-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2016-07-16
2015-11-05
2015-10-18
2015-10-10
2015-01-21
2014-05-07
2014-04-16
2014-03-19
2014-01-06
2013-12-09
2013-12-06
2013-11-11
Kunsztowny styl i szlachetne przesłanie prozy zapomnianego amerykańskiego klasyka.
Nierozstrzygalny już chyba spór – co jest ważniejsze dla oceny wartości dzieła, forma czy treść – toczy się od dawien dawna i chyba toczyć się będzie, dopóki artyści formę będą przekuwać w treść. Osobiście nie mam w tym zakresie szczególnie sprecyzowanych poglądów i chyba nie mam również potrzeby ich precyzowania. O ile bowiem wydaje mi się, że miarodajną dla oceny skali talentu twórcy jest jakość jego warsztatu, a więc forma, o tyle o odbiorze dzieła przez czytelnika decyduje już bardziej wypadkowa tych dwóch czynników. By pozostać przy literaturze: przykładem powieści, gdzie forma spycha na dalszy plan, czyni wręcz mało istotną, dość przeciętną treść, była np. powieść „Wyznaję” J. Cabre’a; na drugim biegunie umieściłbym natomiast „Rok 1984” Orwella, który, mimo prostego stylu pozostaje pozycją szczególnie ważną właśnie z uwagi na niezwykły walor treści w tej książce pomieszczonych; przykład „Ulissesa” przekonuje z kolei, że choćby nie wiem jak utalentowany był twórca, zawsze zdoła zdewastować swoje dzieło, jeśli tylko wyposaży je w odpowiednio plugawą treść. Przeróżnie się to więc układa. Szczęśliwie jest również twórczość takich pisarzy jak H. James - doskonała w formie i przyzwoita w treści na tyle, że zwalnia czytelnika z rozstrzygania owych jałowych akademickich sporów, pozwalając mu po prostu rozsmakować się w lekturze, bez potrzeby tracenia sił i życia na głowienie się, z czego owa smakowitość bardziej, a z czego mniej wynika.
Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście warsztat pisarza. Styl Jamesa jest niezwykle kunsztowny, wręcz wyrafinowany. Nie brak tu tasiemcowych, często półstronicowych, wielokrotnie złożonych zdań, wymagających od czytelnika wzmożonej koncentracji. Jednak w tym przypadku wysiłek włożony przez czytelnika we wniknięcie w wykreowany świat opłaca się jak mało kiedy. Złożona stylistyka książek amerykańskiego pisarza nie ma bowiem nic wspólnego z wodolejstwem, a jest narzędziem, za pomocą którego kreuje on niezwykle bogaty i zniuansowany świat swoich książek. Przede wszystkim świat wewnętrzny bohaterów, bo właśnie to najbardziej interesowało amerykańskiego pisarza. Dzięki temu czytelnik otrzymuje jeden z bogatszych i bardziej wiarygodnych portretów psychologicznych w historii literatury, przy czym proza Jamesa nie ma nic wspólnego z psychologizowaniem – główną domeną pisarza pozostaje będący owocem niezwykłej spostrzegawczości i inteligencji opis, nie zaś silenie się na sentencjonalność. Metoda ta przyniosła znakomite rezultaty, a to dzięki wyjątkowej obrazowości i precyzji pisarstwa amerykańskiego pisarza. Wykreowany świat jest plastyczny, niemal żywy, metafory – trafne w swej prostej intuicyjności - natychmiast podsuwają czytelnikowi właściwy obraz. Uspokoić można też czytelników nie gustujących w rozwlekłych opisach świata zewnętrznego; te pojawiają się rzadziej i raczej tylko wówczas, jeśli coś wnoszą do świata wewnętrznego bohaterów. Niemniej jeśli już są – są znakomite (vide scena w katedrze w „Ambasadorach”).
Fabularnie proza Jamesa plasuje się gdzieś pomiędzy romansem a powieścią obyczajową. Jego bohaterowie, uwikłani w skomplikowane relacje uczuciowe, szukają swej drogi do szczęścia w świecie skrępowanym wiktoriańskim konwenansem. Autor z pietyzmem penetruje wpływy kultury, obyczajowości i społeczeństwa na wolność jednostki, ze szczególnym uwzględnieniem różnic pomiędzy obyczajowością amerykańską a europejską. Doskonale przenika przez konwenans i towarzyską grę pozorów, docierając do rzeczywistych motywacji bohaterów. Jest mistrzem salonowej, wyrafinowanej intrygi towarzyskiej, w której brylują, rzecz prosta, damy. Formalnie zatem rzecz biorąc, treść jego książek nie powinna zostać uznana za wybitnie wartościową, jednak i tutaj dostrzec można pewien szlachetny rys.
Popatrzmy bowiem na innych wielkich. Kafka – wariat, piękny, ale wariat, który w swoim testamencie wyraził wolę spalenia wszystkiego, co stworzył. Hesse – utopista i egotysta, przeplatający tworzenie kultowych książek z pobytami w szpitalach psychiatrycznych. Proust – tworzący dzieło swojego życia w równej mierze pod wpływem talentu, co pewnej neurologicznej nadwrażliwości, wyostrzającej jego percepcję. Mann – niby taki kulturalny pan, a też potrafił ostro – nomen omen – zboczyć. O „Ulissesie” już pisałem. Przykłady można by mnożyć. Wszystkie one potwierdzają dość popularną intuicję głoszącą, że bardzo często wybitny talent przypłacany jest dysfunkcją w jakiejś innej dziedzinie. Najsławniejszym filmowym potwierdzeniem tej intuicji jest chyba „Piękny umysł”, zaś najbardziej mrożącym przykładem z życia wziętym – Van Gogh wręczający prostytutce swoje własne ucho, a następnie malujący ów makabryczny autoportret.
I właśnie w tym kontekście twórczość Jamesa najbardziej zyskuje. Na tle tych wszystkich oryginałów zadziwia bowiem stabilnością emocjonalną, zaś snute historie plasują się przyjemnie blisko normalnego, zwyczajnego życia. I oto dzieje się rzecz niesamowita: właśnie przez tę swoją normalność i banalność podejmowanych treści pisarz staje się interesujący i oryginalny wśród panteonu wybitnych, ale jednak dziwaków i egotystów, ludzi genialnych, ale jednak również bardzo często nie radzących sobie z życiem. Oczywiście ani myślę tu przesądzać, jakim człowiekiem był prywatnie amerykański pisarz; jakiekolwiek miał jednak problemy, to zadbał o to, by żadna parszywość z nich wynikająca nie przeniknęła do jego twórczości.
We wstępie do jednej ze swoich późniejszych książek „O czym wiedziała Maise”, tak opisywał źródła swojej inspiracji: „Traf chciał, że ktoś wspomniał w mojej obecności o sytuacji pewnego nieszczęsnego dziecka rozwiedzionych rodziców, zaistniałej w wyniku ponownego ślubu jednego z nich (…) Otóż niechęć ojczyma bądź macochy sprawiła, że dziecko, spędzające dotąd naprzemiennie czas to z matką, to z ojcem, stało się nagle kulą u nogi. Podczas gdy najpierw każde z rodziców mściwie próbowało ograniczyć wpływy drugiej strony, osoba, która powtórnie wstąpiła w związek małżeński, w następstwie ślubu gorliwie scedowała obowiązki rodzicielskie na rzecz byłego małżonka, budząc tym samym jego oburzenie i chęć odpłacenia tą samą monetą. Biedne dziecko, przerzucane tam i z powrotem jak piłka, pozostawiono samemu sobie. Wizja ta poruszyła moją wyobraźnię do żywego (…)”
Wybór przez dojrzałego już pisarza tak banalnego motywu, rezygnacja z jakiejkolwiek obsceny i egotyzmu, dyskretne usunięcie się w cień i po prostu – opowiadanie pięknym językiem zwyczajnych historii – te artystyczne wybory też mają swój niewątpliwy ciężar gatunkowy. Henry James - nie dość, że wybitnie utalentowany, to jeszcze względnie normalny. No wariat po prostu. Kojące.
Kunsztowny styl i szlachetne przesłanie prozy zapomnianego amerykańskiego klasyka.
Nierozstrzygalny już chyba spór – co jest ważniejsze dla oceny wartości dzieła, forma czy treść – toczy się od dawien dawna i chyba toczyć się będzie, dopóki artyści formę będą przekuwać w treść. Osobiście nie mam w tym zakresie szczególnie sprecyzowanych poglądów i chyba nie mam również...
2012-12-05
2013-11-16
Zbiór krótkich form - opowiadań, autorstwa Waldemara Łysiaka, wydanych pod pseudonimem Valdemar Baldhead. Teoretycznie o tematyce kryminalnej, jednak, jak zaznacza sam autor, głównym bohaterem pozostaje tu cały czas tytułowa perfidia, napędzająca fabułę tych miniaturek literackich i prowadząca akcję ku zaskakującemu i skłaniającemu ku refleksji zakończeniu.
Jest tu wszystko, co dobre we wczesnej twórczości pisarza - duża wyobraźnia, lekkość pióra, błyskotliwe, ociekające sarkazmem i erudycją dialogi, płynna fabuła, plus spora doza bezpretensjonalnej i autentycznej refleksyjności, jaka zawsze towarzyszyła twórczości
Waldemara Łysiaka.
Polecam - nie tylko fanom jego twórczości.
Zbiór krótkich form - opowiadań, autorstwa Waldemara Łysiaka, wydanych pod pseudonimem Valdemar Baldhead. Teoretycznie o tematyce kryminalnej, jednak, jak zaznacza sam autor, głównym bohaterem pozostaje tu cały czas tytułowa perfidia, napędzająca fabułę tych miniaturek literackich i prowadząca akcję ku zaskakującemu i skłaniającemu ku refleksji zakończeniu.
Jest tu...
2013-11-02
2013-10-25
Znakomite. Tak właśnie powinna być napisana wielka literatura. Nie jestem literaturoznawcą, jednak nie ulega dla mnie wątpliwości, że węgierskiego pisarza zaliczyć należy do nurtu wybitnych egzystencjonalistów. Ten sam, co u Kafki, tyle że znacznie subtelniej wyrażony, lęk przed samotnością, ta sama, co u Camusa, potrzeba zrozumienia ludzkiej natury. Obserwacje Węgra co do niej są zresztą cudownie bezpretensjonalne i celne w porównaniu z tragicznie przereklamowanym Dostojewskim. W przeciwieństwie do Rosjanina Marai roztropnie unika sięgania do, z przeproszeniem, dorobku nauk psychologicznych, czego zbawienne skutki są przynajmniej dwa. Po pierwsze, mamy do czynienia z rasową literaturą piękną, a nie, jak u Dostojowskiego, z czymś na kształt rozpraw socjologiczno-psychologicznych. Po drugie, spostrzeżenia Węgra są zwyczajnie prawdziwe. Tak proste to jest. Można się oczywiście spierać o detale i nomenklaturę, ale zasadniczo, wydaje mi się, ma Marai rację - to wszystko przez ten żar, reszta to wymówki i nieudolne usprawiedliwienia.
Znakomite. Tak właśnie powinna być napisana wielka literatura. Nie jestem literaturoznawcą, jednak nie ulega dla mnie wątpliwości, że węgierskiego pisarza zaliczyć należy do nurtu wybitnych egzystencjonalistów. Ten sam, co u Kafki, tyle że znacznie subtelniej wyrażony, lęk przed samotnością, ta sama, co u Camusa, potrzeba zrozumienia ludzkiej natury. Obserwacje Węgra co do...
więcej Pokaż mimo to