rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jedna z lepszych książek, jakie czytałem. Niby książka przyrodnicza z całą masą faktów, a czyta się ją jak najlepszą powieść. Pochłonęła mnie od samego początku i zajęła zaszczytne miejsce w mojej biblioteczce. Polecam.

Jedna z lepszych książek, jakie czytałem. Niby książka przyrodnicza z całą masą faktów, a czyta się ją jak najlepszą powieść. Pochłonęła mnie od samego początku i zajęła zaszczytne miejsce w mojej biblioteczce. Polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka, która sama się czyta. Zawładnęła mną całkowicie. Chylę czoła przed autorem, który stworzył dzieło wielkie, nieśmiertelne. Fabuła wciąga od samego początku, a tytułowy Nikodem wywołuje u czytelnika skrajne emocje. Z początku da się lubić, kibicujemy mu i cieszą jego sukcesy. Z czasem sprawdza się powiedzenie, że każda władza deprawuje i zmienia człowieka.
Czytelniku, zatrzymaj się na chwilę i pochyl nad tą pozycją. Poczuj klimat II RP i poznaj pana Dyzmę. Choć tyle lat minęło, jego duch w narodzie wciąż trwa...

Książka, która sama się czyta. Zawładnęła mną całkowicie. Chylę czoła przed autorem, który stworzył dzieło wielkie, nieśmiertelne. Fabuła wciąga od samego początku, a tytułowy Nikodem wywołuje u czytelnika skrajne emocje. Z początku da się lubić, kibicujemy mu i cieszą jego sukcesy. Z czasem sprawdza się powiedzenie, że każda władza deprawuje i zmienia człowieka.
...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dużo sobie obiecywałem po tej książce. Tak dużo, że ją sobie kupiłem i czym prędzej wziąłem się za lekturę. Niestety, wraz z mijającym czasem mój zapał gasł. Z każdą przeczytaną stroną moje zainteresowanie nią wypalało się jak świeca. Ostatnie strony to już sam ogarek.
A miało być tak pięknie. Thriller osadzonym w górskim schronisku. Spotyka się tam szóstka ludzi. Z pozoru nic ich nie łączy, ale jak wiemy, w literaturze pozory często nic nie znaczą.
Co mnie zawiodło? Po pierwsze prawdopodobieństwo zaistnienia takiej sytuacji jak ta opisana w książce. Nie kupuję tego, ale mógłbym to jeszcze znieść. Tym, co mnie ostatecznie zniechęciło, to sztuczność postaci i ich jednowymiarowość. Są pozbawione naturalności a ich dialogi nie przypominają rozmów, jakie toczą normalni ludzie. Momentami myślałem, że to schronisko to zamiejscowy oddział szpitala psychiatrycznego. W zasadzie tylko Agnieszka przypomina w miarę normalną osobę. Reszta jest pełna tajemnic, rozważań filozoficznych i prawd życiowych. Gdybym wylądował tam razem z nimi, to najprawdopodobniej dosiadł bym się do nauczyciela i pił razem z nim. A potem byśmy filozofowali do rana...
Pomysł mi się bardzo spodobał, ale jego wykonanie już nie. Nie przekreślam autora, gdyż czuję w nim potencjał, ale Schroniska dla ludzi raczej bym nie polecił. Przymierzam się teraz do jego Cienia jabłoni i mam nadzieję, że będzie dużo lepszy. Poprzeczka jak na razie jest dość nisko.

Dużo sobie obiecywałem po tej książce. Tak dużo, że ją sobie kupiłem i czym prędzej wziąłem się za lekturę. Niestety, wraz z mijającym czasem mój zapał gasł. Z każdą przeczytaną stroną moje zainteresowanie nią wypalało się jak świeca. Ostatnie strony to już sam ogarek.
A miało być tak pięknie. Thriller osadzonym w górskim schronisku. Spotyka się tam szóstka ludzi. Z pozoru...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Swoją opinię piszę po dwóch latach, w chwili, gdy przeczytałem ją po raz drugi. Przez te dwa lata zdania nie zmieniam i uważam książkę za świetną. Tym bardziej, że przez ten czas dużo przeczytałem o samym pisarzu, jego życiu i twórczości. Od tamtej pory stał się jednym z moich ulubionych pisarzy.

John Steinbeck, mając już prawie lat sześćdziesiąt, postanawia spełnić swoje dziecięce marzenie i wyrusza w podróż dookoła Stanów Zjednoczonych. Kupuje odpowiedni samochód, który w trasie zastąpi mu dom, zabiera swojego ukochanego pudla Charleya i opuszcza Nowy Jork, by odkryć swoją ojczyznę na nowo. Chce poznać zwykłych ludzi i dowiedzieć się o czym myślą, czego się boją, jakie mają plany i co myślą o swojej ojczyźnie. Później to wszystko przepuścić przez siebie i ocalić od zapomnienia. W ten sposób powstały Podróże z Charleyem.

Co najbardziej oszałamia, to ogrom Stanów i ich różnorodność. Deszczowe i mało rozmowne stany Nowej Anglii, oszałamiające piękno Montany czy Oregonu, duma Teksasu czy też rasizm Nowego Orleanu. Steinbeck jest zachwycony swoją ojczyzną, choć widzi jej wady i lęki.

Spotkałem się z opinią jednego z synów Steinbecka, który wątpi w prawdziwość słów ojca. Uważa, że cała książka to fikcja, która powstała w jego głowie. Wg niego ojciec był zamkniętym w sobie człowiekiem, który nie lubił rozmawiać z ludźmi a zamiast tego lubił pić. I to dużo.
Z kart powieści wyłania się postać Steinbecka innego, otwartego na ludzkie problemy i sporadycznie pijącego whisky czy inne trunki w towarzystwie nowo poznanych ludzi. Ja wolę zapamiętać autora takiego, jakim się wykreował w Podróżach z Charleyem.

W sieci można znaleźć kilka zdjęć autora ze swoim pudlem oraz ich pojazd ochrzczony imieniem Rozynanta - legendarnego wierzchowca Don Kichota. To chyba w jakiś sposób pokazuję dystans, jaki miał do siebie i świata John Steinbeck. Jeśli jego pojazd był Rozynantem, to za kierownicą siedział nikt inny jak sam Don Kichot. Wieczny marzyciel walczący z wiatrakami...

Polecam tą jak i inne książki jego autorstwa. Jest w nich coś takiego, co sprawia, że czuję, jakby zostały napisane przez starego, dobrego przyjaciela.

Swoją opinię piszę po dwóch latach, w chwili, gdy przeczytałem ją po raz drugi. Przez te dwa lata zdania nie zmieniam i uważam książkę za świetną. Tym bardziej, że przez ten czas dużo przeczytałem o samym pisarzu, jego życiu i twórczości. Od tamtej pory stał się jednym z moich ulubionych pisarzy.

John Steinbeck, mając już prawie lat sześćdziesiąt, postanawia spełnić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moje pierwsze spotkanie z autorem. A raczej drugie, bo pierwszy raz z owcą spotkałem się dwa lata wcześniej. Wtedy nie zaiskrzyło. Nie przeszedł żaden prąd, nie było cienia zauroczenia...

Minęły dwa lata. Postanowiłem dać owcy jeszcze jedną szansę i odsłuchać ją ponownie. Nie każda wszak miłość musi zaczynać się od pierwszego wejrzenia. Czasami potrzeba drugiego, trzeciego... A i tak czasami uczucie nigdy nie powstanie. Tak będzie chyba z nami, to znaczy ze mną i owcą.

Główny bohater jest bezimienny. Jak większość bohaterów tej książki. Poznajemy tylko człowieka o ksywie Szczur, choć w powieści jest tylko cieniem, duchem kogoś, kto był. Jest też bezimienna, puszczalska dziewczyna, która lubi czytać i chodzić do łóżka ze wszystkimi. I która ginie, choć jej życie, jak i śmierć, są dla fabuły zupełnie obojętne. Jest też dziewczyna z pięknymi uszami, która oprócz nich nie ma nic pięknego. No i wreszcie jest owca. Tajemniczy zwierz czy też raczej rodzaj demona. To ją główny bohater musi odnaleźć. Ma na to tylko 30 dni. Jeśli zadania nie wykona, poniesie konsekwencje. Jako trop ma tylko zdjęcie stada owiec wykonane gdzieś na wyspie Hokkaido. W tym stadzie owiec jedna jest wyjątkowa. Ta z gwiazdą na grzbiecie...

Dużo czytałem o fenomenie pisarskim Murakamiego. Po Przygodzie z owcą nie podzielam go. Książka mnie rozczarowała, choć nie jest to do końca dobre określenie. Raczej bym powiedział, że spodziewałem się czegoś innego. Muszę sięgnąć po inną pozycję autora, dać mu drugą szansę. A o owcy chcę szybko zapomnieć, choć wiem, że gdy znów się wybiorę w góry, np. na Rysianke, i spotkam pod szczytem stado owiec, to będę na nie patrzył inaczej. Może wśród nich ujrzę tą jedną wyjątkową. Tą z emblematem na futrze, która spojrzy na mnie swymi mądrymi oczami...

Moje pierwsze spotkanie z autorem. A raczej drugie, bo pierwszy raz z owcą spotkałem się dwa lata wcześniej. Wtedy nie zaiskrzyło. Nie przeszedł żaden prąd, nie było cienia zauroczenia...

Minęły dwa lata. Postanowiłem dać owcy jeszcze jedną szansę i odsłuchać ją ponownie. Nie każda wszak miłość musi zaczynać się od pierwszego wejrzenia. Czasami potrzeba drugiego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powiew świeżości w prozie Pilipiuka. Autor dał odpocząć Robertowi Stormowi, doktorowi Skórzewskiego czy też Jakubowi Wędrowyczowi i stworzył zupełnie nową powieść (czy też raczej powiązany ze sobą zbiór opowiadań) z całkiem nowymi bohaterami.

Nie oczekiwałem jakiejś misternie utkanej fabuły i takiej nie otrzymałem. Konstrukcja książki jest prosta. Akcja rozpoczyna się w roku 1812, w szlacheckim dworze Liszków. Dwie nastoletnie hrabianki wraz ze swą równie młodą służącą dla zabicia czasu próbują oddać strzał ze starej, szwedzkiej armaty. A że arkana sztuki artyleryjskiej są im obce, zabawa kończy się tragicznie i cała trójka budzi się w zaświatach. Tam, na sądzie, dostają 500 lat czyśćca, ale karę będą odbywać w swoim dworku. I tak zaczyna się opowieść. Wraz z nimi poznamy dalsze, burzliwe losy dworu i jego mieszkańców. A wśród nich będą niemieccy okupanci, radzieccy wyzwoliciele, polscy komuniści czy też socrealistyczni artyści. Wszystko to okraszone typową dla Pilipiuka satyrą.

To, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to świetna historia lejtnanta Kukuły. Pilipiuk w sposób znakomity zabawił się historią i pokazał, jak można stworzyć bohatera, który nigdy nie istniał. Jak dla mnie genialne.

Jedyne, co nie przypadło mi do gustu, to epilog. Słaby i nie pasujący do reszty. Poza nim "Upiòr w ruderze" to kawał solidnej, pisarskiej roboty. I choć nie jest to literatura najwyższych lotów, pełna mądrości życiowych i rozważań filozoficznych to jednak doskonale bawi.

Cieszę się, że Pilipiuk stworzył coś nowego. Po ostatnim rozczarowaniu Przyjacielem człowieka, bałem się, że następne jego książki będą coraz słabsze. A tu taka niespodzianka.

Powiew świeżości w prozie Pilipiuka. Autor dał odpocząć Robertowi Stormowi, doktorowi Skórzewskiego czy też Jakubowi Wędrowyczowi i stworzył zupełnie nową powieść (czy też raczej powiązany ze sobą zbiór opowiadań) z całkiem nowymi bohaterami.

Nie oczekiwałem jakiejś misternie utkanej fabuły i takiej nie otrzymałem. Konstrukcja książki jest prosta. Akcja rozpoczyna się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo czekałem na kontynuację "Niki" i może dlatego moje oczekiwania były duże. W opowiadaniu ujął mnie zarówno temat, jak i klimat. W "Jednej krwi" czegoś mi zabrakło.
Czytając kolejne książki Stefana Dardy, zawsze mam nadzieję, że przeczytam coś w stylu pierwszej części "Domu na Wyrębach". Z każdą kolejną uświadamiam sobie, że moje nadzieje są daremne. W "Jednej krwi" niby jest wszystko, co stanowi solidny fundament powieści grozy. Jest główny bohater, który sprawia wrażenie, że wizyta u psychiatry należy mu się jak psu buda, są ludowe wierzenia, jest dzielny ksiądz, który bierze sprawy w swoje ręce i akcja jest osadzona w Bieszczadach, które skrywają niejedną tajemnicę. I jest też, niestety, chaos, który momentami zaburza radość czytania.
Książkę przeczytałem szybko, raptem w kilka wieczorów po powrocie z pracy. Nie mogę powiedzieć, że nie wciąga. Fabuła jest ciekawa i od razu porywa czytelnika. Po drodze jest jednak kilka skał, o które co nieuważny czytelnik może się rozbić.
Brakło mi również strachu, który powinien być na każdym kroku. Wszyscy przyjmują fakt, że umarli wstają z grobu i chodzą po wiosce w poszukiwaniu krwi jako coś oczywistego.
Reasumując, książkę mogę śmiało polecić, gdyż na pewno jest oryginalna i zakorzeniona w polskich wierzeniach ludowych. Poza tym akcja powieści rozgrywa się w Ustrzykach Dolnych (choć samo miasto jest ledwo naszkicowane) i w Bieszczadach, które idealnie nadają się jako miejsce akcji. No i główny bohater, Wieńczysław Pskit, obok którego na pewno nie można przejść obojętnie. Daję 6/10, gdyż czytałem już lepsze książki tego autora i z każdą kolejną stawiam poprzeczkę wyżej.

Długo czekałem na kontynuację "Niki" i może dlatego moje oczekiwania były duże. W opowiadaniu ujął mnie zarówno temat, jak i klimat. W "Jednej krwi" czegoś mi zabrakło.
Czytając kolejne książki Stefana Dardy, zawsze mam nadzieję, że przeczytam coś w stylu pierwszej części "Domu na Wyrębach". Z każdą kolejną uświadamiam sobie, że moje nadzieje są daremne. W "Jednej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje odkrycie tego roku. Mamy marzec, a już wiem, że to moja książka 2020 roku. I pewnie wiele osób stuknie się w czoło, słysząc coś takiego, ale "Piknik z niedźwiedziami" oczarował mnie na całego. A zaczęło się całkiem niepozornie.

Któregoś wrześniowego dnia, grzebiąc w sieci, znalazłem się na stronie wikipedii o Szlaku Appalachów. W ciekawostkach było, że niejaki Bill Bryson napisał o nim książkę. Wrzuciłem nazwisko i tytuł do Google i znalazłem. Postanowiłem ją zakupić, a w międzyczasie obejrzeć film. I tak właśnie rozpocząłem ten rok. 1 stycznia, w godzinach późno wieczornych, obejrzałem film pod tym samym tytułem. W rolach głównych Robert Redford i Nick Nolte. Film trafił w samo sedno moich oczekiwań. Świetny, a kreacja Nicka Nolte jako Katza to wisienka na torcie.

Po tym krótkim wprowadzeniu czas napisać coś o książce. Fabuła prosta jak drut. Główny bohater, pisarz w wieku już nie młodym, wraz z kolegą z dzieciństwa postanawiają przejść jeden z najdłuższych pieszych szlaków Stanów Zjednoczonych. 3400 km robi wrażenie, tym bardziej, że większość trasy wiedzie przez góry. Żona głównego bohatera stara się go odwieść od tej decyzji, lecz on pozostaje przy swoim. Po drodze mają różne przygody, poza tym autor w fabułę zgrabnie wplata historię szlaku, opis przyrody oraz różnej kategorii ciekawostki, które budziły moją ciekawość. Przyznam, że o ile nie czytałem wcześniej żadnej książki Brysona, to jego styl i poczucie humoru tak przypadły mi do gustu, że w najbliższym czasie muszę to nadrobić. Smaczku całej historii dodaje fakt, że taka wędrówka odbyła się naprawdę. I że Stephen Katz istnieje. Nosi inne personalia, ale mieszka w Iowa i z Billem Brysonem chodzili razem do szkoły średniej. W jednym z wywiadów stwierdził nawet, że szkoda, że nikt z ekipy filmowej nie przyjechał go zapytać, jak wyglądała ta wyprawa i zobaczyć, jakim jest człowiekiem. Nick Nolte w filmie stworzył postać niesamowitą, ale jednak inną od oryginału.

Książka obudziła we mnie chęć do wędrówki. Takiej kilkudniowej, z plecakiem i śpiworem. I najlepiej z kimś takim jak Katz, bo z nim naprawdę nie da się nudzić. I to zarówno z tym książkowym, jak i z filmowym.
Gorąco polecam zarówno książkę jak i film.
P.S. Film ma świetną ścieżkę dźwiękową, a moim numerem jeden jest utwór Lorda Hurona "End of the Earth".

Moje odkrycie tego roku. Mamy marzec, a już wiem, że to moja książka 2020 roku. I pewnie wiele osób stuknie się w czoło, słysząc coś takiego, ale "Piknik z niedźwiedziami" oczarował mnie na całego. A zaczęło się całkiem niepozornie.

Któregoś wrześniowego dnia, grzebiąc w sieci, znalazłem się na stronie wikipedii o Szlaku Appalachów. W ciekawostkach było, że niejaki Bill...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opowiadania Andrzeja Pilipiuka z cyklu " Światy Pilipiuka" uważam za jego najlepsze dzieła. Zarówno pod względem fabularnym jak i czysto literackim. Tym razem jednak poczułem lekki zawód. Dlaczego? Cóż, Wielkiego Grafomana dopadła chyba choroba wtórności. Zbiór "Przyjaciel człowieka" niczym mnie nie zaskoczył, momentami nawet lekko przynudzał.

Z czterech opowiadań zamieszczonych w zbiorze za najlepsze uznałbym "My, bohaterzy". Stary doktor Skórzewski znowu w akcji. Tym razem w nietypowej roli konsultanta medycznego tajnej wyprawy ... SS, którzy w północnej Finlandii szukają śladów dawnej epidemii angielskich potów. Chcą pozyskać śmiercionośnego wirusa, który mógłby pomóc przechylić szalę zwycięstwa na stronę III Rzeszy. Na szczęście doktor zrobi wszystko, żeby ich powstrzymać. Doktora spotykamy jeszcze w opowiadaniu "Duchy Poveglii" (dużo słabsze, momentami nudnawe). Kolejny stary znajomy na kartach książki to Robert Storm. "IInne możliwości" są jednak opowiadaniem bardzo słabym, a główny bohater coraz bardziej irytuje. Opowiadanie wtórne i nijakie. Daleko mu do Roberta Storma z "Carskiej manierki" czy " Szewca z Lichtenrade". Ostatnie to tytułowy "Przyjaciel człowieka". Polska siedemdziesiąt lat po krwawej epidemii, która zdziesiątkowała ludność i doprowadziła do upadku cywilizacji jaką znamy (temat jakże na czasie). Ocaleni ludzie żyją w małych księstwach, które co jakiś czas są najeżdżane przez Turków. Głòwne bohaterki to dwie młode harcerki (pojawiły się już w jednym z opowiadań we wcześniejszym tomie). Na gruzach naszej cywilizacji odnajdują psa, który okazuję się być robotem, tytułowym przyjacielem człowieka. Z jego pomocą spróbują pokonać najeźdźców. Utwór niezły, w mojej ocenie numr dwa tego zbioru.

Moja ocena to 6/10. Dwa dobre i dwa nijakie opowiadania to jak na standardy "Światów Pilipiuka" wynik słaby. Może za dużo oczekiwałem ? A może autorowi coraz trudniej zaskakiwać czytelnika. Czekam na kolejny tom. Mam nadzieję, że będzie lepszy. Dużo lepszy.

P.S. Pilipiuk nie byłby Pilipiukiem, gdyby w swojej książce nie użył dwóch kultowych już zwrotów, mianowicie "uśmiechnął się do swoich myśli" i "rachityczne drzewa, krzewy itp". Są to chyba jego ulubione słowa- klucze. W tej książce też je odnalazłem:-)

Opowiadania Andrzeja Pilipiuka z cyklu " Światy Pilipiuka" uważam za jego najlepsze dzieła. Zarówno pod względem fabularnym jak i czysto literackim. Tym razem jednak poczułem lekki zawód. Dlaczego? Cóż, Wielkiego Grafomana dopadła chyba choroba wtórności. Zbiór "Przyjaciel człowieka" niczym mnie nie zaskoczył, momentami nawet lekko przynudzał.

Z czterech opowiadań...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bez szału. Niby powieść grozy, niby o zombie. Niestety nie mój klimat. Spodziewałem się czegoś w stylu "Nocy żywych trupów", gdzie zombie od początku do końca są krwiożercze i bezmyślne. Taki pierwotne zło bez cienia odruchów ludzkich. W "Zombie fest" żywe trupy przyszły na koncert, stanęły sobie w grupce gdzieś z boku i wyglądali jak fani muzyki gotyckiej. Od czasu do czasu z ich ust wydobył się jakiś skowyt. I tyle. Dopiero po jakimś czasie stwierdzili, że dość tej muzyki i trzeba się wziąć do roboty. I się zaczęło.
Nie wiem czemu, ale książka w ogóle nie ma klimatu godnego dobrego horroru. Może to wina narracji, może bohaterów, którzy dziwnie spokojnie podeszli do sprawy. Jakby to była jakaś grypa, z którą każdy miał już wcześniej kontakt. Nie, nie kupuję tego.

Jest tu jednak coś, co sprawia, że książka może się obronić. Fabuła umieszczona w latach osiemdziesiątych, w czasach siermiężnego PRL-u. W małym miasteczku jest organizowany festiwal muzyki młodzieżowej. Przyjeżdżają różnej maści subkultury, tanie wino leje się strumieniami a ze sceny płyną dźwięki mocnej muzyki. Jednym słowem anarchia na całego. Główni bohaterowie są członkami zespołu punkowego. Ten klimat został świetnie przedstawiony.

Reasumując, jeśli chcesz przenieść się do czasów Jarocina, gdzie bunt i tanie wino tworzyło nieodłączną parę, to w książce znajdziesz coś dla siebie. To wtedy styl autora ci się spodoba, a klimat powieści uznasz za bardzo dobry. Lecz jeśli nastawisz się na horror w stylu "Apokalipsa Z" czy "Walking dead" to się ostro zawiedziesz. Nie poczujesz strachu a jedynie irytację. Ja nastawiłem się na to drugie stąd moja niska ocena.

Bez szału. Niby powieść grozy, niby o zombie. Niestety nie mój klimat. Spodziewałem się czegoś w stylu "Nocy żywych trupów", gdzie zombie od początku do końca są krwiożercze i bezmyślne. Taki pierwotne zło bez cienia odruchów ludzkich. W "Zombie fest" żywe trupy przyszły na koncert, stanęły sobie w grupce gdzieś z boku i wyglądali jak fani muzyki gotyckiej. Od czasu do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są rzeczy w tej książce, z którymi mam punkty zbieżne. Budzą wspomnienia z dzieciństwa jak choćby "Wspaniała podróż", którą będąc małym chłopcem oglądałem w telewizji. Podobnie jak "Gang Olsena" czy też przygody rezolutnego Emila. Ale są też takie, które są mi całkiem obce jak choćby wspomnienia autora na temat szkoły. Dla mnie okres podstawówki to czasy sielskiego dzieciństwa, gdzie codziennie po lekcjach grało się w piłkę. Nie przypominam sobie żadnego nauczyciela, o którym mógłbym powiedzieć złe słowo (a uczniem wybitnym nigdy nie byłem. Paski na świadectwie skończyły się bodajże w piątej klasie). A o kilku warto byłoby powiedzieć kilka dobrych. Choćby moja wychowawczyni w klasach 4-8, która pokazała mi piękno naszych gór. I nie uważam (jak autor), że historia, geografia i polityka coś mi zabrały. Nigdy kokosów nie miałem, biorę życie takie, jakim jest. Pewnie gdybym się urodził dajmy na to w USA, to miałbym lepiej, ale byłbym pewnie innym człowiekiem. Co innego by mnie fascynowało, co innego drażniło, bawiło. Nie wiedziałbym, co to komuna itd. Ale urodziłem się tutaj, w tym miejscu i czasie. I nic tego nie zmieni.

Podziwiam miłość autora do Skandynawii i jego wiedzę o niej. Poniekąd zgadzam się z jego zdaniem na temat polityki imigracyjnej Szwecji i Norwegii, ale jak dla mnie za dużo tutaj polityki. I to tej również z naszego podwórka. Poza tym teorie spiskowe, których zwolennikiem nie jestem. Nic nie dają a tylko dzielą.
Mimo, iż autor na wstępie uczciwie ostrzega przed poglądami zawartymi w książce, to jednak uważam, że jest to zachowanie dość ryzykowne, gdyż może stracić czytelników. Tym bardziej, gdy z pisania żyje.

Cóż, czytam Pilipiuka od lat i wiedziałem, czego mogę się spodziewać, więc poglądami mnie nie zaskoczył. Książka ok, choć jakże inna od innych. Jest to dziennik ze wszystkich wypraw autora do Szwecji i Norwegii oraz jego przemyślenia na temat zmian, jakie w nich zachodziły. Dobrze się czytało, choć były momenty irytujące. Ale taki już jest Wielki Grafoman.

Są rzeczy w tej książce, z którymi mam punkty zbieżne. Budzą wspomnienia z dzieciństwa jak choćby "Wspaniała podróż", którą będąc małym chłopcem oglądałem w telewizji. Podobnie jak "Gang Olsena" czy też przygody rezolutnego Emila. Ale są też takie, które są mi całkiem obce jak choćby wspomnienia autora na temat szkoły. Dla mnie okres podstawówki to czasy sielskiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia zadziwiająca. Usłyszałem o niej dzięki książce Jakuba Kuzy "Krótka historia jednej fotografii" (gorąco polecam!). Zaciekawiła mnie i postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej. Tak właśnie trafiła do mnie książka Michaela Finkela.

Christopher Knight obudził się pewnego dnia i stwierdził, że świat, w którym żyje, nie daje mu radości i postanowił go opuścić. Nie, nie zabił się. Wybrał inną drogę. Drogę, która zaprowadziła go do gęstwiny gdzieś w Maine, gdzie zbudował swój obóz i spędził w nim całe dwadzieścia siedem lat. Romantyzmowi tej historii odbiera fakt, że przez te całe lata żył z kradzieży. Okradał okoliczne domki letników i letnie obozy z żywności, baterii, książek i wszystkiego innego, co było mu potrzebne do przeżycia. Gardził cywilizacją i jednocześnie nie mógł bez niej żyć. Taki "fałszywy" pustelnik.
Po aresztowaniu wzięli się za niego różnej maści specjaliści, których obowiązkiem było Knighta zaszufladkować. I tak trafił do szuflad z napisem "Schizofremia" i "Zespół Aspergera". Spędził siedem miesięcy w więzieniu, gdzie najbardziej doskwierał mu brak samotności. Z nikim nie chciał rozmawiać, nie wytłumaczył swojego zachowania, gdyż sam nie znał odpowiedzi. Jedyna osoba, z którą nawiązał kontakt, był właśnie autor tej książki, Michael Finkel. Nie znaczy to jednak, że całkiem otworzył przed nim drzwi do zrozumienia siebie. Nie, on je tylko lekko uchylił i to tylko na chwilę.
Polecam tą książkę, choć dużo pytań pozostanie bez odpowiedzi.

P.S. Jedna rzecz o której "Pustelnik" lubił mówić, to książki. Uwielbiał czytać, Ale jednej książki nie znosił. Nigdy nie przeczytał jej całej, gdyż uważał ją za pseudointelektualny bełkot. Mowa o "Ulisesie" Jamesa Joyca. Zainspirowało mnie to, by zmierzyć się z nią i sprawdzić, czy nasze opinie będą podobne. Leopoldzie Bloom, nadchodzę.

Historia zadziwiająca. Usłyszałem o niej dzięki książce Jakuba Kuzy "Krótka historia jednej fotografii" (gorąco polecam!). Zaciekawiła mnie i postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej. Tak właśnie trafiła do mnie książka Michaela Finkela.

Christopher Knight obudził się pewnego dnia i stwierdził, że świat, w którym żyje, nie daje mu radości i postanowił go opuścić. Nie,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Czerwony kapitan" to pierwsze dzieło literatury słowackiej, które przeczytałem (a ściślej mówiąc wysłuchałem). Książka rozpoczyna się jak typowy kryminał. Z czasem jednak zmienia swe oblicze i gdzieś tak od połowy jest już to powieść sensacyjna (z nieodłączną teorią spiskową w tle).

O ile część kryminalna bardzo mi się spodobała, o tyle jej sensacyjne oblicze już mniej. Im bliżej końca, tym bardziej to wszystko przypominało Dana Browna i jego choćby "Kod Leonarda da Vinci". Najlepsze jednak w tej powieści to jej wątek obyczajowy. Świetne została przedstawiona Słowacja w przeddzień rozpadu Czechosłowacji. Bohaterowie mają specyficzne poczucie humoru, których klimat potęguje świetny lektor w osobie Macieja Stuhra.
Akcja powieści rozpoczyna się w momencie, gdy pracownicy budowlani dokonujący ekshumacji kilku grobów przez przypadek odkrywają, iż osoba pochowana w jednym z nich ma w czaszce wbity gwóźdź. Przerażeni postanawiają zawiadomić o swoim znalezisku policję. Sprawa trafia do Richarda Krauza z Wydziału Zabójstw. Młody śledczy nie jest zadowolony z tego powodu. Jedzie na miejsce z myślą, że czeka go nudne spisanie raportu zakończone zamknięciem sprawy. Kogo w końcu obchodzi trup sprzed lat z gwoździem w głowie? Niestety dla niego, sprawa okazuje się bardziej skomplikowana a wszystkie tropy prowadzą do czasów, gdy krajem rządziła Służba Bezpieczeństwa. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wielu z jej funkcjonariuszy wciąż pracuje w organach państwowych i nie będą zadowoleni, gdy ktoś będzie grzebał w dawnych sprawach. Niektórzy z nich zrobią wszystko, aby tajemnice pozostały tajemnicami na zawsze.

Kto lubi powieści kryminalne, a chce odetchnąć od kolejnych szwedzkich czy norweskich pozycji, powinien sięgnąć po książkę Dominika Dana. Choćby dla samej otoczki obyczajowej, która nie raz wywołuje uśmiech (choć czasami będzie to uśmiech politowania). Dialogi policjantów są na pewno solą tej powieści.

"Czerwony kapitan" to również próba znalezienia odpowiedzi na temat zbrodni i kary. Prowadzący śledztwo Richard Krauss niejednokrotnie zadaje sobie pytanie o sens prowadzonego dochodzenia. Ktoś zabił, a przed śmiercią brutalnie torturował, człowieka. Wszyscy wiedzą, że za tą zbrodnią stoi bezpieka, ale też nikomu nie zależy na prawdzie. Bo i po co? Życia ofierze nie wrócą. Ale Krauz za każdym razem powtarza sobie, że pracuje w Wydziale Zabójstw. Jego praca polega na doprowadzeniu morderców przed wymiar sprawiedliwości. I choć nie do końca wierzy w sens swojego śledztwa, to prowadzi je. Im bliżej będzie prawdy, tym jego życie będzie coraz bardziej zagrożone.

Wspomniałem wcześniej o podobieństwie do powieści Dana Browna (tu Dan i tu Dan. Przypadek?). W obu powieściach mamy organizacje masońskie, których korzenie sięgają odległej przeszłości. I w obu organizacje te nie lubią, gdy obcy wtrącają się w ich sprawy. Jak dla mnie wątek nudny i wtórny, który sprawia, że powieść traci na realizmie, ale jest to tylko moja opinia.
Reasumując, "Czerwony kapitan" to książka ciekawa i godna polecenia. Podobnie audiobook, którego jakość dodatkowo podnosi osoba Macieja Stuhra. Aż miło się słucha rozmów prowadzonych przez dzielnych, choć znudzonych życiem, czechosłowackich policjantów.

P.S do Richarda Krauza
Szczupak to jednak Esox lucius.

"Czerwony kapitan" to pierwsze dzieło literatury słowackiej, które przeczytałem (a ściślej mówiąc wysłuchałem). Książka rozpoczyna się jak typowy kryminał. Z czasem jednak zmienia swe oblicze i gdzieś tak od połowy jest już to powieść sensacyjna (z nieodłączną teorią spiskową w tle).

O ile część kryminalna bardzo mi się spodobała, o tyle jej sensacyjne oblicze już mniej....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spokojne norweskie miasteczko. Święty spokój i nuda wyznaczają rytm każdego dnia. Życie pełznie do przodu, dzień po dniu tak samo. Wydawać by się mogło, że policjant w takim miejscu odnajdzie raj na ziemi. Tylko z pozoru.
Komisarz Arne Hilmen wiedzie tutaj życie, które dusi go. Przytłacza. Wypala. W pracy nuda, w życiu prywatnym nuda a za oknami najczęściej wiatr, deszcz, szarość i chłód... Zero perspektyw na jakąkolwiek zmianę. Życie do przeżycia. Nic ponadto.

Pewnego dnia coś się zmienia. Komisarz Hilmen włącza czujność. Jego policyjny zmysł wyczuwa coś, co nie daje mu spokoju. Musi to zbadać, choć badać w zasadzie nie ma czego. Na zawał umiera starsza kobieta, w okolicy z niewyjaśnionych powodów uruchamiają się alarmy, pękają szyby w oknach, obrywają się rynny itd. Z pozoru nic niezwykłego. Najzupełniej normalne wypadki, które, jak wiemy, chodzą po ludziach. Ale komisarz Hilmen widzi w tej sprawie coś więcej. Nuda popycha go do śledztwa, które w zasadzie nie ma sensu. Im dalej brnie w nim, tym bardziej wydaje się popadać w szaleństwo. Dochodzi do tego, że z nikim nie dzieli się swoimi spostrzeżeniami, a całe śledztwo prowadzi w tajemnicy.

Książka wyróżnia się fabułą. Czy na plus? Ciężko powiedzieć. W obecnym zalewie powieści kryminalnych na pewno jest czymś innym. A z innością już jest tak, że albo ją akceptujemy, albo odrzucamy. Ja z lektury jestem zadowolony, choć w powieści nie znajdziemy jakiegoś wyraźnego punktu kulminacyjnego czy wartkiej akcji. Jest za to świetnie oddana atmosfera senności i nudy. Bohaterowie komponują się z tym klimatem i zlewają się z tłem. Mamy Arne Hilmena i jakiś innych ludzi, którzy znikają tak szybko, jak szybko się pojawili. Podobnie jest z jego śledztwem. Jest, za chwile go nie ma by za chwil kilka wypłynęło znowu.

Muszę się przyznać, że personalia autora kompletnie nic mi nie mówiły. Po kilku stronach uznałem go za kolejnego skandynawskiego pisarza. Klimat powieści tylko mnie w tym utwierdził. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to Polak.

Powieść, choć do wybitności jej daleko, została mi w głowie. Nie żałuję czasu spędzonego na lekturze. Zakończenie też nie daje jasnej odpowiedzi, o co w tym wszystkim chodzi. Może to celowo niedomknięta furtka dla kontynuacji?

Spokojne norweskie miasteczko. Święty spokój i nuda wyznaczają rytm każdego dnia. Życie pełznie do przodu, dzień po dniu tak samo. Wydawać by się mogło, że policjant w takim miejscu odnajdzie raj na ziemi. Tylko z pozoru.
Komisarz Arne Hilmen wiedzie tutaj życie, które dusi go. Przytłacza. Wypala. W pracy nuda, w życiu prywatnym nuda a za oknami najczęściej wiatr, deszcz,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Człowiek zapomina, a w końcu umiera. Nieopowiedziany."
Większość ludzi spotka ten los a całe miliardy istnień ludzkich zostały już zapomniane. Człowiek żyje, kocha, wierzy, nienawidzi tylko do momentu śmierci. Później żyje jeszcze chwilę we wspomnieniach innych, aż nadchodzi czas, gdy nikt już go nie pamięta. Nawet kamień nagrobny z czasem zapomni, co było na nim wyryte. Znikniemy na zawsze...

Ernest Wilimowski nie zniknął. Przeszedł do legendy, podobnie jak jego niesamowity mecz podczas mistrzostw świata we Francji w 1938 roku przeciwko Brazylii. Polska przegrała 5-6, a Wilimowski zdobył dla niej cztery bramki. Nikt wcześniej ani nikt później nie strzelił wielkiej Brazylii tylu bramek w jednym meczu. "Ezi" został bohaterem, herosem, legendą. Później wybuchła wojna, która wszystko zmieniła. Po wojnie Wilimowski został okrzyknięty zdrajcą narodu polskiego. Został skazany na zapomnienie.

Zastanawiam się, co zainspirowało chorwackiego pisarza, żeby w centralnej części swojej powieści umieścić tamten historyczny mecz, a nazwiskiem naszego zawodnika zatytułować książkę. Nie był to raczej wabik na polskiego czytelnika (choć na mnie podziałał).
Sama fabuła powieści jest prosta i nieskomplikowana (czego nie można powiedzieć o bohaterach). Stary profesor Mieroszewski wyrusza z Krakowa do małej, jugosłowiańskiej wioski, gdzie znajduje się pewien hotel. W drodze towarzyszy mu śmiertelnie chory, ośmioletni syn, dla którego jest to zapewne ostatnia wyprawa w życiu, jego opiekunka i stary nauczyciel. Dziwny ten orszak dociera w końcu do hotelu w dniu meczu. Gdy nadchodzi jego pora, wszyscy w skupieniu słuchają relacji radiowej. Najbardziej podekscytowany jest chłopiec, który kocha piłkę i który z całych sił wierzy w zwycięstwo. Niestety, po heroicznym boju Polacy schodzą z boiska pokonani.
Po kilku dniach Polacy opuszczają. Nie wiemy, jakie były ich dalsze losy. Minęły lata i tylko czasami okoliczni mieszkańcy wspominają tamto wydarzenie. Wspominają wyniszczonego chorobą chłopca, strasznego Karadoza, który przybył niegdyś w te okolice ze swym dziwnym orszakiem. Po kilku dniach odeszli by nigdy nie powrócić...

Późniejsza zawierucha wojenna zatarła wszelki ślad po profesorze i jego chorym synu. Wydarzenia opisane w książce są fikcją literacką, ale równie dobrze mogły wydarzyć się naprawdę. Ileż takich chwil i ludzi odeszło na zawsze. Jak śpiewał Stanisław Sojka,
„Co było wczoraj odeszło w cień
Niepamięci, niech się święci
Cud niepamięci…"
Jesteśmy skazani na zapomnienie...

"Człowiek zapomina, a w końcu umiera. Nieopowiedziany."
Większość ludzi spotka ten los a całe miliardy istnień ludzkich zostały już zapomniane. Człowiek żyje, kocha, wierzy, nienawidzi tylko do momentu śmierci. Później żyje jeszcze chwilę we wspomnieniach innych, aż nadchodzi czas, gdy nikt już go nie pamięta. Nawet kamień nagrobny z czasem zapomni, co było na nim wyryte....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sir Alex Ferguson. 25 lat na szczycie David Meek, Tom Tyrrell
Ocena 6,4
Sir Alex Fergu... David Meek, Tom Tyr...

Na półkach: ,

Biografia trenera, który za życia stał się legendą. Trenera, który pobił wszelkie rekordy i pokazał, że na ławce trenerskiej w jednym klubie można spędzić większą część swojej kariery i być przy tym cały czas na topie. Dwanaście mistrzostw Anglii, dwukrotne zdobycie Ligi Mistrzów oraz dwukrotne dojście do finału tych rozgrywek czy też pięciokrotne zdobycie Pucharu Anglii to tylko niektóre z trofeów, które uczyniły Manchester United prawdziwą potęgą piłkarską przełomu wieków. To przy nim pierwsze kroki w poważnej piłce stawiali tacy piłkarze jak Paul Scholes, Ryan Giggs, Wayne Rooney, David Beckham czy też sam Cristiano Ronaldo. Trener wszechczasów!!!

Książka opisuje karierę sir Alexa do roku 2011. Jest takie powiedzenie, które mówi, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, lecz po tym, jak kończy. Sir Alex w 2013 roku zdobył swoje ostatnie trofeum- trzynasty raz jego drużyna zdobyła mistrzostwo Anglii. Po tym sukcesie sir Alex w glorii chwały przeszedł na zasłużoną emeryturę.

Życie pokazało, ile znaczył dla drużyny. Jego następcy w ciągu następnych czterech sezonów nie byli w stanie skończyć sezonu w pierwszej trójce.
Lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów piłki nożnej.

Biografia trenera, który za życia stał się legendą. Trenera, który pobił wszelkie rekordy i pokazał, że na ławce trenerskiej w jednym klubie można spędzić większą część swojej kariery i być przy tym cały czas na topie. Dwanaście mistrzostw Anglii, dwukrotne zdobycie Ligi Mistrzów oraz dwukrotne dojście do finału tych rozgrywek czy też pięciokrotne zdobycie Pucharu Anglii to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lata sześćdziesiąte XX wieku. Świat ogarnęło szaleństwo, którego finałem była straszliwa, choć krótkotrwała, wojna nuklearna. W jej wyniku zagładzie uległa cała półkula północna, która teraz przypomina jedno wielkie cmentarzysko. Ocalała półkula południowa nie jest bezpieczna, gdyż w jej kierunku zmierza potężna chmura radioaktywnego pyłu. Akcja powieści rozgrywa się w Australii, której mieszkańcy czekają na nieuchronny koniec. Według różnych obliczeń pozostało im od kilku do kilkunastu miesięcy życia. Są oczywiście nieliczni naukowcy, którzy twierdzą, że katastrofa nie jest nieunikniona i jest nadzieja na ocalenie. Większość ludzi pogodziła się z okrutnym losem, który ich czeka i próbują przeżyć te ostatnie miesiące zupełnie normalnie. Dziwne uczucia wywołuje np. scena, gdy jeden z bohaterów chce kupić kosiarkę do trawy, choć wie, że pewnie z niej nawet nie skorzysta. Albo jego wizyta w aptece, gdzie można kupić tabletki z trucizną, które można użyć, gdy radioaktywna chmura już nadejdzie i przyniesie ze sobą straszliwą chorobę popromienną.

„Ostatni brzeg” jest może powieścią trochę archaiczną. Niektórzy bohaterowie mogą irytować, niektóre dialogi razić nieporadnością, ktoś może jej zarzucić brak akcji. Trzeba jednak wziąć pod uwagę datę jej powstania i ogólny lęk przed konfliktem atomowym, który wtedy był całkiem realnym rozwiązaniem. Nevil Shute wyraził swoją powieścią lęk, który odczuwało całe pokolenie i chciał pokazać, co możemy stracić, gdy ludzie, którzy mają władzę, stracą nad nią kontrolę. Jego powieść była chyba pierwszą, która poruszała ten temat także nie forma była tu najważniejsza, lecz jej przesłanie.

Mnie osobiście bardzo urzekła. W pamięci zapadły mi zwłaszcza dwie sceny. Pierwsza, gdy amerykańska łódź podwodna poszukuje śladów życia na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Od jakiegoś czasu z tamtego rejonu co jakiś czas są nadawane niezrozumiałe sygnały radiowe. Klimat jak z najlepszego filmu grozy! Druga to scena, gdy jeden z bohaterów postanawia ostatni raz w życiu pojechać w góry łowić pstrągi. Piękne!

Każdy, kto uważa swoje życie za nudne i smutne, powinien przeczytać „Ostatni brzeg” i potraktować go jako terapię. Życie na tym najlepszych ze światów jest bezcenne i miejmy nadzieję, że wizja jego zagłady pozostanie tylko i wyłącznie wytworem fantazji twórczej.

Lata sześćdziesiąte XX wieku. Świat ogarnęło szaleństwo, którego finałem była straszliwa, choć krótkotrwała, wojna nuklearna. W jej wyniku zagładzie uległa cała półkula północna, która teraz przypomina jedno wielkie cmentarzysko. Ocalała półkula południowa nie jest bezpieczna, gdyż w jej kierunku zmierza potężna chmura radioaktywnego pyłu. Akcja powieści rozgrywa się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszyscy słyszeli o "cudzie nad Wisłą", ale gdyby spróbować zgłębić temat, to zapewne odpowiedzią byłoby milczenie. Kto i kogo, gdzie i dlaczego? Czemu cud i jeśli cud, to komu go zawdzięczamy?

Książka Adama Zamoyskiego w sposób ciekawy i dość przystępny odpowiada na powyższe pytania. Autor nie zasypuje nas setką dat, nazwisk, miejscowości czy numerami jednostek taktycznych. Dostajemy tylko niezbędna wiedzę, która pozwala nam zrozumieć przyczyny oraz przebieg konfliktu. Wiedza ta jednak wystarcza, by zrozumieć tamte wydarzenia.
W sierpniu 1920 roku na przedpolach Warszawy Polacy powstrzymali pochód Armii Czerwonej, która pragnęła podarować rewolucyjną pochodnie niemieckim robotnikom. Co by było, gdyby im się to udało, nie dowiemy się nigdy. Zostają tylko spekulacje. I właśnie w tym Zamoyski upatruje powód, dla którego Europa Zachodnia zapomniała o tamtych wydarzeniach. Bitwa warszawska niczego nie zmieniła, nie odwróciła losów Europy, sprawiła tylko, że pewne wydarzenia nie nastąpiły. Gdyby tamtego sierpnia bolszewicy przerwali front pod Warszawą, historia zapewne potoczyłaby się zupełnie inaczej. Jak? Pozostanie nam tylko gdybać.

Książkę polecam każdemu, kto choć trochę interesuje się historią. Nie jest to typowo naukowa publikacja, gdzie liczą się tylko daty, nazwiska, miejscowości i liczby. Książka nie nudzi, mało tego, wciąga jak najlepsza beletrystyka.
Dzięki takim książkom pamięć o tamtych wydarzeniach nie zginie. I zginąć nie może...

Wszyscy słyszeli o "cudzie nad Wisłą", ale gdyby spróbować zgłębić temat, to zapewne odpowiedzią byłoby milczenie. Kto i kogo, gdzie i dlaczego? Czemu cud i jeśli cud, to komu go zawdzięczamy?

Książka Adama Zamoyskiego w sposób ciekawy i dość przystępny odpowiada na powyższe pytania. Autor nie zasypuje nas setką dat, nazwisk, miejscowości czy numerami jednostek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już w trakcie lektury dotarło do mnie, że parę lat temu byłem w kinie na ekranizacji "Wilkołaka". Film był dobry, choć przewidywalny. Pamiętam, że sir Johna zagrał świetny sir Anthony Hopkins. Cóż, szlachectwo zobowiązuje.

Jonathan Maberry stworzył powieść grozy z klasyczną wizją wilkołaka w roli głównej. Za to duży plus. Nie przepadam za dzisiejszymi pseudo-horrorami, gdzie wampiry i wilkołaki są tworzone na podobieństwo człowieka. Żyją między ludźmi, kochają i nienawidzą jak my, niekiedy mają nawet coś tak dziwnego, jak skrupuły, które karzą im przechodzić na wegetarianizm. Aż się niedobrze robi...

Wilkołak u Maberryego to krwiożercza bestia, która zabija, gdy tylko ma okazję. Nie zna litości i kieruje się tylko instynktem. Gdy już dopadnie ofiarę, zostają z niej tylko krwawe strzępy. I ta wizja bardzo mi się podoba.
Akcja powieści rozgrywa się w Anglii pod koniec XIX wieku. Po wielu latach nieobecności Lawrence Tallbot powraca do rodzinnej posiadłości. Przybył, gdyż otrzymał telegram informujący go o zaginięciu brata. Gdy jest na miejscu, okazuje się, ze brat został brutalnie zamordowany. W domu zastaje ojca, z którym od dawna nie utrzymywał kontaktów, oraz narzeczoną brata. Poprzysięga sobie, że nie wyjedzie, póki nie odnajdzie sprawcy makabrycznej zbrodni. Wszystko wskazuje, że Ben Talbot padł ofiarą jakiegoś dużego drapieżnika. Problem w tym, że jedyne takie zwierzę w okolicy to tresowany niedźwiedź należący do Cyganów, który swoim wyglądem i zachowaniem w niczym nie przypomina krwiożerczej bestii. Tymczasem zbliża się pełnia księżyca...
Książka, podobnie jak film, jest przewidywalna. Nie zmienia to jednak mojej opinii. Dobra, klasyczna powieść grozy ze szczyptą ckliwości, która jednak nie razi aż tak bardzo.

To, co spowodowało zaniżenie mojej oceny, to jej wtórność. Niby powieść jest autorstwa Jonathana Maberyego, jednak jej fabuła jest niczym innym jak troszkę zmienioną wersją filmu "Wilkołak" z 1941 roku. Nawet większość bohaterów nosi te same imiona. To tak, jakby obejrzeć film i na jego podstawie napisać powieść.

Mimo to książkę polecam. Pełnia księżyca, gęsty las i bestia, której jedynym celem jest zaspokojenie głodu. Nie ma jak klasyka!

Już w trakcie lektury dotarło do mnie, że parę lat temu byłem w kinie na ekranizacji "Wilkołaka". Film był dobry, choć przewidywalny. Pamiętam, że sir Johna zagrał świetny sir Anthony Hopkins. Cóż, szlachectwo zobowiązuje.

Jonathan Maberry stworzył powieść grozy z klasyczną wizją wilkołaka w roli głównej. Za to duży plus. Nie przepadam za dzisiejszymi pseudo-horrorami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czwarty tom przygód dzielnego towarzysza Razumowskiego. Wojna się skończyła i nasz dzielny bohater, chcąc odpocząć od Berii, Abakumowa i ich intryg, zaczyna służbę w moskiewskiej milicji. Niestety, znajdzie tam wszystko oprócz spokoju. Związek Radziecki po wojnie jest pełen różnego rodzaju kryminalistów, którzy nie zamierzają z okazji pokoju wracać na drogę cnotliwego życia. Czas pokoju to dla nich okazja, by wspiąć się jak najwyżej w kryminalnej hierarchii. Przed Razumowskim pełne ręce roboty. Jakby tego było mało, towarzysz Stalin nie zapomniał o nim i szykuje dla niego kolejne zadanie. Tym razem musi znaleźć człowieka, który grozi śmiercią samemu generalnemu sekretarzowi. Towarzysz Stalin oczekuje szybkiego, i co najważniejsze, skutecznego śledztwa. Za niepowodzenie Razumowski zapłaci własną głową.

Przyznam szczerze, że książka mnie zawiodła. Niby akcji w niej dużo, ale zamiast zaciekawienia, budziła moją irytację. Podobnie jak główny bohater i ta jego doskonałość we wszystkim, co robi. Całe te tabuny socjalistycznych kobiet gotowe w każdej chwili rozłożyć swe nogi przed boskim towarzyszem Razumowskim. I to nazywanie go Saszką. Saszka to, Saszka tamto, kochany, drogi, cudowny Saszko. Można mdłości dostać. Pod koniec miałem nadzieję, że towarzysz Stalin w końcu znudzi się Saszką i wyśle go do diabła. Niestety, nasz bohater jest radzieckim supermenem i nic takiego mu nie grozi.

Trzy poprzednie części uważam za dobre, ta jednak jest co najwyżej przeciętna. Fabuła oparta na prostym schemacie "Saszka zrobi to, później zrobi tamto, a jeszcze później coś innego”. A wszystko to zrobił perfekcyjnie. Aż do przesady. Coraz bardziej mi żal biednego towarzysza Ławrientija, że mu się taki antagonista przytrafił.

Na koniec jeszcze jedno. Przez „Demony czasu pokoju” dostałem alergii na słowo „Saszka”. Nie wiem czemu, ale gdzieś tak w połowie książki coś we mnie pękło. Mam nadzieję już nigdy nie czytać nic o żadnych „Saszkach”. Moja irytacja sprawiła, że z pięciu gwiazdek odjąłem jeszcze jedną.
Żeby nie było, że tylko się czepiam i narzekam, to muszę przyznać, że spodobało mi się wytłumaczenie przyczyny śmierci Józefa Stalina. Zaskoczyła mnie również niespodzianka czekająca na Razumowskiego w Wiedniu. Mimo wszystko to za mało...

Wszystko się kończy i moja przygoda z "Demonami" również. Autor zostawił sobie otwartą furtkę i pewnie stworzy kolejne tomy, ja jednak już podziękuje. Było miło, ale nic nie trwa wiecznie. Żegnaj... Aleksandrze.

Czwarty tom przygód dzielnego towarzysza Razumowskiego. Wojna się skończyła i nasz dzielny bohater, chcąc odpocząć od Berii, Abakumowa i ich intryg, zaczyna służbę w moskiewskiej milicji. Niestety, znajdzie tam wszystko oprócz spokoju. Związek Radziecki po wojnie jest pełen różnego rodzaju kryminalistów, którzy nie zamierzają z okazji pokoju wracać na drogę cnotliwego...

więcej Pokaż mimo to