Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Cudowna książka, najlepsza jaką czytałam w tym roku.

Cudowna książka, najlepsza jaką czytałam w tym roku.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cudowna książka! Jak cebula, którą obiera się warstwa po warstwie i jeszcze kolejnej.

Cudowna książka! Jak cebula, którą obiera się warstwa po warstwie i jeszcze kolejnej.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Swietna ksiazka, ale to co tlumacz i lektor z nia zrobili, to barbarzynstwo.

Swietna ksiazka, ale to co tlumacz i lektor z nia zrobili, to barbarzynstwo.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Infantylna i wprost głupia książka, której główna bohaterka Ewa to irytująca guła zachowująca się jak 13-latka. Autorka sportretowała Ewę jako małomiasteczkową kozę (chociaż ze Szczecina!!), która pierwszy raz w życiu znajduje się w "wielkim świecie". Może dlatego nie potrafi przejść przez bramkę używając karty magnetycznej, gapi się na ludzi o innym kolorze skóry i nie umie zrozumieć jak facet może podrywać pijaną dziewczynę i "nawet nie chcieć jej wykorzystać"!!!
Dodatkowo błędy logicznie. Nie, nie i nie!

Infantylna i wprost głupia książka, której główna bohaterka Ewa to irytująca guła zachowująca się jak 13-latka. Autorka sportretowała Ewę jako małomiasteczkową kozę (chociaż ze Szczecina!!), która pierwszy raz w życiu znajduje się w "wielkim świecie". Może dlatego nie potrafi przejść przez bramkę używając karty magnetycznej, gapi się na ludzi o innym kolorze skóry i nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Właściwy wybór" miał swoją polską premierę zupełnie niedawno, a ja postanowiłam sięgnąć po nią w oryginale. Ach ta dostępność znakomitych książek na amazonie za jedyne 99p - jedno kliknięcie i już można rozkoszować się lekturą na własnym smartfonie.

I rozkoszowałam się przez cały weekend, z każdą przewijaną stroną zastanawiając się, czy nie powinnam zakleić aparatu i mikrofonu mojego telefonu plastrem. Bo musicie wiedzieć, że to nie jest wzruszający romans, gdzie główni bohaterowie poznają się przypadkiem, zakochują w sobie i żyją długo i szczęśliwie. Zakochują - owszem. Ale czy przypadkiem?

34-letnia dziennikarka Jen, którą niedawno rzucił facet (dla innej, a jak?..., do tego o wdzięcznym imieniu Arabella) pracuje w południowym Londynie nad rozwojem sztucznej inteligencji, a dokładnie nad tym, aby jego interakcja z żywym człowiekiem miała jak najwięcej "ludzkiego" elementu. Bo Aidan (AI) nie jest tylko robotem od mielenia statystyk i wyszukiwania trendów.
Z kolei 44-letni Tom, rozwodnik i aspirujący pisarz, na swojej wczesnej emeryturze po błyskotliwej karierze w branży reklamowej, układa drugą część swojego życia na innym kontynencie.
Jen i Tom są dla siebie stworzeni. Tylko o tym nie wiedzą. Nigdy się nie spotkali i szanse na to, że spotkają się przypadkiem za nikłe. Ktoś postanowia pomóc przypadkowi...

Fabuła tej powieści jest bardzo interesująca i straszna zarazem. Czy kiedyś staniemy się marionetkami w wirtualnych rękach silikonowych sztucznych inteligencj?

Podoba mi się również forma książki. Każdy rozdział pisany jest z perspektywy innego bohatera, tak że czytając mamy wgląd w myśli i uczucia nie tylko dwójki głównych bohaterów.

"Właściwy wybór" miał swoją polską premierę zupełnie niedawno, a ja postanowiłam sięgnąć po nią w oryginale. Ach ta dostępność znakomitych książek na amazonie za jedyne 99p - jedno kliknięcie i już można rozkoszować się lekturą na własnym smartfonie.

I rozkoszowałam się przez cały weekend, z każdą przewijaną stroną zastanawiając się, czy nie powinnam zakleić aparatu i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Infantylna, do bólu przewidywalna. Ot czytadeko dla dorastajacych panienek.

Infantylna, do bólu przewidywalna. Ot czytadeko dla dorastajacych panienek.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Trzecia, dość zaskakująca część opisująca perypetie Bridget Jones. Bridget przyzwyczaiła nas do swojego niestandardowego (czyżby?)podejścia do życia, facetów i związków. Tym razem jako 50+ samotna matka dwójki uroczych dzieciaków próbuje ułożyć sobie życie uczuciowe po tragicznej, przedwczesniej śmierci Marka Darcy: najpierw wdając się w romans z 29-latkiem, później poprzez 17 profili na internetowych stronach randkowych, a w końcu z nauczycielem jej dzieci.

Książka bardzo zabawna, utrzymana w tonie poprzednich części, choć tym razem Bridget zmaga się z zupełnie innymi problemami, niż jako 30-letnia dziennikarka. Choć może znowu nie tak bardzo innymi - nadwaga, alkohol, gumy nicorette, no i przede wszystkim dwa miliony wątpliwości dotyczące radnek, smsów, tweetów etc.

Trzecia, dość zaskakująca część opisująca perypetie Bridget Jones. Bridget przyzwyczaiła nas do swojego niestandardowego (czyżby?)podejścia do życia, facetów i związków. Tym razem jako 50+ samotna matka dwójki uroczych dzieciaków próbuje ułożyć sobie życie uczuciowe po tragicznej, przedwczesniej śmierci Marka Darcy: najpierw wdając się w romans z 29-latkiem, później poprzez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cudna książka, na którą miałam ochotę od momentu, kiedy obejrzałam "Secret life of bees" z Dakotą Fanning w głównej roli. Zazwyczaj staram się najpierw czytać powieść, a dopiero później oglądać nakręcony na jej podstawie film, ale w tym przypadku myślę, że gdyby nie piękne zdjęcia i wspaniała gra aktorów, nie sięgnęłabym po książkę.

Sekretne życie pszczół to opowieść o nastoletniej Lily Owens, która zmaga się z przedwczesną utratą matki i brakiem miłości ze strony ojca. Jedyną osobą, która wydaje się być jej naprawdę bliska, jest czarnoskóra niania Rosalene. Wszystko to na południu Stanów Zjednoczonych w latach 60. ubiegłego wieku. Trudno uwierzyć, ale zaledwie 40 lat temu czarnoskórzy obywatele USA otrzymali prawo do głosowania. Nie obeszło się oczywiście bez aktów przemocy i łamania praw prze białych, o czym również traktuje książka - bo to własnie niewłaściwe zachowanie wobec białych zmusza Rosalene i Lily do ucieczki z brzoskwiniowej farmy ojca tej ostatniej. Dziewczynka i jej niania trafiają na miodową farmę sióstr Boatwright, gdzie obie odnajdują nie tylko nową rodzinę, ale przede wszystkim spokój na przekór męczących ich demonów przeszłości.

Książka jest naprawdę piękna. Idealna w połączeniu z kubkiem aromatycznej herbaty słodzonej miodem. Sugestywna, z łatwością przenosi czytelnika do gorącej Karoliny Południowej. Historia opowiedziana z punku widzenia nastolatki, na dodatek białej, która znajduje swoje miejsce w domu czarnoskórych sióstr jest nie tylko ciekawa ze względu na pokazanie sposobu myślenia ludzi w tamtych czasach (ot choćby jej głębokie zdziwienie faktem, ze czarnoskóry chłopiec, w którym notabene się podkochuje, decyduje się na pójście do szkoły, w której uczą się biali), ale przede wszystkim dlatego, że Lily pomimo swojego młodego wieku zdaje się zauważać i rozumieć o wiele więcej, niż można by przypuszczać.

Cudna książka, na którą miałam ochotę od momentu, kiedy obejrzałam "Secret life of bees" z Dakotą Fanning w głównej roli. Zazwyczaj staram się najpierw czytać powieść, a dopiero później oglądać nakręcony na jej podstawie film, ale w tym przypadku myślę, że gdyby nie piękne zdjęcia i wspaniała gra aktorów, nie sięgnęłabym po książkę.

Sekretne życie pszczół to opowieść o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moje przywiązanie do bajek i fantastyki ma bezdyskusyjne przełożenie na dobór lektur. Tym razem sięgnęłam po rodzimego autora młodego pokolenia (ha! kolega Żulczyk jest zaledwie rok młodszy ode mnie i ma już na swoim koncie 5 powieści! zazdrość!). Moim wyborem była książka dla młodzieży (jak sądzę, gdyż głównym bohaterem jest 15-letni Tytus Grójecki) pt. Zmorojewo

Zmorojewo to zbudowane dawno temu przez Jana Twardowskiego czarodziejskie miasto, stworzone po to, aby bronić mieszkańców Głuszyc i nie tylko przed działaniem złych mocy. W Głuszycach m.in. mieszkają dziadkowie Tytusa, do których ten ostatni zostaje wysłany na całe lato przez swoich rodziców. Początkowo wyjazd, który jawi się Tytusowi wygnaniem na zadupie, po kilku dniach przekształca się w wakacje życia ze względu na pojawienie się na scenie 16-letniej Anki, w której Tytus zakochuje się niemal natychmiast. Trochę z ciekawości, a trochę, żeby zaimponować dziewczynie, Tytus zabiera Ankę na wycieczkę do Kolonii Głuszyce, miejsca gdzie według lokalnych legend mieści się nawiedzony dom. Na miejscu okazuje się, że nie jest to tylko legenda, a sam dom stanowi bramę łącząca Zmorojewo z realnym światem. Tytus, Anka i mieszkańcy Głuszyc zostają świadkami walki rozgrywającej się pomiędzy siłami dobra i zła. Tytus niespodziewanie dla samego siebie staje się centrum tej walki. Na jaw wychodzi prawda o jego pochodzeniu i uaktywniają się jego zdolności, o których nie miał wcześniej zielonego pojęcia.

Książka nie należy może do literatury najwyższych lotów, ale na pewno jest ciekawą pozycją, zwłaszcza dla nastoletniego czytelnika. Dla mnie, której w ostatnich miesiącach istota szara mózgu zamienia się w mash potatoes – również. Bez obrazy dla książki oczywiście, bo ta napisana jest z pomysłem, wykorzystująca motywy kilku dobrze znanych nam baśni i legend, wciągająca. Z ciekawością sięgnę po jej kontynuację Świątynia.

Moje przywiązanie do bajek i fantastyki ma bezdyskusyjne przełożenie na dobór lektur. Tym razem sięgnęłam po rodzimego autora młodego pokolenia (ha! kolega Żulczyk jest zaledwie rok młodszy ode mnie i ma już na swoim koncie 5 powieści! zazdrość!). Moim wyborem była książka dla młodzieży (jak sądzę, gdyż głównym bohaterem jest 15-letni Tytus Grójecki) pt....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejna pozycja Moniki Szwai przeznaczona przede wszystkim dla kobiet. Pozycja chick-lit z aspiracjami do wyższej polki. A może bez aspiracji, choć autorkę lubię i cenię, bo zdecydowanie nie traktuje swoich czytelniczek (czytelników) jak mało rozgarnięte lalki Barbie.

O ile jednak poprzednie książki Szwai czytałam z niekłamaną przyjemnością, tak co do Nie dla mięczaków mam z lekka mieszane uczucia. Powieść (a raczej powiastka, ze względu na jej objętość) jest do bólu przewidywalna. Książka, typowo dla tej autorki, porusza rożne problemy społeczne – demencja starca, homoseksualizm, etc. bez wielkiego nadymania się i próby przekonania czytelnika do jedynie słusznej opinii, ale mam wrażenie, że Monika Szwaja wzięła sobie za cel pisanie powieści na trudne tematy.

Najpierw było o domach dziecka i rodzinach zastępczych w Domu na Klifie, później o zapłodnieniu in-vitro i kobietach-surogatkach w Zupie z ryby fugu, a teraz to. Coś jakby traciła z uroku i lekkości trylogii Klubu mało używanych dziewic. Sama autorka przyznaje, że musiała napisać Mięczaki dość niespodziewanie na zlecenie Empiku. Niestety to widać…

Nie to, że książka mi się nie podobała, wręcz przeciwnie, ale po jej przeczytaniu pozostał mega niedosyt wynikający z porzuconych lub zamkniętych jednym zdaniem wątków. Niemniej z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę na leniwe popołudnie lub dwa, jeśli akurat ktoś ma ochotę na miłą, niezbyt wymagającą, ale też nie ogłupiającą lekturę.

Kolejna pozycja Moniki Szwai przeznaczona przede wszystkim dla kobiet. Pozycja chick-lit z aspiracjami do wyższej polki. A może bez aspiracji, choć autorkę lubię i cenię, bo zdecydowanie nie traktuje swoich czytelniczek (czytelników) jak mało rozgarnięte lalki Barbie.

O ile jednak poprzednie książki Szwai czytałam z niekłamaną przyjemnością, tak co do Nie dla mięczaków mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka Justyny Polańskiej została po raz pierwszy wydana ponad rok temu w Niemczech. Oryginalnie w języku niemieckim, pomimo tego, że autorka jest Polką. Justyna to prawdziwe imię, natomiast Polańska – nazwisko jednoznacznie kojarzące się z krajem pochodzenia – to już pseudonim przybrany na potrzeby książki. Dlaczego autorka potrzebowała ukryć się pod fałszywym nazwiskiem? Odpowiedź jest jasna – Justyna napisała książkę o swoich własnych, nierzadko dość przykrych doświadczeniach zawodowych jako sprzątaczka w Niemczech. Zatrudniona od kilkunastu lat na czarno, jak większość kobiet pracujących w tej branży. I nie tylko w Niemczech.

Dla mnie osobiście ta książka była ciekawa z tej prostej przyczyny, że sama pracuję za granicą jako „siła domowa” i stykam się z przeróżnymi sytuacjami, które gdyby nie zdarzyły się naprawdę, były by dla mnie abstrakcją przekraczającą granice mojej wyobraźni. Przypuszczam, że podobne odczucia miała Justyna i dlatego postanowiła napisać tę książkę. Sama zresztą przyznała, że chwyciła za pióro, kiedy jeden z jej pracodawców zaczął się przed nią rozbierać. Podobnie dziwacznych, niesmacznych lub wręcz obrzydliwych sytuacji można by mnożyć. A to starsza pani, która umyślnie rozsmarowuje swoją kupę po desce klozetowej, aby później sprawdzić, czy ta ostatnia została dokładnie wyszorowana. A to zmumifikowany chomik albo zużyta prezerwatywa pod łóżkiem, a nawet banknoty o przeróżnych nominałach specjalnie tam podłożone, aby sprawdzić uczciwość die Putzfrau.

12-letnie doświadczenie zawodowe Justyny pozwoliło jej na napisanie niekiedy zabawnej, a na pewno prawdziwej opowieści o Polce, która jak sama autorka przyznaje, znajduje się na najniższym szczeblu niemieckiej drabiny społecznej. Ale nie jest tak, że Justyna tylko narzeka, wręcz przeciwnie. Przyznaje, że w Niemczech żyje się jej dobrze, a na pewno lepiej niż żyłoby się jej w Polsce. Wielu jej klientów to mili ludzie, a on sama ma mnóstwo znajomych i przyjaciół wśród Niemców. Opisywane przypadki, to dość częste, ale jednak „przypadki”, które znajdziemy w każdym społeczeństwie, czy to niemieckim, czy polskim, czy jakimkolwiek innym. Podejrzewam, że tak jak opisani Niemcy traktują swoje polskie sprzątaczki, tak samo pewnie niektórzy Polacy traktują swoje ukraińskie pomoce domowe. I choć książka napisana słabo pod względem formy, to mogę ją polecić każdemu, kto ma ochotę na garść anegdot o Niemcach brudasach. Niemcy ponoć przeczytali i się zawstydzili. Zaraz po tym, jak się oburzyli.

Książka Justyny Polańskiej została po raz pierwszy wydana ponad rok temu w Niemczech. Oryginalnie w języku niemieckim, pomimo tego, że autorka jest Polką. Justyna to prawdziwe imię, natomiast Polańska – nazwisko jednoznacznie kojarzące się z krajem pochodzenia – to już pseudonim przybrany na potrzeby książki. Dlaczego autorka potrzebowała ukryć się pod fałszywym nazwiskiem?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Kochanie, zabiłam nasze koty to wypadkowa, jak to zwykle bywa z powieściami, przejęcia losem ludzkości i różnych osobistych udręk. W ingrediencjach znajdą więc Państwo moje zmęczenie radioaktywnymi miastami i moje zmęczenie radioaktywną sobą. I moje urzeczenie morzem jako tworem w sposób doskonały i beztroski łączącym w sobie bezkres i ściek.
Wreszcie - bezustanne zadziwienie kondycją duchową nowego człowieka. Człowieka wolnego, żyjącego poza takimi anachronicznymi, zaśmiardującymi molami kategoriami jak duchowość, religia, polityka, historia. Człowieka w związku z tym bezjęzykowego, człowieka którego mową ojczystą jest Google Translator.
Aktualnie mam więc nadzieję, że będą lubili Państwo moją nową książkę.
I że zrobi ona Państwa dzień."

Tak autorka reklamuje swoją najnowszą powieść. Powieścidełko raczej, bo objętościową niewielka to książeczka. Ale niech was to nie zwiedzie - w tym przypadku jakość rekompensuje ilość, a książka stanowi kwintesencję prześmiewczości współczesnego świata pięknych trzydziestoletnich. Kobiet w szczególności. Ważne, żeby zabierając się za czytanie tak do tego podejść. Kochanie, zabiłam nasze koty nie można traktować z poważną dosłownością, bo wtedy wyjdzie z tego bełkot o niczym. Choć w zasadzie książka jest właśnie o niczym. Opisuje urywek z życia trzech kobiet Joanne, Farah i Go, ich małe dramaty i wielkie końce świata.

Piękne trzydziestoletnie, mieszkające w juesowej metropolii, zajmują się tym wszystkim, czym zajmują się ich rówieśnice żyjące w wielkich miastach - związkami, dietami, zakupami, fitnessem oraz szeroko pojętym rozwojem intelektualno-duchowym. Wszystko to w świecie reklam, gazetek z supermarketów, papki telewizyjnej i gazetowych psychotestów. Masłowska nie omieszkała również obok fikcyjnych bohaterek, umieścić w powieści postać pisarki - siebie samej - która nie tylko jest świadkiem wydarzeń w życiu Joanne, Farah i Go, ale jak na pisarkę przystało, sama je kreuje i o nich pisze. Taka niewinna incepcja made in poland.

Książka jest ciekawa i na pewno inna niż te, które czytałam w tym roku. Jak na wstępie napisałam, nie można jej traktować poważnie, raczej jak satyrę na współczesne społeczeństwo, a raczej jego niewielki, bo żeński wycinek i to w określonym przedziale wiekowym. Może czytaniu tej książki w moim przypadku dodawało smaczku właśnie to, że sama jestem w tejże grupie. I dużo błahych problemów, z którymi borykają się bohaterki, jest również moimi wielkimi dramatami (niekiedy mocno wyolbrzymionymi...). Polecam komuś, kto ma dużo dystansu i do prozy Masłowskiej i do samego siebie.

"Kochanie, zabiłam nasze koty to wypadkowa, jak to zwykle bywa z powieściami, przejęcia losem ludzkości i różnych osobistych udręk. W ingrediencjach znajdą więc Państwo moje zmęczenie radioaktywnymi miastami i moje zmęczenie radioaktywną sobą. I moje urzeczenie morzem jako tworem w sposób doskonały i beztroski łączącym w sobie bezkres i ściek.
Wreszcie - bezustanne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Rivers Of London to książka, na którą ostrzyłam sobie zęby już od dłuższego czasu, ale zawsze było coś innego do przeczytania. Nie pomagało wcale to, że w moim cyklu czytelniczym mam zazwyczaj 2-3 książki, więc ich przemiał jest dość powolny. Niemniej jednak, kiedy już się za nią zabrałam, poszło wyjątkowo gładko, pomimo iż czytałam w języku angielskim, a to zawsze trwa trochę dłużej, niż przy książce polskojęzycznej.

Rivers Of London to nie przewodnik po rzekach Londynu i jego okolicach, jak można by się było spodziewać po tytule, ale pasjonująca powieść sensacyjno-fantastyczna. Jest niej wszystko to, co lubię najbardziej. Niecodzienne morderstwo i młody policjant pracujący nad sprawą jego wyjaśnienia. Wszystko to dzieje się w Londynie, w miejscach znanych mi lepiej lub gorzej. Uwielbiam czytać powieści, których akcja rozgrywa się w miastach, które choć trochę znam. Może dlatego tak mi przypadł do gustu Kacer Ryx i jego XVI-wieczny Kraków, Eberhard Mock i jego przedwojenny Wrocław, a teraz Peter Grant i jego współczesny Londyn - miasto, które stało się moim domem.

Peter to młody funkcjonariusz policji,który po odbyciu obowiązkowego szkolenia i terminu w jednostce "krawężnikowej", zostaje przydzielony do mało ekscytującego wydziału Case Progression Unit, gdzie głównym zajęciem jest wypełnianie papierkowej roboty. Zanim jednak rozpoczyna swój przydział, wraz ze swoją partnerką Lesley zostaje wezwany do obstawienia miejsca dość niecodziennej zbrodni - zabójstwa przez obcięcie głowy mieczem. Krótko po tym, na jednym z nocnych patroli spotyka ducha, który zdaje się mieć informacje na temat popełnionego morderstwa. Spotkanie z duchem - Nicholasem Wallpenny, który początkowo wydaje się Peterowi jedynie przewidzeniem, jest początkiem jego kariery policyjnej w wydziale, o którego istnieniu nie miał wcześniej pojęcia. Tym samym staje pierwszym od pięćdziesięciu lat uczniem detektywa/inspektora/czarodzieja Thomasa Nightingale.

Peter nie tylko zaczyna uczyć się używać magii, ale dowiaduje się o istnieniu istot, które żyją tuż obok ludzi, a którzy zdecydowanie ludźmi nie są. Ot choćby bogowie i boginie rzek i strumieni - Mamma Thames wraz z córkami oraz Father Thames i jego synowie, którzy toczą walkę o wpływy na Tamizie. Pogodzenie ich to jedno z zadań, jakich podejmuje się młody policjant-czarodziej, oczywiście oprócz rozwiązania sprawy bezgłowych zwłok znalezionych przy katedrze St. Paul.

Książkę czytało się lekko, łatwo i przyjemnie, choć z pewnym takim niedosytem. Miałam wrażenie, jakby autor miał jeszcze wiele pomysłów w zanadrzu, ale postanowił ich nie wykorzystywać z jakiegoś powodu. Może Rivers Of London to tylko przystawka w czterodaniowym posiłku? Do tej pory wydane zostały trzy powieści, a czwarta w przygotowaniu... Zacieram ręce i ostrzę pazurki.

Rivers Of London to książka, na którą ostrzyłam sobie zęby już od dłuższego czasu, ale zawsze było coś innego do przeczytania. Nie pomagało wcale to, że w moim cyklu czytelniczym mam zazwyczaj 2-3 książki, więc ich przemiał jest dość powolny. Niemniej jednak, kiedy już się za nią zabrałam, poszło wyjątkowo gładko, pomimo iż czytałam w języku angielskim, a to zawsze trwa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Irena Basia Grabowska, Małgorzata Kalicińska
Ocena 6,7
Irena Basia Grabowska, Ma...

Na półkach: , , ,

Kolejna książka Małgorzaty Kalicińskiej - autorki świetnej serii Rozlewisko, tym razem napisana wspólnie z córką Barbarą Grabowską.

Jest coś takiego w książkach Kalicińskiej, co mnie dotyka bardzo głęboko i myślę, że chodzi tu przede wszystkim o związki miedzy kobietami. Rodzinne: matka-córka, babka-wnuczka, ale i takie bardziej codzienne: przyjaciółki, współpracownice, sąsiadki. W zasadzie fabuła powieści Irena (podobnie zresztą jak Rozlewiska) oparta jest właśnie na tych trudnych relacjach, które każda z nas przecież doświadczyła, bo będąc kobietami, nie możemy uniknąć innych kobiet, choćbyśmy się nie wiem jak starały. A przecież nie o unikanie tu chodzi, a wręcz przeciwnie - o zawiązywanie tej ważnej nici żeńskiego porozumienia, którym każda z nas marzy i do którego tęskni, choć może się do tego nie przyznawać.

Irena to historia trzech kobiet. Doroty, kobiety po pięćdziesiątce, żyjącej w szczęśliwym małżeństwie z Jankiem, ich córki Jagi, dobiegającej trzydziestki singielki, która pnie się po korporacyjnych szczeblach kariery oraz tytułowej Ireny - świeżo owdowiałej cioci-babci tuż po osiemdziesiątce. Niby wszystko przewidywalne - Dorota martwi się o swoją niezamężną córkę i chciałaby, aby ta ułożyła sobie w końcu życie u boku jakiegoś porządnego mężczyzny. Drugim zmartwieniem jest Irena, która nagle po wielu latach bycia z Felusiem, zostaje samotną wdową, a przecież i wiek już nie ten, i zdrowie nie to... Jagoda z kolei w pełni zadowolona ze swojego życia zawodowego, trochę kuleje w sferze życia prywatnego, ale nie aż tak, żeby spędzało jej to sen z powiek. Prawdziwym problem jest dla niej wiecznie niezadowolona matka i poczucie, że choćby nie wiem jak Jagoda się starała, to zawsze będzie dla swojej matki wielkim rozczarowaniem. Doprowadza to w końcu do sytuacji, w której Jagoda postanawia całkowicie zerwać kontakty z Dorotą i usiłuje przekonać sama siebie, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Na sam koniec pozostaje Irena - przyszywana ciocia/babcia, która pomimo braku jakichkolwiek więzów krwi, jest dla Doroty i Jagi równie ważna, o ile nie ważniejsza, jak rodzina.

Są takie książki, które zmieniają czytelnika. Nie jego życie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale postrzeganie pewnych rzeczy, wiec może jednak życie w pewien sposób też. Dla mnie Irena to powieść ważna i potrzebna przede wszystkim dlatego, że pomogła popatrzeć na pewne relacje w moim własnym życiu trochę inaczej niż jednowymiarowo – z li i jedynie mojego punktu widzenia: trzydziestoletniej singielki, która uciekła do wielkiego miasta przed trudnymi relacjami z mamą i siostrą.

Kolejna książka Małgorzaty Kalicińskiej - autorki świetnej serii Rozlewisko, tym razem napisana wspólnie z córką Barbarą Grabowską.

Jest coś takiego w książkach Kalicińskiej, co mnie dotyka bardzo głęboko i myślę, że chodzi tu przede wszystkim o związki miedzy kobietami. Rodzinne: matka-córka, babka-wnuczka, ale i takie bardziej codzienne: przyjaciółki, współpracownice,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy Joanne Rowling postanowiła napisać książkę dla dorosłych, jasne było, że stanie się ona bestsellerem w bardzo krótkim czasie. No bo kto nie przeczyta powieści autorki Harrego Pottera? Ja sama również sięgnęłam po Trafny wybór z czystej ciekawości, jak Rowling odnalazła się w roli autorki dla dorosłych i to jeszcze w książce która nie tylko nie ma nic wspólnego z magią ani fantastyka, a wręcz jest tak do bólu prawdziwa.

Pomimo krytyki polskich czytelników, że książka jest wulgarna, przesycona seksem, narkotykami, przemocą - to nie można powiedzieć, że nie opisuje społeczeństwa takiego, jakim jest naprawdę. Nie tylko angielskiego, ale myślę, że polskiego w jakimś sensie również. Rowling przedstawia obraz małego miasteczka Pagford, które wydawałby się wręcz idyllicznym miejscem do spokojnego życia, a zamiast tego okazuje się być gniazdem agresywnych nieudaczników, oszustów, postaci mających problemy psychiczne, a wszystko to podlane sosem powszechnej, choć skrzętnie ukrywanej homofobii i jak najbardziej jawnego snobizmu. Powieść rozpoczyna się od śmierci Barrego Faithbrothera, który był nie tylko wspaniałym ojcem i mężem ale także oddanym przyjacielem, nauczycielem z pasją, a do tego społecznikiem działającym w radzie gminy. Jego śmierć powoduje pustkę w sercach wielu ludzi, ale co ważniejsze dla powieści - tymczasowy wakat w radzie, o który zaczyna się walka pomiędzy mieszkańcami miasteczka.

J K Rowling zastosowała ciekawy wybieg w książce - pomimo, że opisuje świat dorosłych, to jednak w dużej mierze jest on widziany oczami nastolatków. I to nie nastolatków pokroju Harrego Pottera, tylko współczesnych młodych ludzi, których pełno na ulicach, czy blokowiskach. Takich, którzy palą papierosy czasem skręta, uprawiają seks w piwnicach, nazywają swoich rodziców starymi, a szkoła to dla nich głównie miejsce spotkań ze znajomymi. I wcale ich świat nie jest tak bardzo odmienny od świata dorosłych. Tyle samo nielubianych osób, nieporozumień, problemów i rozczarowań.

Książka jest na pewno interesująca, chociaż ktoś kto spodziewał się słodkiego świata bajkowego, będzie rozczarowany. Mnie osobiście zabrakło lekkości pióra, znanego z książek o małym czarodzieju. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy po prostu autorce zdecydowanie lepiej wychodzi pisanie książek dla dzieci. Jednak z ciekawością czekam na adaptacje telewizyjną powieści, która jak zapowiedziało BBC One będzie można oglądać już w 2014 roku

Kiedy Joanne Rowling postanowiła napisać książkę dla dorosłych, jasne było, że stanie się ona bestsellerem w bardzo krótkim czasie. No bo kto nie przeczyta powieści autorki Harrego Pottera? Ja sama również sięgnęłam po Trafny wybór z czystej ciekawości, jak Rowling odnalazła się w roli autorki dla dorosłych i to jeszcze w książce która nie tylko nie ma nic wspólnego z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Powieść została wydana w 1998 roku, tym samym, w którym Saramago otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W Polsce naprawdę głośno o jego prozie zrobiło się w 2008 r., kiedy do kin weszła hollywoodzka ekranizacja Miasta ślepców w reżyserii Fernando Meirellesa i ze znakomitą obsadą w głównych rolach: Julianne Moore, Mark Ruffalo, Dany Glover i Gael Garcia Bernal.

Miasto ślepców to bliżej nieokreślone miejsce, gdzie nagle i zupełnie bez żadnej przyczyny ludzie zaczynają tracić wzrok. Nie giną w mrokach ciemności, ale ich oczy zalewa olśniewająca biel. Biała choroba nie oszczędza nikogo, z wyjątkiem jednej osoby – żony lekarza okulisty (w filmie odtwórczynią tej roli jest rewelacyjna Julianne Moore). Kobieta z przerażeniem dowiaduje się pewnego poranka, że jej mąż został zarażony ślepotą od jednego ze swoich pacjentów. Jako wierna i kochająca żona postanawia trwać przy mężu, kiedy ten zostaje zamknięty z innymi ślepcami w starym szpitalu psychiatrycznym w ramach kwarantanny. Szpital, w miarę rozprzestrzeniania się choroby zapełniał się coraz bardziej niewidomymi ludźmi, aż do momentu, kiedy jest ich więcej niż dostępnych łóżek i pożywienia. Szpital zamienia się w swoistego rodzaju dżunglę, w której każdy za wszelką cenę stara się przetrwać. I jak się okazuje, jest to cena niezwykle wysoka – nie tylko w postaci złotych pierścionków i zegarków, ale przede wszystkiej własnej godności i moralności.

Społeczeństwo przedstawione w książce jest alegorią państwa totalitarnego, a sama biała choroba to przymykanie oczu na sprawy, które powinny ludzi obchodzić, ale z wygody lub ze strachu stają się dla nich niewidoczne. Nie wymyśliłam tego sama, ale przeczytałam w jakiejś recenzji i obawiam się, że młodszy czytelnik nie wychwyci tych niuansów. Bo ja, pomimo, że urodzona jeszcze w polskim komunizmie, już tego nie wychwyciłam. Wprawdzie nie ma nic nowego w takim zamaskowanym przedstawianiu historii, bo przecież ten sam zabieg w swoich książkach zastosował choćby Alber Camus w Dżumie, ale Saramago dodał do tego zupełną bezimienność bohaterów. Jest lekarz i żona lekarza, pierwszy ślepiec i żona pierwszego ślepca, zezowaty chłopiec, dziewczyna w ciemnych okularach i mężczyzna z przepaską na oku.Dzięki temu, z jednej strony bohaterowie książki to zawsze oni, ci inni, którzy dopuszczają się tak okropnych zachowań. Z drugiej jednak – brak imienia pozwala czytelnikowi łatwiej utożsamić daną postać fikcyjną z realnymi osobami ze swojego otoczenia. Może nawet z sobą samym…

Wszystko zależy od punktu widzenia, choć w tym przypadku raczej nie-widzenia. Na pewno jednak książka skłania do refleksji na temat tego, jak każdy z nas zachowałby się w podobnej sytuacji. Autorowi w doskonały sposób udało się pokazać, jak mam, ludziom, niewiele brakuje do zezwierzęcenia, a wszelkie normy moralne i kulturowe są kruchym, bo sztucznym tworem gotowym runąć niemal w każdym momencie. Epidemia białej choroby, która dotknęła 90% ludzi, doprowadziła do katastrowy społecznej w każdym jej aspekcie. Walcząc o przeżycie, ludzie robili takie rzeczy, które w innych warunkach byłyby niedopuszczalne. Choroba rozgrzeszała ich ze wszystkiego – kradzieży, gwałtów, zabijania, nie mówiąc już o najzwyklejszym zachowywaniu codziennej higieny, czy kultury zachowania względem innych. José Saramago w opisie postaci zmagających się ze ślepota był obrzydliwy w swojej dosłowności. Ktoś stwierdził, że książka śmierdzi – niemal przez cały czas czytelnik bombardowany jest opisami psującego się jedzenia, śmieci, brudu i walających się wszędzie ekskrementów oraz gnijących na ulicach zwłok ludzi i zwierząt. Jak mniemam, ta szczegółowość w opisie warunków, w jakich przyszło niewidomym egzystować, tylko uwypukla obraz tego, jak nisko upadli. Pytanie, które zadaje autor jest proste: czy Ty sam widzisz, w jakim gównie żyjesz?...7/10

Receznja opublikowana również na blogu www.zielonawalizka.blogspot.com

Powieść została wydana w 1998 roku, tym samym, w którym Saramago otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W Polsce naprawdę głośno o jego prozie zrobiło się w 2008 r., kiedy do kin weszła hollywoodzka ekranizacja Miasta ślepców w reżyserii Fernando Meirellesa i ze znakomitą obsadą w głównych rolach: Julianne Moore, Mark Ruffalo, Dany Glover i Gael Garcia Bernal.

Miasto ślepców to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Breakfast at Darcy’s to druga po From Notting Hill with Love… Actually powieść brytyjskiej pisarki Ali McNamara. Książkę zdecydowanie można zaliczyć do kategorii chick-lit, choć sama autorka woli określenie romantic novel – książek lekkich, łatwych i przyjemnych, skupiających się na perypetiach miłosnych i rozterkach życiowych głównej bohaterki. Bohaterki – bo zawsze w tego rodzaju literaturze postacią pierwszoplanową jest kobieta, a raczej kobietka, która z sierotki Marysi przeistacza się w Xenę, wojowniczą księżniczkę. Ok, trochę przesadziłam, ale umówmy się, że schemat tych powieści jest mniej więcej taki sam i zawsze niemiły lub trudny początek kończy się happy endem, a sama główna bohaterka z nieporadnej, czasem nieszczęśliwej dziewczynki, przekształca się w kobietę pewną siebie i pewną tego, czego chce oraz jak to osiągnąć.

O ile nie jestem wielka fanką tego typu książek w wydaniu polskim, to po angielskie sięgam chętnie(choć niezbyt często niestety) i to nie tylko w ramach ćwiczeń językowych. W przypadku Breakfast at Darcy’s, dodatkowym atutem było miejsce akcji – niewielka wyspa Tara, położona u wschodnich wybrzeży Irlandii. Irlandię kocham miłością równie wielką, co platoniczną, ponieważ nigdy nie miałam okazji osobiście przekonać się o uroku szmaragdowej wyspy (co mam nadzieję zmieni się jeszcze w tym roku). Niemniej jednak Irlandia ma dla mnie w sobie coś takiego o czym się marzy i do czego się tęskni, choć trudno to „coś” zdefiniować. Być może w moim przypadku zwyczajnie zbyt dużo nasłuchałam się szant o dzielnych chłopcach żeglujących ku Dublina bramom… Bez względu na przyczyny, z przyjemnością czytałam o małej irlandzkiej wysepce wystawianej bez przerwy na działanie nieprzychylnych sił natury, opuszczonej przez wszystkich, a mimo to spokojnej i cudownie pięknej. Ale opisy wyspy to w zasadzie wszystko, co naprawdę podobało mi się w tej książce.

Główna bohaterka – 28 letnia Darcy, to typ kobiety, z którą nigdy nie udałoby mi się zaprzyjaźnić. Przynajmniej nie w jej londyńskiej wersji z początku historii opowiedzianej w książce. Zakochana w metkach, drogich gadgetach, żyjąca w ciągłym strachu, że połamie sobie obcasy lub paznokcie. Kiedy dowiaduje się o śmierci swojej ciotki Molly, która była jej najbliższą i jedyną rodziną oraz o sporym spadku, który może odziedziczyć – jej tleniona blond główka rozjaśnia się cudowną myślą, że nareszcie będzie mogła spłacić swoje karty kredytowe. Urocza postać. Przez większość książki miałam ochotę wytargać ją za kudły. Infantylna, samolubna idiotka, szukająca księcia, który zajedzie lśniącą limuzyną pod jej okno jak Richard Gere w "Pretty Woman" i uratuje ją z opresji w postaci braku ciepłej wody w bojlerze. Pozostałe postacie w książce wydają się jakieś mdłe (może z wyjątkiem Roxi, najlepszej przyjaciółki Darcy), a sama fabuła dość przewidywalna. Niemniej tego właśnie oczekuje się od tego rodzaju książek prawda? Gdybym miała ochotę na coś cięższego lub bardziej wyrafinowanego sięgnęłabym po inny tytuł i innego autora. Wybrałam Breakfast at Darcy’s, ponieważ w czasie przerwy świątecznej miałam ochotę na coś, co mnie zrelaksuje i napełni śmieszną nadzieją, że wszystko jest możliwe, a miłość i tak jest najważniejsza. I ta książka swoje zdanie spełniła. Dlatego też mam mieszane uczucia względem niej. Przyznam szczerze, że pierwsza książka Ali McNamara podobała mi się dużo bardziej i być może oczekiwałam, ze jej druga powieść będzie o ile nie lepsza, to równie dobra co poprzednia. 6/10.

Recenzja opublikowana również na blogu http://zielonawalizka.blogspot.com/2012/01/ksiazkowa-niedziela-i.html

Breakfast at Darcy’s to druga po From Notting Hill with Love… Actually powieść brytyjskiej pisarki Ali McNamara. Książkę zdecydowanie można zaliczyć do kategorii chick-lit, choć sama autorka woli określenie romantic novel – książek lekkich, łatwych i przyjemnych, skupiających się na perypetiach miłosnych i rozterkach życiowych głównej bohaterki. Bohaterki – bo zawsze w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja pierwszy raz została opublikowana na blogu http://zielonawalizka.blogspot.com/2011/09/ja-diablica.html

Autorka - Katarzyna Berenika Miszczuk - to zaledwie 23-letnia studentka wydziału medycznego, która ma na swoim koncie już cztery wydane powieści. Przyznaję to z nieukrywaną zazdrością. Nie znam innych książek jej autorstwa, ale jeśli napisane są w podobnym stylu, to mają szansę stać się bestsellerami. O ile nastolatkom będzie chciało się wydać kieszonkowe na książki. Dlaczego nastolatkom? Bo to właśnie nastolatkowie są grupą docelową powieści, chociaż nie powiem – przed dwa dni, bo tyle właśnie zajęło mi przeczytanie Diablicy, miałam niemały ubaw i całkiem przyjemnie spędziłam czas czytając o perypetiach głównej bohaterki, chociaż nastolatką nie jestem już od dziesięciu lat.

Bohaterka, dwudziestoletnia Wiktoria, to całkiem zwyczajna (może tylko ładniejsza niż przeciętnie) studentka z Warszawy, która trochę niespodziewanie i na pewno przedwcześnie umiera zadźgana nożem w parku, przez podejrzanego typka, który wypatrzył ją wcześniej w barze. Po śmierci trafia do piekielnego Urzędu, gdzie otrzymuje niezwykłą propozycję objęcia stanowiska diablicy, której zadaniem jest zachęcenie jak największej liczby świeżych duszyczek do wybrania Piekła, a nie Nieba na Targu. Tak, tak – to my osobiście decydujemy, w którą stronę się udajemy po śmierci. Wiktoria jako początkująca diablica radzi sobie całkiem nieźle, choć nie potrafi zupełnie odciąć się od swojego ziemskiego życia, w którym obok nadopiekuńczego brata Marka i lekko szurniętej przyjaciółki Zuzy jest jej wielka, skrywana miłość – Piotruś. Przez całą książkę Wiktoria biega za Piotrkiem, a za Wiktorią z kolei ugania się zabójczo przystojny upadły anioł Beleth. W tym wszystkim nie brakuje irytującej postaci z manią wielkości i przerośniętymi ambicjami – w tej roli diabeł Azazel, pięknej i władczej kobiety – Kleopatry, no i oczywiście kota –Behemota (a jakże!). Wszyscy przeżywają przygody rodem z Jamesa Bonda, tylko zamiast strzelać do siebie z pistoletów, okładają się płonącymi mieczami.

Po przeczytaniu książki mam mieszane uczucia. Z jednej strony, czytając ją naprawdę świetnie się bawiłam. Lekki i pełen humoru język oraz wartka akcja niezwykłe wciągają czytelnika. Nie jest to literatura wysokiego lotu, więc jeśli ktoś ma ochotę na odprężającą rozrywkę, w stu procentach mogę mu polecić Diablicę. Z drugiej jednak strony… Dawno temu ,chyba jakieś 12 lat wstecz, miałam okazję rozmawiać z panią Natalią Usenko o tym, co najczęściej staje się tematem opowiadań pisanych przez dorastające panienki (jaką sama wtedy byłam). Pamiętam, że skarżyła się wręcz na zalew opowiadań o pięknych aniołach i innych postaciach nadprzyrodzonych, które zakochują się w śmiertelniczce, zstępują na ziemię i dalej niemal jak w harlequinie. Czytając „Ja, Diablica”, nie mogłam odgonić się od tego wspomnienia. Już od kilku lat dzięki Stephenie Meyer i jej "Twlight Saga" przeżywamy istny potop książek o miłości zwykłej dziewczyny i wampira. Zwykłej dziewczyny i wilkołaka. Zwykłej dziewczyny i anioła. Dziewczyny, która wydaję się być zwykła, ale jednak jest niezwykła, bo posiada moce, o których wcześniej nie miała pojęcia i wampira. I tak bez końca. Są to książki, po które sięgamy z przyjemnością, a przynajmniej ja sięgam z przyjemnością, czytam z wypiekami na twarzy, ale… po skończeniu wiem na pewno, że do niej już nigdy nie wrócę. Owszem, kiedy pokaże się kolejna część, na pewną po nią sięgnę i z chęcią przeczytam o dalszych losach głównej bohaterki, ale zrobię to tylko raz. I nie dlatego, że książka jest zła – wręcz przeciwnie, jest świetna jako chwilowa rozrywka, ale tylko jako taka. Nie wnosi niczego nowego do spojrzenia na świat, nie działa na moją wrażliwość i nie pozostaje w pamięci dłużej niż kilka tygodni. Ot przyjemne czytadełko.

Recenzja pierwszy raz została opublikowana na blogu http://zielonawalizka.blogspot.com/2011/09/ja-diablica.html

Autorka - Katarzyna Berenika Miszczuk - to zaledwie 23-letnia studentka wydziału medycznego, która ma na swoim koncie już cztery wydane powieści. Przyznaję to z nieukrywaną zazdrością. Nie znam innych książek jej autorstwa, ale jeśli napisane są w podobnym stylu,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka "przesłuchana" i dużym jej plusem było słuchanie interpretacji autorki, będącej jednocześnie świetną aktorką. Mieszane uczucia, bo nie mogę się zdecydować czy miałam do czynienia z grafomanią, czy z kawałkiem ciekawej literatury. Książka pokazująca zagmatwaną, ale bardzo realną rzeczywistość. Genialne dialogi, sama mogła(by)m takie prowadzić ze swoją mamą lub przyjaciółką.

Książka "przesłuchana" i dużym jej plusem było słuchanie interpretacji autorki, będącej jednocześnie świetną aktorką. Mieszane uczucia, bo nie mogę się zdecydować czy miałam do czynienia z grafomanią, czy z kawałkiem ciekawej literatury. Książka pokazująca zagmatwaną, ale bardzo realną rzeczywistość. Genialne dialogi, sama mogła(by)m takie prowadzić ze swoją mamą lub...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Typowo kobiece czytadełko dla fanek kinowych komedii romantycznych w stylu "Notting Hill" i "Dziennik Bridget Jones". Przewidywale zakończnie nie odbiera książce uroku, a nawet sprawia, że tym chętniej się ją czyta. W sam raz na leniwe wieczory, kiedy mamy ochotę uwierzyć, że życie każdej z nas momentami stanowi fabułę filmu z happy endem.

Typowo kobiece czytadełko dla fanek kinowych komedii romantycznych w stylu "Notting Hill" i "Dziennik Bridget Jones". Przewidywale zakończnie nie odbiera książce uroku, a nawet sprawia, że tym chętniej się ją czyta. W sam raz na leniwe wieczory, kiedy mamy ochotę uwierzyć, że życie każdej z nas momentami stanowi fabułę filmu z happy endem.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to