rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Uciekając przed żałobą, spowodowaną śmiercią jej matki, Bree trafia na studia oddalone od jej rodzinnego domu o cztery godziny drogi. Choć dystans ten zapewnia jej odizolowanie od pełnego bolesnych wspomnień rodzinnego domu, to wciąż nie jest wystarczający, by uciec od ścigającego ją dziedzictwa.
Wydarzenia, których przez przypadek Bree staje się świadkiem swojej pierwszej nocy na kampusie, zasiewają w jej sercu ziarno podejrzeń. Dręczona wątpliwościami, czy aby na pewno śmierć jej matki była zwykłym wypadkiem samochodowym, Bree wplątuje się w odwieczną wojnę dobra ze złem.

Pozornie zwykła dziewczyna, tajna organizacja, niebieskooki blondyn o heroicznych zapędach oraz ciemnowłosy, szary moralnie chłopak. Znajomo brzmiąca mieszanka, czyż nie?
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy podczas czytania „Zrodzonych z legendy” jest ich nieziemska wręcz schematyczność. Fabuła oraz wiele motywów kojarzyły mi się z mnóstwem innych fantastycznych książek oraz seriali – i nie mam tu na myśli wyłącznie delikatnych nawiązań, a prawie że identyczne motywy i wydarzenia. Najbardziej jednak w oczy kłuła mnie stereotypowość Nicka i Selwyna, przez którą, w moim odczuciu, obie te postaci dużo straciły. Gdyby zrezygnować z tak „klasycznego” przedstawienia tej dwójki, można by było dużo lepiej poprowadzić ich charaktery.
Dodatkowo bardzo nie przypadło mi do gustu rozplanowanie fabuły w czasie. Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko – w połowie książki nie minął jeszcze tydzień bytności Bree na kampusie, a ta była już zakochana na zabój i siedziała po uszach w sprawach „tajnego” stowarzyszenia.
Kolejną wadą, tutaj ze strony wydawnictwa, jest ogrom tekstu na stronie. Osobiście wolę, kiedy książka ma więcej stron, ale litery są większe.
Mimo tych kilku niedoskonałości w ogólnym rozrachunku książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. Styl autorki był niezwykle przyjemny i rozbudowany, co umilało i ułatwiało przewracanie kolejnych kartek.
Do gustu przypadło mi również przedstawienie magii w jej paru odmianach – zarówno eter jak i korzenie zaintrygowały mnie bez reszty i z niecierpliwością oczekiwałam, aż zdradzone zostanie nam coś więcej na temat tego, jak funkcjonują i do czego mogą zostać wykorzystane.
Sam Zakon Okrągłego Stołu oraz oparcie historii na legendach arturiańskich były niesamowicie ciekawymi pomysłami, z którymi nie zdarza mi się często spotykać w czytanej przeze mnie literaturze. Choć problematyczne było dla mnie na początku poukładanie sobie wszystkich związanych z Zakonem informacji w głowie, w końcu udało mi się ogarnąć, kto jest kim i co oznaczają poszczególne terminy.
Poza tym „Zrodzeni z legendy” poruszają ważne tematy – bycia odmiennym i mierzeniem się z wynikającymi z tego prześladowaniami. Książka dosadnie uświadamia czytelników z czym mierzyli się i wciąż muszą mierzyć się osoby czarnoskóre – poznajemy historie zarówno przodków Bree, jak i jesteśmy świadkami tego, co spotyka samą dziewczynę. Dodatkowo w powieści tej pojawia się osoba niebinarna, która również, w konserwatywnym środowisku Zakonu, nie ma najłatwiejszego życia i pada obiektem szykan.
Choć nie wszystko mi się podobało, jestem przekonana, że sięgnę po następny tom przygód Bree (w szczególności po tak wybuchowym i zaskakującym zakończeniu, jakim zostaliśmy uraczeni!). Was zachęcam za to do przekonania się na własnej skórze, czy „Zrodzeni z legendy” zasieją w Was równie dużą liczbę wątpliwości jak we mnie.

Uciekając przed żałobą, spowodowaną śmiercią jej matki, Bree trafia na studia oddalone od jej rodzinnego domu o cztery godziny drogi. Choć dystans ten zapewnia jej odizolowanie od pełnego bolesnych wspomnień rodzinnego domu, to wciąż nie jest wystarczający, by uciec od ścigającego ją dziedzictwa.
Wydarzenia, których przez przypadek Bree staje się świadkiem swojej pierwszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nowa rzeczywistość i nowy świat, w którym przyszło żyć Agacie, zapewniają jej dwie rzeczy: masę niebezpieczeństw i kompletny brak nudy. Jako zwykła śmiertelniczka wrzucona w świat skłóconych Iskier, przerażających demonów oraz nieprzewidywalnych bogów, nie może być pewna niczego, nawet następnego dnia.

„To nie jest kraj dla słabych magów” to stanowczo nie tytuł dla czytelników o słabych nerwach. Krew w tej części lała się hektolitrami, a jeden brutalny czyn gonił kolejny (tych, o słabych żołądkach zachęcam do podczytywania tej historii przed jedzeniem 😂).
Agata nie miała ani chwili, by złapać oddech, a co za tym idzie, nie było mowy o nudzie ani dla niej, ani dla nas. Cała książka jest wręcz przesycona akcją, co uprzyjemnia czytanie i stanowczo utrudnia odłożenie książki oraz powrót do rzeczywistości.
Lekkie pióro autorki dodatkowo sprawiało, że kartki przewracały się wręcz same, a wplatany gdzieniegdzie humor powodował, że na mojej twarzy raz za razem gościł szeroki uśmiech rozbawienia.
Jednakże osobiście dużo przyjemniej czytało mi się drugą połowę książki. W pierwszej zbyt często wywracałam oczami nad niemądrym zachowaniem Agaty. Starałam się zrozumieć motywy głównej bohaterki, ale nie zmieniało to faktu, że okrutnie mnie irytowała.
Z radością poznawałam jednak nowych bohaterów i kolejne fascynujące moce, którymi władały Iskry. Zagłębianie się w świat i historię magicznych było fascynującą przygodą.
Choć do Agaty nie pałam najcieplejszymi uczuciami, jestem pewna, że sięgnę po następną część, aby przekonać się, gdzie to wszystko zmierza. Was, jeśli jesteście fanami lekkiej urban fantasy, również zachęcam do zapoznania się z tą historią!

Nowa rzeczywistość i nowy świat, w którym przyszło żyć Agacie, zapewniają jej dwie rzeczy: masę niebezpieczeństw i kompletny brak nudy. Jako zwykła śmiertelniczka wrzucona w świat skłóconych Iskier, przerażających demonów oraz nieprzewidywalnych bogów, nie może być pewna niczego, nawet następnego dnia.

„To nie jest kraj dla słabych magów” to stanowczo nie tytuł dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oscar Drai zupełnym przypadkiem poznaje Marinę. Przypadkiem nie jest jednak rozwijająca się między nimi przyjaźń ani tym bardziej przerażające przygody, którym oboje będą musieli stawić czoła. Jaka będzie cena odkrycia dawno zapomnianej prawdy i czy oboje będą gotowi ją zapłacić ?

„Marina” była moim pierwszym spotkaniem z piórem Zafóna i sama nie do końca wiem, co o tym spotkaniu myślę. O ile styl niezmiernie przypadł mi do gustu, o tyle kreacja bohaterów i ogólny zamysł na fabułę już nie podbił mojego serca.
Oscar oraz Marina, według mnie, są dosyć stereotypowymi bohaterami, nieszczególnie wyróżniającymi się spośród innych par, o których do tej pory czytałam. Żadne z nich nie wzbudziło we mnie większej sympatii.
Fabuła… Jestem ciut skonsternowana, bo całkowicie nie tego się spodziewałam. Dostajemy tutaj bowiem powiew fantastyki/science fiction, ciut kryminału i odrobinę powieści obyczajowej. Elementy fantastyczne i kryminalne były tym, co podobało mi się najbardziej, ale obyczajowa końcówka była dla mnie bardzo niepożądanym elementem całej historii. Ten ostatnio wątek był potraktowany zbyt od niechcenia i dorzucony, w moim odczuciu, „bo tak”. Aby miał sens powinien dostać więcej „czasu ekranowego”, bo w tym momencie nie jestem w stanie go nawet połączyć z resztą książki.
Sama nie wiem, czy polecam tę książkę czy nie. Nie jest ona zła, po prostu nie jest dla wszystkich, w tym, jak widać, dla mnie. Sami przekonajcie się, czy do Was ta historia przemówi.

Oscar Drai zupełnym przypadkiem poznaje Marinę. Przypadkiem nie jest jednak rozwijająca się między nimi przyjaźń ani tym bardziej przerażające przygody, którym oboje będą musieli stawić czoła. Jaka będzie cena odkrycia dawno zapomnianej prawdy i czy oboje będą gotowi ją zapłacić ?

„Marina” była moim pierwszym spotkaniem z piórem Zafóna i sama nie do końca wiem, co o tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Afterparty Coachelli nie było wydarzeniem, na które Juwon poszedłby z własnej woli, w grę wchodziła jednak również wola kogoś innego – prezesa jego wytwórni – i tej woli nie mógł ot tak sobie zignorować. Z tego też względu znalazł się na feralnej imprezie, gdzie wbrew wszelkim nałożonym na niego zasadom, związanych z rolą idola, dał się ponieść emocjom i obraził Gabriela – popularnego rapera, skrywającego się za pseudonimem Yung Gogh - oraz dał początek skandalowi, mogącemu zagrażać jego całej karierze.
Choć początek ich relacji nie należał do najlepszych, osobą, która pomaga Juwonowi wykaraskać się z problemów jest sam Gabriel. Tym samym raper otwiera im obu droga do wielkiej przyjaźni…lub czegoś więcej.

Z „Truskawkowym blondem” trafiliśmy na siebie w momencie najlepszym z najlepszych. Właśnie takiej książki potrzebowałam, aby oderwać się od wszystkich biologicznych bzdet, niezbędnych mi na studia 😂.
Powieść Edyty Prusinowskiej była dla mnie przecudowną odskocznią od szarej rzeczywistości; przyniosła mi masę komfortu i sprawiła, że przez kilka wieczorów z mojej twarzy nie znikał szeroki uśmiech. Historia Juwona i Gabriela całkowicie mnie wciągnęła i jestem pewna, że gdybym tylko miała czas, pochłonęłabym ją w jeden dzień.
Szybkie czytanie ułatwiał styl autorki, który niesamowicie mi się spodobał – był jednocześnie bardzo bogaty i rozbudowany oraz lekki i przyjemny. Do gustu przypadł mi również humor, używany w powieści, naprawdę nie jestem w stanie zliczyć, ile razy parskałam śmiechem, podczas czytania.
Choć jestem zdania, że niektóre wątki zostały potraktowane odrobinę po macoszemu, a całej książce brakowało ostatniego przeczytania, które umożliwiłoby wyłapanie licznych literówek, to i tak pokochałam „Truskawkowy blond” całym sercem i łatwo było przymknąć mi oko na te wady.
Jestem pewna, że jeszcze kiedyś wrócę do losów Juwona i Gabriela, a Was, jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności się z nimi zapoznać, zachęcam do zmiany tego stanu rzeczy.

Afterparty Coachelli nie było wydarzeniem, na które Juwon poszedłby z własnej woli, w grę wchodziła jednak również wola kogoś innego – prezesa jego wytwórni – i tej woli nie mógł ot tak sobie zignorować. Z tego też względu znalazł się na feralnej imprezie, gdzie wbrew wszelkim nałożonym na niego zasadom, związanych z rolą idola, dał się ponieść emocjom i obraził Gabriela –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nora Seed nie chce żyć. Swoją egzystencję na tym świecie uważa za całkowity niewypał, a siebie za największego nieudacznika, jaki chodzi po Ziemi. Kiedy więc po próbie popełnienia samobójstwa, zamiast zapaść w błogi niebyt, o którym marzyła, trafia do Biblioteki o Północy, jest doszczętnie załamana – wychodzi na to, że nawet pozbawienie siebie samej życia jest zadaniem dla niej za trudnym. Jednakże z biegiem czasu, kiedy odkrywa, jak wielkie możliwości daje jej Biblioteka, Nora zaczyna zmieniać swoje podejście do wszystkiego: marzeń , oczekiwań, niepowodzeń i co najważniejsze… samej siebie.

„Biblioteka o Północy” jest piękną historią o odkrywaniu swoich pragnień, zawiłości ludzkiego losu i nieskończonych możliwościach, które staną przed nami otworem, gdy tylko wystarczająco w nie uwierzymy. Jest historią o szukaniu samego siebie oraz podążaniu za głosem serca, a nie oczekiwaniami nałożonymi na nas przez innych ludzi. Jest historią, uświadamiającą nam, że żal czasem bywa złudny, a to, co według nas jest prawdą, nie zawsze jest nią w rzeczywistością. Jest historią o tym, że czasem się mylimy – i to nie jest nic złego. Jest historią pełną słodkiej, życiodajnej nadziei.
Z Norą nie polubiłam się ani trochę i wiecie co? Wydaje mi się, że to bardzo dobrze. Główna bohaterka, w moim odczuciu, miała bowiem mnóstwo cech, których nie lubię w samej sobie. I to właśnie stąd bierze się ten brak sympatii – ciężko polubić kogoś, kto jest mało decyzyjny, kiedy nieumiejętność podejmowania decyzji jest czymś, co próbuje się zwalczyć w samym sobie. Nora była zbitkiem takich cech – bierności, czarnowidztwa, niekiedy nadmiernej wybuchowości. Według mnie, miała ona być swego rodzaju uosobieniem wszystkiego, co niezbyt pozytywne, by ukazać, że nawet mając te cechy, jesteśmy w stanie wziąć sprawy w swoje ręce i zmienić nasz los, że te cechy nie robią z nas „gorszych” – one nas dodatkowo wzmacniają.
I to nie jest tak, że „Biblioteka o Północy” jest według mnie wybitną książką, co to to nie. Znalazłabym kilka niedociągnięć takich jak zdarzające się (za często) suche i mało realne dialogi czy dłużąca się momentami akcja, ale wady te łatwo zignorować w całościowym odbiorze książki. Szybko zapomnę o tych słabych kwestiach wypowiadanych przez bohaterów, to przesłanie całej książki i wylewające się z niej zrozumienie i pozytywne nastawienie do świata zostaną ze mną na długo.
I tak jak rzadko zdarza mi się cytować recenzowane książki, tak przy okazji tej pozycji chciałabym się podzielić z Wami moimi ulubionymi słowami, które tu przeczytałam: „ Nie trzeba rozumieć życia. Trzeba nim żyć.”
Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli szansę przeczytać tę książkę, zróbcie to!

Nora Seed nie chce żyć. Swoją egzystencję na tym świecie uważa za całkowity niewypał, a siebie za największego nieudacznika, jaki chodzi po Ziemi. Kiedy więc po próbie popełnienia samobójstwa, zamiast zapaść w błogi niebyt, o którym marzyła, trafia do Biblioteki o Północy, jest doszczętnie załamana – wychodzi na to, że nawet pozbawienie siebie samej życia jest zadaniem dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Duszny, spowity szarością świat Merilance, od zawsze przytłaczał Olivię Prior. W głowie dziewczyny rosły marzeniach o kolorach, domu i ludziach, których mogłaby nazwać rodziną – żadnej z tych rzeczy nie mogła jednak dostać w szaroburym sierocińcu.
Kiedy więc tajemniczy list wzywa ją do Gallanta, starej posiadłości, od wieków zamieszkiwanej przez Priorów, nie waha się ani przez chwilę.
Czy Gallant na pewno okaże się miejscem, o którym marzyła Olivia?

Od pierwszej strony zostajemy wrzuceni na głęboką wodę smutku i melancholii. I nieważne, jak bardzo będziemy starali się wznieść ku tafli wody, nasze wysiłki będą skazane na porażkę – utopi nas duszący, przytłaczający klimat powieści. Wszystkie emocje targające Olivią, od przygnębiania, przez zmieszanie, do przerażeniu, dopadną i nas.
Mimo tej emocjonalnej bomby, którą funduje nam fabuła, muszę przyznać, że nie jest ona zbyt odkrywcza, a co więcej, zakończenie całej historii, według mnie, jest całkowicie bez sensu. Olivia wielokrotnie gubiła się między kartkami pamiętnika swojej matki i mam wrażenie, że cała historia również gdzieś tam się zgubiła, ponieważ to losy nieżyjących rodziców głównej bohaterki zdominowały tę opowieść.
„Gallant” nie jest złą książką, ale na pewno nie nazwałabym go również powieścią wybitną, w mojej opinii jest po prostu zwykłym średniakiem, zasługującym na większe pochwały ze względu na piękne wydanie, niż na swoją treść.

Duszny, spowity szarością świat Merilance, od zawsze przytłaczał Olivię Prior. W głowie dziewczyny rosły marzeniach o kolorach, domu i ludziach, których mogłaby nazwać rodziną – żadnej z tych rzeczy nie mogła jednak dostać w szaroburym sierocińcu.
Kiedy więc tajemniczy list wzywa ją do Gallanta, starej posiadłości, od wieków zamieszkiwanej przez Priorów, nie waha się ani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wen Olcha od najmłodszych lat poszukuje własnej drogi. Mieszające się w jego żyłach dziedzictwo dwóch skrajnie różnych, walczących ze sobą nacji oraz rozbieżne oczekiwania babki i ojca względem niego nie ułatwiają mu jednakże podejmowania własnych, niezmąconych niczym decyzji. Olcha mimo wszystko jest pewien jednej rzeczy – chce zgłębiać tajniki najskrytszej i najpotężniejszej magii. W pogoni za tym marzeniem zrobi wszystko, wybierze każdą niezbędną drogę. Ale czy na pewno wybory te będą właściwe?

„Dłoń Króla Słońca” to powieść pełna nieposkromionej ambicji, wielkiej mocy, okrutnych chwil zwątpienia, tragicznych w skutkach decyzji oraz masy pozornie wielkich osiągnięć. Losy Wena Olchy zawierają wiele momentów ogromnego szczęścia, ale znaczy je jeszcze więcej blizn bólu i niepowodzeń. Z tego też względu, choć autor serwuje nam niesamowity, rozbudowany styl, będący jednocześnie przystępnym i łatwym w odbiorze, czytanie szło mi powoli, a niekiedy musiałam przerywać je, aby przetrawić to, co się wydarzyło.
Chociaż rzeczywiście szarpało mną wiele emocji, nie było tak od początku powieści. Pierwsze uczucie, jakie spłynęła na mnie podczas czytania tego tytułu to… nuda. Nasz główny bohater początkowo nie robił prawie nic innego oprócz nauki, która nie jest niestety szczególnie porywająca nawet dla samego uczącego się, a co dopiero dla nas. Z czasem jednak historia nabrała trochę tempa, a Wen Olcha, choć wciąż się uczył, robił to już w inny sposób niż wyłącznie poprzez czytanie traktatów filozoficznych.
Powolność akcji wynagradzało mi jednak poznawanie świata przedstawionego, który jest po prostu niesamowity! Od pierwszych stron czuć, iż autor poświęcił sporo czasu na właściwe rozplanowanie zasad władających światem, w którym żyje główny bohater. W trakcie czytania poznajemy wiele przecudownie rozmaitych miejsc, tradycji i ludzi; zarysowana zostaje przed nami polityka, historia i co najważniejsze, nietuzinkowa magia, której tak pragnie Wen Olcha.
Mimo że kibicowałam naszemu głównemu bohaterowi w spełnieniu swojego celu, nie polubiłam się z nim. Wiele jego działań było dla mnie niewłaściwych i nie mam tu na myśli strony moralnej tychże działań. W moim odczuciu Olcha, przy całej swej wiedzy i mądrości często zachowywał się głupio i zbyt łatwo dawał ponieść się swojemu ognistemu temperamentowi.
Całościowo jednak oceniam książkę bardzo pozytywnie i zachęcam Was do sięgnięcia po nią. Szczególnie mocno, jeśli jesteście fanami „Wojny Makowej”, ponieważ klimat obu tych książek jest bardzo podobny. Jeśli więc czujecie niedosyt po twórczości pani Kuang, „Dłoń Króla Słońca” będzie idealnym tytułem na zapełnienie tej pustki.

Wen Olcha od najmłodszych lat poszukuje własnej drogi. Mieszające się w jego żyłach dziedzictwo dwóch skrajnie różnych, walczących ze sobą nacji oraz rozbieżne oczekiwania babki i ojca względem niego nie ułatwiają mu jednakże podejmowania własnych, niezmąconych niczym decyzji. Olcha mimo wszystko jest pewien jednej rzeczy – chce zgłębiać tajniki najskrytszej i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tally z utęsknieniem wypatruje dnia swoich szesnastych urodzin – dnia, w którym będzie mogła przejść operację zmieniającą ją z wycinającej numery Brzydkiej w wiecznie szczęśliwą, imprezującą Śliczną.
Kilka miesięcy przed tym jednym wyczekanym dniem, Tally poznaje Shay, jej rówieśniczkę, od której nauczy się i usłyszy wiele rzeczy, bardzo niebezpiecznych rzeczy, zagrażających jej największemu marzeniu.
Czy Tally uda się dopiąć swego i stać się Śliczną?

Długo próbowałam rozgryźć swoje odczucia względem tej książki i powiem Wam, że do tej pory mi się to nie udało. Jakkolwiek jestem zachwycona samym pomysłem na fabułę, o tyle realizacja tegoż pomysłu w moim odczuciu wypadła raczej słabo.
Idea podziału na Brzydkich i Ślicznych – proces przemiany oraz zmiany w tym, jak jest się postrzeganym po metamorfozie, wydały mi się niezwykle interesującymi zagadnieniami, dodatkowo dającymi wiele do myślenia.
Niesamowity, według mnie, jest również świat przedstawiony. Nowoczesne technologie, umożliwiające wygodne życie w zgodzie z naturą niezwykle przypadły mi do gustu.
Jednakże dużo mniej polubiłam się z kreacją bohaterów – żaden z nich nie wzbudził we mnie pozytywnych emocji. Zachowania Tally niejednokrotnie sprawiły, że solidnie wywróciłam oczami i choć jestem w stanie częściowo zrozumieć, kierujące nią motywy, to wciąż nie popieram wielu jej czynów.
Sama akcja również mnie nie porwała. Zdarzały się momenty, gdzie po prostu nudziłam się przy czytaniu i musiałam zmuszać się do kontynuowania.
Mimo wszystko postaram się przeczytać następną część – mam nadzieję, że ona pozwoli mi doprecyzować własne odczucia względem historii Tally.

Tally z utęsknieniem wypatruje dnia swoich szesnastych urodzin – dnia, w którym będzie mogła przejść operację zmieniającą ją z wycinającej numery Brzydkiej w wiecznie szczęśliwą, imprezującą Śliczną.
Kilka miesięcy przed tym jednym wyczekanym dniem, Tally poznaje Shay, jej rówieśniczkę, od której nauczy się i usłyszy wiele rzeczy, bardzo niebezpiecznych rzeczy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Renata Convida posiada moc, która nawet wśród innych Moriów budzi przerażenie – swoim dotykiem jest w stanie wykraść wszystkie wspomnienia. Z tego też względu nawet, gdy zostaje uwolniona przez Szepty z królewskiego pałacu, nie może sobie pośród nich odnaleźć miejsca. Kiedy jedyna osoba bliska jej sercu zostaje publicznie zgładzona przez następcę królewskiego tronu, Renata postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i dokonać zemsty. Znów wkrada się do pałacu, z nadzieją, że tym razem to ona powali na kolana ich, a nie na odwrót. Jednak królewski dwór jest miejscem pełnym intryg, niespodziewanych przyjaciół i jeszcze bardziej nieprzewidywalnych wrogów. Czy Renacie uda się dopiąć swego celu?

Początkowo miałam mały problem, by wgryźć się w historię „Podpalaczki”. Musiało upłynąć trochę stron zanim w pełni się wciągnęłam, ale gdy już się to stało, losy Ren całkowicie mnie pochłonęły.
Ważnym elementem, który się do tego przyczynił jest kreacja naszej głównej bohaterki. Często zdarza się tak, że gdy czytam książkę w narracji pierwszoosobowej, postać opowiadająca historię nieznośnie mnie irytuje. Tym razem jednak tak nie było, mimo tego że to Renata opowiada swoją historię, bardzo ją polubiłam. Jej uczucia, czyny i zachowania były dla mnie logiczne i autentyczne. Rozterki, które przeżywała jasno dawały do zrozumienia, że ani ona, ani inni bohaterowie nie są czarno-biali.
Czytanie również umilał świetny styl pisania autorki. Choć, w moim odczuciu, nie należał do najlżejszych, to i tak wciągał w całą historię. Bogate słownictwo, bawienie się szykami i długością zdań, by zdynamizować lub spowolnić akcje – wszystko to to pułapki zastawione na czytelnika, by wpadł w sidła tej historii.
Kolejną rzeczą, która zasługuje na uwagę jest mnogość zwrotów akcji i zawirowań rzeczywistości. Ze względu na to, że to Renata opowiada swoje losy, wiemy tyle, ile wie ona w danym momencie. Z tego też względu cały czas dochodziły do nas nowe informacje, wnioski Ren i jej przemyślenia, które czasem zdarzały się być mylące. Jednakże autorka podrzucała nam sporo wskazówek, dzięki którym szło domyśleć się, jak będzie wyglądało zakończenie.
W ogólnym rozrachunku „Podpalaczka” podobała mi się i z chęcią sięgnę po następny tom. Jeśli więc i Wy lubicie ciekawe przedstawienie magii, dworskie intrygi i szalejące emocje, to musicie koniecznie sięgnąć po tę powieść!

Renata Convida posiada moc, która nawet wśród innych Moriów budzi przerażenie – swoim dotykiem jest w stanie wykraść wszystkie wspomnienia. Z tego też względu nawet, gdy zostaje uwolniona przez Szepty z królewskiego pałacu, nie może sobie pośród nich odnaleźć miejsca. Kiedy jedyna osoba bliska jej sercu zostaje publicznie zgładzona przez następcę królewskiego tronu, Renata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Han wiedzie niespokojne życie, wypełnione walką o przetrwanie. Chłopak, mimo młodego wieku, zdążył wyrobić sobie nie do końca pochlebną reputację; jego przydomek „Bransoleciarz” budzi postrach na ulicach Fellsmarchu.
Raisa jest następczynią tronu Fells i choć wydawać by się mogło, że ta pozycja zapewnia dziewczynie wszystko, czego może sobie wymarzyć, w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Stanowisko księżniczki zabiera Raisie to, czego pragnie najbardziej – wolność.
Losy tej dwójki splatają się w skomplikowanych okolicznościach, w królestwie zaczyna dochodzić do kolejnych niepokojów, grono zaufanych ludzi zmniejsza się, a sekrety z przeszłości pukają do drzwi, by w końcu się ujawnić.

Zacznę od czegoś, co przeważnie robię na samym końcu i już tutaj powiem Wam, że bardzo, bardzo, bardzo polecam „Króla Demona” i, że jest to obowiązkowa lektura dla wszystkich fanów fantastyki! Jeśli więc, tak jak ja, jesteście miłośnikami tego gatunku to nie wahajcie się ani chwili i jeżeli jeszcze nie sięgnęliście po książkę Cindy Williams Chima to czas to jak najszybciej nadrobić 😊.
Autorka opowiedziała nam naprawdę niesamowitą historię, w której wszystko jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Świat przedstawiony pochłania czytelnika już od pierwszych stron i trzyma w swoich szponach do ostatniego zdania. Wszystkie detale zgrywają się i tworzą niezwykłą, barwną i żywą całość, o której trudno później zapomnieć.
Każda z postaci ma swoje unikalne cechy, jest wyraźna i zapada w pamięć. Nawet bohaterowie poboczni odznaczają się swoją unikalnością i bujnymi osobowościami. Wszystkie zachowania wywołują w czytelniku konkretne emocje, sprawiając, że ten zaczyna zastanawiać się, do czego jeszcze dana postać będzie zdolna.
Styl pisania autorki jest niewiarygodnie lekki, dzięki czemu nie odczuwa się gabarytów tej powieści. Strony wręcz przewracają się same, a po skończeniu wciąż czuje się niedosyt.
Żałuję, że sama sięgnęłam po tę książkę tak późno i już nie mogę się doczekać, gdy w moje ręce wpadnie kolejny tom! Jeszcze raz zachęcam Was do dodania szansy temu tytułowi. Dajcie się porwać historii Hana i Raisy!

Han wiedzie niespokojne życie, wypełnione walką o przetrwanie. Chłopak, mimo młodego wieku, zdążył wyrobić sobie nie do końca pochlebną reputację; jego przydomek „Bransoleciarz” budzi postrach na ulicach Fellsmarchu.
Raisa jest następczynią tronu Fells i choć wydawać by się mogło, że ta pozycja zapewnia dziewczynie wszystko, czego może sobie wymarzyć, w rzeczywistości jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lena nawet nie podejrzewała, jak zwykły wypad ze znajomymi może zmienić jej życie. W końcu, kto mógłby się spodziewać, że dziewczyna zgubi się w jaskini, w której w teorii zgubić się nie można, i po jakimś czasie wydostanie się stamtąd w całkowicie innym miejscu. A właściwie, w całkowicie innym świecie. Świecie, którego obyczaje drastycznie różnią się od tych, znanych Lenie; świecie, który okazuje się być dużo bardziej niebezpieczny, niż Lenie początkowo się wydaje. Czy dziewczynie uda się odnaleźć w nowej rzeczywistości?

„Za kurtyną. Apogeum” od samego początku niesamowicie mnie intrygowało. Liczyłam na niezwykłą historię, osadzoną w innym wymiarze, która wywoła u mnie masę emocji. I poniekąd moje oczekiwania zostały spełnione. Dostałam inny wymiar, inny świat, który został naprawdę świetnie przedstawiony; widać i czuć, że wszystko w tej kwestii zostało przemyślane i dopracowane.
W całej książce nie brakowało również emocji, jednak nie były to do końca te emocje, których chciałam. Wynika to właściwie wyłącznie z mojego wcześniejszego nastawienia, ale w moim odczuciu „Apogeum” ciut za mocno skupiało się na wątkach miłosnych. Wątkach miłosnych, w liczbie mnogiej, ponieważ w książce obecny jest motyw trójkąta miłosnego, za którym osobiście nie przepadam.
Nie do końca do gustu przypadli mi również bohaterowie. Panowie grali mi ciut na nerwach swoimi postawami, natomiast Lena, standardowo w tym wątku miłosnym, irytowała mnie swoim niezdecydowaniem.
Ogromnie jednak spodobał mi się styl pisania autorki. Dużo czasu poświęcała rozwojowi bohaterów, dawała nam szeroki wgląd w uczucia Leny, barwnie opisywała świat i świetnie przedstawiała wszystkie wydarzenia. Mimo nagromadzenia przekazywanych informacji, autorce udało utrzymać się lekki styl, który ułatwiał czytanie.
Myślę, że „Apogeum” większości osób spodoba się bardziej niż mnie, szczególnie jeśli nie mają takiej awersji do trójkątów miłosnych jak ja. Także mimo swoich częściowych narzekań, zachęcam Was, żebyście sami dali szansę temu tytułowi! Ja jestem przekonana, że pomimo wszystko sięgnę po drugą część, bo jestem ciekawa, co autorka wykombinuje dalej (szczególnie po takim zakończeniu!!).

Lena nawet nie podejrzewała, jak zwykły wypad ze znajomymi może zmienić jej życie. W końcu, kto mógłby się spodziewać, że dziewczyna zgubi się w jaskini, w której w teorii zgubić się nie można, i po jakimś czasie wydostanie się stamtąd w całkowicie innym miejscu. A właściwie, w całkowicie innym świecie. Świecie, którego obyczaje drastycznie różnią się od tych, znanych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma rzeczy, której Mina nie zrobiłaby dla ludzi, których kocha. Dlatego też nawet przez moment nie waha się, aby wskoczyć do morza i uratować ukochaną swojego brata od losu wybranki Boga Morza. Mina jest zdeterminowana, żeby sprostać przeznaczeniu, któremu wyszła naprzeciw i, tak jak głoszą legendy, stać się wybranką, która uratuje świat od powracających klęsk. Czy uda jej się podołać temu zadaniu?

Mogę się założyć, że opis fabuły nie wyrwał Was z butów; w końcu słyszeliście i czytaliście już sporo powieści z podobnymi motywami. Przyznaję, że „Dziewczyna, która skoczyła do morza” nie przeciera zbyt wielu nowych ścieżek, ale zapewniam Was za to, że wszystkie schematy, które już znacie, tutaj przedstawione zostały w taki sposób, że na pewno nie będziecie się nudzić. Axie Oh nadała starym, dobrze znanym motywom cudowną formę, której nie sposób nie polubić.
Wartka akcja, świetnie wykreowani bohaterowie i nagłe zwroty akcji sprawiają, że powieść czyta się z przyjemnością i nie zauważa uciekających stron. Nawet narracja pierwszoosobowa, za którą nie przepadam, tutaj wpasowała się idealnie, ułatwiając czytanie i zrozumienie głównej bohaterki. Mina, mimo swojego młodego wieku, zachowywała się dojrzale, jednocześnie pozostając ludzką i mając swoje wady, czym zaskarbiła sobie moją sympatię.
Ogromnym plusem jest również to, że „Dziewczyna…” opiera się na wierzeniach koreańskich, o których za wiele nie słyszy się w aktualnej literaturze. Cieszę się, że dzięki tej powieści miałam szansę na przybliżenie sobie kultury i mitologii azjatyckiej.
Jedyną rzeczą która nie do końca mi się spodobała, to objętość książki. Całość ma mniej niż 300 stron i po pierwsze z chęcią przeczytałabym więcej, po drugie niektóre elementy, takie jak poboczni bohaterowie czy kilka wydarzeń, zostały potraktowanych ciut po macoszemu. Moim zdaniem nie zaszkodziłoby, gdyby więcej czasu zostało poświęcone paru wątkom.
Poza tą jedną rzeczą nie mam żadnych zastrzeżeń i mogę Wam śmiało polecić „Dziewczynę, która skoczyła do morza”! Bez najmniejszego wątpienia sięgnę po następne książki autorki, a mam również wrażenie, że i do „Dziewczyny…” kiedyś wrócę. Jeśli więc będziecie mieli szansę poznać ten tytuł, nie zastanawiajcie się dwa razy!

Nie ma rzeczy, której Mina nie zrobiłaby dla ludzi, których kocha. Dlatego też nawet przez moment nie waha się, aby wskoczyć do morza i uratować ukochaną swojego brata od losu wybranki Boga Morza. Mina jest zdeterminowana, żeby sprostać przeznaczeniu, któremu wyszła naprzeciw i, tak jak głoszą legendy, stać się wybranką, która uratuje świat od powracających klęsk. Czy uda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tristan Strong powraca! Tym razem jednak nie wybija dziury w niebie, a… niszczy świat. Wcale nie brzmi lepiej, co? Dla Tristana na pewno nie, ale dla nas, czytelników, oznacza to kolejne niesamowite przygody i wyzwania, z którymi przyjdzie się zmierzyć naszym bohaterom. A te dwie rzeczy mogą zapowiadać tylko jedno: słowo „nuda” zniknie z Waszego słownika na czas czytania drugiej części losów Tristana!

Z czystym sercem mogę Was zapewnić, że „Tristan Strong niszczy świat” dorównuje poziomem swojej poprzedniczce. W tej części dostajemy równie dużo akcji, poznajemy nowych bohaterów, kolejnych bogów (i boginie!) oraz ogrom opowieści. Anansesem i jego przyjaciele muszą stawić czoła następnym przeciwnikom i przeciwnościom losu, a sprawy zaczynają się coraz bardziej komplikować…
W drugim tomie nie zabrakło również świetnego humoru, który idealnie dopełniał całej historii i sprawiał, że na moich ustach co jakiś czas wykwitał uśmiech. Jednak, jednak „Tristan Strong niszczy świat” wywołał we mnie wiele więcej emocji niż tylko rozbawienie. Moje serce wielokrotnie przyspieszało swój bieg lub zamierało na chwilę, gdy do mojej głowy zakradał się niepokój o losy postaci. Podczas lektury parokrotnie przygniótł mnie niesamowity smutek, przez który zdarzyło mi się uronić kilka łez. Krótko mówiąc, druga część przygód Tristana zapewni Wam istny rollercoaster emocji!
…i pozostawi Was z niedosytem! Końcówka bowiem jest naprawdę znacząca i sprawiła, że już nie mogę doczekać się momentu, gdy w moje ręce trafi trzecia część!

Tristan Strong powraca! Tym razem jednak nie wybija dziury w niebie, a… niszczy świat. Wcale nie brzmi lepiej, co? Dla Tristana na pewno nie, ale dla nas, czytelników, oznacza to kolejne niesamowite przygody i wyzwania, z którymi przyjdzie się zmierzyć naszym bohaterom. A te dwie rzeczy mogą zapowiadać tylko jedno: słowo „nuda” zniknie z Waszego słownika na czas czytania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie Olava stanowczo nie należy do najłatwiejszych. Chłopiec wychowywany jest przez ojca, niestroniącego ani od alkoholu, ani od agresji. Jedyną osobą, do której Olav może zwrócić się z prośbą o pomoc jest Brunon – miejscowy zielarz.
Gdy pewnego dnia, nerwy i wypite promile znów przejmują kontrolę nad ojcem Olava i ten podnosi rękę na syna, w chłopcu coś pęka. Budząca się w nim moc wymyka się spod kontroli i doprowadza do tragedii, która odmieni życie chłopca.

„Iskra” wielokrotnie przewinęła mi się czy to w internecie, czy na sklepowych półkach i za każdym razem przyciągała mój wzrok. Było w niej coś magnetyzującego, coś, co do mnie wołało. I wiecie co? Jestem wdzięczna za ten zew, bo „Iskra” okazała się być naprawdę niesamowitą przygodą.
Pierwszą rzeczą, która od razu rzuciła mi się w oczy, już po kilku przeczytanych stronach, to niezwykły styl pisania Katarzyny Tkaczyk. Sposób, w jaki autorka operuje słowami, bawi się nimi i nagina je do własnej woli jest ogromnie imponujący i niesamowicie umila czytanie!
Poza tym na przeogromną pochwałę zasługuje również kreacja świata i bohaterów. Oba te aspekty zostały przedstawione bardzo wyraziście i dokładnie. Podczas czytaniu bez problemu można zauważyć, ile pracy zostało włożone w tę historię i czuć, bez wątpienia, że autorka włożyła w swoje dzieło całe serce.
Jedyną rzeczą, przed którą powinnam Was przestrzec, jest dość powolna akcja, W moim odczuciu nie była to, co prawda, rażąca wada, aczkolwiek wiem, że nie wszystkim przypadnie do gustu tak powolny rozwój akcji.
„Iskra” uplasowała się w jednych z najlepszych polskich książek fantastycznych, jakie czytałam i na pewno szybko z tego zestawienia nie wypadnie. Z niecierpliwością będę czekać na kolejne książki autorki, a Wam gorąco polecam zapoznać się z „Iskrą”, jeśli jeszcze jakimś cudem się z nią nie spotkaliście!

Życie Olava stanowczo nie należy do najłatwiejszych. Chłopiec wychowywany jest przez ojca, niestroniącego ani od alkoholu, ani od agresji. Jedyną osobą, do której Olav może zwrócić się z prośbą o pomoc jest Brunon – miejscowy zielarz.
Gdy pewnego dnia, nerwy i wypite promile znów przejmują kontrolę nad ojcem Olava i ten podnosi rękę na syna, w chłopcu coś pęka. Budząca się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tristan Strong, chociaż jego nazwisko mogłoby sugerować inaczej, wcale nie uważa się za silną osobę. Szczególnie w tym momencie swojego życia – po pierwszej bokserskiej walce, która skończyła się dla niego porażką i po tym, jak nie udało mu się uratować swojego przyjaciela przed najgorszym. Jego sytuacji wcale nie poprawia fakt, że na skutek kilku niefortunnych wydarzeń wybija dziurę w niebie innego świata, sprowadzając na niego masę nieszczęść.

Po przeczytaniu „Tristan Strong wybija dziurę w niebie” mam tylko dwa słowa, aby opisać tę książkę: niesamowita przygoda! Czytanie tego tytułu sprawiło mi naprawdę masę frajdy i niezwykle umiliło kilka wieczorów.
Aspektem powieści, który urzekł mnie bez reszty, jest nawiązanie do mitologii afrykańskiej, będącej dla mnie jak dotąd zupełnie obcą. Jestem wielką fanką wszelkich wierzeń i poznawanie kolejnych sprawia mi naprawdę masę radości. W „Tristan Strong wybija dziurę w niebie”, ku swej uciesze, miałam szansę zapoznać się z całkowicie nowymi dla mnie postaciami i opowieściami.
I skoro słowo „opowieści” zdążyło już paść, przy nim na moment pozostanę. Opowieści w opisywanej przeze mnie książce mają bowiem przeogromną rolę. Są walutą, kartą przetargową i czymś o niewiarygodnym znaczeniu. W rękach odpowiedniej osoby mogą ożywać i rozwijać się. Tego kogoś nazywa się Anansesem. I powiem Wam szczerze, choć w wielu fantastycznych książkach spotkałam się z masą różnych niestworzonych mocy i zdolności, to właśnie bycie Ananasesem i moc ożywiania historii jest tym, co najmocniej chciałabym posiadać. Wszelkie czytanie w myślach, przyzywanie słońca czy kontrola nad żywiołami nie brzmią dla mnie tak kusząco, jak zdolność manipulacji słowem i opowieściami.
Kolejną rzeczą, która urzekła mnie w całej powieści jest kreacja postaci Tristana. Chłopak, mimo młodego wieku przeżył już swoje i dzięki temu zachowuje się wyjątkowo dojrzale. Jednocześnie pozostaje bardzo wiarygodny i ludzki – targają nim przeróżne uczucia, przydarzają mu się gafy. Wszystko to pozwala na utożsamianie się z nim, zrozumienie go.
Tym, co nie mogłoby zostać przeze mnie pominięte jest również humor. W całej książce go wszak nie brakuje. Kwame Mbalia raz za razem wplata do historii zabawne wątki i żarty, które niejednokrotnie zmuszają nas do uśmiechu.
Tytuł ten niesamowicie mnie urzekł. Nie ma w nim niczego, na co musiałabym narzekać. Nie pozostaje mi więc nic innego, niż napisać Wam, abyście sięgnęli po tę książkę od razu, gdy tylko będziecie mieli okazję!

Tristan Strong, chociaż jego nazwisko mogłoby sugerować inaczej, wcale nie uważa się za silną osobę. Szczególnie w tym momencie swojego życia – po pierwszej bokserskiej walce, która skończyła się dla niego porażką i po tym, jak nie udało mu się uratować swojego przyjaciela przed najgorszym. Jego sytuacji wcale nie poprawia fakt, że na skutek kilku niefortunnych wydarzeń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po niedogodnościach, których doświadczyła pracując w wydawnictwie, stanowisko woźnej w pobliskim przedszkolu jawi się Agacie niczym istna sielanka. Praca pośród dzieci ma jej przynieść upragniony spokój i satysfakcję. Kobieta nie zdaje sobie jednakże sprawy, że dzieci, których przyjdzie jej pilnować wcale nie należą do zwyczajnych, a utęskniony spokój zamiast znaleźć się na wyciągnięcie ręki, stanie się wręcz nieosiągalny.

Już od jakiegoś czasu chciałam przeczytać „Tajne przez magiczne”. W końcu z opisu wynikało, że jest tam wszystko, co lubię – urban fantasy, magia i wierzenia słowiańskie. Do książki podchodziłam więc z bardzo pozytywnym nastawieniem i… nie zawiodłam się!
Powieść pani Wierzbickiej okazała się być naprawdę dobra. Czytało mi się ją niesamowicie przyjemnie, za co w szczególności odpowiada niespotykanie wręcz lekkie pióro autorki. Przez całą historię po prostu się płynie, a kartki uciekają same.
Nawiązując do stylu pisania, chciałabym jeszcze powiedzieć słów kilka o narracji. Jestem czytelnikiem, który niekoniecznie przepada za prowadzeniem historii w pierwszej osobie. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że ta pierwsza osoba była napisana nieudolnie lub blokowała potencjał książki. W przypadku „Tajne przez magiczne” było odwrotnie! Narracja pierwszoosobowa sprawdziła się tutaj idealnie, pozwoliła na pełen rozwój i poznanie głównej bohaterki – przemyślenia i sarkastyczne myśli Agaty były tym, co dodawało powieści smaku.
W całej historii było jednak parę niedociągnięć. O jednym bez problemu Wam opowiem, ale drugie przemilczę, aby nie zaspoilerować końcówki książki. Pierwszym, co trochę mi podpadło było to, że choć magia i informacje z nią związane, jak już wynika z tytułu, powinny być tajne, nie były wcale tak trudne do odkrycia, a Agata bez problemu wyciągała ze wszystkich dookoła to, co chciała wiedzieć. Druga rzecz z kolei była związana bezpośrednio z zachowaniem głównej bohaterki, ale jak już napisałam, więcej zdradzić nie mogę.
Mimo tych drobnych wad, przy książce bawiłam się naprawdę świetnie. Umiliła mi ona kilka wieczorów i jestem naprawdę wdzięczna, że mogłam poznać tę historię. Z pewnością sięgnę po następne tomy!

Po niedogodnościach, których doświadczyła pracując w wydawnictwie, stanowisko woźnej w pobliskim przedszkolu jawi się Agacie niczym istna sielanka. Praca pośród dzieci ma jej przynieść upragniony spokój i satysfakcję. Kobieta nie zdaje sobie jednakże sprawy, że dzieci, których przyjdzie jej pilnować wcale nie należą do zwyczajnych, a utęskniony spokój zamiast znaleźć się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez czysty zbieg okoliczności, jak się może wydawać, Hex trafia do świątyni dawno zapomnianego bożka – Sag Bas. Tam, niesiony na skrzydłach przeznaczenia lub zwykłego przypadku, wpada do Źródła Życia, dotyka Ognia Wieczności i Drzewa Śmierci, tym samym wypełniając starożytną przepowiednię. Według niej od teraz jest Płomieniem, któremu przyjdzie znów zjednoczyć świat pod wodzą Sag Bas.

I znowu pojawia się to samo pytanie, co przy mojej recenzji „Boga Maszyny” – jak tylu stronnicową książkę opisałam w zaledwie kilku linijkach? Cóż, te 655 stron „Imperatora” (szczerze mówiąc, liczba tych stron mogłaby być spokojnie dwukrotnie większa, gdyby zniwelować największy i najczęściej wymieniany problem tej książki – bardzo małą i bardzo ciasno upakowaną na stronie czcionkę) zawiera w sobie nie tylko historię Hexa. Choć nasz Płomień jest tytułową postacią, w książce poznajemy naprawdę masę innych bohaterów, których losy splatają się na kartach „Imperatora”.
O głównej wadzie już troszkę napisałam wyżej – czcionka. Jak dla mnie, była okrutnie nieprzyjemna i mocno utrudniała czytanie, co wiązało się z tym, że zanim poznałam całą historię zawartą w tej książce minął szmat czasu.
Oprócz tej wady, rzuciło mi się w oczy również kilka błędów logicznych, na przykład (to nie będzie spoiler, spokojnie) zabicie najemnika, który powinien być świetnym wojownikiem, przez dwie osoby, z których jedna była nie do końca sprawna fizycznie, a druga nigdy wcześniej nie trzymała broni.
Jednakże oprócz tych dwóch rzeczy nie mogę i nie mam zamiaru się do niczego więcej przyczepiać. Bohaterowie byli wykreowani świetnie. Mimo swojej mnogości, każdy z nich posiadał swój charakter i cechy, które odróżniały go od reszty.
Wydarzenia i wątki w „Imperatorze” splatały się ze sobą, tworząc spójną historię, która pomimo tego, że wyjątkowo obszerna, nie dłużyła się. Przeogromną rolę w całej książce odegrały sceny batalistyczne. Było ich naprawdę sporo, ale napisane zostały tak zmyślnie i różnorodnie, że nie czułam przesytu ani niechęci do kolejnej walki. A skoro już przy bitwach jesteśmy, to chciałabym tutaj zawrzeć małe ostrzeżenie dla czytelników o słabych żołądkach: „Imperator” bywa bardzo brutalny. Głowy niejednokrotnie spadały z karków, a i w pewnym momencie ktoś został nabity na pal. Jeśli więc, macie słabe nerwy do takich zagadnień, to przemyślcie lekturę tego tytułu.
Podsumowując, „Imperator” bardzo mi się podobał i sięgnę po następną część, ale błagam o to, by czcionka w kolejnym tomie została trochę powiększona 😉. Polecam tę książkę wszystkim fanom high fantasy (świat został tutaj niesamowicie wykreowany – nie zawiedziecie się) i ogólnie rzecz biorąc miłośnikom fantastyki, którzy są gotowi na kolejną, długą przygodę.

Przez czysty zbieg okoliczności, jak się może wydawać, Hex trafia do świątyni dawno zapomnianego bożka – Sag Bas. Tam, niesiony na skrzydłach przeznaczenia lub zwykłego przypadku, wpada do Źródła Życia, dotyka Ognia Wieczności i Drzewa Śmierci, tym samym wypełniając starożytną przepowiednię. Według niej od teraz jest Płomieniem, któremu przyjdzie znów zjednoczyć świat pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając niepokojący list od kuzynki, Noemí sama nie wie, co powinna o nim myśleć. Słowa Cataliny, choć złowrogie, brzmią absurdalnie. Przekonana, że kuzynka potrzebuje pomocy, Noemí zgadza się wyjechać do Wysokiego Dworu, by sprawdzić, co dolega Catalinie.
Na miejscu okazuje się jednakże, że nic nie jest takie jak Noemí się spodziewała.
Czy nie mogąc ufać nawet własnym zmysłom, kobiecie uda się uratować kuzynkę?

Tym, co najbardziej urzekło mnie w „Mexican Gothic” jest niesamowity klimat tej powieści. Spowity mgłą Wysoki Dwór, małe miasteczko i wszechobecny niepokój bardzo sprawnie wywołują u czytelnika dreszcze i wprowadzają go w stan nerwowego wyczekiwania na to, co zaraz się wydarzy.
Cała książka ma poza tym taki… psychodeliczny charakter. Noemí, nie do końca może ufać swoim zmysłom i my, jako czytelniczy również powinniśmy uważać na to, co do siebie dopuszczamy i w co uwierzymy.
Niesamowicie podobała mi się też kreacja bohaterów. Każdy z nich był niezwykle wyraźny, barwny i świetnie zarysowany. I chociaż części bohaterów, po prostu nie da się lubić, doceniam to, jak zmyślnie zostali nam przedstawieni.
Przed jedną rzeczą powinnam Was jednak ostrzec. W „Mexican Gothic” na próżno szukać wartkiej akcji. Historia płynie sobie dość leniwie, nakreślając nam wszystkie ważne rzeczy, zapierając dech barwnymi opisami i wprawiając w stan bliski otępienia.
Kolokwialnie mówiąc, książka jest solidnie popaprana. Ale z perspektywy czasu, widzę, że to „popapranie” ma pozytywny wydźwięk 😉.
Sięgając po „Mexican Gothic” bądźcie gotowi na nietuzinkową przygodę i pamiętajcie, by mieć oczy szeroko otwarte!

Czytając niepokojący list od kuzynki, Noemí sama nie wie, co powinna o nim myśleć. Słowa Cataliny, choć złowrogie, brzmią absurdalnie. Przekonana, że kuzynka potrzebuje pomocy, Noemí zgadza się wyjechać do Wysokiego Dworu, by sprawdzić, co dolega Catalinie.
Na miejscu okazuje się jednakże, że nic nie jest takie jak Noemí się spodziewała.
Czy nie mogąc ufać nawet własnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jako Panna, Poppy nie ma najłatwiejszego życia. Choć wydawać by się mogło, że Wybrana przez samych bogów powinna cieszyć się dodatkowymi przywilejami, w rzeczywistości jest odwrotnie. Poppy ograniczają absurdalne zakazy i nakazy, krępujące ją na każdym kroku i nie pozwalające jej żyć tak, jakby sama tego chciała.

Panna jednakże nie należy do osób pokornych i usłuchanych, więc często zdarza łamać jej się reguły narzucone przez bogów.

Pewnego dnia, wbrew wszelkim zasadom, wymyka się do Czerwonej Perły – miejsca, w którym na ludzi czekają uciechy wszelkiego rodzaju. I choć Poppy jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, wyprawa ta będzie dla niej znamienna w skutkach.



Powiem Wam szczerze, że mam lekko mieszane uczucia, co do tej książki. Zachwalana była przez tyle osób, że chyba postawiłam jej trochę za wysoko poprzeczkę, a teraz sama nie jestem do końca pewna, jak powinnam ją ocenić.

Mimo tego, że jest naprawdę cała masa rzeczy, które podobała mi się we „Krwi i Popiele”, znalazłam tam też sporo aspektów, które mocno wpłynęły negatywnie na moją opinię o tej książce.

Zacznijmy jednak od pozytywów. Niesamowicie spodobał mi się świat wykreowany przez Jennifer Armentrout. Moim zdaniem była naprawdę przemyślany, złożony i niezwykle intrygujący. Zagadnienie Ascendencji, postacie przeklętych i sysunów, są tym, co solidnie umilało mi czytanie.

Przy zaletach nie mogłabym nie wspomnieć też o przyjemnym stylu autorki, który sprawiał, że szybko i przyjemnie czytało się każdą następną stronę. Co prawda pod tym względem znaczące było również tempo akcji, które moim zdaniem było naprawdę dobre. Raz zwalniało, dając chwilę na oddech, ale gdy już przyspieszało to z kopyta i działo się niesamowicie wiele.

Mi osobiście podobały się również wszystkie wywody, monologi i przemyślenia Poppy. Wielu może się nie spodobać, że tyle czasu poświęcone zostało na myśli głównej bohaterki, ale według mnie pozwoliło to czytelnikowi bardzo dobrze poznać Pannę i zrozumieć jej motywy.

Teraz przejdźmy do mniej lubianej przeze mnie części – minusów. Główną rzeczą, która mocno nie przypadła mi do gustu były sceny erotyczne. Nie należę do tych, którzy lubią, gdy sceny seksu są tak dosadne jak w tej książce. Dodatkowo momentami naprawdę robiło się bardzo, ale to bardzo niesmacznie, a dwuznaczne podteksty czasami padały już za często.

Oprócz tego nie do końca polubiłam się z kreacją bohaterów. Poppy, która miała być taka bystra, do czasu sprawiała takie wrażenie, ale przy końcówce zwątpiłam w jej zdolności łączenia faktów.

Ostatnim negatywnym aspektem jest zakończenie – kompletnie nie rozumiem, co tam się działo, co kierowało bohaterami przy niektórych działaniach i gdzie podziała się logika, którą wcześniej dostrzegałam w książce. Okrutnie namieszało mi w głowie to, co tam się wydarzyło.

Podsumowując, jestem zdania, że plusy przeważają nad minusami, aczkolwiek „Krew i Popiół”, moim zdaniem, to nie jest książka idealna. Rozumiem jej fenomen, ale sama nie podzielam względem niej aż takiego entuzjazmu.

Jako Panna, Poppy nie ma najłatwiejszego życia. Choć wydawać by się mogło, że Wybrana przez samych bogów powinna cieszyć się dodatkowymi przywilejami, w rzeczywistości jest odwrotnie. Poppy ograniczają absurdalne zakazy i nakazy, krępujące ją na każdym kroku i nie pozwalające jej żyć tak, jakby sama tego chciała.

Panna jednakże nie należy do osób pokornych i usłuchanych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już jako dziesięcioletni chłopiec, Vin traci wszystko, co znał do tej pory. W ogromnym wypadku miasteczko, w którym mieszkał znika z powierzchni ziemi, a wszystkim jego bliskim przychodzi pożegnać się z tym światem.
Osamotnionego chłopca znajdują jednak członkowie Zakonu Pięciu Bohaterów – organizacji, która może zapewnić Vinowi nowy start i lepsze życie.

Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy podczas czytania „Łowcy Legiona” jest sposób narracji. Vin opowiada o swoich przeżyciach z własnej perspektywy, jednakże przedstawia to wszystko czytelnikowi w taki sposób, że ma się wrażenie, jakby elf snuł gawędę, której równie dobrze słuchałoby się, siedząc ciemną nocą przy skwierczącym ognisku. I chociaż ten typ prowadzenia historii mi akurat przypadł do gustu, wydaje mi się, że nie wszystkim może się spodobać.
Styl pisania Anny Kozińskiej jest lekki i przyjemny, ale mam do niego pewien zarzut. Niektóre wątki, momenty i opisy są bardzo znikome, co niejednokrotnie utrudniało mi zrozumienie danej sytuacji albo wyobrażenie sobie miejsca, w którym znalazł się bohater. Przypuszczam, że mogło to być spowodowane niechęcią do „zbędnego przeciągania”, ale jestem jednak zdania, iż niekiedy wszystko było opisane zbyt skromnie.
Fabuła oraz kreacja świata w „Łowcy Legiona” są naprawdę ciekawe. Niesamowicie intrygujący wydaje mi się pomysł z Szóstką Bohaterów i jestem bardzo ciekawa, jak ten wątek dalej się rozwinie. Mi, jako fance wszelkich fantastycznych istot, niezwykle spodobał się motyw demonów oraz to, że w powieści nie występowała wyłącznie rasa ludzka, ale również elfy.
Choć tak jak pisałam nie wszystko było idealne w „Łowcy Legiona”, to i tak uważam, że była to dobra książka. Cała ta historia ma w sobie coś cudownie magnetyzującego, co przyciąga czytelnika z niesamowitą mocą. Jestem pewna, że sięgnę po następne tomy powieści Anny Kozińskiej.

Już jako dziesięcioletni chłopiec, Vin traci wszystko, co znał do tej pory. W ogromnym wypadku miasteczko, w którym mieszkał znika z powierzchni ziemi, a wszystkim jego bliskim przychodzi pożegnać się z tym światem.
Osamotnionego chłopca znajdują jednak członkowie Zakonu Pięciu Bohaterów – organizacji, która może zapewnić Vinowi nowy start i lepsze życie.

Pierwszym, co...

więcej Pokaż mimo to