rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

” Trzymaj się z dala, kochanie. Opowieść o Afryce Wschodniej” Konrada Piskały jest książką, która w największym skrócie pisząc, miała opowiedzieć o tym, jak wygląda miłość w krajach Afryki Wschodniej.
Jest to jakieś założenie, z którego mógłby powstać dobry reportaż. Mógłby, gdyż pomysł jest ok, jednak wypełnienie wnętrza książki jest rozczarowujące.

Przede wszystkim przytoczone historie nie są w moim odczuciu reprezentatywne. Zresztą, dla mnie chyba nigdy spojrzenie na szeroki temat przez pryzmat indywidualnych opowieści takie nie jest.

W moim odczuciu w książce jest stanowczo za dużo autora (uwierzcie przez pomyłkę napisałam słowo “bohatera”), oraz historii z jego życia. Wspomnienie wakacji, gdy jako dziecko nie potrzebował nic i to sprawiło, że właśnie ten czas wspomina jako najszczęśliwszy, by później przytoczyć historię dziecka pochodzącego z jednego z opisywanych państw Afryki Wschodniej, które czeka na matkę wracającą z potwornie ciężkiej pracy w kopalni, ze świadomością, że nie mają nic, ale mają siebie i swoją miłość. To nie to samo. Wspomnienia z dzieciństwa, w którym żyło się w błogiej nieświadomości wartości pieniądza, nie ma nic wspólnego z życiem, w którym każdy dzień bez możliwości spożycia odpowiedniej ilości pożywienia brutalnie o tej wartości pieniądza uczy.

Oddając sprawiedliwość, w książce znajdują się też historie, których czytanie jest angażujące. Tylko ponownie, mi zabrakło ich szerszego osadzenia. Aktualnie to historie do przeczytania i prawdopodobnie szybkiego zapomnienia.

Autor często puszcza w tej książce wodze fantazji i ma to odzwierciedlenie w zastosowanych zwrotach. Nazbyt często pisze o dawnej urodzie, którą można jeszcze dostrzec w twarzach jego rozmówczyń.
Niestety wątki historyczne zostały opisane tak jakby historia krajów afrykańskich była czytelnikom dobrze znana, ja mam w tej dziedzinie braki, lektura tej książki nic na lepsze u mnie nie zmieniła.

Ostatnia rzecz istotna dla ludzi czytających zbyt uważnie. W redakcji umknęło nieco poprzekręcanych słów czy przyimków prostych. Mnie to wytrąca z płynnego czytania.

Mam wrażenie, że słowo „Opowieść” z tytułu świetnie oddaje to czym jest ta książka. To zbiór bardzo dygresyjnych opowieści, trochę o danych krajach, o ludziach w nich żyjących, o sobie i własnych odczuciach. Nie tego szukałam w tej książce.

” Trzymaj się z dala, kochanie. Opowieść o Afryce Wschodniej” Konrada Piskały jest książką, która w największym skrócie pisząc, miała opowiedzieć o tym, jak wygląda miłość w krajach Afryki Wschodniej.
Jest to jakieś założenie, z którego mógłby powstać dobry reportaż. Mógłby, gdyż pomysł jest ok, jednak wypełnienie wnętrza książki jest rozczarowujące.

Przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Głód”. Reportaż, w którym Martin Caparros stara się uchwycić, czym jest głód. W tym celu reportażysta odwiedził wiele państw, rozmawiał z osobami dotkniętymi głodem, lekarzami organizacji Lekarze bez granic, czy działaczami organizacji pozarządowych.
Uchwycenie istoty głodu nie jest łatwe.
Jest to książka o tym, że pozornie najedzona osoba doświadcza głodu, bo głód to niedobór składników odżywczych, mikro i makroelementów.
Jest to również książka o tym, że często o głodzie setek tysięcy osób decyduje konstrukt państwa, i sztuczne dzielenie granic jak od linijki.
Jest to książka o spekulacjach cenami żywności na giełdach towarowych i wyzysku wielkich korporacji w krajach rozwijających się.
To również historie kobiet, które decydują się na świadczenie usług seksualnych czy surogactwo, gdyż w ten sposób są w stanie zapewnić sobie oraz rodzinie dostęp do żywności.
To obraz ludzi, którzy decydują się grzebać w ogromnych wysypiskach śmieci w celu znalezienia czegoś do jedzenia.
To również obnażenie manipulacji danymi statystycznymi, które sprawia, że może faktyczna liczba głodujących na świecie się nie zmniejsza, ale zmniejsza się ich procent w ujęciu dekad, co uznawane jest za sukces, gdy ten trzeba odtrąbić.
Patologii powodujących głód jest wiele, im większa ich kombinacja występuje w danym miejscu, tym większej ilości dotyka oraz tym trudniej jest się klęski głodu pozbyć.
I wbrew temu, co czasami można usłyszeć, problemem wcale nie jest za duża liczba ludzi na świecie, a raczej gargantuiczna zachłanność jednostek zachłyśniętych kultem wzrostu.

“Głód”. Reportaż, w którym Martin Caparros stara się uchwycić, czym jest głód. W tym celu reportażysta odwiedził wiele państw, rozmawiał z osobami dotkniętymi głodem, lekarzami organizacji Lekarze bez granic, czy działaczami organizacji pozarządowych.
Uchwycenie istoty głodu nie jest łatwe.
Jest to książka o tym, że pozornie najedzona osoba doświadcza głodu, bo głód to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sześć surowców, którym nie poświęcamy codziennie nadmiernej uwagi. Sześć surowców, bez których nasza codzienność wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie zastanawiamy się co daje nam elektryczność, wymieniając telefon na nowszy model i wrzucając stary do szuflady, nie myślimy o potencjale tego urządzenia oraz o surowcach, które mogłyby wrócić do wtórnego obiegu. Książka Conwaya to nie tylko dokładne przyjrzenie się sześciu tytułowym surowcom: piaskowi, soli, żelazu, miedzi, ropie i litowi. To także podróż przez wieki, przez czasy gdy człowieka nie było jeszcze na ziemi, a zachodzące procesy tworzyły zasoby, z których aktualnie dane nam jest korzystać. Conway opisał w tej książce złożoność procesów chemiczno-fizycznych, oraz zagadnienia geopolityczne. Odkrycie poszczególnych zasobów w danym rejonie to szansa na rozwój, uniezależnienie się od dostaw zewnętrznych, ale też obciążenie środowiska.
To nie tylko książka o surowcach, ale również tekst w którym widać docenienie nauki i jej rozwoju. Conway za sukces uważa, to że nie myślimy o zaawansowanej technologii towarzyszącej nam na co dzień. Sądzę jednak, że powinniśmy mieć świadomość tego jak pozyskiwane są surowce, jak są przetwarzane i w jakim stopniu wpływają na otoczenie. Oddam oczywiście sprawiedliwość autorowi, który opisał szereg negatywnych wydarzeń związanych z pozyskiwaniem i obróbką poszczególnych surowców. Jednak jest to, przynajmniej w moim odczuciu, ukazane jako cena, którą jako ludzkość płacimy za postęp.

Dzięki zaangażowaniu autora czytając można odwiedzić miejsca, w których pozyskiwane są surowce, odwiedzić fabryki, w których dochodzi do ich przetwarzania.
Podsumowując: jeśli ktoś potrafi w angażujący sposób napisać 100 stron o piasku, to musi być to pasja, i w książce Conwaya tę pasję widać.

Sześć surowców, którym nie poświęcamy codziennie nadmiernej uwagi. Sześć surowców, bez których nasza codzienność wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie zastanawiamy się co daje nam elektryczność, wymieniając telefon na nowszy model i wrzucając stary do szuflady, nie myślimy o potencjale tego urządzenia oraz o surowcach, które mogłyby wrócić do wtórnego obiegu. Książka Conwaya to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Eseje wydane w 1952 roku. Co można z nich wynieść, prócz myśli „o matko przecież to na pewno jakiś archaizm”? I może sam tekst, to, jakie opisuje problemy ówczesnego świata, są już częściowo przeszłością, o tyle wnioski, które płyną z treści, są bardzo aktualne. W latach 50 XX wieku czarny żyjący w Europie żył w dziwnym zawieszeniu, w którym mentalnie nie był wystarczająco czarny by czuć więź z dawną ojczyzną i na pewno nie był wystarczająco biały, by zostać zaakceptowanym i zyskać wszelkie prawa białego człowieka.
Obecnie o podobnie brzmiących dylematach słyszę w wypowiedziach osób z rodzin mieszanych, szczególnie dzieci, które opowiadają, że mierzą się z problemem bycia niewystarczająco czarnym, białym czy przedstawicielem innej rasy.
Fanon poruszył znacznie więcej zagadnień, między innymi przedstawienia czarnej osoby w popkulturze, czy kojarzenia czarnych z ponadprzeciętną fizycznością.
Lata, dekady mijają, problemy społeczne wciąż zostają, zmieniając nieco formę, bądź jedynie rozrastają się o kolejny element. W moim odczuciu bardzo mocno świadczy o jakości tekstów Frantza Fanona, to, że ich treść przekłada się na czasy współczesne. Czytając, można się zastanowić, pomyśleć, wejść w dyskusję z tekstem. Dla mnie, jako że ja nie czytam dla rozrywki, eseje te okazały się bardzo wartościowo spędzonym czasem.

Eseje wydane w 1952 roku. Co można z nich wynieść, prócz myśli „o matko przecież to na pewno jakiś archaizm”? I może sam tekst, to, jakie opisuje problemy ówczesnego świata, są już częściowo przeszłością, o tyle wnioski, które płyną z treści, są bardzo aktualne. W latach 50 XX wieku czarny żyjący w Europie żył w dziwnym zawieszeniu, w którym mentalnie nie był wystarczająco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba nikogo nie dziwi, że wraz z rozwojem technologii nie tylko normalne życie zwykłego człowieka, ale i życie przestępcze przenosi się i sprawnie operuje w świecie wirtualnym. Niepokojące, ale niestety każdy z nas raczej słyszał o podstawowych metodach, które mają pomóc uchronić się nam przed staniem się ofiarą ataku cybernetycznego. Niestety teoria jedno, a życie drugie i często nawet mimo wiedzy i świadomości zagrożeń, można stać się ofiarą wirtualnego ataku.
Właśnie do świata przestępczego, wielkiego świata- jak inaczej można nazwać grupę hakerską działającą na rzecz państwa- przenosi czytelnika Geoff White w książce „Wielki skok Grupy Lazarus”.

Może okaże się, że jestem ignorantką, ale do momentu przeczytania tej książki nie słyszałam o działającej na rzecz Korei Północnej Grupie Lazarus. Wydaje mi się, że White, prowadząc to dziennikarskie śledztwo, wiedział, że po jego tekst sięgną osoby, które nie są zorientowane w sprawie. Dziennikarz bardzo przystępnie przybliżył skróconą wersję powstania Korei Północnej i dyktatury, opisał ład społeczny- songbun, oraz stosunki z innymi państwami. Wszystkie te zagadnienia są istotne, gdyż pozwalają zrozumieć, czemu Korea Północna zdecydowała, że jednym z filarów utrzymania państwa będzie działalność hakerska.
Grupa Lazarus działa na ogromną skalę, atak na Sony, banki centralne, giełdy kryptowalut, a niepowodzenia w danym ataku wykorzystują jako formę doskonalenia swoich umiejętności. Ciekawe jest to, iż zamknięcie Korei Północnej za świat tylko sprzyja tej działalności przestępczej. Jak pokazał White, czasami udaje się dokonać aresztowania osób powiązanych z Grupą Lazarus, ale najczęściej są to tak zwane płotki. Czołowi członkowie grupy mogą bezpiecznie dla siebie działać w granicach Korei Północnej.

Oprócz wiedzy książka White’a dostarczyła mi dobrej rozrywki. Czułam się, jakbym czytała kryminał opisujący bardzo angażującą sprawę. Dlatego, jeśli np. ktoś z Was jest fanem kryminałów, ale dawno nie czytał nic satysfakcjonującego, to uważam, że ta książka może być tym, co przerwie złą passę.

Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki, dziękuję wydawnictwu.

Chyba nikogo nie dziwi, że wraz z rozwojem technologii nie tylko normalne życie zwykłego człowieka, ale i życie przestępcze przenosi się i sprawnie operuje w świecie wirtualnym. Niepokojące, ale niestety każdy z nas raczej słyszał o podstawowych metodach, które mają pomóc uchronić się nam przed staniem się ofiarą ataku cybernetycznego. Niestety teoria jedno, a życie drugie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem osobą, która posiada szeroką wiedzę na temat Chin. Coś wiem, ale coś w przypadku Państwa z tysiącami lat tradycji i historii, to jak nie wiedzieć nic.
Zdecydowanie więcej wiem o aktualnych wydarzeniach, aniżeli tych historycznych. I właśnie wydaje mi się, że książka "Chiński obwarzanek" idealnie pasuje do takiego odbiorcy jak ja.

Michał Lubina w każdym z rozdziałów przybliżył, historię danego regionu, ubarwił narrację spostrzeżeniami z własnych wypraw, oraz przedstawił tę aktualną sytuację. I choć napisałam, że jest to dobra książka dla laików, to i tak należy czytać ją uważnie, ze względu na solidne pigułki wiedzy historycznej, jakie serwuje Lubina.

Po przeczytaniu całości niemal na raz powrócę na pewno do każdego rozdziału z osobna, otwierając podczas ponownego czytania mapy danego regionu - tych zabrakło mi w książce.

Książka Michała Lubiny daje do myślenia o tym, jak wyglądają imperialne zapędy Chin względem danego miejsca, w zależności od tego, do czego ono obecnie ma służyć. (Makau, Ujguria).
Każda strona tej książki świadczy o wielkiej pasji i ogromie wiedzy autora.

Za możliwość przedpremierowego przeczytania dziękuję wydawnictwu.

Nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem osobą, która posiada szeroką wiedzę na temat Chin. Coś wiem, ale coś w przypadku Państwa z tysiącami lat tradycji i historii, to jak nie wiedzieć nic.
Zdecydowanie więcej wiem o aktualnych wydarzeniach, aniżeli tych historycznych. I właśnie wydaje mi się, że książka "Chiński obwarzanek" idealnie pasuje do takiego odbiorcy jak ja....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drobna książka, której zakończenie wykracza dalece poza ostatnią postawioną przez pisarkę kropkę.
Claire Keegan napisała książkę, w której pozornie prawie nie ma fabuły. Od obserwujemy bardzo krótki fragment życia Billa, właściciela składu opału żyjącego wraz z żoną i córkami w pomniejszej irlandzkiej miejscowości, w której znajduje się klasztor magdalenek.
Bill doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej gdyby ktoś, kiedyś nie zajął się nim oraz jego matką.
Na pewno dla całej historii istotne jest, iż wydarzenia mają miejsce przed Wigilią. Czy to magia świąt, czy odruch człowieczeństwa, czy może poczucie potrzeby spłacenia długu życiowego powoduje, że Bill sprzeciwia się panującemu w miasteczku zobojętnieniu, wywołanemu strachem przed klasztorem i decyduje się na akt dobroci, który niesie za sobą szereg nieprzyjemnych konsekwencji. Tak przynajmniej zgaduję. Gdyż to jest właśnie ta część historii, która nie musiała zostać napisana, by być opowiedzianą.
Wystarczyły jedynie wzmianki, takie jak ta by bohater nie angażował się w sprawy klasztoru, gdyż wpływy i znaczenie tego są zbyt znaczące. Wystarczyła rozmowa, w której Bill został uświadomiony, że ma córki, którym zapewne jako ojciec chciałby zapewnić dobry start i wykształcenie. Nie można zapomnieć o rzece przecinającej miasteczko, być może faktycznie okazała się ona dla kogoś ucieczką i wybawieniem.
Drobna książka, która moim zdaniem idealnie nadaje się do omawiania w klubach dyskusyjnych.

Drobna książka, której zakończenie wykracza dalece poza ostatnią postawioną przez pisarkę kropkę.
Claire Keegan napisała książkę, w której pozornie prawie nie ma fabuły. Od obserwujemy bardzo krótki fragment życia Billa, właściciela składu opału żyjącego wraz z żoną i córkami w pomniejszej irlandzkiej miejscowości, w której znajduje się klasztor magdalenek.
Bill doskonale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak zostało odnotowane w notce o autorze, Strzyżewski jest między innymi YouTuberem. Zaznaczam ten fakt w pierwszym zdaniu opinii, gdyż moim zdaniem to doświadczenie twórcy filmów przeznaczonych na tę platformę, przełożyło się na finalny kształt tej książki.
Książki, której każdy rozdział można potraktować jako scenariusz do odrębnego odcinka na kanał.

Marcin Strzyżewski pisze w bardzo lekki sposób, płynie wręcz w narracji. Przy pomocy wstawek typu „skoro ustaliliśmy już’’, “, które tu opisaliśmy” tworzy iluzje wspólnego toku rozumowania.
W momencie, w którym zorientowałam się, że trochę za przyjemnie czyta mi się tę książkę, wyszłam z roli przytakiwacza i zaczęłam zadawać sobie pytania, czy faktycznie przedstawione dane są wystarczające i czy czegoś nie brakuje mi do dopełnienia obrazu Rosji jako kraju absurdu i nonsensu.

Każdy rozdział książki jest ciekawy, miałam jednak wrażenie, że miejscami autor prześlizgnął się po powierzchni, tak by ostatecznie potwierdzić założenie zawarte w tytule. Dla przykładu w rozdziale o alternatywnych formach leczenia, znachorach, magach brakuje mi informacji o dostępności szpitali oraz wykwalifikowanego personelu medycznego.
Może to wieloletnie zaniedbywanie sektora służby zdrowia sprawia, iż ten absurd oparty na szarlatańskich praktykach opłaca się podtrzymywać, a nawet przekuwać w formę rozrywki.
Przypominając sobie częstotliwość wypowiedzi, iż wiele problemów współczesnej Rosji dałoby się rozwiązać, gdyby część funduszy przeznaczanych na dozbrajanie i wojsko przekierować na remont i rozwój infrastruktury drogowej czy wymianę rur ciepłowniczych, kanalizacyjnych, brakuje mi informacji ile proc. rosyjskiego PKB przeznaczane jest na sektor zbrojeniowy.
Podanie jedynie kwoty w miliardach rubli jest według mnie przedstawieniem zamglonej wizji rzeczywistości. Trudno z tak podanych danych wywnioskować czy Rosja przekracza w jakiś sposób średnią innych mocarstw, a co za tym idzie czy faktycznie, miałaby z czego ciąć te wydatki.

Jak już pewnie dało się zauważyć, w książce tej brakuje mi nieco danych czy odrobinę szerszego spojrzenia na niektóre z podejmowanych tematów, mimo to uważam, że jest to dobra książka od strony społeczno-kulturowej.

W filmie specjalistą od pokazywania rosyjskich absurdów jest Zwiagincew, który mocno eksploruje narodowe traumy, bolączki i niesprawiedliwości biorąc się za tematy korupcji czy zaginięć i mi np. książka Marcina Strzyżewskiego podbudowała wiedzę przydatną do rozkodowywania treści związanych z życiem zwykłych obywateli Rosji.

Jak zostało odnotowane w notce o autorze, Strzyżewski jest między innymi YouTuberem. Zaznaczam ten fakt w pierwszym zdaniu opinii, gdyż moim zdaniem to doświadczenie twórcy filmów przeznaczonych na tę platformę, przełożyło się na finalny kształt tej książki.
Książki, której każdy rozdział można potraktować jako scenariusz do odrębnego odcinka na kanał.

Marcin Strzyżewski...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudne przeżycia dobrych książek nie tworzą. Mogą, gdy osoba pisząca książkę, dobierze odpowiednią formę do ich przedstawienia. Niestety tego nie mogę powiedzieć o książce „Świetlana droga”. Trudno mi określić czym jest ta książka Asiejewa, na pewno nie jest to reportaż, najbliżej moim zdaniem jej do książki wspomnieniowej, z bardzo nieudolnymi próbami odbijania w kierunku prozy wysokiej- nie w zakresie formy czy narracji, a języka i formułowania zdań.
Tym, co uderzało mnie przez większość tekstu były próby porównania Izolacji, tajnego obozu koncentracyjnego znajdującego się w Doniecku do obozu koncentracyjnego z czasów II wś.
Sam autor napisał “ W Izolacji deptana jest ludzka godność. Znane są przypadki zabójstw”, by następnie, na szczęście ujmując w cudzysłów nazwać Izolację „donieckim Dachau”. Oba miejsca łączył fakt, że zostały założone w pofabrycznych budynkach.
Dachau znane jest z tego, że zginęło w nim co najmniej 41 500 osób.
Nie mierzę wartości ludzkiego życia, jednak Asiejew jest dziennikarzem, dlatego oczekiwałabym od niego nieco lepszej dziennikarskiej pracy. Zamiast porywać się na porównywanie więźniów Izolacji do sytuacji osób, które trafiły do obozów koncentracyjnych w trakcie II WŚ, znacznie bardziej na miejscu byłoby porównanie do pobytu w innych tajnych więzieniach i relacji z tego. Jednak czym są Stare Kiejkuty przy Dachau?
Moim zdaniem, ciężkostrawna książka, ale temat działa, temat wystarcza do windowania oceny.

Trudne przeżycia dobrych książek nie tworzą. Mogą, gdy osoba pisząca książkę, dobierze odpowiednią formę do ich przedstawienia. Niestety tego nie mogę powiedzieć o książce „Świetlana droga”. Trudno mi określić czym jest ta książka Asiejewa, na pewno nie jest to reportaż, najbliżej moim zdaniem jej do książki wspomnieniowej, z bardzo nieudolnymi próbami odbijania w kierunku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie będę w żaden sposób oryginalna i jak wiele innych osób przyznam, że wyczytywanie Cabre wiąże się u mnie z zachwytem, jaki zrobiła na mnie książka “Wyznaję”. Mam wrażenie, że napisanie tak genialnej książki staje się pewnego rodzaju przekleństwem dla pisarza, którego pozostałe książki są porównywane do tego „naj” utworu.
Nie inaczej jest w przypadku książki “Jaśnie Pan”, książki, która otworzyła Cabre drzwi do szerszej rozpoznawalności i w której tli się zapowiedź tego, co pisarz zaprezentuje w “Wyznaję”.
„Jaśnie Pan” w warstwie fabularnej jest kryminałem osadzonym w XVIII w. Barcelonie, nie jest to jednak kryminał z wartką akcją, czy tajemnicą, której rozwiązania trudno się domyślić. Rozwikłanie zagadki śmierci przychodzi do czytelnika dosyć szybko, tu pytaniem jest nie kto, ale czemu do tego doszło i w jaki sposób wszystkie śmierci są ze sobą powiązane. I tu już widać zamiłowanie do mieszania linii czasowych, co jest przecież jednym z motywów opus magnum Cabre- ja za taki utwór „Wyznaję”.
Niewątpliwym atutem książki „Jaśnie Pan” jest wyrazista i dobrze napisana postać pierwszoplanowa, jest ona zepsuta, cechuje ją megalomania, ta postać odpycha, ale mimo wszystko łatwo zrozumieć jej motywacje, zrozumieć, ale nie popierać.
Na pewno tym przed czym muszę przestrzec, jest dosadność niektórych scen, tu życie wyższych sfer jest pełne degrengolady, momentami wulgarnego erotyzmu, intryg, świętoszkowatości.
Mnie czytało się dobrze, ale osoby, które nastawione są na akcję, mogą się mocno odbić od tego tytułu.

Nie będę w żaden sposób oryginalna i jak wiele innych osób przyznam, że wyczytywanie Cabre wiąże się u mnie z zachwytem, jaki zrobiła na mnie książka “Wyznaję”. Mam wrażenie, że napisanie tak genialnej książki staje się pewnego rodzaju przekleństwem dla pisarza, którego pozostałe książki są porównywane do tego „naj” utworu.
Nie inaczej jest w przypadku książki “Jaśnie Pan”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wcale nie jestem taka… głupia, a tak czułam się podczas czytania najnowszej książki Marie Aubert. Jak się pewnie domyślacie, będzie to opinia z serii #unpopularopinion
Moim chyba największym zarzutem w kierunku tej historii jest przesadna ekspozycja, historia, odczucia, myśli są tu dopowiadanie do tego stopnia, że czytelnikowi nie zostaje nawet milimetr przestrzeni na własne interpretacje czy przemyślenia. Dowodem na to niech będą, chociażby te zdania, w których jakaś ich część była zapisywana w specjalny sposób, ze zwiększonymi odstępami między literami. Przytoczę fragmenty, aby zobrazować, o czym piszę:
“To się nie kończy, nadal muszę się śmiać z tego, że kiedyś byłam gruba, m i e ć d o t e g o d y s t a n s,...”
‘...jakbym widziała mamę szepczącą do taty, że niekoniecznie trzeba z a w s z e wystawiać miskę z czipsami.”
“Nie mogę tak dalej tego ciągnąć, stać tu i użalać się nad sobą, zupełnie jakbym był niewinny. B o p r z e c i e ż z a r a z s a m w s z y s t k o z n i s z c z ę.”
Czy nie uważacie, że o wiele lepszym tekstem jest ten, w którym to czytelnik decyduje, gdzie powinna znaleźć się emfaza?
Wspomniana ekspozycja objawia się również tym, że czytelnik zostaje wprowadzony do wycinka z życia pewnej rodziny, weekendu podczas którego ma się odbyć konfirmacja jednej z bohaterek, i mimo tak krótkiego wycinka czasu poznaje historię życia siedmiu pokoleń wstecz- tu trochę ironizuję, ale zagęszczenie wyjaśnień i dopowiedzeń w moim odczuciu jest przesadne i bardzo wygodne z perspektywy osoby piszącej. Schemat jest tu banalny, zachowanie z teraźniejszości, zostało zdeterminowane wydarzeniem z przeszłości- wszyscy w tej książce osiągają bardzo wysoki poziom autodiagnozy skrzywień.
Tym, co jeszcze moim zdaniem nie wyszło w tej książce to rozpisanie bohaterów. Aubert zdecydowała się na przedstawienie tej historii z perspektywy czterech osób z trzech pokoleń- tylko tych ludzi nic nie odróżnia od siebie. Jest płasko, nudno i monotonnie.
Mnie te 180 stron wymęczyło, jednak wolę książki, które były pisane z wiarą, iż jako czytelnik potrafię wyciągać z tekstu coś więcej- interpretować, samodzielnie łączyć fakty, czy nawet się w nich gubić, co odkrywam po przeczytaniu zakończenia (wcale nie myślę tu o “Wyznaję” Cabre), a nie tylko składać literki, by czytać słowa i zdania, w których wszystko zostało mi wyłożone tak, bym nie angażowała szarych komórek.

Wcale nie jestem taka… głupia, a tak czułam się podczas czytania najnowszej książki Marie Aubert. Jak się pewnie domyślacie, będzie to opinia z serii #unpopularopinion
Moim chyba największym zarzutem w kierunku tej historii jest przesadna ekspozycja, historia, odczucia, myśli są tu dopowiadanie do tego stopnia, że czytelnikowi nie zostaje nawet milimetr przestrzeni na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałam pewien komentarz na temat tej kziążki. Jego autor stwierdził, iż dziś Javier Cercas nie mógłby napisać „Żołnierzy spod Salaminy” ze względu na to, że nie byłoby możliwości, by publika przyjęła książkę wychwalającą faszystę.
Tylko w czasach gdy Cercas uczynił Sancheza Mazasa bohaterem napędzającym treść książki, wcale nie uczynił go bohaterem w znaczeniu przymiotów, także i w czasach gdy książka została wydana (nie jest to znowu tak odległa data, rok wydania 2001) nikt nie musiał mierzyć się z próbą wysławiania faszysty.
Bohaterem jest dziennikarz/pisarz Javier, który trafił na informację, iż jeden z czołowych falangistów Sanchez Mazas dwukrotnie uniknął śmierci, raz, gdy udało mu się uciec przed kulami plutonu egzekucyjnego, drugi, gdy pewien żołnierz darował mu życie.
Javier przeprowadził dziennikarskie śledztwo, które miało na celu zweryfikować czy te sensacyjne informacje są faktami.

Cercas podzielił książkę na trzy rozdziały, pierwszy jest najbardziej wartki, to w nim rozgrywa się główne śledztwo. Drugi rozdział jest próbą opowiedzenia wydarzeń, które doprowadziły do egzekucji, obławy i wydarzeń, które sprawiły, że Mazas uszedł z życiem, jest kroniką z pewnego okresu życia falangisty. Trzeci rozdział ma wydźwięk antywojenny, w nim dziennikarz rozmawia z jednym z republikańskich żołnierzy, który wypowiada między innymi następujące słowa “Bohaterowie są bohaterami tylko wtedy, kiedy umierają albo ktoś ich zabija. Prawdziwi bohaterowie rodzą się tylko na wojnie i umierają na wojnie. Nie ma żywych bohaterów, młody człowieku. Są tylko umarli. Umarli, nieżywi”.

W Hiszpanii książka ta długo gościła na szczycie listy bestsellerów i wydaję mi się, że odbiorcy zrozumieli jej przekaz, na pewno nie było nim, sprawienie by Mazas został zapamiętany jako bohater.

Przeczytałam pewien komentarz na temat tej kziążki. Jego autor stwierdził, iż dziś Javier Cercas nie mógłby napisać „Żołnierzy spod Salaminy” ze względu na to, że nie byłoby możliwości, by publika przyjęła książkę wychwalającą faszystę.
Tylko w czasach gdy Cercas uczynił Sancheza Mazasa bohaterem napędzającym treść książki, wcale nie uczynił go bohaterem w znaczeniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielkie zaskoczenie i wielki zachwyt, tak najkrócej i najtrafniej mogłabym podsumować książkę „Tango Śmierci” Jurija Wynnyczuka.
Mnie w tej książce pasowało wszystko. Wciągająca tajemnica tytułowego tanga śmierci, melodii, która odpowiednio zagrana gwarantuje nieśmiertelność i przebudzenie duszy/ świadomości. Rozwiązania zagadki czytelnik poszukuje w dwóch liniach czasowych. W jednej przedstawione zostały losy czterech przyjaciół w okresie przed i w trakcie II Wojny Światowej, druga to czasy współczesne, gdzie głównym bohaterem jest wykładowca, naukowiec badający zapomniany język. Zazwyczaj nie przepadam za takim rozwiązaniem, bywa, że jedna z linii czasowych mocno osłabia treść książki, tu tak nie jest. Choć oczywiście mam tę bardziej lubianą- czasy życia czwórki przyjaciół.
To w tych fragmentach dzieje się większa magia, Lwów, jest wielokulturowym miastem, pełnym gwaru, zapachów potraw. Tu jeden z bohaterów przekracza progi tajemniczej biblioteki, w której regały giną we mgle, słychać szum rzeki płynącej pod podłogą i gdzie strach nie tylko w bohaterze, ale i w czytelniku budzi świadomość istot zamieszkujących to miejsce.

Wynnyczuk sprawnie połączył rzeczywistość z elementami magicznymi, powagę znienacka przerywa scenami z odpowiednio wyważonym czarnym humorem. Jest to pisarz, który w „Tangu Śmierci” potrafił z wielu nitek wątków, historii, gatunków, spleść jedną, sensowną i wciągającą całość.
Świetnie napisana, niezwykle klimatyczna powieść. Książka, do której na pewno powrócę.

Wielkie zaskoczenie i wielki zachwyt, tak najkrócej i najtrafniej mogłabym podsumować książkę „Tango Śmierci” Jurija Wynnyczuka.
Mnie w tej książce pasowało wszystko. Wciągająca tajemnica tytułowego tanga śmierci, melodii, która odpowiednio zagrana gwarantuje nieśmiertelność i przebudzenie duszy/ świadomości. Rozwiązania zagadki czytelnik poszukuje w dwóch liniach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Matnia jest słowem, które w moim odczuciu najlepiej oddaje naturę sytuacji, w której znalazł się bohater książki „Podróżny” Ulricha Boschwitza.
Po nocy kryształowej kupiec Otto Silbermann zaczyna podróżować pociągami, by uniknąć aresztowania, zagrożenie jest realne, gdyż i do jego mieszkania z samego rana zapukali funkcjonariusze czujący obowiązek ochrony narodu niemieckiego przed Żydami.
Bohater książki przez ani jeden moment nie jest w stanie zaznać spokoju, obsesyjnie obawia się każdego współpasażera, zastanawia się, który z nich może być agentem.
Jest jak zwierzę w pułapce, partner w biznesie okazuje się mu wilkiem, fakt, iż walczył dla Niemiec w czasie I Wojny Światowej traci na znaczeniu, wg nowych kryteriów oceny jakości prawego obywatela.

I zgodnie z opisem wydawniczym, faktycznie to wrażenie czytelnicze można porównać do trzymającego w napięciu thrillera, tylko wiecie, w czym jest problem? Nie czułam tego w trakcie czytania, to dopowiedziane wrażenia, po czasie. Totalnie beznadziejna sytuacja, została opowiedziana w niezbyt angażujący sposób. Mam wrażenie, że gdyby informacje zawarte we wstępie do książki- historia odnalezionego po latach manuskryptu tej książki, jak również historia tragicznej śmierci pisarza- zostały przekazane czytelnikowi w posłowiu, to tekst nie oddziaływałby tak na wyobraźnię.

Matnia jest słowem, które w moim odczuciu najlepiej oddaje naturę sytuacji, w której znalazł się bohater książki „Podróżny” Ulricha Boschwitza.
Po nocy kryształowej kupiec Otto Silbermann zaczyna podróżować pociągami, by uniknąć aresztowania, zagrożenie jest realne, gdyż i do jego mieszkania z samego rana zapukali funkcjonariusze czujący obowiązek ochrony narodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie mam w sobie chęci poznania życiorysu każdego poznanego w czytelniczej przygodzie pisarza, są jednak tacy autorzy, którzy poprzez swoje teksty sprawiają, że zaczynam kopać w czeluściach internetu, by nieco poszerzyć wiedzę. Tak było u mnie między innymi po pierwszym spotkaniu z Gronami Gniewu, wydawało mi się wręcz nieprawdopodobne, by za tą książką nie stały własne przekonania i doświadczenia Steinbecka, w tym przypadku swoje poszukiwania poszerzyłam o temat Dust Bowl oraz wielkiego kryzysu, wciąż do ekspertki mi daleko, ale na pewno nieco rozwiałam mgłę niewiedzy.
Konkretnym wademekum na temat życia oraz twórczości Steinbecka jest książka Williama Soudera „Steinbeck. Wściekły na świat”. W niej oprócz wątków biograficznych Souder poświęcił setki stron, by opowiedzieć o tym, co chyba najbardziej interesuje czytelników, mianowicie książkom, ich powstawaniu, odbiorze przez zwykłych ludzi oraz krytyków- Steinbeck w piku popularności wykręcał olbrzymie nakłady wydawnicze, choć jego początki wcale do kolorowych nie należały, tak Steinbecka również nawiedzały wątpliwości twórcze i towarzyszyły mu niemal przez całe życie.
Książka ta dodatkowo mówi wiele o ówczesnym amerykańskim rynku wydawniczym, polecam osobom, które są zainteresowane tą tematyką. Sama pozaznaczałam fragmenty, o których chcę dowiedzieć się nieco więcej.
I chyba to, co mi najbardziej zostaje po tym tekście, bo nie da się spamiętać tylu faktów, to świadomość tego, iż mimo ogromnego sukcesu w dziedzinie literatury, Steinbeck był człowiekiem, któremu było trudno o własne miejsce na świecie, przez wiele lat w rodzinnej Kalifornii uważany był za wichrzyciela, Nowy Jork był dla niego zbyt duszny.
Już na koniec chciałabym dodać, iż jako czytelniczka niezwykle doceniam ilość przypisów, które uświadamiają, jak wiele autor tej książki włożył pracy, by mogła ona powstać.

Nie mam w sobie chęci poznania życiorysu każdego poznanego w czytelniczej przygodzie pisarza, są jednak tacy autorzy, którzy poprzez swoje teksty sprawiają, że zaczynam kopać w czeluściach internetu, by nieco poszerzyć wiedzę. Tak było u mnie między innymi po pierwszym spotkaniu z Gronami Gniewu, wydawało mi się wręcz nieprawdopodobne, by za tą książką nie stały własne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niewątpliwe wydarzenie literackie, pierwsza książka Tokarczuk po otrzymaniu Nagrody Nobla w dziedzinie literatury- to zdanie, lub podobnie brzmiące towarzyszyło informacji, iż na rynku książkowym pojawi się Empuzjon. Ja jako zwykła czytelniczka stosuję zasadę, iż książki oceniam po tym, co przeczytam, waga nagrody czy wielkość nazwiska nie wpływają na mój krytyczny odbiór.

I tak pierwszą kwestią, która uderzyła mnie w Empuzjonie, jest to w jak wielu wątkach Tokarczuk, kroczy po cienkiej granicy inspiracji Czarodziejską Górą. Oczywistymi punktami styku jest ośrodek leczenia gruźlicy, główny bohater, długie dyskusje często podczas posiłku. Śmierć przyjaciela/kuzyna, ale są również te mniej subtelne, jak wspomnienie fascynacji lat dziecięcych. Czy mogła ta powieść, obyć się bez tak licznych i drobiazgowych inspiracji? Uważam, że tak. Jedni mówią oddanie hołdu książce Manna, wspomniana inspiracja, ja nazwałabym to reinterpretacją.

Kolejną kwestią, która mocno zaskoczyła mnie w tej książce, jest tempo narracji. Jest ono powolne, wprowadza nas do świata Görbersdorfu, wewnętrznych zasad, długich dyskusji, by nagle pogalopować i zaledwie na przestrzeni kilku ostatnich stron przedstawić czytelnikowi ten gatunkowy- horrorowy finał. I gdy już jestem przy finale, uważam, iż przekucie gęstej atmosfery, którą odczuwa się w Czarodziejskiej Górze w historię o horrorowym zabarwieniu, było świetnym posunięciem.

Teraz szczegół, na który wiem, że pewnie wiele osób nie zwróciłoby uwagi, mnie jednak kłuł,a raczej kłuły w oczy. Piszę o infantylnych zdrobnieniach „biureczko”, „szyldzik”, „mebelek”, oprócz tego, iż zastanawiałam się, czy i ewentualnie której natury głównego bohatera miały one dotyczyć, to czy te zdrobnienia w ogóle były zasadne? ,,..pod oknami zaś stoi biureczko pełne papierów i książek, w tym tomów Rilkego i Werfa” pojemność, ów mebla wskazuje, iż jest on pełnowymiarowy. “… a w oknach koronkowe firanki, w drzwiach piękne klamki, przed domami płotki, kwiatki, szyldziki, wszystko zadbane i odsprzątane…” tu rozumiem, iż słowa miały dobrze układać się na języku. Są klamki, więc musi być zbiór słów z końcówką -ki. Nie wiem, zgaduję, staram się znaleźć wyjaśnienie. Ogólnie język powieści jest przyjemny, bardzo obrazowy, jednak momentami cierpi na zbyt pobłażliwe traktowanie w korekcie.

Kwestia najważniejsza: tematyka. Rola kobiet i mężczyzn w świecie, mizoginia, wiele parafraz słów person z przeszłości. Tylko jakże wygodnie podjąć niby ważki temat i zatrzymać się z jego rozpatrywaniem na początku drugiego dziesięciolecia XX wieku. I parafrazując Olgę Tokarczuk, postacie rozmawiają, ale czy faktycznie coś z tego wynika?

Ostatnia kwestia, o której chcę wspomnieć to okładka. Tu jedynie mogę słać pochwały. Genialnie oddaje klimat książki, bardzo wymowne jest to, iż wszyscy mężczyźni niepewnie patrzą w jednym kierunku, jakby dostrzegali swoją przyszłość. Sam krąg nieco kojarzy mi się z przedstawieniem Dance macabre, co pasuje do treści. Podsumowując: na pewno jest to książka bez której poznania mogłabym się obejść, co nie świadczy o tym, że nie zamierzam sięgać po książki pisarki. Te najważniejsze wciąż mam w planach. Mam świadomość tego, iż książkę lepiej odbierają osoby, które nie czytały książki Manna, bądź,u których lekturę tych utworów dzieli dłuższy odstęp czasu.

Niewątpliwe wydarzenie literackie, pierwsza książka Tokarczuk po otrzymaniu Nagrody Nobla w dziedzinie literatury- to zdanie, lub podobnie brzmiące towarzyszyło informacji, iż na rynku książkowym pojawi się Empuzjon. Ja jako zwykła czytelniczka stosuję zasadę, iż książki oceniam po tym, co przeczytam, waga nagrody czy wielkość nazwiska nie wpływają na mój krytyczny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest to literatura, która porywa językiem, dodatkowo od pierwszych stron czytelnik raczej domyśli się zakończenia, Fulmekova prowadzi tę opowieść w bardzo prosty i przewidywalny dla czytelnika sposób, co akurat w tej książce się sprawdza. Agata to książka przedstawiająca absurd oskarżenia o uprawianie czarów i późniejszy proces, w którym mocnym dowodem na poparcie tezy jest pieprzyk- znamię szatana. Oskarżenia te nie trafiają w próżnię, a na podatny grunt przekonań i zabobonnego myślenia mieszkańców małej miejscowości, dla których plotka, iż wśród nich żyje wiedźma odpowiedzialna za nieszczęścia i choroby, staje się zbiorową prawdą.
Książka ta dobrze obrazuje przebieg procesu oskarżenia o czary i jego konsekwencje, czy to jaką pozycję społeczną zajmował kat.

Tak jak napisałam na początku, literacko czy pod względem złożoności nie ma szans, by ta książka kogoś zaskoczyła, tym co na pewno się w niej wybija to przedstawienie i funkcjonowanie małej społeczności.

Nie jest to literatura, która porywa językiem, dodatkowo od pierwszych stron czytelnik raczej domyśli się zakończenia, Fulmekova prowadzi tę opowieść w bardzo prosty i przewidywalny dla czytelnika sposób, co akurat w tej książce się sprawdza. Agata to książka przedstawiająca absurd oskarżenia o uprawianie czarów i późniejszy proces, w którym mocnym dowodem na poparcie tezy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

” Szatański pomiot” drobna powieść, która przez historię Eszter, dziewczyny zgwałconej przez sowieckich żołnierzy i późniejsze konsekwencje tej zbrodni, opowiada bolesny kawał historii Węgier. Od roku 1944 i w latach po wojnie węgierska ludność stała się ofiarą „Maleńkij robot” ciężkich, przymusowych prac wykonywanych na rzecz Związku Radzieckiego.
Czytelnik wkracza do świata książki w momencie, w którym grupa kobiet organizuje się, by wyruszyć z dodatkowym prowiantem do jednego z obozów pracy, w którym przebywają mężczyźni z ich wioski. Jedną z kobiet jest młoda i jak się ku jej zgubie okazuje porywcza dziewczyna, która nie jest w stanie obojętnie przyjąć drwin ze strony sowieckich żołnierzy.
Los dziewczyny jest przejmujący i na wskroś niesprawiedliwy, w wyniku gwałtu spodziewa się dziecka, tytułowego szatańskiego pomiotu, ludzie z wioski wytykają ją palcami, twierdząc, iż sama prosiła się o swój los, a to tylko ułamek z nieszczęść spadających na nią, jej rodzinę, oraz pozostałych mieszkańców wioski.
W przypadku tej powieści nie można nie wspomnieć o języku tu Zoltan Mihaly Nagy popisał się warsztatem literackim. Książka to monolog bez kropki, znaku zapytania, czy wykrzyknika i tu waga zdania zmienia się w zależności od tego, gdzie czytelnik ów znaki interpunkcyjne zechce postawić. Jednak to nie wszystko, język ten jest żywym nurtem słów odpowiadającym czasom, które reprezentuje.
Oczywiście, jako polskim czytelnikom tego języka nie byłoby nam dane odebrać i poznać, gdyby nie tłumaczenie Daniela Warmuza, który za swą pracę został nagrodzony Literacką Nagrodą Europy Środkowej „Angelus”.

Już poza książką, przyjrzałam się innym tytułom wydanym w ramach serii “Wschodni Express” wydanym przez Warsztaty Kultury w Lublinie i polecam również Wam tę literacką wycieczkę.

” Szatański pomiot” drobna powieść, która przez historię Eszter, dziewczyny zgwałconej przez sowieckich żołnierzy i późniejsze konsekwencje tej zbrodni, opowiada bolesny kawał historii Węgier. Od roku 1944 i w latach po wojnie węgierska ludność stała się ofiarą „Maleńkij robot” ciężkich, przymusowych prac wykonywanych na rzecz Związku Radzieckiego.
Czytelnik wkracza do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekkim niedopowiedzeniem z mojej strony byłoby napisanie, iż język „Zadupii” jest barwny. Tytuł, okładka oraz wiedza, że do ręki bierze się powieść antywojenną, stwarza w świadomości czytelnika jej pewien obraz — może będzie to coś zbliżonego do „Na zachodzie bez zmian” czy „Bratniej duszy”, ale przecież w powieści antywojennej potrafią wystąpić Tralfamadorianie, także lepiej podejść do nich z otwartą głową. Pierwsze tropy pojawiają się wraz z przedmową tłumacza, Wojciech Charchalis we wstępie- genialnym wstępie, który pozwala czytelnikowi dowiedzieć się, o jakich historycznych wydarzeniach będzie czytał- stwierdza między innymi “Uciążliwość językowa tych opowieści jest pozorna, wystarczy bowiem dać się uwieść nieśpiesznemu tokowi narracji, spokojnie smakować gęste od znaczeń metafory, by docenić styl autora”.
I faktycznie metafory w tej książce są gęste od znaczeń, ale nie tylko, one są gęste również pod względem ilości, tu metafora opisuje metaforę- podczas czytania tej książki trzeba pozostać na naprawdę wysokim poziomie skupienia.
Język tej książki jest pewnego rodzaju tarczą dla głównego bohatera, którą w pewnych momentach opuszcza, dopuszczając czytelnika i swoją rozmówczynię do prawdziwych, trudnych wspomnieć związanych z wojną. Do tej pory nic nie napisałam o fabule, a jest ona
prosta, dwójka bohaterów spotyka się w barze, on- lekarz wojskowy opowiada, ona głównie słucha, z czasem akcja powieści przenosi się do sypialni, jest tu więcej szczerości i wspomnień wynikających z upojenia alkoholowego oraz zmęczenia. Pojawia się nagość, nie tylko ta fizyczna, bohater odsłania się, opowiada o swojej samotności i o piętnie wojny.
Nie brakuje w tej książce mocno wybrzmiewających manifestów antywojennych, nie wszystkie zostały przekazane wprost, ale to uważam za jej walor.

Lekkim niedopowiedzeniem z mojej strony byłoby napisanie, iż język „Zadupii” jest barwny. Tytuł, okładka oraz wiedza, że do ręki bierze się powieść antywojenną, stwarza w świadomości czytelnika jej pewien obraz — może będzie to coś zbliżonego do „Na zachodzie bez zmian” czy „Bratniej duszy”, ale przecież w powieści antywojennej potrafią wystąpić Tralfamadorianie, także...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fatum i tragizm, te dwie cechy antycznej tragedii pasują mi idealnie do mini powieści „Rana pełna ryb”, kolumbijskiej pisarki Loreny Salazar Masso.
Niemalże od początku książki w powietrzu między wersami wisi napięcie, w jakim celu kobieta zabiera swoje kilkuletnie dziecko w rejs, którego faktycznie nie chce odbywać. Czemu stara się dostrzec w spojrzeniach obcych ludzi zdziwienie wynikające z różnicy w kolorze skóry pomiędzy nią a jej dzieckiem.
Napiszę coś bardzo odważnego i będziecie musieli przeczytać tę książkę, by móc mi napisać, że “trochę cię poniosło, pisząc coś takiego” - to tylko 130 stron więc wiecie co robić.
Mianowicie myślę, że Masso ma zadatki na tworzenie prozy w stylu Steinbecka. Bardzo sprawnie porusza się w świecie, którego na co dzień nie chce się dostrzegać, umiejętnie wykorzystuje faktyczne wydarzenia jako tło i pewnego rodzaju bohatera opowiadanej historii. U Steinbecka takim bohaterem napędzającym i mającym wpływ na historię była chociażby wielka susza, u Masso jest rzeka Atrato i jej funkcja węzła komunikacyjnego.
Masso nie ubarwia rzeczywistości, stawia bohaterkę przed trudnym moralnie dylematem, odsłaniając przed czytelnikiem prawdziwego człowieka, który targany jest przez wewnętrzne dylematy, by ostatecznie pokazać, jak parszywy wszechświat ma za nic istnienie planów bohatera.
Koniec książki dla osób z rozwiniętą wyobraźnią i/lub wysokim poziomem empatii może okazać się nokautujący.
Jestem zainteresowana rozwojem kariery pisarskiej Masso, mam nadzieję, że jej przyszłe książki będą nieco grubsze.

Fatum i tragizm, te dwie cechy antycznej tragedii pasują mi idealnie do mini powieści „Rana pełna ryb”, kolumbijskiej pisarki Loreny Salazar Masso.
Niemalże od początku książki w powietrzu między wersami wisi napięcie, w jakim celu kobieta zabiera swoje kilkuletnie dziecko w rejs, którego faktycznie nie chce odbywać. Czemu stara się dostrzec w spojrzeniach obcych ludzi...

więcej Pokaż mimo to