rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Do kobiet dla których spalony może być kotlet na patelni nie zaliczam się od dawna, jednak zasady piłki nożnej znałam do tej pory dość pobieżnie.

Jako, że od Euro 2012 mecze oglądam bardzo chętnie i, co tu dużo mówić, ekspresyjnie, uznałam, że to pozycja obowiązkowa.

Dariusz Rekosz bardzo zręcznie i lekko wprowadza nas w tajniki piłki nożnej : od historii powstania tej dyscypliny (co do tego skąd się ona wzięła nadal nie ma jednej wersji), przez zasady, hipotetyczne sytuacje aż po złotą dwudziestkę piłkarzy. Tekst doskonale dopełniają ilustracje, dzięki którym łatwiej zrozumieć opisywane fragmenty gry. Momentami można się nieźle uśmiać, co uważam za dodatkową zaletę książki, gdyż w gąszczu wszystkich zasad można by przysnąć.

Najbardziej zaskoczyły mnie dwie rzeczy, o których wcześniej nie miałam bladego pojęcia :

*Wiadomo, że gdy dogrywka nie zakończy się rozstrzygnięciem meczu, dyktowane są rzuty karne. Gdy seria 5 rzutów nadal nie wyłoni zwycięzcy, powtarza się je. Ok, ale... w ostateczności można wylosować zwycięzcę !

Taka sytuacja miała miejsce w 1968 roku w meczu między ZSRR a Włochami. Rzut monetą zapewnił zwycięstwo Włochom.

*Grę w meczu towarzyskim symbolicznie może rozpocząć osoba postronna np. król, prezydent, szejk czy... żona prezesa klubu ! Chciałabym zobaczyć jak królowa Elżbieta wprowadza piłkę do gry :)

Czy mecz może się odbyć, gdy na boisku jest siedmiu zawodników?

A pięciu?

Jak zakłada się wózek?

Czy da się wygrać mecz, strzelając gola ręką? (Podpowiem, że, wbrew temu co Wam się zdaje, da się)

Co to znaczy podać w uliczkę?

A założyć siatkę?

Sprawdźcie sami ! Zaręczam, że warto.

Do kobiet dla których spalony może być kotlet na patelni nie zaliczam się od dawna, jednak zasady piłki nożnej znałam do tej pory dość pobieżnie.

Jako, że od Euro 2012 mecze oglądam bardzo chętnie i, co tu dużo mówić, ekspresyjnie, uznałam, że to pozycja obowiązkowa.

Dariusz Rekosz bardzo zręcznie i lekko wprowadza nas w tajniki piłki nożnej : od historii powstania tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

3 lata temu przeczytałam część pierwszą matczynych przygód Lary Stone - "Notatki przyszłej matki". Potem szukałam w bibliotekach "Opowieści z kołyski", ale nie było ich, toteż zapomniałam o tym, a i opcja kupna odpadała z uwagi na mój koczowniczy tryb życia i postanowienie : kupuję tylko klasykę i książki, do których będę wielokrotnie wracać. Ostatnio jednak trafiłam na tę pozycję w jednej z wrocławskich filii i, po przypomnieniu sobie mojego wycia ze śmiechu przy części pierwszej, od razu ją wypożyczyłam.

Pierwsza część zakończyła się na tym jak Lara, z właściwą sobie wybuchową mieszanką emocjonalną, udała się na porodówkę. Część druga pomija sam moment porodu. A szkoda, bo to mogłoby być bardzo zabawne, biorąc pod uwagę jej specyficzną narrację. Początkowa faza macierzyństwa jest bardzo trudna dla Lary, która niespecjalnie przepada za swoją nowo narodzoną córką - Parker. Lepiej - oddałaby ją z powrotem, gdyby tylko miała jakiekolwiek pojęcie gdzie.
Nieprzespane noce, obrzmiałe od karmienia piersi, koniec jakichkolwiek wyjść. Z resztą jak tu wyjść, skoro i tak nie może wcisnąć się w jakiekolwiek ubrania sprzed ciąży i musi karmić córkę w każdej chwili, gdy w głośniku elektronicznej niani rozlega się "głos potępieńca".

W końcu, za radą przyjaciółki, Lara postanawia zatrudnić nianię, która miałaby ją choć trochę odciążyć w opiece nad Parker. Spodziewała się drugiej Mary Poppins, ale nic z tego. W drzwiach pojawiła się wielka jamajska kobieta - Deloris, która na domiar złego praktykuje coś na kształt wudu, je tylko zdrową żywność i, w opinii Lary, nie przepada za nią, gdyż uważa ją za złą matkę.
Ona sama zaczyna się za taką uważać, zwłaszcza, że ma kontakt z innymi matkami na zajęciach "Mama i ja", na które uczęszcza z dzieckiem.
Jakby tego było mało, pewnego dnia w drzwiach staje jej dawno niewidziany ojciec ze wspaniałą nowiną - żeni się z byłą burdelmamą i, nie zważając na długi okres przebywania z dala od życia swojej córki, chce odbudować relacje z nią.

Jednym słowem - młyn. Młyn i ogromna porcja śmiechu.
Jeśli macie ochotę uśpić swój instynkt macierzyński i obrzydzić sobie posiadanie dzieci, zachęcam do przeczytania połowy tej książki. Myślę, że zadziała bez problemu :)

A na zachętę, mój ulubiony fragment :

"Jestem w połowie alejki z ryżem, poszukujący kaszy bulgur, kiedy dochodzi do mnie ostry zapach. Marszczę nos, rozglądając się wkoło.

A to co? Spoglądam na innych i widzę, że ich nosy także są zmarszczone. O, nie.

Mój wzrok wędruje do Parker siedzącej w swoim samochodowym foteliku, umocowanym z przodu sklepowego wózka. Schylam się i wącham jej pupę.

Fuuuuuujjjj.

OK. Natychmiast muszę jej zmienić pieluchę. Zwracam się do mężczyzny poprawiającego ułożone opakowania makaronu, z pytaniem, gdzie znajduje się toaleta, a on kieruje mnie na koniec sklepu, dokąd bez zwłoki się kieruję. Kidy dochodzę do drzwi, orientuję się, że wózek się w nich nie zmieści, rozpinam więc pasy i wyjmuję Parker z fotelika, obejmuje ją prawą ręką, a lewą wkładam pod pupkę, która jest bardzo, bardzo mięciutka i wilgotna.

Wchodzę do toalety - super, mają tu stół do zmieniania pieluch, taki rozkładany, mocowany na ścianie - i pociągam za rączkę. Stół opada, rozkładam na nim podkładkę do zmieniania pieluch marki Burberry. Uśmiecham się do siebie, okazuje się bowiem, że w tym zakresie zaczynam czuć się jak profesjonalistka. Kładę Parker i sięgam po torbę, kiedy zauważa, że mam ubrudzony rękaw. Przyglądam się temu z bliska, po czym odwracam rękę, żeby zobaczyć spodnią część.

Nie.

Cały rękaw w gównie. Jak to się stało? Podnoszę Parker i odwracam ją. W piersi czuję miarowy łomot. Boże. Calutkie plecy ma w kupie. Musiała przecieknąć górną strona pieluchy. Koszulka i część spodenek są brązowe i śmierdzą.

Biorę ją pod pachy, trzymając z dala od siebie i wybiegam z toalety, żeby sprawdzić fotelik: niestety. Stoję tak przez chwilę, oniemiała.

Nie mam bladego pojęcia, co robić.

OK. Spokojnie. Zastanówmy się.

Wracam do toalety, kładę Parker na podkładce i próbuję zebrać myśli.

Tak. Nasączone chusteczki. Potrzebuję chusteczek.

Sięgam do torby i wyciągam pudełko z chusteczkami, natychmiast je otwierając. W środku znajdują się dosłownie 2 sztuki, z których jedna jest całkowicie wyschnięta.

Zapomniałam uzupełnić chusteczki.

Wyciągam te ostatnią i staram się wytrzeć nim rękaw, ale kupka nie schodzi. Olać to. Zwijam rękaw, jak bardzo się da, mając nadzieję, że w ten sposób zapcha nie przeniknie na zewnątrz, a następnie rozbieram Parker. Oczywiście nie mam niczego na zmianę. Wiem, że powinnam zawsze mieć przy sobie zapasowa bluzeczkę oraz spodenki, na wypadek, gdyby przeciekła pieluszka lub gdyby mała zwymiotowała - albo gdyby na środku supermarketu zaskoczył nas potężny atak biegunki - ale ja po prostu nie jestem taka. Wszystkie mamunistki z moich zajęć noszą chusteczki, trzymają smoczki w specjalnych pojemniczkach, żeby się nie pobrudziły, w specjalnych przegródkach noszą maść wysuszającą, dziecięce nożyczki do paznokci, płyn do przemywania, dodatkowe pieluchy, body na zmianę i lekarstwa, których wystarczyłby na wypadek niewielkiej epidemii trądu. Ale ja zwyczajnie nie jestem kobietą z odpowiednio wyposażoną dziecięcą torbą na pieluchy. w mojej torbie znajdziesz raczej butelki z wyhodowana pleśnią, ponieważ zapomniałam je wyciągnąć i wymyć. I dlatego wpadam teraz w panikę.

Grzebię gorączkowo w torbie, szukając pieluch.

'Boże błagam, niech tu będzie jakaś pielucha. Proszę, pielucha, musi tu być'. Znajduje w końcu jedną, starą i pogniecioną, leżącą na dnie torby.

'Dzięki ci, Boże'

Rozbieram Parker i wkładam ubranie do umywalki, a potem zaczynam obmywać ją brązowymi, papierowymi ręcznikami, które znajdują się w pudle na ścianie. Warto wspomnieć, że nie mam pojęcia, co z nią zrobię, jak skończę. Nie mam nawet kocyka, ponieważ nie posłuchałam rady Susan, żeby zawsze mieć przy sobie kocyk. Ale tym zajmę się, kiedy nadejdzie czas. Teraz muszę umyć córce plecy.

Po zużyciu około 25 papierowych ręczników na Parker nie zostaje ani śladu kupy. Zakładam jej pieluchę, brudne ubranie owijając kolejnymi brązowymi ręcznikami i upychając je na dnie torby.

No tak, to dlatego mamunistki zawsze maja przy sobie pusty worek. Jeszcze jedna zagadka rozwiązana.

Podnoszę Parker, która ma na sobie tylko pieluchę, łapię jeszcze garść ręczników i wychodzę z toalety, wracając do naszego cuchnącego fotelika.

- Parker, Parker - szepcze do niej. - Nie mogłaś z tym poczekać, aż wrócimy do domu?

Patrzy na mnie i piszczy..."

3 lata temu przeczytałam część pierwszą matczynych przygód Lary Stone - "Notatki przyszłej matki". Potem szukałam w bibliotekach "Opowieści z kołyski", ale nie było ich, toteż zapomniałam o tym, a i opcja kupna odpadała z uwagi na mój koczowniczy tryb życia i postanowienie : kupuję tylko klasykę i książki, do których będę wielokrotnie wracać. Ostatnio jednak trafiłam na tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po Władcę much sięgnęłam z prostego powodu - trochę głupio nie znać pewnych tytułów, a że objętość niewielka to i czas nadrabiania powinien być krótki. Jednak nie do końca tak było, bo książkę, mimo prostej formy, czytało mi się dość ciężko. Do tego moje wakacyjne lenistwo, które straszliwie wybiło mnie z rytmu czytania książek.

Podczas bliżej nieokreślonej wojny nuklearnej samolot ewakuujący Londyńczyków rozbija się. Przeżywają tylko dzieci, a dokładniej chłopcy w różnym wieku. Muszą odnaleźć się w nowej sytuacji, więc ustanawiają pewne reguły - wybierają wodza, ustalają plan dnia oraz korzystają z dobrodziejstw rajskiej wyspy.
Jednym słowem tworzą miniaturowe społeczeństwo. Wódz - Ralf za priorytet uznaje podtrzymanie ognia, komunikującego przepływającym okrętom o obecności rozbitków na wyspie, jednak nie każdy rozumie jakie to ważne. Jack także pretenduje do miana wodza, jednak jego priorytetem są polowania i dobra zabawa. Atrybutem władzy jest tu koncha- piękna biała muszla, znaleziona tuż po przybyciu na wyspę przez chłopców i, mimo posiadania jej przez Ralfa, Jack zdolny jest do zdobycia władzy nad częścią chłopców, bazując na najprostszej ludzkiej potrzebie - głodzie.

Książka pokazuje zachowania człowieka w trudnych sytuacjach, a przede wszystkim w moim odczuciu - jego zezwierzęcenie oraz konflikt na linii jednostka- grupa. To przerażający obraz ludzi postawionych w sytuacji kryzysowej. Wywołuje to refleksję jak my, na co dzień żyjący w społeczeństwie, opanowani, zachowalibyśmy się w takiej sytuacji. Czy wyzwoliłaby ona zachowania z freudowskiej sfery Id ? Myślę, że warto przeczytać książkę i się nad tym zastanowić.

Po Władcę much sięgnęłam z prostego powodu - trochę głupio nie znać pewnych tytułów, a że objętość niewielka to i czas nadrabiania powinien być krótki. Jednak nie do końca tak było, bo książkę, mimo prostej formy, czytało mi się dość ciężko. Do tego moje wakacyjne lenistwo, które straszliwie wybiło mnie z rytmu czytania książek.

Podczas bliżej nieokreślonej wojny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To moje pierwsze spotkanie z Sorokinem. W ramach wyzwania podjętego dla samej siebie po raz kolejny sięgnęłam po literaturę traktującą o Rosji.
To powieść futurystyczna - jej akcja ma miejsce w 2027 roku gdy Rosja jest państwem religijnym, odgrodzonym murem od reszty świata, prym na świecie wiodą Chiny, a oprycznina ma wiodącą rolę w kraju, zaraz po wielkim Monarsze.

Na wstępie krótko wyjaśnię czym była oprycznina. To pierwszy swoisty aparat represji w Rosji Iwana IV Groźnego, mający na celu walkę z opozycją cara.
W powieści Sorokina te czasy wracają - tym razem oprycznicy nie nabijają psich głów na kij, a kładą je na swoje lśniące mercedesy.
Wraz z Sorokinem przyglądamy się jednemu dniowi z życia Andrieja Daniłowicza Komiagi - tytułowego oprycznika, który jak przystało na pełnioną funkcję, musi zrównać z ziemią kilka domów, dokonać gwałtu, a w międzyczasie dać sobie radę z potwornym kacem.

Książkę czytało mi się dość szybko, styl pisania dość mocno mnie zmęczył, a i cała historia często zniesmaczała.
Być może to nieodpowiednie zrozumienie tematu, być może po prostu nie mój gust, ale nie zachwyciła mnie ta książka. Muszę sięgnąć po "Cukrowy Kreml". Może kontynuacja "Dnia oprycznika" bardziej przypadnie mi do gustu.

To moje pierwsze spotkanie z Sorokinem. W ramach wyzwania podjętego dla samej siebie po raz kolejny sięgnęłam po literaturę traktującą o Rosji.

To powieść futurystyczna - jej akcja ma miejsce w 2027 roku gdy Rosja jest państwem religijnym, odgrodzonym murem od reszty świata, prym na świecie wiodą Chiny, a oprycznina ma wiodącą rolę w kraju, zaraz po wielkim Monarsze.



Na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Odkąd tylko usłyszałam o tej książce, marzyłam żeby ją przeczytać. II RP to niezwykle barwny okres w historii Polski - walki o granice, tworzenie zrębów demokracji, trudności polityczne i ekonomiczne, a nazwiska postaci tego okresu zna niemal każdy - Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Ignacy Paderewski. Właśnie - nazwiska, fakty historyczne, opcja polityczna. W szkole ciężko było spojrzeć na te postaci jak na ludzi z krwi i kości, ludzi ze swoimi słabościami, miłościami, pasjami.
To daje nam niewątpliwie Sławomir Koper. Jak sam pisze, nie szuka taniej sensacji i muszę się z tym zgodzić po przeczytaniu tej książki. Wyraźnie zaznacza co jest niepotwierdzoną plotką, anegdotą, a co wydarzyło się naprawdę.

Bawiłam się świetnie przy tej lekturze, będąc w lokalach, biorąc udział w partiach brydża z postaciami i przeżywając ich miłosne perypetie. Po tej lekturze jeszcze bardziej uwielbiam Bolesława Wieniawę - Długoszowskiego - pierwszego ułana Rzeczypospolitej, poetę, który potrafił z ironią opisywać nie tylko to, co go otaczało, ale także i siebie :

Człowiek mądry był jak rabin,
Na szczyt wiedzy się piął,
Do ręki wziął karabin,
A mądrość diabeł wziął. [...]

Dandysem był w Krakowie
Podbijał serca w mig,
Poleżał w mokrym rowie
I cały szyk gdzie znikł.

Rozdział o nim zdecydowanie podobał mi się najbardziej.
Nie mogę nie wspomnieć także o Józefie Piłsudskim, w którego perypetiach odnajduję cześć siebie - jego poszukiwania intelektu w kolejnych partnerkach, stronienie od imprez i nierzadko od ludzi to nieobce mi uczucia.
A propos uczuć - to właśnie one były zalążkiem konfliktu Piłsudski - Dmowski, a dokładniej rzecz ujmując kobieta- Maria Juszkiewicz, późniejsza żona Piłsudskiego. To niesamowite, bo zawsze myślałam, że poróżniły ich inne wizje przyszłego państwa polskiego.

Jednym słowem polecam tę książkę wszystkim, którzy chcieliby spojrzeć na te postaci trochę inaczej niż jako na aktorów politycznych, bo przecież tak spoglądamy na nich od czasów szkolnych. Wprost nie mogę się doczekać aż znowu poczuję tamte czasy, tym razem zapewne wśród elit artystycznych.

Odkąd tylko usłyszałam o tej książce, marzyłam żeby ją przeczytać. II RP to niezwykle barwny okres w historii Polski - walki o granice, tworzenie zrębów demokracji, trudności polityczne i ekonomiczne, a nazwiska postaci tego okresu zna niemal każdy - Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Ignacy Paderewski. Właśnie - nazwiska, fakty historyczne, opcja polityczna. W szkole ciężko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wsiadłam na wehikuł czasu w postaci "Czerwonego roweru", na którym pojechałam do lat 80-tych.
Co widziałam?
Cztery piętnastolatki, które przeżywały jeden z najtrudniejszych okresów w życiu człowieka (niektórzy sądzą, że najtrudniejszy, ale nie wiem) - dojrzewanie.
To Karolina - córka "ubeka", choć nie bardzo wie co to słowo oznacza, Aneta - brzydka zakompleksiona dziewczyna, która nie bardzo przystaje do reszty, Gośka- gruba córka badylarza oraz Beata- szkolna gwiazda, która może mieć każdego chłopaka.
Łączy je przyjaźń, wspólne malowanie paznokci na wściekły róż, czytanie Bravo (ze szczególnym uwzględnieniem opisów pierwszego razu) oraz słuchanie muzyki z kaset.
Jednym słowem - lata 80-te w pełni (choć przyznam, że dziesięć lat później moje dzieciństwo wyglądało niemal identycznie - Bravo, kasety, bazarowe ciuchy, miłość na śmierć i życie do chłopaka z 4 "d" i intrygi przeciw koleżankom oraz pełne napięcia wyczekiwanie na wolne tańce na szkolnej dyskotece).
Po latach te kobiety spotykają się znów, gdyż łączy je niewyjaśniona zagadka rzekomego samobójstwa Anety, którą znaleziono utopioną w bagnie.

Niewątpliwą zaletą książki jest pełne oddanie klimatu lat, których nie znam, ale o których z pasją czytam, a także lekki język i dokładne opisy odczuć, sytuacji.
Sama historia nieco nudnawa, ale na rozpoczęcie wakacji akurat tego potrzebowałam - rozkręcenia mojego mózgu i przygotowania się na dużą dawkę liter w nadchodzące trzy miesiące.

Wsiadłam na wehikuł czasu w postaci "Czerwonego roweru", na którym pojechałam do lat 80-tych.
Co widziałam?
Cztery piętnastolatki, które przeżywały jeden z najtrudniejszych okresów w życiu człowieka (niektórzy sądzą, że najtrudniejszy, ale nie wiem) - dojrzewanie.
To Karolina - córka "ubeka", choć nie bardzo wie co to słowo oznacza, Aneta - brzydka zakompleksiona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy ktokolwiek zna lepszy synonim dla słowa elegancja jak Audrey Hepburn? Ja nie. Zachwyca mnie jej piękno, każdy film, w jakim ją do tej pory widziałam, jej prosty ubiór, który zyskuje dzięki olśniewającej urodzie, zachwyca mnie jej nieograniczona dobroć i chęć pomagania innym.

Po obejrzeniu filmów, zakupie części garderoby z wizerunkiem ikony przyszedł czas na biografię. Wybrałam tę pisaną przez syna Audrey i bardzo słusznie, bo któż mógł znać ją lepiej?
Opisuje jej dzieciństwo - przeżytą wojnę, dziecięce choroby, które "ukształtowały" jej sylwetkę, którą zachwycał się świat, ale przede pokazuje nam osobę skromną, przypisującą innym zasługi za swoją oszałamiającą karierę, osobę o wspaniałym sercu, która ostatnie lata swojego życia poświęciła dzieciom, choć do końca nie mogła zrozumieć dlaczego to one doświadczają tyle złego.

Książka to przede wszystkim album ze zdjęciami, których nie znajdziemy w internecie - zdjęcia rodzinne, te wykonywane w studio przez profesjonalistów oraz kadry z filmów. Zachwycają tak jak cała ona. Nie znam tak pięknej kobiety i marzę, żeby choć w połowie być taka jak ona - pełna miłości do innych i elegancka bez wkładania w to wysiłku.

Czy ktokolwiek zna lepszy synonim dla słowa elegancja jak Audrey Hepburn? Ja nie. Zachwyca mnie jej piękno, każdy film, w jakim ją do tej pory widziałam, jej prosty ubiór, który zyskuje dzięki olśniewającej urodzie, zachwyca mnie jej nieograniczona dobroć i chęć pomagania innym.

Po obejrzeniu filmów, zakupie części garderoby z wizerunkiem ikony przyszedł czas na biografię....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To moja druga, po "Cieniu wiatru", książka tego autora.
Poprzednią byłam zachwycona, mimo że z nieznanych sobie do dziś powodów 100 stron przed końcem odłożyłam ja na półkę i tam już została. Znajome nazwisko skłoniło mnie do zapoznania się z "Mariną".

To z jednej strony historia o miłości dwojga młodych ludzi, a z drugiej dawno zapomniana tajemnica, która ożywa na nowo w Barcelonie końca XX wieku za sprawą Oscara i Mariny.
Pewnego popołudnia postanawiają oni śledzić damę w czerni, która nie wiedzieć czemu przychodzi na cmentarz zawsze w ostatnią niedzielę miesiąca. Tego dnia całe ich życie się zmienia, gdyż powoli zaczynają zbierać części wielkiej układanki, jaką jest historia Michala Kolvenika - człowieka owianego niegdyś legendą, nieodgadnionego, a dziś już dawno zapomnianego przez miasto.

Od pierwszych stron byłam zauroczona wspaniałymi opisami miasta, o którym wiem tak niewiele, wielka zagadką, która z każdą stroną była coraz bliżej rozwiązania, ciekawą, choć trochę oklepaną już, historią miłości dwojga nastolatków.

Potem nie było już tak kolorowo. O ile historia Oscara, Mariny i Germana- jej ojca, a także pałacyku na Sarria bardzo mi się podobała, o tyle rozwiązanie zagadki Kolvenika sprzed lat z każdą stroną było coraz bardziej nieprawdopodobne i, cóż, nużące. Nie będę tu opisywać o które dokładnie momenty mi chodzi, aby nie psuć innym zabawy, powiem tylko krótko, że mówię tu o manekinach i tym, czym zajmował się Michal.

Bardzo ciężko powiedzieć jednoznacznie, czy książka mi się podobała czy nie, bo przez 2/3 byłam nią zachwycona i gotowa zasypać gradem pochwał na blogu, jednak końcówka i rozwiązanie zagadki bardzo mi się nie podobały.

To moja druga, po "Cieniu wiatru", książka tego autora.
Poprzednią byłam zachwycona, mimo że z nieznanych sobie do dziś powodów 100 stron przed końcem odłożyłam ja na półkę i tam już została. Znajome nazwisko skłoniło mnie do zapoznania się z "Mariną".

To z jednej strony historia o miłości dwojga młodych ludzi, a z drugiej dawno zapomniana tajemnica, która ożywa na nowo w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Tysiąc wspaniałych słońc" to książka świetnie znana wśród blogerek i powszechnie wychwalana. Po takie lubię sięgać, szczególnie że o szczegółach sytuacji muzułmańskich kobiet wiedziałam niewiele.

To historia dwóch różnych kobiet. Mariam - nieślubnej córki służącej i bogacza. Mieszka sama z matką w fatalnych warunkach i nie ma szans na zdobywanie wykształcenia. Ojciec wydaje ją za mąż w młodym wieku za podstarzałego mężczyznę tylko po to, by nie mieszkała z nim i jego żonami po śmierci swojej matki.
Lajla to dziewczyna z innego środowiska - jej ojciec szanuje matkę i bardzo zależy mu na tym, żeby córka zdobyła wykształcenie. Niestety ich rodzina nie jest już taka sama gdy dwóch braci Lajli ginie podczas wojny.

Te dwie kobiety na pozór różni wszystko : wiek, pochodzenie, marzenia, ale ich losy splatają się za sprawą jednego mężczyzny- Raszida - okrutnego człowieka, któremu obcy jest szacunek dla kobiety.

Wydarzenia są podparte tłem historycznym- wojną w Afganistanie w latach 70-tych, rządami komunistów, potem Talibów, a następnie wydarzeniami po roku 2001, co dodatkowo wzbogaciło mój odbiór książki.

Uważam, że to powieść, którą każda kobieta powinna przeczytać- bardzo wzruszająca, miejscami szokująca i opisująca nam coś, co w naszej kulturze nie ma miejsca: bezbronne kobiety, które po swojej stronie nie mają nikogo, nawet wymiaru sprawiedliwości.

"Tysiąc wspaniałych słońc" to książka świetnie znana wśród blogerek i powszechnie wychwalana. Po takie lubię sięgać, szczególnie że o szczegółach sytuacji muzułmańskich kobiet wiedziałam niewiele.

To historia dwóch różnych kobiet. Mariam - nieślubnej córki służącej i bogacza. Mieszka sama z matką w fatalnych warunkach i nie ma szans na zdobywanie wykształcenia. Ojciec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba większość osób czytających książki słyszała kiedyś o tej powieści. Ja też, ale nie było nigdy okazji wypożyczyć jej w bibliotece.
Ostatnio ją znalazłam i w ciemno postanowiłam sprawdzić co to jest. Teraz pędem będę musiała ją kupić, bo moja domowa biblioteczka byłaby bez tej książki pusta.

To opowieść o Liesel Meminger- tytułowej złodziejce książek, której czasy dorastania przypadają na początek II wojny światowej a także o jej rodzinie - tej prawdziwej i zastępczej, o jej przyjaciołach z podwórka i nie tylko. To przede wszystkim powieść o przyjaźni, o wielkiej miłości i poświęceniu w bardzo trudnych czasach.

Powiem Wam, że ciężko mi napisać coś więcej o tak wspaniałej książce. Musicie mi po prostu uwierzyć, że te dziesiątki pozytywnych opinii to sama prawda. Tego mi brakowało od miesięcy - zamknięcia książki i osuszania łez przy jednoczesnym uśmiechu i zadumie nad piękną historią o strasznych czasach.

PS Mam nowe ukochane słówko, którego teraz nadużywam non stop - SAUKERL :) Ci z Was, którzy czytali książkę wiedzą, jaką rolę ono odgrywa :) A tym, którzy nie czytali polecam się dowiedzieć.

Chyba większość osób czytających książki słyszała kiedyś o tej powieści. Ja też, ale nie było nigdy okazji wypożyczyć jej w bibliotece.
Ostatnio ją znalazłam i w ciemno postanowiłam sprawdzić co to jest. Teraz pędem będę musiała ją kupić, bo moja domowa biblioteczka byłaby bez tej książki pusta.

To opowieść o Liesel Meminger- tytułowej złodziejce książek, której czasy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Byłem numerem... historie z Auschwitz Eugenia Bożena Kłodecka-Kaczyńska, Kazimierz Piechowski, Michał Ziółkowski
Ocena 8,1
Byłem numerem.... Eugenia Bożena Kłod...

Na półkach:

Uważam, że przy takich książkach słowa, opisy emocji są zbędne. Pozycja obowiązkowa dla każdego, byśmy widzieli jak wiele działa nienawiść.

Uważam, że przy takich książkach słowa, opisy emocji są zbędne. Pozycja obowiązkowa dla każdego, byśmy widzieli jak wiele działa nienawiść.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę wygrałam, dlatego też trafiła w ogóle w moje ręce.
Okładka nie mówiła mi nic, a nawet trochę zniechęcała, bo zalatywało dziwną fantastyką. Tytuł? Jakieś dziwne słowotwórstwo. Nazwisko autorki ? Dalej nic. Czas przejść do opisu z tyłu okładki. Niestety tutaj też nic - tylko wzmianka o tym, że pozytywnych bohaterów tam nie znajdziemy.

Zaczęłam więc czytać trochę w ciemno i całe szczęście, bo mogłabym sporo stracić, gdybym zniechęcona odłożyła książkę na półkę.
Ciężko mi powiedzieć co to za gatunek. To połączenie fantasy z kryminałem i powieścią przygodową z ogromną dawką humoru.
Nie ma tu jednego głównego bohatera. Jest ich kilku, a ich losy łączy Malokkio (złe spojrzenie) - księga nowego ruchu religijnego, który oczekuje swojego mesjasza.

Poznajemy 29-letnią Darię, której życie, delikatnie mówiąc, nie jest zbyt barwne, bo jest samotna i co rusz spotyka się z uszczypliwymi komentarzami znajomych ludzi.
Poznajemy też Marinę i jej sługusa Szczurowatego, którzy szukają mesjasza, kierując się wskazówkami Malokkio, a także moich ukochanych bohaterów książki - Ireneusza i Franciszka - dwóch bezdomnych wplątanych w całą sprawę.
Muszę zacytować tu pewien fragment, który ich opisuje, bo czytałam go kilka razy śmiejąc się pod nosem.

"Łysawy Ireneusz zrobił mądrą minę i podłubał w uchu. Niezupełnie zrozumiał brodatego, ale zdążył się już nauczyć, że jak się go pyta dwa razy, zazwyczaj rozumie się dwa razy mniej. To Franciszek był od myślenia, on co najwyżej mógł się zająć zdobywaniem jedzenia, a i z tego przywileju korzystał rzadko. Nie po to wybrał status menela, żeby teraz zmuszać się do czegokolwiek. Jedynym, na czym mu zależało, był kawałek suchej podłogi. Bez niego czuł się jednak trochę za bardzo bezdomny"

Jednym słowem polecam wielbicielkom zabawnych dialogów, przerysowanych postaci i różnych zagadek. Naprawdę przyjemna lektura, na którą nigdy nie zwróciłabym uwagi w bibliotece, czy księgarni.

Książkę wygrałam, dlatego też trafiła w ogóle w moje ręce.
Okładka nie mówiła mi nic, a nawet trochę zniechęcała, bo zalatywało dziwną fantastyką. Tytuł? Jakieś dziwne słowotwórstwo. Nazwisko autorki ? Dalej nic. Czas przejść do opisu z tyłu okładki. Niestety tutaj też nic - tylko wzmianka o tym, że pozytywnych bohaterów tam nie znajdziemy.

Zaczęłam więc czytać trochę w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie oceniaj książki po okładce? To właśnie okładka sprawiła, że po nią sięgnęłam - lekko wypukła, lakierowana gwiazda na tle rosyjskich liter. Jedyne co nie gra to amerykańskie nazwisko, które powodowało we mnie pewne obawy w zestawieniu z tytułem książki. I trochę słusznie.

To opowieść o archiwiście - Pawle Duborowie, który z przymusu podejmuje pracę na Łubiance. Musi porządkować akta pojmanych pisarzy, a gdy nie są już potrzebne, spalać je. Nie jest to dla niego łatwe, gdyż był wykładowcą literatury w Akademii Kirowa, a także jej wielkim miłośnikiem. To historia o wszechobecnym strachu o siebie, o rodzinę i przyjaciół, ale jednak pełna niedopowiedzeń w wielu kwestiach, co pozostawia pewien niedosyt.

Zaletą książki jest to, że dokładnie poznajemy każde odczucie Pawła, historię jego rodziny i przyjaciół, ale niestety razi zbyt powierzchowne dotknięcie tematu komunizmu w ZSRR, a także samego miejsca akcji- Łubianki. Spodziewałam się tego trochę więcej, a tymczasem autor wspomniał tylko o Pakcie Ribbentropp - Mołotow, napaści III Rzeszy na Polskę i braku reakcji w ZSSR. Wydaje mi się, że sama tematyka książki wymusza dokładniejsze zarysowanie rzeczywistości społęczno-politycznej.

Nie jestem książką zachwycona, ale też nie mogę powiedzieć, że zdecydowanie mi się nie podobała. Na pewno nie jest to książka, do której chce się wracać.

PS Zapomniałabym o najważniejszym, co dała mi ta książka ! Paweł Duborow jest wielkim fanem Czechowa, przytacza jedno z jego opowiadań ("Agrest"), co przypomniało mi jak lubiłam "Śmierć urzędnika". Od razu wypożyczyłam sobie zbiór opowiadań.

Nie oceniaj książki po okładce? To właśnie okładka sprawiła, że po nią sięgnęłam - lekko wypukła, lakierowana gwiazda na tle rosyjskich liter. Jedyne co nie gra to amerykańskie nazwisko, które powodowało we mnie pewne obawy w zestawieniu z tytułem książki. I trochę słusznie.

To opowieść o archiwiście - Pawle Duborowie, który z przymusu podejmuje pracę na Łubiance. Musi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po książkę sięgnęłam za sprawą piosenki nią inspirowanej - Welcome home (Sanitarium) Metallici.

Lot nad kukułczym gniazdem to historia złożonej struktury szpitala psychiatrycznego, w którym pacjenci to tylko elementy machiny, której nikt nie może pokonać - Kombinatu na czele z Wielką Oddziałową.
Sytuacja wydaje się zmieniać, gdy do szpitala przychodzi McMurphy - szuler i dziwkarz, który jest zdeterminowany, by podjąć walkę z Wielką Oddziałową i jej zasadami. Nie wie jednak jeszcze, że nie będzie to tak proste jak się wydaje.
Czy mu się uda?
Polecam przeczytać i się dowiedzieć. Nie tylko dlatego, że jest to książka kultowa (także za sprawą filmu z Nicholsonem), ale i dlatego, że to dzieje się naprawdę, także w Polsce.

Opisuje to na przykład artykuł w jednym z ostatnich numerów Polityki (11/2011) "Lot nad psychiatrykiem". To, co dzieje się, a raczej działo w szpitalu w Kocborowie (dzielnica Starogardu Gd.) powoduje, że jeży się włos na głowie. Gdy pacjenci stają się zbyt uciążliwi dla personelu są związywani pasami, poniżani przez noszenie majtek na głowie, wypychani na śnieg w kapciach, by zrozumieć, że ucieczka to zły pomysł, a nawet bici. Kontrola tego szpitala wykazała straszne rzeczy, a personel odbija piłeczkę, winiąc za to siebie nawzajem.
Niestety wiem, że to nie wymysł, bo miałam okazję trochę to środowisko poznać od środka, ale służba zdrowia, czy to w szpitalach psychiatrycznych, czy innych placówkach to temat na kilkusetstronicową książkę.

Po książkę sięgnęłam za sprawą piosenki nią inspirowanej - Welcome home (Sanitarium) Metallici.



Lot nad kukułczym gniazdem to historia złożonej struktury szpitala psychiatrycznego, w którym pacjenci to tylko elementy machiny, której nikt nie może pokonać - Kombinatu na czele z Wielką Oddziałową.

Sytuacja wydaje się zmieniać, gdy do szpitala przychodzi McMurphy - szuler i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Głupio się przyznać, ale jeszcze do niedawna twierdziłam, że seria książek o Harrym jest dla dzieci i młodzieży, a jak dorośli się nią zachwycają to coś z nimi nie w porządku. Pamiętam jak 9-10 lat temu je czytałam, ale teraz ?! Bez przesady.

Przed świętami spotkałam się z przyjaciółką i podczas rozmowy o książkach pojawił się temat Harry'ego i przynam, że zachciało mi się znowu przenieść w ten świat. Nieśmiało poprosiłam ją, żeby pożyczyła mi wszystkie części i nie żałuję, bo nadal wywołuje to we mnie takie same odczucia jak kiedyś, kiedy przeczytałam pierwsze trzy części.

W tej części Harry i jego przyjaciele rozwiązują zagadkę Komnaty Tajemnic, o której nikt nie chce rozmawiać z powodu wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat. Ich motywacja jest powodowana tym, że ofiarami ataków tajemniczego potwora padają bliscy im ludzie.

Książkę czyta się łatwo, szybko i przyjemnie, ale jedno straszliwie irytuje : postać Gilderoya Lockharta. Był on jedna z głównych postaci w tej historii, więc złość była tym większa im częściej ten zadufany w sobie, próżny człowiek się pojawiał.
Mam zamiar przeczytać wszystkie części, ale to pewnie trochę potrwa, bo z powodu ich grubości czytam je tylko wieczorami przed snem.

Głupio się przyznać, ale jeszcze do niedawna twierdziłam, że seria książek o Harrym jest dla dzieci i młodzieży, a jak dorośli się nią zachwycają to coś z nimi nie w porządku. Pamiętam jak 9-10 lat temu je czytałam, ale teraz ?! Bez przesady.

Przed świętami spotkałam się z przyjaciółką i podczas rozmowy o książkach pojawił się temat Harry'ego i przynam, że zachciało mi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Coś musiało przerwać dobrą serię. Padło na Brazylię.
Już od początku książka była o niczym, zdjęcia też nie robią większego wrażenia.
W porównaniu z Tybetem książka wypada FATALNIE.
Widać, że nie wszystkie były pisane z pasją. Niektóre zapewne po prostu musiały pójść do druku i trzeba było napisac na odwal się, bo innego wyjaśnienia nie mam. Przecież Brazylia to nie jest nudny kraj, prawda ?

Coś musiało przerwać dobrą serię. Padło na Brazylię.
Już od początku książka była o niczym, zdjęcia też nie robią większego wrażenia.
W porównaniu z Tybetem książka wypada FATALNIE.
Widać, że nie wszystkie były pisane z pasją. Niektóre zapewne po prostu musiały pójść do druku i trzeba było napisac na odwal się, bo innego wyjaśnienia nie mam. Przecież Brazylia to nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z racji tego, że studiuję politologię czytam wiele książek, opracowań dotyczących polityki w różnych państwach. Uzupełniam wiedzę o nowe nazwiska, nazwy partii i daty, ale jednego w tym wszystkim strasznie mi brakuje. Chciałabym zobaczyć jak tę całą politykę odbierają ludzie na co dzień, jak żyją wewnątrz tych sieci, co robią na co dzień, co jedzą. Tego mogę się dowiedzieć z książek podróżników, którzy głównie na codzienności opierają swoje relacje. Jedną z najlepszych w tej dziedzinie jest dla mnie Beata Pawlikowska.

Poza tym, że opisała pokrótce historię Tybetu, buddyzmu i okupacji chińskiej, opisała też codzienność Tybetańczyków, o której miałam dość nikłe pojęcie. Szczególną uwagę zwróciła na ich specyficzne jedzenie : herbatę z masłem i solą oraz wszechobecne mięso jaka, a także na znaczenie duchowości w życiu codziennym mieszkańców.

Bardzo barwne opisy, wiele wspaniałych ciekawostek dla każdego miłośnika podróży na kartkach książek, a do tego mały zbiorek zdjęć. Warto kupować te małe książeczki, których jedyną wadą jest to, że są bardzo krótkie i błyskawicznie się kończą.

Z racji tego, że studiuję politologię czytam wiele książek, opracowań dotyczących polityki w różnych państwach. Uzupełniam wiedzę o nowe nazwiska, nazwy partii i daty, ale jednego w tym wszystkim strasznie mi brakuje. Chciałabym zobaczyć jak tę całą politykę odbierają ludzie na co dzień, jak żyją wewnątrz tych sieci, co robią na co dzień, co jedzą. Tego mogę się dowiedzieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Słowo- klucz w tytule i nie mogłam się nie skusić na tę książkę.
Postanowiłam przeczytać dziś tylko jeden rozdział, bo jutro o 5:00 nikt za mnie do pracy nie wstanie, ale (nie)stety połknęłam całą w kilka chwil.

Jest to historia Emilii Apostolae, która z rozrzewnieniem wspomina czasy komunizmu w Rumunii. Przeplatają się tu losy jej dzieciństwa i młodzieńczego życia, gdy w końcu spełniła swoje marzenie i wyrwała się ze wsi do miasta, oraz jej obecne życie, które, jak twierdzi, nie jest nawet ćwiartką tego, co miała za komuny.

Lekki język, lekka historia, w której nie znajdziemy opisów terroru i wszechobecnego strachu. Wręcz przeciwnie - będziemy leżeć ze śmiechu. Moim ulubionym fragmentem był opis Caucescu, który poprosił złota rybkę, by zamieniła go w muchę, ponieważ chciał zobaczyć co ludzie naprawdę sądzą o nim i o życiu w Rumunii. Usłyszał między innymi taki żart: "Socjalizm zdecydowanie powstał w raju. Pan Bóg wziął Adama, postawił przed nim Ewę i powiedział : wybieraj.". Drugim zabawnym opisem był wypad Caucescu i jego żony do Egiptu, bo "wszystkie k. mają już buciki z krokodyla, a ja jeszcze nie". I tak we dwójkę oglądali łapy krokodylom, żeby znaleźć w końcu te trzewiki :) Więcej Wam nie powiem, żebyście mieli powód, by sięgnąć po tę świetną książkę.

Po tym zrywaniu boków przychodzi jednak refleksja. Tęsknota za komuną to nie tylko fikcja literacka. Możemy takie głosy usłyszeć obok siebie od ludzi, którzy wtedy żyli, możemy nawet zobaczyć tych ludzi w galerii Komunistycznej Partii Polski, dokumentującej pochód pierwszomajowy. I wtedy uśmiech schodzi z twarzy.

Słowo- klucz w tytule i nie mogłam się nie skusić na tę książkę.

Postanowiłam przeczytać dziś tylko jeden rozdział, bo jutro o 5:00 nikt za mnie do pracy nie wstanie, ale (nie)stety połknęłam całą w kilka chwil.



Jest to historia Emilii Apostolae, która z rozrzewnieniem wspomina czasy komunizmu w Rumunii. Przeplatają się tu losy jej dzieciństwa i młodzieńczego życia, gdy w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To moje pierwsze spotkanie z fantastyką (nie licząc Pratchetta, którego nie miałam czasu doczytać do końca). Zdaję sobie sprawę, że powinnam zacząć raczej od Tolkiena, czy Sapkowskiego, ale widząc rzeszę fanów obawiam się troszkę o swoją sesję letnią, więc za tych panów zabiorę się w wakacje. Nigdy bym nie pomyślała, że przeczytam taką książkę. Zawsze, czy to oglądając film, czy czytając, szukam historii, które mogą zdarzyć się naprawdę, a fantastyka oferuje coś ponad, więc nigdy nie była w kręgu moich zainteresowań.
Widząc jednak zachwyty Ukochanego nad tym gatunkiem, postanowiłam zgłębić arkana tego gatunku.

To teraz do rzeczy, czyli do Ćwieka.
Jestem zachwycona tą książką.
Na początku autor dokładnie opisuje samo miejsce akcji, czyli katowicki dworzec i jego "mieszkańców". Jednak nie mieszkają tam z powodu swojego pijaństwa, a z powodu Ciemności, przed którą mogą się schronić tylko w tym miejscu. Po zmroku muszą być na dworcu, aby nie strawiła ich swoimi płomieniami.

Opisy były tak realistyczne, że czułam się, jakbym siedziała na dworcu z bezdomnymi.
Bardzo polecam, a jak tylko ujrzę na bibliotecznej półce "Gotuj z papieżem", to chętnie sobie pogotuję, bo pióro tego pana mnie zachwyciło i nie mam najmniejszej ochoty poprzestać na tej jednej książce.

To moje pierwsze spotkanie z fantastyką (nie licząc Pratchetta, którego nie miałam czasu doczytać do końca). Zdaję sobie sprawę, że powinnam zacząć raczej od Tolkiena, czy Sapkowskiego, ale widząc rzeszę fanów obawiam się troszkę o swoją sesję letnią, więc za tych panów zabiorę się w wakacje. Nigdy bym nie pomyślała, że przeczytam taką książkę. Zawsze, czy to oglądając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Seria National Geographic "Blondynka w.." to małe 100- stronicowe książeczki, pełne pięknych zdjęć i krótkich opowiastek z podróży do Tanzanii, Tybetu, Brazylii, a już niedługo ukażą się dzienniczki z Peru, Sri Lanki, Indii, Meksyku, Kambodży i Amazonii.

Czytania nie jest zbyt wiele - ot, godzina, ale po pełnych wrażeń dwóch tygodniach to najlepsze, co możemy sobie zaserwować - zdjęcia przeróżnych zwierząt (poza słoniami i lwami widziałam też koby, dzioborożce i impale, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia), a także malownicze opisy przyrody.
Czy wiedzieliście, że najgroźniejszym zwierzęciem sawanny jest hipopotam? To słodkie zwierzątko, które sobie leży w zoo potrafi wywrócić łódkę z ludźmi i rozszarpać ich kłami na strzępy.

Polecam te serię. Jest ładnie wydana w postaci niewielkich książeczek w cenie 12,99, a w zatłoczonym MPK szybko przenosi w inny świat. Bo "Afryka jest spokojnym trwaniem. Odwiecznym naturalnym cyklem życia, które odbywa się bez odniesień do kalendarza, zegarów ani budzików".

Seria National Geographic "Blondynka w.." to małe 100- stronicowe książeczki, pełne pięknych zdjęć i krótkich opowiastek z podróży do Tanzanii, Tybetu, Brazylii, a już niedługo ukażą się dzienniczki z Peru, Sri Lanki, Indii, Meksyku, Kambodży i Amazonii.

Czytania nie jest zbyt wiele - ot, godzina, ale po pełnych wrażeń dwóch tygodniach to najlepsze, co możemy sobie...

więcej Pokaż mimo to