Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przepis na zwyczajne życie.

Miłość, wierność, uczciwość, zaufanie, tolerancja czy przyjaźń to podstawowe składniki życia, zwłaszcza w związku. Niekoniecznie małżeńskim (patrz tolerancja), jakimkolwiek poważnym związku. Wsparcie dla partnera w trudnych chwilach, drobne gesty świadczące o chęci pomocy, przytulenie, wysłuchanie drugiej osoby...

Bohaterka najnowszej powieści Anny Płowiec "Zwyczajna kobieta" - Danusia ma to wszystko w mężu - Tomku, będącym miłością jej życia. Poznali i pokochali się w czasie studiów w Krakowie. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Danka z kaczątka niedbającego za bardzo o swój wygląd zamieniła się w pełnego kobiecego seksapilu łabędzia. Spełniona miłość, dzieci, pieniądze i spokojne, wolne od tragedii życie jest udziałem Danusi. Patrząc na jej życie z boku wydaje się, że osiągnęła wszystko. Dopiero po bliższym poznaniu widzimy, że czegoś jej w tym szczęśliwym życiu brakuje. Tylko czego? Przecież ma wszystko! Konieczność zamknięcia małego sklepiku z kosmetykami, który prowadziła nastraja naszą bohaterkę do refleksji nad swoim życiem. Utrata pracy dla każdego jest ciężkim przeżyciem, zwłaszcza jeśli się ją lubiło. Dla Danki sklep z kosmetykami do makijażu był jej pierwszym, samodzielnym biznesem, w który włożyła mnóstwo serca i czasu. Upiększanie kobiet było jej pasją, dlatego mocno przeżyła likwidację sklepu. Taki zbieg okoliczności spowodował, że zaczyna powracać do planów o kolejnym dziecku. Tylko mąż, rozkręcający sieć klubów fitness ma coraz mniej czasu i jest bez przerwy zmęczony... Chwilowa przerwa w pracy wywołuje w głowie Danki natłok niechcianych myśli - przecież Tomek zatrudnia wiele instruktorek, które są młode, szczupłe i wysportowane. Na pewno podrywają jej przystojnego męża, a on na pewno ją zdradza!

W taki sposób zaczyna się cała seria zabawnych sytuacji, w które uwikłana jest bohaterka, bo jak to mówią "zazdrość to rozżarzony węgielek z piekła rodem". Dopiero wakacyjny wyjazd na warsztaty dla kobiet zmienia nastawienie Danusi do samej siebie. Przestaje zamartwiać się na zapas, bierze z życia to, co najlepsze i cieszy się tym co ma. Nowe przyjaciółki, kobiety które przyjechały na nadmorskie warsztaty odnaleźć samą siebie, to pokrewne dusze, a przyjaźń z nimi umocni w naszej bohaterce poczucie tolerancji dla odmienności.

W opowieści Anny Płowiec ujęła mnie forma w jakiej opisuje różne rodzaje miłości, w tym miłość homoseksualną. Jest to rodzaj miłości, który ostatnio niezbyt często pojawia się w naszej literaturze. Z tym trudnym wyzwaniem autorka poradziła sobie doskonale, aż chciałoby się opowiedzieć o wszystkim, ale wtedy lektura książki nie byłaby tak ciekawa. Podczas pisania tej recenzji przypomniały mi się słowa piosenki Edyty Górniak:

"Jestem kobietą

Wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie

Wolna jak rzeka

Nigdy, nigdy nie poddam się!"


Te słowa bardzo trafnie opisują bohaterkę powieści "Zwyczajna kobieta". Danka nigdy się nie poddaje, bierze się za bary z przeciwnościami, otrząsa się z chwilowej niemocy i pełna nowej energii idzie do przodu. Kiedy czytałam powieść niekiedy miałam wrażenie, że Anna Płowiec pisze o mnie, o moich słabościach, wadach, przywarach, obsesjach. No cóż, jestem tylko człowiekiem, Danusia też. Życie każdej kobiety jest gotowym materiałem na książkę. Wzloty i upadki, sukcesy i porażki są udziałem każdej z nas. Najważniejsze jest aby tak jak Danusia podźwignąć się, zacisnąć zęby i mocno uwierzyć we własne możliwości, czego Wam i sobie życzę.

Przecież każda z nas jest ZWYCZAJNĄ KOBIETĄ!

Przepis na zwyczajne życie.

Miłość, wierność, uczciwość, zaufanie, tolerancja czy przyjaźń to podstawowe składniki życia, zwłaszcza w związku. Niekoniecznie małżeńskim (patrz tolerancja), jakimkolwiek poważnym związku. Wsparcie dla partnera w trudnych chwilach, drobne gesty świadczące o chęci pomocy, przytulenie, wysłuchanie drugiej osoby...

Bohaterka najnowszej powieści...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem stuprocentową fanką powieści świątecznych! Uwielbiam je! Każdego roku na przełomie listopada i grudnia zatapiam się w magiczny, klimatyczny świat stworzony przez autorów i dzięki nim tworzę wokół siebie świąteczną atmosferę. W tym roku pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią o tematyce bożonarodzeniowej było "Dorzuć mnie do prezentu". Co ciekawe, to także pierwsza przeczytana przeze mnie książka, w której tle pojawia się covid.

"Dorzuć mnie do prezentu" to zbiór opowiadań rozgrywających się w okresie świątecznym. Szczególnym, bo naznaczonym skutkami panującej na całym świecie epidemii. W każdej z historii pojawiają się inni bohaterowie, którzy przeżywają większe lub mniejsze rozterki. Okazuje się, że wszyscy oni są ze sobą w jakiś sposób powiązani. Jedni bliżej, inni dalej, niemniej ich drogi przeplatają się. Święta Bożego Narodzenia to szczególny czas, kiedy powinno się zwolnić tempo, spędzić czas z rodziną i na chwilę zapomnieć o codziennych obowiązkach. Nasi bohaterowie podczas tych świąt odkryją, czego brakuje w ich życiu, spotkają kogoś, kto stanie się dla nich szczególnie ważny, zmierzą się ze skutkami swoich decyzji i zrozumieją, że czasami warto zrezygnować z bycia perfekcyjnym na rzecz własnego szczęścia.

Te krótkie opowieści napawają optymizmem i pokazują, że życie w czasach pandemii bynajmniej nie osłabia więzi międzyludzkich, a wręcz je umacnia. Teraz o wiele częściej mamy sposobność ku temu, by okazać innym bezinteresowną pomoc - na przykład robiąc zakupy osobom uziemionym na kwarantannie. I choć pisanie covidowej powieści jest dość ryzykownym posunięciem, bo sytuacja jest bardzo dynamiczna, a czas od napisania książki do jej wydania dość długi i wiele może się zmienić, to jednak muszę przyznać, że tutaj nie przeszkadzały mi nawet nieścisłości, które się pojawiły (jak choćby to, że w książce dzieci i młodzież od września do samych świąt uczą się stacjonarnie w szkołach).

Powieść oceniam bardzo pozytywnie. To sympatyczna, krótka (licząca zaledwie 200 stron) lektura, która pozwoli się zrelaksować, wprowadzić w świąteczny nastrój, a co najważniejsze - pokaże, że to, w jaki sposób spędzimy nadchodzące dni zależy tylko od nas. Nie musimy być perfekcyjni, aby nasze święta były piękne. Bądźmy sobą i cieszmy się z drobnych podarunków, jakie daje nam los.

Jestem stuprocentową fanką powieści świątecznych! Uwielbiam je! Każdego roku na przełomie listopada i grudnia zatapiam się w magiczny, klimatyczny świat stworzony przez autorów i dzięki nim tworzę wokół siebie świąteczną atmosferę. W tym roku pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią o tematyce bożonarodzeniowej było "Dorzuć mnie do prezentu". Co ciekawe, to także pierwsza...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest rok 1850. Doktor Bogumił Korzyński rozpoczyna pracę w warszawskim Szpitalu Dzieciątka Jezus. Mężczyzna chciałby zostać ginekologiem, by móc pomagać kobietom takim jak jego żona, która bardzo ciężko znosi porody, a każdy kolejny jest wielką obawą czy Domicela przeżyje. Oprócz życia rodzinnego i zawodowego Bogumił prowadzi jeszcze trzecie, owiane tajemnicą życie. Zmaga się z przeszłością, która nie daje o sobie zapomnieć i nigdy nie może wyjść na światło dziennie. Inaczej jego kariera byłaby skończona.

Opowieść o Bogumile przeplatana jest prawdziwymi historiami lekarzy, którzy w istotny sposób wpłynęli na rozwój światowej medycyny. Czytamy między innymi o Horacym Wellsie, który wynalazł znieczulający eter czy o Gustavie Michaelisie, który jako pierwszy wskazał konieczność dezynfekcji narzędzi i rąk lekarzy podczas zabiegów medycznych. Musimy pamiętać, że opisane wydarzenia toczą się w połowie XIX wieku, zatem są to czasy, w których główną możliwością przekazywania informacji były listy. Medycyna rozwijała się powoli, a wszelkie nowinki roznosiły się między lekarzami na drodze osobistej wymiany doświadczeń.

W ten właśnie sposób dokształcał się Bogumił. Korespondował ze światowymi autorytetami medycznymi, w czym towarzyszyła mu zafascynowana medycyną i znająca języki obce szwagierka Augusta, której wielkim marzeniem było zostać lekarką. Niestety, wtedy jeszcze był to zawód zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn, a kobiety nie miały wstępu na uniwersytety. Przebiegła i niezwykle inteligentna Augusta znalazła jednak sposób, aby wedrzeć się do tego niedostępnego i kuszącego świata.

"Doktor Bogumił" to powieść obyczajowa z mocno zaakcentowanym wątkiem kryminalnym oraz dużą dawką wiedzy medycznej. Kiedy zaczęłam czytać tę książkę byłam lekko skołowana, ponieważ zaczyna się ona od autentycznej historii Horacego Wellsa, który podczas wizyty w cyrku odkrył skutki działania gazu rozweselającego. Oczarowany tym spostrzeżeniem, postanowił zastosować eter w swojej praktyce dentystycznej celem zmniejszenia bólu u pacjentów. Życie Horacego zakończyło się co prawda fatalnie, co było skutkiem zbyt częstego testowania gazu na sobie, ale człowiek ten dokonał przełomowego odkrycia, jakim było wprowadzenie do leczenia eteru jako znieczulenia. Ta krótka opowieść, podobnie jak inne tego typu zamieszczone w powieści, mają na celu przedstawienie odkryć, które wpłynęły na rozwój medycyny. Dlaczego są one tak istotne dla historii Bogumiła? Bo to właśnie on był jednym z prekursorów rozwoju medycyny, zmiany podejścia do pacjenta i do leczenia w Polsce. Bogumił i jego szwagierka, wymieniając listy z lekarzami z całego świata, wyznaczali nowe standardy leczenia w naszym kraju. Możecie pomyśleć sobie, że ta powieść jest przepełniona wiedzą medyczną. Nic bardziej mylnego. Ałbena Grabowska jest lekarką i najnowszą książką oddała hołd wszystkim medykom, którzy swoją determinacją i heroiczną walką doprowadzili do rozwoju medycyny. A co najważniejsze - wypełniali obietnice złożone w przysiędze Hippokratesa. Autorka pokazała także, że nie każdy lekarz jednakowo poważnie podchodzi do swojego zawodu. Jakże znane nam są takie sytuacje z codziennego życia...

Na pierwszy plan wysuwa się postać Bogumiła - jego życie osobiste, rozwój kariery lekarskiej, tajemnicza przeszłość, skrywana przez niego tajemnica i przyjaźń ze szwagierką. W powieści dominuje wątek obyczajowy - historia młodego lekarza jest bardzo wciągająca i nie sposób wyrzucić jej z głowy. Dodatkowego uroku dodaje fakt, że akcja książki rozpoczyna się w 1850 roku. Bardzo lubię czytać powieści w klimacie retro. Dorożki, eleganckie stroje, wyjścia do opery czy teatru - wszystko jest takie inne i ciekawe. Pobudza wyobraźnię czytelnika, przenosi w czasie i pozwala oderwać się od rzeczywistości. "Doktor Bogumił" liczy sobie aż 508 stron, ale wydarzenia są tak dynamiczne i intrygujące, że nawet przez sekundę nie poczujemy znużenia. Uwielbiam czytać książki, w których autorzy tak wspaniale budują napięcie, tworzą ciekawe wątki główne i poboczne, mieszają ze sobą wydarzenia, łączą losy bohaterów i krzyżują ich drogi, a wszystko po to, by kompletnie zaskoczyć efektem końcowym. Lubię też, kiedy książka, którą czytam sprawia, że jestem bogatsza o wiedzę. Tym razem po lekturze wyniosłam bagaż informacji dotyczących rozwoju medycyny na świecie i w Polsce. A wszystko to sprytnie przemycone w opowieści o sympatycznym i tajemniczym lekarzu. Automatycznie w myślach nasuwa mi się porównanie do powieści Joanny Jax, dzięki którym uczymy się historii czytając powieści obyczajowe. Bardzo, bardzo to lubię.

Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o mojej ulubionej postaci. To Augusta, siostra małżonki Bogumiła. Kobiety te pochodzą z bogatej, szanowanej rodziny. Zdobyły porządne wykształcenie i są niezwykle inteligentne. Domicela skupiła się na życiu rodzinnym, opiece nad dziećmi i prowadzeniu domu, natomiast jej siostra to niepokorny duch. Potajemnie zgłębia wiedzę medyczną, doskonale zna języki obce, dlatego bez problemu prowadzi korespondencję z lekarzami z całego świata, jest piekielnie inteligenta, ale ma pewien kłopot - przebyta w dzieciństwie choroba sprawiła, że nie jest tak urodziwa jak jej siostry. To jednak zdaje się w ogóle nie przeszkadzać młodej kobiecie, która bardziej marzy o byciu lekarzem niż o zakładaniu rodziny. To jedna z najbardziej imponujących bohaterek, jakie przyszło mi poznać.

"Doktor Bogumił" to książka, która otwiera cykl "Uczniowie Hippokratesa". Zamierzam zostać stałą czytelniczką kolejnych części tej serii, bo trafiłam na powieść, która idealnie wpisała się w mój gust czytelniczy. Polecam, polecam i jeszcze raz - polecam.

Jest rok 1850. Doktor Bogumił Korzyński rozpoczyna pracę w warszawskim Szpitalu Dzieciątka Jezus. Mężczyzna chciałby zostać ginekologiem, by móc pomagać kobietom takim jak jego żona, która bardzo ciężko znosi porody, a każdy kolejny jest wielką obawą czy Domicela przeżyje. Oprócz życia rodzinnego i zawodowego Bogumił prowadzi jeszcze trzecie, owiane tajemnicą życie. Zmaga...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Główną bohaterką książki jest Krystyna Lesińska, emerytowana policjantka. W tej chwili już siedemdziesięciotrzyletnia kobieta może pochwalić się bardzo dobrym zdrowiem, kondycją fizyczną i rewelacyjną pamięcią. I właśnie ta ostatnia jest przyczyną jej zmartwień. Krystyna wciąż rozpamiętuje wydarzenia sprzed ponad pięćdziesięciu lat, kiedy w tajemniczych okolicznościach straciła brata - Romana. W 1963 piątka studentów, dwie dziewczyny i trzech chłopaków, wyruszyła w Tatry, gdzie troje z nich zostało odnalezionych martwych, jeden - brat Krystyny - zaginął bez wieści, a jeszcze jeden - Jacek - ocalał i wrócił z wyprawy.

Teraz, po przeszło pięćdziesięciu latach, Krystyna niespodziewanie widzi Jacka w osiedlowym sklepiku w katowickim Nikiszowcu. To wydarzenie jest jak grom z jasnego nieba. Lata pracy w policji sprawiają, że kobieta bez zastanowienia rusza w ślad za postacią z przeszłości. Odkrywa, że Jacek mieszka w tej samej dzielnicy co ona, pod zmienionym nazwiskiem. Od tej chwili Krystyna dostaje lekkiej obsesji, postanawia, że zmusi mężczyznę do tego, żeby wyznał, co wydarzyło się w górach. Po około dwóch miesiącach skrupulatnych przygotowań, późnym wieczorem wybiera się do domu Jacka z nożem w plecaku. Gdy jednak wchodzi do willi, znajduje zwłoki mężczyzny.

Krystyna przez trzydzieści lat pracowała w policji, w związku z czym doskonale zdaje sobie sprawę, w jak kiepskiej sytuacji się znalazła. Doskonale rozumie, że jeśli jej obecność na miejscu zbrodni wyjdzie na jaw, stanie się główną podejrzaną. Dlatego ucieka z domu zamordowanego, co więcej - postanawia wykorzystać kontakty z przeszłości i rozpocząć prywatne śledztwo. Jako staruszka wzbudza w ludziach więcej zaufania i empatii niż funkcjonariusze policji, udaje jej się więc dowiedzieć wielu ciekawych faktów. Niestety, wraz z kolejnymi odkryciami okazuje się, że we wszystko może być zamieszana jej ukochana wnuczka. Krystyna staje przed bardzo trudnym wyborem...

"Wiosna zaginionych" to początek - pierwszy tom kryminalnej trylogii. Już w tej chwili mogę z całą stanowczością stwierdzić, że będę z wielką niecierpliwością wyczekiwała kolejnych części. Ta książka to dokładnie to, co lubię i czego oczekuję od dobrego kryminału. Autorka wyszła poza utarty schemat. Stworzyła niezwykle ciekawą główną bohaterkę - emerytowaną policjantkę. Bardzo dobrze czytało się o kimś w podeszłym wieku, kto tak dobrze radzi sobie z rozwiązywaniem kryminalnych zagadek. Siedemdziesiąt trzy lata to już wiek, który kojarzy nam się raczej ze schorowaną i osłabioną babcią, tymczasem przekonujemy się, że nie zawsze tak musi być. Krystyna Lesińska zaskoczy nas wielokrotnie i pokaże, jak lata pracy w dochodzeniówce potrafią ukształtować tok myślenia człowieka.

Cała historia toczy się wokół postaci Jacka, który na przestrzeni lat wielokrotnie zmieniał tożsamość. Dlaczego to robił i przed czym próbował uciec? W trakcie lektury poznamy wiele zaskakujących faktów z życia osiemdziesięcioletniego mężczyzny. Wbrew pozorom - nie będą to nudne zdarzenia dotyczące staruszka. Autorka tak ciekawie wykreowała swoje postaci, że ani przez chwilę nie odczujemy, że czytamy o osobach w wieku starczym.

Powieść w ciekawy sposób dotyka zagadnienia osób zaginionych. Często zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzie giną. Przejrzałam artykuły w Internecie, z których wynika, że każdego roku w Polsce ginie około 19 tysięcy osób! Około 90% z nich odnajduje się w ciągu pierwszych 30 dni od zaginięcia, ale są także przypadki, kiedy osoba zaginiona nie odnajduje się... nigdy. Co dzieje się z takimi ludźmi? "Wiosna zaginionych" przytacza przykład Jacka - mężczyzny, który co pewien czas zmieniał tożsamość, a jego poprzednie wcielenia zostawały uznane za zaginione. Książka to fikcja literacka, ale takie sytuacje mogą przecież mieć miejsce w prawdziwym życiu. Do tego jeszcze postać Romka, który zaginął podczas wyprawy w Tatry ponad pięćdziesiąt lat temu. Jestem bardzo ciekawa, jak zostanie rozwiązana ta zagadka, ponieważ pierwsza część trylogii kryminalnej nie ujawniła wszystkich szczegółów związanych z bratem Krystyny, ale na końcu powieści autorka obiecuje czytelnikom, że wątek ten będzie ciągnięty w dalszych częściach serii. Dla mnie ten temat okazał się niezwykle intrygujący!

"Wiosna zaginionych" to powieść, która od pierwszej strony wciąga interesującą i niebanalną fabułą oraz ciekawymi i dynamicznymi zwrotami akcji. W czasach, kiedy rynek wydawniczy jest zasypany nowymi książkami, stworzyć opowieść inną niż wszystkie to wielka sztuka. Chylę czoła przed autorką i dopisuję Annę Kańtoch do listy moich ulubionych autorów powieści kryminalnych. Mam wielką ochotę nadrobić te pozycje, których nie znam, a na kolejne części trylogii o Krystynie Lesińskiej będę bardzo czekać i wypatrywać zapowiedzi!

Główną bohaterką książki jest Krystyna Lesińska, emerytowana policjantka. W tej chwili już siedemdziesięciotrzyletnia kobieta może pochwalić się bardzo dobrym zdrowiem, kondycją fizyczną i rewelacyjną pamięcią. I właśnie ta ostatnia jest przyczyną jej zmartwień. Krystyna wciąż rozpamiętuje wydarzenia sprzed ponad pięćdziesięciu lat, kiedy w tajemniczych okolicznościach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając tak wiele literatury obyczajowej zdarza mi się zapomnieć, jak bardzo lubię kryminały i thrillery. Zwłaszcza napisane tak dobrze, jak te autorstwa Marcela Mossa. Po wyjątkowo mocnym i dość brutalnym "Pokaż mi" przyszła pora na nieco lżejszy, ale niezwykle zaskakujący thriller jakim jest "Nie wiesz wszystkiego". Książka bliska mi tym bardziej, że opowiada o uczniach i nauczycielach, którym przecież sama jestem i niejednokrotnie zmagam się z myślami, co trapi współczesną młodzież. Autor postanowił pochylić się nad tym zagadnieniem i muszę przyznać, że wykreowana przez niego historia bardzo mnie poruszyła.

Ciała dwojga uczniów prestiżowego warszawskiego liceum zostają odnalezione w pobliżu opuszczonej hali. Otylia - wytatuowana, pyskata, uznawana za szkolnego wyrzutka z powodu nieudanej próby samobójczej oraz Alan - najpopularniejszych uczeń w szkole, kapitan drużyny siatkówki popełniają samobójstwo skacząc z dachu. Nikt nie może uwierzyć w to co się stało, zważywszy że tych dwoje nawet się nie znało, pochodzili z zupełnie innych środowisk i zupełnie nic ich nie łączyło, a jednak z jakiegoś powodu spotkali się nocą w sekretnym miejscu. Społeczeństwo bardzo szybko wydaje wyrok - oskarża Otylię o nakłonienie Alana do samobójstwa. Jest jednak pewna osoba, która wie, że to niemożliwe. Marta - przyjaciółka Otylii - nie dopuszcza do siebie myśli, że dziewczyna mogłaby zrobić coś tak strasznego. Postanawia zrobić wszystko, aby odkryć prawdę. I kiedy wydaje się, że wszystko powoli się wyjaśnia, ktoś wysyła tajemniczą wiadomość, która staje się początkiem zabawy w kotka i myszkę z osobą, która zna prawdę i zamierza ją ujawnić na własnych warunkach.

Największym problemem ukazanym w powieści - takim, który wywołał późniejszą lawinę tragicznych w skutkach wydarzeń - był brak uwagi poświęcanej dzieciom przez rodziców. Rozwój firmy, praca, kariera - tym byli pochłonięci rodzice nastolatków, którzy zostali opuszczeni i zdani sami na siebie. Drugi olbrzymi problem wynika z pierwszego - zajęci realizacją własnych ambicji rodzice starali się wynagrodzić swoją nieobecność pieniędzmi. Właśnie w ten sposób stworzyli siedemnastoletnich potworów - ludzi u progu dorosłości, wypranych z uczuć, pozbawionych empatii i szacunku dla kogokolwiek. Tym, co najbardziej zasmuciło mnie w historiach tych dzieciaków był fakt, że jeszcze jako dziesięcio czy dwunastolatkowie byli bardzo fajnymi, ciekawymi świata i serdecznymi osobami. To rodzice, własna matka czy ojciec, sprawili, że zmienili się tak bardzo. Myślę, że Marcel Moss w swojej najnowszej powieści nie bez powodu skupił się właśnie na tym zagadnieniu. Wydawać by się mogło, że przecież takie problemy dotyczą garstki społeczeństwa. A ja myślę, że nie. Nie trzeba być słynną aktorką czy wielkim biznesmenem aby zaniedbać własne dzieci. Żyjemy w czasach, w których trwa nieustanny wyścig szczurów. Młodzi ludzie muszą walczyć, żeby zdobyć pracę, a później ciężko harować, aby ją utrzymać. Ten problem dotyczy zwłaszcza osób żyjących w wielkich miastach. Sami pomyślcie - skoro istnieje całe mnóstwo rodziców, którzy przyprowadzają swoje dziecko do przedszkola zaraz po otwarciu, a odbierają je tuż przed zamknięciem lub nawet już po zamknięciu w późnych godzinach wieczornych, to co będzie dalej? To przecież jest maleńkie dziecko, które nie widzi swojego rodzica cały dzień!

Później stanie się więc dokładnie to, o czym autor opowiedział nam w swojej książce. Dzięki "Nie wiesz wszystkiego" mamy okazję zobaczyć świat z perspektywy nastolatków, którzy sami muszą zmagać się ze swoimi problemami. A mają ich mnóstwo! Zaburzenia orientacji seksualnej, bulimia, gwałty, przemoc, szykanowanie i wyśmiewanie to tylko niektóre z nich. Szczerze przyznaję, że momentami pękało mi serce czytając o tym, jak bardzo te dzieci były samotne i zagubione. Ale musiały stwarzać pozory idealnego życia. Kto by pomyślał, że bogata córka znanej aktorki mogłaby być nieszczęśliwa? Niemożliwe!

Książka podzielona została na pięć części. Bohaterem każdej z nich jest inna osoba, dzięki czemu możemy dokładnie poznać wszystkich - ich przeszłość, teraźniejszość, uczucia i udział w sprawie. Dodatkowym atutem jest to, że autor wprowadził narrację pierwszoosobową, która zazwyczaj mnie irytuje, ale tutaj jest idealnym rozwiązaniem, które pozwala wejść w skórę każdej osoby i poznać jej emocje. Oprócz piątki głównych bohaterów w książce pojawia się wiele dodatkowych postaci, które są w jakiś sposób powiązane z czołową piątką i wnoszą wiele do rozwikłania zagadki tajemniczej śmierci.

Jestem pod bardzo dużym wrażeniem książki "Nie wiesz wszystkiego". Rewelacyjnie się ją czytało, bardzo szybko, bo akcja była tak wciągająca, że przeważała ciekawość - co będzie dalej? To też świetna lekcja na przyszłość, jakim rodzicem nie należy być i czego wystrzegać się w przypadku nastolatków. Ale to także historia dająca nadzieję, bo koniec końców okazuje się, że pozornie zepsuci siedemnastolatkowie wykazali się wielkim rozsądkiem i udowodnili, że nie są aż tak głupi.

"Nie wiesz wszystkiego" to kolejna książka Marcela Mossa, która wskakuje na moją top listę. Bez wahania polecam ją wszystkim wielbicielom thrillerów psychologicznych. I zdecydowanie także rodzicom nastolatków. To bardzo pouczająca lektura. Jestem strasznie podekscytowana, bo kiedy już myślałam, że to koniec tej historii, na ostatniej stronie przeczytałam "ciąg dalszy nastąpi...". Będę czekać, bardzo niecierpliwie!

Czytając tak wiele literatury obyczajowej zdarza mi się zapomnieć, jak bardzo lubię kryminały i thrillery. Zwłaszcza napisane tak dobrze, jak te autorstwa Marcela Mossa. Po wyjątkowo mocnym i dość brutalnym "Pokaż mi" przyszła pora na nieco lżejszy, ale niezwykle zaskakujący thriller jakim jest "Nie wiesz wszystkiego". Książka bliska mi tym bardziej, że opowiada o uczniach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Agnieszka Krawczyk w jednej z najnowszych serii swoich książek wykreowała fikcyjną ulicę Wierzbową w niewielkim miasteczku Uroczyn. Owa ulica ma swój niepowtarzalny klimat i niezwykłych mieszkańców, którzy są bohaterami już drugiej opowieści. Pierwsza część - "Najmilszy prezent" - toczyła się w zimowym klimacie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, natomiast "Zawsze w porę" to wiosenna historia pełna nadziei i kwitnących róż. Jeśli lubicie sielski klimat i przyjemne obyczajowe powieści - ta książka jest właśnie dla Was!

Życie mieszkańców ulicy Wierzbowej toczy się dalej. Każdy z nich ma własne troski i zmartwienia, z którymi musi się zmierzyć, ale także wiele powodów do radości. Hania Jawińska razem z dziećmi przeprowadza się do willi pani Flory Majewskiej. Ciężko jej pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znalazła, zwłaszcza, że były mąż nie ułatwia jej życia. Szczęśliwie może liczyć na wsparcie sąsiadów. Szczególnie bliscy kobiecie stają się doktor Paweł Zaruski i artysta Ksawery Oławski. Jolanta Cieplik znajduje się w patowej sytuacji - przez niefortunny wypadek zostaje unieruchomiona w domu, co dla tak aktywnej seniorki jest największą karą z możliwych. Bardzo pomocna okazuje się jej siostrzenica Weronika, która wreszcie zaczyna czuć się potrzebna, wychodzi do ludzi i staje się dużo śmielsza niż wcześniej. W szklarni pana Zygmunta wiosną szykuje się bardzo dużo pracy. Niespodziewanie w jego domu pojawiają się syn i wnuczka, którzy szybko aklimatyzują się na Wierzbowej. Jednym z głównych wątków powieści jest reaktywacja starego kina "Bajka", które niegdyś było wielką uciechą mieszkańców, a teraz popadło w ruinę. Lokalna społeczność połączy swoje siły, aby przeforsować ten pomysł, spotkają się jednak z bardzo wieloma utrudnieniami i wykryją przy tym tajemnice, które poddadzą w wątpliwość dobre imię burmistrza.

"Zawsze w porę" to ciepła, dająca nadzieję opowieść o przyjaźni, sąsiedzkiej pomocy i bezinteresowności. Lubię, kiedy w powieści pojawia się wielu bohaterów, a tutaj ich nie brakuje. Oprócz postaci, które miałam okazję poznać w pierwszym tomie, pojawia się kilka nowych osób, które wnoszą powiew świeżości na ulicę. Wśród nich jest między innymi wnuczka pana Zygmunta - Melissa, Borys Zięba - syn państwa Ziębów czy Fryderyk Oblata - asystent burmistrza do spraw turystyki i polityki senioralnej. Właśnie ten ostatni wprowadzi najwięcej zamętu. Każdy z bohaterów, tych znanych z poprzedniej części i nowych, zmaga się z jakimiś problemami. Jedne są poważniejsze, jak problemy Hanny z byłym mężem i jego rodzicami, inne są całkiem innej natury, jak problemy pana Zygmunta z wyhodowaniem idealnej róży, ale wszyscy ci ludzie walczą o swoje szczęście i wierzą, że życie pisze dla nich dobry scenariusz.

Bardzo lubię opowieści ze swojskim klimatem, a na ulicy Wierzbowej poczułam się jak u siebie w domu. Wydawać by się mogło, że jeśli historia opowiada o tak wielu starszych osobach może być nudna, ale nic bardziej mylnego. Każdy z tych staruszków ma swoją pasję, która jest godna podziwu. Ukoronowaniem ich starań stała się wystawa w miejscowej bibliotece, w którą zaangażowali się wszyscy mieszkańcy. Myślę, że ta książka otwiera oczy na problem samotności wśród osób w podeszłym wieku. W czasach epidemii ta kwestia stała się ważna - mnóstwo młodych ludzi na ochotnika zgłaszało się do robienia zakupów starszym osobom. To piękny gest, który nie kosztuje wiele, a może uratować komuś życie. Warto rozejrzeć się wokół i zastanowić, czy obok nas nie mieszka ktoś, kto potrzebowałby pomocy. Pamiętajmy, dobro wraca!

Lubię książki Agnieszki Krawczyk za ich dopracowanie, styl i poprawność. Autorka używa przepięknej polszczyzny, którą warto docenić. Porusza tematy bliskie każdemu z nas. A co najważniejsze - zachęca do czynienia dobra i pokazuje, że warto wierzyć w ludzi. W jej powieściach jest coś magicznego, co ukazuje świat z lepszej strony. I może się wydawać, że mieszkańcy ulicy Wierzbowej są nieco wyidealizowani, bo w dzisiejszych czasach trudno o ludzi, którzy robią coś bezinteresownie, ale autorce mogło chodzić o to, żeby pokazać, że tak się da. Że wyciągnięcie pomocnej dłoni do kogoś w potrzebie nie kosztuje wiele, a zmienia wszystko.

"Zawsze w porę" to bardzo przyjemna i ciepła opowieść. Z wielką radością sięgnę po trzeci tom przygód mieszkańców ulicy Wierzbowej, bo druga część skończyła się tak intrygująco, że zakładam, iż było to preludium do jeszcze jednego tomu. Gorąco polecam!

Agnieszka Krawczyk w jednej z najnowszych serii swoich książek wykreowała fikcyjną ulicę Wierzbową w niewielkim miasteczku Uroczyn. Owa ulica ma swój niepowtarzalny klimat i niezwykłych mieszkańców, którzy są bohaterami już drugiej opowieści. Pierwsza część - "Najmilszy prezent" - toczyła się w zimowym klimacie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, natomiast "Zawsze w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Był taki okres w moim życiu, który trwał bardzo długo, że czytałam tylko i wyłącznie kryminały i thrillery. I nagle przyszedł dzień, w którym poczułam się nimi koszmarnie zmęczona i płynnie przeszłam do literatury obyczajowej. Dzisiaj uświadomiłam sobie, dlaczego tak się stało. Książki o tematyce kryminalnej przestały mnie zaskakiwać. Przeczytałam ich tak dużo, że stały się dla mnie schematyczne. Teraz sięgam po tę literaturę jako odskocznię, aby poczuć trochę adrenaliny i sprawdzić co w trawie piszczy. "Pokaż mi" Marcela Mossa okazało się książką, która przywróciła moją wiarę w mocny thriller, wbiła mnie w fotel, wyprowadziła w pole, totalnie zaskoczyła i pozostawiła z wielkim kacem moralnym. Chcecie wiedzieć dlaczego? Zapraszam do lektury poniższej recenzji.

Łukasz jest typowym warszawiakiem po trzydziestce - praca w dużej korporacji wymaga do niego zaangażowania, w zamian dając niewiele prócz godziwej pensji. Nic więc dziwnego, że mężczyzna po latach rzetelnej pracy jest sfrustrowany brakiem awansu i szerszych perspektyw. Kiedy do tego dojdą jeszcze ataki ze strony nowej, agresywnej szefowej wszystko zacznie się sypać. Również jego wieloletni związek zdaje się wisieć na włosku. Jagoda coraz bardziej nalega na ślub, podczas gdy mężczyzna nie jest jeszcze na to gotowy. Pewnego dnia, pod wpływem impulsu (i niewielkiej dawki alkoholu), Łukasz za namową przyjaciela instaluje w swoim smartphonie aplikację randkową POKAŻ MI. Nie jest to typowy portal dla samotnych osób, ale swego rodzaju konkurs. Jego użytkownicy zabiegają o względy Królowej - tajemniczej kobiety, która obiecuje spotkanie temu ze śmiałków, któremu uda się zdobyć maksymalną liczbę punktów w miesięcznym rankingu. Punkty zdobywa się za wykonanie wymyślnych zadań, często o charakterze erotycznym (nagie zdjęcie, intymny film itp.). Łukasz z dnia na dzień coraz bardziej angażuje się w znajomość z Królową. Choć początkowo jest zdania że to bot, który wysyła automatyczne wiadomości, to wraz z upływem czasu przekonuje się, że po drugiej stronie jest prawdziwa osoba. Królowa bowiem pomaga mu przetrwać trudne chwile, wspiera go dobrym słowem, dodaje otuchy i wydaje się, że tylko ona na prawdę rozumie Łukasza. Mężczyzna jest zdeterminowany - tak bardzo chce spotkać nieznajomą, że bez wahania wykonuje jej polecenia. Kiedy jest już o krok od spełnienia swojego marzenia, zostaje wplątany w kryminalną intrygę, która otwiera mu oczy i odsłania przerażającą prawdę.

"Pokaż mi" to książka, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Już dawno, bardzo dawno, nie zdarzyło mi się siedzieć z otwartą buzią po przeczytaniu ostatniej strony. Marcel Moss wykonał kawał dobrej roboty. Uświadomił mi, choć przecież nie jestem naiwna i doskonale o tym wiem, że prywatność w sieci nie istnieje. Autor na przykładzie swojego bohatera - Łukasza - pokazał to tak dobitnie, że bardziej chyba się nie da. Każdego dnia miliony ludzi na całym świecie wrzucają do internetu prywatne zdjęcia i filmy, które nigdy stamtąd nie znikną. Nawet kiedy je skasujemy, one ciągle krążą gdzieś w deep webie (to zagadnienie udało mi się dobrze poznać dzięki Kormakowi z powieści Remigiusza Mroza). Nie jestem mężczyzną, zatem ciężko mi powiedzieć, czym mógł kierować się Łukasz przesyłając Królowej intymne materiały. Mogę się jedynie domyślać. Popęd seksualny to silna żądza, którą trudno pohamować. Myślę, że wiele osób popełnia podobny błąd, bardziej lub mniej świadomie. W każdym razie główny bohater wpadł w poważne tarapaty. Myślę, że nie zdradzę zbyt wiele, bo tego raczej łatwo jest się domyślić, a jest także o tym mowa w pierwszych stronach powieści - ktoś szantażował Łukasza, grożąc ujawnieniem jego intymnych nagrań. Ale to nie jest jedyny wątek tej książki.

Od pewnego momentu, mniej więcej od setnej strony, akcja książki zaczyna się toczyć dwutorowo. Poznajemy bieżące wydarzenia z życia Łukasza, a także cofamy się o dwadzieścia cztery lata wstecz, by poznać historię chłopca, przedszkolaka, który stracił rodziców na skutek tragicznego wypadku samochodowego i trafił pod opiekę swojej ciotki i wujka. Ta opowieść nie wyróżniałaby się niczym szczególnym, ponieważ chłopiec bardzo kochał swoją rodzinę i szybko odnalazł się w nowej sytuacji, gdyby nie jego kuzynka - Paulina. Dziewczynka nie potrafi zaakceptować tego, że jej rodzice pokochali obce dziecko. Robi więc wszystko, aby zamienić życie chłopca w piekło.

O tym, jak bardzo związane ze sobą są te dwie historie dowiadujemy się dopiero na końcu książki. Nie, od razu uprzedzam - nawet nie próbujcie zgadywać. Nie uda się Wam. (Odradzam także zaglądanie na ostatnią stronę powieści!) Ja miałam trzydzieści własnych teorii, których byłam absolutnie pewna, a ostatecznie zbierałam z wrażenia szczękę z podłogi. I właśnie to jest dla mnie perfekcyjnie skonstruowana intryga! Ta książka jest fenomenalnym thrillerem, z doskonale poprowadzonym wątkiem erotycznym. Nie jest wulgarna czy niesmaczna, nie zniechęca ostrzejszymi scenami. Jest do bólu prawdziwa.

Napisałam we wstępie, że "Pokaż mi" zostawiło mnie z kacem moralnym. Jestem przerażona tym, jaki wpływ na nasze życie ma internet. Byłam kiedyś na szkoleniu dla nauczycieli, na którym pokazano, jak łatwo zebrać informacje o człowieku korzystając wyłącznie z jego profili w mediach społecznościowych. Ile może dowiedzieć się potencjalny pracodawca, patrząc na nasze zdjęcia i statusy. To bezcenne źródło informacji, których nie znajdziemy w żadnym CV. Jestem względnie spokojna o samą siebie, bo poza uzależnieniem od przeglądania Facebooka nie grozi mi raczej nic więcej. Ale okropnie martwię się o nasze dzieci. To pokolenie, które od niemowlęctwa potrafi obsługiwać smartphony i tablety. To w naszych rękach jako rodziców spoczywa odpowiedzialność za to, by nie dopuścić do ich uzależnienia od internetu.

Podsumowując moje rozważania, uważam, że "Pokaż mi" to książka, którą powinien przeczytać każdy. Marcel Moss jest specjalistą w obnażaniu przykrej prawdy o internecie. Jego książki z pewnością otworzą oczy niejednej osobie i, mam nadzieję, pozwolą zapobiec wielu tragediom. Ja po lekturze najnowszej książki autora pozostaję pod ogromnym wrażeniem i z natarczywą myślą, która wciąż kotłuje się w mojej głowie - uważaj, co udostępniasz w sieci.

Był taki okres w moim życiu, który trwał bardzo długo, że czytałam tylko i wyłącznie kryminały i thrillery. I nagle przyszedł dzień, w którym poczułam się nimi koszmarnie zmęczona i płynnie przeszłam do literatury obyczajowej. Dzisiaj uświadomiłam sobie, dlaczego tak się stało. Książki o tematyce kryminalnej przestały mnie zaskakiwać. Przeczytałam ich tak dużo, że stały się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia pierwszego z braci Valenti - Rhysa okazała się bardzo w moim stylu. Reprezentowała sobą wszystko to, czego wymagam od powieści mafijnej - mocni, wyraziści bohaterowie, ciekawy wątek główny, wartka akcja, brak wulgarności, szacunek dla kobiety i miłość, rzecz jasna! Dlatego bez wahania sięgnęłam po opowieść o młodszym z braci - Antonio, o którym przeczytałam już nieco w "Rhysie" i którego byłam bardzo ciekawa. Nie zawiodłam się. Agnieszka Siepielska jest dla mnie jedną z najlepszych polskich autorek piszących powieści mafijne. Pozwólcie, że opowiem Wam nieco o Alyssie i Antonio.

Alyssa Scott próbuje poskładać swoje życie po tym, jak narzeczony porzucił ją przed ołtarzem. Poniżona i zniechęcona decyduje się na przeprowadzkę do innego miasta i rozpoczęcie wszystkiego od zera. Kiedy jednak pewnego dnia przed wyjazdem dostrzega na światłach swojego eks w samochodzie, wściekłość bierze nad nią górę. Rusza w ślad za nim. Dociera do podejrzanej, mrocznej dzielnicy, ale nawet to nie jest w stanie powstrzymać jej przed wygarnięciem Cameronowi co o nim myśli. Bez chwili zastanowienia wyciąga z bagażnika kij baseballowy, którym bez opamiętania uderza w pojazd, którym podróżował jej były narzeczony. Pech chciał, że auto nie należało do niego, ale do gangstera Antonio Valentiego. Alyssa szybko ucieka z miejsca zdarzenia i realizuje swój plan związany z przeprowadzką. Kiedy dociera pod adres, gdzie miało znajdować się jej nowe mieszkanie, szybko orientuje się, że coś jest nie tak. Okazuje się, że to dom Antonio, który więzi dziewczynę i każe jej odpracować koszty naprawy swojego luksusowego samochodu. Nie spodziewa się jednak, że trafił na twardą przeciwniczkę.

"Antonio" to wyjątkowo udana kontynuacja "Rhysa". Agnieszka Siepielska wykreowała w swoich książkach opowieść mafijną z bardzo bogatym tłem dotyczącym przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć i znacząco wpływa na losy bohaterów. Tutaj nic nie dzieje się bez przyczyny.

Alyssa to zadziorna, pewna siebie dziewczyna, która skrywa w sobie pewną tajemnicę - ma za sobą traumatyczne wydarzenia z przeszłości, które stara się wyprzeć z pamięci i o których pod żadnym pozorem nie chce nawet rozmawiać. Kiedy na jej drodze staje Antonio, młoda kobieta za nic w świecie nie chce się podporządkować jego woli. Wydarzenia, których kiedyś doświadczyła, sprawiają, że nie daje się łatwo zastraszyć i z przyjemnością sprzeciwia się wszystkiemu, o co prosi ją lub każe jej mężczyzna. A ponieważ przy tym wszystkim ma też mocno niewyparzony język, niektóre sytuacje są na prawdę ostre i zabawne. Jeśli zaś chodzi o przystojnego mafiozo to jest on zupełnie inny niż jego brat, Rhys. Bardziej bezwzględny, groźny, nieprzewidywalny i tajemniczy. Nie stara się nawet zrobić dobrego wrażenia na Alyssie. Ich relacja początkowo jest dość chłodna. Nie znajdziemy tutaj takiego wulkanu uczuć jak w przypadku Rhysa i Vivi, ale ten związek także ma swój urok i chwyta za serce. Bardzo fajnie obserwuje się, jak gruby pancerz, którym otoczył się Antonio, rozpada się pod wpływem uroku i spontaniczności Alyssy.

Ciężko jest opowiedzieć cokolwiek o akcji i fabule "Antonia" by nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W skrócie można powiedzieć tyle, że osoba odpowiedzialna za dramatyczne przeżycia z dzieciństwa Alyssy powróci, a Antonio będzie próbował uchronić ją przed śmiercią. Między innymi dlatego zawrze układ z ojcem dziewczyny, który zaskutkuje swego rodzaju połączeniem rodzin. Rodzice i brat Alyssy trafią pod opiekę Rhysa i zamieszkają na jego pięknym, prywatnym osiedlu. Powrócą więc bohaterowie znani z pierwszego tomu cyklu "Synowie zemsty" - Rhys, Viviana oraz jej urocza i ekscentryczna babcia. Muszę przyznać, że to chyba jeden z fajniejszych wątków tej historii. Mama Alyssy w połączeniu z babcią Viviany to prawdziwa bomba, która niejednokrotnie przyprawi czytelnika o atak śmiechu. Sytuacja między braćmi Valenti uległa wielkiej zmianie - już nie rywalizują, a łączą szyki, by wspólnie rozprawić się z wrogami.

Wydarzenia opisane w powieści są związane ze sobą tajemnicami z przeszłości i to jej wielki atut. Bardzo fajnie odkrywa się kolejne elementy układanki, by wreszcie złożyć całą historię w spójną całość. W tej części wyjątkowo dużo wydarzeń ma podłoże w zdarzeniach, które rozegrały się lata wcześniej.

Wielkim plusem książek Agnieszki Siepielskiej jest umiejętne przeniesienie czytelnika w miejsce akcji. Często w recenzjach piszę Wam o tym, jak bardzo denerwuje mnie, kiedy autor na siłę przedstawia miejsce, którego kompletnie nie zna. To dla mnie elementarny błąd, przez który zniechęcam się do twórczości takiej osoby na długi czas. Zarówno w "Rhysie" jak i w "Antonio" ten problem się nie pojawia. Czytałam je bardzo swobodnie, tak jakby książkę napisał ktoś, kto mieszka w Bostonie czy Phoenix i zna bardzo dobrze to miejsce. Być może to tylko mój czuły punkt, ale kreacja świata przedstawionego przez Panią Agnieszkę dodała autorce dużo punktów w moich oczach.

"Antonio" to bardzo dobra powieść, idealna dla osób, które lubią historie mafijne. Zaś Agnieszka Siepielska to jedna z najlepszych polskich autorek, które podejmują się napisania takich historii. Mam wielką nadzieję, że seria "Synowie zemsty" nie zakończy się na dwóch książkach. Ja z pewnością będę niecierpliwie wyczekiwała kolejnej książki Pani Agnieszki!

Historia pierwszego z braci Valenti - Rhysa okazała się bardzo w moim stylu. Reprezentowała sobą wszystko to, czego wymagam od powieści mafijnej - mocni, wyraziści bohaterowie, ciekawy wątek główny, wartka akcja, brak wulgarności, szacunek dla kobiety i miłość, rzecz jasna! Dlatego bez wahania sięgnęłam po opowieść o młodszym z braci - Antonio, o którym przeczytałam już...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

W moim życiu nie ma rzeczy pewniejszej niż to, że przeczytam nowe książki Wojciecha Chmielarza, Magdaleny Majcher i Cory Reilly. Choćby nie wiem co się działo i jak bardzo rozszalał się koronawirus, tych premier zwyczajnie nie mogę opuścić. Na "Wyrwę" czekałam wyjątkowo, bo już po opisie poczułam, że to będzie mój klimat. Wolę Chmielarza bardziej od strony kryminalnej niż thrillerowej, a najnowsza powieść, choć określona jako thriller psychologiczny, to jednak balansuje wyjątkowo blisko zagadki śledczej. Dziś opowiem Wam o moim numerze jeden wśród powieści Pana Wojtka.

Świat Macieja Tomskiego runął z hukiem w chwili, kiedy dowiedział się, że jego żona Janina zginęła w wypadku samochodowym. Mężczyzna stanął przed bramą przedszkola, z którego musiał odebrać młodszą córkę, i dopiero wtedy tak na prawdę poczuł bezsilność. Bo jak miał przekazać czteroletniej Iwonce, a później jedenastoletniej Basi wiadomość, że już nigdy nie zobaczą swojej mamy? Maciej ma też wielki kłopot ze zrozumieniem tego, co w ogóle się stało. Janina wyjechała bowiem w delegację pod Kraków, a do nieszczęśliwego wypadku doszło na drodze pod Mrągowem. Na pogrzebie małżonki, na którym pojawia się tajemniczy mężczyzna, Maciej zaczyna rozumieć, że Janina miała przed nim wiele sekretów. Z dnia na dzień przybywa coraz więcej pytań, a tragiczna śmierć zamienia się w skomplikowaną zagadkę. Aby ją rozwikłać, Maciej decyduje się wyjechać na Mazury, gdzie boleśnie przekonuje się o tym, że prawdopodobnie wcale nie znał kobiety, z którą spędził ostatnich dwanaście lat życia.

"Wyrwa" to w moim odczuciu opowieść o dwojgu ludzi - małżeństwie - które żyło ze sobą, a jednak osobno. Maciej i Janina uwikłali się w sytuację bez wyjścia. Motorem napędowym całego zajścia była Janina - kobieta podjęła decyzję, która pociągnęła za sobą szereg przykrych konsekwencji. Jednak Maciej też nie pozostawał bez winy. Wiecie, jak to jest... Życie na kredyt, stres w pracy, dążenie do realizacji swoich ambicji zawodowych. W tym ciągłym wyścigu szczurów łatwo zgubić małżeńską miłość. Dopiero wielka tragedia, śmierć żony, otworzyła Maciejowi oczy i pozwoliła dostrzec, jak bardzo zapętlili się w swoim życiu. Mnie w tej opowieści najbardziej uderzyło i dało do myślenia to, jak mało można wiedzieć o osobie w zasadzie najbliższej, żonie czy mężu, z którym dzieli się całe życie, z którą się mieszka i widuje na co dzień. Jak można nie zauważyć, że ten ktoś boryka się z problemami, ukrywa coś czy jawnie okłamuje. Ta książka to świetny materiał do refleksji nad własnym związkiem.

O tej historii nie sposób opowiedzieć nic więcej, nie zdradzając zbyt wielu szczegółów. Dla mnie była ona wielkim zaskoczeniem. Każda kolejna strona wprawiała mnie w coraz większe osłupienie. Już od pierwszych stron wiemy, że Janina zginęła w wypadku samochodowym, ale jak do niego doszło i co tak na prawdę się wydarzyło to wielka zagadka, której rozwiązania podejmuje się Maciej. Przy okazji na jaw wychodzą fakty z życia kobiety, o których jej mąż nie miał pojęcia. W opowieści pojawia się także tajemniczy mężczyzna, który okazuje się wnieść wiele cennych informacji. Samą Janinę poznajemy więc z relacji innych osób. Jeśli natomiast chodzi o Macieja, jest on człowiekiem racjonalnym, nie daje się ponieść emocjom, dokładnie analizuje sytuacje i wyciąga wiele konstruktywnych wniosków. Jest ostrożny, nie działa pochopnie i kieruje się bardziej rozumem niż sercem. Jego przeciwieństwem jest Wojnar. Ten facet jest moim ulubionym bohaterem. Jest gotów zabić w imię miłości i przeżywa ogromną udrękę w związku z wydarzeniami, które stają się jego udziałem. Uwielbiam takie niepokorne dusze.

"Wyrwa" plasuje się bardzo wysoko w moim subiektywnym rankingu książek Wojciecha Chmielarza. Mam wielką słabość do komisarza Mortki, dlatego "Podpalacz" wciąż zostaje na podium, ale na tę chwilę najnowsza powieść wskakuje na pierwsze miejsce. Jest dla mnie idealnie wyważona. Mamy tutaj dreszczyk grozy towarzyszący dobrym thrillerom, zagadkę do rozwiązania godną najlepszego kryminału, tajemnicę, wartką akcję, ciekawych bohaterów i co najważniejsze - fabuła nie jest przekombinowana. Pod tym względem "Rana" była dla mnie trochę zbyt odjechana, lekko abstrakcyjna. Natomiast "Wyrwa" to taka wisienka na torcie, strzał prosto w mój czytelniczy gust. To książka, która intryguje, skłania do refleksji i na długo pozostaje w pamięci. Bez wahania polecam!

Książkę odebrałam za punkty z Portalu Czytam Pierwszy.

W moim życiu nie ma rzeczy pewniejszej niż to, że przeczytam nowe książki Wojciecha Chmielarza, Magdaleny Majcher i Cory Reilly. Choćby nie wiem co się działo i jak bardzo rozszalał się koronawirus, tych premier zwyczajnie nie mogę opuścić. Na "Wyrwę" czekałam wyjątkowo, bo już po opisie poczułam, że to będzie mój klimat. Wolę Chmielarza bardziej od strony kryminalnej niż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio czytam bardzo dużo książek erotycznych. Momentami czuję już ich przesyt, odnoszę wrażenie, że autorzy zmówili się i wszyscy piszą to samo. Powtarzają schematy, zmieniając tylko imiona bohaterów i dorzucając od siebie trzy grosze. Dlatego bardzo, ale to bardzo się cieszę, kiedy książka mnie zaskakuje! "Osaczona" Poli Roxy to opowieść, która wzbudziła we mnie cały wulkan przeróżnych - pozytywnych emocji, wywołała przyspieszone bicie serca i totalnie zafascynowała. To jest książka z moich marzeń, i to dosłownie. Kiedyś miałam sen bardzo zbliżony do fabuły "Osaczonej" i wtedy pomyślałam sobie: ale z tego byłaby książka! I oto jest. A ja jestem nią zauroczona.

Karolina to nieco ponad trzydziestoletnia kobieta, która wiedzie stabilne życie, o którym marzy większość kobiet w jej wieku. Ma męża, stałą pracę w korporacji oraz wymarzony dom pod Warszawą. Brzmi idealnie, prawda? Jednak rzeczywistość pokazuje, że z mężem łączy ją jedynie wspólny kredyt, bo oziębłość w ich związku osiągnęła maksymalny poziom, a praca nie jest wcale tak pasjonująca jak mogłoby się wydawać, w dodatku brak w niej szans na awans. Mało tego, mieszkanie z dala od miasta, które zdaje się szczytem luksusu, tak na prawdę sprowadza się do spędzania godzin w zatłoczonej podmiejskiej kolejce. Tak więc widzicie, że życie Karoliny - z pozoru idealne - okazuje się nudne, żmudne i męczące. Kiedy do tego wszystkiego dołożymy piętrzące się problemy w pracy i coraz gorsze relacje w związku można się spodziewać, że wszystko runie z wielkim hukiem. W tym przypadku sprawdziło się powiedzenie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - rewolucja, która wywróciła życie Karoliny do góry nogami, wniesie powiew świeżości i przywróci kobiecie nadzieję, że jeszcze będzie dobrze. Na horyzoncie pojawi się bowiem przystojny i tajemniczy mężczyzna, który zadba o Karolinę tak, jak dawno nikt o nią nie zadbał. I to pod każdym względem.

Kiedy zaczęłam czytać "Osaczoną" pomyślałam sobie - o nie, kolejna nudna historia bez potencjału. Początek ciągnął się dość długo i mozolnie, ukazując dość przykry obraz młodego małżeństwa, które już na starcie przegrało swój związek. Ten przydługi wstęp do historii mógł okazać się zniechęcający, ale mnie coś ogromnie do tej książki przyciągało! Bardzo zaskakujące dla mnie samej było to, że nie przeszkadzała mi nawet narracja pierwszoosobowa, której przecież, jak wiecie, bardzo nie lubię. A tutaj bohaterka zwracała się nawet bezpośrednio do czytelnika (na przykład - "wiem, co sobie teraz pomyślicie")! Ja tej książki zwyczajnie nie mogłam odłożyć, a kiedy już musiałam to robić, ciągle analizowałam w głowie wydarzenia, które się w niej rozegrały. A działo się w niej wyjątkowo dużo!

Na początek opowiem Wam może nieco na temat głównej bohaterki. Karolina jest niemalże moją rówieśnicą, więc łatwo mi było wejść w jej skórę. Rozumiałam targające nią emocje, kiedy analizowała swoje skazane na porażkę małżeństwo. Kibicowałam jej z całego serca, kiedy rozważała rozstanie z mężem. Zachęcałam ją w myślach do podjęcia spontanicznej decyzji podczas wakacyjnego wyjazdu. Ale tak na prawdę doceniłam tę kobietę w momencie, kiedy weszła w nowy związek z Waldemarem. On był przystojny, czarujący, poświęcał jej mnóstwo uwagi i troszczył się o nią, w przeciwieństwie do jej męża. Ale dlaczego napisałam, że ją doceniłam? Nie mogę zdradzić Wam zbyt wiele, aby nie zepsuć radości z lektury, ale muszę przyznać, że Karolina bardzo zaimponowała mi swoją postawą wobec sytuacji, w jakiej się znalazła. Postawiła wszystko na jedną kartę. Była zakochana w Waldemarze, zaufała mu i nie zawahała się przed tym, by go uratować. Aby nieco podkręcić Waszą ciekawość, dodam to, o czym wspomniałam moim czytelnikom na Facebooku - zawsze marzyłam o tym, aby być dziewczyną przestępcy! Jakkolwiek śmieszne się to nie wydaje, tak historia Karoliny jest niemalże spełnieniem moich młodzieńczych fascynacji.

W tej książce, którą zaliczamy do gatunku erotyków, bardzo spodobało mi się to, z czym rzadko się spotykam. Autorka osadziła akcję powieści głównie na terenie Polski. W większości książek tego typu autorki silą się na przenoszenie akcji do Włoch, Hiszpanii, Stanów czy innych miejsc, których kompletnie nie znają i nie potrafią opisać ich tak, aby czytało się to z przyjemnością. Pola Roxa w swojej książce pokazała nam piękno naszej ojczyzny - tętniącą życiem Warszawę i urocze Trójmiasto. Jednak na tym nie koniec. Karolina z Waldemarem przemierzyli w tej historii chyba połowę świata. I uwierzcie mi, że każde z odwiedzanych przez nich miejsc zostało tak wspaniale opisane, że czytając dany fragment czytelnik dosłownie przenosił się do tamtego świata. Uwielbiam to! Tak często brakuje mi tego uczucia podczas czytania, że już sądziłam, że może mam za duże oczekiwania. Na szczęście debiutująca autorka udowodniła, że nie ma rzeczy niemożliwych. Pokazała także, że o seksie można pisać językiem, który nie kojarzy się z pijakiem spod baru ani kibolem ze stadionu. Że da się oddać emocje nie używając wulgarnych słów.

Generalnie ta książka to jest najprawdziwszy emocjonalny rollercoaster! Po nieco leniwym wstępie, o którym już wspomniałam, akcja nabiera nagle takiego rozpędu, że momentami serce wali z wrażenia jak oszalałe. Wszystko jest tak dobrze skonstruowane, tak przemyślane i dograne, że czyta się z zapartym tchem. I choć końcówka może wydać się nieco przekombinowana, to trzeba dać jej szansę, ponieważ w ostatnich stronach książki wszystko się wyjaśnia i nagle przecieramy oczy ze zdumienia. Ale jak to? Byłam w ogromnym szoku, kiedy przeczytałam zakończenie. Czytając, przez myśl mi nawet nie przeszło, że to właśnie tak może być.

A wiecie, co dla mnie jest najbardziej intrygujące w tej powieści? Pozwolę sobie zacytować informację o autorce, którą otrzymałam w notce informacyjnej od wydawcy: "Pola Roxa - wiemy o niej tyle, że jest matką i pracuje w dużej korporacji z branży finansowej. Przerwę w karierze zawodowej postanowiła poświęcić na wychowanie dzieci i napisanie debiutu literackiego. Pasjonatka kryminałów, rejsów po Morzu Śródziemnym i dobrej kuchni. "Osaczona" powstała między innymi na bazie jej doświadczeń życiowych." I ciągnie nie mogę przestać myśleć o tym, czy Pola Roxa przeżyła taką historię jak Karolina. Jeśli tak, to szczerze zazdroszczę. Choć zdaję sobie sprawę, że nie zawsze było wesoło, to chciałabym przeżyć w swoim życiu tak szaloną przygodę i tak wielką miłość.

"Osaczona" to książka, która jest zaskakująco dobrym debiutem. Być może odbieram ją zbyt subiektywnie, bo to przecież moja wyśniona historia, ale uważam ją za kawał dobrej literackiej roboty i niesamowicie wciągającą lekturę. Jestem pod jej ogromnym wrażeniem i polecam każdemu, kto gustuje w tym typie literatury.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Czytam Pierwszy.

Ostatnio czytam bardzo dużo książek erotycznych. Momentami czuję już ich przesyt, odnoszę wrażenie, że autorzy zmówili się i wszyscy piszą to samo. Powtarzają schematy, zmieniając tylko imiona bohaterów i dorzucając od siebie trzy grosze. Dlatego bardzo, ale to bardzo się cieszę, kiedy książka mnie zaskakuje! "Osaczona" Poli Roxy to opowieść, która wzbudziła we mnie cały...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z każdą kolejną książką Magdaleny Majcher utwierdzam się w przekonaniu, że twórczość tej autorki można albo kochać albo nienawidzić. Innej opcji chyba nie ma. Pani Magda pisze mocno - jej książki to nie są lekkie czytadełka, o których szybko się zapomina. To historie o ludziach, którzy żyją wśród nas - historie alkoholików, ludzi z zaburzeniami psychicznymi, z odmienną orientacją seksualną, kobiet dotkniętych przemocą domową, ciężkich chorób czy innych tego typu problemów. Dlaczego napisałam, że można nienawidzić książki Magdaleny Majcher? Ponieważ nie każdy chce czytać o problemach. Ale co do jednego jestem absolutnie pewna - jeśli już sięgniecie po twórczość tej autorki to wpadniecie po uszy. Ja kocham te książki! Przeczytałam ich już trzynaście i wciąż nie jestem w stanie wskazać tej jednej, którą lubię najbardziej. Wszystkie są wyjątkowe!

Judyta i Dominik świętują piętnastą rocznicę ślubu. Mają dwoje dzieci - nastoletnią córkę Julię oraz czteroletniego synka Antosia. Mieszkają w pięknym domu na luksusowym Osiedlu Pogodnym. Każdy z domów na tym osiedlu skrywa za swoimi drzwiami jakieś tajemnice. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Gdyby ktoś zobaczył rodzinę Kalickich na spacerze w parku nigdy nie podejrzewałby, jak wiele kryje się za ich nieszczerymi uśmiechami. Dominik jest pilotem. Zarabia na tyle dużo, że nie musi martwić się o dobrobyt swojej rodziny. Ale oprócz tego jest też gejem. Tak, dobrze przeczytaliście. Jest gejem, który mimo swojej orientacji ożenił się z kobietą i spłodził dwójkę dzieci. Kłamstwo numer jeden. Judyta zajmuje się domem i dziećmi, ale przyjmuje także zlecenia na organizację przyjęć ślubnych. Do perfekcji opanowała udawanie, że jej życie jest idealne. Utrzymywanie pozorów jest dla niej ważniejsze od szczęścia. Niestety, ta obłuda znajduje swoje ujście w kieliszku, w którym kobieta topi swoje smutki. Kłamstwo numer dwa. Julka, jak przystało na czujną nastolatkę, widzi, że jej rodzice nie zachowują się do końca normalnie i słyszy wiele rozmów, które nie powinny trafić do jej uszu. Ale udaje, że nie wie nic o rodzinnych problemach. Kłamstwo numer trzy. Tych kłamstw mnoży się całe mnóstwo, a błędne koło oszustw rozpędza się coraz bardziej, by znaleźć swój finał w tragicznych wydarzeniach. Każde kłamstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw.

"Życie oparte na kłamstwach" to historia, której się bałam. Homoseksualizm to taki temat, o którym w zasadzie wiemy, że istnieje, może znamy kilka osób o odmiennej niż my orientacji seksualnej, ale w gruncie rzeczy raczej nie wnikamy w to zagadnienie. Akceptujemy ich wybór, ale w szczegóły nie ingerujemy. Właśnie dlatego bałam się tej książki. Bałam się, że autorka z detalami opisze nam życie Dominika i jego partnera. Ale nie. Po raz kolejny chcę oddać Magdalenie Majcher, że perfekcyjnie rozpracowała temat, o którym postanowiła opowiedzieć. Możemy dokładnie poznać uczucia Dominika, wejść w jego skórę, zrozumieć jego sytuację i przede wszystkim zrozumieć jego samego - dlaczego dokonał takich wyborów i postąpił właśnie tak. Homoseksualizm nie jawi się tutaj jako coś obrzydliwego, niesmacznego czy wstydliwego. Czytałam o związku dwóch mężczyzn zupełnie tak, jakbym czytała o tradycyjnej parze. Przyznam nawet, że dzięki autorce spojrzałam z zupełnie innej perspektywy na zagadnienie homoseksualizmu. Pod wpływem opowieści wykreowanej przez panią Magdę stałam się chyba bardziej tolerancyjna (nie myślcie sobie, że normalnie jestem homofobem, absolutnie nie!), zaczęłam więcej myśleć o tym, jak trudno jest funkcjonować w społeczeństwie osobom o odmiennej orientacji seksualnej. Mój światopogląd z pewnością uległ dużej zmianie, a chyba coś takiego można uznać za ogromny sukces autora.

Drugim poruszonym w książce, bardzo poważnym problemem, jest - jak zwykłam to określać - skryty alkoholizm. Bo wiecie... Problem nadużycia alkoholu przez mężczyzn jest powszechny, nikogo raczej nie zdziwi fakt, że facet pije. Oni robią to jawnie i nie czują się tym skrępowani. Zupełnie inaczej jest w przypadku kobiet. Obciążone obowiązkami, przytłoczone codziennością wymagającą ciągłego biegu - dom, praca, dzieci, obowiązki - często sięgają do kieliszka aby ukoić skołatane nerwy. Najgorsze jest to, że właśnie tak jak w przypadku Judyty, kobiety te nie zdają sobie sprawy z tego, że wpadły w koszmarny nałóg. Tłumaczą, że dwa czy trzy kieliszki wina dziennie to żaden problem, że w zupełności panują nad sytuacją i nie mają się o co martwić. Opamiętanie przychodzi często dopiero wtedy, kiedy przytrafi się jakieś nieszczęście.

Mawia się, że idealne życie jest możliwe tylko w filmach i książkach. W pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem. Prawdziwe życie to z pewnością nie jest bajka. I właśnie o prawdziwym życiu pisze swoje książki Magdalena Majcher. "Życie oparte na kłamstwach" to historia małżeństwa, które trwa w związku bez uczucia, zapominając całkowicie o sobie - swoich potrzebach, marzeniach i planach. Wszystko po to, aby nie rozbijać rodziny dzieciom. Nie zważając na to, że nastoletnia córka dostrzega już, że w jej domu dzieje się coś bardzo złego. Myślę, że takich rodzin jest mnóstwo. Że sytuacji, w których żona i mąż żyją razem, a jednak osobno, jest bardzo wiele. Najnowsza książka mojej ulubionej autorki jest do bólu prawdziwa. Jest taką gorzką pigułką, którą należy przełknąć i uświadomić sobie, że często niszczymy swoje życie na własne życzenie.

"Życie oparte na kłamstwach" to bardzo dobra, zaskakująca i emocjonująca lektura. To wielka sztuka w tak przystępny dla czytelnika sposób przekazać tak ważne przesłanie. Nie należy wstydzić się swojej orientacji seksualnej. Nie można martwić się tym, jak przyjmie nas społeczeństwo. Nie można rezygnować z siebie i swoich marzeń. I w końcu - nie można udawać przed samym sobą, kiedy w głębi duszy nie czujemy się szczęśliwi. Wyniosłam z tej powieści tak wiele mądrości, że gdyby nie obecna sytuacja, to z pewnością wyściskałabym Magdalenę Majcher na Targach Książki w Warszawie i podziękowała jej za tak wspaniałą, budującą książkę. Ale jak to mówią - co się odwlecze, to nie uciecze! :)

Z każdą kolejną książką Magdaleny Majcher utwierdzam się w przekonaniu, że twórczość tej autorki można albo kochać albo nienawidzić. Innej opcji chyba nie ma. Pani Magda pisze mocno - jej książki to nie są lekkie czytadełka, o których szybko się zapomina. To historie o ludziach, którzy żyją wśród nas - historie alkoholików, ludzi z zaburzeniami psychicznymi, z odmienną...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z książkami bywa różnie. Raz trafi się rewelacyjną, która wcale tak się nie zapowiada, a innym razem odwrotnie - coś, co zapowiada się bardzo dobrze, okazuje się kompletną klapą. Tego właśnie nie lubię najbardziej... Czytam opis, nakręcam się, cieszę się, że przeczytam coś fajnego. I czytam. I czekam. I czekam. I w zasadzie okazuje się, że opis jest dużo lepszy od całej książki. I że moje wyobrażenie o tej książce przerasta realny stan. Właśnie teraz o takiej powieści Wam opowiem.

Klara to młodziutka dziewczyna, która niespodziewanie oblała egzamin na uczelni. Aby kontynuować studia jedyną możliwością jest przeniesienie na tryb zaoczny. Klara nie chce prosić o pomoc rodziców, wie bowiem, że ich sytuacja materialna nie jest dobra. Postanawia znaleźć pracę i sama rozwiązać swój problem. Z pomocą przychodzi jej współlokatorka. Aneta pracuje w firmie z branży finansowej i wkręca Klarę na rozmowę kwalifikacyjną. Prezes Jan Korn poszukuje dla siebie asystentki. Od początku jasno deklaruje, że oczekuje od niej pełnego zaangażowania i całkowitej dyspozycyjności. Klara, która widzi w tym szansę na zdobycie doświadczenia i awans, nie ma oporów przed podjęciem pracy. Jest w pełni świadoma, że do jej obowiązków będzie należał seks z szefem i godzi się na to. Nie spodziewa się jednak, że to nie będzie klasyczny romans biurowy. Jan ma bowiem dość specyficzne upodobania. Podnieca go shibari, czyli rodzaj gry erotycznej polegającej na skrępowaniu ciała jednej ze stron. Mężczyzna wywołuje tym w Klarze niesłychanie ekscytujące uczucia: ciekawość, podziw, fascynację. Z czasem jego asystentka zdaje się czerpać z tego dziwnego układu większą satysfakcję niż jej pracodawca.

Nie mówiłam, że ogólny zarys tej powieści jest całkiem fajny? Czytając dużo erotyków ma się ochotę poznać coś nowego, innego, świeżego. Skończyć z tymi szlachetnymi mafiozami, którzy chociaż potrafią zabić z zimną krwią, to nigdy nie skrzywdzą swojej ukochanej w łóżku. Tak właśnie sobie myślałam, kiedy zdecydowałam się zamówić "Panią władzę". Że przeczytam coś innego. Początkowo było całkiem dobrze, chociaż Klara już od pierwszej strony jest irytująca, ale nie na tyle, żeby jej nie lubić. Ale jest też żadna. I to jest właśnie kluczowy problem tej powieści. Jej bohaterowie są kompletnie wyprani z uczuć. Klara ma dwadzieścia kilka lat, a z dnia na dzień potrafiła podjąć decyzję, że odda swoje ciało w zamian za pieniądze. Mówiąc inaczej, bez wahania została zwykłą dziwką. Różnie w życiu bywa, to wiadomo, ale nie sądzę, żeby komukolwiek na świecie taka decyzja przyszła z taką lekkością. Tym bardziej, że to zwykła dziewczyna, wychowana w normalnej rodzinie, bez żadnych patologii. Nie pojmuję, serio. Studenci pracują w gastronomii, w sklepach odzieżowych, ale żeby zaraz skok na tak głęboką wodę? Klara nawet przez moment nie pomyślała o szukaniu innej pracy, przyjęła od razu właśnie tę u Jana Korna z przeświadczeniem, że oto trafił jej się interes życia. Tragicznie przykre.

Niemniej jednak Klara z ochotą podejmuje się swoich obowiązków. Ze złotą kartką kredytową prezesa w torebce jej życie diametralnie się odmienia. Z zamkniętej w sobie, prostej dziewczyny zmienia się w pewną siebie, odważną i oschłą, żądną władzy kobietę. Jeśli natomiast chodzi o Jana to mężczyzna ten początkowo wydaje się zagadkowy, tajemniczy i mroczny, jednak z biegiem czasu traci swój zmysłowy charakter. Klara wchodzi mu na głowę a on potulnie na wszystko się godzi. I chociaż jego wątek zapowiadał się dobrze, to ostatecznie zakończył się żenująco. Jeszcze w żadnej książce, tak jak w tej, nie udało mi się nie nawiązać minimalnej choćby więzi z bohaterami. Ten ich kompletny brak uczuć wpłynął na całokształt powieści i sprawił, że chociaż skończyłam ją czytać kilka dni temu to już nie czuję wobec niej nic. A sami przecież wiecie, że są książki, które latami siedzą w głowie i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Że wystarczy przymknąć oczy, żeby wyobrazić sobie przeczytane sceny. Ale tutaj niestety nie. Mam nawet wrażenie, że takie było założenie autorki, żeby znielubić bohaterów.

"Pani władza" to jedna z najdziwniejszych książek, jakie przeczytałam. To smutna opowieść o tym, co pieniądze i władza są w stanie zrobić z młodą, dobrze rokującą dziewczyną. Jak bardzo można pogubić się w swoim życiu, uczuciach i pragnieniach. To nie była przyjemna i relaksująca książka. Nie była to też książka z przesłaniem. To była książka o niczym. A mnie zwyczajnie szkoda czasu na takie lektury, bo czeka tyle ciekawszych i dużo lepszych powieści.

Książkę odebrałam za punkty z portalu Czytam Pierwszy.

Z książkami bywa różnie. Raz trafi się rewelacyjną, która wcale tak się nie zapowiada, a innym razem odwrotnie - coś, co zapowiada się bardzo dobrze, okazuje się kompletną klapą. Tego właśnie nie lubię najbardziej... Czytam opis, nakręcam się, cieszę się, że przeczytam coś fajnego. I czytam. I czekam. I czekam. I w zasadzie okazuje się, że opis jest dużo lepszy od całej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Już dawno nie przeczytałam dobrego thrillera. Całkowicie wypadłam z tego gatunku, bo miałam pecha i trafiałam na średniej jakości książki, które skutecznie mnie zraziły. Ale na szczęście przełamałam złą passę! Najnowsza powieść Rachel Abbott "Zmuszona, by zabić" to perfekcyjnie skrojona opowieść, która z pewnością przypadnie go gustu miłośnikom mrocznych historii. Dla mnie podstawowym kryterium oceny thrillera jest jego nieprzewidywalność i tutaj przyznaję - autorka sprawiła, że długo po skończeniu czytania zbierałam szczękę z podłogi z podziwu dla finału opisanej sprawy. Takie książki lubię! Takimi thrillerami uwielbiam się zaczytywać!

"Zmuszona, by zabić" to książka, która składa się z epilogu i dwóch części. Już w epilogu dowiadujemy się, że sierżant Stephanie King zostaje wezwana w środku nocy do rezydencji, gdzie znajduje w łóżku dwa brutalnie zamordowane ciała, które trudno zidentyfikować. W pierwszej części poznajemy parę - Marka i Evie. Mark jest znanym fotografem, który przed dwoma laty stracił żonę na skutek nieszczęśliwego wypadku. Mia spadła ze schodów ich domu i skręciła sobie kark. Swoją nową partnerkę, Evie, Mark poznaje, kiedy dziewczyna składa u niego zamówienie na sesję zdjęciową. Między tą dwójką szybko nawiązuje się romans, którego następstwem są narodziny małej Lulu. Po urodzeniu córeczki Evie zaczyna odnosić różnego rodzaju obrażenia cielesne. Poparzona ręka, zmiażdżone palce, siniaki to tylko nieliczne z nich. Evie zwala wszystko na swoją niezaradność, lecz jej znajomi zaczynają podejrzewać o to Marka. W drugiej części książki wracamy do sypialni, która jest miejscem zbrodni. Okazuje się bowiem, że jednej z osób udało się przeżyć tę koszmarną noc. Rusza proces sądowy, który ma na celu zbadać okoliczności zdarzenia i wskazać winnego. Będzie to trudna batalia, której rozstrzygnięcie wprawiło mnie w osłupienie i pozwoliło odzyskać wiarę w dobrze skonstruowane thrillery psychologiczne!

Książka była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Rachel Abbott. Wcześniej wielokrotnie widywałam to nazwisko na listach bestsellerów, ale jakoś nie było nam po drodze. Dlatego też wielką radość sprawiło mi, kiedy przeczytałam, że "Zmuszona, by zabić" to pierwsza część nowego cyklu książek ze Stephanie King. Zawsze to fajnie rozpocząć czytanie od początku, a nie trafić w środek trwającego wątku. Nazwisko sierżant, która jest bohaterką tego cyklu, nieodłącznie kojarzy mi się z innym pisarzem, Stephenem Kingiem, a i styl tej powieści jest bardzo zbliżony do stylu tego mistrza grozy.

Zbudowana przez Rachel Abbott intryga wciąga od pierwszej strony i nie pozwala się rozwikłać aż do ostatniego zapisanego w książce słowa. Wszystko jest tutaj spójne, na zakończenie wszystkie elementy układanki wskakują na właściwe miejsca i cała sytuacja staje się prosta i przejrzysta. Głównym wątkiem jest tutaj przemoc domowa. Stawia to czytelnika w trudnej sytuacji, ponieważ mimowolnie staramy się trzymać stronę jej ofiary, jednocześnie wyczuwając, że coś tutaj bardzo mocno śmierdzi. Wykreowane przez autorkę postaci są wielką niewiadomą. Każde z nich przeżyło w przeszłości jakąś traumę i każde ma swoje mroczne tajemnice, którymi wolałoby nie dzielić się ze światem. Akcja rozwija się powoli, co może zrazić czytelnika (czego najlepszym przykładem jest moja mama, która oddała mi książkę, bo uznała, że jest nudna...). Mnie pochłonęła od drugiej części, która zaczyna się mniej więcej na setnej stronie.

Uważam, że "Zmuszona, by zabić" to bardzo dobry, trzymający w napięciu thriller psychologiczny ze świetnie wykreowanymi bohaterami i wciągającą akcją. Nie powinien rozczarować nawet najbardziej wymagających wielbicieli tego gatunku. Na potwierdzenie moich słów dodam tylko tyle, że czytając go bałam się chodzić w nocy po domu (zwłaszcza po schodach!). To świetne uczucie, kiedy po tylu nieudanych podejściach trafiasz wreszcie na dobrą książkę. I choć dopiero rozpoczęłam swoją przygodę z twórczością Rachel Abbott to już niecierpliwie czekam na dalszy ciąg śledztw prowadzonych przez sierżant Stephanie King.

Książkę odebrałam za punkty z portalu Czytam Pierwszy.

Już dawno nie przeczytałam dobrego thrillera. Całkowicie wypadłam z tego gatunku, bo miałam pecha i trafiałam na średniej jakości książki, które skutecznie mnie zraziły. Ale na szczęście przełamałam złą passę! Najnowsza powieść Rachel Abbott "Zmuszona, by zabić" to perfekcyjnie skrojona opowieść, która z pewnością przypadnie go gustu miłośnikom mrocznych historii. Dla mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Był taki czas, że czytałam tylko thrillery i kryminały. Później nastąpił czas, kiedy przerzuciłam się na literaturę obyczajową. Teraz jestem elastyczna, czytam ten i ten gatunek. Ale wymagam więcej. Jeśli już sięgam po thriller, to chciałabym właśnie thriller otrzymać. Niestety coraz częściej granica między powieścią kryminalną a powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym zaciera się. Następuje lekka nadinterpretacja. Właśnie tak moim zdaniem stało się w przypadku "Stażystki", okrzykniętej wciągającym thrillerem psychologicznym, a będącej tak na prawdę nużącą opowieścią o zaburzeniach psychicznych dwojga ludzi. Przeczytajcie, jakie są moje wrażenia po lekturze tej książki.

Klaudia Neter postanawia zerwać z dotychczasowym życiem. Kiedy trafia na ofertę pracy w firmie Marka Skalskiego wydaje się, że to idealna opcja. Z dala od jej dotychczasowego miejsca zamieszkania, z wysoką pensją i możliwością odłożenia wystarczającej kwoty, by spełnić swoje marzenie. Klaudia bez wahania wysyła swoje CV, koniecznie z aktualnym, kolorowym zdjęciem, a kiedy otrzymuje informację zwrotną z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną czuje, że jej skomplikowane dotąd życie ma szansę wskoczyć na inne, spokojniejsze tory.

Ewa Skalska to wzorowa żona i idealna matka. Wraz z mężem są podziwiani przez lokalną społeczność i uważani za perfekcyjne małżeństwo. Prawda kryje się jednak w murach ich sterylnego i przepełnionego pustką domu. Ewa i Marek zawarli bowiem układ, kierując się bezwzględną koniecznością zachowania symetrii. Kobieta, która aż za dobrze zna swojego męża - jego ciemną stronę i niedoskonałości, pomaga mu w wyborze kandydatki na miejsce stażystki w ich firmie. Jednym z głównych kryteriów jest wygląd - to koniecznie musi być blondynka. Ewa doskonale wie, że Marek ponownie ją zdradzi. To nieuniknione.

Klaudia nie ma pojęcia, że podejmując pracę u Marka Skalskiego zostaje uwikłana w niebezpieczną grę. Zaczyna odczuwać niepokój dopiero, kiedy miastem wstrząsa wiadomość o znalezieniu ciała jednej z dwóch młodych kobiet, które odbywały staż w firmie Skalskiego. Druga z nich kilka miesięcy wcześniej zginęła w tragicznym wypadku. Klaudia zaczyna poważnie obawiać się o własne życie. Szef, który do tej pory wydawał jej się szarmanckim biznesmenem i który wzbudzał w niej wielkie zainteresowanie i fascynował ją, nagle zaczyna napawać ją strachem. Perfekcyjny plan Ewy zaczyna sypać się niczym domek z kart. Gra, którą prowadzili z Markiem, robi się coraz bardziej niebezpieczna.

"Stażystka" to powieść, która z jednej strony niezwykle intryguje i ciekawi, a z drugiej koszmarnie rozczarowuje. Pomysł był świetny! Połączenie tajemnicy, namiętności i zbrodni. Byłam bardzo ciekawa tej książki. Nie wiem dlaczego, ale byłam przeświadczona, że to będzie petarda. Z takiej tematyki można przecież wycisnąć bardzo dużo. Ale tutaj zabrakło praktycznie wszystkiego... Początek był dobry, bardzo obiecujący. Akcja rozkręcała się trochę długo, ale dawała nadzieję. I w momencie, kiedy powinna wybuchnąć bomba - wiecie - jakiś moment kulminacyjny, coś zaskakującego, coś co by sprawiło, że resztę książki czytałoby się zapartym tchem, to właśnie wtedy wszystko siadło. Oklapło, straciło wyraz, stało się beznamiętne i oczywiste. Dokładnie tak, jakby autorce zabrakło weny i pomysłu. Niesamowicie zawiodło mnie to, że opowieść z takim potencjałem umarła śmiercią tragiczną.

Akcja powieści toczy się w Oławie, mieście niedaleko Wrocławia. Ośrodkiem zdarzeń jest firma Marka Skalskiego, produkująca hełmy i kaski. To dość specyficzna instytucja, gdzie możemy spotkać tajemnicze postaci. Apodyktyczny szef twardą ręką pilnuje porządku i nie dopuszcza do jakichkolwiek uchybień. Narracja prowadzona jest z perspektywy dwóch osób - Klaudii oraz Ewy. Każda z nich przedstawia wydarzenia ze swojej perspektywy. Po raz kolejny muszę docenić ten rodzaj narracji, ponieważ dzięki zastosowaniu takiego zabiegu uzyskujemy pełny obraz sytuacji. W tym przypadku Ewa jest także nośnikiem informacji o Marku - o jego uczuciach, potrzebach i natręctwach. Tak, natręctwa to tutaj słowo klucz. W małżeństwie Skalskich odnajdziemy bowiem całą gamę zaburzeń i odchyleń od normy. Na pozór perfekcyjna rodzina skrywa w sobie mnóstwo mrocznych sekretów.

Dużym rozczarowaniem okazał się także wątek romansu Marka i Klaudii. Wiecie, ja teraz jestem świeżo po lekturze kilku książek z kategorii erotyczno-mafijnych, dlatego sięgając po "Stażystkę" liczyłam, że pozostanę nieco w tym klimacie. Czytając o tej książce sądziłam, że znajduję w niej chociaż kilka pikantnych scen. Nie znalazłam. Szkoda.

Skupiając się na głównym wątku powieści, którym przecież jest sprawa tajemniczej śmierci stażystki, także można znaleźć mnóstwo wad. Ja generalnie w ogóle nie odczułam, że ktoś tu może być podejrzany, że ta sprawa w ogóle ma znaczenie czy miałaby wnieść jakiekolwiek napięcie. Ostatnio na blogu pojawiła się recenzja książki Magdaleny Majcher "Prawda przychodzi nieproszona" i choć autorka specjalizuje się w tworzeniu powieści obyczajowych, to w jej najnowszej książce znajdziemy dużo więcej cech dobrego thrillera niż w "Stażystce". A już patrząc na zakończenie opowieści o ekstremalnej grze prowadzonej przez Marka i Ewę utwierdzam się w przekonaniu, że książka wymknęła się autorce spod kontroli. Powiem Wam, że dawno się tak nie uśmiałam. A przecież nie czytałam komedii.

"Stażystka" to książka, która miała szansę stać się prawdziwym bestsellerem. Ta opowieść ma prawdziwy potencjał, który nie został należycie wykorzystany. Czasami tak się zdarza. Myślę, że to krok w dobrym kierunku i że kolejne książki Alicji Sinickiej mogą być dobre. Nie skreślam tej autorki, podobnie jak nie skreślam całkowicie "Stażystki". Daję jej 6/10 i nie chcę nikogo ani zachęcać do jej czytania, ani też zniechęcać. Myślę, że ilu czytelników tyle opinii, dlatego akurat tym razem napiszę, że każdy powinien ocenić tę książkę według własnego gustu.

Książkę odebrałam za punkty w portalu Czytam Pierwszy.

Był taki czas, że czytałam tylko thrillery i kryminały. Później nastąpił czas, kiedy przerzuciłam się na literaturę obyczajową. Teraz jestem elastyczna, czytam ten i ten gatunek. Ale wymagam więcej. Jeśli już sięgam po thriller, to chciałabym właśnie thriller otrzymać. Niestety coraz częściej granica między powieścią kryminalną a powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Biblijna królowa Estera - postać, którą możemy poznać śledząc Stary Testament. Jej historia okazała się na tyle inspirująca dla autorki bestsellerowych powieści - Angeli Hunt, że postanowiła ona przedstawić ją czytelnikowi w nieco inny, bardziej przystępny sposób. Dzięki temu opisana w Księdze Estery ukochana króla Kserksesa staje się kobietą taką jak my - zakochaną, oddaną swemu mężczyźnie, odrzuconą i niespełnioną, a nie jedynie odrealnioną postacią opisaną na kartach Biblii. Dla mnie "Estera. Królewskie piękno" to jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń czytelniczych. To taka książka, po której nie spodziewałam się wiele, a dostałam bardzo dużo.

Kiedy poznajemy Hadessę ma ona zaledwie jedenaście lat. Od urodzenia mieszka w Suzie, gdzie wychowują ją kuzyn Mordechaj i jego żona Miriam. Sami niestety nigdy nie doczekali się potomstwa, dlatego Hadessa jest dla nich jak własna córka. Już podczas pierwszego spotkania czytelnika z główną bohaterką dowiadujemy się, że to nie jest zwykła nastolatka. Dziewczyna jest zafascynowana życiem w królewskim pałacu i z wielkim podziwem obserwuje piękną królową. I choć nie powinna, gdyż jako Żydówce nie wolno jej nawet marzyć o życiu w dostatku i bogactwie, to jednak cała młodość Hadessy upływa na potajemnym zgłębianiu wiedzy o królu i kreowaniu w głowie wielkiej miłości. Kiedy więc kobieta zostaje porwana do haremu króla Kserksesa jej życie odmienia się bezpowrotnie. Młoda Żydówka traci zaprzysiężonego jej narzeczonego a zyskuje nowe życie, o którym skrycie marzyła. By ukryć swą prawdziwą tożsamość, nazywa siebie Esterą. Dziewczyna przez rok poddawana jest zabiegom upiększającym i specjalnym naukom, które pomogą jej odpowiednio zaprezentować się na pierwszym spotkaniu z królem. Estera już od początku jest główną faworytą do podbicia serca władcy. Kiedy więc panująca królowa popada w niełaskę swego męża, a ten postanawia pozbawić ją należnego tytułu i oddalić od siebie, staje się jasne, że nasza młoda bohaterka ma wielkie szanse zająć jej miejsce. Niespotykane piękno, ale i mądrość dziewczyny sprawiają, że Kserkses oddaje Esterze królestwo i serce. Rzeczywistość królewskiego dworu okazuje się jednak bardzo daleka od dziewczęcych marzeń kobiety. Król skrywa w sobie bowiem demony, z którymi trudno wygrać. To nie odstrasza dzielnej królowej Estery, która darzy swojego męża wielkim uczuciem i chce dla niego wszystkiego, co najlepsze. Nie zawaha się nawet narazić własnego życia w jego obronie.

"Estera" to niebywale fascynująca opowieść o biblijnej królowej, która skradła serce króla Kserksesa, a teraz także moje. Przenosi nas do świata pełnego intryg, zdrad, bogactwa i wielkich namiętności, w którym jednego dnia można zasiąść na tronie, a nazajutrz ryzykować życie w obronie ideałów. Tytułowa Estera to niezwykła osobowość, która potrafiła narazić własne życie aby ocalić tysiące istnień. Wydawać by się mogło, że powieść inspirowana historią biblijną będzie nudna czy zbyt poprawna. Nic bardziej mylnego! Angela Hunt w mistrzowski sposób ożywiła i rzuciła zupełnie nowe światło na życie królowej Estery. Po lekturze tej powieści postanowiłam zapoznać się z biblijną Księgą Estery. Byłam bardzo mocno zdziwiona. To wszystko co znajdziemy w "Esterze" zostało już opisane w Starym Testamencie! Ale w zupełnie inny sposób. To proste, suche fakty i zdarzenia, pozbawione duszy. Autorka w swojej książce tchnęła życie w Esterę, wyeksponowała niebywały charakter, który z pewnością królowa miała, inaczej nie dokonałaby tak wielkich rzeczy. Pokazała nam drogę, którą musiała pokonać młoda kobieta, aby zostać zauważoną przez króla. Ukazała ciemne strony pięknego z zewnątrz i tak upragnionego przez zwykłych śmiertelników życia w pałacu królewskim. Przedstawiła prawdziwe oblicze króla, z zewnątrz nieustraszonego i silnego, a w środku zagubionego i cierpiącego.

Narracja w powieści prowadzona jest z dwóch perspektyw. Część historii śledzimy oczami Hadessy, a część oczami Charbony - urzędnika królewskiego, który choć jest tylko eunuchem, to w praktyce pełni rolę prawej ręki króla. To on już od pierwszej chwili kiedy ujrzał Esterę wiedział, że ta dziewczyna będzie kimś znaczącym i wstawiał się za nią ilekroć mógł. Ten sposób narracji bardzo mi się podoba, ponieważ możemy śledzić całą akcję z dwóch niezależnych punktów widzenia. To jedna z tych książek, w których dwóch narratorów jest jak najbardziej wskazanych i potrzebnych.

Tę opowieść czyta się rewelacyjnie również ze względu na czasy, w jakich została umiejscowiona. Akcja toczy się w Persji, około 480 roku przed Chrystusem. W tych czasach Żydzi znajdowali się w niewoli pod rządami Medów i Persów. Okrutny spisek, uknuty przez Hamana - królewskiego doradcę, o mało nie pozbawił ich życia. Właśnie tutaj ogromną rolę odegrała królowa Estera, która narażając własne życie postanowiła poprosić króla o łaskę dla jej narodu.

Zaskoczenie. To słowo, które najlepiej oddaje moje uczucia po lekturze "Estery". Angela Hunt wykonała kawał mistrzowskiej roboty, aby przenieść czytelnika w biblijny świat, nie zanudzając go, a wręcz przeciwnie - zaciekawiając i fascynując. Nie spodziewałam się, że historia życia królowej Estery pochłonie mnie tak bardzo. Kibicowałam jej z całego serca, przeżywałam wraz z nią troski i radości. Bardzo chciałam, aby król pokochał tę młodą kobietę równie mocno, jak ona jego. Oprócz niekwestionowanych walorów tej powieści jakimi jest zdobycie wiedzy biblijnej to także przepiękna opowieść o rodzącej się miłości, poświęceniu i oddaniu drugiemu człowiekowi. Zdecydowanie polecam lekturę tej książki!

"Estera" otwiera serię "Niebezpieczne piękno". Kolejne planowane powieści to "Dalila. Zdradzieckiego piękno" oraz "Batszeba. Tajemnicze piękno". Z niecierpliwością będę wyczekiwać tych tytułów!

Biblijna królowa Estera - postać, którą możemy poznać śledząc Stary Testament. Jej historia okazała się na tyle inspirująca dla autorki bestsellerowych powieści - Angeli Hunt, że postanowiła ona przedstawić ją czytelnikowi w nieco inny, bardziej przystępny sposób. Dzięki temu opisana w Księdze Estery ukochana króla Kserksesa staje się kobietą taką jak my - zakochaną, oddaną...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałam wiele książek autorstw Magdaleny Majcher i za każdym razem jestem pod wrażeniem drobiazgowości z jaką autorka tworzy swoje historie. Jeśli powieść historyczna to poparta sprawdzonymi faktami, jeśli obyczajowa i współczesna, to temat jest przemyślany i dogłębnie zbadany na potrzeby czytelników. Nie boi się poruszać tematów będących często tabu, o których lepiej nie mówić lub może się wydawać, że nie wypada. I zawsze trafia w dziesiątkę! W jej powieściach często pojawiają się tematy związane z psychologią: depresja poporodowa ("Wszystkie pory uczuć. Lato") czy trauma dziedziczona ("Saga nadmorska"). Tym razem mamy mroczną powieść psychologiczną z mocno rozbudowanym wątkiem kryminalnym.

Luksusowe i kameralne Osiedle Pogodne zbudowane na zboczu góry, w którym na zakup domu mogą sobie pozwolić tylko najzamożniejsi. W takim idealnym miejscu mieszkają Magdalena i Michał, małżeństwo trzydziestolatków robiących karierę zawodową. Mają wszystko co potrzebne jest do szczęścia: dobrą i satysfakcjonującą pracę, udany związek, piękny dom….a jednak w ich życiu nie wszystko jest tak doskonałe jak się wydaje.

Życie Magdaleny jest poukładane i godne zazdrości. Wszystko jej się udaje: praca, mąż, który poza nią świata nie widzi. Taka pisarska podstawa, żeby stworzyć miłą książkę o pięknych i bogatych, którzy żyją długo i szczęśliwie. Ale... Magdalena Majcher nie byłaby sobą, gdyby tak napisała. Ona do tego miodu dołożyła solidną łyżkę dziegciu. Tym razem o tym, z czym boryka się bardzo duży procent ludności - o zaburzeniach nerwicowych. Magdalenę, bo to o niej jest ta powieść, wziętą tłumaczkę języka hiszpańskiego, odnoszącą w pracy sukcesy, nękają napady lęku, który całkowicie ją obezwładnia, paraliżuje i tamuje oddech. Michał cierpliwie pomaga jej z nimi walczyć i namawia na wizytę u specjalisty a Magdalena bagatelizuje problem, obiecuje że się tym zajmie i nie robi nic, żeby sobie pomóc. Do czasu... Przyszedł dzień, kiedy problem ujrzał światło dzienne, przestał być wstydliwie ukrywany i Magdalena musiała stanąć z nim twarzą w twarz. Zbudowała swoje życie na kłamstwie, ukrywaniu tragicznej przeszłości, ciągłej ucieczce. Przed nią długa i wyboista droga. Czy przejdzie przez nią sama czy z mężem? Czy pozna mroczną przeszłość swojej rodziny? Jaka tragedia z czasów dzieciństwa położyła się cieniem na całym życiu kobiety?

Boimy się niepewnego jutra, nieuleczalnej choroby, braku środków do życia i innych prozaicznych spraw. Kiedy lęk towarzyszy nam od chwili kiedy otwieramy rano oczy i tak jest codziennie bagatelizujemy go, spychamy na margines świadomości. A jest to sygnał, że potrzebujemy pomocy. Nie słuchajmy mądrych rad typu: poradzisz sobie, inni mają gorzej, twarda jesteś dasz sobie radę. Czytałam powieść Magdaleny Majcher i uznałam, że nasze społeczeństwo nie jest przygotowane do tego, aby otwarcie mówić o potrzebie leczenia psychiatrycznego i terapii. Ludzie nadal uważają, że wizyta u psychiatry jest równoznaczna z nieuleczalną chorobą psychiczną.

,,- Dlaczego od razu wariaci?" - To słowo ma bardzo negatywny wydźwięk. "- Spora część społeczeństwa uważa takich ludzi jak ja za wariatów” - żali się bohaterka książki. Cieszę się, że ktoś napisał powieść, nie poradnik czy podręcznik, o tym jak radzić sobie z tego typu problemami, i o tym, że nie należy się ich wstydzić. Myślę, że to dobry sposób żeby namówić potrzebujących pomocy do tego, żeby zawalczyli o siebie. Pani Magdaleno, dziękuję. Już dawno zaskarbiła sobie Pani mój ogromny szacunek, a z każdą kolejną książką, poruszającą tak ważne i trudne tematy, mój podziw może tylko systematycznie rosnąć. Trzeba przyznać, że główny wątek jest śliski - nie każdy zdecyduje się na lekturę powieści, której bohaterka ma zaburzenia psychiczne. A szkoda, bo autorka zrobiła szczegółowy research i skorzystała z pomocy psychologa podczas pisania książki, w związku z czym jest ona bardzo prawdziwa i rzetelnie oddaje problem z perspektywy osoby chorej.

"Prawda przychodzi nieproszona" to nie tylko studium ludzkiej psychiki. To także mistrzowsko skonstruowany thriller psychologiczny. I w zasadzie ciężko mi określić, która strona tej powieści podoba mi się bardziej - obyczajowa czy kryminalna? Przyczyną zaburzeń psychicznych głównej bohaterki jest trauma z przeszłości. Kobieta wyparła z pamięci tragiczne wydarzenie, które miało miejsce kiedy była małym dzieckiem. Wyparła je na tyle skutecznie, że choć była naocznym świadkiem tego zdarzenia, nie pamięta z niego kompletnie nic. Dopiero pod wpływem terapii oraz rozmów z najbliższymi poszczególne elementy układanki zaczynają składać się w całość i okazuje się, że paniczne napady lęku Magdaleny nie wzięły się z niczego, ale miały silne podłoże. Czytając powieść z zapartym tchem śledzimy tę kwestię, nie mogąc doczekać się rozwiązania mrocznej zagadki. Przyznaję - nie domyśliłam się. Do samego końca nie wpadłam na to, co wydarzyło się kiedy bohaterka miała 5 lat. Byłam blisko, miałam różne domysły, ale nie pokryły się one z tym, co zaprezentowała autorka. Właśnie dlatego Pani Magdzie należy się kolejny ukłon, bo właśnie skończyłam czytać inną powieść - okrzykniętą rewelacyjnym thrillerem psychologicznym, w którym już od połowy domyśliłam się kto, gdzie, z kim i dlaczego.

"Prawda przychodzi nieproszona" to powieść otwierająca cykl pod tytułem "Osiedle Pogodne". Aż się boję! Boję się w tym pozytywnym sensie, bo umieram z ciekawości co Magdalena Majcher zaserwuje nam w kolejnych odsłonach tej serii. Z niecierpliwością wypatruję zapowiedzi!

Przeczytałam wiele książek autorstw Magdaleny Majcher i za każdym razem jestem pod wrażeniem drobiazgowości z jaką autorka tworzy swoje historie. Jeśli powieść historyczna to poparta sprawdzonymi faktami, jeśli obyczajowa i współczesna, to temat jest przemyślany i dogłębnie zbadany na potrzeby czytelników. Nie boi się poruszać tematów będących często tabu, o których lepiej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nigdy nie mów nigdy! - to ponadczasowe przysłowie, które idealnie oddaje moją aktualną sytuację czytelniczą. Miesiąc temu zadzwoniła do mnie sąsiadka z pytaniem, czy wybiorę się z nią do kina na "365 dni". Bez zastanowienia odpowiedziałam, że tak! Perspektywa wieczoru poza domem, bez dziecka, była dla mnie tak kusząca, że nie myślałam o niczym innym. Ale po kilku dniach przyszła refleksja... Może przed obejrzeniem filmu warto byłoby przeczytać książkę? I tak właśnie ruszyła lawina! Wpadłam w wir czytania powieści romantyczno-erotyczno-gangsterskich i nie mogę się z niego uwolnić. Jestem jak zahipnotyzowana. Między innymi dlatego jedną z moich ostatnich zdobyczy jest książka "Dobre ciastko", która sądząc po opisie miała być całkiem interesująca. Czy jednak spełniła ona moje oczekiwania? O tym przeczytacie w poniższej recenzji.

Zuzanna to dwudziestodziewięcioletnia sekretarka w kancelarii prawniczej. Od kilku lat związana jest z Konradem. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda idealnie - para planuje ślub i wspólny zakup mieszkania. Sytuacja odmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy mężczyzna, za namową kolegi z czasów licealnych - Borysa - próbuje nakłonić ukochaną do urozmaicenia ich życia erotycznego. Zuzia nie chce nawet słyszeć o spełnieniu fantazji Konrada. Podejmuje decyzję o zakończeniu ich związku. Wyprowadza się od chłopaka i wraca do domu rodzinnego. Znużona i spragniona odmiany swojego życia zaczyna szukać nowego partnera. Jej wybór okazuje się jednak niezbyt udany, gdyż mężczyzna oprócz żony posiada jeszcze kilka większych wad.

W opisie wydawcy, zamieszczonym na tylnej okładce książki, w tym miejscu znajdziecie informację, że oto rozpoczyna się seksualna odyseja Zuzi. Często zdarza się, że opis na okładce różni się od fabuły, ale z tak wielkim nieporozumieniem nie spotkałam się jeszcze nigdy. Przyznam, że nawet sprawdziłam co dokładnie oznacza słowo "odyseja", bo uznałam, że może zdążyłam już zapomnieć co nieco od czasu nauki w szkole średniej. Ale nie. Ze mną wszystko w porządku. Opis tej książki zwyczajnie obiecuje nam coś, czego w środku nie dostaniemy. To bardzo przykre, bo nie wiem jak wy, ale ja nie lubię być oszukiwana. Zwłaszcza w takim przypadku - we wstępie napisałam Wam przecież jak bardzo wciągnęłam się w powieści romansowo-erotyczne, a tutaj ani jednego, ani drugiego nie dostałam.

Główna bohaterka "Dobrego ciastka" to niespełna trzydziestoletnia kobieta, która zachowuje się jak rozhisteryzowana nastolatka. Tak też traktują ją rodzice, czemu w zasadzie nie ma się co dziwić. Zuzia nieustannie daje im ku temu powody. Bardziej nijakiej postaci, w dodatku pierwszoplanowej, nie spotkałam już dawno. Z każdą kolejną przeczytaną stroną zastanawiałam się, jak w ogóle można stworzyć tak bezbarwną osobowość. Przecież autorzy książek mają z reguły rozbudowaną wyobraźnię, mogą dać się jej ponieść i wykreować dowolną, niekoniecznie istniejącą i dającą się zamknąć w ryzach osobę. Weźmy takiego Massimo z książek Blanki - nie ma opcji żeby taki mężczyzna istniał, a czytelniczki są w nim zakochane po uszy. Ale Joanna Dubler miała zupełnie inną wizję na swoją bohaterkę i postanowiła stworzyć niezdolną do myślenia i pozbawioną jakichkolwiek uczuć Zuzę. Nie chodzi mi tutaj oczywiście o to, że kobieta jest bezduszna czy zimna. Ona jest żadna. To chyba najlepsze określenie. Ani nikogo za bardzo nie lubi, ani też lubi. Niby jest zakochana, ale uwierzcie - nawet przez minutę nie poczułam tego ciepła i życzliwości, jaką obdarza się kochaną osobę. Zuzanna prawdopodobnie miała być wykreowana na osobę, która myśli wyłącznie o sobie. Ale ona nawet o sobie nie umie pomyśleć na tyle, żeby zrobić cokolwiek ze swoim życiem. Najbardziej zastanawia mnie to, że autorka książki jest absolwentką psychologii. Taka osoba powinna przecież dużo lepiej znać i potrafić opisać zawiłości ludzkiej psychiki. A tu taka klapa... Z całą resztą bohaterów historia jest dokładnie taka sama, więc nie będę się nawet rozpisywać. Mamy tu typową dla tego typu powieści najlepszą przyjaciółkę, która również mądrością nie grzeszy, byłego chłopaka, który nie może się zdecydować czy jest byłym czy obecnym oraz jego przyjaciela Borysa, który w zasadzie jest najbardziej wyrazistą postacią w tej opowieści.

Akcja książki toczy się w Trójmieście i tutaj należy oddać autorce, że opisała je bardzo sumienie, ale trudno się temu dziwić, skoro sama właśnie tam mieszka. Akcja... No właśnie. Bo słowo akcja samo w sobie sugeruje jakieś działanie, a tu... Ciężka sprawa. Powtarzające się wątki i nuda. Żadnego momentu zwrotnego, czegoś co zachęciłoby czytelnika do zgłębiania tej historii. I ten absolutny brak uczuć. Dla mnie to jest najgorsze! Jak można kreować książkę na powieść erotyczną pomijając zakochanie czy podstawowy element jakim jest seks! Nie myślcie sobie... Nie czytam tych książek tylko dlatego, że chodzi mi o sceny łóżkowe. Wręcz przeciwnie, bardziej chodzi mi o to, że fajnie jest poczytać o rodzącym się między dwójką ludzi uczuciu, o tej lekkości, spontaniczności, dobrej zabawie. Oderwać się i przenieść do tego mało prawdopodobnego świata. Natomiast rzeczywistość zaserwowana nam przez autorkę "Dobrego ciastka" jest aż do bólu prawdziwa. Opisana w takich detalach, że mamy ich dość. Jakby tego wszystkiego było mało, na portalu Lubimy czytać pierwsze zdanie opisu tej książki brzmi: "Dobre ciastko to pierwsza komedia erotyczna w Polsce!". I faktycznie, mam ochotę parsknąć śmiechem czytając to. Bo debiutancka powieść pani Joanny ma z komedią tyle wspólnego co zawodnik MMA z baletem. Może mam słabe poczucie humoru, ale czytając nie zaśmiałam się nawet raz. Zdecydowanie bardziej miałam ochotę płakać.

Żeby jednak całkowicie nie zdyskredytować Joanny Dubler jako pisarki należy przyznać, że autorka ma dobry styl pisania. Ta książka jest niezła, poważnie! Jest co prawda taka bardziej o niczym i przypomina gonitwę kota za własnym ogonem, ale jest poprawnie napisana. Nie ma tu rażących błędów, które pojawiają się u innych rozpoczynających karierę pisarzy. I szybko się ją czyta, co należy uznać za zaletę. Ale i to prawdopodobnie wynika z faktu, że 80% książki wypełniają dialogi.

Generalnie jednak muszę przyznać, że powieść "Dobre ciastko" to jedno z moich największych rozczarowań. Czułam się trochę tak, jakbym czytała książkę napisaną przez nastolatkę z burzą hormonów na karku. I zaliczenie jej do erotyków - tragedia... "Słodkie pożądanie i pikantne fantazje" - obiecane na okładce - gdzie się podziałyście...? I czy na pewno nikt się nie pomylił i przypadkiem nie wrzucił w tę okładkę innej powieści? Jeśli podobnie jak ja macie niedosyt po Massimo, Grey'u czy innym Crossie, ta książka z pewnością go nie zaspokoi.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi www.czytampierwszy.pl

Nigdy nie mów nigdy! - to ponadczasowe przysłowie, które idealnie oddaje moją aktualną sytuację czytelniczą. Miesiąc temu zadzwoniła do mnie sąsiadka z pytaniem, czy wybiorę się z nią do kina na "365 dni". Bez zastanowienia odpowiedziałam, że tak! Perspektywa wieczoru poza domem, bez dziecka, była dla mnie tak kusząca, że nie myślałam o niczym innym. Ale po kilku dniach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozostając w klimacie literatury obozowej przeniosłam się z Auschwitz-Birkenau do odległego, koszmarnie zimnego Workutłagu na Syberii, nieco ponad sto kilometrów od koła podbiegunowego. To właśnie tam została zesłana Cilka, bohaterka, którą poznałam w powieści "Tatuażysta z Auschwitz". Po wielkim sukcesie tejże książki jej autorka - Heather Morris postanowiła, że nie może przejść obojętnie obok postaci młodej żydówki, która zdaniem Lalego Sokołowa była najdzielniejszą osobą, jaką kiedykolwiek znał. Zapraszam na premierową recenzję powieści, która ma szansę stać się kolejnym bestsellerem.

Cilka trafiła do Auschwitz mając zaledwie szesnaście lat. Jako jednej z nielicznych kobiet nie obcięto jej włosów. Wszystko dlatego, że była piękna. Jej uroda uratowała ją, jednocześnie skazując na piekło. Każdy, kto przeczytał pierwszą powieść Heather Morris doskonale wie, jaką funkcję dziewczyna pełniła w obozie. Niemniej jednak Cilka przetrwała trzy lata w Auschwitz i kiedy wreszcie Armia Czerwona wyzwoliła obóz wydawało się, że to koniec, że dziewczyna będzie mogła wreszcie wrócić do domu. Tak się jednak nie stało. Młodziutka kobieta, dla której życie mogło dopiero na dobre się rozpocząć, zostaje oskarżona przez komunistyczne władze o kolaborację i skazana na piętnaście lat łagru w Workucie. Po raz kolejny zmuszona jest do dalekiej podróży bydlęcymi wagonami, w których ludzie umierają z głodu, wycieńczenia i przez choroby. Syberyjski obóz, choć z warunkami odrobinę lepszymi niż w Auschwitz, to jednak wymagający pracy ponad ludzką siłę i potężnymi mrozami nie był miejscem, które można by polubić. Tutaj także uroda dziewczyny okazała się jej przekleństwem, które jednocześnie pozwoliło jej w miarę spokojnie żyć. W czasie swojego pobytu w łagrze Cilka poznaje i zaprzyjaźnia się z wieloma kobietami, z którymi dzieli barak i pracuje. Można by powiedzieć, że dziewczyna ma wielkie szczęście - i w tym obozie udaje jej się dostać pracę, która nie jest równie wyczerpująca co praca wykonywana przez jej współwięźniarki, zostaje bowiem pielęgniarką. Każdego dnia musi mierzyć się z walką o ludzkie życie, ale i ciążącym nad nią poczuciem winy. Na szczęście Cilka ma w sobie wielką siłę, która pomaga jej przetrwać najcięższe chwile, a w jej sercu ostatecznie znajduje się także miejsce na miłość, o której możliwość nigdy by się nie podejrzewała.

"Podróż Cilki" to opowieść o dziewczynie, która doświadczyła w życiu zbyt wiele zła. Godna podziwu jest jej postawa - nie złamała się nigdy, nawet w najgorszych chwilach. Miała w sobie wielką wolę życia i przetrwania. Należy jednak zaznaczyć, że nigdy nie walczyła o poprawę swojego losu. Jeśli kiedykolwiek poprosiła o przysługę, to nigdy dla siebie. Ratowała przyjaciół, pomagała innym kobietom w obozie przynosząc im dodatkowe porcje jedzenia. Była po prostu dobra.

Muszę przyznać, że bardzo polubiłam Cilkę. Lubię takie postaci - twarde kobiety. Cilka była może nawet zbyt twarda. Żyła w czasach i warunkach, których my dziś nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić. Nigdy nie narzekała na swój los, nigdy się nie poddała - zawsze z podniesioną głową przyjmowała razy, jakimi policzkowało ją życie. Podczas długiego pobytu na Syberii dziewczynie przytrafiło się także wiele dobrych, pozytywnych zdarzeń. Zawarła przyjaźnie na całe życie i znalazła wielką miłość. Jest jednak pewne ale, którego nie sposób pominąć. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Cilka była jak przysłowiowy kot, który zawsze spada na cztery łapy. Nigdy o nic nie prosiła, a jednak udawało jej się dostać lepszą pracę, być lepiej traktowaną i nie doświadczać tak wielu cierpień co inni. Jej los, bynajmniej w Workutłagu, jawi się niemalże jako idylliczny obrazek. A przecież to obóz pracy na Syberii! Ciężkiej, tytanicznej pracy w nieludzkich warunkach - na ogromnym mrozie, w panujących niemal cały rok ciemnościach i ponurej aurze. Autorka zaznaczyła, że ta opowieść to w większości fikcja literacka i chyba można stwierdzić, że wyobraźnia poniosła ją nieco zbyt mocno.

Dużym atutem powieści jest to, że opowiada ona o silnych, niezłomnych kobietach, które walczą o swoje życie, o to, aby opuścić obóz żywymi i móc powrócić do swojego życia, swoich rodzin i żyć. Nie tylko Cilka jest waleczna i zdeterminowana. Wszystkie kobiety, które poznajemy w tej opowieści, mają twarde charaktery, są może nawet twardsze od głównej bohaterki, ponieważ nie mają tak wielu przywilejów co ona. A mimo to nie poddają się i stawiają czoła wszystkiemu, co je spotyka. Jedną z ciekawszych postaci jest tutaj Józia, młodziutka dziewczyna, którą Cilka poznaje w wagonie którym jadą do obozu. Jest strasznie zagubiona i nie potrafi poradzić sobie z tym, że trafiła w tak nieludzkie miejsce. Cilka stara się wspierać ją na każdym kroku i być dla niej najlepszą przyjaciółką, jednak i to nie pozwala uniknąć konfliktów między kobietami. Ostatecznie jednak Józia, za sprawą tego co ją spotkało w obozie, otrząsa się i zaczyna inaczej patrzeć na życie.

Myśląc o "Podróży Cilki" automatycznie nasuwa się porównanie jej do "Tatuażysty z Auschwitz". Po pierwsze chciałabym zauważyć, że nazwanie opowieści o Cilce kontynuacją Tatuażysty jest jednym wielkim nieporozumieniem. Sama dałam się złapać w tę pułapkę - sądziłam, że skoro to kontynuacja, to muszę przeczytać najpierw pierwszą powieść autorki. Nie, absolutnie nie. Słowo kontynuacja, zapisane przecież na samej okładce "Podróży Cilki" jest tutaj co najmniej niestosowne. To zwykły chwyt marketingowy i założę się, że osób, które pomyślało tak samo jak ja jest całe mnóstwo. To bynajmniej nie jest kontynuacja. Faktycznie, książka rozpoczyna się w momencie, w którym obóz w Auschwitz zostaje wyzwolony, ale po pierwsze - "Tatuażysta z Auschwitz" został definitywnie zakończony, poznaliśmy przecież dokładne losy Lalego aż do momentu jego śmierci, co samo w sobie już świadczy o tym, że ta historia nie może być kontynuowana. "Podróż Cilki" to zatem odrębna opowieść, którą bez problemu można przeczytać nie znając "Tatuażysty z Auschwitz". I jeśli mam być szczera, czytając ją czułam się nieco jakbym jadła odgrzewanego kotleta. Cilka ma bardzo wiele wspólnego z Lalem Sokołowem, więcej niż można by przypuszczać. Wykonuje rzecz jasna inną pracę, ale szczegóły takie jak mnóstwo szczęścia, trafienie na dobrych współpracowników, pakowanie się w kłopoty czy chęć pomagania innym są takie same. Po prostu Cilka jest damską wersją Lalego. O ile więc "Tatuażystę..." przeczytałam jednym tchem i bardzo spodobała mi się ta książka, o tyle "Podróż Cilki" mnie zmęczyła, bo pewne rzeczy stawały się przewidywalne.

Niemniej jednak uważam, że "Podróż Cilki" to ciekawa, warta przeczytania powieść, która może się spodobać. Zalecałabym jedynie większą przerwę między lekturą "Tatuażysty" a "Cilki", bo czytając je jedna po drugiej, jak zrobiłam to ja, można poczuć znużenie i zniechęcenie powtarzalnością fabuły.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi www.czytampierwszy.pl

Pozostając w klimacie literatury obozowej przeniosłam się z Auschwitz-Birkenau do odległego, koszmarnie zimnego Workutłagu na Syberii, nieco ponad sto kilometrów od koła podbiegunowego. To właśnie tam została zesłana Cilka, bohaterka, którą poznałam w powieści "Tatuażysta z Auschwitz". Po wielkim sukcesie tejże książki jej autorka - Heather Morris postanowiła, że nie może...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, o której dziś chcę Wam opowiedzieć przestała na mojej półce niemalże dwa lata. Bałam się jej jak przysłowiowy diabeł wody święconej i obchodziłam ją szerokim łukiem. Z góry założyłam, że to będzie ciężka lektura. Sami rozumiecie - życie w obozie nie było przecież usłane różami. Tymczasem okazało się, że tytułowy Tatuażysta był jak kot - zawsze spadał na cztery łapy, dlatego też jego los w Auschwitz był zupełnie inny od losu innych Żydów, którzy tam trafili, a ja książkę pochłonęłam w trzy wieczory, bo nie mogłam się od niej oderwać. Teraz już rozumiem, dlaczego ta pozycja tak długo utrzymuje się na listach bestsellerów. Zapraszam do lektury poniższej recenzji, w której opowiem więcej o absolutnie wyjątkowej postaci, jaką był Lale Sokołow.

Lale Sokołow był Słowakiem, mężczyzną z niezwykłą klasą, który zawsze - bez względu na warunki w jakich musiał żyć, starał się być elegancki, szarmancki dla kobiet a przede wszystkim - niezwykle czujny i rozsądny. W obozie koncentracyjnym znalazł się w zasadzie z własnej woli. Kiedy bowiem rząd słowacki ogłosił, że z każdej żydowskiej rodziny należy wybrać jedno pełnoletnie dziecko do pracy na rzecz niemieckiego rządu, Lale nie wahał się ani chwili. Co prawda miejsce to chciał zająć jego starszy brat, ale mężczyzna kategorycznie odmówił, wiedział bowiem że Maks ma dwójkę dzieci i jest potrzebny w domu. Właśnie w ten sposób wiosną 1942 roku dwudziestosześcioletni Lale trafia do Auschwitz-Birkenau, gdzie zostaje więźniem o numerze 32407. Niedługo po przybyciu do obozu mężczyzna ciężko choruje, a od stracenia ratuje go towarzysz poznany w wagonie kolejowym. Ta sytuacja staje się początkiem nowego życia Lalego. Pepan, stary tatuażysta, który jest świadkiem tych wydarzeń stwierdza, że jeśli ktoś był w stanie poświęcić własne życie żeby uratować obcego człowieka musi to oznaczać, że jest on wyjątkową osobą. Proponuje Lalemu posadę swojego asystenta, a ten ją przyjmuje. Pewnego dnia podczas tatuowania numerów na przedramionach przybywających do obozu więźniów w kolejce staje młoda, przerażona dziewczyna - Gita. Lale zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia i obiecuje sobie, że bez względu na wszystko uratuje ją. Wspominałam już wcześniej, że Lale to niezwykle inteligentny mężczyzna? Ta cecha, w połączeniu z nieco lepszym od innych więźniów położeniem, przyczyniła się do tego, że skazaniec łatwo nawiązał korzystną dla niego znajomość, dzięki której otrzymywał regularne dostawy najbardziej deficytowego w obozie towaru - żywności. Ta zaś była w stanie otworzyć przed młodym mężczyznom wszystkie drzwi i zaskarbić sobie wdzięczność oraz szacunek współwięźniów.

"Tatuażysta z Auschwitz" to niezwykła opowieść o miłości, walce o przetrwanie i absolutnie nieprzeciętnym człowieku, jakim był Lale Sokołow. Książka ukazuje obozowe realia z nieco innej perspektywy - więźnia, który dzięki zdobytej posadzie żyje w lepszych warunkach i może pozwolić sobie na większą swobodę niż inni osadzeni. Gdyby nie to, że wciąż mówimy o Auschwitz, zaryzykowałabym nawet określenie, że ta historia jest... pozytywna. Tak, właśnie to słowo przychodzi mi do głowy, kiedy się nad tym głębiej zastanawiam. Lale jest bowiem fascynującym bohaterem, który potrafił znaleźć wyjście z każdej sytuacji i uratować się z najcięższych opresji. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że to jest powieść oparta na faktach, zatem część z przedstawionych w niej wydarzeń jest zwykłą fikcją literacką, niemniej jednak bardzo podoba mi się sposób, w jaki autorka przedstawiła życie w obozie. Przede wszystkim podoba mi się zatem postać Baretzkiego - esesmana odpowiedzialnego za kontrolowanie Tatuażysty. Między tymi mężczyznami nawiązuje się coś w rodzaju przyjaźni - Lale wielokrotnie doradza swojemu opiekunowi jak należy postępować z kobietami, a ten w zamian traktuje go życzliwie i stara się pomagać swojemu podopiecznemu. Cudownie został tutaj ukazany wątek dotyczący miłości między Tatuażystą a Gitą. Dla mnie ogólnie myśl o miłości w obozowych warunkach wydaje się czymś kompletnie abstrakcyjny, a jednak okazuje się, że była możliwa. Samo to, że Lale zakochuje się w niej już w pierwszej chwili kiedy ją ujrzał i to przeświadczenie, że to właśnie ta jedyna - coś pięknego! To była dla niego zupełnie obca kobieta, a on był gotów zrobić dla niej wszystko. Bardzo spodobał mi się również wątek rodzin cygańskich. Natomiast o brutalnej rzeczywistości przypominał wątek opowiadający o doktorze Mengele i jego koszmarnych doświadczeniach na więźniach. W tej powieści dzieje się dużo, dużo więcej, ale nie chcę zdradzać Wam zbyt wiele.

Gdybym miała zachęcić kogoś do przeczytania tej książki, powiedziałabym mu, że absolutnie nie ma się czego bać. Powieść została napisana w bardzo przystępny sposób, oszczędzając czytelnikowi opisu bestialskich zbrodni. Powiedziałabym nawet, że została ona nieco upiększona, zapewne po to, by przyciągnąć czytelników. Ale wiecie co? Ja nie mam nic przeciwko temu. Czytelnicy, o czym przekonałam się na własnym przykładzie, unikają ciężkiej literatury, zastępując ją obyczajówkami, które owszem - pozwalają się odstresować i przenieść do lepszego świata, ale nie wnoszą sobą zbyt wielu wartości. A my musimy pamiętać o tym, co wydarzyło się na terenie naszego kraju i jak wielu ludzi tutaj zginęło! Czytając "Tatuażystę z Auschwitz" możemy się o tym dobitnie przekonać, a jednocześnie poznać historię niebywale intrygującej postaci jaką był Lale Sokołow. Cieszę się, że w końcu sięgnęłam po tę książkę. Bardzo wiele bym straciła, gdybym pozwoliła jej dalej pokrywać się kurzem na półce. Jestem pewna, że nigdy nie wyrzucę z głowy historii Tatuażysty, będę ją opowiadać, aby inni też mogli się dowiedzieć o tym człowieku, a książkę polecać kolejnym osobom.

Książka, o której dziś chcę Wam opowiedzieć przestała na mojej półce niemalże dwa lata. Bałam się jej jak przysłowiowy diabeł wody święconej i obchodziłam ją szerokim łukiem. Z góry założyłam, że to będzie ciężka lektura. Sami rozumiecie - życie w obozie nie było przecież usłane różami. Tymczasem okazało się, że tytułowy Tatuażysta był jak kot - zawsze spadał na cztery...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdarza mi się porzucić książkę w trakcie lektury. Nie robię tego często, ale raz na jakiś czas pojawiają się takie przypadki. Porzucone książki dzielą się u mnie na dwie grupy - takie, które porzucam na zawsze i takie, do których wracam po niedługim czasie. "Matki i córki" to książka, którą porzuciłam tylko na chwilę, a po powrocie nie mogłam się od niej oderwać. Jeśli chcecie dowiedzieć się jaka przygoda spotkała mnie z najnowszą książką Ałbeny Grabowskiej, zapraszam do lektury poniższej recenzji.

Cztery pokolenia kobiet z jednej rodziny naznaczone traumą ciężkiego macierzyństwa i doświadczeń przeszłości. Maria podążyła za mężem zesłańcem na Sybir. Sabina była więźniarką obozu koncentracyjnego Ravensbrück, przebywała na bloku, gdzie dokonywano eksperymentów medycznych na kobietach. Magdalena straciła ukochanego i samotnie wychowywała córkę w PRL-u. Lila żyje z piętnem dziecka niekochanego i uwikłanego w tajemnice. Każda z nich mierzy się z macierzyństwem w innych okolicznościach i dla każdej jest to doświadczenie przełomowe. W domu bez mężczyzn kłębią się sekrety, niewyjaśnione historie opowiadane przez żywych i martwych. Pod wpływem tych opowieści najmłodsza z bohaterek zastanawia się, jakie dziedzictwo przekaże swoim dzieciom. Próbuje poznać przeszłość, ale co chwilę natrafia na mur niedopowiedzeń, kłamstw i przeinaczeń. Cztery kobiety, których losy przeplatają się z historią XX wieku. Cztery naznaczone traumą matki. Cztery córki, które borykają się z rodzinną historią i próbują odkryć własne korzenie.

"Matki i córki" to opowieść, która początkowo wydała mi się koszmarnie smutna i przygnębiająca. Czytając pierwsze 150 stron zastanawiałam się, jaki autorka miała cel w pisaniu historii o zgorzkniałych, marudnych i wiecznie niezadowolonych "babskach". Szczerze przyznaję, że byłam bardzo zmęczona. Dopiero po krótkiej przerwie od książki i po przekroczeniu mniej więcej 170 strony zaczęłam rozumieć, jaką powieść trzymam w rękach. Ukazane zostały w niej trudy macierzyństwa w różnych sytuacjach życiowych. Maria miała wszystko, czego tylko zapragnęła. Podjęła jednak kluczową dla życia jej (a także następnych pokoleń kobiet) decyzję o tym, aby wraz ze skazanym mężem wyjechać na Syberię. Nie musiała. Po prostu tego właśnie chciała. Koszmarne warunki życia wyzwoliły w kobiecie ukryte pokłady siły i zaradności, o które Maria nie podejrzewała samej siebie, natomiast jej męża zamieniły w potwora bez serca. Sabina, czyli córka Marii, to kobieta, która w moim odczuciu przeżyła największe piekło spośród wszystkich bohaterek. Uwięziona w obozie koncentracyjnym stała się całkowicie uzależniona od wpływowej strażniczki, która uwielbiała słuchać gry na skrzypcach Sabiny. Przed wojną była ona bowiem niezwykle utalentowaną i znaną skrzypaczką. Pobyt w obozie, gdzie kobieta była świadkiem koszmarnych eksperymentów medycznych prowadzonych na osadzonych odcisnął trwałe piętno na psychice Sabiny i zniechęcił ją do gry na ukochanym instrumencie. Jeśli natomiast chodzi o Magdalenę, kolejną z pokolenia samotnych kobiet, można wyciągnąć wniosek, że o jej życiu zadecydował przypadek. Tej bohaterki los nie doświadczył tak mocno jak jej poprzedniczek. Miała po prostu wielkiego pecha przy wyborze partnera. Natomiast Lila, najmłodsza z rodu, stoi przed niezwykle trudnym wyzwaniem złamania klątwy ciążącej nad jej rodziną. Kobieta stara się za wszelką cenę wyjaśnić zagadki przeszłości, zwłaszcza tę, dlaczego w rodzinie nigdy nie było żadnych mężczyzn czy chociażby ich śladów w postaci fotografii lub innych pamiątek. Pomagają bądź przeszkadzają w tym duchy jej potomkiń zamieszkujące wspólne mieszkanie.

Na kartach powieści teraźniejszość Lili przeplata się ze wspomnieniami z przeszłości Marii, Sabiny i Magdaleny. Opisując fabułę książki celowo unikam opowiadania Wam o głównym temacie powieści, czyli macierzyństwie. Mam bowiem przeświadczenie, że jeśli zdradzę cokolwiek, popsuję Wam przyjemność z samodzielnego odkrywania kolejnych faktów. Kiedy zrozumiałam, co dokładnie spotkało kobiety z tej rodziny, wylałam morze łez nad ich losem. Ich historie, choć każda inna, okazują się w tragiczny sposób powiązane. Zgorzkniałość, którą na początku powieści uznałam za męczącą, na końcu przybrała wręcz rzeczywisty wymiar. Choć od skończenia przeze mnie książki minęło już dużo czasu, wciąż czuję wielką gulę w gardle na myśl o jej bohaterkach, a w szczególności o Sabinie.

Klątwa - to słowo, które kołacze się w mojej głowie i idealnie oddaje nastrój powieści. Autorka pisze w ciężki, dający do myślenia sposób. To z pewnością nie jest lekka obyczajówka, którą można się delektować i która dostarczy rozrywki. "Matki i córki" to książka, które zostanie w Waszych głowach już na całe życie. Kieruję wielki ukłon w stronę Ałbeny Grabowskiej, bo pisać tak dobrze w czasach kiedy książkę napisać może każdy i ich jakość słabnie z minuty na minutę, to wielka sztuka.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Czytam Pierwszy.

Zdarza mi się porzucić książkę w trakcie lektury. Nie robię tego często, ale raz na jakiś czas pojawiają się takie przypadki. Porzucone książki dzielą się u mnie na dwie grupy - takie, które porzucam na zawsze i takie, do których wracam po niedługim czasie. "Matki i córki" to książka, którą porzuciłam tylko na chwilę, a po powrocie nie mogłam się od niej oderwać. Jeśli...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to