rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Już tłumaczę stosunkowo niską ocenę, ponieważ bynajmniej nie wynika ona z mojego braku szacunku dla autora. Oczywiście moim pierwszym zetknięciem z Grzesiukiem, co pewnie nikogo nie zdziwi, było "5 lat kacetu" i już przy okazji tejże pozycji podkreślałam, że jest to pamiętnik genialny, bo przede wszystkim szczery i odważny, traktujący o tym, o czym większość więźniów obozów koncentracyjnych pisać po prostu nie chciała czy nie miała siły. Wiedza jest bezcenna, natomiast już wtedy wspomniałam, że warsztat literacki pozostawia wiele do życzenia. Wtedy jednak liczyła się bardziej treść niż forma, więc książka do dziś porusza we mnie bardzo wrażliwe struny. W przypadku "Boso, ale w ostrogach" czar ten jednak prysł. Jest to świetnie oddany obraz przedwojennej Warszawy z perspektywy biedniejszej co by nie było warstwy społecznej. Obraz dorastania, przygód i psikusów większych lub mniejszych, lecz czyta się o nich dość opornie. Wiele historii pokrywa się ze sobą, wnosząc niewiele nowego kontentu. Poczułam też, że z autorem niespecjalnie bym się w życiu polubiła, mimo że zawsze będę darzyć go ogromnym szacunkiem. Warto przeczytać, żeby mieć pewne wyobrażenie o tamtych czasach w stolicy, natomiast nie należy przy tej lekturze doszukiwać się genialnego kunsztu literackiego ;)

Już tłumaczę stosunkowo niską ocenę, ponieważ bynajmniej nie wynika ona z mojego braku szacunku dla autora. Oczywiście moim pierwszym zetknięciem z Grzesiukiem, co pewnie nikogo nie zdziwi, było "5 lat kacetu" i już przy okazji tejże pozycji podkreślałam, że jest to pamiętnik genialny, bo przede wszystkim szczery i odważny, traktujący o tym, o czym większość więźniów obozów...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ja, Ozzy. Autobiografia Chris Ayres, Ozzy Osbourne
Ocena 8,2
Ja, Ozzy. Auto... Chris Ayres, Ozzy O...

Na półkach:

To chyba jedna z bardziej szczerych biografii, jeśli chodzi o muzyków, jaką przyszło mi przeczytać. Tak naprawdę może być historią rockmana, alkoholika, narkomana... Ozzy pisze dość bezpośrednio o swojej karierze, rodzinie, ale też mnóstwach błędów, które popełniał przez lata. Wiele z przytoczonych sytuacji jest tak zabawna, że nie sposób nie śmiać się, przewracając kolejne kartki. Niestety jest też mnóstwo takich, które przywołują przykre obrazy w głowie czytelnika. Równocześnie zaśmiewamy się z pijackich wyczynów i czujemy się zniesmaczeni przemocą, dziwactwami czy nawet takim brakiem świadomości Ozziego co do swoich problemów. Czujemy podziw, zwłaszcza porównując sytuację artysty z początku i końca książki, bo sukces osiągnął jednak nieziemski i ta lektura dość mocno mi to uświadomiła. Równocześnie gdzieś tam rodzi się współczucie dla straconych rodzinnych chwil, aresztów, urwanych filmów. Właściwie zastanawiasz się nawet, jakim cudem ten człowiek jeszcze żyje? Bardzo specyficzna książka, przy której ma się wrażenie, że większość wydarzeń jest wytworem wyobraźni, a przecież wystarczy poszperać trochę w internecie, by wiedzieć, że jednak nie... Z jednej strony bardzo krytycznie spoglądasz na całe życie artysty, a z drugiej jest Ci go szkoda, bo nawet zyskał Twoją sympatię. Naprawdę słodko-gorzka lektura, chyba bardzo dobrze obrazująca życie na scenie jako tak rozpoznawalna i nietuzinkowa postać. Polecam!

To chyba jedna z bardziej szczerych biografii, jeśli chodzi o muzyków, jaką przyszło mi przeczytać. Tak naprawdę może być historią rockmana, alkoholika, narkomana... Ozzy pisze dość bezpośrednio o swojej karierze, rodzinie, ale też mnóstwach błędów, które popełniał przez lata. Wiele z przytoczonych sytuacji jest tak zabawna, że nie sposób nie śmiać się, przewracając kolejne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka przeleżała na mojej półce dobrych kilka lat - najwyraźniej jednak doczekała się odpowiedniego momentu. Po zmęczeniu wywołanym światem wokół, ciągłymi wzmiankami o chorobie i obostrzeniach, "Blackout" był dla mnie wspaniałym oderwaniem. Pewnie teraz myślicie: "Niby dlaczego, przecież to książka o zagładzie Europy?". Dzięki niej przekonałam się jednak, że może nie warto aż tak narzekać na to, co mamy.
"Blackout" opowiada historię ataku na sieci energetyczne w całej Europie oraz Ameryce. Można rzec, że historia poniekąd wyssana z palca, jednak autor inspirował się często rzeczywistymi wydarzeniami, co tylko nadało jego przemyśleniom autentyczności. Wielokrotnie nawet pozwoliłam sobie sprawdzić pewne informacje i rzeczywiście Marc Elsberg wykonał świetną robotę, jeśli chodzi o research. Przyznał co prawda, że pewne fakty nie są zgodne z prawdą, ale to przede wszystkim ze względu na ich poufność. Przez samą historię brnie się bardzo płynnie - nie tylko przez wątek fabularny, ale także wnioski ekonomiczne czy naukowe, o których na co dzień nie myślimy. Jak bez prądu i wody wyglądałoby życie w szpitalach? Jak zaopatrywalibyśmy się w jedzenie? Skąd bralibyśmy pieniądze? A nawet... jak wydoić całą farmę krów bez odpowiednich maszyn? Naprawdę dopracowana książka. Mimo że można oczekiwać bardziej wielowarstwowych postaci i lepszego zakończenia (książka mogłaby po prostu urwać się o te 80 stron wcześniej i całokształt wypadłby moim zdaniem lepiej), to jest to pozycja warta uwagi. W bardzo ciekawy sposób ukazuje sposób postrzegania pewnych rozwiązań IT zaledwie kilka lat wcześniej i pozwala dostrzec, jak zmienia się nie tylko świat wokół, ale też my sami.

Ta książka przeleżała na mojej półce dobrych kilka lat - najwyraźniej jednak doczekała się odpowiedniego momentu. Po zmęczeniu wywołanym światem wokół, ciągłymi wzmiankami o chorobie i obostrzeniach, "Blackout" był dla mnie wspaniałym oderwaniem. Pewnie teraz myślicie: "Niby dlaczego, przecież to książka o zagładzie Europy?". Dzięki niej przekonałam się jednak, że może nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po niesamowitej lekturze "Milczenie owiec", po wszelkich intrygach i spójnych pomysłach włożonych w tę książkę, spodziewałam się po wyżej wymienionym tytule znacznie więcej. Poznajemy bowiem profil najbardziej tajemniczej i niemalże przez każdego rozpoznawanej postaci Hannibala Lectera - najmocniej chyba skupiając się na jego dzieciństwie i dalej na wszystkim tym, co ukształtowało go jako człowieka. Nie chodzi nawet o fakt, że spodziewamy się jakiejś patologii, skrajnych zachowań czy sytuacji, bo to tylko nasze wyobrażenia. Faktem jest natomiast, że historia tak barwnej postaci jest napisana zupełnie bez polotu i wydaje się po prostu absurdalna i nieprzekonująca. Mnie pozycja zupełnie od siebie odpychała skupianiem się na fachowych detalach np. z danej specjalizacji, które interesują może właśnie ten 1% ludzi, którzy zajmują się na co dzień daną dziedziną. Dla pozostałych nie ma to znaczenia i sprawia, że wszystko staje się oporne i odpychające. Nie radzę sięgać po tę książkę, jeśli nie chcesz psuć sobie własnego wyobrażenia postaci.

Po niesamowitej lekturze "Milczenie owiec", po wszelkich intrygach i spójnych pomysłach włożonych w tę książkę, spodziewałam się po wyżej wymienionym tytule znacznie więcej. Poznajemy bowiem profil najbardziej tajemniczej i niemalże przez każdego rozpoznawanej postaci Hannibala Lectera - najmocniej chyba skupiając się na jego dzieciństwie i dalej na wszystkim tym, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pozycję tę traktuję na równi z "Myszy i Ludzie" tego samego autora, z tym że w "Na wschód od Edenu" objętościowo Steinbeck znacznie lepiej wykazał się warsztatem literackim i ukazał swój geniusz. Jego przemyślenia i zawarte między wierszami myśli są esencją życia każdego człowieka, niezależnie od tego, ile czasu upłynęłoby od powstania tego dzieła. Historia obszerna, rozciągnięta na wiele lat, pokoleń i bohaterów sprawia, jakbyśmy żyli między nimi, znali ich osobiście, przeżywali z nimi problemy i miłości. Jestem absolutnie zachwycona, bo mimo dużej objętości dosłownie przepadłam w fabule, czego na przykład o "Gronach gniewu" już powiedzieć nie mogłam. Jedynym powodem, dla którego lektura nie dostała ode mnie 10 gwiazdek jest zakończenie. W porównaniu do całości włożonej pracy, miałam wrażenie, że jest co najwyżej mierne. Dość mocno rozwleczone, już takie na siłę i rozmemłane. Całość jednak broni się w stu procentach. Obowiązkowa lektura dla każdego czytelnika.

Pozycję tę traktuję na równi z "Myszy i Ludzie" tego samego autora, z tym że w "Na wschód od Edenu" objętościowo Steinbeck znacznie lepiej wykazał się warsztatem literackim i ukazał swój geniusz. Jego przemyślenia i zawarte między wierszami myśli są esencją życia każdego człowieka, niezależnie od tego, ile czasu upłynęłoby od powstania tego dzieła. Historia obszerna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze moje wrażenie z tej książki? Wydawała mi się odrobinę absurdalna, zwłaszcza jeśli patrzyłam na nią pod kątem zachwytu, jaki się wobec niej przetoczył. Gdy przeczytałam zdanie, w którym kobieta rozpoznała wyraz twarzy mężczyzny po jego piętach, już zupełnie myślałam, że jedyne, co się udało w tej lekturze, to niesamowicie piękna okładka.
Wystarczyło jednak przywyknąć do bardzo specyficznego języka, jakim prowadzona jest narracja. Zagłębiając się w fabułę, zupełnie przestaje nam przeszkadzać inna mentalność, a zaczyna fascynować klimat opisywanej historii. Ostrzegam jednak: jeśli oczekujecie miłosnego trójkąta, a już zwłaszcza w formie fizycznej, to lepiej zmieńcie swoje nastawienie. Trójka ludzi z bardzo zawiłymi relacjami była, ale to na tyle. Autorka zaznaczyła, że opisywane przez nią plemiona są tylko inspirowane rzeczywistością, ale stworzyła naprawdę rzetelny obraz, w który chce się wierzyć. Podobało mi się też opisywanie bez ceregieli warunków higienicznych i nieupiększanie obrzędów czy różnych wierzeń. To też jednak z niewielu książek od długiego czasu, która sprawiła, że obudziły się we mnie duże emocje wywołane sytuacją bohaterów.
W ostatecznym rezultacie polecam, lektura na pewno na długo zapadnie mi w pamięć i pięknie ubarwiła mi czas spędzany w domu.

Pierwsze moje wrażenie z tej książki? Wydawała mi się odrobinę absurdalna, zwłaszcza jeśli patrzyłam na nią pod kątem zachwytu, jaki się wobec niej przetoczył. Gdy przeczytałam zdanie, w którym kobieta rozpoznała wyraz twarzy mężczyzny po jego piętach, już zupełnie myślałam, że jedyne, co się udało w tej lekturze, to niesamowicie piękna okładka.
Wystarczyło jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Małe eksperymenty ze szczęściem" roztaczają wokół siebie nutę tajemniczości, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ich autor nie ujawnił się do tej pory. Z pewnością jednak to ktoś, kto bardzo dobrze znał od środka domy starości w Holandii i orientował się w polityce kraju, bo za osłoną zwykłego dziennika staruszka kryje się mnóstwo faktów i fakcików, które budują niesłychany klimat opowieści.
Fabuła książki przedstawia rok z życia Hendrika Groena. Z założenia prowadzi on dziennik, by zamieszczać w nim pozytywne rzeczy: ma być to taki swoisty manifest rzeczywistości, która go otacza. Życie jednak szybko weryfikuje jego zamiary, a prowadzone notatki pozwalają mu uporać się z codziennością - śmiercią bliskich, samotnością, chęcią pożegnania się z życiem.
To właściwie lektura słodko-gorzka. Pełna absurdów i humoru, a także podejścia, że z życia trzeba czerpać jak najwięcej się da, a równocześnie zahaczającą o zupełny marazm i poczucie bezsensu. Równocześnie porusza bardzo ważne problemy demencji czy też eutanazji, a także wykluczenia społecznego. Czasem człowiek marzy, by robić takie rzeczy na starość jak bohaterowie, by umilić sobie dni, a czasami boi się, czy jego emerytura nie będzie wyglądać podobnie. Istna huśtawka nastrojów.
Sięgnęłam po tę książkę z zamiarem psychicznego odpoczynku, jednak nie do końca to dostałam. Lektura do przemyśleń, nawet wprawiająca w lekką melancholię, ale na pewno warta poświęconego jej czasu.

"Małe eksperymenty ze szczęściem" roztaczają wokół siebie nutę tajemniczości, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ich autor nie ujawnił się do tej pory. Z pewnością jednak to ktoś, kto bardzo dobrze znał od środka domy starości w Holandii i orientował się w polityce kraju, bo za osłoną zwykłego dziennika staruszka kryje się mnóstwo faktów i fakcików, które budują niesłychany...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam Annę Herbich i to, że potrafi uchwycić esencję historii, których słucha. Wiele razy mówiłam, że nie wiem, o czym mogłaby jeszcze pisać, ale o ile ja takich pomysłów nie mam, o tyle ona, chwała Panu, najwidoczniej ma ich jeszcze mnóstwo. I dobrze, bo każdą taką publikacją stawia pomnik cichym bohaterom, o których mało kto wie.
"Dziewczyny sprawiedliwe" skupiają się na temacie ratowania/pomagania/wspierania Żydów podczas II wojny światowej. Pokazuje poświęcenie ludzi, którzy bezinteresownie udzielali innym schronienia, ciepła i pożywienia, narażając przy tym siebie i swoją rodzinę. Miałam obawy, że w czasach koronawirusa, kiedy też wiele rzeczy nie wydaje się wesołych, ta pozycja literacka po prostu mnie zdołuje. Jak się stało naprawdę? Oczywiście, śmierć wyzierająca spomiędzy stron stała się dla mnie bardziej namacalna, ale dobre uczynki przywróciły pewną nadzieję i wiarę w ludzi i ich dobrą naturę. Niektóre fragmenty historii sprawiają, że chce się płakać, przy innych serce wręcz rośnie z radości.
Jak dla mnie obowiązkowa pozycja dla każdego Polaka, po to by pamiętać o tych strasznych czasach i uczyć się empatii na przyszłość, bo może nam być ona niesamowicie potrzebna. Brawa zarówno dla autorki, jak i przede wszystkim osób, które odnalazła i które odważyły się opowiedzieć o koszmarze, który dla wielu z nich trwa w nieskończoność.

Uwielbiam Annę Herbich i to, że potrafi uchwycić esencję historii, których słucha. Wiele razy mówiłam, że nie wiem, o czym mogłaby jeszcze pisać, ale o ile ja takich pomysłów nie mam, o tyle ona, chwała Panu, najwidoczniej ma ich jeszcze mnóstwo. I dobrze, bo każdą taką publikacją stawia pomnik cichym bohaterom, o których mało kto wie.
"Dziewczyny sprawiedliwe" skupiają się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do przeczytania książki, jak można się spodziewać, zachęcił mnie wcześniej obejrzany i pokochany za klimat serial. Oczywiście brałam pod uwagę, że to pozycja młodzieżowa i nie spodziewałam się górnolotności, ale jednak jakieś oczekiwania miałam, zwłaszcza że "Ciemność nad miastem" stanowi rozszerzenie historii bohaterów, głównie Nastki i Hoppera, a przynajmniej takie było założenie.
Dlaczego tylko założenie? Cóż, bo postać Nastki wydaje się w tej pozycji naprawdę płaska, to na policjanta skierowane są wszystkie reflektory. Żeby chociaż z dobrym efektem... Tak naprawdę z czegoś, co ma niesamowity klimat lat 80-tych powstał... bardzo niskiej klasy kryminał. Jednak inaczej czyta się o intrygach wychodzących spod piór osób przeszkolonych medycznie, mających jakąś głębszą styczność z prawem czy przestępczością. Tutaj odniosłam wrażenie, że czytelnik jest traktowany jak małe dziecko, które zadowoli się byle historią, byle tylko nawiązywała do serialu.
Mnie na przykład w ogóle cały ten wątek kryminalny nie wciągnął. Jeśli miał unaocznić mi, dlaczego Hopper jest jaki jest, co wpłynęło na kształtowanie się jego przeszłości i tak dalej, to nie wyszło. Oczywiście, są wstawki z jego prywatnego życia, są wzmianki o żonie (one jedyne chyba nadają tej historii jakiejś barwy), ale tak czy siak efekt jest mizerny. Nie polecam, ja się rozczarowałam.

Do przeczytania książki, jak można się spodziewać, zachęcił mnie wcześniej obejrzany i pokochany za klimat serial. Oczywiście brałam pod uwagę, że to pozycja młodzieżowa i nie spodziewałam się górnolotności, ale jednak jakieś oczekiwania miałam, zwłaszcza że "Ciemność nad miastem" stanowi rozszerzenie historii bohaterów, głównie Nastki i Hoppera, a przynajmniej takie było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciągle zastanawiałam się, czy w serii o Jakubie Mortce natrafię na coś, co przebije "Podpalacza", no i wreszcie się doczekałam. Właśnie do takich kryminałów jest mi tęskno.
"Osiedle marzeń" to jakże prześmiewczy tytuł historii, która opowiada o śmierci pewnej dziewczyny. Nagle w kilku zwyczajnych blokach, w których mieszkają wpływowi, bogaci ludzie, odnajdujemy kilka charakterów spod ciemnej gwiazdy, a przynajmniej tak się wydaje. Sposób, w jaki każda z tych postaci jest ze sobą połączona, dosłownie wprawia w zachwyt. Każde wydarzenie jest skrupulatnie zaplanowane, a czytelnik dosłownie daje się wodzić za nos. Tutaj już jest czegoś pewny, a zaraz powraca do poprzedniej wersji wydarzeń i znowu wierzy w co innego. No i ta magia szczegółów, ach... Jedna maleńka rzecz, która wydaje się zupełnie zbędna dla fabuły, nagle zupełnie ją przeinacza. I za to bardzo szanuję Chmielarza: u niego nigdy niczego nie można być pewnym na sto procent. Poza tym wciąż uważam go za mistrza "dobrych" zakończeń, a i ta książka nie stanowi wyjątku od reguły.
Jestem absolutnie zachwycona postaciami, intrygą i tym, w jakim napięciu pozostawiły mnie ostatnie strony tej lektury. Polecam gorąco!

Ciągle zastanawiałam się, czy w serii o Jakubie Mortce natrafię na coś, co przebije "Podpalacza", no i wreszcie się doczekałam. Właśnie do takich kryminałów jest mi tęskno.
"Osiedle marzeń" to jakże prześmiewczy tytuł historii, która opowiada o śmierci pewnej dziewczyny. Nagle w kilku zwyczajnych blokach, w których mieszkają wpływowi, bogaci ludzie, odnajdujemy kilka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy przyniosłam tę książkę do domu, na twarzy mojej mamy pojawił się wyraz zniesmaczenia. Nie dlatego, że nie szanuje takiej literatury, po prostu ona w przeciwieństwie do mnie już nie wyobraża sobie zagłębiania się w podobne historie. Mimo że znam odpowiedź, za każdym razem pytam: "Czemu?", a ona niemalże zawsze odpowiada, że na wiele rzeczy z perspektywy czasu patrzy inaczej. Ostatnio dodała jeszcze: "Może to dlatego, że jestem matką i za każdym razem myślę o tym pod kątem własnych dzieci".
To jest właśnie jedna z tych historii, dzięki którym ją zrozumiałam. Widzicie, to trochę inaczej, gdy czyta się dzienniki, pamiętniki i biografie z obozów zagłady, a co innego, kiedy ktoś opracowuje je na tyle skrupulatnie, że jest w stanie spisać historię więźnia, który sam tego nie zrobił. Piszę tę opinię i ciągle szlocham. Naprawdę nie wiem, kiedy ostatni raz popłakałam się przy jakiejkolwiek książce tak bardzo, chyba nigdy. Mimo że wiem, że część z wydarzeń nie miała miejsca (wszystko wyjaśnia kalendarium historyczne pod koniec), mimo że autor nie mógł wiedzieć, co kobieta myślała, nie do końca, a jednak zdecydował się na pierwszoosobową narrację: matki pięciorga dzieci, żony, która została rozdzielona z mężem, i kobiety, która zasiała jakiś cień nadziei w obozie, w którym nawet nie musiała się znaleźć.
Książka jest niesamowita, bo choć poraża swoim tragizmem, to niejednokrotnie można poczuć przy niej ciepło na sercu i wdzięczność za to, że jednak my, nasze rodziny, dzieci i wszyscy jesteśmy bezpieczni. Czytałam naprawdę dużo relacji z tego okresu, a jednak przedstawiona w tej lekturze perspektywa dotarła do mnie w sposób, w jaki nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Gorąco polecam.

Kiedy przyniosłam tę książkę do domu, na twarzy mojej mamy pojawił się wyraz zniesmaczenia. Nie dlatego, że nie szanuje takiej literatury, po prostu ona w przeciwieństwie do mnie już nie wyobraża sobie zagłębiania się w podobne historie. Mimo że znam odpowiedź, za każdym razem pytam: "Czemu?", a ona niemalże zawsze odpowiada, że na wiele rzeczy z perspektywy czasu patrzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Przejęcie" to najgłośniejsza, najbardziej doceniania i nagradzana powieść z serii o Jakubie Mortce. Czy słusznie? Zważając na sam temat i jego dopracowanie, zapewne tak. Subiektywnie rzecz biorąc... mnie wciąż pozostaje sentyment do "Podpalacza" i czekam na kontynuację, która mu dorówna.
Tym razem rzecz dotyczy przemytu narkotyków. Sam wstęp do opowiadanej historii i tło zbrodni jest wyśmienite, aż można żałować, że nie powstała z tego odrębna historia. Później jednak powracamy na stabilniejszy grunt, do Warszawy i naszego komisarza. Pojawia się nowa wspólniczka, która zdaje się mieć duży potencjał na rozwinięcie jej wątków w przyszłych częściach serii. Jej postać nadała kolorytu całej fabule, stała się oficjalnie moim numerem jeden. Następuje nieco zmian w życiu Mortki i niektóre z nich też uważam za absolutny fenomen, bo są świetnym przykładem na to, jak z nieważnego faktu można zrobić coś na miarę żyły złota. Tak więc wątki obyczajowe jak najbardziej na plus. Jeśli zaś chodzi o samą zbrodnię... szczerze mówiąc, była chyba najnudniejsza z dotychczasowych, mimo że najbardziej zawiła, wow, tyle zwrotów akcji, przekrętów, kłamstw i tak dalej. Wszystko spójne, idealnie rozplanowane, a jednak właśnie brakowało mi jakiejś spontaniczności, takiego zupełnego zaskoczenia. Mimo tego autor bardzo rozwija się pomiędzy poszczególnymi częściami i nie traci poziomu, za co mocno szanuję.
Polecam, u mnie w domu dosłownie każdy pochłonął tę serię w całości. Z pewnością jedne z lepszych polskich kryminałów. Biorę się za następną część i jestem ciekawa, co też czeka mnie tym razem.

"Przejęcie" to najgłośniejsza, najbardziej doceniania i nagradzana powieść z serii o Jakubie Mortce. Czy słusznie? Zważając na sam temat i jego dopracowanie, zapewne tak. Subiektywnie rzecz biorąc... mnie wciąż pozostaje sentyment do "Podpalacza" i czekam na kontynuację, która mu dorówna.
Tym razem rzecz dotyczy przemytu narkotyków. Sam wstęp do opowiadanej historii i tło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moje kolejne spotkanie z Chmielarzem w zupełnie innym klimacie, zupełnie nowym miejscu. Z przeludnionej, gwarnej Warszawy przenosimy się do małych Krotowic, gdzie wszyscy znają wszystkich, a pojęcie "zbrodnia" jest raczej nieznane. Nasz główny bohater wciąż ma kontakt z bohaterami z pierwszej części, ale jednak mnie bardzo brakowało klimatu i napięcia, który oferował nam "Podpalacz". Nie znaczy to jednak, że jestem rozczarowana; może po prostu mniej zachwycona.
Jedyne czego żałuję, to faktu, że okładka i tytuł książki zdradzają dość dużo jeśli chodzi o samą fabułę. Nie jest ona już po prostu większym zaskoczeniem, chociaż sam pomysł wydaje się dość nietuzinkowy i, co ciekawe, wsparty faktami. Mówi się jednak, że stworzenie kontynuacji do stworzonej przez siebie opowieści jest bardzo trudne przy okazji drugiej części i czasem odnosiłam wrażenie, że autor usilnie walczył z tym mitem, broniąc się sprawdzonymi chwytami takimi jak prostytucja, seks, rasizm i tak dalej. No wiecie, takimi tematami, które zatrzymają każdego czytelnika.
Mimo wszystko po raz kolejny bardzo podobały mi się relacje między postaciami i ich autentyczność. Mocną stroną Chmielarza są także zakończenia, więc i tym razem się nie zawiodłam. Na pewno jednak nie jestem już pod takim wrażeniem jak przy okazji pierwszej książki z serii, gdzie miliony wątków łączyły się w jeden i jednak czytelnik mógł więcej zgadywać, bo w "Farmie dla lalek" wielokrotnie z góry wiemy już o pewnych rzeczach. Tak czy siak polecam, ale to jedna z tych serii, które najlepiej czytać od pierwszej części, by nie straciły dużo na wartości.

Moje kolejne spotkanie z Chmielarzem w zupełnie innym klimacie, zupełnie nowym miejscu. Z przeludnionej, gwarnej Warszawy przenosimy się do małych Krotowic, gdzie wszyscy znają wszystkich, a pojęcie "zbrodnia" jest raczej nieznane. Nasz główny bohater wciąż ma kontakt z bohaterami z pierwszej części, ale jednak mnie bardzo brakowało klimatu i napięcia, który oferował nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu, ale po którymś: "Musisz w końcu przeczytać Chmielarza!" spasowałam i zabrałam się do dzieła. Nie przepadam za polskimi autorami, a jednak przy okazji "Podpalacza" poczułam, że to nie ma żadnego znaczenia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz lektura mnie wciągnęła, a tutaj tak właśnie się stało.
Historia Jakuba Mortki jest wielopłaszczyznowa i nie wpisuje się w czysty kryminał. Mamy wiele rozbudowanych wątków obyczajowych, które nie skupiają się tylko na głównym bohaterze. Autor ukazuje niesamowicie barwne społeczeństwo, postacie są zróżnicowane, każda z nich ma swoje własne problemy, a ich sposób bycia sprawia, że moglibyśmy zobaczyć ich pierwowzory maszerując po mieście czy witając się z naszym sąsiadem. Nie można odmówić tej książce autentyczności i zwracam honor, jako że na samym początku miałam wrażenie, że dialogi niespecjalnie wpisują się w rzeczywistość.
Tutaj nie ma wątków zbędnych, każdy jest "po coś". Jeśli nawet zaczynamy w to wątpić, to na samym końcu pojawią się dwa krótkie akapity, które sprawią, że aż zagwiżdżemy z uznaniem. Oczywiście nie jest to lektura mogąca się równać klasykom, nie znajdziemy tu raczej zbyt dużo życiowej mądrości, ale na pewno spędzimy naprawdę dobrze czas przez te kilka godzin. "Podpalacz" to dużo nietypowych rozwiązań, które dla wielu mogą okazać się niespełnionymi oczekiwaniami, ale jak dla mnie Chmielarz stał się przodownikiem współczesnego, polskiego kryminału. Gorąco polecam.

Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu, ale po którymś: "Musisz w końcu przeczytać Chmielarza!" spasowałam i zabrałam się do dzieła. Nie przepadam za polskimi autorami, a jednak przy okazji "Podpalacza" poczułam, że to nie ma żadnego znaczenia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz lektura mnie wciągnęła, a tutaj tak właśnie się stało.
Historia Jakuba Mortki jest wielopłaszczyznowa i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po ostatniej książce Anny Herbich dość długo myślałam, kiedy skończą jej się pomysły na reportaże. Wiadomo, współczesna historia jest obszerna, ale nie zawsze istnieje możliwość dotarcia do osób, które były jej naocznymi świadkami. Nie umiem więc nawet opisać podekscytowania, które wiązało się z pojawieniem tej książki w księgarniach.
Bez ogródek mogę przyznać, że dziennikarka rozwija się z każdą kolejną wydaną przez siebie publikacją z tej serii. Piękny wstęp, streszczone kalendarium wydarzeń i bardzo przemyślana kolejność opowiadanych historii. Jak zwykle nie zabrakło też czarno-białych fotografii i miejsca na te wspomnienia, które niekoniecznie kojarzą się z bólem i stratą, choć tych w porównaniu do pozostałych „Dziewczyn z…” było znacznie mniej. W tym wydaniu mamy do czynienia z dziewięcioma kobietami opowiadającymi o piekle swojego dzieciństwa. Każda z nich robi to na swój sposób, jednak tutaj widać już bardzo wyraźne zbieżności pomiędzy ich przeżyciami (co w reszcie serii zależało raczej od stopnia zamożności, sytuacji życiowej itd.).
To chyba jedna z niewielu pozycji literackich, przy których autentycznie krzywiłam się z odrazy, robiłam przerwy w czytaniu i aż zbierało mi się na łzy. Te kobiety przekazują jedynie namiastkę swoich przeżyć, ale opisy brutalnych tortur i metod zabijania są naprawdę przerażające. I tutaj, jeśli mowa o bezlitosnym przedstawianiu faktów, bardzo podobało mi się, że pod koniec bohaterki dostawały ten sam zestaw pytań: Czy oglądały film „Wołyń” Smarzowskiego? Czy kiedyś wróciły w miejsce tragedii? Czy mimo tego potrafią wybaczyć?
Co również oceniam z zachwytem, to powiew odmiennej kultury i tradycji. Kobiety nieraz tłumaczą znaczenie słów, które dla nas brzmią już zupełnie obco, a ponadto opisują obrządki, które niegdyś praktykowano na wsiach.
Jak dla mnie ta książka jest jak do tej pory najlepszą spośród wydanych reportaży. Nie wiem, czym jeszcze zaskoczy nas Anna Herbich, ale już nie mogę się doczekać. Gorąco polecam!

A na całość recenzji zapraszam tutaj: https://mediaturapl.wordpress.com/2019/02/25/kraina-piekla-i-beztroski/

Po ostatniej książce Anny Herbich dość długo myślałam, kiedy skończą jej się pomysły na reportaże. Wiadomo, współczesna historia jest obszerna, ale nie zawsze istnieje możliwość dotarcia do osób, które były jej naocznymi świadkami. Nie umiem więc nawet opisać podekscytowania, które wiązało się z pojawieniem tej książki w księgarniach.
Bez ogródek mogę przyznać, że...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak
Ocena 7,2
Szepty kamieni... Berenika Lenard, Pi...

Na półkach: ,

Wybór tej książki nie był, jak w przypadku wielu, powodowany zwykłą ciekawością. Kierowałam się głównie autorami tej pozycji, jak i samym faktem wakacyjnego wyjazdu. Prawda jest taka, że „Szepty kamieni” to nietypowy reportaż, ale napisany bardzo skrupulatnie i w stylu, który od razu podsuwa nam obraz ludzi zżytych z Islandią. Nie znajdziemy tutaj rzeczowych, prostych opisów zwiedzanych miejsc w kolejności od A do Z. To bardziej obrazy pamięciowe, poetyckie opisy niezwykle surowego krajobrazu, który wiele osób urzeka na tyle, że chcą tam wracać i wracać.
Autorzy przedstawiają jedną ze swoich podróży, skupiając się na eksploracji opuszczonych miejsc, których na Islandii jest bez liku. Początkowo prowadzili na ten temat bloga, jednakże z czasem ich doświadczenia rozrosły się na tyle, że postanowili oprawić je w książkę, a to wszystko dzięki bogatym historiom napotkanych po drodze ludzi. Osoby wymienione w publikacji nie tylko skupiały się na własnej historii, ale także na dziejach miejsc, przedmiotów, a także legend na temat skrzatów czy kołysanek o mrocznych stworzeniach.
Co mnie zachwyciło, to warstwa literacka całego reportażu, bo to troszkę takie udowodnienie, że jak się chce, to się potrafi. Para mimo tego, że nie spędza całego swojego życia w Polsce, potrafi pisać gramatycznie i interpunkcyjnie lepiej niż polscy autorzy z bestsellerowych list, naprawdę. Poza tym rzuciło mi się w oczy parę zdań, które uważam za swoiste perełki załączone jako dodatek do merytorycznej części tekstu, a także wiele prostych sformułowań, które w bardzo przystępny sposób ukazują odmienność mentalną tamtejszych mieszkańców.
Naprawdę wartościowa pozycja, gorąco polecam wraz z całą rodziną! A na całość recenzji zapraszam tutaj: https://mediaturapl.wordpress.com/2019/02/15/kraj-na-koncu-swiata/

Wybór tej książki nie był, jak w przypadku wielu, powodowany zwykłą ciekawością. Kierowałam się głównie autorami tej pozycji, jak i samym faktem wakacyjnego wyjazdu. Prawda jest taka, że „Szepty kamieni” to nietypowy reportaż, ale napisany bardzo skrupulatnie i w stylu, który od razu podsuwa nam obraz ludzi zżytych z Islandią. Nie znajdziemy tutaj rzeczowych, prostych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pudełko z guzikami Gwendy Richard Chizmar, Stephen King
Ocena 6,7
Pudełko z guzi... Richard Chizmar, St...

Na półkach: ,

Ostatnio naprawdę nie mam chwili, żeby przysiąść przy książce i poświęcić jej dużo czasu. To opowiadanie, a może raczej mini-powieść, okazało się wręcz idealne, mimo że zazwyczaj dzieła, które wyszły spod pióra Kinga, są dla mnie odrobinę toporne. Współpraca z Richardem Chizmarem zdziałała tu jednak cuda.
Wiele osób narzeka na pewien niedosyt przy okazji tej pozycji literackiej. Wynika on pewnie z tego, że nie znajdziemy tutaj typowego dla Kinga klimatu: surowego, pełnego wulgaryzmu, niewyjaśnionych zjawisk i turpizmu. Właściwie dorastamy wraz z bohaterką utworu, która jest troszeczkę naiwna, ale jednak bardzo moralna i wrażliwa w tym, co robi. Ten sposób narracji był więc na pewno odmianą, ale jak dla mnie bardzo miłą, jako że trochę przejadła mi się ta rutyna królewskich opowieści. Myślę, że bardzo duży udział miał w tym Chizmar, który specjalizuje się w krótkich formach. Co jak co, ale widać to zwłaszcza przy okazji kompozycji i zakończenia, z jakim King przeważnie ma niemałe problemy po świetnie zbudowanej fabule. Tutaj wszystko jest przemyślane, zaplanowane i ładnie spięte.
Przyjemność ta co prawda zamyka się w około dwóch godzinach i jest raczej ładną opowiastką z bardzo trafiającym przesłaniem do tych, którzy są w jakiś sposób związani z pisaniem i literaturą. Dla mnie jednak objętość stanowiła zaletę, bo szukałam czegoś właśnie na jeden wieczór. Jestem mile zaskoczona i polecam.

Ostatnio naprawdę nie mam chwili, żeby przysiąść przy książce i poświęcić jej dużo czasu. To opowiadanie, a może raczej mini-powieść, okazało się wręcz idealne, mimo że zazwyczaj dzieła, które wyszły spod pióra Kinga, są dla mnie odrobinę toporne. Współpraca z Richardem Chizmarem zdziałała tu jednak cuda.
Wiele osób narzeka na pewien niedosyt przy okazji tej pozycji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka zawołała mnie z półki w księgarni. Nie od razu uległam jej prośbom i nie zabrałam jej ze sobą, ale i tak wiedziałam, że prędzej czy później tak to się właśnie skończy. Pewnie znacie to uczucie; wokół jest mnóstwo innych tytułów i okładek, ale wy widzicie tylko i wyłącznie tę jedną w barwach ludzi, którzy przeżyli koszmar i wiecie, że nie możecie wybrać inaczej choćby z tego względu.
Historia przedstawiona w "Tatuażyście z Auschwitz" jest na tyle wyjątkowa, że momentami zaczynamy mieć poczucie, jakby nic z tego nie zdarzyło się naprawdę, jakby to była tylko niesamowicie brutalna i piękna fikcja. Świadomość, że ta pozycja literacka jest tak naprawdę przedstawicielką losów setek ludzi, czyni ją tym bardziej wyjątkową. Dlaczego? Cóż, bo to nie tylko opowieść o tym, ile istnień i zabranych lat przyniosła wojna, ale także o tym, że mimo tej wojny niektórzy ludzie wciąż pozostali ludźmi, chcąc się śmiać, żyć, ale przede wszystkim kochać tak, jak robili to dawniej. Właśnie dlatego główny bohater, Lale, podzielił się nią po śmierci kobiety, której obiecał, że wydostaną się z tego piekła we dwoje, kiedy tylko ją zobaczył.
Nie znajdziemy tutaj jednak skłonności do kierowania się ku powieści romantycznej i pewnie dlatego momenty zbliżeń dwojga kochanków są tak wyjątkowe. To wciąż przede wszystkim historia o realiach, w jakich ta miłość zdążyła się narodzić i ile dała radę wytrwać, bo, niestety, im później, tym więcej nawarstwia problemów czy zagrożeń.
W tym miejscu należałoby pochwalić również same zdolności literackie autorki. Heather Morris posługuje się bardzo prostym, pełnym emocjonalności językiem, co prawdopodobnie spowodowała znajomość z głównym bohaterem. Jej narracja jest tak przejrzysta i wiarygodna, że z pewnością przywróciła życie tym, którzy są jej częścią, poprzez tworzenie obrazów pamięciowych.
"Tatuażysta z Auschwitz" to książka piękna, która nie skupia się na tym, by pognębić czytelnika, a wręcz pomóc mu uwierzyć, że jeśli nawet w tak bestialskich warunkach człowiek potrafił być człowiekiem, to tym bardziej dziś jesteśmy w stanie zdobyć się na empatię wobec tego, co nas otacza i że nie ma takich problemów, których nie możemy rozwiązać. Gorąco polecam.

Na całość zapraszam tutaj:
https://mediaturapl.wordpress.com/2018/11/24/lysa-pasiasta-milosc/

Ta książka zawołała mnie z półki w księgarni. Nie od razu uległam jej prośbom i nie zabrałam jej ze sobą, ale i tak wiedziałam, że prędzej czy później tak to się właśnie skończy. Pewnie znacie to uczucie; wokół jest mnóstwo innych tytułów i okładek, ale wy widzicie tylko i wyłącznie tę jedną w barwach ludzi, którzy przeżyli koszmar i wiecie, że nie możecie wybrać inaczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam wrażenie, że moja przygoda z Pratchettem zaczęła się zupełnie nie w taki sposób, w jaki powinna. Pierw był „Spryciarz z Londynu” znaleziony na półce u kuzyna, później przez długi czas grywaliśmy rodzinnie w grę ze Świata Dysku, która może nie tyle co pomogła mi rozeznać się w historii, co dała ogląd na pomysłowość serii. Mimo wszystko nawet nie planowałam umieścić "Równoumagicznienia" w kanonie lektur na wakacje. Trafiło do mnie całkowicie przypadkowo i naprawdę pozwoliło mi w jakimś stopniu zrozumieć fanów autora.
Świat Dysku to cykl składający się z 41 książek i kilku dodatków pomiędzy nimi. Mówi się, że najlepiej czytać je w odpowiedniej kolejności, ale nie ma przeciwwskazań, by przedstawione w nich historie potraktować oddzielnie. Z braku laku tak też właśnie musiałam zrobić, chociaż żywiłam pewne obawy, czy jednak dużo na tym nie stracę. Zawsze może zawieruszyć się jakieś nieznane pojęcie, umknąć jakiś fakt… ale nie tutaj. "Równoumagicznie" naprawdę funkcjonuje jako niezależna książka; poza tym, że świat przedstawiony jest już uformowany. Występują podziały na dzielnice, profesje i wszystko tworzy zamkniętą całość, czego w wielu fantastycznych powieściach niestety nie widać.
W tej konkretnej części rozpoczynamy opowieść, wkraczając do chaty kowala wraz z czarownicą Wheatherwax, która oznajmia, że ten wychowuje pod swoim dachem nowego maga. Wskazuje, że rzeczonym dzieckiem jest ósmy syn ósmego syna, który, o zgrozo, okazuje się dziewczynką. Taka anomalia nie nastąpiła nigdy wcześniej i rodzina nie wie, co powinna począć. W końcu oddaje małą Eskarinę, zwaną Esk, pod opiekę czarownicy, która uczy ją panować nad mocami.
Czas jednak upływa, a przeznaczenia nie sposób oszukać. Babcia Weatherwax doskonale zdaje sobie z tego sprawę, więc postanawia udać się wraz z podopieczną do niewidzialnej szkoły magów, która znajduje się gdzieś w Ankh Morpork. Co zabawne, pod wieloma względami ta opowieść pokrywa się z Harrym Potterem, no bo spójrzcie. Niespodziewany gość obwieszczający, że w rodzinie przebywa mag, poszukiwania szkoły dla czarodziejów… Widać jednak, że J.K.Rowling napisała swoje dzieło później, bo Hogwart przyjmował przedstawicieli obu płci, a więc „równoumagicznienie”, a może raczej równouprawnienie weszło już w życie.
I można się śmiać lub nie, mam duży szacunek dla autora za to, że podjął się właśnie tego, a nie innego tematu. Pratchett bowiem potrafi pisać z taką ironią i humorem, że ci, którzy są mu przeciwni, pewnie z zażenowaniem opuściliby głowy i przyznali rację. Przyjmuje ton gawędy, a jego wnioski są niekiedy tak błyskotliwe, że na twarzy czytelnika niemal od razu maluje się uśmiech.
Mogę więc śmiało powiedzieć, że czuję się dość mocno zachęcona do zapoznania z kolejnymi historiami mającymi miejsce w Świecie Dysku. Muszę jednak przyznać, że mimo swojej objętości "Równoumagicznienie" czytało mi się znacznie dłużej, niż sądziłam. Najwyraźniej jednak taki jest mój los, że jeśli kogoś lubię, to tak szybko się z nim nie rozprawiam. :(

Całość dostępna tutaj: https://mediaturapl.wordpress.com/2018/07/29/ironicznie-o-rownouprawnieniu/

Mam wrażenie, że moja przygoda z Pratchettem zaczęła się zupełnie nie w taki sposób, w jaki powinna. Pierw był „Spryciarz z Londynu” znaleziony na półce u kuzyna, później przez długi czas grywaliśmy rodzinnie w grę ze Świata Dysku, która może nie tyle co pomogła mi rozeznać się w historii, co dała ogląd na pomysłowość serii. Mimo wszystko nawet nie planowałam umieścić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy raz zetknęłam się z "Wodą dla słoni" przy okazji ekranizacji. Od tamtej pory minęło już kilka lat i w mojej pamięci zachowały się tylko jakieś strzępki dotyczące fabuły, mimo że film zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Stwierdziłam jednak, że warto odświeżyć tę historię.
Wydarzenia, które czytelnik przyswaja wraz z ubywaniem stron, jawią się jako wielka przygoda. Z początku emocjonująca i napawająca optymizmem, powoli przeradza się w coś, co nasyca strachem, zgorzknieniem i niepewnością. Aż trudno uwierzyć, że zaczyna się tak zwyczajnie, bo na jednej z uniwersyteckich sal wykładowych. Jacob Jankowski, student weterynarii, zostaje z niej wyciągnięty w połowie zajęć, by otrzymać wiadomość, która zmienia jego życie. Właśnie stracił rodziców, a tym samym możliwość dalszego rozwoju, jeśli obleje końcowe egzaminy. Gdy nadchodzi ten decydujący moment, chłopak nie potrafi zebrać myśli, a jedyne co robi, to składa swój podpis na arkuszu i wybiega na zewnątrz. Idzie tam, gdzie poniosą go nogi, mknie wzdłuż torów i po niedługim czasie wskakuje do wagonu, w którym od razu zostaje otoczony przez groźnie wyglądających mężczyzn. Jak się okazuje, trafia do cyrku obwoźnego, którym dowodzi Wuj Al.
Książka jest naprawdę imponująca; nie tylko ze względu na samą strukturę i dobrze rozplanowane wydarzenia, ale także na bohaterów. Każdy z nich cechuje się głębią, ma swoje motywacje, przeszłość i indywidualny sposób wyrażania siebie. Zważając na to, że autorka opisuje głównie męską, dość wulgarną i miejscami patologiczną społeczność, to robi to naprawdę wiarygodnie.
Pod sam koniec sama autorka przyznaje, ile czasu, wysiłku i pieniędzy włożyła w to, by zgłębić temat. Myślę więc, że mało kto dozna rozczarowania, sięgając po właściwie jedyną książkę, która przyniosła jej sławę.
Całość dostępna na: https://mediaturapl.wordpress.com/2018/07/15/boje-sie-oddychac-by-nie-prysl-czar/

Pierwszy raz zetknęłam się z "Wodą dla słoni" przy okazji ekranizacji. Od tamtej pory minęło już kilka lat i w mojej pamięci zachowały się tylko jakieś strzępki dotyczące fabuły, mimo że film zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Stwierdziłam jednak, że warto odświeżyć tę historię.
Wydarzenia, które czytelnik przyswaja wraz z ubywaniem stron, jawią się jako wielka przygoda. Z...

więcej Pokaż mimo to