Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Napiszę to od razu: „Ubik” mnie się nie podobał. No nie siadł i trudno! Nawet mnie to zaskakuje, bo przecież taki „Kongres futurologiczny” Lema oceniam bardzo wysoko. Przyznam też, że o ile lubię filmowe kreacje na podstawie powieści Dicka, to jego powieści, czy opowiadania jakoś do mnie nigdy nie przemawiały. Może teraz, po latach coś się zmieni?

Książka mnie zniechęciła wieloma rzeczami. A to chaotyczna, miejscami przekombinowana, za szybka, skupiająca się bardziej na ludziach niż na świecie przedstawionym. Aż czuje zmęczenie pisząc te słowa!

Podzieliłbym ją na dwie części. Pierwsza to wprowadzenie do właściwej historii. Problem jest taki, że trwa ona jakąś połowę, a później jedynie drobne elementy (trudna sytuacja finansowa głównego bohatera, Moratorium, super moce) mają jako taki wpływ na resztę. Autor bawi się konwencją i sam chyba do końca nie wiedział, o czym ma być powieść, byleby znajdował się tam „Ubik”. Przedmiot będący wszystkim na wszystko. I ja wiem, że to nie jest właściwe clue całej powieści. Ja rozumiem głębię, czy ten metapierwiastek, ale po co tyle niepotrzebnej treści? Może to efekt tego, iż motywy wykorzystane przez Dicka są mi znane, przez co nijak mnie nie szokują, tylko wydają mi się to wszystko po prostu dość słabe. Świat przedstawiony wydaje się nijak „retro” ani „futurystyczny”. Niby taki jest, ale nie mamy szansy głębiej się weń zanurzyć. Dopiero ta druga część powieści, wydaje się być właściwą książką, którą chciał nam przedstawić autor.

A o czym właściwie jest „Ubik”? Akcja zabiera nas do 1992 roku. Ludzie rozwinęli niesamowite zdolności psioniczne, a technologia poszła znacznie bardziej do przodu. Zamrażanie ludzi w stanie półżywym? Easy. Podróż na księżyc w kilka godzin? Not a problem. Nawet reinkarnacja jest możliwa! A do tego wszystko, nawet otwarcie drzwi, jest na subskrypcje (do tego nam akurat najbliżej). Nie wiemy za to, jak bardzo potężny jest rząd Federacji Północnoamerykańskiej, albo ile do powiedzenia mają wszechobecne korporacje. Jednym z pracowników takiej firmy jest Joe Chip. Człowiek, który zarabia dużo, ma dobrą pracę oraz wysoką pozycję na korpo drabinie. Mimo to jest zadłużony i nieszczęśliwy. Jego szefem jest Glen Runciter, zatrudniający ludzi potrafiących blokować psioniczne umiejętności innych. Ciekawym motywem jest prowadzenie firmy ze zmarłą już żoną Ellą, utrzymywaną właśnie w takim stanie „nieżycia”. Historia zabiera nas później na księżyc, gdzie grupa „inercjałów” (ludzi blokujących moce innych psioników) miała zostać wynajęta przez inną firmę do ochrony jego placówek na Lunie (księżycu). Tutaj tak naprawdę zamyka się przydługi wstęp, który trwał niemalże połowę lektury i zaczyna się część właściwa, będąca już całkiem niezłą, choć jak na mój gust, bardzo przekombinowaną historią.

Styl autora jest chaotyczny. O ile ta druga część nawet tego wymaga i całkiem tu pasuje, to przez pierwszą połowę skutecznie męczy, a przy tym zniechęca. „Ubik” to chyba najbardziej namacalny dowód na to, że autor miał problemy psychiczne, które „leczył” licznymi środkami psychoaktywnymi. Treść książki jest natomiast ponadczasowa, ponieważ tematyka zniewalania, oszukiwania, czy żerowania na innych ludziach będzie zawsze aktualna. Za to należy się oczywiście spory plus. W ogóle nie chciałbym tutaj niczego odejmować autorowi, jeżeli chodzi o intencje, jednakże to całe „otwieranie oczu” nazbyt przypomina mi jazdę na kwasie, przez kogoś, kto odnalazł podczas takiego tripu Boga i zrozumiał wszechświat.

W całym tym natłoku wydarzeń pozostaje jedna stała, jaką są ludzie. Zawsze dążący do przetrwania, adaptacji i zwycięstwa nad przeciwnościami. Tylko czy naprawdę potrzebujemy rzucać bohaterów na „wszystkie strony czasu oraz przestrzeni”? Brakuje mi tutaj spójności w tych „dwóch częściach” powieści. Z jednej strony chciałbym poznać dokładniej ten świat, a z drugiej miałem go dosyć po sposobie, w jaki opisywał go Dick. Nie ukrywam, że prowadzenie bohaterów przychodzi mu wspaniale, ale też myślę, że można było podejść do tego znacznie prościej. Psychodelia, czy solipsyzm chyba po prostu nie są dla mnie.

Analizując swoje odczucia, a także wpływ lektury na gatunek, jestem naprawdę rozdarty. Nie mam pojęcia czy wrócę kiedykolwiek do „Ubika”, to jestem pewien, że nie kończę mojej przygody z Philipem K. Dickiem. I chociaż nie jestem do końca fanem tego smutnego dystopizmu, czy futurystycznego korporacjonizmu (błędnie nazywanego kapitalizmem), to cieszy mnie odkrywanie nowych światów oraz czerpanie z nich inspiracji dla własnych wypocin. Przechodząc jednak do oceny końcowej, przyznam „Ubikowi” 6+/10.

Napiszę to od razu: „Ubik” mnie się nie podobał. No nie siadł i trudno! Nawet mnie to zaskakuje, bo przecież taki „Kongres futurologiczny” Lema oceniam bardzo wysoko. Przyznam też, że o ile lubię filmowe kreacje na podstawie powieści Dicka, to jego powieści, czy opowiadania jakoś do mnie nigdy nie przemawiały. Może teraz, po latach coś się zmieni?

Książka mnie zniechęciła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Osoby, które wystawiły temu dziadostwu powyżej 5, muszą być:
1. Znajomymi autora bądź jego troll kontami
2. Ludźmi bez gustu
3. Ignorantami, którym nie przeszkadza marna fabuła, masa błędów, pierdyliard wielokropków, błędy ortograficzne, czy przecinki w złych miejscach.

Wydać coś takiego w tej formie, to napluć w twarz czytelnikowi. Jakbym chciał przeczytać tekst w fazie alpha, to bym poszedł na Wattpada. Tak to ja pisałem jak zaczynałem.

Osoby, które wystawiły temu dziadostwu powyżej 5, muszą być:
1. Znajomymi autora bądź jego troll kontami
2. Ludźmi bez gustu
3. Ignorantami, którym nie przeszkadza marna fabuła, masa błędów, pierdyliard wielokropków, błędy ortograficzne, czy przecinki w złych miejscach.

Wydać coś takiego w tej formie, to napluć w twarz czytelnikowi. Jakbym chciał przeczytać tekst w fazie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mały minus za kolejny cliffhanger. Duży plus za całą resztę. Tak mogę podsumować ostatnią część oryginalnej trylogii Fundacji.

W trzecim tomie Fundacji ponownie mamy do czynienia z dwoma powiązanymi ze sobą opowiadaniami. Mnie osobiście poprzedniczki zdążyły do tego przyzwyczaić, bo Asimov jawi się tutaj jako mistrz krótkiej formy (W końcu pisał ten cykl w wieku 20 lat), skupiony na rzeczach ważnych, pomijając zbędną gadaninę.

Pierwsze opowiadanie zamyka wątki drugiego opowiadania z "Fundacji i Imperium", które pozostawiło czytelników z niemałą konsternacją. Całość historii prowadzi nas powoli do tego jednego, wielkiego kulminacyjnego momentu, w którym rozstrzygną się losy Fundacji. Klimat tej ostatniej sceny był gęsty, ciężki i bardzo satysfakcjonujący, a "epilog", niczym skutecznie zarzucona przynęta, nęcił, aby od razu rozpocząć kolejną, finalną opowieść.

Przyznam, że wątek Drugiej Fundacji wydawał się przez całą serię jednym z najbardziej zagadkowych i mistycznych. Nieraz zastanawiałem się, czy ta instytucja w ogóle istnieje. Czy nie jest to jakaś iluzja i mistyfikacja, która miała być kolejnym genialnym planem Seldona? Zaryzykuje stwierdzenie, że każdy, kto przeczytał oryginalną trylogię, przynajmniej raz zadawał sobie to pytanie. Myślę, że Asimov również zdawał sobie z tego sprawę, bawiąc się tym motywem w ostatnim opowiadaniu.

Konflikt między dwoma instytucjami wydawałby się początkowo głupi. No bo po co sojusznicy mieliby walczyć, skoro ich cel jest ten sam? Wychodzi tutaj ludzka natura o chęci samostanowienia i swoisty bunt przed pewnym zwycięstwem, jeżeli byłoby one podyktowane z góry (motyw bardziej fiction, niż science). Kolejne poszukiwania Drugiej Fundacji i kolejna wojna mogłyby się zdawać nazbyt powielone, ale taka jest przecież ludzka natura i naturalnie — Asimov broni się genialnym, najlepszym zakończeniem całej trylogii.

Trzeba przyznać, że te "trzy" ostatnie opowiadania wyszły Asimovowi wręcz doskonale. Ilość ślepych tropów i zabawy z czytelnikiem w kotka i myszkę sprawia, że nie sposób jest być pewnym finałowego rozwiązania, aż do samego odkrycia go przez autora. Widać, że całość była doskonale zaplanowana od samego początku i próżno szukać tutaj motywów dopisanych na siłę. Nie odczuwam też, żeby ta seria jakkolwiek się zestarzała z bardzo prostej przyczyny: nawet dziś jesteśmy w stanie zapomnieć technologie, które jeszcze jakiś czas temu, wzniosły ludzkość do księżyca.

A kto wie, ile jeszcze zapomnimy i odkryjemy na nowo? Ja natomiast polecam wam odkryć na nowo Fundacyjny cykl Asimova, a jeżeli jeszcze go nie znacie... polecam się z nim zapoznać! Nawet jeżeli wam się nie spodoba, to jest to jeden z kamieni węgielnych literatury popularnonaukowej, która dała kurs dziełom takim jak "Star Trek" czy "Star Wars".

Mały minus za kolejny cliffhanger. Duży plus za całą resztę. Tak mogę podsumować ostatnią część oryginalnej trylogii Fundacji.

W trzecim tomie Fundacji ponownie mamy do czynienia z dwoma powiązanymi ze sobą opowiadaniami. Mnie osobiście poprzedniczki zdążyły do tego przyzwyczaić, bo Asimov jawi się tutaj jako mistrz krótkiej formy (W końcu pisał ten cykl w wieku 20 lat),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niby "Fundacja i Imperium", ale to drugiego zostaje w tyle przysłonięte postacią antagonisty drugiego opowiadania, jakim jest Muł.

Druga część cyklu ma podobną budowę co poprzedniczka, z tą różnicą, że zamiast czterech opowiadań, mamy dwa, przez co mamy zdecydowanie więcej czasu, żeby utożsamić się z niektórymi bohaterami.

Nie będę owijał, że pamiętam cokolwiek z pierwszego opowiadania, które rozwinęło się i skończyło, jakoś tak samo z siebie. Skupione na pokazaniu czytelnikowi tytułowego konfliktu, trochę zawodzi, skupiając się w głównej części na dialogach, wyjaśnieniach i przedstawieniach postaci. Uznaję to za romans z konwencją, którą Asimov rozwinął dopiero w drugiej części opowiadania.

Tutaj już mamy dokładnie zarysowanych bohaterów i ich antagonistę. Przyznam szczerzę, że zagadka od początku wydawała mi się dość oczywista, aczkolwiek autor co rusz rzucał we mnie kolejnymi wątpliwościami i na samym końcu poczułem ukłucie zaskoczenia. "Kim lub czym jest Muł?", to pytanie nurtowało mnie przez cały czas i chociaż moja pierwsze podejrzenie na końcu się sprawdziło i tak byłem usatysfakcjonowany rezultatem.

Stylistycznie książka trzyma równy poziom. Nie cierpi zanadto nad współczesnym rozwojem technologii, a opowiadania skupiają się zazwyczaj na przedstawieniu poszczególnych, co istotniejszych wydarzeń. Fabularnie uważam drugą część za bardziej porywającą i lepiej poprowadzoną i to ona podnosi poziom całości. Niestety gdzieś w tym wszystkim, tak mi się zdaję, zagubił się ten wspaniały wątek kronikarski. No ale coś za coś. Książka jest nadal rewelacyjną pozycją, stanowiącą kanon literatury popularnonaukowej.

Niby "Fundacja i Imperium", ale to drugiego zostaje w tyle przysłonięte postacią antagonisty drugiego opowiadania, jakim jest Muł.

Druga część cyklu ma podobną budowę co poprzedniczka, z tą różnicą, że zamiast czterech opowiadań, mamy dwa, przez co mamy zdecydowanie więcej czasu, żeby utożsamić się z niektórymi bohaterami.

Nie będę owijał, że pamiętam cokolwiek z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Siła to ostateczność, do której uciekają się nieudolni.”

Wydana w 1951 roku „Fundacja” Isaaca Asimova zapoczątkowała jedną z najlepszych serii wszech czasów. Jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana sci-fi i nie bez kozery. Asimov jest w końcu określany mistrzem tegoż gatunku, a takich tytułów nie zdobywa się za nic.

Zacznijmy może jednak od tego, dla kogo ta książka nie jest, bowiem w latach 40-tych XX wieku pisarstwo stało na zupełnie innym poziomie. Patrząc na to, że książka ma około 200 stron, współczesnego czytelnika może zastanawiać, jakim cudem coś tak kruchego, może być określane mianem „arcydzieła” literatury popularnonaukowej. Odpowiedź jest krótka i na kartach powieści jeszcze nie raz da o sobie znać: Jakość, nie ilość.
Skoro marudzenie na temat współczesnych standardów mamy za sobą, skupmy się na książce, a tę możemy z łatwością podzielić rozdziałami na oddzielnie opowiadania, gdzie rozdział I jest swego rodzaju prologiem. O czym jednak jest całość?
Fundacja opowiada o losach założenia i funkcjonowania małej kolonii wygnanych ze stolicy Imperium Gwiezdnego naukowców, którzy dają wiarę apokaliptycznym badaniom doktora Hariego „Kruka” Seldona. Ten spec od psychohistorii potrafił za pomocą matematyki w sposób bardzo dokładny przewidzieć przyszłość i wykorzystując swą wiedzę, pragnie stworzyć coś, co nie tylko przetrwa Imperium, ale okaże się od niego jeszcze lepsze i trwalsze. Historia przedstawiona w książce pokazuje nam na przestrzeni 155 lat kolejne krytyczne momenty w historii istnienia Fundacji, zwane „Kryzysami Seldona”.

Każdy z rozdziałów-opowiadań skupia się na innym momencie w historii Fundacji, a kiedy sytuacja ulega stabilizacji, następuje kolejny etap w rozwoju państwa. I nie mogę się powtrzymać od zwrócenia uwagi na zjawisko, jak doskonale została tu skompresowana historia ludzkości od upadku Imperium Rzymskiego, które w średniowieczu zastąpił Kościół Katolicki z monopolem na naukę i wiedzę. Jednakże kiedy nauka osiąga pewien poziom, wiara często odchodzi do lamusa. Wtedy zaczynają liczyć się inne, bardziej przyziemne i ekonomiczne cele (Ukłon w stronę rewolucji przemysłowej). Z resztą Asimov przyznawał, że pisząc Fundację, wzorował się na „Zmierzchu i upadku Cesarstwa Rzymskiego” Edwarda Gibbona.

Całość czyta się przyjemnie i szybko. Pobolewa jedynie fakt, że nie możemy dłużej poobcować z niektórymi postaciami, ale taka jest konwencja tej książki. To bardziej kronika, w której głównym bohaterem są nie ludzie, a sama Fundacja. Te kilka jednostek, które zdołały się wybić na kartach powieści, zdobywają sobie naszą sympatię i miejscami naprawdę szkoda, że nie możemy zostać z nimi dłużej. Ale cóż jednak mielibyśmy oglądać? Sposób, w jaki Hardin tworzył Kościoł? Albo jak Mallow prowadził interesy? W gruncie rzeczy to nie jest ważne, a dobry tekst powinien unikać tematów, które nie mają wpływu na całość. Owszem – dałoby się z tego zrobić nawet 4 wielkie książki, ale jaki sens wydłużać coś, co w swojej małej wersji oddaje to co najważniejsze i skupia się na tym, co najbardziej interesujące? Jeżeli ktoś jednak uważa, że polityka i historia nie są ciekawe, a woli skupiać się na barwnych opisach miejsc i bohaterów, to cóż… ta książka, czytelniku, może Ci nie przypaść do gustu.

Fundacja w odróżnieniu od wielu innych dzieł sci-fi nie cierpi nadto na współczesnych odkryciach technologicznych, a bardziej na powszechności pewnych rozwiązań i nowinek ze świata nauki. Chociaż ze wszystkich cudów, jakie zostały wymienione na kartach powieści, udało nam się chyba jedynie zdobyć „mikrokamery”, to cała reszta może już nie robić takiego wrażenia, jak te 70 czy 80 lat temu. Niemniej aktualnie bardziej szokuje fakt, iż wszelkiego rodzaju podręczne reaktory jądrowe czy bariery ochronne pojawiały się umysłach ludzi, kiedy energia atomowa była jedynie teorią na papierze.

Fundacja to bez wątpienia pozycja nie tylko nadal aktualna, ale pozostanie ponadczasowa. Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z historii ludzkości, jest prawdziwą gratką dla fanów sci-fi, historii i polityki. Niesie też kilka bardzo ważnych przesłań, z których najważniejsze będzie zdecydowanie to, iż powinniśmy uczyć się na błędach historii i poprzez rozwój, nigdy więcej już ich nie popełniać. Solidne 10/10.

„Siła to ostateczność, do której uciekają się nieudolni.”

Wydana w 1951 roku „Fundacja” Isaaca Asimova zapoczątkowała jedną z najlepszych serii wszech czasów. Jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana sci-fi i nie bez kozery. Asimov jest w końcu określany mistrzem tegoż gatunku, a takich tytułów nie zdobywa się za nic.

Zacznijmy może jednak od tego, dla kogo ta książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W mojej skromnej opinii Trylogia Husycka to dzieło o wiele lepsze od Wiedźmina. Aczkolwiek Sapkowski bardzo się postarał, ażeby zakończenie poddało mój osąd w wątpliwości, bo niestety, ale zwieńczenie przygód Reynevana jest po prostu marne, liche i... trochę życiowe.

Bo przecież nie każda historia musi kończyć się cudownymi wiwatami, triumfem i bohaterami odjeżdżającymi na tle zachodzącego słońca. No ale serio? Pewne wątki zostały po prostu potraktowane po macoszemu i ucięte nawet nie w połowie drogi. Wygląda to zupełnie tak, jakby autor sam zagubił się w plątaninie myśli, więc rozwiązał je w najprostszy możliwy sposób. Chociaż przyznać należy, że nawet wtedy pióro potrafiło wzruszyć serce.

Niemniej czuje, że ta historia została właśnie tak ucięta i gdyby nie genialne słuchowisko, to ocenę pewnie też bym uciął. Mimo to polecam, ponieważ jest to bardzo dobra opowieść o naiwności, dojrzewaniu, honorze, ideałach... i o tym, że wszystko to jest g*wno warte.

W mojej skromnej opinii Trylogia Husycka to dzieło o wiele lepsze od Wiedźmina. Aczkolwiek Sapkowski bardzo się postarał, ażeby zakończenie poddało mój osąd w wątpliwości, bo niestety, ale zwieńczenie przygód Reynevana jest po prostu marne, liche i... trochę życiowe.

Bo przecież nie każda historia musi kończyć się cudownymi wiwatami, triumfem i bohaterami odjeżdżającymi na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest całkiem w porządku. Zdecydowanie przeznaczona do młodszego czytelnika, dla którego starcie z Polskim mentalnym murem dopiero się zaczyna.

Martin ma swój specyficzny styl i humor. Może nie przypasować każdemu. Całość byłaby bardzo zero-jedynkowa, gdyby nie zakończenie, ale przy nim trochę brakuję dalszej refleksji. A przydałoby się, ponieważ są jednostki (RZADKO, ALE SĄ) reprezentujące system, które starają się ograniczać jego destruktywny wpływ. Niekiedy czułem się, jakbym czytał Atlas Zbuntowany, ale wersje 8-16. I uważam to za plus.

Mimo że utożsamiam się z poglądami autora i uważam go za będącego swego czasu, jednym z najważniejszych orędowników wolności w kraju, to nie mogę przymknąć oka na wiele błędów, które powinny zostać wychwycone w trakcie redakcji.

Książkę uważam za bardzo dobrą i godną polecenia. Historia wydaje się przyjemna, chociaż dość naciągana. Rozumiem potrzebę zastosowania analogii i stąd głównie polecam pozycję młodszemu czytelnikowi.

Książka jest całkiem w porządku. Zdecydowanie przeznaczona do młodszego czytelnika, dla którego starcie z Polskim mentalnym murem dopiero się zaczyna.

Martin ma swój specyficzny styl i humor. Może nie przypasować każdemu. Całość byłaby bardzo zero-jedynkowa, gdyby nie zakończenie, ale przy nim trochę brakuję dalszej refleksji. A przydałoby się, ponieważ są jednostki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Taki typowy średniaczek dla fanów filmu. Nic nadzwyczajnego. Trochę nazbyt filmowa, aczkolwiek przyjemna.

Taki typowy średniaczek dla fanów filmu. Nic nadzwyczajnego. Trochę nazbyt filmowa, aczkolwiek przyjemna.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest... ciekawa. Nic poza tym. Wydmuchana opinia na temat jej profetycznego charakteru nijak się ma do rzeczywistości. Widać, że Orwell pisał książkę nie z poczucia misji, czy fascynacji, a ze strachu przed terrorem i maksymalną kontrolą. Sam, będąc socjalistą, nie był przecież lepszy, skoro kapitalizm traktował jako tylko trochę mniejsze zło od komunistycznego zniewolenia.

Książka porusza kilka ciekawych tematów, pomimo miałkości głównego bohatera. Charakteru bohatera nie traktuje tego jako minusa. Myślę natomiast, że ludzie żyjący w świecie tak głębokiej indoktrynacji jednostek przez władze, byłby nawet bardziej paranoiczne. Winston to romantyk rzucony w świat brutalnego tartaku, który wszystkich rąbie po równo. I będzie rąbać, rąbać i rąbać, aż stworzy całą jednostajnie szarą masę.

Czy Orwell zasadnie bał się terroru? Niekoniecznie. Władza oparta na strachu nie jest dobrym rozwiązaniem i zazwyczaj odpowiada za nią jeden człowiek w postaci dyktatora. To typowa monarchia, której władca jest po prostu kretynem, niepotrafiącym budować dobrobytu. Nawet Chiny nie są dziś dokładnym przykładem opisów zawartych w 1984.

Zastanawiające natomiast jest, że tak wielu ludzi uważa, że Orwell przewidział przyszłość. No X kurna D. Żyjemy w czasach największego dobrobytu, wolni od większości niebezpieczeństw, zamykamy się w naszych norkach i szprycujemy kolejną dawką wygłuszaczy świadomości. Nie potrzebujemy tyranów, żeby doprowadzać do własnej katastrofy. Uzależnieni od Internetu, TV i informacji, zalewamy nasze umysły śmieciami. Orwell o tym pisał? Czy może o reglamentacji dóbr i okłamywaniu durnego społeczeństwa?

Niestety poglądy Orwella nie pozwoliły mu przewidzieć kursu, w jakim podąża ludzkość. W tej materii bezapelacyjnie wygrał Huxley i jego "Nowy Wspaniały Świat", gdzie pokazane jest, że ludzie nie potrzebują władzy, aby się otumaniać i zniewalać. Ludzie sami wejdą do złotych klatek, o ile będą tam mieli wygodne poduszeczki. Wygrały korporacje z rządem jako największą korporacją państwową na czele. Ten fakt stawia 1984 nie jako prorocze dzieło, a jedynie ciekawostkę, która może oczywiście może się spełnić, ale ludzie będą zapatrzeni w kolorowy ekranik, żeby pojąć, co się dzieje.

Ta książka jest... ciekawa. Nic poza tym. Wydmuchana opinia na temat jej profetycznego charakteru nijak się ma do rzeczywistości. Widać, że Orwell pisał książkę nie z poczucia misji, czy fascynacji, a ze strachu przed terrorem i maksymalną kontrolą. Sam, będąc socjalistą, nie był przecież lepszy, skoro kapitalizm traktował jako tylko trochę mniejsze zło od komunistycznego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Noah Gordon wspaniale sklecił swoje dzieło. Tak wiele treści w tak małym rozmiarze, to doprawdy niesamowite. Książka została napisana z należytą starannością. Przeprowadzono dokładny research, sprawdzano wiele źródeł, badano i tłumaczono stare teksty, zasięgano porad u reprezentantów innych kultur i religii. Za samą pracę tego typu należy się już bardzo wysoka nota.

Medicus to genialna powieść historyczna, która zabierze nas od Anglii za czasów panowania Kanuta Wielkiego, przez średniowieczną Europe, aż po egzotyczną Persję, gdzie nauka kwitnie, choć ograniczona tak jak wszędzie indziej — religią.

Wiara w ogóle ma bardzo duże znaczenie podczas lektury. O ile dla człowieka racjonalnego może się to wydawać dość męczące, to zasadne było przedstawienie tych realiów, nawet jeżeli wydają się nam zacofane, ponieważ tak właśnie toczyło się ówczesne życie. Rzekłbym nawet, że to właśnie religia jest głównym antagonistą w tej powieści, a przy okazji również największym motorem napędowym tamtych czasów.

Podróż z Robertem Colem zaczynamy od czasów jego dzieciństwa i wątek dojrzewania podczas nauki u Balwierza wydawał się jednym z lepszych. W tym miejscu jeszcze raz kłaniam się autorowi za wykonany research. Jeżeli komuś wydaje się, że granie na rogu podczas podróży było głupie, spieszę donieść, iż nic bardziej mylnego! Jeżeli podróżujący nie dawał znaku życia, mógł zostać bezkarnie zabity, ponieważ "skradających się" w taki sposób, traktowano jak złodziei! Tak więc Medicus niesie w sobie ogrom nauki i ciekawostek, co czyni go powieścią ponadczasową.

Cała książka to w ogóle wybitnie przedstawiona podróż. Czytelnik zazwyczaj się nie nudzi, ponieważ cały czas odkrywa coraz to dalsze rejony nieznanego świata, aż w końcu dociera do Persji.

Isfahan wprost czuć kiedy wraz z Robem przechadzamy się jego kolorowymi uliczkami. Daktyle, granaty, oliwki! Złoto i palące słońce! Autorowi udało się doskonale oddać bogactwo i orient średniowiecznej Persji, która była dość tolerancyjna. Diaspora żydowska była (i nadal jest) tam bardzo liczna. Nie powinno to dziwić, skoro nawet jeden z pierwszych władców Persji, Cyrus II Wielki, jest uznawany przez żydów za mesjasza.

Mamy tutaj pełno wątków. Wojna, nauka i zakazana miłość przeplatają się i splatają w jedno. Zdrada, polityka i śmierć zbierają swoje żniwa. Roberta naukowca można wprost ubóstwiać, lecz kiedy dopadają go marazm i pijaństwo, można go nienawidzić.

Bohater nie tylko przechodzi przemianę. On dojrzewa przez wszystkie siedem części powieści. Traci i zyskuje bardzo wiele, aby w końcu osiąść na spokojnej ziemi z dala od kościołów, czy polityki. Może się to wydawać rozczarowujące, ale to przecież był cel Roba. Pomagać ludziom z powołania. Nauczać i głosić prawdę o ludzkim ciele, aby było więcej takich jak on. Może czuć lekkie ukłucie zawodu kiedy próby nauczania innych medyków spalają na panewce, ale ostatecznie zyskuje ucznia, któremu wpoi całą posiadaną wiedzę. Nie spełnia wszystkich celów, o jakich marzył. Nie jest to jednak istotne kiedy odnalazło się spokój ducha i szczęście.

Noah Gordon wspaniale sklecił swoje dzieło. Tak wiele treści w tak małym rozmiarze, to doprawdy niesamowite. Książka została napisana z należytą starannością. Przeprowadzono dokładny research, sprawdzano wiele źródeł, badano i tłumaczono stare teksty, zasięgano porad u reprezentantów innych kultur i religii. Za samą pracę tego typu należy się już bardzo wysoka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowiadania bardzo nierówne, no ale co tam!
Pierwsza część ociera się miejscami o horror, ale to typowe średniaczki. Zaskakująco pro kobiece, jak na wybrany tytuł zbioru.
Druga część całkiem miałka. Ciekawa koncepcja sojuszu Polski z Niemcami podczas drugiej wojny światowej, ale nie było to jakoś super wciągające. Bardziej na gdybanie.
Trzecia część podnosi wartość zbioru za sprawą opowiadania o żołnierzach. Przypomina trochę "Solaris".
Czwarta część, na którą składają się trzy ostatnie opowiadania to istny majstersztyk. Aż szkoda, że Piekara nie rozwija dalej koncepcji niektórych opowiadań (Ech... Necrosis <3). Planeta Masek powinna być w ogóle flagą owego zbioru, ale rozumiem, że marketing robi swoje. Genialna koncepcja i ciekawy świat przedstawiony. Te trzy opowiadania ratują cały cykl, a samodzielnie zasługiwałby co najmniej na 9/10.

Polecić z czystym sumieniem mogę jedynie trzy ostatnie opowiadania. Reszta... No meh.

Opowiadania bardzo nierówne, no ale co tam!
Pierwsza część ociera się miejscami o horror, ale to typowe średniaczki. Zaskakująco pro kobiece, jak na wybrany tytuł zbioru.
Druga część całkiem miałka. Ciekawa koncepcja sojuszu Polski z Niemcami podczas drugiej wojny światowej, ale nie było to jakoś super wciągające. Bardziej na gdybanie.
Trzecia część podnosi wartość zbioru...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Początek historii Merlina jest trochę kopiuj-wklei Corwina. Dla mnie nie jest to wada, ale obiektywnie patrząc, to autor po prostu trochę nazbyt dużo skopiował.
Może być to odebrane jako motyw ojciec/syn, albo innego kręgu historii, ale mimo wszystko, te historie są nazbyt podobne. Nawet zakończenia obu tomów (I i VI) dzielą jedynie drobne szczegóły.

Żeby nie było, że narzekam, to pokochałem ten kryminalno-przygodowy styl Zelaznego i mógłbym to czytać nawet przez kolejne 20 tomów, bo jest to krótkie, przyjemne i mimo wszystko dość intrygujące.

Bardzo spodobał mi się początek, kiedy jeszcze nie było pewności, że mamy do czynienia z Corwinem czy już z Merlinem. Później wkraczamy w ten bardziej "nowoczesny" świat na cieniu Ziemi i poznajemy problemy głównego bohatera, które wrzucą go w wir niekończącej się wędrówki i przygody.

Jest to również pozycja, którą można zacząć bez większej znajomości poprzednich tomów. Zelazny wprowadził trochę nowych wątków i ciut więcej magii. Merlin jest wszak nie tylko dziedzicem jednego z książąt Amberu, ale też Dworców Chaosu, więc mamy tutaj lekki powiew świeżości.

Początek historii Merlina jest trochę kopiuj-wklei Corwina. Dla mnie nie jest to wada, ale obiektywnie patrząc, to autor po prostu trochę nazbyt dużo skopiował.
Może być to odebrane jako motyw ojciec/syn, albo innego kręgu historii, ale mimo wszystko, te historie są nazbyt podobne. Nawet zakończenia obu tomów (I i VI) dzielą jedynie drobne szczegóły.

Żeby nie było, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sprawiedliwe 8/10.

Klasyka sama w sobie. Barwny świat, bogate opisy, ciekawe pomysły, genialna fabuła, intrygi, postacie. Mnogość wątków i genialne połączenie powieści psychologicznej-kryminału-fantasy.

Czy już się tak nie pisze? Niestety nie. A jest to kawał dobrej literatury. Może nie tak ponadczasowej, ale zdecydowanie stanowiącej jakiś filar w panteonie fantastyki, która często orbitowała dookoła mistycznych mgieł Avalonu. Do tego niesie ważkie przesłanie!

Nie odczuwam tutaj braku głębi. Autor genialnie poprowadził budowanie świata za pomocą dialogów czy prywatnych spostrzeżeń głównego bohatera. Poznawanie tego wszystkiego z pierwszoosobowej relacji, pozwala się wczuć czytelnikowi jeszcze bardziej. Nie mogłem się doczekać tej ostatniej chwili, o której Corwin wspominał gdzieś w tomie pierwszym bądź drugim.

Zelazny widać miał pomysł nie tylko na świat i fabułę, ale potrafił to wszystko idealnie spleść ze sobą i przekazać spójną wizję. Warto o tym wspomnieć, ponieważ dzisiaj również jest to rzadkość pośród wielu "dzieł" współczesnej literatury. Czytelnik nie odczuje, że coś tu jest zrobione na siłę, czy że robi się z niego idiotę. Każda intryga i spisek, zostają wyjaśnione.

Przejdźmy do bohaterów, bo tych tu mnogo. Tacy sami? Jednowyrazowi? A skąd! Wychowani przez najbardziej przebiegłego króla Amberu, wszyscy są niezwykle sprytni, ale posiadają również wiele indywidualnych cech, które pozwalają nam ich z łatwością odróżnić. Przy wprowadzeniu z buta niemalże dziesięciu postaci, taki zabieg jest nie tyle wskazany ile konieczny. Każdego z książąt i ich przemiany, przyjdzie nam poznawać na kartach całej serii. Pchani rządzą władzy, ambicji czy chęcią dokuczenia rodzeństwu, na końcu wreszcie dorastają, by oddać hołd temu, którego przecież nikt nie brał pod uwagę. To w końcu, w dużej mierze, historia o podróży, poznawaniu siebie i dorastaniu. Finałowe przesłanie jest niezwykle ważne i być może dla wielu okazać się oczywiste, to jednak przypomina, że nawet tak potężni ludzie, potrafią zachowywać się jak dzieci.

Sprawiedliwe 8/10.

Klasyka sama w sobie. Barwny świat, bogate opisy, ciekawe pomysły, genialna fabuła, intrygi, postacie. Mnogość wątków i genialne połączenie powieści psychologicznej-kryminału-fantasy.

Czy już się tak nie pisze? Niestety nie. A jest to kawał dobrej literatury. Może nie tak ponadczasowej, ale zdecydowanie stanowiącej jakiś filar w panteonie fantastyki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No i niestety nastąpił koniec pierwszej części cyklu? Serii?. Wspaniała to była przygoda i spieszę zacząć kolejną, chociaż przyznać muszę, iż ostatnia część była chyba najgorsza, pomimo całkiem niezłego zakończenia.

Autor przyzwyczaił nas do intryg, spisków, walki i podróży. Do kryminalno-psychologiczno-fantastycznego mixu, który był genialny. Niestety ostatnia część pierwszego cyklu, trochę miejscami zawodzi, chociaż oddaje przy tym "piekło podróży", przez które musi przejść Corwin. Zbyt dużo tutaj takiej "namolnej" psychologii (Chociaż i sam autor chyba zdał sobie z tego sprawę, co poskutkowało jakże satysfakcjonującą sceną z pewnym ptakiem). Nazbyt wiele opisów, rzekłoby się, naprawdę urzekających, ale wrażeniem swym przypominającym narkotyczny zjazd.

Nie zawodzą jednak relacje z rodziną, dialogi czy sceny. Rozwiązane zostają wszystkie dotychczasowe wątki i trzeba przyznać, że jest to poprowadzone po mistrzowsku. Nie ma tutaj sklejania wątków na siłę, a podane wyjaśnienia są dość satysfakcjonujące.

Zastanawiający jest motyw przemiany głównego bohatera, którego rozterki oczywiście towarzyszą nam od samego początku, jednak motywacje zmieniały się na przestrzeni książek, aby tutaj wreszcie, po tej ostatniej koszmarnej, samotnej wędrówce (rozumiem w sumie, dlaczego ten fragment się tak dłuży), zaczyna rozumieć siebie, swoją rodzinę i swoje pragnienia. Niespodziewany aspekt wszystkich machinacji Oberona przyniósł bohatera, który zasługiwał, by rządzić w Amberze.

Prawda jest jednak taka, że ci, którzy naprawdę nadają się na władców czy liderów, zazwyczaj rozumieją, jakie wiąże się z tym brzemię i najzwyczajniej go nie chcą. Mieliśmy takiego bohatera w postaci Benedykta. Corwin również wreszcie dorósł, by to zrozumieć. Oczywiście mieliśmy też szansę śledzić przemianę innego bohatera. Króla wybranego przez jednorożca... i chyba było to najbardziej satysfakcjonujące w całym zakończeniu.

Naprawdę polecam!

No i niestety nastąpił koniec pierwszej części cyklu? Serii?. Wspaniała to była przygoda i spieszę zacząć kolejną, chociaż przyznać muszę, iż ostatnia część była chyba najgorsza, pomimo całkiem niezłego zakończenia.

Autor przyzwyczaił nas do intryg, spisków, walki i podróży. Do kryminalno-psychologiczno-fantastycznego mixu, który był genialny. Niestety ostatnia część...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Króciutko, bo takie zakończenie, że od razu trzeba sięgnąć po kolejny tom!

W tej części miałem cały czas myśl z tyłu głowy (zupełnie jak bohater, nie?), że coś tutaj nie pasuje. "Wszystkie puzzle leżą, a ja nie potrafię ich ułożyć", to zdanie doskonale opisuje ten stan.

Oczywiście można się domyślać, kto jest kim, ale pewności nie ma do samego końca lektury, a i myślę, że jeszcze wiele zwrotów akcji przed nami.

Przyjaciel? Wróg? Rodzina? Sojusznik czy zdrajca?

Ręka Oberona pochwyci was z kart niczym ze swego atutu i wciągnie w wir przygody!

Króciutko, bo takie zakończenie, że od razu trzeba sięgnąć po kolejny tom!

W tej części miałem cały czas myśl z tyłu głowy (zupełnie jak bohater, nie?), że coś tutaj nie pasuje. "Wszystkie puzzle leżą, a ja nie potrafię ich ułożyć", to zdanie doskonale opisuje ten stan.

Oczywiście można się domyślać, kto jest kim, ale pewności nie ma do samego końca lektury, a i myślę, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czułem się, jakbym czytał połączenie fantasy i dobrego kryminału.

Zdecydowanie mniej tutaj podróży czy walki, a więcej dialogów, spisków, intryg i zszywania wszystkich wątków w jeden cały. Jest to zdecydowanie orzeźwiające po dwóch poprzednich tomach, gdzie akcja gnała ku przygodzie. Ten tom przypomina właśnie takie spotkanie w rodzinnym gronie i granie w szachy bądź karty.

Uważam, że takie mieszanie stylów jest genialną rzeczą (o ile dobrze rozplanowane). Miejscami na myśl przychodziła mi Pani Agatha Christie i jej "I nie było już nikogo". Klimat tu gęstnieje, to rozrzedza się, dając czytelnikowi doskonałe chwile oddechu.

Od razu zaczynam kolejny tom!

Czułem się, jakbym czytał połączenie fantasy i dobrego kryminału.

Zdecydowanie mniej tutaj podróży czy walki, a więcej dialogów, spisków, intryg i zszywania wszystkich wątków w jeden cały. Jest to zdecydowanie orzeźwiające po dwóch poprzednich tomach, gdzie akcja gnała ku przygodzie. Ten tom przypomina właśnie takie spotkanie w rodzinnym gronie i granie w szachy bądź...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy kończyłem czytać tę część serii, naszła mnie myśl na temat motywu podróży, który tak obficie tu występuje i doszedłem do wniosku, iż całość lektury to podróż, a my jesteśmy jedynie intruzami, którzy łapczywie śledzą losy bohatera, niby wyrwane z kart pamiętnika.

Początek był trochę nużący, jakby nie tyle domykający, a "dogaszający" poprzednie wątki, aby zaraz rzucić nas na gorejący ruszt przygody i kolejnych spisków.

Tytuł, jak i wstępne relacje Corwina otwarcie mówią, czego możemy się spodziewać, a co było dość nieoczywiste w poprzedniej części. Chociaż zapewne czytelnicy domyślają się, iż co cień to inne zasady, to bardzo uważam, iż Zelazny genialnie tamuje pewne wątki, aby później zalać nas informacjami na ich temat. Widać, iż jest to dokładnie przemyślane, a nie sklejone na śline uniwersum.

Karabiny to dobra kontynuacja, choć ze słabszym i nie tak intrygującym początkiem. Jest bardziej przygodowa, a mniej "kryminalna". Od scen pojedynku (Zwłaszcza z bratem) nie sposób się oderwać. Dwa romanse są krótkie i całkiem od siebie odmienne. Walki natomiast... spektakularne. Sama treść natomiast wielce satysfakcjonująca.

Polecam każdemu fanowi gatunku, a być może i fanom kryminałów, bo intryga, jaka pojawia się na łamach serii, jest niczego sobie!

Kiedy kończyłem czytać tę część serii, naszła mnie myśl na temat motywu podróży, który tak obficie tu występuje i doszedłem do wniosku, iż całość lektury to podróż, a my jesteśmy jedynie intruzami, którzy łapczywie śledzą losy bohatera, niby wyrwane z kart pamiętnika.

Początek był trochę nużący, jakby nie tyle domykający, a "dogaszający" poprzednie wątki, aby zaraz rzucić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga część serii strażników! Czy warto? Cóż to za pytanie! Gdyby nie było warto, to po cóż się produkować? A produkcja to przecież coś dobrego. Więc jeżeli tak, to przyjmijmy, że książka jest super.

Zbrojni to kwintesencja dobrej zabawy. Początkowo szło opornie, ponieważ humor, gagi i arcyegzystencjonalne dialogi wylewają się z każdej strony.

Tutaj również mamy do czynienia z intrygą! Spiskiem, który ma wynieść na tron Ankh króla! Końcówka tego motywu jest genialnie ukazana na sam koniec i myślę, że idealnym zdaniem podsumowującym jest owa Brytyjska maksyma: "rex regnat, sed non Gubernat".

Mamy więcej strażników, mamy sceny zabawne, ale pojawiają się też i momenty smutne. Pratchett tutaj bez wątpienia udowodnił, iż nawet tworząc 300 stron groteski i humoru, znajdzie się te kilka dla żalu i smutku.

Polecam serdecznie każdemu, kto chce. Jak ktoś nie chce, to traci!

Druga część serii strażników! Czy warto? Cóż to za pytanie! Gdyby nie było warto, to po cóż się produkować? A produkcja to przecież coś dobrego. Więc jeżeli tak, to przyjmijmy, że książka jest super.

Zbrojni to kwintesencja dobrej zabawy. Początkowo szło opornie, ponieważ humor, gagi i arcyegzystencjonalne dialogi wylewają się z każdej strony.

Tutaj również mamy do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyjątkowo marne zwieńczenie wyjątkowo kiepskiej serii.
Pochwała głupoty, idealizacja i romantyzacja wojny, a do tego przypisywanie jakieś ideologii do kompletnego braku talentu.
Chcecie dobrą książkę o tym, co wojna robi z dziećmi? Sięgnijcie do "Na zachodzie bez zmian".
Chcecie dobrego traktatu filozoficznego? "Sztuka Wojny" się kłania.
Szukacie bestialskich opisów, które mają wywołać na waszych twarzach szok i niedowierzanie? Rodzima "Achaja" zrobi to o wiele lepiej.
Intrygi czy plot twistów w tej książce... brak.
Sumienności i poprawy stylu... nie stwierdzono.
Albo autorka jest po prostu słabą pisarką, albo doskonale zna swój target i nawet się nie wysila, żeby jakkolwiek nadać sens swoim bazgrołom:
"Nie możemy użyć kukieł, bo mają dobre lunety", zostało napisane, po czym:
"Przybijali na kołki i gwoździe. Oczywiście ktoś z dobrą lunetą byłby w stanie się zorientować".
No trzeba być gamoniem, żeby coś takiego napisać XD

Główna bohaterka ma tylko jedną malutką wadę. Mianowicie od pewnego czasu literatura popularna przejmuje pewną zasadę z TV, iż najgłupszy bohater, musi być głupszy, od najgłupszego odbiorcy. No więc takim właśnie bohaterem-idiotą, który powiela negatywne wzorce o kobietach, jako tych emocjonalnych i niezdolnych do racjonalnego myślenia jest Rin.
Brak wykorzystania jakichkolwiek klasycznych motywów. Zmarnowanie szansy przedstawienia zachodowi tej genialnej kultury wschodu. Zamiast tego mamy kopiuj-wklej z okresu wojen opiumowych i serii konfliktów na linii Japonia-Chiny-WB, z dodaniem do tego kiepskiej jakości motywów fantastycznych.
Co to ma być? Autorka zna się trochę na historii, więc sprzedaje swoje wypociny młodym ludziom, którzy takiej wiedzy nie posiadają, więc łykają każdy motyw jako "świeży, intrygujący i odkrywczy"? Nie mogę ocenić pozytywnie kogoś, kto nie ma szacunku do czytelnika.
Koniec.

W skali 1 na 10 cała seria może dostać co najwyżej drogowskaz na śmietnik literatury. Nie polecam.

Nie traćcie czasu na słabe książki!

Wyjątkowo marne zwieńczenie wyjątkowo kiepskiej serii.
Pochwała głupoty, idealizacja i romantyzacja wojny, a do tego przypisywanie jakieś ideologii do kompletnego braku talentu.
Chcecie dobrą książkę o tym, co wojna robi z dziećmi? Sięgnijcie do "Na zachodzie bez zmian".
Chcecie dobrego traktatu filozoficznego? "Sztuka Wojny" się kłania.
Szukacie bestialskich opisów, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest po prostu żałosna, a ilość grafomaństwa i żenady zwiększa się z każdym kolejnym akapitem.
Bohatera nie przechodzi żadnej przemiany. Jest coraz głupsza, a próby ukazanie jej i zespołu na taką "dziarską ekipę" przyprawiają o ciarki z zażenowania. Cringe totalny.
Skala bezsensownych zdań, jakie się pojawiają, jest liczona w dziesiątkach.
"Nie możemy zrobić X, bo coś tam". <- Pierwszy raz dałem się na to złapać, ale po czasie już byłem pewien, iż po kilku zdaniach autorka wsadzi sobie głęboko w ( ! ) to, co przed momentem napisała i pojawi się zdanie w stylu "Zróbmy X! Nic się nie stanie!" Przecież coś takiego to jawne plucie w twarz czytelnikowi. Rozumiem, że seria jest skierowana do młodych i często niestabilnych emocjonalnie, ale trochę szacunku by się przydało.

Republika smoka w skali 1 na 10 zasługuje na zostanie podpórką pod stolik.

Ta książka jest po prostu żałosna, a ilość grafomaństwa i żenady zwiększa się z każdym kolejnym akapitem.
Bohatera nie przechodzi żadnej przemiany. Jest coraz głupsza, a próby ukazanie jej i zespołu na taką "dziarską ekipę" przyprawiają o ciarki z zażenowania. Cringe totalny.
Skala bezsensownych zdań, jakie się pojawiają, jest liczona w dziesiątkach.
"Nie możemy zrobić X,...

więcej Pokaż mimo to