-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2019-04-16
2019-03-23
Pomyślałem że zacznę od wymienienia kilku zalet i powodów do kupienia tej książki. Ale może lepiej zacznę od wytknięcia błędów, gdyż pisanie o nich w ten sposób, aby nie wyglądało to na pełen płomiennej nienawiści pamflet, jest naprawdę trudne.
No to zaczynamy!
Ta książka jest jak smaczne lody z pinezkami...
W przypadku błędów, niedopowiedzeń i niedoskonałości, można obniżyć ocenę, ale jeśli ktoś propaguje niesamowitą bzdurę, to mamy do czynienia z błędem kardynalnym, który ściąga cała książkę do swojego poziomu.
Pan Deaton zdaje się stawiać siebie i innych ekonomistów w pozycji centralnych planistów, zebranych w jakiejś wysokiej na kilometry wieży z kości słoniowej, patrzących na ciągi liczb i zestawienia danych. Wszystkie statystyki jednak, są tak ogólnie sformułowane, że na ich podstawie można sformułować nieskończoną ilość sprzecznych ze sobą teorii. Podczas gdy aby wiedzieć, jak, co działa w gospodarce, należałoby się przyjrzeć o wiele dokładniej, na tyle dokładnie, że pomieszczenie całej wiedzy, na temat funkcjonowania warzywniaka przerastałoby nawet najwybitniejszy umysł ludzki. Ponadto, w wieży z kości słoniowej, wierzy się że wszystkie problemy musi rozwiązać jakiś człowiek, możliwość pozostawienia rzeczy samym sobie nie jest nawet brana pod uwagę, interwencja jest oczywistością, jedynie jej sposoby są dyskusyjne.
W trakcie czytania natknąłem się na masę podstawowych błędów. Mam szczerą nadzieję że autor popełnia je nieświadomie, gdyż jeśli robi to świadomie, to wygląda na to, że chce się tylko przypodobać ludowi, którym często kieruje przesąd a nie prawdziwa nauka, co jest szczególnie powszechne w ekonomii. Pewni ludzie uważają że nierówności są z natury niesprawiedliwe, lecz są to nie tylko pewni ludzie, gdyż wszyscy mamy naturalną skłonność do odczuwania nienawiści i frustracji, kiedy komuś innemu powodzi się lepiej niż nam(co zresztą dotyczy nie tylko ludzi. Warto zapoznać się z eksperymentami na kapucynkach, gdzie jednej dawano kawałek ogórka w zamian za to że podała kamień, jednak kiedy zobaczyła że druga małpa dostaje za tą samą pracę winogrono, podczas gdy ona za drugim razem znowu dostała ogórka, wpadła w szał. Podobne eksperymenty i podobne wyniki miały miejsce w przypadku innych małp, ptaków, a nawet psów). Tak więc mamy do czynienia nie tyle z książką traktującą o ekonomi, lecz tak naprawdę, stoi przed nami ideologia w przebraniu ekonomii. Odwołuje się ona w wielu miejscach do emocji, a nie rozumu.
Ktoś jednak może powiedzieć że to książka również dla laików, odpowiem: „w takim razie jeszcze gorzej!”. Już na pierwszych stronach pada stwierdzenie że ekonomiści twierdzą że człowiekowi tym lepiej, im ma więcej pieniędzy, co jest błędem. Oczywiście pewni ekonomiści może rzeczywiście tak uważają, ale z pewnością nie wszyscy. Jeśli to książka dla laika, to może on błędne założyć, że wśród ekonomistów panuje względna zgoda, tak jak zdecydowana większość fizyków (jeśli nie wszyscy) uznaje prawa termodynamiki i inne. Podczas gdy w ekonomii nie ma nawet zgody co do istnienia powszechnych praw.
Ekonomia jest nauką społeczną, a nie ścisłą. Ekonomista jest naukowcem, podobnie jaki fizyk, ale zupełnie innego rodzaju. Różnica między nimi przypomina różnicę między człowiekiem uprawiającym wegetatywne rośliny, a człowiekiem hodującym hiperaktywne zwierzęta, lub nawet zarządzającego ludźmi. Niestety wielu(jeśli nie większość) ekonomistów nie może się z tym pogodzić, matematyczne metody próbuje się wcisnąć gdzie się tylko da, byleby zbliżyć się do fizyki, jednak o ile fizyka słusznie redukuje asteroidy do roli przedmiotów (bo nim są), to ekonomia chcąc się na niej wzorować, musi zmierzać ku temu samemu, co nieuchronnie prowadzi do zmiany człowieka w liczbę.
Ekonomia próbując zredukować człowieka, zderza się z filozofią, a na skutek tego powstają hybrydy ekonomistów i filozofów, które przejmują wszystkie wady i tracą wszystkie zalety obu. Kiedy przyszedłem na mój uniwersytet studiować ekonomię nie spodziewałem się, że nawet dziekan mojego wydziału, okaże się właśnie taką hybrydą. To właśnie co nieco o nim czytając, postanowiłem sięgnąć po tę książkę.
Pan Deaton jest bez cienia wątpliwości interwencjonistą. Wielokrotnie kładzie nacisk na to, że państwo musi zajmować się pewnymi rzeczami, które w wielu krajach robią osoby prywatne. Nie pozostawia on złudzeń kiedy pisze: "Niestety, rządy nie zawsze działają na rzecz poprawy zdrowia i dobrobytu swoich obywateli".
Ponadto „Wielka Ucieczka” nastawia negatywnie do bogatych. Zamiast stwierdzenia że bogaci mogą zapewnić sobie lepszą opiekę medyczną, czytamy że są oni lepiej chronieni. Mały szczegół, ale jednak znaczący, bo skoro są chronieni, to przez kogo? Przez rząd? Który nakłada na nich progresywne podatki, podczas gdy oni nie korzystają z jego usług, bo wiedzą że osoby prywatne zapewniają lepszą jakość.
Przejdźmy jednak do największych bzdur jakie słyszałem od lat:
Pan profesor opisując prymitywne plemiona, z czasów przed wynalezieniem koła i pisma.
„W ramach grupy zasoby dzielone były po równo – nie było przywódców, królów, wodzów czy kapłanów, którzy otrzymywaliby więcej niż inni albo którzy mówiliby innym, co mają robić. Według jednego ze źródeł każdy, kto próbował postawić się na innymi, był wyśmiewany albo – jeśli nie rezygnował z takich zachowań – zabijany [Erdal, Whiten, 1996, s. 139-150.]”.
Toż to zupełny nonsens. Hierarchie są starsze od ludzkości, z całą pewnością istnieli przywódcy, a podział nie mógł być równy. Co prawda po upolowaniu mamuta każdy członek plemienia najadł się do syta, ale z całą pewnością istniała kolejność pożywiania się, jak u lwów czy wilków. To coś bardziej fałszywego niż „mit szlachetnego dzikusa” Rousseau.
Ponadto: „Jeśli opieka zdrowotna w Stanach Zjednoczonych kosztuje więcej niż w Europie, to dzieje się tak częściowo dlatego, że w Stanach Zjednoczonych jest ona bardziej luksusowa”. Śmiałem się przez łzy. Jaka można być tak ślepym aby nie zobaczyć setek regulacji, które krepują rynek usług medycznych w USA, jak można nie widzieć ludzi którzy wolą płacić kary za nie ubezpieczenie się, niż płacić składki?
Nieźle się uśmiałem również na koniec. Profesor boi się ze interes prywatny weźmie górę nad publicznym, a za przykład tej "katastrofy" podaje... Mieszkańców wysp wielkanocnych którzy skazali się na zagładę wycinając wszystkie drzewa na wyspie. Jak interes prywatny mógł wziąć górę, skoro tam nie istniał? Wśród prymitywnych ludów własność osobista jest bardzo ograniczona, a ziemia może należeć tylko do wodza, lub mówiąc ściślej – plemienia. Gdyby na tych wyspach działał system rynkowy, niechybnie doprowadziłby do wzrostu cen na rzadki towar (drzewa), przez co ich posiadacze woleli by je oszczędzić niż sprzedać, gdyż mała sadzonka mogłaby wtedy dać potencjalnie ogromny zysk.
Za najgorsze przewinienie pana profesora uważam jednak przedstawienie hipotetycznej sytuacji, w której dwójka dzieci otrzymuje kieszonkowe, którego wysokość zależy od tego czy sprzątają swoje pokoje. Jedno z dzieci jest bardziej pracowite więc dostaje więcej, jest też bardziej oszczędne, więc jego majątek rośnie szybciej. Dziecko bardziej pracowite zarabia więcej. Nic niezwykłego. Ale potem Deaton pisze: „Równość szans nie gwarantuje osiągnięcia pełnej sprawiedliwości”. Że co proszę? Więc ten kto ma mniej zawsze jest niewinny. Więc to jest uzasadnienie finansowania biednych z kieszeni bogatych?
Przejdźmy jednak do zalet.
Książka zawiera wiele informacji historycznych, oraz przedstawia kilka bardzo ciekawych pojęć które warto znać. Wariolacja, eksperymenty Edwarda Jennera, doktor John Snow, Teoria Morowego Powietrza (czyli błędna teoria, która działa), Lump Fallacy.
Dowody na polepszenie sytuacji przeciętnego mieszkańca globu, są tak przytłaczające, że również i Deaton podaje dane według których liczba ludzi żyjąca za mniej niż dolara dziennie, spadła w latach 1981-2008, z 40% do 14%.
Cieszę się również z wiedzy o tym, że ludzie badający poczucie szczęścia w różnych krajach na świecie, doszli do wniosku że najmniej szczęśliwi czują się nie najbiedniejsi, ale mieszkańcy byłego ZSRR i jego krajów satelickich.
Miło też czytać że profesor jest gotów przyznać, że dyskryminacja może mieć pozytywne skutki: podaje on przykład tego że mniej kobiet umierało w USA na choroby powiązane z paleniem, ponieważ po lat osiemdziesiątych palenie przez kobiety, nie było społecznie akceptowalne.
Bardzo ciekawa jest przytoczona tutaj niekompetencja władz imigracyjnych na Ellis Island, gdzie lekarze sprawdzali czy aby imigranci nie są zarażeni jaglicą, używając do tego haczyków które nie były sterylizowane po każdorazowym użyciu, więc władze rozprzestrzeniały chorobę, zamiast ją zwalczać. Co prowadzi do wniosku że rząd nie zawsze taki dobry.
Również bardzo zaciekawiło mnie nie tyle badanie koleżanek profesora na zależnością między wzrostem a dochodami, ale reakcja odbiorców na wyniki. Nie spodziewałem się że obok lobby LGBT(i co tam jeszcze), istnieje lobby ludzi niskich.
Deaton pisze jednak, że agresywne i lekkomyślne udzielanie kredytów przyczyniło się do kryzysu finansowego 2 roku 2008. Co za miła niespodzianka. Miło widzieć że nawet interwencjonista to widzi, a nie bezmyślne obwinia rynek.
Jakoś trudno mi jednak uwierzyć, w to że 13% wszystkich w wieku uprawniającym do głosowania czarnoskórych mieszkańców USA, jest tego prawa pozbawiona tymczasowo lub na stałe, ze względu na to że zajmowali się oni działalnością przestępczą. Ale cóż. Ktoś taki jak Deaton nie ma powodu żeby kłamać, choć i tak zachowam powściągliwość wobec tych danych.
Profesor jednak odcina się od ludzi uważających mieszkańców Afryki za niewolników popędu seksualnego. Podaje on dane że większość dzieci w Afryce jest „chcianych”.
Na koniec, profesor jest sceptyczny wobec wpompowywania pieniędzy do rządów krajów biednych, wskazując że czasem ta „pomoc przynosi skutki odwrotne do zamierzonych.Jest to jedyne miejsce w CAŁEJ KSIĄŻCE, gdzie Deaton dopuszcza możliwość zostawienia spraw samym sobie.
Recenzja powstała na skutek notatek spisywanych na bieżąco podczas czytania!
Wszystkim którzy dotrwali do końca składam gratulacje za wytrwałość.
Jeśli zaś o samą książkę chodzi. To wiele można z niej dobrego wyciągnąć, dzięki czemu nie żałuję zakupu. Zaś pan Deaton to jeden z najsympatyczniejszych interwencjonistów z jakich twórczością się zetknąłem.
Pomyślałem że zacznę od wymienienia kilku zalet i powodów do kupienia tej książki. Ale może lepiej zacznę od wytknięcia błędów, gdyż pisanie o nich w ten sposób, aby nie wyglądało to na pełen płomiennej nienawiści pamflet, jest naprawdę trudne.
No to zaczynamy!
Ta książka jest jak smaczne lody z pinezkami...
W przypadku błędów, niedopowiedzeń i niedoskonałości, można...
2019-01-18
Książka nie jest tym czego się spodziewałem. Argumentów przeciw demokracji jest raczej niewiele i wątpię aby przekonały jakiegokolwiek demokratę. Bardziej niż z zakresu filozofii politycznej, określił bym ją jako książkę historyczną. Mnogość faktów przytaczanych przez autora, oraz sposób ich przekazania są godne podziwu. Osobowość taka jak Erik von Kuehnelt-Leddihn, odciska bardzo silne piętno na swojej twórczości, tak silne, że każda jej książka sprawia wrażenie autobiografii. Jednak to dobrze, gdyż jeśli ktoś wypowiada się o wojnie w Wietnamie, i wspomina że nie tylko oglądał wiadomości, ale sam również był na tej wojnie (aż pięć razy!), to trudno takiej osobie odmówić autorytetu.
Do pozostałych zasług autora zaliczyć należy kilka przydatnych informacji na temat Rewolucji Francuskiej i jej okrucieństw na miarę Pol Pota, Winstona Churchilla, Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Świetny styl i niebywała erudycja, gwarantują, że choć książka jest pełna dygresji, to nadal jest warta przeczytania.
Jednak jeśli chodzi o krytykę demokracji, to lepszym wyborem będzie książka Hansa Hermanna Hoppeego: „Demokracja: Bóg który zawiódł”.
Książka nie jest tym czego się spodziewałem. Argumentów przeciw demokracji jest raczej niewiele i wątpię aby przekonały jakiegokolwiek demokratę. Bardziej niż z zakresu filozofii politycznej, określił bym ją jako książkę historyczną. Mnogość faktów przytaczanych przez autora, oraz sposób ich przekazania są godne podziwu. Osobowość taka jak Erik von Kuehnelt-Leddihn, odciska...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-12
KOMENTARZ MA 140 STRON, A SAMA OBRONA SOKRATESA 70!!! (Z CZEGO POŁOWA TO GRECKIE TŁUMACZENIE)
No cóż, tak zwana złota reguła mówi: "czyńcie innym, tak jak chcecie, aby wam czyniono", więc czynię. Nie żebym uważał komentarz za bezużyteczny i całkowicie zbędny. Fakt, był przydatny, ale nie na tyle dobrze sformułowany, żeby czytanie go było przyjemne. Ponadto autor kilka razy popełnia oczywiste błędy, że aż ręce opadają, gdybym nie myślał podczas czytania, uznałbym, że Sokrates wcale taki mądry nie był. Doskonałe streszczenie komentarza, stanowi opis Obrony na Wikipedii, który dodatkowo nie stawia ukrytego założenia że obecni filozofowie przerastają greka tak jak koparka łopatę. Może i technologia wtedy była dla nas zacofana, ale umysł jest uniwersalny i boli mnie, że nasza epoka jest najbardziej snobistyczną w historii. Bo jeśli nazwę kogoś "antycznym", "renesansowym", lub najgorzej, "średniowiecznym", to zostanie to niechybnie uznane za obelgę.
Cieszę się że kupno egzemplarza z greckim tłumaczeniem Obrony nie kosztowało mnie ani grosza więcej, niż gdybym kupił bez niego. Ale komentarz, z pewnością miał swój udział w cenie. I gdyby wydawnictwo było łaskawe poinformować, to może nawet bym się nie obraził.
Co do samego Sokratesa, to rzeczywiście łepski gość i do tego zabawny. Niejedną rzecz mądrą powiedział, klasyk, mądrość itp. warto przeczytać etc. A najbardziej podobało mi się jego stwierdzenie "Nie jest więc trudne, mężowie, uniknięcie śmierci. Dużo trudniej uniknąć nikczemności".
I tym optymistycznym akcentem kończąc, przejdźmy do ocen.
Komentarz 6/10
Obrona 8/10
KOMENTARZ MA 140 STRON, A SAMA OBRONA SOKRATESA 70!!! (Z CZEGO POŁOWA TO GRECKIE TŁUMACZENIE)
No cóż, tak zwana złota reguła mówi: "czyńcie innym, tak jak chcecie, aby wam czyniono", więc czynię. Nie żebym uważał komentarz za bezużyteczny i całkowicie zbędny. Fakt, był przydatny, ale nie na tyle dobrze sformułowany, żeby czytanie go było przyjemne. Ponadto autor kilka razy...
2018-11-20
Bardzo ciekawa treść, podana w bardzo przystępnej formie. Ponadto dobrze udokumentowana. Z kilkoma ciekawostkami o kilku ciekawych osobach jak Ronald Reagan, oraz kilku ciekawych zdarzeniach jak przyczyna wybuchu pierwszej wojny światowej.
Dałbym nawet osiem gwiazdek gdyby nie ciągłe wylewanie pomyj na Johna D. Rockefellera, który wcale taki zły nie był (polecam filmik na kanale Prostej Ekonomii na YouTube: Standard Oil - ten straszny monopol!), oraz niemal całkowite pomijanie milionów ludzi którzy zyskali na ekspansji Standard Oil.
Razi też to, że nie ma nawet najmniejszej bezpośredniej sugestii że państwo jako instytucja, może być nieodpowiednim podmiotem do brania się za te sprawy. Lecz autor pomimo małej spostrzegawczości, pozostaje obiektywny i to się ceni.
Myślę jednak że autor pomylił się przy tytule. Ropa naftowa nie jest krwią cywilizacji, lecz jej narkotykiem. Kiedy się skończy, nie czeka nas apokalipsa, lecz detoks. Martwi mnie jednak to że niektórym zdaje się że to w ropie, czy jakimkolwiek innym surowcu drzemie zło. Zło jest w ludziach, a historia ropy jest krwawa wyłącznie dlatego, że nie toczyła się głównie na arenie rynkowej rywalizacji, lecz geopolitycznej machinacji, będąc głównie w rękach rządów, a nie prywatnych przedsiębiorców. Całe szczęście, że obecnie się to powoli zmienia.
Mimo kilku wad, ta książka będzie jednym z przyjemniejszych wspomnień ze studiów. Polecam.
Bardzo ciekawa treść, podana w bardzo przystępnej formie. Ponadto dobrze udokumentowana. Z kilkoma ciekawostkami o kilku ciekawych osobach jak Ronald Reagan, oraz kilku ciekawych zdarzeniach jak przyczyna wybuchu pierwszej wojny światowej.
Dałbym nawet osiem gwiazdek gdyby nie ciągłe wylewanie pomyj na Johna D. Rockefellera, który wcale taki zły nie był (polecam filmik na...
2018-10-17
Bardzo prosty i przystępny opis funkcjonowania tłumów ludzkich, co to jest tłum, jakie są rodzaje, jego przywódcy i cała reszta. Wszystkie wnioski są tak przedstawione że zdają się oczywiste, choć wcale nie są. Ponadto ciekawa interpretacja wydarzeń historycznych, która zapewne ma swoją przyczynę w tym, że autor jest dość obiektywny. Fakt, socjalizmem pogardza, ale nie szczędzi krytyki innym z szeregu. Le Bon opisuje zjawiska, często wykazuje antypatię względem przedmiotu badań, lecz sprawnie unika wydawania sądów normatywnych.
Ogólnie książka pozostawia dobre wrażenia, jest lekka i przyjemna (być może dlatego, że nie można jej za bardzo czytać jako tłum). Obiło mi się o uszy że właśnie wiedzą z tej książki posłużył się Lenin aby wywołać rewolucję bolszewicką(dlatego się nią w ogóle zainteresowałem). Po lekturze, uważam jestem w stanie dać wiarę tej informacji. Polecam.
Bardzo prosty i przystępny opis funkcjonowania tłumów ludzkich, co to jest tłum, jakie są rodzaje, jego przywódcy i cała reszta. Wszystkie wnioski są tak przedstawione że zdają się oczywiste, choć wcale nie są. Ponadto ciekawa interpretacja wydarzeń historycznych, która zapewne ma swoją przyczynę w tym, że autor jest dość obiektywny. Fakt, socjalizmem pogardza, ale nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-15
Nie zaprzeczę że całość brzmi jak broszura propagandowa, jak sugerują niektóre opinie. Obawiam się jednak że niektórzy czytelnicy, za mało myśleli nad tym, czym jest propaganda. Niestety, powszechną dziś praktyką wrzucanie osób i rzeczy, do - tak zwanego - jednego worka.
Po rozpruciu naszego "worka", możemy dojść do wniosku ze książka Thomasa E. Woodsa Jr. jest propagandą. Ale jeśli już przeszywamy do niej tę łatkę, należny poczynić pewne rozróżnienie. Stawianie tej pozycji w jednym rzędzie z kłamliwymi paszkwilami Trzeciej Rzeszy lub ZSRR, jest wręcz karygodne.
Propagandę należy potępiać przede wszystkim dlatego ze jest fałszywa, a nie dlatego że coś propaguje bez dodatku krytyki. Książka pana Woodsa nie jest polemiką z przeciwnikami Kościoła, lecz jedynie pouczeniem katolików co do dokonań Kościoła. Po przeczytaniu należy zadać pytanie, "jak brzmiałoby pytanie, na które ta książka jest odpowiedzią?".
W omawianym przypadku, jeśli dojdziemy do wniosku, że pytanie brzmiało "co zrobił Kościół Katolicki dla cywilizacji zachodniej?", zrozumiemy że nie można autorowi zarzucić nierzetelności. Gdyby pytanie brzmiało "jak kształtowała się cywilizacja zachodnia, oraz jaką rolę odegrał w tym procesie Kościół Katolicki?", powinniśmy oczekiwać szerszego spojrzenia. Jednak przy krytyce literatury, należy brać zazwyczaj stronę autora. Jeśli zaś chodzi o jego intencje, podejrzewam że gdyby chciał opracować odpowiedź na drugie pytanie, musiałby napisać opasłą encyklopedię, a nie lekkostrawną dla umysłu książkę, która z łatwością mieści się w plecaku. Ponadto gdyby potraktował temat dogłębnie, nie przyciągnąłby oczekiwanej ilości czytelników, a przecież książkę kierował do zwykłego Kowalskiego, dla którego temat jest już dość zawiły, a nie zapalonego bibliofila czy krytyka.
Co do samej treści: zachowanie dziedzictwa antyku, zorganizowanie i formalizacja nauki, utworzenie uniwersytetów, prawo międzynarodowe, sformułowanie teorii oczekiwań na trzysta lub nawet pięćset lat przed ekonomistami nowożytnymi, postęp w rolnictwie, te i kilka innych rzeczy można tu znaleźć. Ale Josip Bošković i jego wkład w rozwój fizyki atomowej został niemal całkowicie pominięty. Ale naprawdę wielkim nieobecnym jest Georges Lemaître, który jest twórcą teorii Pierwotnego Atomu (Znanej nam jako Wielki Wybuch). Jego teoria została początkowo odrzucona przez Einsteina, ale dwa lata potem na skutek obserwacji Hubble'a spowodowała zmianę jego zdania. Pominięcie Lemaîtrea to wręcz nieporozumienie, którego nie jestem w stanie pojąć.
Ostatecznie jednak autor zasłużył na pochwałę, za dobrze udokumentowaną a pracę, podana w formie przystępnej dla laika. Nie jest to jednak książka dla ludzi z uprzedzeniami, gdyż jak już pisałem, jest wolna od jakiejkolwiek polemiki.
Nie zaprzeczę że całość brzmi jak broszura propagandowa, jak sugerują niektóre opinie. Obawiam się jednak że niektórzy czytelnicy, za mało myśleli nad tym, czym jest propaganda. Niestety, powszechną dziś praktyką wrzucanie osób i rzeczy, do - tak zwanego - jednego worka.
Po rozpruciu naszego "worka", możemy dojść do wniosku ze książka Thomasa E. Woodsa Jr. jest propagandą....
2018-08-02
2018-07-25
W zdecydowaniej większości jest to raczej obrona wiarygodności Biblii, choć znajdą się dodatki od Lewisa czy kilka innych dygresji filozoficznych na końcu. Tak czy inaczej jest to ogromna dawka wiedzy, bardzo rzetelnej, i posiadającej siłę przekonywania. Zostaje tu obalonych wiele kłamstw, a wiele spraw zostaje rozjaśnianych.
Problem w tym że jest to wiedza dość słabo przyswajalna, trudno powiedzieć co jest temu winne, inny niż w większości książek układ tekstu, podział tematyczny, styl pisarski, ogromna mnogość informacji których nawet nie próbujemy zapamiętać (jak na przykład dziwaczne imiona). Nawet mając dużo wolnego czasu, oraz nie mając wielu zmartwień, strasznie się męczyłem przy czytaniu. Pomimo że czytałem obszerniejsze dzieła, to żadne nie pochłonęło aż tyle mojego czasu.
Podejrzewam że dla kogoś kto ma zamiar się solidnie przygotować do debaty na wysokim poziomie, ta pozycja będzie wprost idealna. Lecz dla kogoś kto akurat nie ma problemów z historycznością Starego Testamentu, będzie to wątpliwa zdobycz intelektualna.
Z większości zawartych w książce informacji, prawdopodobnie będę miał mniejszy użytek niż z harpuna na rekiny. Ale i tak się ciesze że zaznajomiłem się z tą wiedzą.
Podejrzewam że wyciągnąłbym z siebie o wiele więcej zaangażowania, gdybym odczuwał naglącą potrzebę zdobycia arsenału argumentów służących mi do obrony tego w co wierzę. Ale że sięgnąłem po tę książkę prewencyjnie, z obawy że mogę jej wkrótce potrzebować (lecz nie mając żadnych sprecyzowanych oczekiwań), bardzo szybko się zmęczyłem. Jednakże nie mam zamiaru zostawiać jej na półce aby zbierała kurz, gdyż na pewno jeszcze do niej kiedyś wrócę.
W ogólnym rozrachunku mamy do czynienia z niezwykle bogatym złożem wiedzy, ogromnym, tak ogromnym że zarówno zachwyca, jak i przytłacza. Jednak dla tych którzy pilnie poszukują rozumowego odparcia ataków na Biblię, Chrystusa, Kościół, Cuda i wiele, wiele innych, lektura z całą pewnością będzie nadzwyczaj wciągająca i owocna.
W zdecydowaniej większości jest to raczej obrona wiarygodności Biblii, choć znajdą się dodatki od Lewisa czy kilka innych dygresji filozoficznych na końcu. Tak czy inaczej jest to ogromna dawka wiedzy, bardzo rzetelnej, i posiadającej siłę przekonywania. Zostaje tu obalonych wiele kłamstw, a wiele spraw zostaje rozjaśnianych.
Problem w tym że jest to wiedza dość słabo...
2018-04-21
2018-04-12
2018-03-23
2018-03-20
Lekko, szybko i przyjemnie. Czytając da się rozpoznać obszerną wiedzę autora,czego świadectwem są liczne wtrącenia z poza dziedziny (na przykład wspomnienie góry Tajget) lub też pewne rzadko spotykane pojęcia jak acedia czy anamneza. Wszystko to doprawione inteligentnym humorem, lecz nie prześmiewczym. Autor co nieco ośmiesza wrogą ideologie, ale samych ateistów nigdy nie miesza z błotem, a argumenty ad personam są obce jego wywodowi.
Ogólnie rzecz biorąc, wcale nie zła książeczka, poruszająca mnóstwo tematów, choć raczej nie wyczerpująca żadnego (i dobrze, bo wtedy byłby to drugi "Przewodnik Apologetyczny"). Niska ocena czytelników jest zapewne skutkiem tytułu który przyciągnął ateistów skuteczniej niż katolików, a to przecież do nich właśnie jest skierowana.
Podejrzewam że ateista myśli sobie: "A, więc tutaj są argumenty mające mnie przekonać i nawrócić, dobra, zobaczmy co też ci katole przygotowali", po czym czyta i odkłada nieporuszony, jeszcze bardziej utwierdzony w swoich poglądach.
"Katolicki Pomocnik Towarzyski" jednak ma inny cel, a przynajmniej w moim mniemaniu jest nim nie to aby przekonać ateistę o racji Kościoła, lecz raczej zapewnić katolikowi arsenał argumentów który pozwoli mu zachować opinie oczytanego i świadomego człowieka, kiedy znajdzie się w towarzystwie niezbyt religijnych dusz.
Tu nie chodzi o to aby ateista się nawrócił, ale o to aby katolik nauczył się bronić.
Na koniec dodam jeszcze że jest to bardzo dobry pomysł na dostarczenie wiedzy apologetycznej młodemu człowiekowi, wprost idealny prezent na bierzmowanie.
Lekko, szybko i przyjemnie. Czytając da się rozpoznać obszerną wiedzę autora,czego świadectwem są liczne wtrącenia z poza dziedziny (na przykład wspomnienie góry Tajget) lub też pewne rzadko spotykane pojęcia jak acedia czy anamneza. Wszystko to doprawione inteligentnym humorem, lecz nie prześmiewczym. Autor co nieco ośmiesza wrogą ideologie, ale samych ateistów nigdy nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-04
Dobre powtórzenie autobiografii autora "Zaskoczony Radością", plus wiele dodatków, oraz, co najważniejsze, uzupełnienie historii Lewisa o końcowy rozdział jego życia. Prawdziwa gratka dla miłośników Lewisa.
Ale wątpię czy warto sięgać po tą książkę, bez uprzedniego przeczytania "Zaskoczonego Radością". Jeśli jednak komuś się spodobała autobiografia, biografia niekoniecznie przypadnie do gustu. "Pielgrzym Radości" jest w głównej mierze środkiem do poznania autora a nie jego pracy, dlatego jest to kiepski pomysł na początek "znajomości".
Dobre powtórzenie autobiografii autora "Zaskoczony Radością", plus wiele dodatków, oraz, co najważniejsze, uzupełnienie historii Lewisa o końcowy rozdział jego życia. Prawdziwa gratka dla miłośników Lewisa.
Ale wątpię czy warto sięgać po tą książkę, bez uprzedniego przeczytania "Zaskoczonego Radością". Jeśli jednak komuś się spodobała autobiografia, biografia niekoniecznie...
2017-12-17
2017-09-24
Prosto, zwięźle i na temat. Szkoda tylko że część musiałem przeczytać dwa razy, gdyż opisy pewnych "architektów" nie zbyt utrwaliły się w mojej głowie, a jeśli już to się poplątały. Część z przedstawianych tu osób jest powszechnie znana (Nietzsche, Schopenhauer czy Marks), lecz część nie, zwłaszcza w Polsce, dlatego podczas czytania zalecam mieć obok siebie zdjęcie danej osoby. Dzięki temu czytelnik oszczędzi sobie powtórki.
A co do reszty? Wystarczy napisać: "opis nie kłamie".
Prosto, zwięźle i na temat. Szkoda tylko że część musiałem przeczytać dwa razy, gdyż opisy pewnych "architektów" nie zbyt utrwaliły się w mojej głowie, a jeśli już to się poplątały. Część z przedstawianych tu osób jest powszechnie znana (Nietzsche, Schopenhauer czy Marks), lecz część nie, zwłaszcza w Polsce, dlatego podczas czytania zalecam mieć obok siebie zdjęcie danej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-15
Osobowość Lewisa objawiła się mi już wcześniej, czytając jego pozostałe książki (nie mam na myśli powieści, takich jak "Opowieści z Narnii", z których właściwie nie przeczytałem żadnej).
Moja przygoda z autorem zaczęła się w księgarni diecezjalnej, tam kupiłem jego najsławniejszą książkę "Listy Starego Diabła do Młodego". To kim jest Lewis rozpoznałem już po trzech stronach, wiedzę o nim zdobywam nadal. W jego osobie znajduję wszystko to co podziwiam i szanuję. Nie mam wątpliwości że to Opatrzność wskazała mi Lewisa kiedy wreszcie przestałem być ignorantem i zadałem sobie pytanie: "Jeżeli ludzie twierdzą że po śmierci coś jest, to czy człowiek nie powinien poświęcić życia, które nie ma sensu jeśli odpowiedź jest przecząca, na poszukiwanie odpowiedzi?".
Ludzie poznają Boga przez wolę, która jest zawsze obecna, ale poznanie zapewnia również serce i rozum. Jeśli ktoś jest członkiem jakiejś niewielkiej grupy, wspólnie spędzającej czas i przynajmniej od czasu do czasu skupującej się wyłącznie na Bogu to jego wiara pozostanie raczej nie zachwiana, pomimo ataków Świata, gdyż jego serce płonie zapałem. Jednak jeśli ktoś znajduje się w innej sytuacji, będzie się musiał zmierzyć ze Światem na innym polu bitwy. Choć nie można poznać Boga bez najmniejszych uczuć, lub bez najmniejszej wiedzy, należny zrobić niezbędne rozróżnienie na te dwie kategorie ludzi. Dla tych pierwszych Lewis oferuje powieści, dla drugich apologetykę, choć obydwie kategorie powinny znać obie, lecz w właściwym dla siebie stopniu.
Ignorancja i ślepota na rzeczy których poszukujemy, oraz traktowanie Boga, jak pisze sam Lewis "jak czarodzieja", były wadą nas obu w okresie dzieciństwa, choć pomimo licznych podobieństw, nie zawaham się stwierdzić że jego życie było zdecydowanie cięższe od mojego, a jedyne czego mu zazdroszczę to to że zaczął czytać książki już w okresie dzieciństwa.
Pomimo że autor wyraźnie wskazuje że nie chodzi o jego życie ogólnie, leczo o aspekt związany z jego nawróceniem, informacje jakie przekazuje są nadzwyczaj szczegółowe, wiem że sam nie zdobyłbym się na coś tak osobistego na miejscu Lewisa. O ile argumenty jakie sformułował na przestrzeni swojej działalności jako apologety, są przekonujące, odkrywcze i nadzwyczaj błyskotliwe, to żaden z nich nie trafił do mnie tak jak świadectwo jego życia.
Historia człowieka poszukującego, który z ignoranta, zamienia się w poszukiwacza prawdy. Dlaczego Lewis jest tak dobrym "argumentem" za chrześcijaństwem? No cóż, chyba najlepiej uzasadnić to jego własnymi słowami, on poleciłby zapewne "Człowieka Wiekuistego" Chestertona, ja polecam zaś jego książkę pt. "Koniec Człowieczeństwa". To z pewnością najlepsze lektury uzmysławiające jak tych dwoje wielkich konwertytów postrzegają Prawdę.
Polecam.
Osobowość Lewisa objawiła się mi już wcześniej, czytając jego pozostałe książki (nie mam na myśli powieści, takich jak "Opowieści z Narnii", z których właściwie nie przeczytałem żadnej).
Moja przygoda z autorem zaczęła się w księgarni diecezjalnej, tam kupiłem jego najsławniejszą książkę "Listy Starego Diabła do Młodego". To kim jest Lewis rozpoznałem już po trzech...
Pośród wielu książek jakie przeczytałem, ta w zdecydowanie największym stopniu utwierdziła mnie w wierze, oraz roznieciła pragnienie dalszego poznawania prawdy, w nadziei jej przekazywania i głoszenia.
Wspominając tą pozycję myślę, że idee są definiowane nie tylko przez heroizm ich wyznawców, ale również przez ohydę tych którzy z nimi walczą.
Mnogość różnorakich herezji, oraz ogrom ich zepsucia są wprost porażające. Jeśli część "pracowników" Kościoła Katolickiego kiedyś, lub teraz, nagrzeszyło, to i tak nie jestem sobie w stanie wyobrazić czegoś w równym stopniu okropnego, jak bohaterskie było przeciwstawianie się prądom myślowym i herezją wieków średnich. Teraz, znając ogrom dobrej roboty czcigodnych - bardziej lub mniej - inkwizytorów, wielce ubolewam nad tym jak w umysły dzisiejszego społeczeństwa wtłoczono fałsz czarnej legendy.
Świat powinien się wstydzić za swoją krótkowzroczność nie tylko ze względu na dawne czasy, które zniknęły z jego horyzontu, ale również winien pamiętać o tym że sam podąża za zasadami utworzonymi przez Kościół Katolicki, ot choćby w zakresie sądownictwa: przepustki, czytanie książek, areszt domowy zamiast więzienia, limit tortur, badania lekarskie przed wysłaniem na galerę, bardziej godziwe traktowanie kobiet, obowiązkowa obecność obrońcy, i wiele, wiele innych czynników które sprawiały że pospolici przestępcy udawali heretyków aby tylko trafić do więzienia inkwizycyjnego, zamiast świeckiego. Te postępy w dziedzinie prawa przypisywane ubóstwianej dziś demokracji, są w rzeczywistości tworem katolickim, który sobie bezczelnie przywłaszczono. Przykre jest obserwować jak tłum oszustów zagłusza prawdę, podsuwając masą fałsz, który żeruje na ludzkim lenistwie. Oto połączono wszystkie inkwizycje: rzymską, hiszpańską a nawet "inkwizycje" protestanckie, dodano trochę kłamstwa, a na koniec o wszystko obwiniono tą pierwszą.
Ręce aż opadają kiedy słyszy się o ludziach opisujących, jakoby to Kościół nakazywał trzymać dzieci w piecu na czas trzech "zdrowasiek". I to się dzieje teraz! Dwudziesty pierwszy wiek, a teologia ludowa (czy też pseudo-teologia) wprost kwitnie! Najgorsze jest to że ludzie nie szukają już prawdy, choć według KK to obowiązek aby zgłębiać jego naukę w miarę możliwości. C.S. Lewis w swoich "Listach starego diabła do młodego", w osobie demona Krętacza stwierdza że zwieńczeniem dzieła będzie sceptyczny czarownik, łączący ze sobą przywary obu skrajności, anty-teisty i satanisty. Myślałem że to daleka przyszłość, myliłem się. Nie znajdziemy tego na salonach czy uczelniach. Ale... Znalazłem osobę która jest w pełni przeświadczona o prawdziwości zasłyszanej przez siebie opowieści, o duchu kobiety która wymusiła po śmierci przeniesienie swojego ciała na inny cmentarz, a przy tm jednocześnie, osoba ta zapytana o to czy wierzy w nieśmiertelność swojej duszy... zaprzeczyła!
I tym niezbyt optymistycznym akcentem kończąc. Na koniec dodam że jeśli ktoś zapyta mnie kiedyś, z czego jestem najbardziej dumny jako katolik, odpowiem: "Inkwizycja!".
Pośród wielu książek jakie przeczytałem, ta w zdecydowanie największym stopniu utwierdziła mnie w wierze, oraz roznieciła pragnienie dalszego poznawania prawdy, w nadziei jej przekazywania i głoszenia.
Wspominając tą pozycję myślę, że idee są definiowane nie tylko przez heroizm ich wyznawców, ale również przez ohydę tych którzy z nimi walczą.
Mnogość różnorakich herezji,...
2017-07-28
Nie zaznaczyłem wielu trafnych, czy błyskotliwych fragmentów, jak to mam w zwyczaju, lecz nie z powodu ich braku, tylko dlatego że wymienione prze zemnie przymiotniki tyczą się raczej większości książki.
Treść jest nadzwyczaj ciekawa, informacje zaprezentowane w tym dziele wykazują na niezwykłą wszechstronność autora, zarówno mając na względzie oś czasu, jak i globus. Rozpatrywanie buddyzmu, hinduizmu i wszelkich innych rodzajom pogaństwa które przetrwały, jak i tych które wykorzeniło Chrześcijaństwo (Które nawiasem mówiąc, jest tu utożsamiane z konkretnie katolicyzmem, reszta w ocenie Chestertona to heretycy) daje wiele do myślenia. Jednym z najważniejszych wniosków jest to jak wyjątkowy na tle globu jest Kościół, z czego wynika, że przy porównywaniu go do czegokolwiek co uznaje się za jego konkurencję, trzeba zachować ostrożność aby nie popełnić nie byle jakiej gafy. Wszystko to podane w typowej dla autora formie, którą można lubić lub nie. W moim odczuciu, objętość mogłaby być mniejsza, lecz nie mam tego autorowi za złe, gdyż rozumiem, że książka została wydana w odpowiednim dla siebie czasie i miejscu.
Jeśli idzie o zdolność książki do nawracania, to wątpię aby była w tej materii pomocna. Aczkolwiek z pewnością umocni tego który jest już wierny. A co do pozostałych, to w ich przypadku, uciszy pychę tych którzy postrzegają Kościół jak coś co rzekomo "przejrzeli na wylot".
Nie zaznaczyłem wielu trafnych, czy błyskotliwych fragmentów, jak to mam w zwyczaju, lecz nie z powodu ich braku, tylko dlatego że wymienione prze zemnie przymiotniki tyczą się raczej większości książki.
Treść jest nadzwyczaj ciekawa, informacje zaprezentowane w tym dziele wykazują na niezwykłą wszechstronność autora, zarówno mając na względzie oś czasu, jak i globus....
Prosty, przejrzysty i bardzo przyjemny wykład podstaw ekonomii poparty licznymi przykładami. Napisany na podstawie dzieła jednego z najwybitniejszych umysłów jakie wydała Francja, czyli Fryderyka Bastiata. Hazlitt we wspaniałym stylu rozprawia się z pokaźną ilością interwencjonistycznych mitów. Jednak w innych opiniach powiedziano o książce wystarczająco wiele dobrego, ja mam zamiar zająć się obroną autora, przed opiniami negatywnymi.
Pewni ignoranci zarzucają Hazlittowi pogardę do ludzi inaczej myślących, oraz tych reprezentujących inne szkoły myśl ekonomicznej.
Co do pierwszego zarzutu, to pewnie ktoś zarzuci mi że nazwałem ludzi myślących inaczej ignorantami, przez co traktuję ich z pogardą. Otóż nie, prawdziwa pogarda wyraża się inaczej, co niestety wiem ze swojej uczelni. Zdecydowanie większa pogarda wyraża się w zdaniu: "tych ludzi nie można traktować poważnie" niż: "to zupełni idioci", ponieważ można słuchać idioty nie stając się samemu idiotą, można polemizować z jego argumentami. Jak natomiast postępować z człowiekiem niepoważnym? Otóż nie można z takim człowiekiem rozmawiać, samemu uważając się za poważnego.
Niech potencjalny krytyk pomyśli jak traktujemy ludzi myślących że Ziemia jest płaska? Albo tych co twierdzą że ma ona tylko pięć tysięcy lat? A jednak, nawet im, przedstawiamy dowody na błędy w ich rozumowaniach. Jeśli zaś chodzi o austriaków, po prostu mówi się z lekkim uśmiechem: "państwo musi mieć znaczący udział w gospodarce i nikt poważny tego obecnie [zwróćcie uwagę na tak zwany argument czasu] nie kwestionuje".
Niestety wielu z łuskami na oczach myli powagę i kulturę wypowiedzi, ze skostniałym sceptycyzmem, będącym pełnym dogmatów surowszych niż w wielu religiach.
Co do zarzutów, że zwolennicy szkoły austriackiej przypominają sektę religijną, to brakuje mi słów. Równie dobrze można by nazwać ateizm religią, czy też łysinę, fryzurą.
Natomiast prawie każdy ekonomista opowiadający się za państwową edukacją, będzie robił z uczelni świątynię, a państwo będzie w niej bożkiem.
Zaś wolność jest czym zupełnie innym od różnych sposobów regulacji. Jest tylko jedna, jedna jedyna, tak jak można być czystym tylko na jeden jedyny sposób, ale można być brudnym na nieskończenie wiele. Austriacy nie mówią: "wasze barwy są brudem, nasze są piękną farbą" jak poszczególne szczepy interwencjonistów między sobą, lecz mówią: "żadnych sztucznych barw".
Jeśli chodzi o drugi zarzut, to na końcu książki Hazlitt poleca Miltona Friedmana, który jest ze szkoły Chicagowskiej, a nie austriackiej.
Wyjątkowo rażą też wrzaski tych upominających się o odpowiedź na argumenty "ekonomi środowiska", "ekonomi behawioralnej" i tej która przyniosła najwięcej zła: "ekonomi instytucjonalnej". Te trzy szczepy wyrosły na skutek tego że interwencjoniści i socjaliści zrozumieli, że po takich jak Mises, Hayek, Hazlitt, Bastiat, Rothbard, są na przegranej pozycji. O ile grają fair. Więc zagrali nie fair. Aby "zdezaktualizować" wszystkie poprzednie prace niewygodnych dla siebie ekonomistów, stworzyli chimery (trzy już wymieniłem). Wykorzystali wszystkie pozostałe siły i udało im się. Zmienili język, wymyślili instytucje i wiele innych nowych określeń, na te same rzeczy. Dodatkowo, aby uniknąć zarzutu, że zmienili wszystko nie zmieniając niczego, postanowili zignorować autonomię nauk; zmieszali ekonomię z psychologią, politologią, socjologią i co tam jeszcze. To by się im nie udałoby przed przejęciem władzy nad uniwersytetami. W ten sposób "zresetowali zegar". To co dawni ekonomiści uznali by za wykroczenie poza kompetencje swojej nauki, oni uznali za oczywistość, oraz powód do uznania starszych ekonomistów za ograniczonych. Na wszystkie argumenty trzeba odpowiedzieć ponownie, i to w ich języku, bo inaczej jesteś "niepoważny".
Prawdą jest oczywiście, że również i te chimery coś odkryły, oraz że czasem mają rację, lecz biorą to głównie dzięki przedstawieniu tego samego inaczej. Ale wszystkie te szkoły urodziły się po to aby zniszczyć starą szkołę od środka, a każda z nich ma przynajmniej za jednego rodzica socjalistę. Stwarzają one dość dużo pozorów kontynuacji, aby sugerować więź, a jednak wystarczająco mało aby samemu nie pójść na dno kiedy osiągną swój cel.
No i jest jeszcze zwykła ludzka ignorancja i arogancja, bo jeśli autor nie odpowiedział na MOJE pytania, to cała książka jest nieaktualna. Prawda?
Ludzie, opamiętajcie się. Jeszcze nie jest za późno.
Prosty, przejrzysty i bardzo przyjemny wykład podstaw ekonomii poparty licznymi przykładami. Napisany na podstawie dzieła jednego z najwybitniejszych umysłów jakie wydała Francja, czyli Fryderyka Bastiata. Hazlitt we wspaniałym stylu rozprawia się z pokaźną ilością interwencjonistycznych mitów. Jednak w innych opiniach powiedziano o książce wystarczająco wiele dobrego, ja...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to