Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Lekka, przyjemna i zdecydowanie zbyt szybko czytająca się lektura. Książka w sam raz na jesienne, deszczowe wieczory przy kubku gorącej herbaty z cytryną i imbirem.

Lekka, przyjemna i zdecydowanie zbyt szybko czytająca się lektura. Książka w sam raz na jesienne, deszczowe wieczory przy kubku gorącej herbaty z cytryną i imbirem.

Pokaż mimo to


Na półkach:


Okładka książki Illuminae. Illuminae Folder_01 Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 8,2
Illuminae. Ill... Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach:

Trochę niestandardowa, można nawet powiedzieć, że innowacyjna forma książki sprawiła, iż czytało się ją niezwykle szybko i przyjemnie, czując narastające napięcie. Niestety rozczarowało mnie zakończenie, bo moim zdaniem nie wszystko trzyma się tam do końca przysłowiowej kupy oraz po poprzedzających końcówkę wydarzeniach, spodziewałam się większej dramaturgii na zakończenie. Mimo wszystko książka jest godna polecenia, np. na jeden z jesiennych wieczorów ;)

Trochę niestandardowa, można nawet powiedzieć, że innowacyjna forma książki sprawiła, iż czytało się ją niezwykle szybko i przyjemnie, czując narastające napięcie. Niestety rozczarowało mnie zakończenie, bo moim zdaniem nie wszystko trzyma się tam do końca przysłowiowej kupy oraz po poprzedzających końcówkę wydarzeniach, spodziewałam się większej dramaturgii na zakończenie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

The best conversation ever! Sweet chitchat between Sara and Desmund :)
I stood, fed up with his churlishness and insults.
“Listen here, Lestat, you are no charmer yourself.”
“Lestat?” His eyes widened and he jumped up, sputtering.
“Did you just compare me to a vampire – a fictional vampire?”

The best conversation ever! Sweet chitchat between Sara and Desmund :)
I stood, fed up with his churlishness and insults.
“Listen here, Lestat, you are no charmer yourself.”
“Lestat?” His eyes widened and he jumped up, sputtering.
“Did you just compare me to a vampire – a fictional vampire?”

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W swoim dorobku czytelniczym z wieloma rzeczami się zetknęłam – wiedźmy, wampiry, wilkołaki, krasnoludy, elfy, niziołki, drowy itp. – więc nie lada wyzwanie sprawia mi znalezienie książek, które będą miały w sobie nutkę innowacyjności, swoisty powiew świeżości; dlatego też niezmiernie się cieszę i ekscytuję, za każdym razem, gdy znajdę taką perełkę wśród tysiąca dostępnych pozycji. Ostatnio takie zawirowanie emocjonalne zapewniła mi „Grobowa Wiedźma” autorstwa Kalayna Price1, którą zdecydowanie mogę zaliczyć do elitarnego grona dzieł, wprawiających czytelnika w błogi stan upojenia.

Na samym początku muszę wystosować ostrzeżenie do osób, które natrafiły na tę recenzję - jeżeli masz problem ze zbyt pochwalnymi tekstami, gloryfikujące słownictwo przyprawia cie o ból głowy i nie jesteś w stanie znieść krzty przesadyzmu, to pomiń poniższy tekst i od razu przejdź do oceny książki, gdyż to co czeka na ciebie poniżej może przynieść uszczerbek na twoim zdrowiu, a tego wolelibyśmy uniknąć. Mając za sobą tę drobną kwestię formalną, pozwolę sobie zacytować niejakiego Khan'a2 - "Shall we begin?".

Życie Alex Craft nie należy do nudnych; jako grobowa wiedźma może rozmawiać ze zmarłymi, co już samo w sobie jest wyczerpujące, do tego rachunki raczej nie znikną w magiczny sposób, dlatego też Alex dwoi się i troi biegając po mieście jako prywatny detektyw, a w między czasie pomaga policji w rozwiązywaniu spraw - nie to żeby było to jakoś mocno opłacalne zajęcie. Już na samym początku zaznajamiamy się z niezwykłą wręcz tendencją głównej bohaterki do wpadania w tarapaty (myślę, że w tej kwestii spokojnie może stawać w szranki z Atticus'em3 czy też z Mercy4 ). Alex dostaję nowe zlecenie, a mianowicie musi rozwikłać sprawę morderstwa. Nie jest to nic z czym nasza bohaterka nie miała wcześniej do czynienia, jak zwykle swoje działania rozpoczyna od przywołania cienia, ale kto by pomyślał, że ten, jak nigdy, ją zaatakuje, a opuszczając posterunek sama ledwie nie padnie ofiarą zamachu?

Kalayna Price przygotowała dla czytelnika dużą dawkę emocji, akcja pędzi niczym sportowy samochód po drodze, a my siedzimy na miejscu pasażera i próbujemy nadążyć nad zmieniającym się krajobrazem. W przypadku tej książki nie może być w ogóle mowy o nudzie, autorka zasypuję nas coraz to nowszymi zagadkami do rozwiązania i zmusza tym samym do intensywnego myślenia - w głowie pojawiają się nurtujące pytania: kto, co, po co, na co, dlaczego - a najważniejsze jest to, że nieważne jak mocno by się starało poruszać szarymi komórkami, to dopóki autorka nie chciała, żeby czytelnik dowiedział się o czymś, to nie było szans na odkrycie tego - bynajmniej w moim przypadku tak było, gdyż obrót akcji niekiedy był tak szybki i zaskakujący, że niemal można było wypaść z fotela, podczas tej szalonej jazdy bez trzymanki.

Wielkim atutem tej książki jest wykreowany przez Price świat i bohaterowie go zamieszkujący. Alex Craft wprost niemożna nie lubić, jest to kobieta konsekwentna w swoich dążeniach, mająca swoje własne zdanie, gotowa na wszystko, by ratować bliskie jej sercu osoby, niekiedy również uparta i irytująca swoim zachowanie, ale tylko 'detektywa' Falin'a Andrews'a. Jeśli już napomknęłam o tym przystojniaku, to muszę dodać, że wpasowuje się on idealnie w mój ulubiony typ bohatera - ach ta stanowczość i pewność siebie.

Zachwalając to dzieło nie mogę nie wspomnieć o świetnie napisanych dialogach. Autorka "Grobowej Wiedźmy" zdecydowanie zgłębiła tajemnice dobrze wyważonego humoru, przez co między innymi zaskarbiła sobie moją sympatię.

Na koniec pragnę gorąco polecić tę wyśmienitą książkę czytelnikom spragnionym wrażeń, lubującym się w rozwiązywaniu zagadek, niemającym nic przeciwko dawce humoru i szczypcie elektryzującego napięcia między bohaterami.
____________

1- Nie mam bladego pojęcia jak odmienić jej imię, więc tego nie robię ;)
2- Dla mniej wtajemniczonych jest to bohater filmu “Star Trek: Into The Darkness”
3 - Atticus O'Sullivan (Kroniki Żelaznego Druida)
4 - Mercedes Thompson (Seria o Mercy Thompson)

W swoim dorobku czytelniczym z wieloma rzeczami się zetknęłam – wiedźmy, wampiry, wilkołaki, krasnoludy, elfy, niziołki, drowy itp. – więc nie lada wyzwanie sprawia mi znalezienie książek, które będą miały w sobie nutkę innowacyjności, swoisty powiew świeżości; dlatego też niezmiernie się cieszę i ekscytuję, za każdym razem, gdy znajdę taką perełkę wśród tysiąca dostępnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Awantura z parasolką, czyli dzień z życia Alexi Tarabotti.

Gail Carriger albo jak kto woli Tofa Borregaard(pseudonim) urodziła się w Bolinas w Kalifornii i jest znaną pisarką, autorką powieści w dobie steampunk’u, której debiut literacki zyskał miano bestsellera. „Bezduszna” od dnia swojej premiery w 2009, z roku na rok zdobywa coraz to większą rzeszę fanów na całym świecie, co poskutkowało tym, iż również moje serce zostało skradzione w momencie, kiedy sięgnęłam po tę fenomenalną powieść fantasy.

Alexia Tarabotti to 26-letnia pół-włoszka, stara panna, a w dodatku nadludzka, czyli istota bez duszy, której dotyk działa jak antidotum na nadprzyrodzoność. Przyznacie mi chyba rację, że z takiego połączenia mogła wyjść tylko mieszanka wybuchowa; Panna Tarabotti to istny wulkan – silna, twarda, z bardzo ciętym językiem – o czym niejednokrotnie nie omieszkał się przekonać lord Maccon – i nieprawdopodobnym szczęściem do pakowania się w kłopoty – brzmi interesująco ? a to tylko kilka cech charakteryzujących Alexię Tarabotti.

Już na samym początku powieści główna bohaterka popada w niemałe tarapaty, oczywiście nie ze swojej winy, bo w końcu to wampir był nie wychowany i bezceremonialnie chciał, bez zgody samej zainteresowanej, ugryźć ją w szyję, a dla damy o „słabych nerwach”, jaką niewątpliwie jest Alexia, tego było już za wiele, więc postanowiła nauczyć delikwenta kilku małych zasad etykiety za pomocą swojej niezawodnej parasolki - oczywiście dla dobra ogółu - a że skończyło się trupem na dywanie, to już nie wina biednej panny Tarabotii. I tak o to, po małym wypadku z parasolką w roli głównej, nasza 26-letnia bohaterka wciągnęła się w nie lada kabałę, która wywołał niemałą lawinę w życiu samej Alexi, jak i nie tylko…

Dawno nie czytałam książki, która wciągnęła mnie w tak dużym stopniu jak „Bezduszna”, wprost nie mogłam się od niej oderwać – jak zasiadłam do lektury, to już od niej nie wstałam, dopóki nie przeczytałam ostatniego słowa. Duża zasługa w tym oczywiście pani Carriger, która śmiało może uchodzić za nową, bardziej „otwartą” wersję Jane Austen.

Gail Carriger ma niesamowity styl, znany tylko genialnym pisarzom – czytając jej połączenie epoki wiktoriańskiej z stampunk’iem, czułam jakbym sama znalazła się w tamtym czasach, tym pięknym Londynie, gdzie na każdym kroku można zobaczyć wynalazki zapierające dech w piersiach.

Świat stworzony przez autorkę przyciąga jak magnes, od którego nie sposób się oderwać, gdyż jest tak wspaniały i piękny w całym swoim jestestwie. Tym, co niezmiernie mnie cieszy jest fakt, że mimo iż wampiry , wilkołaki oraz duchy niejednokrotnie pojawiały w różnych książkach, to „Bezduszna” jest jedyna w swoim rodzaju – czytając nie ma się ciągłego wrażenia, że to już było i robi się nudne. Ten barwny świat oczywiście nie byłby taki niesamowity bez świetnych opisów, którymi czaruje nas Gail Carrager w każdej możliwej chwili.

Fabuła „Bezdusznej” nawet przez sekundę nie wydaje się naciągana i bezsensowna; wszystkie elementy historii, z biegiem czasu, układają się na właściwym miejscu i niejednokrotnie potrafią zaskoczyć, a nawet rozbawić. Tajemnice i dreszcz emocji niemal na każdym kroku czekają na czytelnika, przez co książkę czyta się jeszcze szybciej, bo każdy chcę już poznać rozwiązanie zagadek. Ta powieść nie byłaby taka świetna bez dozy komizmu i humoru, który najlepiej uwidacznia się w dialogach głównych bohaterów, które zresztą są doskonale napisane przez autorkę.

„Bezduszna” to nie tylko intrygująca fabuła, to także romans, którego napięcie w pewnych chwilach sięga zenitu. Pragnę jednak uspokoić niektórych czytelników, że wątek miłosny nie stoi na pierwszym planie, raczej wszystko jest wyrównane, pomiędzy akcją a romansem. Oczywiście perypetie miłosne swoją wielkość zawdzięczają bohaterom, których charaktery są co najmniej interesujące; Ona(Alexia) –wyzwolona, uparta, dociekliwa, on(Lord Maccon) – władczy, porywczy, nieco gburowaty.

Bohaterowie książki to jeden z jej wielkich atutów. Oprócz dwójki głównych postaci na uwagę zasługują również pozostałe, m.in. Lord Akeldama – przyjaciel Alexi, wampir o dość ekstrawaganckim guście, profesor Lyall – beta angielskiej watahy, inteligenty i szarmancki, Ivy – najlepsza przyjaciółka panny Tarabotti o okropnym upodobaniu do koszmarnych kapeluszy, których widok razi oczy wszystkich dookoła, no i jest jeszcze rodzinna Alexi – matka, ojczym i dwie siostry – która przyprawia bohaterkę o niemały ból głowy.

„Bezduszna” to książka warta polecenia każdemu - molom książkowym, miłośnikom fantastyki czy fanom romansów. Mnie osobiście perypetie Alexi Tarabotti niezwykle wciągnęły i jeszcze przez długi czas nie będę mogła o nich zapomnieć, jeśli w ogóle kiedyś zapomnę. Na koniec pozostaje mi tylko życzyć Wam, by „Bezduszna” – jeśli zdecydujecie się po nią sięgnąć - okazała się tak owocną lekturą dla Was, jaką była dla mnie.

Ocena: 10/10

Awantura z parasolką, czyli dzień z życia Alexi Tarabotti.

Gail Carriger albo jak kto woli Tofa Borregaard(pseudonim) urodziła się w Bolinas w Kalifornii i jest znaną pisarką, autorką powieści w dobie steampunk’u, której debiut literacki zyskał miano bestsellera. „Bezduszna” od dnia swojej premiery w 2009, z roku na rok zdobywa coraz to większą rzeszę fanów na całym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Rzeczy są nigdzie, albo gdzieś”

Sarah Silverwood to brytyjska pisarka, której czytelnicy na całym świecie zawdzięczają powstanie niezwykłej książki, jaką niewątpliwie jest „Proroctwo Wygnanych Magów” – opowieść o równoległych światach i chłopcu, od którego zależy, jak będzie wyglądać przyszłość – świat czeka zniszczenie czy może jest jeszcze jakaś nadzieja?

Finemere Tingewick Smith ma szesnaście lat i wiedzie dość ciekawe życie, choć pełne tajemnic, a największą z nich jest on sam – skąd pochodzi, kim są jego rodzicie i czemu go porzucili. Fin od bardzo dawna czeka na tych kilka odpowiedzi i wydaje się, że nareszcie los się do niego uśmiechnął, ale czy za łut szczęścia można uznać morderstwo sędziego Browna, opiekuna chłopca, tuż po tym jak wyznał Finowi prawdę ? Od tego momentu życie Finemere nie będzie już takie, jak dawniej. Teraz przed chłopcem stoi wielkie wyzwanie – tylko czy jemu podoła ?

Dalszy ciąg na:
http://paranormalbooks.pl/2011/09/11/recenzja-proroctwo-wygnanych-magow/

„Rzeczy są nigdzie, albo gdzieś”

Sarah Silverwood to brytyjska pisarka, której czytelnicy na całym świecie zawdzięczają powstanie niezwykłej książki, jaką niewątpliwie jest „Proroctwo Wygnanych Magów” – opowieść o równoległych światach i chłopcu, od którego zależy, jak będzie wyglądać przyszłość – świat czeka zniszczenie czy może jest jeszcze jakaś nadzieja?

Finemere...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy kiedykolwiek dopadła Was taka niemoc, że nie mogliście napisać jednego zdania ? Czy kiedykolwiek byliście pod tak wielkim wrażeniem, że wydawało się Wam, że żadne słowo nie odda tego, co czujecie ? Jeśli Wasza odpowiedź jest twierdząca, to wiecie, co zawsze odczuwam po przeczytaniu każdej książki z serii Dary Anioła pióra Cassandry Clare. Kiedy skończyłam czytać "Miasto Upadłych Aniołów", nie wiedziałam, co ze sobą zrobić - nie chciało mi się pić, jeść, spać; chciałam tylko czytać dalej, lecz nie mogłam, bo nie było już czego czytać.

Wraz z najnowszym dziełem wspaniałej pisarki, którą niewątpliwie jest Cassandra Clare, czytelnicy na całym świecie przenieśli się z powrotem do magicznego świata Nocnych Łowców, świata innego niż wszystkie, gdzie nieodzownie miesza się miłość z nienawiścią, radość ze smutkiem, szczęście z rozpaczą...

Krwawa wojna się skończyła, zło zostało zniszczone, a zagrożenie zażegnane. Świat jest bezpieczny, bowiem zapanował pokój między Nocnymi Łowcami i Podziemnymi. Nastoletnia Clary nareszcie może wrócić do domu i cieszyć się nowym życiem ze swoim chłopakiem - Jace'm i paczką wiernych przyjaciół. Wszystko zaczyna się układać - Clary rozpoczyna szkolenie Nocnego Łowcy, spędza miłe chwile z Jace'm, Alec wyjechał na błogie wakacje z Magnus'em, a Simon umawia się z dwiema pięknymi dziewczynami - Izzy i Maią, które nie mają zielonego pojęcia o tym, co wyprawia Chodzący za dnia. Wydaje się, że zło zniknęło na zawsze, że nic nie zburzy tej harmonii i szczęścia, jednak owa sielanka nie może trwać wiecznie. Ktoś chce zniszczyć panujący spokój; Nowym Jorkiem wstrząsa fala zabójstw, których ofiarami padają byli członkowie Kręgu Valentine, Jace odsuwa się od Clary z niewiadomych jej powodów, w mieście pojawia się starożytna wampirzyca Camille (niektórym dobrze znana z Diabelskich/Piekielnych Maszyn),a Simon zostaje uwikłany w sieć tajemniczych intryg.

Książki Cassie są niezwykle wciągające, trzymają czytelnika w napięciu do ostatniej strony, linijki, wyrazu. "Miasto Upadłych Aniołów" i reszta dzieł pani Clare to jedne z najlepszych książek dla młodzieży (i nie tylko - mam 18 lat) na całym świecie. Ich czytaniu nieodłącznie towarzyszy doza silnych emocji, które sprawiają, że czytelnik zatraca się w pięknej historii, magicznych opisach, nietuzinkowych bohaterach.

"Miasto Upadłych Aniołów" jest książką niezwykłą pod wieloma względami, więc nic dziwnego, że będę słodzić na każdym kroku i mam nadzieję, że wybaczycie mi tę cukierkowość, albowiem inaczej nie umiem pisać o Darach Anioła.

Na samym początku muszę napisać o tym, że książka dzieli się na dwie części, a każdą z nich poprzedza fantastyczny cytat, idealnie dobrany do treści danego fragmentu opowieści o Nocnych Łowcach, wampirach, wilkołakach i innych nadnaturalnych stworzeniach. Mi osobiście bardzo podoba się drugi z zamieszczonych cytatów - jest w nim coś, co mnie głęboko ujęło i sprawiło, że nie mogę o nim zapomnieć.

"Nic nie jest za darmo. Za wszystko trzeba zapłacić. Za każdą korzyść płaci się inną rzeczą. Za każda życie - śmiercią. Nawet za twą muzykę, o której tyle słyszeliśmy, trzeba było zapłacić. Zapłatą za tę muzykę była twoja żona. Piekło jest teraz zadowolone."

Pierwsza z owych części jest, tak jakby, wprowadzaniem, które ma zaznajomić z obecną sytuacją czytelnika, natomiast druga z nich to prawdziwa, dynamiczna akcja, która wciąga i pędzi niczym huragan. Uważam, że nikt nie może narzekać na to, że książka jest nudna, że nic ciekawego się nie dzieje. Pani Clare stworzyła bardzo interesującą i intrygującą historię, która zaskakuje czytelnika na każdym kroku. "MUA" dostarcza miłośnikom książek silnych wrażeń i budzi niesamowite emocje, bowiem panujące napięcie w książce jest ogromne. Rzeczą za którą można zarówno kochać, jak i nienawidzić Cassandrę Clare jest to, że pisarka najpierw nakręca czytelnika, potęgując cały czas napięcie, by następnie przerwać wszystko w najbardziej oczekiwanym przez niego momencie i przejść do kolejnej sprawy, a dopiero później wrócić do tego, co zaczęła wcześniej. Nie inaczej jest w "Mieście Upadłych Aniołów", czego najlepszym przykładem jest samo zakończenie powieści, które doprowadza mnie niemal do szaleństwa, ponieważ na następną część muszę czekać kolejny rok. Punktem rozpoznawczym całej serii Cassie jest niesamowity humor, który wywołuje śmiech, a nawet doprowadza do łez. W najnowszej części DA znów możemy podziwiać sarkazm i ironię Jace, czytać rewelacyjne dialogi bohaterów i być świadkiem przezabawnych scen.

Bohaterowie Darów Anioła są postaciami złożonymi, dobrze dopracowanymi przez autorkę. Każdy z nich czymś się wyróżnia, jednych lubimy bardziej od innych. Nie ulega wątpliwości, że bohaterowie książek Cassandry Clare budzą różnorodne, czasem skrajne uczucia - od miłości i tolerancji po wstręt i nienawiść. Nie są to postacie, które przechodzą niezauważone, gdyż każdy z nich pozostawia coś po sobie, coś za co je uwielbiamy albo nie znosimy. Najbardziej lubianym przeze mnie bohaterem serii jest oczywiście Jace Wayland, jak ktoś woli Herondale. Kocham tę postać przede wszystkim ze względu na jego specyficzny styl bycia, który podziwiam na każdym kroku. Jace jest bardzo, ale to bardzo złożonym bohaterem, co doskonale widać w najnowszej powieści Clare. Postacią, której wręcz nie mogłabym nie polubić jest Clary - w końcu przez pierwsze trzy tomu, to właśnie wokół niej kręciła się cała akcja, co pozwoliło mi bardzo dobrze poznać jej wady, jak i zalety. Uważam, że w "Mieście Upadłych Aniołów" panna Fray nadal ewoluuje, moim zdaniem zmienia się na lepsze, bowiem nie jest to już ta sama, poniekąd ciamajdowata dziewczyna; Clary staje się Nocnym Łowcom z krwi i kości, a jej charakter nabiera ostrości. Jednak największą przemianę przeszedł Simon, którego nawet polubiłam. Oczywiście owa metamorfoza ma duże powiązanie z jego transformacją w wampira oraz naznaczeniem go przez Clary znakiem Kaina. Nigdy nie przypuszczałam, że z szarego Simona zrobi się taki wielki amant. Drugie oblicze odkrywa również przed nami Izzy, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie pod koniec książki. Niestety nie było mi dane zbyt długo podziwiać w akcji Magnus'a i Alec'a, albowiem ci fantastyczni bohaterowie pojawiają się dopiero w połowie książki. Mimo że krótko śledziłam poczynania tej dwójki, doskonale mogłam zaobserwować łączące ich uczucie, które jest mocne i prawdziwe. Muszę przyznać, że byłam mocno zaskoczona zachowaniem młodego Lightwood'a, bowiem nie spodziewałam się tego po nim - oczywiście była to miła niespodzianka, której Wam nie zdradzę. Na koniec moich refeksji na temat bohaterów napiszę tylko, że jak nie lubiłam Jocelyn, tak nadal jej nie lubię i wątpię, żeby mój stosunek do niej uległ zmianie w kolejnych częściach.

Teraz kilka słów o języku i wydaniu "MUA". Książki Cassie charakteryzuje wspaniały, perfekcyjny, niezwykle barwny styl i język; jej powieści czyta się szybko i przyjemnie. Pani Clare jest dla mnie jedną z najlepszych pisarek książek młodzieżowych, bowiem potrafi stworzyć wciągający i piękny świat, który czaruje mnogością fantastycznych opisów, świetnymi partiami dialogowymi. "Miasto Upadłych Aniołów" nie różni się na tym polu od innych dzieł Cassandry Clare, gdyż książkę tą czyta się w zawrotnym tempie, spijając każde słowo autorki. Dzięki zastosowaniu narracji trzecioosobowej lepiej poznajemy bohaterów oraz mamy większą wiedzę o świecie wykreowanym przez Cassie Clare. Według mnie ta 3.os. narracja sprawia, że książkę czyta się jeszcze lepiej. Niestety tak wielu komplementów nie mogę posłać w stronę wydawnictwa. Okładka książki jest paskudna, odpycha potencjalnego czytelnika. Facet z grafiki to podobno Simon, ale w takim razie gdzie zniknął Znak Kaina ? Gdy patrzę na tę okładkę, zastanawiam się czy przypadkiem nie zrobił jej jakiś amator, bo jak wytłumaczyć ten zmiażdżony palec oraz minę człowieka, który ma problemy żołądkowe ? Wiem, że grafika książki nie jest najważniejsza, ale wydawnictwo mogło się bardziej postarać i zrobić przynajmniej grzbiet książki taki jak należy, a nie "MUA" nijak nie pasuje do poprzednich części. Na słowa krytyki zasługuje również tłumacz, bowiem o pomstę do nieba woła odmiana imienia Jace - nie będę dawać przykładów, bo moja klawiatura tego po prostu nie wytrzyma.

Jako wielka fanka Darów Anioła i twórczość Cassandry Clare zachęcam wszystkich czytelników do sięgnięcia po to unikatowe dzieło jakim jest "Miasto Upadłych Aniołów". Jest to książka naprawdę niezwykła i mimo że nie podobało mi się to, w jaki sposób zakończyła opowieść pani Clare, "MUA" zasługuję na same najwyższe noty.

Ocena: 10/10 - szczerze powiedziawszy dla tej książki, jak i całej serii nie ma odpowiedniej skali ocen, ale niezależnie jaką bym wybrała, to zawsze byłaby to najwyższa możliwa nota.

Czy kiedykolwiek dopadła Was taka niemoc, że nie mogliście napisać jednego zdania ? Czy kiedykolwiek byliście pod tak wielkim wrażeniem, że wydawało się Wam, że żadne słowo nie odda tego, co czujecie ? Jeśli Wasza odpowiedź jest twierdząca, to wiecie, co zawsze odczuwam po przeczytaniu każdej książki z serii Dary Anioła pióra Cassandry Clare. Kiedy skończyłam czytać "Miasto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Stereotyp to uproszczony obraz rzeczywistości, odnoszący się do grup społecznych, pojedynczych osób, danych sytuacji, funkcjonujący w świadomości społeczeństwa, dzięki wielokrotnemu powtarzaniu. Polacy dobrze znają to pojęcie, czego dowodem jest chociażby ich niechęć do Żydów. W związku z tym zjawiskiem nasuwa się pytanie: czy można uogólnić wszystko do jednej rzeczy ? Przecież ludzie różnią się od siebie i przykładowo nie każdy Polak to złodziej czy pijak. S.A. Swann pisząc "Wilczy Amulet" pokazał, że stereotypy nie odzwierciedlają prawdziwego obrazu rzeczywistości, więc nie można ich traktować do końca serio, jak to niektórzy mają w zwyczaju. Mogłoby się wydawać, że tylko literatura z wysokiej półki może coś przekazać, czegoś ludzi nauczyć, ale nie jest to prawdą, na co dowodem jest dzieło pana Swann’a, które mimo swej lekkości i gatunku, skłania czasem człowieka do myślenia i refleksji.

Rok 1353, Mazowsze. Zakon krzyżacki nie zapomniał o swoich niewolnikach, którzy postanowili zacząć życie z dala od swoich panów. Grupa wolfjegrów, w tym brat Josef, ściga bestię, która sieje zło i niszczy okoliczne wioski. Już wkrótce dojdzie do spotkania obu stron, które pokaże kto ma przewagę i zapoczątkuje ciąg zdarzeń, których czytelnik będzie naocznym świadkiem.

"Wilczy Amulet" to zdecydowanie lepsza z części dylogii S.A. Swann'a. W nowszym dziele tego pisarza zabrakło chaosu i niepotrzebnego nieładu, jaki panował w poprzedniej książce - od początku wiedziałam wszystko, nie musiałam niczego się domyślać, kombinować i co najważniejsze nic mnie nie nudziło, bowiem historia Marii całkowicie mnie pochłonęła od pierwszej strony. O dziwo, ucieszyłam się, że historia w "Wilczym Amulecie" nie dotyczy Lilli, tylko kogoś innego, gdyż zazwyczaj lubię czytać serię o jednym bohaterze, a nie cykl książek, w którym każda część jest o kimś innym. Myślę, że to duża zasługa autora, który pokazał mi, że potrafi więcej i jak chce, to umie stworzyć książkę niemal doskonałą. Na pewno, to też duża zasługa samej bohaterki, która jest skromna, dobra i nieświadoma swojego pochodzenia.

Akcja w "Wilczym Amulecie" jest logiczna i wartka; widać, że Swann najpierw przemyślał sobie wszystko dokładnie, a dopiero później przelał to na papier - może wyciągnął jakieś wnioski z "Wilczego Miotu". Tę część dylogii czyta się w zawrotnym tempie, myślę, że to zasługa ciekawych opisów i wątku romansowego, który nie odpycha czytelnika, a wręcz odwrotnie - jest to duży plus tego dzieła, oczywiście moim zdaniem. Osoby, które narzekały na niekiedy obrzydliwe opisy w pierwszej części, powinny się ucieszyć, gdyż w "Wilczym Amulecie" jest znacznie mniej takowych. Warto napisać, że historia Polski została zepchnięta na jeszcze dalszy plan, niż to miało miejsce w "Wilczym Miocie" i akurat w tym dziele(uwielbiam historię!) jest to dobre posunięcie, albowiem w pierwszej części było to powodem chaotyczności.

Zdecydowanie podoba mi się w tej książce narracja, a dokładnie to, że możemy poznać dane wydarzenie z kilku perspektyw, a nie tylko jednej, dzięki czemu mamy lepszy obraz sytuacji. Po raz kolejny Swann zastosował retrospekcje, z czego się bardzo ucieszyłam, bowiem są to bardzo ciekawe fragmenty powieści. Równie fajne jest to, że poznajemy myśli poszczególnych postaci, w ten sposób zgłębiając ich istotę, co umożliwia wyrobienie sobie odpowiedniego zdania na ich temat. Książka podzielona jest na trzy części, a rozdziały oznaczone są cyframi rzymskimi. Koniecznie muszę napisać, że niestety w tej części nie występują sentencje łacińskie, a szkoda, bo było to bardzo dobre rozwiązanie. Po raz kolejny pochwalę wydawnictwo za czcionkę, która cieszy oko i idealne wpasowuje się w tematykę dzieła amerykańskiego pisarza polskiego pochodzenia.

Śmiało mogę polecić "Wilczy Amulet" osobom, które znają twórczość S.A. Swann’a, gdyż się nie rozczarują oraz innym czytelnikom, który mają chęć przeczytać dobrą książkę z elementami fantastyki i rzetelnie zarysowanym wątkiem miłosnym.

Ocena: 8/10

Stereotyp to uproszczony obraz rzeczywistości, odnoszący się do grup społecznych, pojedynczych osób, danych sytuacji, funkcjonujący w świadomości społeczeństwa, dzięki wielokrotnemu powtarzaniu. Polacy dobrze znają to pojęcie, czego dowodem jest chociażby ich niechęć do Żydów. W związku z tym zjawiskiem nasuwa się pytanie: czy można uogólnić wszystko do jednej rzeczy ?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W ostatnim czasie dość często czytam książki, których czołowymi postaciami są wilkołaki. Nie inaczej było z ostatnim dziełem, jakie miałam okazję dorwać w swoje ręce. "Wilczy Miot" autorstwa S.A. Swann to właśnie opowieść o wilkołaczycy - Lilii i jej życiu pod czujnym okiem Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie - w Polsce bardziej znanego jako Zakon krzyżacki.

Jako osoba, która bardzo lubi historię, niezmiernie ucieszyłam się z faktu, że będę miała okazję przeczytać książkę, która osadzona jest w realiach historycznych. Pełna entuzjazmu zabrałam się za dzieło Swann'a, mimo że okładka nie zachęcała mnie swoim wyglądem, lecz w końcu nie ocenia się czegoś po opakowaniu - doskonałym przykładem na to są Dary Anioła, których szkaradne(w większości) grafiki nieodzwierciedlają wspaniałej treści.

Akcja powieści ma miejsce w trzynastowiecznych Prusach, gdzie Krzyżacy w okrutny i bezwzględny sposób nawracają pogan. W tej trudnej walce wysłannikom Boga pomagają istoty o nadludzkich zdolnościach, które nie mają przed niczym zahamowań, bowiem są one ślepym narzędziem w rękach swoich panów. Wszystko jednak ma swój kres. Kiedy brat Erhard opuszcza Johannisburg, osiemnastoletnia Lilia postanawia wykorzystać swoją szansę i ucieka z więzienia, jakim dla niej jest krzyżacka twierdza. Ale czy Lilia zdoła powstrzymać swoją wilczą naturę i ucieknie od mrocznej przeszłości ? Czy wilkołaczyca nie skrzywdzi tych, na których jej najbardziej zależy ? Oczywiście odpowiedź na te pytania znajdujemy w książce, która porusza różne problemy, m.in. moralności i wiary. Niewątpliwie dzieło Swann'a nie jest sielanką, która nie ukazuje prawie nic istotnego.

Moje początki z tą książką były dość ciężkie, albowiem powieść początkowo była dla mnie nudna i chaotyczna; na całe szczęście później historia Lilii mnie wciągneła, co było możliwe, dzięki przyspieszeniu akcji przez autora i wprowadzeniu niezwykle ciekawych retrospekcji. Niestety moim zdaniem S.A. Swann nie wykorzystał całego potencjału drzemiącego w swoim dziele, gdyż nie opisał życia zakonników, nie przedstawił ich sylwetek w sposób szczegółowy, tylko sprowadził wszystko, tak naprawdę, do historii miłosnej, ale ku mojej uciesze uświadamiamy to sobie dopiero pod koniec utworu. Szczerze powiedziawszy po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron byłam niemalże pewna, że autor skupi się na walce z wilkołakami oraz innowiercami. Jak się później okazało byłam w błędzie, bo pisarz poszedł innym torem. Nie mogę mu jednak zarzucić, że jego opowieść jest ckliwa i słodka , bowiem świat stworzony przez pana Swann'a jest brutalny, okrutny; nikt tu praktycznie nie ma współczucia i litości, na prawie każdym kroku leje się krew, kończyny oddzielane są od reszty ciała. Kwestią, która zasługuje na większą uwagę jest to, że amerykański twórca literacki w swoim dziele ukazał niekoniecznie pozytywny obraz duchowieństwa i członków zakonu. Moim zdaniem Swann bardzo dobrze oddał realia tego średniowiecznego okresu, kiedy to siłą narzucano wiarę chrześcijańską plemionom pogańskim.

No dobra, teraz przyszła kolej na to, by napisać coś o narracji, języku, wydaniu książki. Po pierwsze narracja jest trzecioosobowa, dzięki czemu mamy wgląd w uczucia niemalże wszystkich bohaterów oraz poznajemy ich myśli. Taka narracja daje nam większe pole do działania. W tej powieści bardzo podobały mi się łacińskie sentencje wraz z tłumaczeniami, które pojawiały się co jakiś czas. Godna pochwały jest również czcionka, która jest bardzo przyjemna dla oka.

W zasadzie od tego powinnam zacząć, ale jakoś mi to umknęło. W ujęciu pana Swann'a wilkołaki to nie stworzenia, które pod wpływem mocy księżyca zmieniają się w krwiożercze potwory. Tym, co różni wizję amerykańskiego pisarza polskiego pochodzenia od stereotypowego obrazu wilkołaka jest to, że istoty te mogą bez większego problemu przeistaczać się w bestię, która kryje się w ich wnętrzu. Jedynym ograniczeniem wilkołaków Swann'a jest srebro, które uniemożliwia im transformację oraz jest dla nich śmiercionośną bronią, jeśli ktoś potrafi jej właściwie użyć.

Mimo, że książka ma kilka wad, to jest całkiem przyjemną lekturą, aczkolwiek nie powiem, żeby historia "Wilczego Miota" cały czas trzymał mnie w napięciu oraz że podczas czytania tego dzieła literackiego zachwycałam się wszystkim na każdym kroku. Polecam tę książkę osobą, które lubię fantastykę lub historię, chcą przeczytać powieść, gdzie kałuże krwi można ujrzeć niemal wszędzie.

Ocena: 6/10

W ostatnim czasie dość często czytam książki, których czołowymi postaciami są wilkołaki. Nie inaczej było z ostatnim dziełem, jakie miałam okazję dorwać w swoje ręce. "Wilczy Miot" autorstwa S.A. Swann to właśnie opowieść o wilkołaczycy - Lilii i jej życiu pod czujnym okiem Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie - w Polsce bardziej znanego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejny raz miałam okazję czytać książkę o przygodach Dru Anderson - swietoczy, która po śmierci ojca oraz próbie zamachu w poprzedniej szkole trafia nareszcie do bezpiecznego miejsca jakim jest Prima schola. Ale czy oby na pewno nowa schola jest tak bezpieczna na jaką wygląda ? O tym i paru innych sprawach dowiedziałam się zgłębiając fabułę Zazdrości,która mimo wszystko była dość ciekawą książką, która pochłonęłam w kilka godzin.

Akcja powieści, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Zdrady, rozpoczyna się w momencie, gdy Dru razem z Gravesem trafia do nowej szkoły, która ma być odpowiednim i bezpiecznym dla młodej swietoczy miejscem. Oczywiście Chris po raz kolejny znika i pojawia się dopiero w końcowej fazie utworu, co znów mi się bardzo nie podobało i jest to jeden z dwóch zarzutów wobec tej książki. Nic na to nie poradzę, że uwielbiam, niekiedy aroganckiego, innym razem szarmanckiego, Christophe. Na całe szczęście autorka wynagrodziła mi swój nietakt, bowiem tych kilka scen Chrisa z Dru czytałam z zapartym tchem. Naturalnie kolejnym minusem powieści jest Graves oraz głupia i nieobliczalna natura Dru. Niezwykle irytowały mnie fragmenty, kiedy to Graves był razem z Dru, które moim, jak zwykle skromnym zdaniem były mdłe - jakoś za nim nie przepadam; jak dla mnie jest dobrym przyjacielem, ale oprócz tego nie robi nic pożytecznego, tylko mąci i miesza w życiu Dru. Zaiste sama panna Anderson nie wie czego tak naprawdę chce od życia, co było dla mnie niezwykle irytującym faktem. Cały czas zadaję sobie pytanie, gdzie podziała się ta wojownicza, zadziorna łowczyni, która umiała postawić na swoim, jeśli czegoś mocno chciała. Wracając z powrotem do akcji, to początkowo wszystko idzie jakoś opornie, ale później historia się rozkręca i nabiera całkiem szybkiego tempa. Ku mej radości autorka poniekąd wyjaśniła kwestię matki Dru - Elizabeth, bowiem dowiedziałam się m.in. kto ją wydał, no i paru innych ciekawych rzeczy. Zdecydowanie muszę pochwalić autorkę za kilka spraw; po pierwsze nie czytamy, co chwila o tym, że Dru chce się siusiu(max.5-6 razy), co było problemem dla niektórych czytelników; po drugie Lili st. Crow należą się wielkie gratulacje za... humor, bowiem w książce było wiele momentów, które doprowadziły mnie niemal do łez.

Nawiązując po raz kolejny do poprzedniej części, w książce pojawia się sporo nowych postaci, które choć nie są na razie kluczowymi bohaterami serii, to warto o nich wspomnieć. Bez wątpienia osobnikami, których polubiłam byli dwaj strażnicy Dru, a mianowicie Benjamin i Leontes(Leon), którzy mimo swojego sztywnego zachowania, potrafili być równie mocno zabawni. W miarę dużą rolę w utworze odgrywała rada Zakonu, do której należeli m.in. Bruce(tymczasowy przewodniczący) i Hiro, czyli bohaterowie, których również obdarzyłam sympatią(zwłaszcza tego drugiego). Głównodowodzącą owej rady jest dobrze nam znana Milady Anna, której miałam ochotę poważnie skopać tyłek. Oczywiście oprócz nowych postaci w książce pojawiają się starzy towarzysze broni - chociażby Shanks, Dibs czy też wilkołak Ash, którego 'wątek' był naprawdę dobry.

Teraz przyszła kolej na sprawy natury technicznej. Język i styl serii utrzymuję się na tym poziome , co zawsze, ale mimo swojej prostoty nie jest to słaby punkt powieści. Jak już wcześniej wspomniałam ogromnym plusem książki jest humor, ale nie jest to jedyny pozytywny aspekt dzieła pani St. Crow, albowiem sposób narracji(1.os) oraz stosowana niekiedy przez autorkę retrospekcja sprawiają, że książkę czyta się jeszcze lepiej. Niektórzy mogą się przyczepić, że okładka "Zazdrości" nie współgra kolorystycznie z poprzednimi książkami serii, ale szczerze powiedziawszy nie jest to jakaś wielka katastrofa.

"Zazdrość" mimo swoich kilku wad jest książką interesującą i ciekawą, aczkolwiek wciągnęłaby mnie jeszcze bardziej, gdybym od początku mogła podziwiać Chrisa w akcji - mojego ulubionego bohatera całej serii. Myślę, że miłośników tego dampira ucieszy fakt, że Christophe pokazał 'nowe' oblicze, które jeszcze bardziej wzmocniło moją sympatię dla tej postaci. Liczę na to, że autorka w kolejnych tomach rozegra wszystko po mojej myśli i nie zrobi mi przykrej niespodzianki na koniec, bowiem po przeczytaniu ostatniej strony Zazdrości jestem pewna, że Lili St. Crow ma jeszcze parę asów w rękawie.

Polecam trzeci tom serii wszystkim jej fanom, którzy nie powinni się rozczarować, mimo że Zazdrość okazała się moim zdaniem nieco gorszą książką niż jej poprzedniczka.

Ocena: 7,5/10

Kolejny raz miałam okazję czytać książkę o przygodach Dru Anderson - swietoczy, która po śmierci ojca oraz próbie zamachu w poprzedniej szkole trafia nareszcie do bezpiecznego miejsca jakim jest Prima schola. Ale czy oby na pewno nowa schola jest tak bezpieczna na jaką wygląda ? O tym i paru innych sprawach dowiedziałam się zgłębiając fabułę Zazdrości,która mimo wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Keri Arthur to kolejna australijska pisarka, której twórczość mogłam podziwiać ostatnimi czasy. Jej dziewięciotomowy cykl o przygodach Riley Jenson - pół wampirze, pół wilkołaku - zdobył uznanie i fanów na całym świecie.

Pierwszą częścią serii o Riley jest "Wschodzący księżyc", który w niesamowity sposób umilił mi kilka godzin życia w ostatnim czasie, a dokładnie wczoraj. Po zapowiedziach oczekiwałam historii wciągające, intrygującej, która skierowana jest przede wszystkim do nieco starszych, dojrzalszych czytelników, czyli takich, którzy ukończyli już osiemnaście lat. Już na początku muszę napisać, że nie rozczarowałam się tym, co zastałam, bowiem książka pani Arthur nie jest wcale skierowana do młodzieży poniżej osiemnastego roku życia, chociaż myślę, że siedemnasto- i szesnastolatką "Wschodzący księżyc" w równie dużym stopniu powinien przypaść do gustu; w końcu w naszych czasach dzieci szybciej dojrzewają do 'pewnych' spraw.

Główną bohaterką jest wspomniana przeze mnie wcześniej Riley Jenson, która jest dość nietypowym połączeniem wampira z wilkołakiem, zresztą tak samo jak jej brat bliźniak Rhoan. Cała historia rozpoczyna się poniekąd w momencie, kiedy Rhoan znika w trakcie trwania jednej ze swoich misji(rodzeństwo Jensen pracuje w Departamencie Innych Ras w Melbourne), a Riley spotyka przed swoim mieszkaniem niezwykle pociągającego, tajemniczego i nagiego wampira. Później cała akcja nabiera tempa, choć nie do końca, ale o tym napiszę później. W miarę posuwania się akcji do przodu, nasza bohaterka zostanie wplątana w wir dziwnych i niebezpiecznych spraw, które niejednokrotnie wywrócą jej świat do góry nogami.

Świat stworzony przez Keri Arthur nie jest światem małych, grzecznych dziewczynek bawiących się lalkami. Rzeczywistość otaczająca Riley Jenson ocieka brutalnością, namiętnością, seksem. W pewnym momentach miałam wrażenie, że czytam harlequin, co było dość dziwne, zważywszy na fakt, że nigdy nie miałam styczności z taką książką; w sumie, to chyba jest moim błędem, bo w tej chwili mogłabym porównać "Wschodzący księżyc" do tego typu dzieł. Czytając, doskonale widać, że autorka nie ma zahamować, że jest to książka dla starszych czytelników, bowiem seks jest niemal wszędzie, a nawet jeśli nie 'czytamy' scen miłosnych, to w powietrzu wyczuwalny jest podtekst erotyczny. Niektórym osobom może przeszkadzać tak duża ilość seksu, ale ja się do nich nie zaliczam, albowiem uważam, że w niektórych książkach pikanterii i perwersji nigdy za wiele. Nie wiem jak inne osoby, które już czytały dzieło Keri Arthur, ale ja miałam wrażenie, że to seks odgrywa główną rolę, a cała akcja jest zepchnięta na drugi plan, że jest tak jakby tylko tłem do tego wszystkiego. Początkowo trochę mi to przeszkadzało, ale końcówka mi wszystko zrekompensowała, gdyż to na samym końcu, tak naprawdę, autorka wyjawia nam większość niewiadomych. Muszę przyznać, że Wschodzący księżyc jest jedną z nielicznych książek, które potrafiły mnie zaskoczyć niemal w każdej sytuacji. Autorka niejednokrotnie sprawiła, że byłam zdziwiona tym, co się działo; w pewnych momentach naprawdę myślałam, że odgadłam zamysł autorki, ale jak się później okazywało, nie mogłam się bardziej pomylić. Historia Riley Jenson jest niezwykle interesująca i wciągająca, a intryga wymyślona przez autorkę do tej pory, w większej części, pozostaje dla mnie zagadką, przez co jeszcze bardziej nie mogę doczekać się kolejnej książki z serii.

Bohaterowie stworzeni przez Keri Arthur mają w sobie coś, co ciekawi i w pewnym sensie intryguje czytelnika, bowiem nie każda postać jest w rzeczywistości taka na jaką wygląda. Niektórzy z bohaterów mają swoje drugie oblicze, którego nikt się nie domyśla, gdyż maska którą przywdziali jest niemalże perfekcyjna, przez co wszystko jest jeszcze bardziej fascynujące.

Główna bohaterka powieści jest istotą silną, zdeterminowną, pewną siebie. Panna Jensen jak już na początku wspomniałam jest mieszańcem, jednakże w jej przypadku wilcza natura dominuje nad jej wampirzą częścią(odwrotnie niż u jej brata). Riley jest śmiała i nie wstydzi się swojego ciała, podobnie jak reszta wilkołaków. Dzięki Keri Arthur mogłam bardziej poznać te istoty, gdyż do tej pory nie miałam ku temu większej okazji(Jacob Black jakoś nie był dobrym do tego okazem). Oczywiście muszę zaznaczyć, że autorka miała swój własny pomysł na te nadnaturalne stworzenia, bowiem przedstawienie wilkołaka w jej powieśći odbiega od stereotypowego krwiożerczego monstrum. Zaprezentowanie wilkołaków jako istoty 'otwarte' i frywolne sprawiło, że nawet polubiłam te stworzenia, do których jakoś wcześniej nie czułam krzty sympatii. Wracając do naszej bohaterki, jednym z jej punktów rozpoznawczych jest cięty, ostry jak brzytwa, niejednokrotnie sprośny język. Wprost uwielbiam, gdy dana bohaterka ma silną osobowość, wie czego chce i wytrwale wręcz uparcie dąży do celu. Obecnymi partnerami seksualnymi Riley są Talon - arogancki, władczy, bezczelny osobnik i Mischa, który jest przeciwieństwem poprzedniego, bowiem jest delikatny i szarmancki. Kolejną ważną postacią w książce, jak i dla samej Riley jest tajemniczy, nagi wampir Quinn O'Conor(dorzucić jedno n i mamy przystojnego Paula Walkera w Szybkich i Wściekłych). Quinn jest niezwykle bogatym 'mężczyzną', mieszkającym na co dzień w Sydney, który podczas swojego pobytu w Melbourne, całkiem sporo namieszał w życiu seksownej pół wampirzycy. Moim zdaniem stosunek Quinna do Riley wydaje się poniekąd taki prawdziwy, taki jaki mógłby zaistnieć w realnym życiu - nie chcąc spoilerować nie mogę Wam dokładnie wyjaśnić, co mam na myśli, ale mam nadzieję, że jakoś zrozumiecie ideę tego sformułowania. Jeśli ktoś liczy na romantyczne i ckliwe sceny, to muszę mu powiedzieć, że się rozczaruję, bowiem powieść Arthur nie ma w sobie nic z delikatności, jeśli chodzi o te sprawy - przynajmniej na razie.

Odnośnie spraw bardziej natury technicznej, to nie mam do nich większych zastrzeżeń - może wolałabym odrobinę większy format książki, ale nie był to dla mnie jakiś ogromny kłopot. Język i styl mimo swej prostoty i częstej wulgarności nie był również dla mnie problemem. Narracja w powieść jest 1.os i mimo że to ogranicza nam 'pole widzenia', to przyjemnie się czyta te spostrzeżenia, uwagi Riley. Świat widziany jej oczami jest interesujący, a poza tym taka narracja pozwala nam lepiej poznać główną bohaterkę.

Świat Riley i jej 'przyjaciół' zaintrygował mnie w bardzo dużym stopniu i już nie mogę się doczekać, by wziąć kolejną część w moje ręcę. Jestem ogromnie ciekawa jak potoczy się dalej cała ta historia, co jeszcze szykuję dla Nas autorka. Polecam książkę Keri Arthur osobą, które mają już dość mdłych i cukierkowych opowieści, a chcą przeczytać naprawdę pikantną historię, w której seks odgrywa główna rolę. Myślę, że Wschodzący księżyc spodoba się fanom serii "Łowca Gildii" Nalini Singh, której osobiście jestem wielką wielbicielką.

Ocena: 8,5/10

Keri Arthur to kolejna australijska pisarka, której twórczość mogłam podziwiać ostatnimi czasy. Jej dziewięciotomowy cykl o przygodach Riley Jenson - pół wampirze, pół wilkołaku - zdobył uznanie i fanów na całym świecie.

Pierwszą częścią serii o Riley jest "Wschodzący księżyc", który w niesamowity sposób umilił mi kilka godzin życia w ostatnim czasie, a dokładnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jako dziecko uwielbiałam czytać niesamowite historie, baśnie i legendy. Nawet nie pamiętam, kiedy to wszystko się zaczęło, ale niewątpliwie od najmłodszych lat fascynował mnie świat pełen nadprzyrodzonych istot, gdzie wszystko mogło się zdarzyć. Nadal bardzo ciepło wspominam tamte czasy, kiedy to nie mogłam oderwać się od "Przygód Piotrusia Pana", "Baśni Braci Grimm" czy słynnej "Alicji w Krainie Czarów:. Niestety coraz częściej obserwuję, że dzieci zamiast przenosić się w świat pełen magii i czarów za pomocą książek, grają w rozmaite gry komputerowe czy siedzą godzinami przed ekranem telewizora. Od razu napiszę, że nie mam nic przeciwko takiej formie rozrywki - sama bardzo często gram w coś albo oglądam jakiś film, ale moim zdaniem co za dużo to niezdrowo. Poza tym trochę zasmuca mnie fakt, że większość dzieci prawie w ogóle niczego nie czyta, a tylko i wyłącznie korzysta z cudów techniki. No dobra, koniec moich wywodów i refleksji - czas na "Żelaznego Króla."

Spróbujcie wyobrazić sobie świat pełen magii, niczym z starodawnych baśni i legend, gdzie żyją elfy, satyry, chochliki i inne nadludzkie stworzenia - zarówno te dobre, jak i złe. Do tego niesamowitego świata dodajcie odrobinę naszego codziennego życia, gdzie królują nauka i postęp techniczny. Gdy połączycie te dwie różne rzeczywistości, ujrzycie świat stworzony przez Julie Kagawa; świat piękny, choć niekiedy mroczny, gdzie wilk nie zawsze jest drapieżnikiem, a Czerwony Kapturek bezbronną ofiarą.

Książka opowiada historię szesnastoletniej dziewczyny, która nie jest zwykłą nastolatką z paczką przyjaciół i chłopakiem. Meghan Chase nie jest również kolejną słodką czirliderką zadufaną w sobie. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Meghan to tylko prosta dziewczyna ze wsi, której jedynym przyjacielem jest Robbie. Jednak panna Chase to niezwykła młoda dama, która nie ma pojęcia o tym kim naprawdę jest, lecz wszystko zmienia się w dniu jej szesnastych urodzin, kiedy mały Ethan zostaje porwany, a przyjaciel Rob wyjawia jej prawdę o sobie, o otaczającym ich świecie i o niej samej. Od tej chwili Meggi musi zmierzyć się z nową rzeczywistością, co wcale nie będzie proste, bowiem będzie musiała stanąć oko w oko z zawiłym światem Elfów i innych dziwnych stworzeń oraz czekają ją trudne wybory, które zadecydują o tym, jak będzie wyglądać jej przyszłość.

Książka pani Kagawa niesamowicie mnie wciągnęła. Na każdym kroku czułam ten baśniowy klimat, który przywołał bardzo ciepłe wspomnienia z lat dziecinnych. Oczywistością dla mnie, jak i zapewne dla większości czytelników jest to, że Julie Kagawa inspirowała się m.in. "Alicją w Krainie Czarów", "Snem nocy letniej" czy "Przygodami Piotrusia Pana". Nawiązań do różnych fantastycznych książek jest wiele, np. Bohaterowie, chociażby Puk czy Oberon albo nazwa elfiej krainy - Nigdynigdy, która może kojarzyć się z Nibylandią. Niektóre osoby mogą nie być zachwycone tak dużą liczbą powiązań z innymi dziełami literackimi, ale ja nie należę do ich grona, albowiem te powiązania sprawiły, że znów poczułam magię tamtych wspaniałych książek. Poza tym autorka dodaje coś od siebie, dzięki czemu stworzyła naprawdę dobry paranormal romance, który nie jest taki płytki, jaki może się wydawać czytelnikom o innym guście literackim.

Akcja powieści jest odpowiednio stopniowana i wyważona, jednak nie oznacza to, że nie trzyma osoby czytającej w napięciu. Żelazny Król zaskakuje i pozostawia po sobie wiele pytań, na które odpowiedzi poznamy dopiero w kolejnych tomach. Książka ta kończy się w bardzo intrygującym momencie, co sprawia, że nie mogę doczekać się kolejnych części.

Bohaterowie powieści Julie Kagawa są różnorodni; niektórzy z nich nie mają przed nami prawie żadnych tajemnic, inni są dla Nas na razie zagadką. Myślę, że każdy znajdzie sobie swojego ulubieńca - ja takowych mam kilku. Chyba największą sympatią darzę Grimalkin'a - mądrego i gadatliwego kota, który w mojej wyobraźni przypominał pucowatego, szaro prążkowanego pogromcę myszy. Główna bohaterka również zasłużyła sobie na moje uznanie, a najbardziej jej dobre serce, spryt i upór, gdyż jak czegoś chciała, to umiała postawić na swoim. Bezsprzecznie w zaszczytnym gronie moich faworytów nie mogło zabraknąć mrocznego i niebezpiecznego księcia - Ash'a, który przyciągnął mnie jak magnes, tym swoim zachowaniem typu 'bad boy'. Jest jeszcze jedna postać, którą bardzo polubiłam za jej lojalność, sarkazm i psoty - oczywiście mowa teraz o Puk'u.

Na wielką pochwałę zasługuje wydawnictwo, bowiem okładka, jak i wnętrze książki są przepiękne. Aż miło się czyta, gdy widzi się tak ładnie ozdobione kartki. Bardzo się cieszę, że wydawnictwo zachowało tym razem oryginalne okładki. Jeśli jestem już przy bardziej technicznych kwestiach to narratorem książki jest Meghan, a cała powieść podzielona jest na trzy części. Narracja powieści jest moim zdaniem bardzo dobrze prowadzona i przyjemnie się to wszystko czyta. Ponadto "Żelaznego Króla" cechuje świetny humor i różnego rodzaju komizm.

Julie Kagawa napisała bardzo dobrą książkę, którą mogę bez cienia wątpliwości polecić wszystkim miłośnikom fantasy, romansów paranormalnych, baśni i legend. Myślę, że czytelnicy nie powinni się zawieść na tej powieści - jedyną rzeczą, która może im przeszkadzać jest inspiracja autorki innymi, świetnymi historiami. Mimo wszystko uważam, że osoby, które sięgną po dzieło pani Kagawa bardzo miło i przyjemnie spędzą czas z tą wciągającą lekturą.

Ocena: 9,5/10

Jako dziecko uwielbiałam czytać niesamowite historie, baśnie i legendy. Nawet nie pamiętam, kiedy to wszystko się zaczęło, ale niewątpliwie od najmłodszych lat fascynował mnie świat pełen nadprzyrodzonych istot, gdzie wszystko mogło się zdarzyć. Nadal bardzo ciepło wspominam tamte czasy, kiedy to nie mogłam oderwać się od "Przygód Piotrusia Pana", "Baśni Braci Grimm" czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sięgając po tę książkę nie wiedziałam czego dokładnie się spodziewać, bowiem nigdy nie czytałam żadnego dzieła podejmującego tematykę smoków (Eragon wciąż znajduje się mojej liście książek do przeczytania), aczkolwiek miałam nadzieję, że powieść Goodman wprowadzi mnie w świetnie wykreowany świat fantasy, który całkowicie wciągnie moją skromną osobę i pozwoli zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości, przyniesie ulgę i odprężenie po ciężkim okresie maturalnym. Czy książka australijskiej pisarki spełniła moje oczekiwania ? Czy stworzony przez Alison Goodman świat okazał się takim jakim chciałam go ujrzeć ? Na te i inne pytania opowie dalszy ciąg mojej przygody z powieścią "EON. Powrót Lustrzanego Smoka".

Książka opowiada historię Eona, a raczej Eony, która ukrywa przed resztą świata swoje prawdziwe oblicze; ta niezwykła szesnastoletnia dziewczyna pragnie zostać uczniem Lorda Smocze Oko, a żeby tak się stało musi 'stać' się chłopcem, gdyż ten zaszczyt przysługuje wyłącznie płci męskiej, kobiety jako słabsza z płci nie mogą uczestniczyć w walce o przychylność smoka. Eon(a) jako kaleka nie ma łatwego życia, na każdym kroku słyszy nieprzychylne wyzwiska pod swoim adresem oraz nikt nie bierze go na poważnie, gdy 'chłopiec' staje do boju o zdobycie przychylności Szczurzego smoka. Mimo że choroba stawia Eonę w gorszej pozycji w owej walce, to bohaterka nie poddaje się, kierowana przez swojego mistrza Brannona, stawia czoło coraz to trudniejszym zadaniom. Jako kobieta Eona nie jest wcale zbyt słaba, może i czasem przerasta ją sytuacja, ale nie brak jej sił, by walczyć o to czego pragnie; szesnastolatka niejednokrotnie stawała z powrotem na nogi po jakimś niepowodzeniu. Muszę to napisać, że nie wiem czy będąc na jej miejscu mogłabym poszczycić się taką wytrwałością i oddaniem, po prostu nie wiem czy nie uciekłabym przy najbliższej okazji, zamiast stanąć do trudnej i jakże wyczerpującej walki.

Alison Goodman wprowadza Nas w iście baśniowy świat rodem z średniowiecznych legend, gdzie smoki nie są tylko wytworem wyobraźni. Powieść australijskiej pisarki pełna jest pięknych i wnikliwych opisów przyrody, miejsc akcji, pojedynczych rzeczy. Owe opisy oprócz tego, że są szczegółowe i starannie dopracowane przez autorkę, to są również niezwykle wciągające, bowiem nie pozwalają czytelnikowi myśleć o czymś innym, gdyż nie są nudne i nużące, jak w niektórych współczesnych książkach. To nietuzinkowe dzieło nie słynie tylko i wyłącznie z mnogości świetnych, różnorodnych opisów, lecz jego kolejnym atutem są kapitalnie zarysowane postaci, które nie są przedstawione powierzchowne, bez większej dbałości o szczegóły. Autorce należą się wielkie gratulacje, albowiem udało jej się stworzyć piękny świat fantasy, którego bohaterowie nie są bezkształtnymi masami; każdy z nich ma coś, co go wyróżnia na tle innych, dzięki czemu możemy wyobrazić sobie zarówno wygląd, jak i zgłębić istotę charakteru poszczególnych postaci. Bohaterowie nie są obcy dla czytelnika, co pozwala mu się z nimi utożsamiać i identyfikować oraz przeżywać razem z nimi całą historię. Świat Goodman pełen jest tajemnic, zagadek i intryg. Moim zdaniem wcale nie można się nudzić czytając tę powieść; autorka dostarcza czytelnikowi mnóstwo akcji, której napięcie jest odpowiednio wyważone i stopniowane, dzięki czemu nie ma się wrażenie, że czyta się dzieło amatora. Uważam, że Alison Goodman w pełni zasłużyła na liczne nagrody, które zgarnęła za tę książkę, gdyż "EON. Powrót Lustrzanego Smoka" jest naprawdę dobrym kawałkiem literatury.

Wracając do bohaterów powieści muszę napisać kilka zdań o niektórych z nich. Eon(a) mimo swojej hardości i waleczności pokazała, że ma również dobre serce, w szczególności jej życzliwość wobec Charta zasłużyła na mój podziw i aprobatę. Ogólnie cała postawa Eony sprawia, że nie sposób nie polubić tej postaci. Kolejną osobą, którą bardzo polubiłam jest Lady Dela - intrygująca i niezwykła pod wieloma względami osoba, która urzekła mnie przede wszystkim swoją mądrością i serdecznością wobec Eony. Również eunuch Ryko zaskarbił sobie moją sympatię - jego honor i oddanie wobec cesarza są godne podziwu. Pisząc swoją reckę nie mogę zapomnieć o bardzo istotnej postaci jaką niewątpliwie był Lord Ido - niezwykle ambitny i żądny władzy osobnik, który nie zyskał mojej sympatii z różnych względów.

Niektóre osoby może rozczarować fakt(lub na odwrót), że w książce nie pojawia się wątek romansowy - przynajmniej na razie. Osobiście liczę na pewien romans Eony z nie byle jaką personą, ale na razie muszę obejść się smakiem i mieć nadzieję, że autorka spełni moje oczekiwania(marzenia) w kolejnej(ostatniej?!) części.

Kolejną kwestią, którą warto poruszyć jej język i styl powieści - jak dla mnie pani Goodman naprawdę się postarała i czytelnicy nie powinni się rozczarować na tym polu. Jak już wcześniej pisałam autorka dostarcza nam multum wspaniałych, ciekawych opisów, które czyta się z uśmiechem na twarzy, co było możliwe dzięki unikatowemu(jak dla mnie) warsztatowi pisarskiemu Goodman. Narracja w książce jej pierwszoosobowa, ale mimo tego nie mamy poniekąd ograniczonej wiedzy, albowiem narrator ma obszerną ,szeroką wiedzę na temat świata i ludzi. Jeśli czegoś nie dowiadujemy się od Eony, to możemy to wywnioskować lub po prostu poznać z dialogów bohaterów, które nie odbiegają poziomem od świetnych opisów. Dzieło australijskiej twórczyni jest bardzo ciekawe i czyta się to niezwykle przyjemni i dobrze - nawet pomimo tego, że można domyślić się wcześniej pary spraw . Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie atutem tej książki jest duża liczba stron(576). Uważam, że nie można zarzucić autorce, że pisała na ilość, a nie na jakoś, jak to ma miejsce w wielu powieściach. Książka ta trzyma dobry poziom przez cały czas, dla mnie nie ma w niej gorszych i lepszych momentów - nie zgadzam się z pewną przeczytaną przeze mnie opinią, że Alison Goodman nie dostarcza czytelnikom zbyt wiele akcji, jak dla mnie wszystko jest odpowiednio 'rozłożone'. Warte pochwały są również pierwsze strony książki, a dokładnie rzecz ujmując bardzo spodobało mi się to, że na początku autorka wprowadza czytelnika w stworzony przez siebie świat, zarówno w formie obrazkowej(przedstawienie 'kierunków 12 smoków', mapa terenów pałacowych), jak i pisemnej(m.in. opisy 12 smoków i pierwszy rozdział) - mam nadzieję, że nie za bardzo wszytko pogmatwałam, ale niestety nie umiem tego dobrze wyrazić, no bo 'to', po prostu trzeba zobaczyć i przeczytać.

Myślę, że książka tej dobrej, australijskiej pisarki spodoba się szczególnie osobom, które uwielbiają kulturę wschodnią, bowiem autorka niewątpliwie czerpała inspirację z orientalnych tradycji, legend i obyczajów. Pisząc to nie mam na myśli, że książka nie spodoba się również osobą, które nie bardzo interesuje Wschód - mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do tamtych stron, a książka Goodman przypadła mi do gustu. Polecam to dzieło wszystkim czytelnikom, ale przede tym, którzy uwielbiają fantastykę, bo to książka wprost wymarzona dla nich !

Ocena: 9/10

PS. Żeby nie spojlerować nie piszę o kilku drobnych minusach książki ;)

Sięgając po tę książkę nie wiedziałam czego dokładnie się spodziewać, bowiem nigdy nie czytałam żadnego dzieła podejmującego tematykę smoków (Eragon wciąż znajduje się mojej liście książek do przeczytania), aczkolwiek miałam nadzieję, że powieść Goodman wprowadzi mnie w świetnie wykreowany świat fantasy, który całkowicie wciągnie moją skromną osobę i pozwoli zapomnieć o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po opisie i okładce tej książki spodziewałam się mrocznego kryminału, owianego nutką tajemniczości i grozy; kryminału, który sprawi, że nie będę mogła spać spokojnie w nocy...

"Policja otrzymuje tajemnicze zgłoszenie o samobójstwie. Zamknięty od środka pokój. Martwy mężczyzna. Broń, na której znajdują się wyłącznie odciski palców ofiary. Jednak zdaniem przybyłego na miejsce komisarza Potockiego nie mogło to być samobójstwo. Ślady zdają się wykluczać również morderstwo. Zagadkowa śmierć jest jednak dopiero początkiem niezwykłych zdarzeń...

W gabinecie notariusza pojawia się pięć kobiet o tym samym imieniu i nazwisku.

Spoglądały na siebie nieufnie. Ojciec okazał się łajdakiem i jest ich pięć. Pięć Natalii, ale nie pięć sióstr. Umysł to rozumiał, serce jeszcze nie. Poczucia pokrewieństwa ani wspólnoty dusz nie miały. Nie miały też wspólnej przeszłości i, co bardzo prawdopodobne, przyszłości. Wiedziały, że ojciec był ich wspólny, ale następstwa tego faktu też wydawały się dziwnie odległe. W krótkim czasie zostały zbombardowane tyloma szokującymi informacjami, że nie do końca mogły się w nich połapać.

Każda z nich rości sobie prawo do spadku.
Każda z nich miała powód, by zabić.
Każda z nich będzie kłamać i oszukiwać, by odzyskać zaginiony spadek…"

Niestety (a może stety) książkę pani Rudnickiej nazwałabym prędzej komedią (zresztą dość nieprawdopodobną) z wątkiem kryminalnym, niż raczej powiedziałabym, że jest to typowa powieść kryminalna, albowiem w tym "dziwnym" dziele, najważniejszą kwestią nie jest wyjaśnienie zagadki śmierci Jarosława Sucharskiego, lecz na pierwszym planie stoją główne bohaterki książki, czyli córki zmarłego denata (ależ mnie irytowało to słowo, które pojawiło się chyba z milion razy), które są dość osobliwymi postaciami.

Mimo mdłego i nieco nudnego początku, "Natalii 5" okazało się przyjemną i całkiem dobrą lekturą. Autorka niejednokrotnie doprowadziła mnie do śmiechu; zresztą do tej pory odczuwam skutki tego wszystkiego - nadal bolą mnie mięśnie brzucha, a na mojej twarzy przybyło kilka nowych zmarszczek. Cała historia, jak i zachowanie Natalii Sucharskich - wszystkie panie nazywają się tak samo, co na początku było dla mnie sporym kłopotem, bo nie mogłam się połapać, o której w danym momencie jest mowa, ale później, na całe szczęście, autorka rozwiązała tę kwestię - jest dla mnie absurdalne i jakby nie z tego świata, tzn. umiem sobie wyobrazić jedną tak "szaloną", zadziorną i pyskatą kobietę (jak Natalia, Anna, Nata, Magda czy też Natka), lecz pięciu takich samych i to mieszkających pod jednym dachem, już niekoniecznie. Poza tym, to co się dzieje, gdy w pobliżu jest chociaż jedna z sióstr Sucharskich, przechodzi ludzkie pojęcie, czego doskonałym przykładem jest bezradność policjantów, zajmujących się sprawą śmierci ojca bohaterek.

Narracja jest trzecioosobowa, dzięki czemu wiemy więcej rzeczy o samych bohaterach oraz przyczynach ich zachowania. Muszę wspomnieć, że postacie, przynajmniej te główne, są bardzo dobrze przedstawione przez autorkę, co naprawdę zasługuję na pochwałę z mojej strony, albowiem jest to jeden z plusów tej powieści i jej główny atut, obok świetnych partii dialogowych.

Pani Rudnicka piszę w prosty i przyjemny sposób, choć muszę przyznać, że początkowo nie byłam tak ochoczo i entuzjastycznie nastawiona do tej książki (także od strony technicznej), ponieważ w oczy rzuciła mi się spora liczba powtórzeń (np. owe słowo denat), ale później (tak po 150 stronie) historia rodziny Sucharskich niesamowicie mnie wciągnęła i nie byłam w stanie się od niej oderwać. Nieco chaosu wprowadza brak nazw rozdziałów oraz brak wyraźnego oznaczenia przeskoków w akcji, co podobnie jak owe powtórzenia, w pierwszej chwili mi przeszkadzało i utrudniało pojęcie wszystkiego.

Jak już wcześniej wspomniałam "Natalii 5" to dla mnie komedia i to całkiem dobra, choć poniekąd niedorzeczna, która zawiera wątek kryminalny, rozkręcający się tak naprawdę (moim zdaniem) dopiero pod koniec utworu - mimo to, jest on całkiem dobrze napisany, a co najważniejsze zaintrygował mnie w dużym stopniu. Zakończenie całej historii niby w pełni mnie usatysfakcjonowało, ale z drugiej strony pozostawiło pewien niedosyt, gdyż chciałabym przeżyć jeszcze dłuższą przygodę z tymi niezwykłymi kobietami, które mimo różnić charakteru, tak naprawdę wiele łączy - m.in. upór, hardość i... niewyparzony język.

Polecam książkę Olgi Rudnickiej osobom, które lubią czytać przezabawne historię z ciekawymi i osobliwymi postaciami. Niekoniecznie jest to dobra powieść dla osób oczekujących mrocznego kryminału, który sprawi, że będziemy bali się zasnąć w nocy przy zgaszonym świetle.

Ocena: 7/10

Po opisie i okładce tej książki spodziewałam się mrocznego kryminału, owianego nutką tajemniczości i grozy; kryminału, który sprawi, że nie będę mogła spać spokojnie w nocy...

"Policja otrzymuje tajemnicze zgłoszenie o samobójstwie. Zamknięty od środka pokój. Martwy mężczyzna. Broń, na której znajdują się wyłącznie odciski palców ofiary. Jednak zdaniem przybyłego na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzieło australijskiej dziennikarki to jedna z tych książek, których piękna okładka to nie jedyny atut utworu; albowiem "Na północ od Capri" kryje w sobie równie cudowną treść, pełną magicznych opisów i niezwykłych historii.

Mimo, że jest to moje pierwsze spotkanie z trylogią Penelope Green i nie znam historii z poprzednich książek, to muszę napisać, że jakoś bardzo nie odczułam tego faktu, gdyż autorka na samym początku powieści wprowadza czytelnika w swój świat i wspomina kilka wydarzeń z przeszłości.

Akcja kolejnej części włoskiej przygody Penny Green rozgrywa się na idyllicznej wysepce o nazwie Procida, gdzie Australijka przeprowadza się ze swoim ukochanym Alfonso i zgłębia coraz to nowsze tajniki włoskiej kuchni.

"Na północ od Capri" to nie tylko historia Penelope, bowiem autorka przytacza opowieści swoich procidańskich przyjaciół, dzięki czemu poznajemy wiele ciekawych, niekiedy śmiesznych historii z życia wziętych. Nieobce są nam również przepiękne widoki i włoski krajobraz, który poznajemy z wnikliwych i szczegółowych opisów. Czytając, niejednokrotnie miałam wrażenie, że jestem w danym miejscu razem z autorką i słyszę szum fal, czuję aromatyczny zapach potraw, unoszący się gdzieś w powietrzu. Zdecydowanie nie polecam czytać tej powieści z pustym żołądkiem, ponieważ możecie przeżywać dodatkowe katusze, związane z mnogością opisów włoskich dań, których z pewnością chcielibyście skosztować. Dzięki Penny Green mamy okazję poznać kulturę i charakter Prowidańczyków, dowiedzieć się więcej o ich tradycjach, obrzędach i obyczajach. Poza tym, dzieło tej australijskiej dziennikarki, zarówno bawi - za sprawą śmiesznych i innowacyjnych rozwiązań - jak i czegoś nas uczy - dzięki wytłumaczeniu włoskich zwrotów, których jest sporo.

Narracja powieści jest pierwszoosobowa, można mieć wrażenie, że czyta się pamiętnik czy też dziennik, ponieważ każdy rozdział to inny miesiąc, inny okres z życia autorki, co więcej Penny Green przedstawia każde wydarzenie ze swojej perspektywy; oprócz tego wspominając dane rozmowy z przyjaciółmi, mamy poniekąd do czynienia z reportażem, tudzież wywiadem. Plusem, jak i minusem tej książki jest długi czas czytania, tzn. jeśli chce się coś wynieść z tej powieści, a nie tylko zaznajomić się jako tako z treścią, to trzeba trochę czasu poświęcić dziełu pani Green; dlatego myślę, że jest to świetna pozycja na wiosnę, kiedy to niejako na nowo budzimy się do życia, jesteśmy energiczni i wypoczęci; niestety wątpię, żeby książka Penny Green spodobałaby mi się w okresie zimowym, ale może innym prypadłaby do gustu.

Czytając tę powieść można domyślić się samemu, że autorka jest również dziennikarką - charakterystyczny styl, jak i język na to wskazują, moim skromnym zdaniem. Skoro jestem już przy bardziej technicznych sprawach, to na ciepłe słowa zasługuję pani Ewa Horodyska, która przetłumaczyła książkę na język polski - dzięki jej "nadgorliwej" pracy, mamy wyjaśnione, dodatkowo, kilka interesujących kwestii, dzięki czemu możemy lepiej sobie coś wyobrazić lub zrozumieć dane zjawisko. Kolejną sprawą godną uwagi i pochwały z mojej strony jest spis wszystkich przepisów na końcu książki, dzięki owemu spisowi w łatwy i szybki sposób możemy odszukać interesujące nas receptury. W powieści Green, mamy także okazję ujrzeć kilka ciekawych i pięknych miejsc z Procindy, gdyż autorka zamieściła parę zdjęć - według mnie to bardzo fajna rzecz, aczkolwiek mogłoby być więcej zdjęć budynków, których nie ma opisu, a zostały wspomniane z nazwy przez panią Green.

"Na północ od Capri" to książka godna polecenia szczególnie tym osobom, które uwielbiają włoską kuchnie, lubią poznawać obcą kulturę i obyczaje, są pasjonatami jakiejkolwiek odmiany historii lub chcą po prostu przeczytać fajną książkę na wiosenne dni.

Ocena: 7/10

Dzieło australijskiej dziennikarki to jedna z tych książek, których piękna okładka to nie jedyny atut utworu; albowiem "Na północ od Capri" kryje w sobie równie cudowną treść, pełną magicznych opisów i niezwykłych historii.

Mimo, że jest to moje pierwsze spotkanie z trylogią Penelope Green i nie znam historii z poprzednich książek, to muszę napisać, że jakoś bardzo nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krystyna Kuhn to niemiecka autorka, której thrillery podbijają serca czytelników na całym świecie. Nic więc dziwnego, że nie mogłam oderwać się od jej książki i nie zauważyłam nawet, kiedy znalazłam się na ostatniej stronie, a moja przygoda z "Grą" dobiegła końca.

Świat zaprezentowany przez autorkę jest niezwykły pod wieloma względami, nie chodzi tu tylko o tajemniczość doliny i jeziora Lake Mirror, ale również o strach, mrok ogarniający bohaterów w tym dziwnym miejscu. Akcja utworu dzieje się gdzieś w Kanadyjskich Górach Skalistych, na odludziu oddalonym o dobrych kilkanaście kilometrów od cywilizacji. Mogłoby się wydawać, że krajobraz sprzyja relaksowi i odpoczynkowi, ale jest to tylko złudne wrażenie, albowiem dolina skrywa w sobie nierozwiązane tajemnice i niewypowiedzianą groźbę.

Cała historia rozpoczyna się wraz przybyciem bohaterów do elitarnej uczelni dla wybitnie uzdolnionych. Julia i Robert są rodzeństwem, które pojawia się w college’u w Grace tydzień później niż pozostali uczniowie, co już na samym początku wzbudza w czytelniku zainteresowanie. To, co dzieje się później jest jeszcze bardziej intrygujące i ciekawsze. Autorka dostarcza nam sporą dawkę informacji, które musimy przetrawić, a następnie spróbować wszystko zrozumieć, co nie jest wcale proste, gdyż niektórych kwestii nie da się, tak po prostu, logicznie wytłumaczyć. Już na pierwszy rzut oka widać, że coś nie gra, a sytuacja nie staje się z czasem bardziej przejrzysta i klarowna. Dopiero pod koniec utworu czytelnik odkrywa kilka niewiadomych. Muszę przyznać, że zakończenie wprawiło mnie w takie osłupienie, że dochodziłam do siebie z 2-3 minuty - po prostu nie mogłam przyswoić i przetrawić rozwiązania do końca i chyba nadal nie jestem w stanie tego zrobić.

Teraz kilka słów o bohaterach. Julia i Robert to dość tajemnicze postacie, albowiem nie wiadomo dlaczego zdecydowali się studiować w Grace, a poza tym ich przeszłość skrywa coś strasznego, co do końca książki jest dla czytelnika jedną z wielu niewiadomych. Julia Frost jest troskliwą siostrą, a także miłą dziewczyną, której uśmiech rozświetla wszystko dookoła. Robert natomiast to wielki pasjonat matematyki, który uwielbia rozwiązywać różne zagadki i choć z pozoru zwyczajny, w rzeczywistości jest dość niezwykły, co już pierwszego dnia sprawia, że staje się głównym obiektem zainteresowania innych uczniów. Oprócz rodzeństwa Frostów na szczególną uwagę zasługuje Chris, który jest bezczelny, niekiedy arogancki oraz bardzo tajemniczy, ale potrafi również być opiekuńczy i czuły, co nie pozwala dopasować tego bohatera do konkretnej szuflady, albowiem ma on tak jakby dwie natury. Innymi bohaterami tej książki są: Alex - senior i opiekun młodszych na uczelni, Isabel - również opiekunka młodszych roczników, Rose - łysa, ale ładna dziewczyna, którą można polubić, Debbie - gadatliwa i dość irytująca osóbka, która myśli tylko o imprezach i chłopcach, Benjamin - chłopak, który prawie nigdy nie rozstaje się ze swoją kamerą i nosi różowe spodnie od piżamy, David - sympatyczny i wręcz idealny jako kandydat na chłopaka oraz Katie - inteligenta Koreanka, która trzyma się raczej na uboczu. Każda z postaci jest zaprezentowana lepiej lub troszkę gorzej, ale autorka zrobiła to w taki sposób, że można stworzyć sobie jakiś obraz bohaterów.

Język powieści jest bardzo przystępny, ani zbyt prosty, ani zbyt trudny. Książkę czyta się przyjemnie i zdecydowanie za szybko, właśnie jednym z minusów tejże historii jest zbyt mała liczba stron. Liczne i bogate opisy przyrody i innych zjawisk pozwalają czytelnikowi lepiej poznać i zagłębić się w ten niecodzienny świat, pełen dziwnych zdarzeń i anomalii. Narracja powieści jest trzecioosobowa, dzięki czemu mamy lepszy zarys sytuacji i wszystkich rzeczy, choć prawie cała historia jest przedstawiana z perspektywy Julii, wyjątkiem są rozdziały ukazujące zdarzenia oczami Roberta. Jedną z rzeczy, które mogą irytować i denerwować osobę czytającą są wyrażenia angielskie nieprzetłumaczone na język polski. Owe wyrażenia pojawiają się dość często i moim zdaniem obniżają poniekąd jakość tej książki.

Trudno mi uznać "Grę" za thriller, ponieważ po raz pierwszy czytam książkę z tego gatunku, ale mogę śmiało stwierdzić, że bardzo mi się podobała. Pierwszy tom z serii "Dolina" był dla mnie niezwykłą historią, której ciągu wydarzeń nie potrafiłam przewidzieć, bowiem wszystko było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie wiem dlaczego, ale sięgając po tę powieść spodziewałam się wątku paranormalnego - jakichś duchów czy też wilkołaków - a w zasadzie nic takiego nie dostałam, przynajmniej na razie, albowiem nie ulega wątpliwości, że wszystko, co się dzieje w dolinie, jest co najmniej bardzo dziwne. Kolejną rzeczą, o której warto wspomnieć jest to, że fabuła nie jest prowadzona w ekstremalnym tempie, raczej wszystko jest odpowiednio wyważone i akcja posuwa się stopniowo.

"Gra" to naprawdę warta uwagi powieść, która powinna zainteresować osoby lubiące czytać dziwne, ciekawe historie, pełne tajemnic i zagadek do rozwiązania. Gorąco polecam innym pierwszą część cyklu, a sama niecierpliwie czekam na dalszy ciąg tej opowieści, która pozostawiła mi wielki niedosyt.

Ocena: 8,5/10

Krystyna Kuhn to niemiecka autorka, której thrillery podbijają serca czytelników na całym świecie. Nic więc dziwnego, że nie mogłam oderwać się od jej książki i nie zauważyłam nawet, kiedy znalazłam się na ostatniej stronie, a moja przygoda z "Grą" dobiegła końca.

Świat zaprezentowany przez autorkę jest niezwykły pod wieloma względami, nie chodzi tu tylko o tajemniczość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejny raz miałam okazję podziwiać niesamowity warsztat pisarski Stephenie Meyer, autorki jednej z najlepszych wampirzych sag na świecie. Na samym początku zaznaczę jednak, że jestem wielką fanką tejże pisarki, jak i całej sagi "Zmierzch", więc może się zdarzyć, że będę "słodzić" pani Meyer, aczkolwiek postaram się być jak najbardziej obiektywna.

Już na wstępie wiemy, czego i kogo będzie dotyczyć cała historia, albowiem sam tytuł książki nam na to wskazuje. Ponadto powieść oparta jest na motywach "Zaćmienia", co w konsekwencji owocuje znajomością zakończenia dziejów Bree, eliminując tym samym element zaskoczenia.

Bree Tanner to nowonarodzona, która jest trochę oszołomiona, przestraszona, poniekąd zagubiona, ale, mimo wszystko, jest to bardzo inteligenta wampirzyca, która zdecydowanie wyróżnia się na tle zgromadzenie Rileya. Choć Bree nie ma żadnego talentu ani nie jest na przykład mistrzem kung-fu, to zdecydowanie nie jest postacią nudą, nijaką i można ją polubić. Pisząc o bohaterach muszę wspomnieć o Diegu i Fredzie, którzy również zasłużyli sobie na moją sympatię. Diego skradł mi serce swoją postawą wobec głównej bohaterki oraz tym, że przypominał mi poniekąd Carlisle'a, natomiast Fred urzekł mnie swoją tajemniczością, zagadkową osobowością, a poza tym zaintrygował mnie jego talent.

Jeśli chodzi o fabułę, to przyznaję, że jestem mile zaskoczona tym, co się działo; mimo że wiedziałam, jak się skończy cała opowieść, byłam wszystkim zainteresowana, a poza tym dowiedziałam się wielu nowych rzeczy odnośnie do historii przedstawionej w "Zaćmieniu". Przyznać muszę, że autorka mile mnie tym zaskoczyła, choć w sumie mogłam się tego po niej spodziewać. Niestety, nie zostało wyjaśnione, jak wyglądało życie Bree przed przemianą, jak również nie poznajemy szczegółów przemiany bohaterki w wampira, co było dla mnie lekkim rozczarowaniem, ponieważ jest to niezwykle interesujący i ciekawy wątek, który chciałabym poznać. Minusem "Drugiego życia Bree Tanner" jest także mała liczba stron, co w konsekwencji przełożyło się na skromnie rozbudowaną fabułę i niewielką dawkę przekazanych informacji. Mimo to pani Meyer pozwoliła nam poniekąd wejść w skórę wampira i poczuć jego pragnienie, żądze oraz zrozumieć skomplikowany mechanizm postępowania tych nadludzkich istot. Opowieść o Bree uwidacznia czytelnikowi różnice między światem Cullenów a żądnymi krwi, nieokiełznanymi członkami świty Rileya.

Język powieści oraz styl Meyer po raz kolejny mnie oczarował i zachwycił. Autorka "Zmierzchu" pisze bardzo lekko, dzięki czemu wszystko czyta się łatwo, szybko i przyjemnie, warto również podkreślić, że nie ma to nic wspólnego z prymityzmem, ostatnio tak często spotykanym w książkach.

Mimo że nie jest to powieść bez wad oraz budzi mniejsze zainteresowanie czytelnika niż saga "Zmierzch", śmiało mogę ją polecić wszystkim fanom twórczości Stephenie Meyer. Trochę dziwne byłoby, gdybym polecała "Drugie życie Bree Tanner" zwykłemu czytelnikowi, który nie miał w rękach historii Belli i zapewne nie zrozumiałby większości rzeczy dziejących się w książce.

Ocena: 6,5/10

Kolejny raz miałam okazję podziwiać niesamowity warsztat pisarski Stephenie Meyer, autorki jednej z najlepszych wampirzych sag na świecie. Na samym początku zaznaczę jednak, że jestem wielką fanką tejże pisarki, jak i całej sagi "Zmierzch", więc może się zdarzyć, że będę "słodzić" pani Meyer, aczkolwiek postaram się być jak najbardziej obiektywna.

Już na wstępie wiemy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie sądziłam, że znajdę jeszcze jakąś książkę, która wstrząśnie mną do żywego i zainteresuje mnie do tego stopnia, że nie będę mogła się od niej oderwać, nawet gdy kiszki zaczną grać mi marsza, tak głośnego, że mógłby on obudzić połowę mojej mieściny. Niewątpliwie książka Kimberly Derting wywarła na mnie ogromne wrażenie i zaliczam ją do grona moich ulubionych powieści paranormalnych.

Główną bohaterką tej fantastycznej historii jest Violet Ambrose, dziewczyna, która ma niezwykły dar, albowiem wyczuwa dusze zmarłych - zarówno zwierząt, jak i ludzi. Violet jest ładna, zgrabna i jej głowę zdobią niesforne loki, które dziewczyna próbuje okiełznać. Najlepszym przyjacielem Vi jest Jay Heaton, przystojniak, który od pewnego czasu jest punktem westchnień prawie wszystkich dziewczyn w szkole, notabene także Violet zaczyna czuć coś do swojego przyjaciela, co zresztą budzi niepokój dziewczyny. Jednak Ukryte to nie tylko dobry romans, ale również trzymający w napięciu thriller, który nie pozwala, by czytelnik był pewnien tego, co za chwilę się stanie - przekonałam się o tym na własnej skórze, niejednokrotnie wydawało się mi, że wiem co będzie dalej, by następnie za kilka linijek dowiedzieć się, że to nieprawda i że cała historia jest bardziej skomplikowana i zawiła.

Od pierwszych stron polubiłam Violet i Jay'a, którzy sprawiali, że bardzo często na mojej twarzy gościł szeroki uśmiech, co uważam za duży sukces, bo ostatnio wcale nie mam zbyt wiele ku temu okazji. Bohaterów książki są unikatowi na swój sposób, zarówno ci główni, jak i poboczni; każdy z nich wnosi coś innego i wywołuje różne reakcje w czytelniku. Przykładowo Stryj Stephen sprawił, że policja nie przyprawiała mnie o ból głowy (jak to ma miejsce, gdy czytam cykl czas wygnania), a Grady przypomniał mi, że nie wszyscy umieją się zawsze odpowiednio zachować. Wracając do dwójki czołowych bohaterów, to Jay jest uparty, wie czego chce i śmiało dąży do celu; Violet jest trochę nieśmiała, ale nie oznacza to, że jest mdłą postacią, a wręcz przeciwnie, ludzie powinni uważać na jej ripostę, ponieważ Vi potrafi znokautować słowem swojego "przeciwnika".

"Ukryte" to naprawdę interesująca i niezwykle wciągająca książka, którą czytałam szybko i zachłannie. Warsztat pisarski Kimberly Derting stoi na bardzo dobrym poziomie, mimo że język powieści jest prosty. Dialogi pomiędzy Jay'em i Violet są niejednokrotnie przesiąknięte humorem i ironią, co sprawiła, że książkę czyta się jeszcze chętniej. Poza tym pani Derting stworzyła nietuzinkowy świat, który czytelnik chce poznać od pierwszej strony i rozkoszować się nim przez kilkanaście godzin, dni czy też miesięcy - jestem absolutnie pewna, że jeszcze nie raz, sięgnę po to intrygujące dzieło. Narratorem książki jest Violet, poznajemy jej uczucia, myśli oraz zgłębiamy istotę jej osoby. Muszę przyznać, że czasami ubolewałam na tym faktem, ponieważ chciałam się dowiedzieć, o czym w danej sytuacji rozmyśla Jay i dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Autorka książki zrobił bardzo fajną rzecz, albowiem obok głównej narracji, co jakiś czas pojawiały się fragmenty, których narratorem był seryjny morderca, dzięki czemu poznaliśmy jego psychikę i mogliśmy sobie wyobrazić, co czai się w głowach prawdziwych psychopatów.

Niektórzy mogą zarzucić książce, że pewne kwestie powtarzają się z innych powieści paranormalych (lub są bardzo podobne), ale ja tam miałam to gdzieś, bo nie rzucało mi się to jakoś w oczy (moim zdaniem podobieństw było naprawdę mało) i nie zniechęcało mnie to do czytania. Nie uważam również, że ta książka nie wnosi niczego nowego do współczesnej literatury, ponieważ sam talent Vi jest dla mnie czymś oryginalnym oraz nie mamy tak naprawdę, do czynienia z trójkątem miłosnym, który obecnie bardzo często pojawia się w książkach, wydawanych w Polsce i na świecie. Warto zaznaczyć, że ta książka może być dla paru osób miłą odskocznią od wampirów, wilkołaków, aniołów czy też innych fantastycznych i nierealnych stworzeń, ponieważ w powieści Derting nie ma, przynajmniej na razie, tego typu rozwiązać (moim zdaniem wcale się na to nie zanosi) i to wyróżnia, przede wszystkim "Ukryte" na tle innych, współczesnych dzieł literackich

Polecam "Ukryte" wszystkim miłośnikom fantasy, którzy uwielbiają czytać piękne historie, pełne miłości i magii, owiane niekiedy nutką tajemnicy i grozy... Myślę, że książka Kimberly Derting przypadnie do gustu większej rzeszy odbiorców i pozostawi po sobie niedosyt i chęć, jak najszybszego przeczytania kontynuacji losów Violet i Jay'a.

Ocena: 9/10

Nie sądziłam, że znajdę jeszcze jakąś książkę, która wstrząśnie mną do żywego i zainteresuje mnie do tego stopnia, że nie będę mogła się od niej oderwać, nawet gdy kiszki zaczną grać mi marsza, tak głośnego, że mógłby on obudzić połowę mojej mieściny. Niewątpliwie książka Kimberly Derting wywarła na mnie ogromne wrażenie i zaliczam ją do grona moich ulubionych powieści...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Hakus pokus Katarzyna Leżeńska, Darek Milewski
Ocena 6,1
Hakus pokus Katarzyna Leżeńska,...

Na półkach: ,

Sięgając po tę książkę spodziewałam się historii dwojga ludzi po przejściach, dzięki której będę mogła spojrzeć na świat z innej perspektywy i przyjrzeć się z bliska problemom, z którymi do tej pory, na całe szczęście nie miałam styczności. Owa powieść jest wręcz doskonałą pozycją dla czytelników, którzy nastawiają się na dłuższe przemyślenia i refleksje.

Autorami "Hakus pokus" są Katarzyna Leżeńska, pisarka i scenarzystka oraz Darek Milewski, lalkarz z wykształcenia, które w swoim życiu zajmował się już wieloma rzeczami, a obecnie pracuje w jednej z największych firm software'owych na świecie.

Książka opowiada historię Beaty Winkler, psychologa z Chicago, kobiety z problemami i dylematami życiowymi. Rudowłosa i piegowata bohaterka rozstaje się tuż przed ślubem z narzeczonym oraz po umieszczeniu matki w zakładzie zamkniętym, podejmuje nową pracę w firmie w Seattle, gdzie spróbuje żyć w miarę normalnie. Hakus pokus nie jest tylko historią jednego bohatera, albowiem drugą czołową postacią tej książki jest Robert Wolny, Polak i pracownik firmy CounterVision, zajmującej się zabezpieczaniem firm i instytucji przed atakami hakerów. Robert, podobnie jak Beata, nie ma lekkiego życia, niedawno rozstał się ze swoją transseksualną żoną Christine i próbuje na nowo poukładać swoje życie, co wcale nie jest proste...

Beata jest 30-letnią kobietą, która jak każda z nas, ma jakieś kompleksy i zmartwienia, jest również postacią, której nie sposób nie polubić. Mimo trudnego dzieciństwa potrafi nadal się uśmiechać i pocieszać innych, jest tak jakby życzliwą duszą, co prawda można uznać, że poniekąd wynika to z jej zawodu, ale w gruncie rzeczy myślę, że po prostu jest taka, a nie inna.

Robert to dojrzały mężczyzna ok. 40 lat, były student Uniwersytetu Warszawskiego, a obecnie haker w znanej firmie w Seattle. Wolny jest człowiekiem uczciwym, moralnym i sumiennym, który zawsze stara się postępować słusznie i podejmować trafne decyzje.

"Hakus pokus" jest kawałkiem bardzo dobrej literatury, która porusza istotne i poważne kwestie ludzkiego życia, takie jak moralność, kłamstwo czy miłość. Moim zdaniem Leżeńska i Milewski kapitalnie przestawiają ten niezwykle skomplikowany świat, pełen trudnych wyborów i decyzji, które kształtują nasz charakter i czynią nas tym, kim jesteśmy naprawdę.

W powieści występuje dwóch narratorów, tzn. jeden rozdział jest z perspektywy Beaty, a kolejny "widzimy" oczami Roberta. Muszę przyznać, że początkowo sprawiało mi to problem, ponieważ przeskoki w akcji komplikowały trochę sprawę ze zrozumieniem treści, ale później było już ok. Wielkim plusem takiej, a nie innej narracji jest to, że dzięki niej zagłębiamy się bardzo wnikliwie w psychikę bohaterów i lepiej ich poznajemy. Czytając miałam wrażenie, że to uczucia i emocje postaci są najważniejsze, a fabuła została zepchnięta na drugi plan. Skoro jestem już przy tej kwestii, to warto wspomnieć, że akcja nie dzieje się w jakimś mega ekspresowym tempie, w końcu to nie książka przygodowa i to nie jest jakaś najistotniejsza sprawa.

Książkę czyta się szybko, lekko i przyjemnie, mimo podejmowanej przez autorów problematyki. Sądzę, że powieść powinna przede wszystkim zainteresować i zaciekawić starszych i nieco dojrzalszych czytelników (oczywiście nie twierdzę, że innym też się nie spodoba) oraz maniaków komputerowym, którzy nie powinni mieć problemu ze zrozumieniem fachowych, "hakerskich" treści, z którymi ja miałam drobny kłopot. Muszę przyznać, że bardzo fajnie czytało mi się "Hakus pokus", albowiem zazwyczaj nie mam do czynienia z takimi książkami, które nie są z gatunku fantasy i mu podobnych.

Polecam tę książkę na wolny weekend czy wieczór ! Myślę, że nie powinniście być rozczarowani treścią, która liczy sobie 490 stron, więc całkiem sporo i adekwatnie do objętości, cena powieści nie jest jakoś wygórowana.

Moja Ocena: 7/10

Sięgając po tę książkę spodziewałam się historii dwojga ludzi po przejściach, dzięki której będę mogła spojrzeć na świat z innej perspektywy i przyjrzeć się z bliska problemom, z którymi do tej pory, na całe szczęście nie miałam styczności. Owa powieść jest wręcz doskonałą pozycją dla czytelników, którzy nastawiają się na dłuższe przemyślenia i refleksje.

Autorami "Hakus...

więcej Pokaż mimo to