-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
"Nie wiesz, że masz Alzheimera, jeśli zapomniałeś, gdzie położyłeś kluczyki od samochodu. Wiesz, że masz Alzheimera, kiedy nie pamiętasz, do czego one służą"
Autor lekarz i filozof pochodzenia indyjskiego, twierdzi w swojej książce, że mózg wcale nie musi się starzeć z wiekiem. Mózg zwany kiedyś trzykilogramowym kosmosem, wciąż i wciąż generuje nowe połączenia nerwowe jeśli tylko damy mu ku temu okazję, jeśli tylko będziemy go odpowiednio "karmić" Podaje nawet "półmisek pokarmów zdrowych dla umysłu" oczywiście "potrawy" te powinny pozostać w równowadze:
"Czas snu,
czas pracy fizycznej,
czas skupienia,
czas zagłębiania się w sobie,
czas relaksu,
czas rozrywki,
czas kontaktów"
Powinniśmy też uważać, by mózg nami nie rządził, jak to jest np.w przypadku depresji, o której autor tak się wyraża:
"Osoby cierpiące na depresję są ofiarami własnego mózgu, który wypadł z kolein. Klasyfikuje się ją jako zaburzenie nastroju spowodowane przez niezdolność mózgu do właściwego reagowania na stres wewnętrzny i zewnętrzny, dotyka ona całego organizmu"
Dużo, dużo więcej jest w tej książce, niż to, co przytoczyłam. Jest też mowa o nawykach i jak się ich pozbyć, tworząc nowe połączenia w mózgu. O lęku i strachu, o dobroczynności wyciszenia i medytacji o Bogu i jego być czy nie być, a także już pod sam koniec książki, o fizyce kwantowej 🙈🙉🙊. Bardzo fajnie i ciekawie się to czytało, tak więc polecam.
"Nie wiesz, że masz Alzheimera, jeśli zapomniałeś, gdzie położyłeś kluczyki od samochodu. Wiesz, że masz Alzheimera, kiedy nie pamiętasz, do czego one służą"
Autor lekarz i filozof pochodzenia indyjskiego, twierdzi w swojej książce, że mózg wcale nie musi się starzeć z wiekiem. Mózg zwany kiedyś trzykilogramowym kosmosem, wciąż i wciąż generuje nowe połączenia nerwowe...
Stefan Darda przyzwyczaił mnie do niespecjalnie lotnych (w mojej ocenie) książek z gatunku szeroko pojętej grozy. Przeczytałam cztery książki tego autora i wszystkie były mniej więcej właśnie w tym klimacie. Kiedy wpadła mi w ręce "Zabij mnie tato", nie wczytywałam się zbytnio ani w opis, ani w opinie, myśląc, że ta też będzie opowiadała historię w podobnym temacie. Nic bardziej mylnego, dostałam rasowy kryminalny thriller, który owszem, wieje najprawdziwszą grozą, jednak jakże inną niż w poprzednich książkach pana Dardy.
Tutaj groza nie pochodzi z zaświatów, od duchów, upiorów czy innych nadprzyrodzonych stworzeń, tutaj groza jest jak najbardziej prawdziwa, namacalna i wywołująca niezaprzeczalną trwogę i strach. Bo czyż nie budzą grozy słowa "Zabij mnie tato", kierowane przez nastoletnie dziecko do ojca?
Ryków niewielkie miasteczko w Polsce, taka "dziura w dupie świata", jak określa je jeden z bohaterów książki. Tutaj przyjeżdża ponad czterdziestoletni były policjant, Zdzisław Mokryna. Jest już na wcześniejszej policyjnej emeryturze i po pewnych traumatycznych wydarzeniach w pracy, szuka ciszy i spokoju. Jednak człowiek nie jest samotną wyspą, jak mawiają niektórzy i żyjąc wśród ludzi, nie jest w stanie całkowicie się od nich odciąć.
Tak więc i Mokrynę zagarnia w siebie wir małego Rykowa i wkrótce pokaże swoje mniej przyjazne oblicze. W małym sennym miasteczku, gdzie wszyscy się znają i nigdy się nic nie dzieje, nagle znikają dwie kilkuletnie dziewczynki. A Mokryna nieopatrznie zaczyna być jednym z głównych bohaterów tej paskudnej historii.
Darda opowiada swoją historię, bardzo powoli, serwuje czytelnikowi dłuuugie wprowadzenie, opisując każdą postać dokładnie i z namaszczeniem. Nie mamy więc kłopotu, aby sobie wyobrazić wielkiego policjanta z dużą głową, który nie lubi leniwych, czy drobniutką Izę, która robi najwspanialszą pizzę w całym Rykowie i nie tylko.
Książka jest też pewnego rodzaju wyrzutem i oskarżeniem naszych "dzielnych" polityków, którzy "ciężko" pracują w sejmie i jako skutek swojej "pracy" generują na przykład, takie ustawy jak ta z dnia 22 listopada 2013, zwana popularnie "Ustawą o bestiach". Dostaje się też naszym sądom i tak zwanym "biegłym" za ich niefrasobliwość i opieszałość w wydawaniu wyroków.
Reasumując, to bardzo dobra książka i moim zdaniem, autorowi zdecydowanie lepiej wychodzi pisanie kryminałów niż horrorów. Widzę też, że po chyba dziewięciu latach od premiery tej książki, pan Darda napisał koleją część o Zdzisławie Mokrynie, tworząc tym samym cykl. Mimo że bardzo mi się nie spodobało co Mokryna zrobił z Darią, z chęcią przeczytam, co też przydarzyło mu się w kolejnym tomie.
Stefan Darda przyzwyczaił mnie do niespecjalnie lotnych (w mojej ocenie) książek z gatunku szeroko pojętej grozy. Przeczytałam cztery książki tego autora i wszystkie były mniej więcej właśnie w tym klimacie. Kiedy wpadła mi w ręce "Zabij mnie tato", nie wczytywałam się zbytnio ani w opis, ani w opinie, myśląc, że ta też będzie opowiadała historię w podobnym temacie. Nic...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Tym razem zaczęłam cykl o Maggie O'Dell "po bożemu" czyli od początku i to nawet nie od pierwszego tomu, tylko od prequela, czyli jak niektórzy mawiają od tomu 0,5. Maggie jest tutaj jeszcze bardzo młodą, ale już doświadczoną agentką FBI, specjalizującą się w tworzeniu portretów psychologicznych, zabójców i seryjnych morderców. O'Dell jest bardzo sumienna i pracowita, bardzo poważnie traktuje swoją pracę. Ba, ona sama jest swoją pracą. Mimo że ma męża i matkę, to jej relacje rodzinne dalekie są od dobrych, są co najwyżej, poprawne. Z tej części dowiemy się sporo o domu rodzinnym agentki i jej stosunkach z rodzicami.
Jednak główną osią tej części jest oczywiście kolejny morderca i kolejny orzech do rozgryzienia dla śledczych, oraz dla pani profilerki. Nowością dla Maggie jest to, że tym razem jej szef zabiera ją na miejsce zbrodni. Do tej pory i miejsce zbrodni i zwłoki, agentka oglądała tylko na zdjęciach w zaciszu swojego bezpiecznego biura. Wyjazd w teren i obcowanie z tym co zrobił zabójca "na żywo", wiele zmienia w życiu O'Dell. Są to zupełnie nowe, ekscytujące, ale i niekomfortowe doznania dla zmysłów i intuicji pani profiler.
Przyznaję, że książkę czytało się całkiem dobrze i zapewne kiedyś jeszcze sięgnę po coś tej poczytnej autorki, jednak postać profilerki nie szczególnie przypadła mi do gustu. Jej zachowanie również według mnie, pozostawia wiele do życzenia. Doświadczona agentka, uprawia totalną wolnoamerykankę. Wyrusza na akcję samiuteńka NIKOMU nie mówiąc gdzie i po co się wybiera. To dla mnie takie trochę działanie "zosiaosamosiowe". Zupełnie nie pojmuję, co nią kierowało, potrzeba chwały, tego, że ona "siama" tom uczyniła?
Jest trochę powtórek, zupełnie nie potrzebnych, jak na przykład kilka razy napomknięte jak działa określona substancja. Działanie mordercy, dość schematyczne, mam tu na myśli liczne przebieranki. Jednak po pierwszym spotkaniu z tą pisarką stwierdzam, że z chęcią się przekonam co w dalszych częściach zdziałała Maggie i jak sobie radzi w relacjach społecznych. Bo czytając ten 0,5 tom, miejscami miałam wrażenie, że ma ona coś ze spektrum...
Tym razem zaczęłam cykl o Maggie O'Dell "po bożemu" czyli od początku i to nawet nie od pierwszego tomu, tylko od prequela, czyli jak niektórzy mawiają od tomu 0,5. Maggie jest tutaj jeszcze bardzo młodą, ale już doświadczoną agentką FBI, specjalizującą się w tworzeniu portretów psychologicznych, zabójców i seryjnych morderców. O'Dell jest bardzo sumienna i pracowita,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Takie tam śmiechy chichy z rzeczywistości lat 80 - tych ubiegłego wieku. Nastoletni bohater opowiada o swoim życiu w czeskiej Pradze w tamtym okresie. Chłopak ma matkę, ojczyma i dwójkę przyjaciół na śmierć i życie. Wiecie takich najlepszych, spod trzepaka. Bo trzepak moi drodzy, to był bardzo ważny element życia we wszystkich komunistycznych krajach bloku wschodniego w tamtym okresie.
W tym miejscu często głównie koncentrowało się życie towarzyskie podwórka.
Tutaj panie trzepiąc dywany, wymieniały ploteczki, panowie trzepiący, wychylali nie jedno piweczko, a dzieciaki, o, te to miały niespożyte pomysły dotyczące wykorzystania trzepaka. Tak zwana młodzież również miała swój udział w dziejach podwórkowych tych "urządzeń". To tutaj palono pierwsze fajki, wychylano ukradkiem piwko, czy obmyślano górnolotne plany i snuto marzenia.
Myślę sobie, że życie czeskiego nastolatka nie różniło się zbytnio od tegoż samego w naszym pięknym kraju, tamtych czasów. I tu i tam alkohol lał się strumieniami. Jak się młodzież napiła, to jej się wydawało, że wszystko może i jest niezniszczalna, ale wtedy też było najbardziej śmiesznie i twórczo w pomysłach.
Mimo że ten wszechobecny alkohol towarzyszący głównemu bohaterowi mnie smucił, to jednak wyczyny jego i jego kolesi nieraz przyprawiały o nieskrępowany śmiech. Polecam tę książkę pomiędzy poważniejszymi lekturami, na rozluźnienie głównie mięśni brzucha i przepony odpowiedzialnych na śmiech. 😉
Takie tam śmiechy chichy z rzeczywistości lat 80 - tych ubiegłego wieku. Nastoletni bohater opowiada o swoim życiu w czeskiej Pradze w tamtym okresie. Chłopak ma matkę, ojczyma i dwójkę przyjaciół na śmierć i życie. Wiecie takich najlepszych, spod trzepaka. Bo trzepak moi drodzy, to był bardzo ważny element życia we wszystkich komunistycznych krajach bloku wschodniego w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Rejestruj, przesyłaj, udostępniaj"
"Anonimowi technokraci przyszłości wiedzą, że w sterowaniu społeczeństwem nic nie sprawdza się tak dobrze, jak odpowiednio dobrane algorytmy, ograniczenie prywatności oraz obietnica bezpieczeństwa, w imię której najłatwiej ogranicza się wolność."
Właście nic ponadto co w opisie nie trzeba by było pisać, wiadomo, o co chodzi. Napisano już sporo literatury na ten temat. Na temat tego, jak zatracenie się w nowoczesnej technologii doprowadzi nas w końcu do ześliźnięcia się z tej równi pochyłej. Ta pozycja tutaj, to właściwie większe i bardziej "mięsiste" słuchowisko rozpisane na role, niż zwyczajna książka.
Można posłuchać, chociaż jakby niczego nowego ten audiobook nie wnosi i nikt się raczej tym wszystkim nie przejmie. Większość słuchaczy wzruszy ramionami i zainstaluje kolejną apkę, albo wrzuci kolejną "relację" na jakiegoś instagrama czy innego facebooka. Mnie ten audiobook przypomniał jeden z odcinków "Czarnego lustra", będący bardzo, bardzo w tym samym temacie. Bo kiedy chodzi o lajki, nie ma zmiłuj, nie ma, przeproś. Nie ufaj nikomu...
"Rejestruj, przesyłaj, udostępniaj"
"Anonimowi technokraci przyszłości wiedzą, że w sterowaniu społeczeństwem nic nie sprawdza się tak dobrze, jak odpowiednio dobrane algorytmy, ograniczenie prywatności oraz obietnica bezpieczeństwa, w imię której najłatwiej ogranicza się wolność."
Właście nic ponadto co w opisie nie trzeba by było pisać, wiadomo, o co chodzi. Napisano...
"Od Państwa decyzji, drodzy Czytelnicy, zależy, czy umieścicie ją na półce z bajkami, czy literaturą faktu"
Poważna dziennikarka śledcza, ta, która w 2007 roku chroniona była przez CBŚ, Ewa Ornacka, popełniła książkę o duchach. Nie zdarzyłoby się to zapewne, gdyby nie nagły i tragiczny zgon osoby spokrewnionej z panią Ewą i dziwne zdarzenia, które po tym fakcie zaczęły następować, jak pisze autorka wręcz "lawinowo".
Temat ten i wszystko, co z nim związane, zawsze mnie interesował. Tym razem chciałam zobaczyć jak duchy i medium potraktuje dziennikarka od przestępczości zorganizowanej. Jeśli chodzi o samo meritum, to raczej nie dowiedziałam się niczego nowego. Stwierdzam jednak, że autorka potraktowała temat bardzo poważnie i bardzo profesjonalnie.
W sumie zadawała nieliczne pytania, a potem po prostu słuchała, słuchała i słuchała, tego co ma do powiedzenia medium. Nie komentowała, nie drążyła jakoś szczególnie mocno. Pod koniec książki opowiada pani Ewa o znanym chyba wszystkim nam Krzysztofie Jackowskim. O tym od kiedy "widzi" i "wie", czy ta umiejętność? jest dla niego darem czy przekleństwem itd.itp.
Odpowiadając samej sobie na zagadnienie z cytatu na początku mojej wypowiedzi, myślę, że specjalnie dla tej książki stworzę sobie dodatkową półkę... "Nie jestem do końca pewna"....
"Od Państwa decyzji, drodzy Czytelnicy, zależy, czy umieścicie ją na półce z bajkami, czy literaturą faktu"
Poważna dziennikarka śledcza, ta, która w 2007 roku chroniona była przez CBŚ, Ewa Ornacka, popełniła książkę o duchach. Nie zdarzyłoby się to zapewne, gdyby nie nagły i tragiczny zgon osoby spokrewnionej z panią Ewą i dziwne zdarzenia, które po tym fakcie zaczęły...
"Perswazja" to pierwsza książka pana Billinghama, jaką miałam okazję przeczytać i co za tym idzie, moje pierwsze spotkanie z inspektorem Tomem Thorne. Spotkanie nawet dość udane, z jednym małym "ale". Otóż raz kolejny zostałam "ukarana niewiedzą" za czytanie cyklu nie od początku. "Perswazja", to tom już jedenasty z rzeczonym inspektorem i jak nie zamierzam rozpaczać, że nic nie wiem o jego życiu prywatnym, tak nie jestem pocieszona, że zupełnie nie mam pojęcia, za jaki to straszny grzech, został zdegradowany karnie do służby mundurowej.
Przez cały czas czytania tej książki, zachodziłam w głowę, co też uparty pan inspektor nawywijał, by aż tak go ukarać. Liczyłam też po cichu, że może gdzieś jakimś tam mimochodem autor wspomni o tym w tej części. Jednak nie wspomniał i wygląda na to, że będę musiała przeczytać wcześniejsze części, by się tego dowiedzieć. Ale też i części następne, bo książka się tak kończy, że nie wiadomo co dalej z tym krnąbrnym detektywem.
To przeszłość i przyszłość, a co pokazuje nam teraźniejszość? Otóż zaczynają ginąć starsi ludzie, te zgony zaczynają się mnożyć, a każdy wygląda jak samobójstwo. Tak też traktuje je policja, byle odhaczyć sprawę i do przodu. Jedyny Thorne jakoś nie bardzo wierzy w te samobójstwa i próbuje swoimi spostrzeżeniami zainteresować śledczych, jednak nadaremno, oni wiedzą lepiej...
Niestety, jako że inspektor jest zdegradowany, a co za tym idzie i pozbawiony pewnych kompetencji, np. wglądu w niektóre dane, zmuszony jest prosić o pomoc swoich przyjaciół. Reasumując, książka dość ciekawa, aczkolwiek, ten autor, niestety dołączył do grona pisarzy, którzy takim, a nie innym zakończeniem, niejako "wymuszają" zakup i przeczytanie kolejnej części.
Poza tym chciałam tylko jeszcze dopowiedzieć, że absolutnie nie podoba mi się historia (która jest podobno prawdziwa) z dwoma kotami, która chyba według autora miała być śmieszna i rozluźnić atmosferę. Niestety nie była. Wręcz moim zdaniem, świadczyła tylko o zupełnej bezmyślności owego stróża prawa. Jeszcze co do okładki. Jest ona zupełnie nieadekwatna do treści książki. Rozczarowałam się też trochę "środkami perswazji", wydawały się bardzo tajemnicze, a okazały się zgranym już wielokrotnie schematem.
"Perswazja" to pierwsza książka pana Billinghama, jaką miałam okazję przeczytać i co za tym idzie, moje pierwsze spotkanie z inspektorem Tomem Thorne. Spotkanie nawet dość udane, z jednym małym "ale". Otóż raz kolejny zostałam "ukarana niewiedzą" za czytanie cyklu nie od początku. "Perswazja", to tom już jedenasty z rzeczonym inspektorem i jak nie zamierzam rozpaczać, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bardzo jestem ciekawa kto i za jakie pieniądze okrzyknął to "coś", bestsellerem i gdzie wywołał on taką straszną falę dyskusji. Dla mnie to jest zwyczajny zbiór, czy nawet zbiorek plot, wątpliwej jakości, tak etycznej jak i literackiej i językowej. Justyna, czy jak tam ona naprawdę ma na imię, pisze "W podawaniu prywatnych informacji jestem bardzo powściągliwa", jednak nie przeszkadza jej to wcale wyciągać na wierzch brudy obcych ludzi, którzy dając jej klucz do swojego domu, w końcu jakoś jej tam zaufali.
W Polsce paniusia nie miała perspektyw, jak pisze, a w Niemczech znowu źle, bo jak ktoś śmie mieć pretensje, że parkuje na zakazie, tylko po to by poklachać z jakąś znajomą. W ogóle dla mnie ta autorka, to totalna żenada. Wydaje jej się, że jest "ambitna, błyskotliwa i inteligentna" (tak o sobie mówi), bo potrafi być zabawna.
W ogóle mam wrażenie, że pani sprzątaczce coś się pomyliło, pisze, że ona idzie do jakiegoś domu sprzątać jako GOŚĆ ! No kurna, gość to gość, a pracownik to pracownik. Niezależnie od tego czy to kasjer, sprzątaczka czy operator koparki. Gościowi nie daję kluczy do mieszkania i szmaty do ścierania kurzy do rąk, jak do mnie przychodzi. Aaa i w ogóle pojęcie "sprzątaczka" się tej pani wcale nie podoba. Kiedyś gdzieś usłyszałam taką nazwę "konserwator powierzchni płaskich", może tak niech nazywa swoją pracę ? A może w ogóle niech zmieni zawód?
Bardzo żałuję czasu, który straciłam na ten "bestseller", który koło prawdziwego bestsellera nawet nie leżał.
Bardzo jestem ciekawa kto i za jakie pieniądze okrzyknął to "coś", bestsellerem i gdzie wywołał on taką straszną falę dyskusji. Dla mnie to jest zwyczajny zbiór, czy nawet zbiorek plot, wątpliwej jakości, tak etycznej jak i literackiej i językowej. Justyna, czy jak tam ona naprawdę ma na imię, pisze "W podawaniu prywatnych informacji jestem bardzo powściągliwa", jednak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Znowu minął ponad rok od ostatniej książki Roberta Bryndzy, jaką miałam okazje przeczytać. Wciąż nie polubiłam głównej inspektor Eriki Foster, Słowaczki z pochodzenia, która mnie niemożebnie drażni swoim zachowaniem. Jednak sama fabuła książki nie była najgorsza, chociaż z lekka wtórna. Rozkawałkowane zwłoki w walizce, to już przecież było.
Tutaj jest o tyle "inaczej", że właściwie od początku wiemy, kto zabija, dlaczego i w jaki sposób, szybko dowiaduje się tego też Erika i jej zespół. Jednak wiedzieć, to jedno a złapać sprawcę, który staje się coraz bardziej brutalny i bezczelny, to, drugie. Oczywiście niejako w tle i po drodze, przyglądamy się też czemuś, co od biedy można nazwać "życiem prywatnym", głównej inspektor i powiem szczerze, nie ma czego zazdrościć 😐.
W końcu, jak zawsze cała historia ma swój niezbyt miły koniec i można by było "odhaczyć" kolejny przeczytany kryminał. Jednak mi nie daje spokoju jedna sprawa. Otóż wydaje mi się, że autor chciał tutaj pokazać, poza wszystkim innym, czy i dlaczego można pokochać psychopatę, który raz tłucze swoją "ukochaną", a zaraz następnego dnia kupuje jej markową torebkę za niebagatelną kasę.
Ja bym raczej nie umiała, kogoś takiego pokochać.
Znowu minął ponad rok od ostatniej książki Roberta Bryndzy, jaką miałam okazje przeczytać. Wciąż nie polubiłam głównej inspektor Eriki Foster, Słowaczki z pochodzenia, która mnie niemożebnie drażni swoim zachowaniem. Jednak sama fabuła książki nie była najgorsza, chociaż z lekka wtórna. Rozkawałkowane zwłoki w walizce, to już przecież było.
Tutaj jest o tyle "inaczej", że...
"Wszyscy są nikim, każdy jest kimś"
Kiedy doczytałam tę książkę do końca, wzruszyłam ramionami i pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to "co to w ogóle było?" Po co, na co i dla kogo została ona napisana? W sumie nie wiem na co "wielkiego" liczyłam i czego się spodziewałam, ponieważ jest to moja pierwsza styczność z prozą tej autorki, więc chyba powinnam na nic nie liczyć i po prostu dać się zaskoczyć?? Więc może to moja wina, że ta książka nie zostawiła we mnie właściwie żadnych wrażeń prócz wzruszenia ramion.. Czyżbym była dobrym materiałem dla sekciarskich rekruterów??
O czym jest ta lektura? Chyba głównie o tym jak daleko sięga dno w studni ludzkiej głupoty, choć, jak twierdzi King, ludzka głupota żadnego dna nie posiada. I to w tej książce jest cudnie uwypuklone. W sumie tak, jest to straszne, ale przecież wydawałoby się, że każdy ma jakiś tam rozum, nawet jeśli tylko w wersji szczątkowej. A Ci ludzie tutaj, łącznie z Sarą, wykazali się, w mojej opinii, skrajną głupotą. Sekty są niebezpieczne to fakt znany nie od dziś. Zapisano na ich temat już całkiem sporo papieru, po co marnować go więcej?? Ktoś kiedyś powiedział "Głupich nie sieją, sami się rodzą" i pewnie rodzić się będą do końca tych naszych dni na tym padole. Nie jestem pewna czy sięgnę jeszcze po coś pani Marwood, jak dla mnie, żaden to był "błyskotliwy thriller".
"Wszyscy są nikim, każdy jest kimś"
Kiedy doczytałam tę książkę do końca, wzruszyłam ramionami i pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to "co to w ogóle było?" Po co, na co i dla kogo została ona napisana? W sumie nie wiem na co "wielkiego" liczyłam i czego się spodziewałam, ponieważ jest to moja pierwsza styczność z prozą tej autorki, więc chyba powinnam na nic nie...
"Jeśli nie ma strachu, nie ma powodu do wiary. Bez obawy przed nicością po śmierci, wiara nie ma sensu. Bóg staje się niepotrzebny"
To jedna z tych książek, które ja, na własny użytek, nazywam "bardzo amerykańskie" i które zapowiadają się świetnie, a potem albo coś idzie nie tak, albo dokładnie powielają ograne schematy. Ta też zaczynała się bardzo ciekawie i przede wszystkim bardzo tajemniczo.
W psychiatryku umiera człowiek, którego zgon sprawia wrażenie samobójstwa. Jednak wezwanej na miejsce śledczej Sarah Geringën, byłej agentce służb specjalnych coś nie daje spokoju, zwłaszcza tajemniczą jej się wydaje blizna na czole denata o kształcie cyfr 488. O co tu chodzi i co tak naprawdę się stało?
Naprawdę zapowiadało się bardzo dobrze. Niestety im dalej w treść, tym bardziej amerykańsko. Zaczyna się zwyczajny wyścig, który ja nazwałam sobie, "kto kogo wyprzedzi"? Kto jest sprytniejszy; kto bardziej wyszkolony; kto bardziej bezwzględny; kto pierwszy da się zabić; kto przetrwa i ocaleje, itd.
I tak naprawdę główny temat badań i doświadczeń na ludziach, ciągnących się całymi latami i "angażujących" pewnych wysoko postawionych ludzi, rozmywa się totalnie. Oczywiście nie mogło się też, schematycznie zresztą, obejść bez wątku romansowego. Na szczęście był on dość nienachalnie zarysowany, więc aż tak mi nie przeszkadzał.
Reasumując, to bardzo, bardzo pospolity średniak. Niczym się specjalnie nie wyróżniający i nie sądzę, bym zbyt długo pamiętała tę książkę.
"Jeśli nie ma strachu, nie ma powodu do wiary. Bez obawy przed nicością po śmierci, wiara nie ma sensu. Bóg staje się niepotrzebny"
To jedna z tych książek, które ja, na własny użytek, nazywam "bardzo amerykańskie" i które zapowiadają się świetnie, a potem albo coś idzie nie tak, albo dokładnie powielają ograne schematy. Ta też zaczynała się bardzo ciekawie i przede...
"Świadomość ,że w każdej chwili mogę odebrać sobie życie, bardzo mnie uspokaja. Miło jest wiedzieć, że w razie czego, wystarczy odrobina wysiłku i wypisujesz się z tej gry, w której masz jedno życie i w którą grasz, czy tego chciałeś, czy nie."
Powiem wam tak, wiele już w swoim życiu przeczytałam książek. Może na temat PTSD, czyli Zespołu stresu pourazowego mniej niż wiele, ale to pewnie dlatego, że mimo iż PTSD znane jest od zamierzchłych czasów, to zdiagnozowano je po raz pierwszy dopiero w roku 1980.
Jednak takiej książki na ten temat jak "Horyzont", jeszcze nie czytałam. To, w jaki sposób autor pokazał skutki i objawy PTSD, to po prostu mistrzostwo świata. Mistrz Jakub Małecki po raz kolejny mnie nie zawiódł, dostarczając niesamowicie silnych emocji i reakcji.
I Maniek-Mariusz Małecki i Zuzanna Krawczyk i postacie, powiedzmy drugoplanowe, takie jak "Taśma", czy mały niczego nierozumiejący Błyszczący - Bahir, ukazane doskonale.
@Johnson w swojej recenzji tej książki napisał "Fabularnie książka jest doskonała. Językowo, cóż - to Jakub Małecki. Mój typ na nobel literacki." i ja się pod tym podpisuję wszystkimi moimi czterema kończynami... Rzekłam...
"Świadomość ,że w każdej chwili mogę odebrać sobie życie, bardzo mnie uspokaja. Miło jest wiedzieć, że w razie czego, wystarczy odrobina wysiłku i wypisujesz się z tej gry, w której masz jedno życie i w którą grasz, czy tego chciałeś, czy nie."
Powiem wam tak, wiele już w swoim życiu przeczytałam książek. Może na temat PTSD, czyli Zespołu stresu pourazowego mniej niż...
Takie tam czytadełko. Jedna z historii bardzo niewiarygodna, jakaś taka mocno naciągana, (ta opowiadana przez dawną Zuzę). Druga historia ta, która była wynikiem konsekwencji tej pierwszej, zbyt banalna i równie banalnie opowiedziana. Dialogi sztuczne i jakieś takie zupełnie bez emocji.
Miałam wrażenie, że takie pisane "pod publikę", co by się ewentualnie czytelnikom, a właściwie bardziej czytelniczkom mogło spodobać. "Odpocznij. Ja będę czuwał, by nic nie zmąciło twojego snu". No powiedzcie, jak wiele kobitek nie rozpuści się jak masełko na ciepłym toście po takiej kwestii jakiegoś super przystojniaka 😉.
Postacie i wydarzenia jakoś tak pokazane, zupełnie bez ikry. Mdłe i nijakie. Jedyną fajną sceną była ta, kiedy Apollo z córką bawi się w "napad" na babcię i dziadka. Scena fajna, jednak ewidentnie widać, że stworzona po to by Apollo usłyszał to co miał usłyszeć. A jedyna postać, która mnie zainteresowała to stara siostra Ludwika, jej dylematy i jej przyjaźń z równie starszawym ojcem Fryderykiem. Bardzo byłam ciekawa, jak ten wątek się rozwinie. Niestety nie było mi dane się tego dowiedzieć.
Powtórzę więc tylko, takie tam czytadełko, w dodatku bardzo słabiutkie.
Takie tam czytadełko. Jedna z historii bardzo niewiarygodna, jakaś taka mocno naciągana, (ta opowiadana przez dawną Zuzę). Druga historia ta, która była wynikiem konsekwencji tej pierwszej, zbyt banalna i równie banalnie opowiedziana. Dialogi sztuczne i jakieś takie zupełnie bez emocji.
Miałam wrażenie, że takie pisane "pod publikę", co by się ewentualnie czytelnikom, a...
Tak, pokusiłam się o kolejną, drugą książkę autorki. Nie zachowałam tutaj jakiejś kolejności ich wydawania, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Pani Muniak mieszka w Londynie, ale akcje swoich powieści umieszcza w Polsce, zupełnie odwrotnie niż wielu innych polskich pisarzy. Przyznaję, że powieści tej autorki dobrze się czyta, operuje ona plastycznym łatwym językiem, czasami okraszonym przekleństwem, lecz bez niepotrzebnego nadmiaru. Dialogi wiarygodne i niewymuszone. Postacie dość realistyczne. Co do treści...
Milena, młoda dziewczyna, studiująca w Gdańsku postanawia zrobić rodzicom i siostrze niespodziankę i bez powiadamiania ich, wrócić do domu. Niestety na miejscu, okazuje się, że ani siostry ani rodziców w domu nie ma i co teraz?? Zapowiadało się naprawdę ciekawie, rozsiadłam się wygodniej i pomyślałam "niech się dzieje", jednak dalej to już były "opowieści z mchu i paproci". Autorka totalnie poleciała swoim własnym schematem. A więc podobnie jak w "Nie zabiłam", mamy dziewczynę która, którą....
Nafaszerowano lekami, albo i nie, bo badania żadnego innego leku prócz wykrytych w jej krwi nie wykazały. Dalej dziewczyna coś tam zrobiła, albo i nie, nie wiadomo, bo i ona sama tego nie jest pewna, to dlaczego Ty czytelniku masz być. Dziewczyna w końcu odnajduje się, wraca do domu i poznaje sąsiada, którego nigdy wcześniej nie widziała, ale zna jego uśmiech... no serio?? W mojej ocenie autorka prze psychologizowała i to ostro. Przy czym, książka wydaje się urwana i niedokończona.
Jeszcze takie dwa moje spostrzeżenia, które mi zazgrzytały jak piasek w zębach. Naukowczyni... na szczęście użyte tylko raz. Oraz to, że (znowu schemat) autorka widać bardzo kocha swój zawód medycynę, nanotechnologię i postęp w tych dziedzinach. Coraz nachalniej (w posłowiu) przekonuje czytelnika jak ważne, potrzebne i pożyteczne są badania medyczne i że ich celem jest niesienie ludzkości pomocy.
Zawsze kiedy czytam takie peany, zastanawiam się, KOMU potrzebne są te wszystkie badania i odkrycia medyczne?? Czy tym rodzicom, których dzieci umierają na różne "nieuleczalne" w Polsce choroby. Rodzicom, których masa rozsadza wręcz internet, który pęka w szwach od różnych skarbonek, zbiórek, próśb, błagań i zrzutek, o kasę na leczenie ich dziecka gdzieś w odległych krajach poza naszą cudowną ojczyzną. Leczenia i leków, które kosztują tyle, że zwykłe obywatela na niego nie stać? Jakoś nigdy nie widziałam by na leczenie swego dziecka zbierały w necie osoby ze świecznika, czy Ci najbogatsi... Zbierają za to na coś zupełnie innego, ale to nie temat na tę opinię.
Tak więc, reasumując, pewnie coś jeszcze tej pani autorki przeczytam, w końcu lubiłam kiedyś bajki z mchu i paproci 😉
Tak, pokusiłam się o kolejną, drugą książkę autorki. Nie zachowałam tutaj jakiejś kolejności ich wydawania, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Pani Muniak mieszka w Londynie, ale akcje swoich powieści umieszcza w Polsce, zupełnie odwrotnie niż wielu innych polskich pisarzy. Przyznaję, że powieści tej autorki dobrze się czyta, operuje ona plastycznym łatwym językiem,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Było dużo sprzyjających zbiegów okoliczności, które pozwoliły mu osiągnąć sukces. Po pierwsze, był mężczyzną"
Kiedy skończyłam czytać tę książkę, spojrzałam na górę notatek zrobionych w trakcie czytania i.... zarządziłam rodzinną telekonferencję z moją jakże liczną rodziną. Moja babcia, która już niestety nie żyje od kilkunastu lat, doskonale się wpisuje w wiele postaci opisywanych w tej lekturze. Babcia nie żyje, ale wciąż żyje moja mama i jej siedmioro rodzeństwa, wszyscy urodzeni na podlubelskiej wsi.
Z rozmów i relacji samej mojej mamy oraz jej rodzeństwa, czyli moich wujków i ciotek i ich licznych dzieci bardzo wyraźnie klaruje mi się obraz właśnie takich babek i warunków, o jakich pisze autorka. Niestety, niczego nie zmyśla, wszystko, co opisuje, ma doskonale uwiarygodnione zapiskami, dokumentami i pamiętnikami, tudzież nagraniami autentycznych rozmów z tymi, których nie ma już wśród nas.
Dużo już o tej książce napisano, więc ja nie będę się jakoś rozwlekać ze swoim zdaniem. Powiem tylko tyle, że teraz bardziej rozumiem moją nie za "ciepłą" dla swych wnuków babcię, nie za ciepłą w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, jej "babciowość" wnukom okazywana była zupełnie inaczej. Rozumiem też moją mamę, która uważa, że dzieci się nie przeprasza... ale też domyślam się komu i dlaczego ta książka mogła się nie spodobać...
Jedyny mój mini zarzut jest taki, że rzeczywiście trochę za dużo w niej powtórzeń. Czasami jakiś jeden list, jednej i tej samej osoby, przytaczany był kilkakrotnie w zależności od tego, o czym traktował dany rozdział książki. To powodowało pewną monotonię i znużenie. Jednak moja ogólna ocena tej pozycji jest wysoka i wynosi aż osiem gwiazdek.
Było dużo sprzyjających zbiegów okoliczności, które pozwoliły mu osiągnąć sukces. Po pierwsze, był mężczyzną"
Kiedy skończyłam czytać tę książkę, spojrzałam na górę notatek zrobionych w trakcie czytania i.... zarządziłam rodzinną telekonferencję z moją jakże liczną rodziną. Moja babcia, która już niestety nie żyje od kilkunastu lat, doskonale się wpisuje w wiele postaci...
Być może dlatego, że wiosna przyszła w tym roku zbyt wcześnie, a ja zaczęłam czytać tę książkę kiedy zaczynały kwitnąć bzy, które właściwie powinny zacząć kwitnąć mniej więcej dopiero teraz, a one już właściwie przekwitają. Być może moje oczekiwania wobec tej książki były zbyt duże, dość, że jakoś wcale nie poczułam tego "Ducha zimowej nocy".
Mimo że starałam się ją czytać pomału, pomiędzy innymi pozycjami, wieczorem przy lampce, nie poczułam żadnej grozy. Może jakąś leciutką gęsią skórkę na rękach przy końcu książki, przy opowiadaniach pani o pseudonimie Mrs. Henry Wood. Bo przecież najgorszy strach to ten, przed nie wiadomo czym. Jak po świecie biegają jakieś zombie czy inne wampiry, to wiadomo czego się bać.
Jednak kiedy po prostu nie możesz zasnąć tylko w jednym konkretnym miejscu, a wszędzie indziej sypiasz bez problemu, to coś musi być na rzeczy... Ba, wszyscy inni też w tym rzeczonym miejscu nie mogą zasnąć... I już wiadomo, że trzeba się bać, aczkolwiek nie wiadomo czego... tak jest moim zdaniem najciekawiej.
Technicznie, nie ma czego się przyczepić. Książka wydana bardzo przyzwoicie na nie najgorszym papierze, twarde porządne okładki. Każde opowiadanie poprzedza tytuł wzięty w delikatnie ozdobną "klamrę". Stylistycznie też pozytywnie, nie znalazłam większych błędów czy literówek. Jednak jakoś nie do końca jestem usatysfakcjonowana z jej przeczytania. Więc ode mnie tym razem tylko ocena dobra...
Być może dlatego, że wiosna przyszła w tym roku zbyt wcześnie, a ja zaczęłam czytać tę książkę kiedy zaczynały kwitnąć bzy, które właściwie powinny zacząć kwitnąć mniej więcej dopiero teraz, a one już właściwie przekwitają. Być może moje oczekiwania wobec tej książki były zbyt duże, dość, że jakoś wcale nie poczułam tego "Ducha zimowej nocy".
Mimo że starałam się ją czytać...
Zaczynając czytanie tej książki, nie przypuszczałam, że aż tak mnie wciągnie. Ani przez chwilę się nie nudziłam. Moja ciekawość reakcji tych ludzi na to co się działo była wielka. Ich relacje między sobą, świetnie pokazane. Z chęcią bym zobaczyła film nakręcony na podstawie tej książki.
Ciekawa jestem czy aktorzy, którzy by w nim zagrali, odpowiadaliby mojej wyobraźni. Bo ja w swojej wyobraźni już obsadziłam role głównych bohaterów, Vincenta, Julesa, Sylvie i Sama, oraz Sary i Lucy. Lucy bardzo mi się skojarzyła z postacią Holly Gibney, główną bohaterką powieści Stephena Kinga.
Książka jest podzielona na rozdziały pisane w pierwszej osobie przez postać Sary Hall i rozdziały relacjonujące co działo się w windzie przez ten czas kiedy czwórka bohaterów miliarderów zmuszona była tam przebywać. Zakończenie może rzeczywiście jest ciut sztampowe, jednak czy urwane, jak pisze @almos, ja nie zauważyłam. Według mnie wszystko jest pokazane i wyjaśnione do końca. Tak jak lubię 😁
A jeśli chodzi o tę sztampę, w sumie nie bardzo miałabym w zastępstwie jakieś inne zakończenie. Bo któż by nie skorzystał z takich możliwości, jakie na końcu stanęły przed Sarą? A czy czuła się szczęśliwa z powodu swego bogactwa, w sumie nie wiadomo. Moim zdaniem raczej spełniona, w sensie, że pozbyła się poczucia winy wobec Lucy i jej zadość uczyniła... Kurcze no nie mogę napisać jaśniej 😁. W każdym razie mnie ta książka bardzo się podobała.
Zaczynając czytanie tej książki, nie przypuszczałam, że aż tak mnie wciągnie. Ani przez chwilę się nie nudziłam. Moja ciekawość reakcji tych ludzi na to co się działo była wielka. Ich relacje między sobą, świetnie pokazane. Z chęcią bym zobaczyła film nakręcony na podstawie tej książki.
Ciekawa jestem czy aktorzy, którzy by w nim zagrali, odpowiadaliby mojej wyobraźni. Bo...
Słowo się rzekło, że nie skreśli się autora Roberta Małeckiego po pierwszej przeczytanej niedawno książce "Zmora", więc pokusiło się o drugą pt. "Żałobnica". Jednak do tej drugiej, mam podobne "ale" jakie miałam i do "Zmory", głównie te bla, bla, bla, bla do totalnego znudzenia. Może niech autor spróbuje swoich sił w poezji, skoro nie może się obyć bez tych wszystkich poetyckich wtrętów.
Tutaj doszły jeszcze bla blania Anny, jej dziwne odłączania się od rzeczywistości i błądzenia gdzieś tam... w chmurach, po co na co?. Przyznaję, że słuchałam audiobooka i prawie w połowie zasnęłam... pierwszy raz mi się to zdarzyło, odkąd w ogóle słucham audiobooków. Żeby więc dokończyć książkę, czytając ze zrozumieniem, musiałam się "przesiąść" na e-booka.
Książkę dokończyłam czytać, ale z trudem, zero napięcia i jeszcze dodatkowo te "progi zwalniające" w postaci tych niemal poetyckich rozważań i wstawek przyrodniczych. Wątek przeszłościowy zdecydowanie ciekawszy niż współczesny, klin z dróżniczką, dla mnie zupełnie niepotrzebny, to coś, co @Betsy59 nazwała "typową zmyłką".
Postać Anny to osobowość zupełnie narcystyczna. Ile razy można czytać, że "Jestem naturalna, kiedy tylko zechcę"; "Jestem dobrą aktorką"; "Jestem śliczny i uroczy, popatrzcie w moje oczy". Normalnie narcyz jak nic, a może narcyzka? Bo o tych idiotycznych feminatywach nie chce mi się już nawet pisać. Zresztą doskonale zrobił to już @Johnson w swojej recenzji, tejże książki. A co najciekawsze, historia jest naprawdę ciekawa, jednak opowiedziana... bleee.
Słowo się rzekło, że nie skreśli się autora Roberta Małeckiego po pierwszej przeczytanej niedawno książce "Zmora", więc pokusiło się o drugą pt. "Żałobnica". Jednak do tej drugiej, mam podobne "ale" jakie miałam i do "Zmory", głównie te bla, bla, bla, bla do totalnego znudzenia. Może niech autor spróbuje swoich sił w poezji, skoro nie może się obyć bez tych wszystkich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Myślę, że ktoś zrobił tej książce niedźwiedzią przysługę, nadając jej właśnie taki tytuł, czym, jak widzę po opiniach, zwiódł niektórych czytelników, którzy oczekiwali, powiedzmy, "więcej krwi".
Tymczasem, jest to opowieść o najzwyczajniejszym szpitalu okręgowym w Los Angeles w Kalifornii, a sam autor, narrator opisuje w tej książce swój roczny staż na oddziale psychiatrycznym tegoż szpitala. Opis też jest bardzo na wyrost i na granicy prawdy, na temat tego co w tej książce można znaleźć. Niestety, coraz częściej obserwuję takie praktyki wydawnictw, co książce absolutnie nie pomaga, a wręcz szkodzi. Ale do brzegu.
W mojej ocenie to bardzo dobra książka, prosty język. Zrozumiałe terminy. Nawet nazwy leków i przypadków zaburzeń psychicznych wytłumaczone, że tak powiem "z polskiego na nasze" 😉. A przypadki naprawdę ciekawe. Znikający pacjent zwany Hudinim, kobieta, która słyszy Boga, mężczyzna w ciąży, czy sprzątacz, który w rzeczonym szpitalu sprząta od 30 lat, a nie ma go na żadnej liście płac i nigdy nie było, to tylko niektóre przypadki przyjmowane do Śmietnika. Nie to nie pomyłka, tak mieszkańcy miasta nazywają ten szpital... Ja polecam z czystym sumieniem.
Myślę, że ktoś zrobił tej książce niedźwiedzią przysługę, nadając jej właśnie taki tytuł, czym, jak widzę po opiniach, zwiódł niektórych czytelników, którzy oczekiwali, powiedzmy, "więcej krwi".
Tymczasem, jest to opowieść o najzwyczajniejszym szpitalu okręgowym w Los Angeles w Kalifornii, a sam autor, narrator opisuje w tej książce swój roczny staż na oddziale...
Riley, psycholog dziecięca, przyjeżdża do swojego rodzinnego domu, by zamknąć ostatni rozdział życia swego ojca, czyli uporządkować jego rzeczy, sprzedać dom itd. Starszy pan, zostawił sporo różnych papierów i kolekcji, które z pasją zbierał za życia. Niestety pan tata zostawił też sporo tajemnic i niewyjaśnionych spraw, na które co i rusz natyka się Riley, tajemnice zaczynają się sypać jak z rękawa i tutaj zaczyna się brazylijska telenowela...
Namieszane i naplątane, aż do udziwnienia na siłę. Tata nie jest tatą, siostra nie jest siostrą, ba, nawet matka nie jest matką. Oczywiście musi być też wątek homoseksualny, bez tej "poprawności politycznej" ani rusz. Postacie też zrobione na "dziwne", można przymknąć oko na brata głównej bohaterki, był na tak zwanej "misji pokojowej" więc jemu można wybaczyć, że zachowuje się jak kretyn. Ale sama pani psycholog? Miałam wrażenie, że za chwilę naburmuszy się i zacznie tupać nogami ze złości, jak mała rozzłoszczona dziewczynka.
Nie i nie, to zdecydowanie nie moja bajka.
Riley, psycholog dziecięca, przyjeżdża do swojego rodzinnego domu, by zamknąć ostatni rozdział życia swego ojca, czyli uporządkować jego rzeczy, sprzedać dom itd. Starszy pan, zostawił sporo różnych papierów i kolekcji, które z pasją zbierał za życia. Niestety pan tata zostawił też sporo tajemnic i niewyjaśnionych spraw, na które co i rusz natyka się Riley, tajemnice...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to