-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2019-11-27
2019-04-16
Prosty, przejrzysty i bardzo przyjemny wykład podstaw ekonomii poparty licznymi przykładami. Napisany na podstawie dzieła jednego z najwybitniejszych umysłów jakie wydała Francja, czyli Fryderyka Bastiata. Hazlitt we wspaniałym stylu rozprawia się z pokaźną ilością interwencjonistycznych mitów. Jednak w innych opiniach powiedziano o książce wystarczająco wiele dobrego, ja mam zamiar zająć się obroną autora, przed opiniami negatywnymi.
Pewni ignoranci zarzucają Hazlittowi pogardę do ludzi inaczej myślących, oraz tych reprezentujących inne szkoły myśl ekonomicznej.
Co do pierwszego zarzutu, to pewnie ktoś zarzuci mi że nazwałem ludzi myślących inaczej ignorantami, przez co traktuję ich z pogardą. Otóż nie, prawdziwa pogarda wyraża się inaczej, co niestety wiem ze swojej uczelni. Zdecydowanie większa pogarda wyraża się w zdaniu: "tych ludzi nie można traktować poważnie" niż: "to zupełni idioci", ponieważ można słuchać idioty nie stając się samemu idiotą, można polemizować z jego argumentami. Jak natomiast postępować z człowiekiem niepoważnym? Otóż nie można z takim człowiekiem rozmawiać, samemu uważając się za poważnego.
Niech potencjalny krytyk pomyśli jak traktujemy ludzi myślących że Ziemia jest płaska? Albo tych co twierdzą że ma ona tylko pięć tysięcy lat? A jednak, nawet im, przedstawiamy dowody na błędy w ich rozumowaniach. Jeśli zaś chodzi o austriaków, po prostu mówi się z lekkim uśmiechem: "państwo musi mieć znaczący udział w gospodarce i nikt poważny tego obecnie [zwróćcie uwagę na tak zwany argument czasu] nie kwestionuje".
Niestety wielu z łuskami na oczach myli powagę i kulturę wypowiedzi, ze skostniałym sceptycyzmem, będącym pełnym dogmatów surowszych niż w wielu religiach.
Co do zarzutów, że zwolennicy szkoły austriackiej przypominają sektę religijną, to brakuje mi słów. Równie dobrze można by nazwać ateizm religią, czy też łysinę, fryzurą.
Natomiast prawie każdy ekonomista opowiadający się za państwową edukacją, będzie robił z uczelni świątynię, a państwo będzie w niej bożkiem.
Zaś wolność jest czym zupełnie innym od różnych sposobów regulacji. Jest tylko jedna, jedna jedyna, tak jak można być czystym tylko na jeden jedyny sposób, ale można być brudnym na nieskończenie wiele. Austriacy nie mówią: "wasze barwy są brudem, nasze są piękną farbą" jak poszczególne szczepy interwencjonistów między sobą, lecz mówią: "żadnych sztucznych barw".
Jeśli chodzi o drugi zarzut, to na końcu książki Hazlitt poleca Miltona Friedmana, który jest ze szkoły Chicagowskiej, a nie austriackiej.
Wyjątkowo rażą też wrzaski tych upominających się o odpowiedź na argumenty "ekonomi środowiska", "ekonomi behawioralnej" i tej która przyniosła najwięcej zła: "ekonomi instytucjonalnej". Te trzy szczepy wyrosły na skutek tego że interwencjoniści i socjaliści zrozumieli, że po takich jak Mises, Hayek, Hazlitt, Bastiat, Rothbard, są na przegranej pozycji. O ile grają fair. Więc zagrali nie fair. Aby "zdezaktualizować" wszystkie poprzednie prace niewygodnych dla siebie ekonomistów, stworzyli chimery (trzy już wymieniłem). Wykorzystali wszystkie pozostałe siły i udało im się. Zmienili język, wymyślili instytucje i wiele innych nowych określeń, na te same rzeczy. Dodatkowo, aby uniknąć zarzutu, że zmienili wszystko nie zmieniając niczego, postanowili zignorować autonomię nauk; zmieszali ekonomię z psychologią, politologią, socjologią i co tam jeszcze. To by się im nie udałoby przed przejęciem władzy nad uniwersytetami. W ten sposób "zresetowali zegar". To co dawni ekonomiści uznali by za wykroczenie poza kompetencje swojej nauki, oni uznali za oczywistość, oraz powód do uznania starszych ekonomistów za ograniczonych. Na wszystkie argumenty trzeba odpowiedzieć ponownie, i to w ich języku, bo inaczej jesteś "niepoważny".
Prawdą jest oczywiście, że również i te chimery coś odkryły, oraz że czasem mają rację, lecz biorą to głównie dzięki przedstawieniu tego samego inaczej. Ale wszystkie te szkoły urodziły się po to aby zniszczyć starą szkołę od środka, a każda z nich ma przynajmniej za jednego rodzica socjalistę. Stwarzają one dość dużo pozorów kontynuacji, aby sugerować więź, a jednak wystarczająco mało aby samemu nie pójść na dno kiedy osiągną swój cel.
No i jest jeszcze zwykła ludzka ignorancja i arogancja, bo jeśli autor nie odpowiedział na MOJE pytania, to cała książka jest nieaktualna. Prawda?
Ludzie, opamiętajcie się. Jeszcze nie jest za późno.
Prosty, przejrzysty i bardzo przyjemny wykład podstaw ekonomii poparty licznymi przykładami. Napisany na podstawie dzieła jednego z najwybitniejszych umysłów jakie wydała Francja, czyli Fryderyka Bastiata. Hazlitt we wspaniałym stylu rozprawia się z pokaźną ilością interwencjonistycznych mitów. Jednak w innych opiniach powiedziano o książce wystarczająco wiele dobrego, ja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-08
Autor jest raczej ekonomistą niż psychologiem, ale szkołę którą reprezentuje (austriacką) nie bez powodu nazywa się psychologiczną, więc jego informacje, rzeczywiście mają zastosowania w życiu codziennym. Ponadto posiada on rzeczywiste kompetencje i rozległe doświadczenie, o czym świadczy bardzo przystępnie napisana minibiografia.
Książka jest podobna do dzisiejszych, tak zwanych „rozwojowych”, lecz choć posiada podobieństwa, brak tu narośli przesadnego optymizmu, natomiast jest kilka ciekawych faktów historycznych, choć bibliografia jest skromna (choć, może to wina tego, że zanim nastała era internetu, trudniej było o dokładniejsze dokumentowanie informacji niż dzisiaj).
Wyrobienie w sobie silnej woli wymaga czasu i wytężonej pracy, która z pewnością przyniesie nam konieczność znaczących wyrzeczeń. Dlatego Hazlitt wielokrotnie zadaje pytanie, czy znamy cenę i czy jesteśmy gotowi ją zapłacić.
Cieszy mnogość odniesień do innych dziedzin nauki, ponadto ciekawa analiza konsekwencji podejścia propagowanego przez pewnych psychoanalityków. Trafne cytaty filozofów i psychologów, oraz rozważania filozoficzne samego autora są jak najbardziej na miejscu, gdyż zawsze dotyczą tematu woli czy też dyscypliny. Wyjątkowo trafne i świetnie sformułowane spostrzeżenie, że popęd seksualny jest tak naprawdę potrzebą nabytą, a nie wrodzoną.
A na koniec, bardzo ciekawa koncepcja krzywych zmęczenia i zainteresowana, wzorowanych na krzywych podaży i popytu.
Ogólnie rzecz biorąc, każdy kto podejdzie do tej pozycji na poważnie, na pewno znajdzie coś dla siebie, a jego poglądy na to co zdrowe, zostaną utwierdzone (często zdarza się że porzucamy rozsądne praktyki, tylko dlatego, że pewni ludzie którzy je propagują, dodają do tego oczywiste bzdury, dlatego tak ważne jest by książka traktująca o praktycznych metodach była od nich wolna). Zaś przez poważne podejście do tematu rozumiem robienie notatek, warto.
Polecam!
PS: Autor co prawda pisze że wolna wola nie istnieje, tak jak można wyczytać w innych recenzjach. Ale uważam to za bardzo niefortunne ujęcie sprawy. Twierdzę, że to zbytnie uproszczenie tematu, powodujące nieporozumienia. Lepiej by było, gdyby Hazlitt sprecyzował, że raczej ma na myśli inną definicję, a nie coś tak poważnego jak negację centralnego pojęcia. Piszę to bo recenzje informujące o tej kwestii mnie zniechęciły i opóźniły zakup, nad czym ubolewam.
Autor jest raczej ekonomistą niż psychologiem, ale szkołę którą reprezentuje (austriacką) nie bez powodu nazywa się psychologiczną, więc jego informacje, rzeczywiście mają zastosowania w życiu codziennym. Ponadto posiada on rzeczywiste kompetencje i rozległe doświadczenie, o czym świadczy bardzo przystępnie napisana minibiografia.
Książka jest podobna do dzisiejszych, tak...
2019-03-23
Pomyślałem że zacznę od wymienienia kilku zalet i powodów do kupienia tej książki. Ale może lepiej zacznę od wytknięcia błędów, gdyż pisanie o nich w ten sposób, aby nie wyglądało to na pełen płomiennej nienawiści pamflet, jest naprawdę trudne.
No to zaczynamy!
Ta książka jest jak smaczne lody z pinezkami...
W przypadku błędów, niedopowiedzeń i niedoskonałości, można obniżyć ocenę, ale jeśli ktoś propaguje niesamowitą bzdurę, to mamy do czynienia z błędem kardynalnym, który ściąga cała książkę do swojego poziomu.
Pan Deaton zdaje się stawiać siebie i innych ekonomistów w pozycji centralnych planistów, zebranych w jakiejś wysokiej na kilometry wieży z kości słoniowej, patrzących na ciągi liczb i zestawienia danych. Wszystkie statystyki jednak, są tak ogólnie sformułowane, że na ich podstawie można sformułować nieskończoną ilość sprzecznych ze sobą teorii. Podczas gdy aby wiedzieć, jak, co działa w gospodarce, należałoby się przyjrzeć o wiele dokładniej, na tyle dokładnie, że pomieszczenie całej wiedzy, na temat funkcjonowania warzywniaka przerastałoby nawet najwybitniejszy umysł ludzki. Ponadto, w wieży z kości słoniowej, wierzy się że wszystkie problemy musi rozwiązać jakiś człowiek, możliwość pozostawienia rzeczy samym sobie nie jest nawet brana pod uwagę, interwencja jest oczywistością, jedynie jej sposoby są dyskusyjne.
W trakcie czytania natknąłem się na masę podstawowych błędów. Mam szczerą nadzieję że autor popełnia je nieświadomie, gdyż jeśli robi to świadomie, to wygląda na to, że chce się tylko przypodobać ludowi, którym często kieruje przesąd a nie prawdziwa nauka, co jest szczególnie powszechne w ekonomii. Pewni ludzie uważają że nierówności są z natury niesprawiedliwe, lecz są to nie tylko pewni ludzie, gdyż wszyscy mamy naturalną skłonność do odczuwania nienawiści i frustracji, kiedy komuś innemu powodzi się lepiej niż nam(co zresztą dotyczy nie tylko ludzi. Warto zapoznać się z eksperymentami na kapucynkach, gdzie jednej dawano kawałek ogórka w zamian za to że podała kamień, jednak kiedy zobaczyła że druga małpa dostaje za tą samą pracę winogrono, podczas gdy ona za drugim razem znowu dostała ogórka, wpadła w szał. Podobne eksperymenty i podobne wyniki miały miejsce w przypadku innych małp, ptaków, a nawet psów). Tak więc mamy do czynienia nie tyle z książką traktującą o ekonomi, lecz tak naprawdę, stoi przed nami ideologia w przebraniu ekonomii. Odwołuje się ona w wielu miejscach do emocji, a nie rozumu.
Ktoś jednak może powiedzieć że to książka również dla laików, odpowiem: „w takim razie jeszcze gorzej!”. Już na pierwszych stronach pada stwierdzenie że ekonomiści twierdzą że człowiekowi tym lepiej, im ma więcej pieniędzy, co jest błędem. Oczywiście pewni ekonomiści może rzeczywiście tak uważają, ale z pewnością nie wszyscy. Jeśli to książka dla laika, to może on błędne założyć, że wśród ekonomistów panuje względna zgoda, tak jak zdecydowana większość fizyków (jeśli nie wszyscy) uznaje prawa termodynamiki i inne. Podczas gdy w ekonomii nie ma nawet zgody co do istnienia powszechnych praw.
Ekonomia jest nauką społeczną, a nie ścisłą. Ekonomista jest naukowcem, podobnie jaki fizyk, ale zupełnie innego rodzaju. Różnica między nimi przypomina różnicę między człowiekiem uprawiającym wegetatywne rośliny, a człowiekiem hodującym hiperaktywne zwierzęta, lub nawet zarządzającego ludźmi. Niestety wielu(jeśli nie większość) ekonomistów nie może się z tym pogodzić, matematyczne metody próbuje się wcisnąć gdzie się tylko da, byleby zbliżyć się do fizyki, jednak o ile fizyka słusznie redukuje asteroidy do roli przedmiotów (bo nim są), to ekonomia chcąc się na niej wzorować, musi zmierzać ku temu samemu, co nieuchronnie prowadzi do zmiany człowieka w liczbę.
Ekonomia próbując zredukować człowieka, zderza się z filozofią, a na skutek tego powstają hybrydy ekonomistów i filozofów, które przejmują wszystkie wady i tracą wszystkie zalety obu. Kiedy przyszedłem na mój uniwersytet studiować ekonomię nie spodziewałem się, że nawet dziekan mojego wydziału, okaże się właśnie taką hybrydą. To właśnie co nieco o nim czytając, postanowiłem sięgnąć po tę książkę.
Pan Deaton jest bez cienia wątpliwości interwencjonistą. Wielokrotnie kładzie nacisk na to, że państwo musi zajmować się pewnymi rzeczami, które w wielu krajach robią osoby prywatne. Nie pozostawia on złudzeń kiedy pisze: "Niestety, rządy nie zawsze działają na rzecz poprawy zdrowia i dobrobytu swoich obywateli".
Ponadto „Wielka Ucieczka” nastawia negatywnie do bogatych. Zamiast stwierdzenia że bogaci mogą zapewnić sobie lepszą opiekę medyczną, czytamy że są oni lepiej chronieni. Mały szczegół, ale jednak znaczący, bo skoro są chronieni, to przez kogo? Przez rząd? Który nakłada na nich progresywne podatki, podczas gdy oni nie korzystają z jego usług, bo wiedzą że osoby prywatne zapewniają lepszą jakość.
Przejdźmy jednak do największych bzdur jakie słyszałem od lat:
Pan profesor opisując prymitywne plemiona, z czasów przed wynalezieniem koła i pisma.
„W ramach grupy zasoby dzielone były po równo – nie było przywódców, królów, wodzów czy kapłanów, którzy otrzymywaliby więcej niż inni albo którzy mówiliby innym, co mają robić. Według jednego ze źródeł każdy, kto próbował postawić się na innymi, był wyśmiewany albo – jeśli nie rezygnował z takich zachowań – zabijany [Erdal, Whiten, 1996, s. 139-150.]”.
Toż to zupełny nonsens. Hierarchie są starsze od ludzkości, z całą pewnością istnieli przywódcy, a podział nie mógł być równy. Co prawda po upolowaniu mamuta każdy członek plemienia najadł się do syta, ale z całą pewnością istniała kolejność pożywiania się, jak u lwów czy wilków. To coś bardziej fałszywego niż „mit szlachetnego dzikusa” Rousseau.
Ponadto: „Jeśli opieka zdrowotna w Stanach Zjednoczonych kosztuje więcej niż w Europie, to dzieje się tak częściowo dlatego, że w Stanach Zjednoczonych jest ona bardziej luksusowa”. Śmiałem się przez łzy. Jaka można być tak ślepym aby nie zobaczyć setek regulacji, które krepują rynek usług medycznych w USA, jak można nie widzieć ludzi którzy wolą płacić kary za nie ubezpieczenie się, niż płacić składki?
Nieźle się uśmiałem również na koniec. Profesor boi się ze interes prywatny weźmie górę nad publicznym, a za przykład tej "katastrofy" podaje... Mieszkańców wysp wielkanocnych którzy skazali się na zagładę wycinając wszystkie drzewa na wyspie. Jak interes prywatny mógł wziąć górę, skoro tam nie istniał? Wśród prymitywnych ludów własność osobista jest bardzo ograniczona, a ziemia może należeć tylko do wodza, lub mówiąc ściślej – plemienia. Gdyby na tych wyspach działał system rynkowy, niechybnie doprowadziłby do wzrostu cen na rzadki towar (drzewa), przez co ich posiadacze woleli by je oszczędzić niż sprzedać, gdyż mała sadzonka mogłaby wtedy dać potencjalnie ogromny zysk.
Za najgorsze przewinienie pana profesora uważam jednak przedstawienie hipotetycznej sytuacji, w której dwójka dzieci otrzymuje kieszonkowe, którego wysokość zależy od tego czy sprzątają swoje pokoje. Jedno z dzieci jest bardziej pracowite więc dostaje więcej, jest też bardziej oszczędne, więc jego majątek rośnie szybciej. Dziecko bardziej pracowite zarabia więcej. Nic niezwykłego. Ale potem Deaton pisze: „Równość szans nie gwarantuje osiągnięcia pełnej sprawiedliwości”. Że co proszę? Więc ten kto ma mniej zawsze jest niewinny. Więc to jest uzasadnienie finansowania biednych z kieszeni bogatych?
Przejdźmy jednak do zalet.
Książka zawiera wiele informacji historycznych, oraz przedstawia kilka bardzo ciekawych pojęć które warto znać. Wariolacja, eksperymenty Edwarda Jennera, doktor John Snow, Teoria Morowego Powietrza (czyli błędna teoria, która działa), Lump Fallacy.
Dowody na polepszenie sytuacji przeciętnego mieszkańca globu, są tak przytłaczające, że również i Deaton podaje dane według których liczba ludzi żyjąca za mniej niż dolara dziennie, spadła w latach 1981-2008, z 40% do 14%.
Cieszę się również z wiedzy o tym, że ludzie badający poczucie szczęścia w różnych krajach na świecie, doszli do wniosku że najmniej szczęśliwi czują się nie najbiedniejsi, ale mieszkańcy byłego ZSRR i jego krajów satelickich.
Miło też czytać że profesor jest gotów przyznać, że dyskryminacja może mieć pozytywne skutki: podaje on przykład tego że mniej kobiet umierało w USA na choroby powiązane z paleniem, ponieważ po lat osiemdziesiątych palenie przez kobiety, nie było społecznie akceptowalne.
Bardzo ciekawa jest przytoczona tutaj niekompetencja władz imigracyjnych na Ellis Island, gdzie lekarze sprawdzali czy aby imigranci nie są zarażeni jaglicą, używając do tego haczyków które nie były sterylizowane po każdorazowym użyciu, więc władze rozprzestrzeniały chorobę, zamiast ją zwalczać. Co prowadzi do wniosku że rząd nie zawsze taki dobry.
Również bardzo zaciekawiło mnie nie tyle badanie koleżanek profesora na zależnością między wzrostem a dochodami, ale reakcja odbiorców na wyniki. Nie spodziewałem się że obok lobby LGBT(i co tam jeszcze), istnieje lobby ludzi niskich.
Deaton pisze jednak, że agresywne i lekkomyślne udzielanie kredytów przyczyniło się do kryzysu finansowego 2 roku 2008. Co za miła niespodzianka. Miło widzieć że nawet interwencjonista to widzi, a nie bezmyślne obwinia rynek.
Jakoś trudno mi jednak uwierzyć, w to że 13% wszystkich w wieku uprawniającym do głosowania czarnoskórych mieszkańców USA, jest tego prawa pozbawiona tymczasowo lub na stałe, ze względu na to że zajmowali się oni działalnością przestępczą. Ale cóż. Ktoś taki jak Deaton nie ma powodu żeby kłamać, choć i tak zachowam powściągliwość wobec tych danych.
Profesor jednak odcina się od ludzi uważających mieszkańców Afryki za niewolników popędu seksualnego. Podaje on dane że większość dzieci w Afryce jest „chcianych”.
Na koniec, profesor jest sceptyczny wobec wpompowywania pieniędzy do rządów krajów biednych, wskazując że czasem ta „pomoc przynosi skutki odwrotne do zamierzonych.Jest to jedyne miejsce w CAŁEJ KSIĄŻCE, gdzie Deaton dopuszcza możliwość zostawienia spraw samym sobie.
Recenzja powstała na skutek notatek spisywanych na bieżąco podczas czytania!
Wszystkim którzy dotrwali do końca składam gratulacje za wytrwałość.
Jeśli zaś o samą książkę chodzi. To wiele można z niej dobrego wyciągnąć, dzięki czemu nie żałuję zakupu. Zaś pan Deaton to jeden z najsympatyczniejszych interwencjonistów z jakich twórczością się zetknąłem.
Pomyślałem że zacznę od wymienienia kilku zalet i powodów do kupienia tej książki. Ale może lepiej zacznę od wytknięcia błędów, gdyż pisanie o nich w ten sposób, aby nie wyglądało to na pełen płomiennej nienawiści pamflet, jest naprawdę trudne.
No to zaczynamy!
Ta książka jest jak smaczne lody z pinezkami...
W przypadku błędów, niedopowiedzeń i niedoskonałości, można...
2019-01-18
Książka nie jest tym czego się spodziewałem. Argumentów przeciw demokracji jest raczej niewiele i wątpię aby przekonały jakiegokolwiek demokratę. Bardziej niż z zakresu filozofii politycznej, określił bym ją jako książkę historyczną. Mnogość faktów przytaczanych przez autora, oraz sposób ich przekazania są godne podziwu. Osobowość taka jak Erik von Kuehnelt-Leddihn, odciska bardzo silne piętno na swojej twórczości, tak silne, że każda jej książka sprawia wrażenie autobiografii. Jednak to dobrze, gdyż jeśli ktoś wypowiada się o wojnie w Wietnamie, i wspomina że nie tylko oglądał wiadomości, ale sam również był na tej wojnie (aż pięć razy!), to trudno takiej osobie odmówić autorytetu.
Do pozostałych zasług autora zaliczyć należy kilka przydatnych informacji na temat Rewolucji Francuskiej i jej okrucieństw na miarę Pol Pota, Winstona Churchilla, Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Świetny styl i niebywała erudycja, gwarantują, że choć książka jest pełna dygresji, to nadal jest warta przeczytania.
Jednak jeśli chodzi o krytykę demokracji, to lepszym wyborem będzie książka Hansa Hermanna Hoppeego: „Demokracja: Bóg który zawiódł”.
Książka nie jest tym czego się spodziewałem. Argumentów przeciw demokracji jest raczej niewiele i wątpię aby przekonały jakiegokolwiek demokratę. Bardziej niż z zakresu filozofii politycznej, określił bym ją jako książkę historyczną. Mnogość faktów przytaczanych przez autora, oraz sposób ich przekazania są godne podziwu. Osobowość taka jak Erik von Kuehnelt-Leddihn, odciska...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-15
Nie zaprzeczę że całość brzmi jak broszura propagandowa, jak sugerują niektóre opinie. Obawiam się jednak że niektórzy czytelnicy, za mało myśleli nad tym, czym jest propaganda. Niestety, powszechną dziś praktyką wrzucanie osób i rzeczy, do - tak zwanego - jednego worka.
Po rozpruciu naszego "worka", możemy dojść do wniosku ze książka Thomasa E. Woodsa Jr. jest propagandą. Ale jeśli już przeszywamy do niej tę łatkę, należny poczynić pewne rozróżnienie. Stawianie tej pozycji w jednym rzędzie z kłamliwymi paszkwilami Trzeciej Rzeszy lub ZSRR, jest wręcz karygodne.
Propagandę należy potępiać przede wszystkim dlatego ze jest fałszywa, a nie dlatego że coś propaguje bez dodatku krytyki. Książka pana Woodsa nie jest polemiką z przeciwnikami Kościoła, lecz jedynie pouczeniem katolików co do dokonań Kościoła. Po przeczytaniu należy zadać pytanie, "jak brzmiałoby pytanie, na które ta książka jest odpowiedzią?".
W omawianym przypadku, jeśli dojdziemy do wniosku, że pytanie brzmiało "co zrobił Kościół Katolicki dla cywilizacji zachodniej?", zrozumiemy że nie można autorowi zarzucić nierzetelności. Gdyby pytanie brzmiało "jak kształtowała się cywilizacja zachodnia, oraz jaką rolę odegrał w tym procesie Kościół Katolicki?", powinniśmy oczekiwać szerszego spojrzenia. Jednak przy krytyce literatury, należy brać zazwyczaj stronę autora. Jeśli zaś chodzi o jego intencje, podejrzewam że gdyby chciał opracować odpowiedź na drugie pytanie, musiałby napisać opasłą encyklopedię, a nie lekkostrawną dla umysłu książkę, która z łatwością mieści się w plecaku. Ponadto gdyby potraktował temat dogłębnie, nie przyciągnąłby oczekiwanej ilości czytelników, a przecież książkę kierował do zwykłego Kowalskiego, dla którego temat jest już dość zawiły, a nie zapalonego bibliofila czy krytyka.
Co do samej treści: zachowanie dziedzictwa antyku, zorganizowanie i formalizacja nauki, utworzenie uniwersytetów, prawo międzynarodowe, sformułowanie teorii oczekiwań na trzysta lub nawet pięćset lat przed ekonomistami nowożytnymi, postęp w rolnictwie, te i kilka innych rzeczy można tu znaleźć. Ale Josip Bošković i jego wkład w rozwój fizyki atomowej został niemal całkowicie pominięty. Ale naprawdę wielkim nieobecnym jest Georges Lemaître, który jest twórcą teorii Pierwotnego Atomu (Znanej nam jako Wielki Wybuch). Jego teoria została początkowo odrzucona przez Einsteina, ale dwa lata potem na skutek obserwacji Hubble'a spowodowała zmianę jego zdania. Pominięcie Lemaîtrea to wręcz nieporozumienie, którego nie jestem w stanie pojąć.
Ostatecznie jednak autor zasłużył na pochwałę, za dobrze udokumentowaną a pracę, podana w formie przystępnej dla laika. Nie jest to jednak książka dla ludzi z uprzedzeniami, gdyż jak już pisałem, jest wolna od jakiejkolwiek polemiki.
Nie zaprzeczę że całość brzmi jak broszura propagandowa, jak sugerują niektóre opinie. Obawiam się jednak że niektórzy czytelnicy, za mało myśleli nad tym, czym jest propaganda. Niestety, powszechną dziś praktyką wrzucanie osób i rzeczy, do - tak zwanego - jednego worka.
Po rozpruciu naszego "worka", możemy dojść do wniosku ze książka Thomasa E. Woodsa Jr. jest propagandą....
2018-04-12
2017-06-02
Lektura tej książki była dla mnie istną męczarnią. Kusiło mnie żeby dać trzy czy cztery gwiazdki, ale powstrzymam się od tego, z uwagi na ogromna ilość materiału.
Nie wiem za bardzo co myśleć, po tym co przeczytałem. Nieporządek i natłok informacji przypominają połączone ze sobą definicje ze słownika, bez żadnych przerw czy wyróżnień.
Dla nakreślenia sytuacji, posłużę się analogią do książki o uprawie warzyw.
Kupując książkę o uprawie warzyw, która ma, powiedzmy, 110 stron, spodziewamy że dostaniemy Coś w tym stylu:
Wstęp (10 stron)
Rozdział 1 - Rośliny Bulwiaste (30 stron)
Rozdział 2 - Rośliny Strączkowe (30 stron)
Rozdział 3 - Rośliny Dyniowate (30 stron)
Zakończenie (10stron)
Tymczasem dostajemy:
Wstęp (10 stron)
Rozdział 1 - Jak uprawiano warzywa na przestrzeni wieków (30 stron)
- Jak pan A uprawiał bakłażany
- Jak pan B uprawiał bakłażany
- Co pani C myślała o uprawie bakłażanów
itp. (mniej więcej aż do H)
Rozdział 2 - Jak uprawa warzyw zmieniła się w wieku XIX i XX (30stron)
- Metody holendrów
- Metody Duńczyków
- Metody Amerykanów
itp. (około pół Europy)
Rozdział 3 - Co o uprawie warzyw sądzą poszczególne szkoły (30 stron)
- Szkoła pustynnych nomadów
- Szkoła deszczowych pigmejów
- Szkoła Indian z tundry amerykańskiej
itp.
Zakończenie (10 stron)
Innymi słowy natłok informacji jaki trudno sobie wyobrazić, dostajemy wszystko i nic. Jeśli masz mniej niż 200 IQ, to nie myśl że wyciągniesz jakąś wiedzę po przeczytaniu ponad dziesięciu stron. Aby "przetrawić" książkę i nie dostać migreny, trzeba ją pochłaniać w mikroskopijnych kawałkach. To jak picie jakiegoś płynu po 5 ml dziennie!
Jednak jakieś tam wnioski wyciągnąłem. Mianowicie wszystkie szkoły ekonomiczne, za wyjątkiem szkoły austriackiej i może jeszcze Chicagowskiej, są skrajnie racjonalistyczne (z złym tego słowa znaczeniu). Każda z każdą kłuci się, jak zarządzać człowiekiem, przyjmując za aksjomat że powinien być on sterowany. Jedynie Hayek wykazuje się pokorą i zdrowym rozsądkiem. Nie wiele o nim tu znajdziemy, ale jego poglądy są tak wyróżniające się, że zapamiętanie ich nie stanowi problemu. Więcej rzeczy szczególnie wartościowych nie znalazłem.
Polecam jedynie emerytom którzy nie mają co robić z czasem, lub ludziom od których takiej wiedzy się wymaga. W innych przypadkach, odradzam.
PS: Nie mam pojęcia dlaczego mój egzemplarz ma 415 stron, podczas gdy na tym serwerze piszę że ma 254.
Lektura tej książki była dla mnie istną męczarnią. Kusiło mnie żeby dać trzy czy cztery gwiazdki, ale powstrzymam się od tego, z uwagi na ogromna ilość materiału.
Nie wiem za bardzo co myśleć, po tym co przeczytałem. Nieporządek i natłok informacji przypominają połączone ze sobą definicje ze słownika, bez żadnych przerw czy wyróżnień.
Dla nakreślenia sytuacji, posłużę się...
2017-05-15
Sam mam w biblioteczce zaledwie sześć z piętnastu wybranych przez autora dzieł, ale wątpię bym zebrał wszystkie, gdyż samo znalezienie ich graniczy z cudem, a w niektórych przypadkach wskazane książki nie zostały wydane jeszcze po polsku.
Jednakowoż, za probierz umiejętności autora uznałem jego opisy dotyczące tych lektur które miałem okazję przeczytać. I powiem szczerze, jestem pod ogromnym wrażeniem. To co można bez problemu znaleźć w polskich księgarniach jest bez wątpienia godne tego aby znalazło się w biblioteczce każdego konserwatysty, aczkolwiek muszę przyznać że puki nie przeczytałem tej książki, nie miałem zbyt dokładnej definicji tego słowa. Samo określenie czym jest konserwatyzm jest już sporym osiągnięciem pana Wikera.
Pierwszym punktem rozważań jest niejako krótka biografia poszczególnych autorów, dzięki czemu poczułem przypływ sympatii dla Chestertona i odpływ od Ayn Rand (co nie zmienia faktu że jest jedną z moich ulubionych autorek, a jej powieści uważam za arcydzieła).
Następnie przechodzimy do skondensowanej wiedzy ukazanej w wybranych dziełach, doprawionej komentarzami pana Beniamina, który po bliższym poznaniu (ponad 450 stron), zdaję się sam, niewiele odstawać od wielkich osobistości których twórczość opisuje.
Bez wątpienia posiada rozległą wiedzę i mnóstwo argumentów którymi potrafi uzasadnić swoje stanowisko.
Aczkolwiek, obawiam się że mógłby się nieco rozczarować gdyby usłyszał, że po ustaleniu jak dokładne są jego analizy, postanowiłem nie szukać tych pozycji których znalezienie zajęłoby mi więcej trudu niż wyjazd w tatry. Często znajdowałem w książce spostrzeżenia których nie dostrzegłem sam, co utwierdza mnie w przekonaniu, że nawet doświadczeni czytelnicy nie stracą, na zapoznaniu się z tą niezwykle przystępna książką.
Podsumowując, czuję się ubogacony, oraz zafascynowany tym co przeczytałem. Jeśli ktoś kto miałby zaczynać "przygodę" z konserwatyzmem i pytał mnie od czego zacząć, to pomimo wahania, wspomniałbym właśnie o "Dziesięciu książkach które każdy konserwatysta musi znać".
Gorąco Polecam.
Sam mam w biblioteczce zaledwie sześć z piętnastu wybranych przez autora dzieł, ale wątpię bym zebrał wszystkie, gdyż samo znalezienie ich graniczy z cudem, a w niektórych przypadkach wskazane książki nie zostały wydane jeszcze po polsku.
Jednakowoż, za probierz umiejętności autora uznałem jego opisy dotyczące tych lektur które miałem okazję przeczytać. I powiem szczerze,...
2017-02-20
Świetny wykład ekonomii austriackiej w zestawieniu z nauką kościoła (nie mylić ze społeczną nauką kościoła, bo to porównywalny błąd z pomyleniem krzesła z krzesłem elektrycznym). Auror skrupulatnie przedstawia co ważniejsze aspekty ekonomii którymi Kościół się w ogóle interesuje a następnie objaśnia kto się za jakim rozwiązaniem opowiadał.
Nie bez powodu dodaję tę książkę nie tylko na półkę "ekonomia" lecz również "historia". Jesteśmy wprost zasypywani danymi historycznymi z najróżniejszych źródeł , co skłania mnie do przypuszczenia że "Kościół" w tytule ma zdecydowanie mniejsze znaczenie niż początkowo sądziłem, po namyśle stwierdzam że o Kościele napisana jest mniej niż połowa treści, a katolicyzm jest dla pana Woodsa opakowaniem w którym przemyca do naszych głów ideologie wolnorynkową. I to się chwali.
Mistrzowska krytyka związków zawodowych, płacy minimalnej, państwa opiekuńczego a przede wszystkim krytyka dystrybucjonizmu i "rehabilitacja" lichwy to największe zalety tej pozycji.
Ogólnie rzecz ujmując, zdecydowanie więcej tu ekonomi niż Katolicyzmu co poczytuję za zaletę. Wiele rzeczy już wiedziałem wcześniej ale nie znałem tak przejrzystych wyjaśnień i nie miałem tak szerokiego arsenału argumentów, więc jeśli miałbym polecić laikowi jakąś książkę do zapoznania się z ekonomią (współczesną, bo jeśli idzie o samą teorie, to poleciłbym "Harmonie Ekonomiczne" Fryderyka Bastiata) to ta się nadaje do tego idealnie. O ile nie jest się toczącym pianę z ust fanatycznym antyklerykałem, oczywiście.
Świetny wykład ekonomii austriackiej w zestawieniu z nauką kościoła (nie mylić ze społeczną nauką kościoła, bo to porównywalny błąd z pomyleniem krzesła z krzesłem elektrycznym). Auror skrupulatnie przedstawia co ważniejsze aspekty ekonomii którymi Kościół się w ogóle interesuje a następnie objaśnia kto się za jakim rozwiązaniem opowiadał.
Nie bez powodu dodaję tę książkę...
2016-07-31
"Atlas Zbuntowany" Ayn rand w niczym nie odbiega od "Źródła" (które nawiasem mówiąc również polecam), ale nawet ośmielę się stwierdzić że jest lepszy, choć obydwu powieścią przyznaję zaszczytne miejsce arcydzieł literatury na mojej półce.
Wielu może zwrócić uwagę że postacie dobre i złe można odróżnić już na podstawie opisu wyglądu, to fakt, ale w tej książce nie liczą się postacie, ich osobowości, historie. Lecz ich przesłanie. Jeśli mielibyśmy ją do czegoś porównać to trafnym wyborem byłaby mitologia grecka, herosi są bowiem nieskazitelni, w ogóle bez grzechu, uosabiają coś, nie są ani teraz, ani kiedyś indziej ale są zawsze. Podczas gdy na przykład w Biblii są prawdziwe postacie które kiedyś żyły i ich przesłanie jest nieco inne, Mojżesz zwątpił, Dawid wysłał przyjaciela na śmierć aby posiąść jego żonę, Salomon popadł w bałwochwalstwo. Nie trzeba wiele myśleć aby dojść do wniosku które postacie podobają się bardziej szeroko rozumianemu ogółowi. Nikt raczej nie jest silny jak Herkules ani odporny na ciosy jak Achilles, dlatego nigdy nie zapatrujemy się w nich jako idoli ponieważ większość z nas pali most prowadzący do tego celu, zanim zacznie świadomie myśleć. Ale bądź co bądź postacie mitologiczne mogą nas czegoś nauczyć. I to jest celem pani Alicji. Bohaterowie pozytywni powieści to tytani intelektualni i chyba tylko głupiec myślałby aby naprawdę starać się być jak oni (nawiązując do chrześcijaństwa: "Tylko Chrystus i Maria byli bez grzechu i nawet najwięksi święci mieli w sobie jego pierwiastek). Jeżeli potraktujemy ich jako idoli dojdziemy do wniosku że tak naprawdę nikt nigdy nie zasłużył obiektywnie na zbawienie (ewentualnie coś tam innego zależnie w co wierzysz) bo NIKT nie jest absolutnie idealny. Jeśli sobie tego nie uświadomimy i nie spojrzymy na książkę tak jak należy, możemy dojść do wniosku że autorka zdaje się żądać od nas doskonałości, co jest niedorzeczne. To tyle w celu wyjaśnienia najczęściej wysuwanego pod adresem powieści zarzutu.
Co do samej treści. Zmagania bohaterów z rozrastającym się aparatem przymusu skonstruowanym przez grabieżców są bardzo ciekawe przez całe tysiąc sto stron, a jedynym momentem kiedy poczułem monotonie był rozdział "Mówi John Galt" który zawiera zdecydowanie najdłuższą wypowiedź jaką kiedykolwiek przeczytałem (Sam mówca w dalszej części książki objaśnia nam że mówił trzy godziny!), podczas której czułem jakbym natknął się na książkę w książce.
Akcja toczy się raczej szybko choć warto nadmienić że czas jej trwania rozciąga się na kilka lat.
Wśród zasług książki należy wymienić: Zaoranie komunizmu, Rehabilitacja pieniądza, co nieco o seksie.
Oraz zdecydowanie najważniejszą za którą autorce powinno się wręczyć diamentowy medal, a mianowicie za najdoskonalsze ukazania piekła na Ziemi. Najważniejszym elementem doktryny piekła jest to że ludzie pomimo ze cierpią najbardziej na świecie, nie chcą opuszczać piekła, albowiem pragną nienawidzić, nigdy nie wybiorą miejsca gdzie nie można nienawidzić. Czy to jednak znaczy że skoro do piekła nie pójdą ludzie którzy wolą iść do nieba, to czy samo to aby nie chcieć się tam znaleźć wystarczy? Otóż nie. Najważniejszym elementem Fabryki Samochodów Dwudziestego Wieku (tak się nazywa alegoria piekła w powieści), jest to że zmienia ono ludzi w takie właśnie potwory. Nikt kto tego nie dozna na własnej skórze nie zrozumie. Aby wizja była kompletna brakuje tego aby fabryki nie dało się opuścić, ale nie to jest istotą rzeczy. To każdy może sobie dodać.
Ten element książki znajdujący się w moim wydaniu na stronach 678-687, jest dla mnie bezkompromisowo najbardziej wartościowy. Bardziej niż całe książki. Dlatego zachęcam wszystkich, równo chrześcijan jak i ateistów aby przeczytali ten fragment. "Atlas Zbuntowany" jest całkiem popularny, był nawet w takiej mieścinie jak Łowicz, w Empiku, więc szansa że się go znajdzie w najbliższym salonie jest całkiem duża. Dlatego jeśli uważasz że nie chcesz zagłębiać się w ponad tysiąc stronicową cegłę, to weź ją do ręki i przeczytaj tą jedną wypowiedź ( zaczyna się od słów "Głosowaliśmy na walnym zebraniu..."). Naprawdę warto.
To bez wątpienia najważniejsza powieść w moim życiu. Gorąco polecam!
"Atlas Zbuntowany" Ayn rand w niczym nie odbiega od "Źródła" (które nawiasem mówiąc również polecam), ale nawet ośmielę się stwierdzić że jest lepszy, choć obydwu powieścią przyznaję zaszczytne miejsce arcydzieł literatury na mojej półce.
Wielu może zwrócić uwagę że postacie dobre i złe można odróżnić już na podstawie opisu wyglądu, to fakt, ale w tej książce nie liczą...
2015-03-01
Obydwie części trzymają wysoki poziom merytoryczny, a całość jest pisana przyjemnym, prostym i całkiem często nieco zabawnym językiem.
I o ile książka składa się z ogromu artykułów w porywach do kilku stron i wydawać by się mogło, że trudno wybrać ten najlepszy, to moim zdecydowanym faworytem jest artykuł "Upadek i tryumf Imperium Zła" za który podnoszę ocenę o gwiazdkę.
Jeśli, drogi czytelniku, będziesz miał okazję do zakupienia tej książki ale zrezygnujesz, to puki masz ją w rękach przeczytaj uważnie te kilka kartek, bo Zło (nie bez powodu pisane wielką literą), częstokroć jest nie tam gdzie wydaje się być.
Po bolszewikach nastał Stalin który o ile był człowiekiem podłym i okrutnym to był na tyle świadomy aby pozbyć się tych którzy w Zło naprawdę wierzyli, podczas gdy sam uznawał się za jego wyznawce i głosiciela z powodów czysto pragmatycznych; takich jak władza ale i też po prostu przeżycie.
Aż cisną się na usta słowa Winstona Churchilla "Dyktator z całym swym zadufaniem tkwi w uścisku swej machiny partyjnej. Musi iść do przodu - nie może się cofnąć. Musi dać żer swym psom i dać im polować - lub zostać przez nie pożartym, jak starożytny Akteon. Wszechpotężny na zewnątrz - jest całkiem bezradny wewnątrz".
Tacy dyktatorzy są raczej karą za wyhodowanie potwora niż samym potworem, który jak ameba nie będzie wzrastał w nieskończoność lecz sam z siebie pęknie i rozlezie się po całym świecie.
Jeśli nie będziemy się sprzeciwiać Złu bardziej niż oni, wkrótce i nas opanuje.
Obydwie części trzymają wysoki poziom merytoryczny, a całość jest pisana przyjemnym, prostym i całkiem często nieco zabawnym językiem.
I o ile książka składa się z ogromu artykułów w porywach do kilku stron i wydawać by się mogło, że trudno wybrać ten najlepszy, to moim zdecydowanym faworytem jest artykuł "Upadek i tryumf Imperium Zła" za który podnoszę ocenę o...
2015-02-25
2015-10-18
Autor nie darzy demokracji zbytnim szacunkiem i nie widzi w "władzy ludu", wybawienia od wszelkich problemów społecznych i ekonomicznych, Schumpeter uznaje lud za tłum zdolny do działania jedynie w panice. I to się chwali.
Postać niewątpliwie inteligentna lecz trudna w odbiorze. Głównym mankamentem podczas czytania było nie tylko to że struktura książki nie przypadła mi do gustu, lecz to że autor rzeczywiście wierzył że socjalizm może funkcjonować na dłuższą metę. Czemu jak wiemy, zaprzecza historia.
Fakt większość wyjątkowo zdolnych ludzi nie rokowała na pomyślną przyszłość lecz zbyt pesymistyczne podejście również jest błędne. Socjalizm zawsze zapada się pod ciężarem własnych błędów którymi są jego same fundamenty, i choć historia pokazuje że ludzkość się jej nie uczy, to najbardziej racjonalne podejście sugeruje że walka dobra ze złem nigdy się nie skończy całkowitym zwycięstwem którejś ze stron.
Książkę oceniłbym na 6/10, ale zaciekawiło mnie że kiedy ją czytałem (ponad rok od pisania tej opinii) na okładce napisałem ołówkiem kilka ciekawych spostrzeżeń, do których doszedłem podczas lektury, dlatego podnoszę ocenę o jeden.
Ostatecznie polecam jedynie pasjonatom. Jeżeli jednak czytelnik szuka nie ekonomisty austriackiego z największymi ambicjami (jakim był Schumpeter) lecz z największym talentem zalecałbym wybrać Ludwiga von Misesa.
"Socjaliści twierdzą że kapitalizm przechodzi w socjalizm kiedy - jak jabłko - dojrzewa. Prawda jest jednak nieco inna, kapitalizm przechodzi w socjalizm kiedy - jak jabłko - gnije."
Autor nie darzy demokracji zbytnim szacunkiem i nie widzi w "władzy ludu", wybawienia od wszelkich problemów społecznych i ekonomicznych, Schumpeter uznaje lud za tłum zdolny do działania jedynie w panice. I to się chwali.
Postać niewątpliwie inteligentna lecz trudna w odbiorze. Głównym mankamentem podczas czytania było nie tylko to że struktura książki nie przypadła mi do...
2017-01-17
Pozycja niezwykle skomplikowana i zawiła. Czytanie jest przyjemne jak krojenie cebuli. Gdyby to było moje pierwsze "spotkanie" z autorem to mógłbym pomyśleć że to moja wina ale jako że nie jest, to mam prawo stwierdzić że Hayek mógł napisać tą książkę w przystępniejszy sposób.
Ogólnie rzecz biorąc, co nieco wartości z pewnością z tej książki wyciągnąłem. To że mamy do czynienia z osobą ponadprzeciętnie inteligentną widać już po pierwszych stronach.
Najcenniejsze co w niej znalazłem to kilka ciekawych definicji, z których zwłaszcza cenię sobie to co dowiedziałem się o pojęciu "racjonalizm" które okazuje się mieć znaczenie niemal dokładnie przeciwne niż przypuszczałem (aczkolwiek dopuszczam możliwość że dotąd znałem po prostu jedną z definicji, i że w tym wypadku może być zupełnie jak ze słowem "wolność" które ma przynajmniej sto rożnych - jak nie sprzecznych - definicji).
Ostatecznie, jest to pozycja ciekawa ale jeśli chodzi o to co wolnościowiec powinien widzieć to raczej nieobowiązkowa.
Pozycja niezwykle skomplikowana i zawiła. Czytanie jest przyjemne jak krojenie cebuli. Gdyby to było moje pierwsze "spotkanie" z autorem to mógłbym pomyśleć że to moja wina ale jako że nie jest, to mam prawo stwierdzić że Hayek mógł napisać tą książkę w przystępniejszy sposób.
Ogólnie rzecz biorąc, co nieco wartości z pewnością z tej książki wyciągnąłem. To że mamy do...
2016-06-25
Nie sądziłem że ktokolwiek może tak dobrze objaśniać wyższość wolności nad socjalizmem jak Fryderyk Bastiat, a jednak może. Książka to zbiór esejów Ayn Rand, Nathaniela Brandena, Alana Greenspana i Roberta Hessena, z których żaden się szczególnie nie wyróżnia - wszystkie są niezwykle wartościowe i napisane w przystępnym i zrozumiałym stylu.
Ktoś mi kiedyś powiedział że powinienem być filozofem, odpowiedziałem "nie" bo wybrałem ekonomie. Do tej pory twierdziłem że filozofia to ekonomia minus rzeczywistość. Jednakowoż odkrycie filozofii obiektywizmu zmieniło moje zdanie. Schopenhauer, Nietzsche, kilku pisarzy-świrów jakich czytałem ze względu na to że ich książki były lekturami szkolnymi czy inni ich pokroju (nazywam ich "tylko filozofowie") wydają mi się próżnymi marzycielami którzy siedzą w zamknięci w sypialni czekając aż zwariują do tego stopnia, że myśli które zrodzą się w ich umysłach przelane na papier zostaną uznane za oryginalne na tyle by stać się dlanich źródłami jako takiego bytu. Jednakowoż Rand wie czym jest ekonomia i szanuje ją (o czym świadczy zalecana bibliografia w której wspomina się Bastiata i profesora Misesa).
To jak sensownie przemawiali ekonomiści i jak bezsensownie "tylko filozofowie" utrwaliło mnie w przekonaniu że jeśli ktoś chce być dobrym filozofem musi być też ekonomistą. Rand jednak jest bardziej filozofem niż ekonomistom i nie mam z tym problemu, ale bądź co bądź jednostka inteligentna zawsze będzie dociekliwa i z pewnością będzie szukać luk w rozumowaniu i zrozumie że bez myślenia o rzeczach takich jak własność i wolny rynek czegoś będzie brakować.
Ayn Rand o tyle prześciga innych pisarzy że jest absolutnie bezkompromisowa, a w jej esejach (i powieściach) znajdziemy system na tyle kompletny że neokomuniści z Ministerstwa Edukacji Narodowej nie będą mieli najmniejszych szans by zrobić Rand to co zrobili Orwellowi, Huxleyowi i Dostojewskiemu, których zaprzęgli do swoich celów pokazując że ortodoksja i fanatyzm jest najgorszą z przywar a radykalizm jest ucieleśnieniem zła, w ten sposób ludzie boją się tylko łapanek, rzeźni na ulicach i obozów koncentracyjnych pozwalając aby odebrano im wszystko inne. Ta trójka zapłaciła cenę za brak ortodoksi i spotkał ich los taki sam jak Kościół Katolicki który przez swoją "otwartość" zapełnił place ludźmi ale opróżnił ich serca z Boga. Teraz ich dzieła służą tym z którymi walczyli (choć wspomnieć należy że KK jeszcze ma szanse na odrodzenie się jak to się nie raz już zdarzało na przestrzeni wieków).
Rand i filozofia obiektywizmu są natomiast zaciemniani i zagłuszani aby broń Boże ktoś w szkołach się nie dowiedział o ich istnieniu.
Sam "Kapitalizm: Nieznany Ideał" jest doskonałą krytyką kolektywizmu/etatyzmu i co najważniejsze, poza odpowiedzią na pytanie "co i dlaczego, jest złe" udziela również odpowiedzi na pytanie "jak być powinno". Ponadto cenne są uwagi na temat wydarzeń historycznych które jasno objaśniają że rewolucja przemysłowa była postępem a nie regresem cywilizacji i człowieka, a rząd robił wszystko żeby ten proces spowolnić, zatrzymać a nawet cofnąć. Filozofia dwudziestego wieku jako największe zło stygmatyzuje kompetencje i siłę pojedynczej jednostki która wywołuje zawiść rzeszy powielaczy nie mogących znieść czyjegoś powodzenia, co skutkuje tym że społeczeństwo takie jak amerykańskie w wyniku demokracji doprowadziło do niemalże do odwrócenia kodeksu moralnego który miał przyświecać pierwszemu państwu szanującemu prawa jednostki.
Więcej a temat obiektywizmu możemy znaleźć w powieściach "Źródło" i "Atlas Zbuntowany".
Wspaniała literatura dla wolnościowca na początek, choć boli mnie uwaga na temat encykliki Pawła VI z którą co prawda się zgadzam ale wiem o tym papieżu również kilka dobrych rzeczy. Ponadto Rand stwierdza że na wolnym rynku monopol jest niemożliwy, najwidoczniej zapominając że jest on bardzo prosty jeśli na przykład wymyślimy nowy wynalazek. Ponadto Greenspan wspomina o Aluminium Company of America która zdobyła monopol przez świadczenie najlepszych usług jakie były dostępne na rynku, i za swoją kompetencje została - zamiast być pochwalona - zaatakowana.
Ogólnie rzecz biorąc pozycja dla tych co nie chcą czytać powieści-cegieł Rand, a wolą zaznajomić się z naukowymi dowodami i argumentacją, oraz faktami historycznymi.
Nie sądziłem że ktokolwiek może tak dobrze objaśniać wyższość wolności nad socjalizmem jak Fryderyk Bastiat, a jednak może. Książka to zbiór esejów Ayn Rand, Nathaniela Brandena, Alana Greenspana i Roberta Hessena, z których żaden się szczególnie nie wyróżnia - wszystkie są niezwykle wartościowe i napisane w przystępnym i zrozumiałym stylu.
Ktoś mi kiedyś powiedział że...
2014-10-17
Bardzo ciekawa publikacja. Książka bardziej o filozofii niż o ekonomii ale to nie wada lecz zaleta. Autor ma ogromną wiedzę, lecz nie mam tu na myśli że opanował do perfekcji jakąś dziedzinę lecz wie co nieco z wielu dziedzin, wadą książki jest to że czasem musiałem coś sobie sam dopowiedzieć gdyż we wnioskach często brakuje ostatniego ogniwa. Jeśli ktoś interesuje się kombinacją filozofii i ekonomii, to dzieła Fryderyka Bastiata (warto wspomnieć że autor prawdopodobnie nie zna jego dzieł, a szkoda bo wszystko czego brakuje tej książce jest właśnie tam) są pod tym względem lepsze.
Ale warto sięgnąć po tę publikacje zwłaszcza komuś kto interesuje się filozofią, gdyż obecnie wtrącenie ekonomii do filozofii jest traktowane jak świętokradztwo i bluźnierstwo, przez co obecni uczniowie znają tylko Nietzschego, Hegla, Schopenhauera i innych pozbawionych jakiejkolwiek ekonomicznej wiedzy neurotyków. Jeśli miałbym powiedzieć co jest w tym dziele najważniejsze to wskazałbym na aspekt historyczny. "Hedonizm", "stoicyzm", wszyscy znamy te pojęcia ale ich znaczenie już niekoniecznie. Ksenofont, Arystoteles, Platon, Kartezjusz, w każdym ważniejszym dziełami traktującym o polityce, ekonomii, historii zetkniemy się z tymi imionami, dobrze jest wiedzieć o nich coś więcej.
Ponadto książka jest napisana w wygodny (podzielony na podrozdziały) do czytania sposób. Jest pełna ciekawych cytatów, i trafnych spostrzeżeń (zwłaszcza to w którym autor mówi że Bóg odpoczywał siódmego dnia, nie dlatego że się zmęczył lecz dlatego że chciał się cieszyć tym co powstało. I że to jest i nasz cel - "dzień święty"). Gorąco polecam.
Bardzo ciekawa publikacja. Książka bardziej o filozofii niż o ekonomii ale to nie wada lecz zaleta. Autor ma ogromną wiedzę, lecz nie mam tu na myśli że opanował do perfekcji jakąś dziedzinę lecz wie co nieco z wielu dziedzin, wadą książki jest to że czasem musiałem coś sobie sam dopowiedzieć gdyż we wnioskach często brakuje ostatniego ogniwa. Jeśli ktoś interesuje się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-04
Geniusz bije od tej książki, jak promieniowanie z Czarnobyla. Wielka szkoda że Bastiat nie należy do najsławniejszych ekonomistów, jak Keynes czy choćby nawet Hayek. Ale zwrócić należy uwagę że jest on uczniem kogoś kto jest bardziej zapomniany od niego, a mianowicie Jeana Baptysty Saya, którego styl od razu rozpoznałem czytając dzieła Bastiata, tylko że jest tego zdecydowanie więcej.
Pierwszą wielką zaletą "dzieł" jest sposób w jaki są napisane. Cokolwiek przekazuje nam autor nie wymaga to większego wysiłku intelektualnego niż zrozumienie procesu gotowania jajka. Jeśli ktoś nie ma zamiaru zostawać ekonomistą, lecz czyta to dla wiedzy ogólnej to z pośród wszystkich książek jakie znam to zdecydowanie właśnie obydwa tomy dzieł są najlepsze dla laika. Konkretne przykłady i humor zdecydowanie ułatwiają zrozumienie tego jaką głupotą jest socjalizm, pomimo że często występują powtórzenia, jak na przykład dwie historyjki(czy nawet sztuki teatralne) mówią o tym samym, to czytanie ZAWSZE jet przyjemnością(a przynajmniej było dla mnie). Bastiat zdecydowanie wyprzedzał swoją epokę, choć o niektórych istotnych aspektach ekonomii nic nie mówi(np: o pieniądzu fiducjarnym i standardzie złota, to trudno mieć mu to za złe gdyż standard złota był w jego czasach oczywistą oczywistością), zasługuje w pełni na miano geniusza.
Drugim nadzwyczaj istotnym aspektem pism Bastiata jest ich aspekt umoralniający. Jeśli miałbym określić filozofię autora to powiedziałbym: "Obiektywizm Katolicki", albowiem wielokrotnie powtarzają się odwołania do Boga i opatrzności. Ale cóż, jak czytam autorów piszących przed wiekiem dwudziestym to dochodzę do wniosku że w tamtych czasach wszyscy autorzy tak pisali. Dziś jednak za tego typu dygresje moralne są raczej ganieni niż chwaleni. A wielka szkoda bo jedyną osoba do której mógłbym porównać Bastiata jest Św. Tomasz z Akwinu (co ciekawe obydwoje zmarli w tym samym wieku: 49 lat).
Geniusz bije od tej książki, jak promieniowanie z Czarnobyla. Wielka szkoda że Bastiat nie należy do najsławniejszych ekonomistów, jak Keynes czy choćby nawet Hayek. Ale zwrócić należy uwagę że jest on uczniem kogoś kto jest bardziej zapomniany od niego, a mianowicie Jeana Baptysty Saya, którego styl od razu rozpoznałem czytając dzieła Bastiata, tylko że jest tego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Słyszałem że zarzuca się tej książce, że jest bardzo "drewniana". No cóż, jeśli chodzi o tych którzy tak twierdzą, to trudno mi nie przyznać im racji. Jednak twierdzę, że książek które się czyta, bynajmniej nie wybiera się na ślepo, a raczej, nie powinno się tego robić, o ile nie zmuszają nas do tego okoliczności. Dlatego, do przeczytania tej pozycji podszedłem z nieco bardziej praktycznymi oczekiwaniami, niż dostarczenie wzniosłych wrażeń estetycznych. Już sam autor zaznacza, że do napisania powieści zainspirowała go książka „Socjalizm” Ludwiga von Misesa, po której opisie trudno się spodziewać czegokolwiek co można określić jako wzniosłe, pociągające, intrygujące i tym podobne, jeśli mówimy o powszechnych oczekiwaniach co do tego typu produktów wyobraźni.
Wiedza o tym, że autor jest ekonomistom, jest tutaj absolutnie niezbędna, gdyż inaczej możemy skończyć jak dzikus patrzący na przedmioty codziennego użytku w krajach Europejskich, widzący w nich mechanizmy tak dla niego niezrozumiałe, że uznaje je za magiczne. Podobne wrażenia będzie mieć również małe dziecko, ale przed fałszywymi przekonaniami o działaniu sił nadprzyrodzonych, będzie je chronić pokora wypływająca ze świadomości własnej niewiedzy. Bez takiej pokory, lektura tej książki dla osoby nie obeznanej z ekonomią, będzie jak zwiedzanie galerii, której ścian zapisane są piękną poezję, tyle że w języku którego nie rozumie.
Jako że sam z ekonomią jestem zaznajomiony na tyle by ją rozpoznawać, kiedy ją widzę, a jednocześnie na tyle by w wielu miejscach być zaskoczony nową wiedzą i czerpać radość z jej odkrycia, uważam się za wzorowego czytelnika tej książki. Ci którzy zaznajomieni są z ekonomią lepiej niż ja, mogą ją uznać za nudną, a ci którzy gorzej, za niezrozumiałą (i nudną). Jednakże ci drudzy mają jeszcze szansę docenić zdolność autora w zakresie przekazywania znanej im treści, więc im odradzam w mniejszym stopniu, niż drugiej grupie.
Hazlitt izoluje tylko te aspekty rzeczywistości, które uznaje za stosowne, dlatego powinniśmy wybaczyć mu pewne braki u głównego bohatera – Petera (i pozostałych z resztą też). Uproszczenia są nieuniknione. Ale myślę, że osoba która sama ma w sobie co nie co z twórcy, jest w stanie zrekompensować sobie pewne braki i usunąć niedopowiedzenia przy pomocy własnej wyobraźni. Zwłaszcza, jeśli jest ona wspomagana materiałem źródłowym, czyli socjalizmem, tym razem bez cudzysłowu, bo mam na myśli historię, która wskazała wielokrotnie, do czego prowadzi socjalizm i komunizm w rzeczywistości. Kilka przykładów z ZSRR, takich jak przybierające na wadze żyrandole, w fabryce gdzie płacono za nie w zależności od wagi, czy też fabryka która otrzymała nie mniej niż siedemdziesiąt różnych oficjalnych instrukcji od dziewięciu komitetów, czterech rad ekonomicznych i dwóch narodowych komitetów planowania – wszystkich upoważnionych do wydawania poleceń odnośnie produkcji w owej fabryce. Albo plany dla pewnej huty w obejmują 91 tomów zawierających 70 tysięcy stron, precyzujących dokładnie rozmieszczenie każdego gwoździa, lampy, czy umywalki. A to tylko kilka zdań ze wstępu.
Myślę że sednem opowieści jest reakcja zdrowego pod względem moralnym i umysłowym człowieka (choć główny bohater jest dodatkowo geniuszem), na życie w komunizmie. Z czasem następuje zmiana, czyli część druga, w której zadawane są pytania, i część trzecia w której bohaterowie odkrywają odpowiedzi. Sama część trzecia stanowi około 30% objętości książki, jednak w moich liczących 33 strony notatkach, zajmuje prawie 50%, czyli ostatnie 16 stron. W miarę postępu historii (która coraz mniej przypomina historię, a coraz bardziej traktat ekonomiczny) książka męczy, lecz o ile rozumie się jej język, zmęczenie to zapewnia satysfakcję. Wiśnią na torcie jest również dobrze napisane zakończenie, choć pozostaje otwarte, to jednak zamyka opowieść w hermetyczną i satysfakcjonującą całość. W której możemy się dopatrzyć wielu odniesień co do tego, kto chce zniszczyć wolności, i jakie są przyczyny tego, że systemy chcące objąć człowieka w całości jego życia gospodarczego, jak i prywatnego, nie działają.
Jednak mimo genezy i celu książki, kilka scen naprawdę poruszyło moje serce, zwłaszcza opis pola nieużytków z dziko rosnącymi słonecznikami, kwiatostan każdego z nich został pozbawiony nasion przez głodujących. A wspomniane zaskoczenie, stanowiło niewielki, choć znaczący wstrząs. Nie jest to powieść doskonała, ale moja wiedza ekonomiczna i może nie tylko ona, sprawiła, że mimo wszystko uważam ją za lepszą niż „Rok 1984” Orwella. Patrząc na jej strukturę, widzę odniesienia do prawdy (sytuacja w ZSRR) i rozwinięcie, wiele razy. U Orwella jest podobnie, lecz czasem dodatek od wyobraźni, jest zdecydowanie przerośnięty. Ponadto tam, główny bohater nienawidzi zła, ale prawnie nie kocha dobra. Peter z kolei, jest zdolny do tego by go pragnąć, i nawet wyrazić kilka uczuć, pomimo brzemienia władzy nadal pragnie zostać pianistą i się ożenić. Choć wydaje się być niekompletnym człowiekiem, nie mam wątpliwości, że rzeczywiście jest człowiekiem. Podczas gdy Orwellowski Winston, budzi we mnie podobne uczucia, co u C.S. Lewisa, który twierdził, że jest on zdecydowanie mniej ludzki, niż zwierzęta w innym, moim zdaniem niedocenionym, dziele Orwella „Folwark Zwierzęcy”.
Dlatego mam szczerą nadzieję, że „Cofnięcie Czasu” zastąpi kiedyś wizję Orwella, które można przeczytać, wzruszyć się, a następnie iść prosto drogą w stronę stworzenia piekła jakie przedstawił, myśląc: "ja taki nie jestem, jestem dobrym człowiekiem, to ludzie zawiedli a nie system, gdyby władza była w rękach kogoś takiego jak ja, wszyscy byliby szczęśliwi". Książka Hazlitta jest inna, zawiera sobie większą część prawdy. Prawdy, którą należy czasem się karmić, a nie jedynie ją zgłębiać do wyczerpania sił, w co sam czasami daję się wciągnąć.
Serdecznie polecam. zwłaszcza zaznajomionym z dziełami ekonomistów reprezentujących austriacką szkołę ekonomii.
Słyszałem że zarzuca się tej książce, że jest bardzo "drewniana". No cóż, jeśli chodzi o tych którzy tak twierdzą, to trudno mi nie przyznać im racji. Jednak twierdzę, że książek które się czyta, bynajmniej nie wybiera się na ślepo, a raczej, nie powinno się tego robić, o ile nie zmuszają nas do tego okoliczności. Dlatego, do przeczytania tej pozycji podszedłem z nieco...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to