. Kiedy wynurza się na powierzchnię zagadnienia, jest to naturalny oddech w rozmowie.

Z Anną Dziewit jest inaczej, wiele jej pytań to krótkie piłki. Ponieważ jest bystra, przyspiesza to rytm dyskusji, ale pozwala na uchylenie się od meritum, co najwyraźniej widać w wywiadzie z Sławomirem Sierakowskim. Sierakowskiego pyta „Powiedz, kto Ci się podoba. Doda Ci się podoba?”, Chyrę „Nie myślałeś o tym, żeby po prostu zrobić sobie dziecko?”. Czy to jest wspomniane w opisie wydawnictwa „podważenie kulturowego pancerza”? Chyba raczej sposób, żeby poczuć się w nim lżej i swobodniej.

Podróżując z „Teorią trutnia” kilka razy odpowiadałam na pytanie co czytam i kto to napisał. Zwykle nazwiska autorek nic pytającemu nie mówiły, ich zdjęcie i biogramy na skrzydle okładki nic nie mówiły i pozostawało wyjaśnić: Agnieszki pewnie nie znasz, ale druga z nich ze swoim mężem (jego kojarzysz) napisała jeszcze książkę o Gruzji. Niezbyt satysfakcjonujące, w końcu...

więcej Pokaż mimo to