-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Proza Brite jest jak tabliczka czekolady - najlepiej smakować po kawałeczku, wtedy starczy na długo.
Podoba mi się - może to będzie za duży spojler, ale po raz pierwszy przy zakończeniu można się uśmiechnąć. Same postaci także dało się polubić, choć mam wrażenie, że Brite (świadomie lub nie) dręczy swoje bohaterki właśnie z powodu ich płci. Trevor i Zach momentami wydawali się dość nieautentyczni jako przedstawiciele tej grupy wiekowej (raz zbyt dziecinni, raz zbyt dojrzali, ale właściwie w tym wieku człowiek często jest rozdarty między jednym a drugim, więc może się za bardzo czepiam), ale jednak uroczy. Kawałki opisujące wizytę (?) w Birdland są rewelacyjne, tak naprawdę można je interpretować zarówno w kategorii wydarzeń na tle opowieści prawdziwych (bardziej konwencja horroru) albo fikcyjnych (jeśli założymy, że były to tylko halucynacje, mamy tu raczej do czynienia z podejściem psychologicznym).
Osobiście bardzo lubię Brite, zwłaszcza ten styl - mieszanka odrobiny mocnej makabry, pięknych metafor i chwilami dość rynsztokowego języka w jakiś dziwny sposób trafia w moją estetykę. Nie zmienia to faktu, że nie każdemu może to pasować, a dodatkowo należy wyciągnąć z szuflady oznaczenie 18+ - sceny są, w dodatku nie zawsze apetycznie opisane, ale w pokręcony sposób dodaje to historii tego pokracznego magnetyzmu, w jaki obfitują książki autora. Za to przemyślenia o miłości rozczulające - ale uwaga, w sam raz dla lekkich dziwaków, nie zwolenników wzniosłego języka i patosu.
Proza Brite jest jak tabliczka czekolady - najlepiej smakować po kawałeczku, wtedy starczy na długo.
Podoba mi się - może to będzie za duży spojler, ale po raz pierwszy przy zakończeniu można się uśmiechnąć. Same postaci także dało się polubić, choć mam wrażenie, że Brite (świadomie lub nie) dręczy swoje bohaterki właśnie z powodu ich płci. Trevor i Zach momentami wydawali...
Drugi tom podobał mi się bardziej, ale i bardziej mnie poirytował. Nie zrozumcie mnie źle - historia nadal jest bardzo wciągająca, ale nie lubię takiego spiętrzania różnych różności - kolejny złol jest gorszy od poprzedniego, każdy uwielbia Lisbeth Salander (chyba że jest wywrotową szują), wszystkie kobiety lecą na Blomkvista, wszyscy tacy mądrzy i tacy lojalni za wszelką cenę, tyle zbiegów okoliczności, wszyscy tak zaskakują otwartością seksualną.
Książki Larssona zapewniają rewelacyjną rozrywkę, ale jednak są troszkę plastikowe, "życzeniowe", obfitują w postaci w pewien sposób wyidealizowane. Znów czepiam się nie dlatego, że książka jest zła, ale z tego względu, że obiecywano mi kontynuację arcydzieła, a dostałam niezłe, sprytnie napisane czytadełko.
Duży plus za zmianę autorki przekładu - poprzednia tłumaczka była po prostu fatalna i rozsiewała wszędzie językowe kwiatki, z nową polubiłyśmy się znacznie bardziej.
Drugi tom podobał mi się bardziej, ale i bardziej mnie poirytował. Nie zrozumcie mnie źle - historia nadal jest bardzo wciągająca, ale nie lubię takiego spiętrzania różnych różności - kolejny złol jest gorszy od poprzedniego, każdy uwielbia Lisbeth Salander (chyba że jest wywrotową szują), wszystkie kobiety lecą na Blomkvista, wszyscy tacy mądrzy i tacy lojalni za wszelką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Mam problem z tą książką. Z jednej strony rzeczywiście wciąga, a sama sprawa mordercy i zniknięcia Harriet były interesujące i dość przemyślane, z drugiej...
Po pierwsze, Lisbeth i spółka. Ta dziewczyna jest postacią wyrazistą i naprawdę nietypową, zapewne dlatego uwielbianą przez tyle osób. I jednocześnie postacią zupełnie, kompletnie przerysowaną, podobnie zresztą jak Blomkvist i cała reszta. Salander blisko do geniusza (a zazwyczaj takie postaci nie wyglądają tanio tylko w książkach dla nastolatków), co więcej, choć opisano ją nieco odpychająco i wielokrotnie podkreśla się jej wręcz zbyt młody wygląd i nieprzystawanie do jakichkolwiek wzorców, na brak zainteresowania nie narzeka. Mikael zresztą też nie, dobrze jeszcze, że nie przyszło nam czytać o wspomnianych podbojach. Kobiety takie piękne, mężczyźni tacy przystojni, wszyscy tak świetnie się trzymają nawet w podeszłym wieku. Przyjaciele tacy zaufani. Wszystko takie odrobinę bajkowe i kompletnie nierealne. I wszystko tak pięknie uchodzi bohaterom na sucho.
Druga sprawa - język. Zgroza, prawdziwa zgroza. Za dziesiątki angielskich powiedzonek wplatanych tekst można winić najpewniej tylko autora, który najwidoczniej cierpiał na jakąś manię. To, że czytelnicy rozumieją, nie znaczy, że mają ochotę czytać tekst przeładowany anglicyzmami, bo to niechlujne. Mamy nagle uwierzyć, że wszyscy Szwedzi są do tego stopnia opętani manią obcych słówek? W porządku, o ile te postaci miałyby po piętnaście lat, a jak wiemy, nie mają. Natomiast sama tłumaczka wcisnęła wydawcy bubla z mnóstwem niedoróbek. Nie znam szwedzkiego, więc nie mam pojęcia, na ile trafnie oddano idiolekty poszczególnych postaci, ale w bardzo wielu momentach wypada to karykaturalnie i całkowicie niewiarygodnie. Początek był najgorszy, przez pierwsze trzydzieści stron miałam wrażenie, jakbym czytała starszą wersję dość słabej blogerki publikującej w sieci opowiadania. Potem albo tłumaczka się rozkręciła, albo ja się przyzwyczaiłam, ale nadal trafiały się bzdury albo niezgrabności, takie jak choćby "rola krytyka społecznego nadała mu wprawdzie pewien status i zapewniła rolę [...]". Tylko takich powtarzających się kwiatków naliczyłam ze trzy, a nie wykluczam, że coś jeszcze przegapiłam - gdzie była korekta?
Nie zrozumcie mnie źle - to nie jest fatalna książka, choć tak może wynikać z mojego marudzenia. Po prostu dostałam niezłą historię, w której zgrzyta mi sporo elementów, a polecano mi przecież arcydzieło. Rozczarowałam się, ale podejrzewam, że szybko sięgnę po kolejne części, nie lubię zostawiać serii rozgrzebanych, a Larsson jednak potrafi zaciekawić.
Mam problem z tą książką. Z jednej strony rzeczywiście wciąga, a sama sprawa mordercy i zniknięcia Harriet były interesujące i dość przemyślane, z drugiej...
Po pierwsze, Lisbeth i spółka. Ta dziewczyna jest postacią wyrazistą i naprawdę nietypową, zapewne dlatego uwielbianą przez tyle osób. I jednocześnie postacią zupełnie, kompletnie przerysowaną, podobnie zresztą jak...
Interesująca, ale głównie jeśli chodzi o sylwetki morderców - paru szczegółów udało mi się dowiedzieć, inne sobie przypomniałam. Podobał mi się także pomysł na fragmenty wypowiedzi i motta przed każdym osobnym działem, były dość trafnie dobrane.
Ogólnie jednak nie jestem do końca przekonana do książki - nie jest zła, ale mam wrażenie, że wiele rzeczy omówiono zbyt niedokładnie. Dodatkowo przypominam sobie pisownię "Czekatiło", która zdziwiła mnie o tyle, że chyba we wszystkich źródłach, z którymi się zetknęłam, widaniało "Czikatiło". Wprawdzie nie znam rosyjskiego, ale w innych wersjach językowych także nie ma tam tego "e", tylko "i", co zupełnie wybija mnie z rytmu. No i Lucjan Staniak. Serio?
Ostatni rozdział też nie był najszczęśliwszym wyborem - wydaje się doklejony na siłę i zupełnie zbędny. Skoro mamy przeprowadzić poważną analizę seryjnego mordercy, lecz nie stykającą się z obszarami kulturoznawczymi, nie bawmy się w interpretacje produktów popkultury. To chyba oczywiste, że autor, który chce być wiarygodny, pisząc cokolwiek o seryjnym mordercy, musiał przejść pewien etap researchu i zachowuje pewną spójność w kreacji postaci. Podsumowanie szokuje, ale nie śmiałym osądem, a długością. Rozumiem, że nikomu się nie chce i to takie przymusowe, ale niepożądane przez autora (skoro czytelnik przebrnął, znaczy, że wyciągnął wnioski i nie trzeba mu ich podawać na tacy) zwieńczenie wysiłków, ale jednak zamknięcie prawie czterystustronicowej pracy na nieco ponad stronie już trąci niechlujstwem.
Podsumowując - w wielu miejscach widać, że istnieją pewne niedociągnięcia, ale należy pamiętać, że książka jest efektem pracy młodych ludzi, którzy zapewne wciąż jeszcze musieli się dużo na tym etapie nauczyć i w porównaniu do wielu innych studentów wykonali jednak kawałek dobrej roboty.
Interesująca, ale głównie jeśli chodzi o sylwetki morderców - paru szczegółów udało mi się dowiedzieć, inne sobie przypomniałam. Podobał mi się także pomysł na fragmenty wypowiedzi i motta przed każdym osobnym działem, były dość trafnie dobrane.
Ogólnie jednak nie jestem do końca przekonana do książki - nie jest zła, ale mam wrażenie, że wiele rzeczy omówiono zbyt...
Mój pierwszy Ketchum i nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, poza tym, że będzie okropnie. I było, ale nie do końca w ten sposób, który miałam na myśli.
Liczyłam raczej na podrzędny horror i bardzo nieautentyczne podejście do tematu. Krew, flaki, wszystko wymyślone od początku do końca, bezrefleksyjne upajanie się chwilami grozy i potworności.
Tymczasem książka napisana jest w taki sposób, że pojawia się pewien stosunek wobec postaci, którego przecież miało nie być, bo liczyłam na postaci równie znaczące, jak te w pierwszym z brzegu slasherze. To nie są zwykłe kukły, makiety, które torturują albo się wykrwawiają. Czytając historię, miałam wrażenie, że jest w niej coś brutalnie, boleśnie znajomego. I z każdą stroną książka bawiła mnie coraz mniej, bo nie była projekcją losowych koszmarów, a czymś rzeczywistym. Bo była interpretacją historii Sylvii Likens. I na początku dziwiłam się obojętności głównego bohatera i reszty dzieciaków, bo to przecież nierealne. Owszem. To jest realne i to jest właśnie najpotworniejsza część tej historii. A fakt, że przedstawione postaci są "zbyt młode" też nie ma znaczenia - wystarczy przywołać potworną historię śmierci Jamesa Bulgera i uświadomić sobie wiek jego oprawców.
Przykro mi po tej książce. Po prostu.
Mój pierwszy Ketchum i nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, poza tym, że będzie okropnie. I było, ale nie do końca w ten sposób, który miałam na myśli.
Liczyłam raczej na podrzędny horror i bardzo nieautentyczne podejście do tematu. Krew, flaki, wszystko wymyślone od początku do końca, bezrefleksyjne upajanie się chwilami grozy i potworności.
Tymczasem książka...
Lubię sposób, w jaki Hamsun opisuje uczucia swoich bohaterów płci męskiej wobec kobiet. I jeszcze tę norweską mentalność zarysowywaną przez pisarzy sprzed paru dekad.
Czy to rzeczywiście książka o marzeniach? Powiedziałabym raczej, że odwrotnie, o straconych szansach i uświadamianiu sobie ich - nawet pod koniec, gdy Elise podejmuje decyzję, zdaje sobie sprawę z tego, co traci oraz z tego, co mogłaby stracić.
Historia ani wesoła, ani smutna, nieco staromodna, melancholijna, ale i posiadająca pewien urok.
Lubię sposób, w jaki Hamsun opisuje uczucia swoich bohaterów płci męskiej wobec kobiet. I jeszcze tę norweską mentalność zarysowywaną przez pisarzy sprzed paru dekad.
Czy to rzeczywiście książka o marzeniach? Powiedziałabym raczej, że odwrotnie, o straconych szansach i uświadamianiu sobie ich - nawet pod koniec, gdy Elise podejmuje decyzję, zdaje sobie sprawę z tego, co...
Ile osób, tyle wyborów - każdemu tutaj podoba się z różnych powodów inne opowiadanie, większość czytelników ma także jedno, na którym się zawiedli.
Ze swojej strony zdecydowanie rozczarowałam się opowiadaniem o mieszkańcach zakładu karnego Shawshank. Wolę najpierw coś przeczytać, a dopiero później obejrzeć, więc zapewne moje pozytywne nastawienie do tej historii spowodowane było zachwytami miłośników kina, jakie było mi dane usłyszeć. Owszem, historię da się przeczytać, nawet wciąga, ale brakuje jej tej wychwalanej iskry geniuszu.
Z kolei ostatnie z opowiadań czytało się nieźle, ale sam punkt kulminacyjny wydał się mocno naciągany, zresztą King skonstruował całą tę otoczkę o wiele bardziej fascynująco od opowieści właściwej. I niedopowiedziana historia o polityku i stworzeniu z bagażnika, ktoś jeszcze jest ciekawy jak diabli, o czym to mogło być? Tutaj widziałabym pewien potencjał. A może pomysł został rozwinięty gdzie indziej?
Natomiast wielkie ukłony należą się autorowi za dwa środkowe opowiadania. Uwielbiam opowieści o potworach traktowane bardzo dosłownie - a któż jest potworniejszy od człowieka? Z tego względu King zaimponował mi opowiadaniem "Pojętny uczeń". Pamiętacie zdanie "Gdy spoglądasz w otchłań [...]"? Tutaj właśnie się to dzieje, Todd spojrzał w tę otchłań duszy Dussandera i... nieco się przeliczył. Chociaż i tak uważam, że nakreślenie postaci Bowdena w taki sposób zdradzało drzemiące w nim psychopatyczne skłonności, taki cudowny dzieciak z mordem w oczach nie jest, niestety, niczym skrajnie nierealnym. Co najgorsze, w jakiś perwersyjny sposób polubiłam duet Dussander&Bowden - nie chodzi tu, naturalnie, o czystą, grzeczną sympatię, a mroczną fascynację postaciami, które usiłują zaprzeczyć łączącemu je podobieństwu. Koniec sprawia wrażenie przykrego, ale zdecydowanie sprawiedliwego i niezbyt przesadzonego.
Ostatnie z opowiadań, "Ciało", jakoś mnie ujęło ładunkiem nostalgii pomieszanym z goryczą, proroczymi, wydawałoby się, przebłyskami, jak również tą dziwną przyjaźnią, jaka sprawdza się u dzieciaków, ale już nie u dorosłych (czyżby odległe echa Bradbury'ego, u którego te relacje, choć mocno ugrzecznione, funkcjonowały w dość podobny sposób?).
Podsumować to można w ten sposób: w tomiku każdy znajdzie opowiadanie dla siebie... o ile ma dość mocne nerwy. Pozostałym właściwie nie trzeba odradzać, bo zapewne widząc nazwisko "King" na okładce profilaktycznie trzymają się z daleka.
Ile osób, tyle wyborów - każdemu tutaj podoba się z różnych powodów inne opowiadanie, większość czytelników ma także jedno, na którym się zawiedli.
Ze swojej strony zdecydowanie rozczarowałam się opowiadaniem o mieszkańcach zakładu karnego Shawshank. Wolę najpierw coś przeczytać, a dopiero później obejrzeć, więc zapewne moje pozytywne nastawienie do tej historii...
Niewiarygodne i szalenie wciągające opowiadanie o opowiadaniu. A w tym opowiadaniu kobiety, seks, śmierć i niecodzienne wypadki.
I coś w tym jest, że młodzieńcy ciągną do śmierci, natomiast starcy - do młodości, a to bynajmniej nie ostatnie trafne spostrzeżenie, jakie się tu pojawia gdzieś między wszystkimi absurdalnymi sformułowaniami.
Niewiarygodne i szalenie wciągające opowiadanie o opowiadaniu. A w tym opowiadaniu kobiety, seks, śmierć i niecodzienne wypadki.
I coś w tym jest, że młodzieńcy ciągną do śmierci, natomiast starcy - do młodości, a to bynajmniej nie ostatnie trafne spostrzeżenie, jakie się tu pojawia gdzieś między wszystkimi absurdalnymi sformułowaniami.
Och, proszę, tylko nie "Orwell w spódnicy"! Nie dość, że porównanie jest nietrafione, to jeszcze cierpi na tym moja wyobraźnia, bo zaczynam wizualizować... Już nie mówiąc o tym, że wizje różni wszystko poza gatunkiem, a takie zestawienie wydaje mi się dość niesmaczne, właśnie stawiające kobiety niżej - PRAWIE tak dobra jak Orwell, można poklepać po głowie z aprobatą. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Podoba mi się innowacyjność oraz styl Atwood, lubię pisarki, które potrafią się odciąć od emocjonalnego formułowania myśli i skupiają się na innym podejściu. Mimo wszystko nie mogę ocenić książki wyżej, bo byłam nią zachwycona... aż do ostatnich stron, czyli pogadanki akademickiej na temat opowieści Fredy. Może i było to świeże zakończenie, ale w mojej opinii popsuło wszystko. Próbuję zrozumieć jego cel - i choć myślę, że nie mam z tym problemu, nadal jestem przeciwna. Gdyby książka zakończyła się na tym, co wydarzyło się w domu Komendanta, zyskałaby w mojej opinii dwie, a może nawet trzy dodatkowe gwiazdki. Niemniej jednak cieszę się, że przeczytałam tę książkę, mam wrażenie, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z prozą Atwood.
Och, proszę, tylko nie "Orwell w spódnicy"! Nie dość, że porównanie jest nietrafione, to jeszcze cierpi na tym moja wyobraźnia, bo zaczynam wizualizować... Już nie mówiąc o tym, że wizje różni wszystko poza gatunkiem, a takie zestawienie wydaje mi się dość niesmaczne, właśnie stawiające kobiety niżej - PRAWIE tak dobra jak Orwell, można poklepać po głowie z aprobatą. Nie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGdzieś tu zetknęłam się z opinią mniej więcej w stylu: "Literacko nic specjalnego, ot, spostrzeżenia osoby dotkniętej nieszczęściem". I nie zgadzam się zupełnie. Po tej książce spodziewałam się trochę łzawych i cukierkowych scenek albo użalania nad własnym losem, tymczasem dostałam ładnie opakowane, interesujące i często kąśliwe spostrzeżenia, a niektóre z metafor i porównań naprawdę zachwyciły albo zatrzymały na dłużej, co też wskazuje na ich wartość. Może zabrzmi to nietaktownie, ale jeśli autor naprawdę był takim człowiekiem, to niezmiernie żałuję, że nie zostało znacznie więcej jego zapisków.
Gdzieś tu zetknęłam się z opinią mniej więcej w stylu: "Literacko nic specjalnego, ot, spostrzeżenia osoby dotkniętej nieszczęściem". I nie zgadzam się zupełnie. Po tej książce spodziewałam się trochę łzawych i cukierkowych scenek albo użalania nad własnym losem, tymczasem dostałam ładnie opakowane, interesujące i często kąśliwe spostrzeżenia, a niektóre z metafor i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Być może powinnam przeczytać tę książkę jeszcze raz - i kolejny, a potem jeszcze następny. I może jeszcze raz. Na pewno zasługuje na wyższą ocenę, a ja jak zawsze grymaszę, bo chciałam czegoś krwawego. Ale bądźmy szczerzy - czy da się napisać coś bardziej potwornego, w dodatku bez litrów krwi i tandetnych rekwizytów (które, przyznaję, uwielbiam)?
Historia jest gęsta od symboli i metafor, trzeba być bardzo uważnym, żeby wyłapać je wszystkie - jeżeli oczywiście założymy, że to w ogóle możliwe. Bardzo podobają mi się techniki narracyjne i poziom opisu, Fuks wydaje się mieć dokładnie zaplanowane, co ważnego wniesie każde kolejne słowo. Z pewnością jest to książka przewrotna, przejaskrawiona i paskudnie przykra, ale bardzo wartościowa, szkoda, że autor nie cieszy się u nas zbyt dużym powodzeniem.
Zdecydowanie polecam, ale tym razem nie będę wypisywać, co zasługuje na uwagę, bo zbyt wiele trzeba by pisać i zabrałoby to innym czytelnikom zbyt dużo radości (nie jest to właściwe słowo, ale niech już zostanie) z odkrywania tej ponurej opowieści.
Być może powinnam przeczytać tę książkę jeszcze raz - i kolejny, a potem jeszcze następny. I może jeszcze raz. Na pewno zasługuje na wyższą ocenę, a ja jak zawsze grymaszę, bo chciałam czegoś krwawego. Ale bądźmy szczerzy - czy da się napisać coś bardziej potwornego, w dodatku bez litrów krwi i tandetnych rekwizytów (które, przyznaję, uwielbiam)?
Historia jest gęsta od...
Jaką piękną skłonność do przesady widzę w wielu opiniach. Ta powieść nie jest aż tak potworna - albo to ja się naczytałam za dużo okropieństw, sama nie wiem. A może po prostu umiem oddzielić fikcję od prawdy? Bo opowieści oparte na faktach przyjmuję na ogół inaczej niż wszystko, co okrutne, ale zmyślone. Co nie zmienia faktu, że każdy ma inne gusta i doskonale rozumiem, że ktoś może nie lubić brutalności i epatowania brzydotą.
Nie każdemu musi się podobać, ale mnie się podoba. Może warto wyjaśnić, dlaczego. W książce da się zauważyć cień dystopii, choć całkowita antyutopia to nie jest, bo społeczeństwo nie organizuje się, a dezorganizuje, rozkłada, wraca do upokarzającego początku i każdy jest w obliczu katastrofy równy. Właściwie to prawie każdy. Kim jest żona doktora? Być może odkupicielką win. Może być też jednak przedstawiona w ten, a nie inny sposób z powodu czystego niedopowiedzenia - pewne organizmy są odporne (lub przynajmniej - odporniejsze) na określone choroby, dlatego równie dobrze możemy założyć, że takich osób mogło istnieć więcej, ale autor przekazał nam tylko to, co wiedziały postaci, czyli właściwie niezbyt dużo.
"Miasto ślepców" to powieść duszna, ale nie można się od niej oderwać. Z napięciem przewraca się kolejne strony i wypatruje odpowiedzi na pytania, którymi dręczeni są również bohaterowie. Dziwaczny zapis dialogowy, o ile to w ogóle można jeszcze tak nazwać, sprawia, że jako czytelnik czujemy się prawie jak podglądacz, który również widzi, a co więcej - ocenia. Przeszkadzać może jedynie moralizatorstwo autora, które wyłania się w wielu momentach i często zupełnie niepotrzebnie.
Wydaje mi się, że największą siłę tej powieści stanowi w pewnym sensie jej początek - nie epidemia, nie symbolika, nawet nie koszmarne sceny w byłym szpitalu psychiatrycznym. Od pierwszych paru stron zależy, co możemy poczuć do tej książki. Ja byłam zafascynowana i jednak nieco przerażona, tak, doskonale wyobrażam sobie tę pierwszą scenę, podejrzewam, że w niej też przejawił się potencjał, który sprawił, że książkę sfilmowano.
Warto zwrócić uwagę na kilka rewelacyjnych w swoim tragizmie scen - pożar, dylemat niewidomych kobiet, które muszą "zarobić" na wykarmienie reszty czy wizję uciekającego lasu. Przyznam, że nie mogę się doczekać kolejnego zetknięcia z bohaterami "Miasta ślepców", którzy tym razem pojawiają się w "Mieście białych kart".
Jaką piękną skłonność do przesady widzę w wielu opiniach. Ta powieść nie jest aż tak potworna - albo to ja się naczytałam za dużo okropieństw, sama nie wiem. A może po prostu umiem oddzielić fikcję od prawdy? Bo opowieści oparte na faktach przyjmuję na ogół inaczej niż wszystko, co okrutne, ale zmyślone. Co nie zmienia faktu, że każdy ma inne gusta i doskonale rozumiem, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nadeszło kolejne Halloween, więc pora odświeżyć sobie tę krótką, ale przyjemną opowieść.
Być może nie zachwyca ona ani nie podbija serc, ale jest ładnie napisana, przesycona obrazami (które właśnie kreują tę całą dziwność, ale i są charakterystyczne dla Bradbury'ego) i w pewien sposób urocza. A dość klimatyczne ilustracje Mugnainiego tylko podkreślają to, co w specyficznym stylu autora najlepsze.
Nadeszło kolejne Halloween, więc pora odświeżyć sobie tę krótką, ale przyjemną opowieść.
Być może nie zachwyca ona ani nie podbija serc, ale jest ładnie napisana, przesycona obrazami (które właśnie kreują tę całą dziwność, ale i są charakterystyczne dla Bradbury'ego) i w pewien sposób urocza. A dość klimatyczne ilustracje Mugnainiego tylko podkreślają to, co w specyficznym...
Rozczarowałam się, ale i nie. Obiektywnie pięć na dziesięć gwiazdek, ale jednak mi się podoba. Jest to zapewne dziwna opinia, więc przejdźmy do rzeczy.
Sądzę, że większość osób, które poszukują "American Psycho" przeniesionego na grunt afrykański, może się rozczarować. Bateman był zamożnym, pustym i rozkochanym w sobie japiszonem, który uwielbiał różnego rodzaju nowinki i wykazywał się pewną inteligencją. Nie będę spojlerować tym, którzy nie czytali, ale wiadomo, że sprawę jego zabójstw można interpretować bardzo różnie. Książka ociekała przemocą i wulgaryzmami, Ellis otwarcie omawiał przeróżne kwestie natury seksualnej.
Co mamy tutaj... na pierwszy rzut oka, niewiele podobieństw, prawie żadne. Gregoire, w przeciwieństwie do Pata, jest nieatrakcyjny, wręcz brzydki, i do tego niewykształcony (choć możemy podejrzewać, że jak na tamtejsze warunki, nie zarabia najmniej). Jest też niesłychanie pruderyjny - umie dosadnie nazwać dziewczynę do towarzystwa, ale nie potrafi określić narządów płciowych inaczej niż "to", co sprawia, że w oczach czytelnika staje się w pewien sposób dziecinny i nieporadny.
A jednak, gdy przyjrzymy się bliżej obu postaciom, okazuje się, że mają wiele wspólnego. Obie w głębi duszy czują, że są nieudacznikami, obie pragną także manifestować swoją pogardę wobec społeczeństwa. Wiemy też, co w pewien sposób łączy dziewczynę Batemana i Germaine (i nie, nie jest to profesja). Powinniśmy sobie przypomnieć, że każdy z mężczyzn miał swoich idoli wśród morderców, obaj mają także swoje słabości czy wręcz nałogi (Nakobomayo picie, natomiast Bateman - narkotyki oraz picie). Każdy z nich ma też kogoś, z kim rozmawia na temat zbrodni... lub też wcale nie rozmawia, pozostawmy to domysłom. U Gregoire'a jest to jego idol Angoualima, u Patricka - detektyw. Obaj antybohaterowie robią w życiu coś, co nie daje im satysfakcji. Długo jeszcze muszę wymieniać...?
Tym, co było dla mnie absolutnie fenomenalne, była kwestia nazewnictwa - (rzeka, dzielnice) - czysta kpina, oraz świetny wątek wiary w duchy i inne istoty, bardzo etniczne. Podobało mi się zakończenie - choć wiemy, co się wydarzyło, pozostajemy w zawieszeniu tak samo, jak w przypadku "American Psycho". Nie mamy pojęcia, co główna postać zrobi dalej ze swoim życiem.
Książka niezła, choć liczyłam na coś innego, bardziej krwawego i brutalnego, może stąd moja ocena. Myślę, że na dobre by wyszło powieści zasugerowanie analogii między dwoma wymienionymi tytułami, nie wpychanie jej czytelnikowi na siłę, bo to właśnie postawiło "African Psycho" na przegranej pozycji.
Rozczarowałam się, ale i nie. Obiektywnie pięć na dziesięć gwiazdek, ale jednak mi się podoba. Jest to zapewne dziwna opinia, więc przejdźmy do rzeczy.
Sądzę, że większość osób, które poszukują "American Psycho" przeniesionego na grunt afrykański, może się rozczarować. Bateman był zamożnym, pustym i rozkochanym w sobie japiszonem, który uwielbiał różnego rodzaju nowinki i...
Esencja Gombrowicza. Przewrotny dramat o nadawaniu form i zetknięciu z drugim człowiekiem. Niejednoznaczny.
Esencja Gombrowicza. Przewrotny dramat o nadawaniu form i zetknięciu z drugim człowiekiem. Niejednoznaczny.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bardzo statyczna, chwilami wręcz monotonna, zatem myślę, że miłośnicy wartkiej akcji raczej będą trzymać się z daleka.
Nie jest to także powieść do szukania prawd uniwersalnych czy odkrywczych myśli. To raczej coś dla wielbicieli formy, dla tych, którzy (w zależności od pory roku) mają chęć przycupnąć na ławce w parku pod wonną lipą lub też skryć się przed śniegiem w przytulnej kawiarence i zatopić w pięknie barw, kształtów i faktur, a od czasu do czasu wyłowić złośliwe acz trafne spostrzeżenia dotyczące ludzkich postaw i charakterów. Znakomity język, doskonały przekład.
Bardzo statyczna, chwilami wręcz monotonna, zatem myślę, że miłośnicy wartkiej akcji raczej będą trzymać się z daleka.
Nie jest to także powieść do szukania prawd uniwersalnych czy odkrywczych myśli. To raczej coś dla wielbicieli formy, dla tych, którzy (w zależności od pory roku) mają chęć przycupnąć na ławce w parku pod wonną lipą lub też skryć się przed śniegiem w...
Kolejna pozycja przeczytana tylko dlatego, że mój masochizm na polu literatury ma się dobrze i domaga się od czasu do czasu kolejnej daniny.
Jest źle. W dzisiejszych czasach każdy może śpiewać, malować, projektować wnętrza i pisać książki. Ludziom wciska się kit, że wystarczy siła marzeń, a warsztat, rozsądek i umiejętności są całkowicie zbędne. Chyba nie muszę się rozwodzić nad tym, że oczywiście świat tak nie działa?
Książka jest pełna potworków językowych i niezgrabnych wyrażeń, treści w wielu momentach brakuje logiki i spójności. Opisy bardzo kuleją, niejednokrotnie nie da się ich zrozumieć - i to nie ze względu na fakt, że autor posługuje się tak kunsztownym językiem, a wręcz przeciwnie - najwyraźniej ma problemy z przekazaniem innym ludziom obrazu, który siedzi w jego głowie. Mała ilustracja powyższego zdania: moje zdecydowanie "ulubione" stwierdzenie - "zamieniła tarczę z sitka w żagiel". I tak, ma tyle samo sensu bez względu na to, czy jest wyrwane z kontekstu, czy nie.
Postaci są płaskie i banalne, a główna bohaterka dziecinna i często bezmyślna. Jej przygody również nie budzą zbyt dużego zainteresowania, bo to wszystko już gdzieś kiedyś było - i to często w o wiele lepszym stylu.
I nie, to nie jest bynajmniej książka spod znaku "young adult", oceniam, że być może spodoba się najwyżej młodym, niewyrobionym czytelnikom w wieku późnopodstawówkowym lub wczesnogimnazjalnym.
Drugą gwiazdkę dodałam tylko za niewinność tekstu - przyznam, że ostatniego opowiadania nie czytałam, bo szkoda mi było czasu, ale pierwsze dwa chyba nie zdemoralizują wspomnianego przeze mnie powyżej potencjalnego czytelnika, a to już stanowi pewien plus w obecnych czasach.
Kolejna pozycja przeczytana tylko dlatego, że mój masochizm na polu literatury ma się dobrze i domaga się od czasu do czasu kolejnej daniny.
Jest źle. W dzisiejszych czasach każdy może śpiewać, malować, projektować wnętrza i pisać książki. Ludziom wciska się kit, że wystarczy siła marzeń, a warsztat, rozsądek i umiejętności są całkowicie zbędne. Chyba nie muszę się...
Jedna z książek, o której przypomniałam sobie przy drugim podejściu. Nastrój powieści jest bardzo halloweenowy (w końcu to jeden z ulubionych motywów Bradbury'ego!), ale akcja toczy się nie w samo święto duchów, a wcześniej, choć oczywiście w październiku. Z tej okazji postanowiłam sobie odświeżyć lekturę właśnie w październiku i wcale nie żałuję.
Dark, Electrico i dziwadła to stali goście w prozie tego autora, choć ich występy wyglądają w każdym utworze nieco inaczej. Z pewnością ta barwna grupa zaintryguje nie tylko nastolatków, ale i miłośników gotyckich powieści, wesołych miasteczek i chłodnych, smakujących mgłą jesiennych wieczorów. Przyznajcie się, kto jeszcze wyobrażał sobie woń waty cukrowej płynącą między blokami właśnie w taki wieczór?
Jedna z książek, o której przypomniałam sobie przy drugim podejściu. Nastrój powieści jest bardzo halloweenowy (w końcu to jeden z ulubionych motywów Bradbury'ego!), ale akcja toczy się nie w samo święto duchów, a wcześniej, choć oczywiście w październiku. Z tej okazji postanowiłam sobie odświeżyć lekturę właśnie w październiku i wcale nie żałuję.
Dark, Electrico i...
Nie mogę powiedzieć, żebym w jakiś sposób nie spodziewała się takiego klimatu (wystarczy przypomnieć sobie chociażby sny Perry'ego w "Z zimną krwią"), ale jestem zadowolona, że opisy z okładki i przeczucia nie myliły.
Nie każde z opowiadań urzeka oryginalnością (na przykład motyw z tytułowej "Miriam" wydaje się być nieco oklepany), ale wszystkie z pewnością intrygują. Dlaczego Pan Bida poszukiwał snów? Kim była panna Bobbit? Dlaczego Miriam wybrała swoją imienniczkę? Kim byli i dokąd zmierzali towarzysze podróży Kay? Na te i inne pytania czytelnicy odpowiedzi nie dostaną. Pewnie można pokusić się o jakieś metafory, ale czy to metafory są tu najważniejsze? Taki właśnie urok tego zbiorku - im bardziej rozwija się akcja, tym mniej dostajemy informacji i kończymy lekturę całkowicie zaplątani. Odrobinę niepokojące, ale w perwersyjnie przyjemny sposób.
Nie mogę powiedzieć, żebym w jakiś sposób nie spodziewała się takiego klimatu (wystarczy przypomnieć sobie chociażby sny Perry'ego w "Z zimną krwią"), ale jestem zadowolona, że opisy z okładki i przeczucia nie myliły.
Nie każde z opowiadań urzeka oryginalnością (na przykład motyw z tytułowej "Miriam" wydaje się być nieco oklepany), ale wszystkie z pewnością intrygują....
Książka bardzo specyficzna i zdecydowanie nie dla każdego. Istotną rolę odgrywa tu krytyka konsumpcjonizmu i pragnienie wyrwania się z rutyny wpychającej w pełen bylejakości świat bez marzeń.
Pod względem stylu przypomina nieco "Trainspotting" i "American Psycho" - surowy, nieco groteskowy, często epatujący brzydotą, każda z wymienionych pozycji stanowi także krytykę społeczeństwa lub pewnych jego warstw.
Świetne zakończenie. Jeśli ktoś nie widział filmu ani nie słyszał konkretnych spojlerów, zakończenie nie powinno być zresztą jedyną zaskakującą czytelnika kwestią...
Książka bardzo specyficzna i zdecydowanie nie dla każdego. Istotną rolę odgrywa tu krytyka konsumpcjonizmu i pragnienie wyrwania się z rutyny wpychającej w pełen bylejakości świat bez marzeń.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPod względem stylu przypomina nieco "Trainspotting" i "American Psycho" - surowy, nieco groteskowy, często epatujący brzydotą, każda z wymienionych pozycji stanowi także krytykę...