Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Na początku było całkiem nieźle, wciągnęła mnie, ale później już z każdą stroną odczuwałam lekkie znużenie. W mojej ocenie historia Margot mogłaby się spokojnie zmieścić w mniejszej objętości, niepotrzebnie została rozciągnięta aż do ponad 300 stron. Nie mogę powiedzieć, że książka jest zła, lubię taką tematykę i do mniej więcej połowy było super, jednak druga połowa już zdecydowanie mniej mi się podobała, za dużo elementów fantastyki wprowadzanej wg mnie trochę na siłę.

Na początku było całkiem nieźle, wciągnęła mnie, ale później już z każdą stroną odczuwałam lekkie znużenie. W mojej ocenie historia Margot mogłaby się spokojnie zmieścić w mniejszej objętości, niepotrzebnie została rozciągnięta aż do ponad 300 stron. Nie mogę powiedzieć, że książka jest zła, lubię taką tematykę i do mniej więcej połowy było super, jednak druga połowa już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu tej książki wciąż krążą mi po głowie słowa : egoizm , strach i nieuniknione. Przez długi czas tej lektury odczuwałam lekką irytację na matkę dziewczyn. Wymagała od nich zaakceptowania decyzji, która stawiała je w bardzo przykrej i co tu dużo mówić niebezpiecznej sytuacji . Sądziłam podobnie jak Katherine, że jej postępowanie było powodowane jedynie chęcią zwrócenia na siebie uwagi, bez względu na to, w jaki sposób wpływało to na życie jej córek i ich rodzin. Ten fakt wywoływał właśnie we mnie odczucie egoizmu, ale czy słusznie?
Jestem jeszcze na takim etapie życia, że śmierć wywołuje u mnie wyłącznie przemożne poczucie straty, a tematyka książki poruszyła bardzo osobiste przeżycia. Jeszcze wciąż trudno mi się pogodzić z odejściem taty, ale czy sama nie powtarzałam, że w chwili, gdy być może miał wpływ na to, czy przejść na drugą stronę, czy pozostać zdecydował, że nie chce być ciężarem dla bliskich? Tak to sobie wyobrażam, tylko co w sytuacji, gdyby ta decyzja musiała być podjęta świadomie przy naszym współudziale? W tym momencie jestem przekonana, że za nic w świecie nie zgodziłabym się na to bez względu na wszystko. Zatem wciąż krążące po mojej głowie słowo... egoizm nabiera szerszego wymiaru, czyj - odchodzących, czy pozostających?

Po przeczytaniu tej książki wciąż krążą mi po głowie słowa : egoizm , strach i nieuniknione. Przez długi czas tej lektury odczuwałam lekką irytację na matkę dziewczyn. Wymagała od nich zaakceptowania decyzji, która stawiała je w bardzo przykrej i co tu dużo mówić niebezpiecznej sytuacji . Sądziłam podobnie jak Katherine, że jej postępowanie było powodowane jedynie chęcią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fajna okładka w połączeniu z intrygującym tytułem przyciągnęły mnie do tej książki. Lubię podążać za bohaterami odkrywając ich tajemnice, a historia w tle to wisienka na torcie. Mimo, że tym razem nie poczułam takiej satysfakcji z tej podróży jakiej oczekiwałam, to jednak nie była ona bardzo nużąca, czy męcząca. Nawet fakt, że w niektórych przypadkach moje odczucia w kwestii zdarzeń historycznych są odmienne od przedstawionych w książce nie przyczynił się do odłożenia jej na półkę. Liczne wątki miłosne strasznie pogmatwane, tylko nieliczni doświadczyli miłości odwzajemnionej, ale czy spełnionej? Wszystkich lubiących taką tematykę zachęcam do przeczytania tej pozycji i sprawdzenia tego osobiście.

Fajna okładka w połączeniu z intrygującym tytułem przyciągnęły mnie do tej książki. Lubię podążać za bohaterami odkrywając ich tajemnice, a historia w tle to wisienka na torcie. Mimo, że tym razem nie poczułam takiej satysfakcji z tej podróży jakiej oczekiwałam, to jednak nie była ona bardzo nużąca, czy męcząca. Nawet fakt, że w niektórych przypadkach moje odczucia w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W moim życiu czytelniczym często o kolejności czytanych pozycji decyduje przypadek. Chociaż czasami do głosu dochodzi mój zmysł zawodowy domagając się uporządkowania i zachowania chronologii, cieszę się, że skutecznie go odsyłam tam, gdzie jego miejsce, tj. do pracy.

Rozpoczynając swoją znajomość z Panią Morton od „Milczącego zamku” wiedziałam, że będę ją kontynuować bez względu na kolejność wydania innych jej książek.
„Zapomniany ogród’ uświadomił mi, że nie mogę oczekiwać "mortonowskiego klimatu” od pierwszych stron każdej książki wychodzącej spod pióra autorki. Przygotowana już na taką ewentualność, podczas lektury „Domu w Riverton” skupiłam się na zupełnie innych aspektach powieści, bez zbędnego tropienia klimatu z „Milczącego zamku”.

Do czego zmierzam? Dla mnie powyższa wyliczanka ma bardzo istotne znaczenie, bowiem właśnie porządek chronologiczny mógłby pozbawić mnie naprawdę dużej przyjemności obcowania z twórczością Kate Morton. Obawiam się, że bez takiego przygotowania lektura „Domu …” niewystarczająco zachęciłaby mnie do przeczytania kolejnych książek.

Właściwe ukierunkowanie przydało się również w przypadku długo wyczekiwanego „Strażnika tajemnic”, pozwoliło mi pełnymi garściami czerpać przyjemność (choć innego rodzaju, niż za pierwszym razem) z poznawania historii trójki ludzi, których koleje losu toczące się w wojennym Londynie odbijają się echem w przyszłości na ich bliskich. Nie zaskoczyła mnie forma literacka utworu z licznymi retrospekcjami, tajemnicami i wątkami. W tym kontekście autorka zachowuje pewną schematyczność, niemniej w żaden sposób nie wpływa to ujemnie na odbiór powieści, historie za każdym razem są inne i naprawdę ciekawe. Dla mnie dodatkowo zawsze nieprzewidywalne, oczywiście zakończenie „Strażnika…” było wielką niespodzianką (może dlatego, że nie bawię się w detektywa podczas czytania jej książek?:))

Muszę się jednak delikatnie do czegoś przyczepić, bardzo doceniam precyzyjność autorki w zakresie utrzymania spójności utworu, tj. wyjaśniania, łączenia wszystkich wątków, a także szczegółowego procesu kreowania postaci. Odniosłam jednak wrażenie, że w początkowej fazie książki przedmiotowe kwestie były troszkę za bardzo rozciągnięte.

Niech nikogo nie zrazi moja mała powyższa uwaga i ewentualne podobne odczucie podczas czytania, naprawdę warto poznać „Strażnika ..” do ostatniego zdania książki.

W moim życiu czytelniczym często o kolejności czytanych pozycji decyduje przypadek. Chociaż czasami do głosu dochodzi mój zmysł zawodowy domagając się uporządkowania i zachowania chronologii, cieszę się, że skutecznie go odsyłam tam, gdzie jego miejsce, tj. do pracy.

Rozpoczynając swoją znajomość z Panią Morton od „Milczącego zamku” wiedziałam, że będę ją kontynuować bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po blisko rocznym oczekiwaniu na dogodną sposobność zamieniłam zamiar przeczytania tej pozycji w czyn. Początkowo barierę stanowił zwyczajny brak książki. Kiedy za sprawą mojej siostry egzemplarz trafił w moje ręce okazało się, że powinnam mierzyć siły na zamiary. W dosłownym tego słowa znaczeniu, bowiem gabaryty książki uniemożliwiały mi zabieranie jej do mojej czytelni w busie:) (mój nadwyrężony kręgosłup zdecydowanie sprzeciwia się takim obciążeniom). I bardzo dobrze, bo dzięki temu mogłam rozpocząć swoją podróż po dziewiętnastowiecznej Anglii w zaciszu swojego domu (podczas urlopu). Zapoznanie się z treścią „Drooda” wymaga skupienia, a atmosfera panująca w masowych środkach lokomocji nie zawsze temu sprzyja.

Co tu dużo mówić, (a właściwie pisać)… warto było czekać, bo odbyta wyprawa w tak doborowym towarzystwie sprawiła mi dużo satysfakcji. Bardzo lubię, gdy z czytania mogę czerpać nie tylko przyjemność, ale i wiedzę z różnych dziedzin. Tym razem mogłam poznać nie tylko bliższe szczegóły twórczości i życia Charlesa Dickensa, poznałam także inne oblicze, to bardziej mroczne, mojej ulubionej wiktoriańskiej Anglii, a ściślej rzecz biorąc, w tym przypadku Londynu.

Autorowi książki zawdzięczam jednak przede wszystkim możliwość poznania dorobku literackiego Williama Collinsa. No cóż, pewnie okażę się ignorantką, ale muszę się przyznać, że twórczość tego pisarza nie jest mi znana, ba… do momentu przeczytania książki Simmonsa nie miałam o nim zielonego pojęcia. Oczywiście w najbliższym czasie zamierzam zmienić ten stan rzeczy.

Streszczenie lektury nie ma sensu, tyle już o niej napisano, że z pewnością mój przekaz nie wniesie nic nowego. Dla mnie samej historia tajemniczego Drooda i owszem była ciekawa, stanowiła jednak poboczny wątek. Zdecydowanie bardziej zainteresowana byłam faktami z życiorysu oraz opisem relacji, jakie łączyły pisarzy Charlesa Dickensa i Williama Collinsa.

Brawa dla Dana Simmonsa, nie tylko za niesamowitą wiedzę w tym temacie (wyobrażam sobie ile dokumentów, książek, korespondencji musiał przerzucić, aby ją zgłębić), ale przede wszystkim za znakomity sposób, w jaki przedstawił ją czytelnikom, wplatając przy tym umiejętnie swoją wizję zdarzeń. Czyniąc Wilkiego narratorem powieści sprawił, że odnosi się wrażenie, iż on sam relacjonuje nam wydarzenia sprzed ponad 100 lat.

Miłośnicy szybkich zwrotów akcji powinni uzbroić się w cierpliwość, gdyż opowieść snuje się bez większego tempa przez ponad 800 stron, niemniej gorąco zachęcam, bo naprawdę warto.

Po blisko rocznym oczekiwaniu na dogodną sposobność zamieniłam zamiar przeczytania tej pozycji w czyn. Początkowo barierę stanowił zwyczajny brak książki. Kiedy za sprawą mojej siostry egzemplarz trafił w moje ręce okazało się, że powinnam mierzyć siły na zamiary. W dosłownym tego słowa znaczeniu, bowiem gabaryty książki uniemożliwiały mi zabieranie jej do mojej czytelni w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„64 strony z życia wzięte”, nie żebym wiedziała to z autopsji, tym samym nie czuję się ekspertem w dziedzinie poruszonej przez autora problematyki. Nie żyję jednak na odludnej wyspie, otaczają mnie ludzie, których dotyczą rozterki będące udziałem bohaterów książki. Ponadto od czego jest wyobraźnia? Uruchomiona kolejnymi stronami wydarzeń postawiła mnie w sytuacji Marcina, mężczyzny, już nie młodego, po przejściach, uwikłanego w romans z Li, dużo młodszą kobietą, do tego mężatką. Relacje z żoną, Katarzyną, która przed laty od niego odeszła nie ulegają jednak całkowitemu rozpadowi, przeciwnie pojawia się z jej strony propozycja ponownego połączenia.

Jakiego wyboru dokonać? Pierwszy bunt przeciwko takiemu rozwiązaniu zostaje stłamszony rozsądkiem, który podpowiada, iż starość przy Katarzynie będzie bezpiecznym i spokojnym czasem, jednocześnie serce podsuwa zupełnie inny scenariusz dalszego życia, które chciałby spędzić z Li. Problem w tym, czy ona też tego chce. Jakie tak naprawdę motywy kierują tymi kobietami i jakie znaczenie ma fakt, iż mąż Li wie o wszystkim, a zachowuje się tak, jakby zupełnie mu to nie przeszkadzało.

Marcin targany takimi rozterkami w pewnym momencie wypowiada słowa:
„Boguś, co Ty ze mną wyprawiasz? – szepcę, kierując twarz ku niebu. Jestem stary i głupi,. Nikt z wiekiem nie mądrzeje, mądrym przychodzi się na świat. Pan Bóg osądził moje grzechy i skazał mnie na samotność”.

Zachęcam każdego do zapoznania się z treścią książki, nie tylko w celu przekonania się, czy refleksja Marcina znalazła potwierdzenie w rzeczywistości. W mojej ocenie nie tyle fabuła, co emocjonalny ładunek opowiadania ma zdecydowanie istotniejsze znaczenie.

„64 strony z życia wzięte”, nie żebym wiedziała to z autopsji, tym samym nie czuję się ekspertem w dziedzinie poruszonej przez autora problematyki. Nie żyję jednak na odludnej wyspie, otaczają mnie ludzie, których dotyczą rozterki będące udziałem bohaterów książki. Ponadto od czego jest wyobraźnia? Uruchomiona kolejnymi stronami wydarzeń postawiła mnie w sytuacji Marcina,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Upsss...nie moje klimaty:)

Upsss...nie moje klimaty:)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo zastanawiałam się nad oceną tej pozycji, ostatecznie uznałam, że nie jestem w stanie tego dokonać. Treść tego niezwykle osobistego wyznania przysłoniła sposób jego przekazu, a może wręcz przeciwnie, to właśnie jego forma przemówiła do mnie w tak szczególny sposób? Tak, czy inaczej przyspieszone bicie serca towarzyszyło mi podczas całej lektury. Lutgarda zapoznaje nas z kolejnymi etapami procesu żałoby, które stały się jej udziałem po śmierci córki. Niemniej treść książki to nie tylko ogromny ból i smutek, emanuje z niej również nadzieja na lepsze jutro, musimy tylko dać sobie szansę,każdy na swój sposób.

Autorka aplikuje sobie swoistego rodzaju rodzaju terapię, aby wreszcie wydobyć się z „zimnej mgły”.

„Kto się nie zgodzi na cierpienie, będzie zgorzkniały, zagniewany, pełen nienawiści. Kto je zaakceptuje, tego ono wzmocni wewnętrznie”.

Długo zastanawiałam się nad oceną tej pozycji, ostatecznie uznałam, że nie jestem w stanie tego dokonać. Treść tego niezwykle osobistego wyznania przysłoniła sposób jego przekazu, a może wręcz przeciwnie, to właśnie jego forma przemówiła do mnie w tak szczególny sposób? Tak, czy inaczej przyspieszone bicie serca towarzyszyło mi podczas całej lektury. Lutgarda zapoznaje nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy budzimy się w nowym miejscu, najczęściej nasze pierwsze wrażenie wiąże się z pytaniami: gdzie ja jestem, co to za miejsce i co ja tu robię? Po chwili jednak przypominają się nam wydarzenia dnia lub dni poprzednich i uzmysławiamy sobie, że jesteśmy np. na wczasach, w delegacji lub w odwiedzinach u znajomych. Wszystko układa się w całość i co najważniejsze rozpoznajemy leżącego obok współmałżonka (oczywiście, jeśli go posiadamy):).

Christine, bohaterka książki „Zanim zasnę” niestety nie doświadcza możliwości rozpoznania otoczenia i ludzi, każdego ranka jakby zatrzymuje się w kadrze między snem, a jawą, zatem stawianie pytania stale są dla niej zagadką. Codziennie odbywa się ten sam rytuał, mężczyzna śpiący obok niej twierdzi, że jest jej mężem, potwierdzeniem takiego stanu rzeczy mają być zdjęcia rozwieszone w łazience, przedstawiające ich razem. Czuje się jeszcze bardziej zdezorientowana, gdy spogląda w lustro. Przebłyski pamięci jej samej z przeszłości obrazują młodą kobietę lub nawet czasami dziecko, natomiast w lustrze widzi podstarzałą kobietę.

Nie jest jednak zdana wyłącznie na jedną osobę, tj. męża Bena. Za sprawą młodego doktora, który podejmuje się jej leczenia, codziennie zapisuje wydarzenia dnia w zeszycie. Niestety z chwilą zaśnięcia zapomina o nim, więc o jego istnieniu każdego ranka przypomina jej przez telefon doktor Nash. Intrygujący jest jednak fakt, że terapia odbywa się w tajemnicy przed Benem. Mnożą się również pytania:, dlaczego wersje Bena dotyczące jej przeszłości nie są spójne
i rozmijają się, co jakiś czas? i dlaczego na pierwszej stronie swojego rodzaju pamiętnika zapisała zdanie „Nie ufać Benowi”?

Tak się złożyło, że jakiś czas temu sporo krążyłam w tematyce niepamięci, niemniej żadna z przeczytanych książek nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak „Zanim zasnę”. Doskonały pomysł na fabułę przyprawiony dużą dozą napięcia powoduje, że bardzo trudno oderwać się od historii, chcemy jak najszybciej poznać jej zakończenie.

Kiedy budzimy się w nowym miejscu, najczęściej nasze pierwsze wrażenie wiąże się z pytaniami: gdzie ja jestem, co to za miejsce i co ja tu robię? Po chwili jednak przypominają się nam wydarzenia dnia lub dni poprzednich i uzmysławiamy sobie, że jesteśmy np. na wczasach, w delegacji lub w odwiedzinach u znajomych. Wszystko układa się w całość i co najważniejsze rozpoznajemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy to możliwe, aby chęć czynienia zła była tak silna, że nawet śmierć jej nie powstrzyma? A może okrutne morderstwa nie wynikają z potrzeby krzywdzenia innych, tylko mają inne podłoże?


Z takimi dylematami muszą zmierzyć się główni bohaterowie książki, młoda studentka psychologii Juliette Lafayette i inspektor Joshua Brolin, próbując rozwikłać zagadki śmierci młodych kobiet. Zagadnienie jest tym bliższe dla Juliette, gdyż sama doświadczyła dramatu porwania i dosłownie w ostatniej chwili Brolin uratował ją z opresji, uśmiercając oprawcę. Niemniej rok po cudownym ocaleniu z trudem odzyskana równowaga ulega zachwianiu na skutek odnalezionych zwłok młodej kobiety. Okaleczenia sugerują tożsamy sposób postępowania mordercy, z rąk, którego się wydostała i który bezsprzecznie powinien spoczywać parę metrów pod ziemią.


Książka dla miłośników zgłębiania tajników prowadzonego śledztwa. Można nawet pokusić się o „metodyczny” sposób myślenia Poirota w celu rozwiązania zagadki. Oczywiście ja nie omieszkałam wypróbować tej metody, niemniej było coś, co zaburzało moją przyjemność owej dedukcji. Niestety relacje między Juliette i Brolinem budziły we mnie stałą irytację, zachowania w stylu „podchodów podlotków” wydawały się mało realne w przypadku dorosłych osób. „Gwoździem do trumny" okazała się jednak decyzja Juliette na koniec książki. W istotny sposób wpłynęła na moją ocenę całej historii, bowiem przestałam ją odbierać, jako dopracowaną całość.

Nie można odmówić autorowi dobrego pomysłu i dbałości o szczegóły prowadzonego śledztwa, ale w mojej ocenie zabrakło tej precyzji w tworzeniu „realnych” zdarzeń w przypadku zakończenia książki i kształtowania głównych bohaterów.

Czy to możliwe, aby chęć czynienia zła była tak silna, że nawet śmierć jej nie powstrzyma? A może okrutne morderstwa nie wynikają z potrzeby krzywdzenia innych, tylko mają inne podłoże?


Z takimi dylematami muszą zmierzyć się główni bohaterowie książki, młoda studentka psychologii Juliette Lafayette i inspektor Joshua Brolin, próbując rozwikłać zagadki śmierci młodych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Statystyki wskazują, że w skali globalnej, co roku urywa się ślad po ok. 800 tys. dzieci. Zatem zdarzenie będące podstawą powieści, którego najczęściej nikt nie widział i nic o nim nie słyszał, odbywa się mniej więcej, co 1, 5 godziny każdego dnia. Prawdopodobnie zanim skończę pisać ten tekst, taki los spotka przynajmniej jedno dziecko. Przygnębiający rachunek.

Jak wskazuje sama autorka „Większość udaje się znaleźć, albo same wracają do domu, ale co z pozostałymi?”

Właśnie nad tą problematyką pochyla się autorka i na przykładzie trzech dziewczynek przybliża nam sprawy, które niestety nie znalazły szczęśliwego finału. Każda z nich, będąc mniej więcej w tym samym wieku, znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Poszukiwania niestety nie przynoszą rezultatu przez wiele lat.

Sara ostatni raz widziana jest, gdy wychodzi z domu pobawić się na podwórko przed blokiem. Nierozerwalnie z tym wydarzeniem wiążą się historie dwóch pozostałych dziewczynek. Agnieszka będąc już dorosłą kobietą stale ma poczucie, że coś z jej przeszłością jest nie tak. Odkrywa wreszcie prawdę o tym, że została porwana w wieku dziecięcym. Monika doświadcza losu wzorowanego na głośnej sprawie porwania Nataschy Kampusch. Staje się ofiarą psychopaty, który przez wiele lat przetrzymuje ją w zamknięciu. Uwolnienie niestety nie przynosi jednak pełni szczęścia. Podczas stopniowego poznawania faktów z ich życia nieustannie pojawia się pytanie, czy któraś z nich jest zaginioną Sarą?

Dramat zaginionych nie dotyczy jednak wyłącznie ich samych, mają przecież swoich najbliższych, którzy mimo upływu lat nie mogą otrząsnąć się z traumy po tych wydarzeniach. W szczególności poznając losy Leny, siostry zaginionej Sary odnosi się wrażenie, że chociaż nie w sposób bezpośredni, to jednak staje się kolejną osobą pokrzywdzoną. Ogromnie tęskni za siostrą, przytłacza ją fakt, że nie wie, jaki los ją spotkał i czy ją jeszcze zobaczy. Nieustannie rozpamiętuje przeszłość, co nie pozwala skupić się na własnej przyszłości, niestety niesie to za sobą przykre konsekwencje.

Książkę najlepiej czytać w „jednym ciągu”, przynajmniej do momentu, kiedy przyzwyczaimy się do konwencji przyjętej przez panią Małgorzatę. Ja miałam dłuższą przerwę na początku i musiałam powrócić do pierwszych stron w celu ponownego rozeznania się, kto jest kim i odnalezienia wątku.

Niemniej całość lektury wywołała u mnie odczucie, o którym wspomina Pani Małgorzata Domagalik, iż jest to powieść napisana z prawdziwym nerwem. Cokolwiek by to znaczyło, tak właśnie ją odebrałam, interpretując ów „nerw” na swój sposób. Podczas czytania stale towarzyszyło mi poczucie niepokoju, prawdopodobnie z racji,że jestem rodzicem i wyobraźnia szalała, podsuwając mi obrazy moich dzieci. Ponadto książka faktycznie trzyma nas w niepewności do samego końca, mimo pojawiających się elementów sugerujących rozwiązanie zagadki, nie odgadłam jej.

Statystyki wskazują, że w skali globalnej, co roku urywa się ślad po ok. 800 tys. dzieci. Zatem zdarzenie będące podstawą powieści, którego najczęściej nikt nie widział i nic o nim nie słyszał, odbywa się mniej więcej, co 1, 5 godziny każdego dnia. Prawdopodobnie zanim skończę pisać ten tekst, taki los spotka przynajmniej jedno dziecko. Przygnębiający rachunek.

Jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Dwadzieścia lat. Dwoje ludzi” i 15 lipca…

Dzień 15 lipca 1988 roku to przełomowa data dla bohaterów książki, Emmy i Dextera. Dzień rozdania dyplomów kończy pewien etap w ich życiu, beztroskich lat studiowania (o ile można nazwać je beztroskimi, każdy wie, że nauka to ciężka praca:)), jednocześnie jest początkiem ich znajomości oraz, nazwijmy to nowej „dorosłej” rzeczywistości.
Nie mają jeszcze sprecyzowanych planów na przyszłość, każde z nich chciałoby spełniać swoje marzenia, nie potrafią ich jednak póki, co jednoznacznie określić.

Emma, idealistka chciałaby zmieniać świat, jak sama mówi „nie od razu cały, ale ten kawałek wokół siebie”. Dexter natomiast planuje poszerzać horyzonty, w czym mają mu pomóc podróże po świecie.

Jaki znajdą pomysł na siebie i czy będą krążyć po tej samej orbicie, czy też ich drogi się rozejdą dowiadujemy się poznając ich koleje losu każdego 15 lipca na przestrzeni dwudziestu lat. Nie zabraknie w nich rozczarowań, niespełnionych nadziei i ambicji, smutku i goryczy, ale będą też chwile radości, miłości i ogólnej satysfakcji z dotychczasowych osiągnięć.

Analizując historię tych dwojga ludzi na myśl przychodzą mi określenia: ciekawa, interesująca, poruszająca, nasuwają mi się jednak też epitety: ckliwa, nudna i irytująca. Skąd te przeciwstawne wrażenia? W mojej ocenie to efekt zobrazowania uczucia, jakim jest przyjaźń łącząca bohaterów i stanowiąca główny wątek książki. Jest właśnie taka wielopłaszczyznowa, zawiera każdy z wymienionych elementów.

Książka stanowi swoistego rodzaju kronikę wydarzeń będących udziałem bohaterów, przedstawioną z dwóch perspektyw Emmy i Dextera, taki zabieg pozwala nam na lepsze poznanie każdego z osobna, niemniej pojawia się pewne, ale… Miałam wrażenie, że Pan David „przeprowadził” mnie przez ich życie. Historia momentami nieznośnie rozciągała się i mimo, iż ta wędrówka nabrała tempa pod koniec książki, to i tak nie opuszczało mnie odczucie, że czegoś jest za dużo. Jakby autor koniecznie musiał wypełnić słowami określoną ilość stron, niekoniecznie ciekawym motywem.

Celowo nie przybliżam szczegółów z życia bohaterów, bo mimo powyższego uważam, że warto zapoznać się z nimi osobiście. Emma nie jest kobietą z Wenus, Dexter mężczyzną z Marsa, a opowieść czystą fikcją literacką. Może się okazać, że w kolejach ich losów i postępowaniu odnajdziemy odbicie ludzi z naszego otoczenia, których doskonale znamy, a może nawet nas samych.

„Dwadzieścia lat. Dwoje ludzi” i 15 lipca…

Dzień 15 lipca 1988 roku to przełomowa data dla bohaterów książki, Emmy i Dextera. Dzień rozdania dyplomów kończy pewien etap w ich życiu, beztroskich lat studiowania (o ile można nazwać je beztroskimi, każdy wie, że nauka to ciężka praca:)), jednocześnie jest początkiem ich znajomości oraz, nazwijmy to nowej „dorosłej”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wzruszająca, refleksyjna i pouczająca…
Czy człowiek potrafi zmienić się w ciągu tygodnia? Myślę, że nie, jest to jednak wystarczająco dużo czasu, aby głęboko skrywane uczucia i cechy charakteru ujrzały światło dzienne. Niemniej w książce spotkamy się z takim stwierdzeniem: „Spędzili ze sobą zaledwie tydzień, zadziwiające jak w tym czasie Raymond potrafił zmienić Charliego”. W każdym razie chodzi o to, że Charlie na początku wydawał się być zainteresowany wyłącznie spadkiem po ojcu, który przypadł nie jemu, tylko Raymondowi, jak się okazało jego bratu choremu na autyzm. Jednak w ciągu tego tygodnia nawiązuje się, albo raczej powraca braterskie porozumienie, bowiem Raymond to przecież przyjaciel z dzieciństwa, RAIN MAN. Dość powiedzieć, że Charlie nie chce już tych pieniędzy…

Wzruszająca, refleksyjna i pouczająca…
Czy człowiek potrafi zmienić się w ciągu tygodnia? Myślę, że nie, jest to jednak wystarczająco dużo czasu, aby głęboko skrywane uczucia i cechy charakteru ujrzały światło dzienne. Niemniej w książce spotkamy się z takim stwierdzeniem: „Spędzili ze sobą zaledwie tydzień, zadziwiające jak w tym czasie Raymond potrafił zmienić...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ukrywam, że początek lektury wymagał ode mnie dużo samozaparcia i powstrzymywałam się przed odłożeniem jej na półkę. Zapewne duży wpływ na powyższe miał fakt, iż byłam tuż po lekturze „Drogi”, gdzie istota rzeczy ujęta jest w niewielkiej ilości tekstu. Kiedy już jednak przestawiłam trybiki odnalazłam naprawdę ciekawą historię. Tyle już napisano o tej książce, że nie będę opisywała jej treści. Dodam tylko od siebie, że samo przesłanie może nie jest niczym nowatorskim, jednak niekonwencjonalny sposób jego przedstawienia jest interesujący i zaciekawił mnie. Warto przebrnąć przez niektóre, jak na mój gust obszerne opisy, bowiem zróżnicowana narracja i forma literackiej matrioszki może być ciekawym doświadczeniem w trakcie naszych podróży po świecie literatury.

Nie ukrywam, że początek lektury wymagał ode mnie dużo samozaparcia i powstrzymywałam się przed odłożeniem jej na półkę. Zapewne duży wpływ na powyższe miał fakt, iż byłam tuż po lekturze „Drogi”, gdzie istota rzeczy ujęta jest w niewielkiej ilości tekstu. Kiedy już jednak przestawiłam trybiki odnalazłam naprawdę ciekawą historię. Tyle już napisano o tej książce, że nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poszłam „za ciosem”…, z racji, że byłam tuż po lekturze „Niewdzięcznej pamięci” postanowiłam pozostać w podobnej tematyce, poruszającej problem egzystencji starszych mężczyzn w kontekście problemów
z pamięcią. O ile jednak „uciekająca pamięć’ w sprawozdaniu Bernelfa była wynikiem naturalnych czynników, o tyle te same problemy dotykają bohatera „Podróży…” w wyniku bliżej nieokreślonej kuracji. Powyższe w istotny sposób wpłynęło na mój odbiór książki, bowiem w pierwszej zagrały emocje ( realizm sytuacji wzbudził we mnie obawy i strach przed doznaniem czegoś podobnego w przyszłości), nie poczułam natomiast takich wrażeń podczas lektury Austera. Zapoznając się ze szczegółami jednego dnia z życia bohatera cały czas zastanawiałam się, czemu to ma służyć, jaki jest cel tej relacji. Aby jednak sprawiedliwości stało się zadość, muszę przyznać, ze zakończenie mnie zaskoczyło. Spodziewałam się czegoś innego. Ponadto mając na uwadze opis z okładki, który wskazuje na liczne aluzje do poprzednich książek autora, nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż jest to moja pierwsza książka Paula Austera. Być może znajomość jego wcześniejszych powieści przyczyniłaby się do innego odbioru tej książki?

Poszłam „za ciosem”…, z racji, że byłam tuż po lekturze „Niewdzięcznej pamięci” postanowiłam pozostać w podobnej tematyce, poruszającej problem egzystencji starszych mężczyzn w kontekście problemów
z pamięcią. O ile jednak „uciekająca pamięć’ w sprawozdaniu Bernelfa była wynikiem naturalnych czynników, o tyle te same problemy dotykają bohatera „Podróży…” w wyniku bliżej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jaki wpływ na nasze życie mogą mieć traumatyczne przeżycia? Nie poświęcałam temu zagadnieniu zbyt wiele uwagi, do momentu przeczytania tej książki. Zapewne, dlatego, że sama (na szczęście) nie doświadczyłam takich zdarzeń i zapewne z tego samego powodu pełne wczucie się w doznania człowieka, który przeżył koszmar kacetu nie będzie mi dane. Niemniej śledząc wspomnienia Katariny Bader o Jerzym Hronowskim, byłym więźniu obozu Auschwitz, podjęłam próbę uświadomienia sobie czegoś na kształt odpowiedzi na zadane powyżej pytanie.

Z początku sądziłam, że będzie to bezpośrednia relacja więźnia obozu koncentracyjnego. Nie jest to dalekie od prawdy, bowiem wspomnienia Jurka (tego zwrotu używa autorka) stanowią obszerną część książki, nie opowiada on nam jednak bezpośrednio o tym sam. Jego opowieści wplatane są przez autorkę w całość lektury, będącą wspomnieniem o nim samym. Katarina Bader i Jerzy Hronowski poznali się w oświęcimskim Domu Spotkań. Ona miała wówczas osiemnaście lat, on prawie osiemdziesiąt. Mimo jakby się mogło wydawać kontrowersyjnej rozbieżności, tj. ona Niemka, on Polak, do tego ogromna różnica wieku, nawiązuje się miedzy nimi swoistego rodzaju przyjaźń. Można rzec, że Katarina staje się mu bliższą osobą, niż jego syn. Jurek nie stroni też od ludzi narodowości niemieckiej, przeciwnie po wojnie oprowadza grupy z Niemiec po miejscu, którego był więźniem.

Katarinę interesują nie tylko drogi pamięci oświęcimiaka, ale także powód jego wielkiego osamotnienia, mimo niezliczonej ilości przyjaciół. W jego ostatniej drodze uczestniczy jedynie garstka ludzi. Podczas tej „wędrówki po jego życiu” odkrywa jak na przestrzeni wielu lat, jego opowieści o przeżyciach w obozie ulegały modyfikacji. Okazuje się, że ich pierwotna forma (w relacjach tuż po wojnie) była zbyt wstrząsająca dla słuchaczy. Sama Katarina poznaje historie już w ostatecznym kształcie, tzn. te, które dobrze się kończą. Jurek przytacza dwa powody, dla których to robi:
„Po pierwsze: gdyby nie skończyły się dobrze, to nie mógłbym ich teraz opowiadać. Po drugie: jesteście młodzi i nie chcę wam odbierać wiary”.
Nie chce tym samym skazywać swoich słuchaczy na coś, co stało się jego udziałem, jemu odebrano wiarę w wieku zaledwie 17 tu lat.
Niestety w czterech ścianach własnego domu Jurek nie radzi sobie już tak dobrze z koszmarnymi wspomnieniami. Konsekwencje traumatycznych przeżyć najdotkliwiej odczuwają jego najbliżsi. Widać jego bezradność wobec własnej rodziny, a nawet brutalność. Karał – jak sam mówi – nie tyłek, lecz serce syna, bijąc matkę za jego przewiny. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż sposób zbliżony do metod stosowanych przez SS.
Dzięki wręcz detektywistycznemu zapałowi autorki mamy też możliwość poznać Jurka w jeszcze innej odsłonie. Z ostatnich lat jego życia wyłania się obraz człowieka kłótliwego i podejrzliwego wobec Niemców, którzy poświęcali mu swój czas, próbując zredagować jego wspomnienia. Za każdym razem, kiedy zbliżał się moment finalizacji zadania oskarżał ich, że chcą zawładnąć jego historią.

„Życie po ocaleniu. Testament Jurka” to nie tylko wspomnienia, książka jest doskonałą literaturą faktu, reportażem i studium kilkupokoleniowej traumy oświęcimskiej. Polecam każdemu, kto interesuje się tą tematyką, nie tylko z uwagi na treść, ale i formę, która różni się od polskich tomów poświęconych wspomnieniom z czasów wojny.

Jaki wpływ na nasze życie mogą mieć traumatyczne przeżycia? Nie poświęcałam temu zagadnieniu zbyt wiele uwagi, do momentu przeczytania tej książki. Zapewne, dlatego, że sama (na szczęście) nie doświadczyłam takich zdarzeń i zapewne z tego samego powodu pełne wczucie się w doznania człowieka, który przeżył koszmar kacetu nie będzie mi dane. Niemniej śledząc wspomnienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Milczący zamek” był moim pierwszym spotkaniem z twórczością Kate Morton, było ono na tyle znaczące, że stała się ona moją ulubioną autorką. Jej styl pisania bardzo przypadł mi do gustu, miałam wrażenie, że "płynę" przez treść książki, doświadczając przy tym różnego rodzaju emocji. Podobnych oczekiwałam zapoznając się z kolejną pozycją, tj. „Zapomniany ogród”. Nie od razu znalazłam to, czego szukałam, czyli tego znanego mi klimatu z „Milczącego zamku”. Doczekałam się jednak i chociaż nie czułam tego szczególnego zachwytu, co poprzednim razem to muszę przyznać, że książka mnie nie rozczarowała. Nie trudno doszukać się w obu książkach pewnych podobieństw: sekrety z przeszłości, magiczne i tajemnicze miejsca, losy kobiet, jako główny wątek w kontekście bajkowych opowieści, pojawia się nawet ojciec, którego decyzja ma znaczący wpływ na rozwój zdarzeń. Podobieństwa nie są jednak tożsame z powieleniem, historie są zupełnie inne.

W „Zapomnianym ogrodzie” wszystko zaczyna się od opowieści o małej czteroletniej dziewczynce, która w niewyjaśniony sposób zostaje porzucona na statku płynącym do Australii. Samotne dziecko odnajduje w porcie jego pracownik i postanawia zaopiekować się, jak mniema, sierotą. Nell, takie imię nadają jej nowi rodzice nie jest świadoma swojego pochodzenia, do momentu ukończenia 21 lat. Kiedy poznaje prawdę jej jedynym pragnieniem staje się chęć poznania własnych korzeni. Los jest jednak przewrotny i niedane jest jej zgłębienie tej tajemnicy. Dalsze poszukiwania kontynuuje wnuczka Cassandra. Odkrywanie przeszłości nie odbywa się w zawrotnym tempie, przeciwnie książka stanowi świetny przykład na to, że aby czytać z zapartym tchem nie jest konieczna dynamiczna akcja. Jak dla mnie nie ważne było jak szybko poznam prawdę, istotniejszym był fakt możliwości poznawania świetnie wykreowanych postaci. Niemalże każda z nich wzbudza emocje: sympatię lub antypatię, w każdym razie nie pozostawia nas obojętnymi. Ponadto opis miejsc wydarzeń w wydaniu Morton powoduje, że w niektórych natychmiast chciałabym się znaleźć. W moim odczuciu to cecha charakterystyczna dla twórczości autorki.

„Milczący zamek” był moim pierwszym spotkaniem z twórczością Kate Morton, było ono na tyle znaczące, że stała się ona moją ulubioną autorką. Jej styl pisania bardzo przypadł mi do gustu, miałam wrażenie, że "płynę" przez treść książki, doświadczając przy tym różnego rodzaju emocji. Podobnych oczekiwałam zapoznając się z kolejną pozycją, tj. „Zapomniany ogród”. Nie od razu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Pamięć mnie zawodzi”, ileż razy w codziennym zabieganiu wypowiadamy ów zwrot, ale czy mamy świadomość jego znaczenia? Takiemu twierdzeniu przeciwstawia się David Mitchell w książce „Atlas Chmur”, gdzie w opinii jednego z bohaterów, taki stan rzeczy nie jest właściwy, bowiem to my sterujemy pamięcią, a nie ona nami. Czy faktycznie tak jest? Sprawozdanie Bernelfa z męczarni, które przechodzi bohater „Niewdzięcznej pamięci” ukazuje nam to zagadnienie w zupełnie innym świetle. 71 letni Maarten Klein, bo o nim mowa, nie może zapanować nad postępującym procesem utraty kontaktu z rzeczywistością. Początkowo pewne zdarzenia budzą jedynie zdziwienie, w jakim celu znalazł się na stołku? O jaką książkę pyta ten facet w księgarni? „Coś się popsuło. Codziennie coś znika, codziennie coś. Wszędzie cieknie”. Kiedy ów wyciek zamienia się w strumień, sytuacja staje się na tyle poważna, że Maarten stwarza zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i otoczenia. Ogarniająca go rozpacz z tego powodu (w przebłyskach świadomości) staje się również udziałem jego ukochanej żony.
Treść książki jest na tyle sugestywna, że ciągle staram się jak najdalej odsunąć myśl o tym, że kiedyś i mnie może dotknąć problem starczej demencji i tym samym mogę stać się ciężarem dla bliskich.

„Pamięć mnie zawodzi”, ileż razy w codziennym zabieganiu wypowiadamy ów zwrot, ale czy mamy świadomość jego znaczenia? Takiemu twierdzeniu przeciwstawia się David Mitchell w książce „Atlas Chmur”, gdzie w opinii jednego z bohaterów, taki stan rzeczy nie jest właściwy, bowiem to my sterujemy pamięcią, a nie ona nami. Czy faktycznie tak jest? Sprawozdanie Bernelfa z męczarni,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do lektury książki zachęciła mnie siostra, jej zachwyt nad książką wzbudzał we mnie swoistego rodzaju niepokój, zastanawiałam się czy u mnie też wywoła takie same emocje? Muszę przyznać, że już pierwsze strony książki przekonały mnie, iż moje obawy były zupełnie nieuzasadnione. "Droga" to książka z rodzaju zapadających w pamięć, zdjęłam ją z "taśmy niekończących się historii" i zatrzymałam się na chwilę, aby jeszcze raz przebyć drogę z bohaterami. W trakcie tej podróży, co chwilę potykałam się o coraz to nową przeszkodę w postaci zimna, od którego pękają kamienie, wizji śmierci głodowej, strachu przed „złymi ludźmi”. Krocząc u boku mężczyzny i małego chłopca czułam się prawdopodobnie tak jak oni, czyli jak zwierzyna łowna, musieli, bowiem stale mieć się na baczności, aby nie stać się posiłkiem dla zwyrodniałych kanibali.

Ktoś może, zatem zapytać, co w tym takiego ujmującego?

To sposób, w jaki autor przedstawia świat po jakiejś bliżej nieokreślonej katastrofie. Nie znajdziemy tu bogatych opisów owego zniszczenia, przeciwnie przeżycia każdego dnia bohaterów (przemierzanie długich kilometrów w nieustannej czujności, poszukiwanie jedzenia, przygotowanie legowiska do snu) ujęte są w sposób oszczędny w słowa, niemniej pobudzający wyobraźnię. Do tego stopnia, że każdego ranka jadąc do pracy moja droga zmieniała się, przybierając kształt scenerii z książki. Znikali ludzie, domy zamieniały się w pogorzeliska, a drzewa stawały się wypalonymi kikutami, mnie natomiast przeszywał dreszcz strachu. Obym nigdy nie musiała doświadczyć tego w rzeczywistości.

To, co jednak wywarło na mnie największe wrażenie to szczególne relacje między ojcem a synem. Rodzic jest za malca odpowiedzialny, opiekuje się nim i chroni go przed wszelkim niebezpieczeństwem, ma świadomość, że bez niego mały nie dałby sobie rady. Jednocześnie jednak to Syn jest całym sensem Ojca, gdyby nie on na pewno już dawno by się poddał, „tylko chłopiec stoi miedzy nim a śmiercią”. Obaj są związani nierozerwalną więzią i żyją tylko dzięki sobie nawzajem. Ojciec daje opiekę, ale to Syn daje wiarę i nadzieję.

Do lektury książki zachęciła mnie siostra, jej zachwyt nad książką wzbudzał we mnie swoistego rodzaju niepokój, zastanawiałam się czy u mnie też wywoła takie same emocje? Muszę przyznać, że już pierwsze strony książki przekonały mnie, iż moje obawy były zupełnie nieuzasadnione. "Droga" to książka z rodzaju zapadających w pamięć, zdjęłam ją z "taśmy niekończących się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poszukując alternatywy dla tradycyjnego czytania książek w zaciemnionych busach, będących moim środkiem transportu do pracy, zdecydowałam się na audiobooki. Wybór książki mojego debiutu audiobookowego „Cień wiatru” okazał się strzałem w dziesiątkę. Pięć razy w tygodniu na ok. dwie godziny dziennie przenosiłam się w inny świat, przemierzałam ulice Barcelony, mając za przewodnika świetnego lektora.
Właśnie na jednej z ulic tego miasta, wczesnym rankiem 1945 roku poznajemy głównego bohatera, 10 – letniego Daniela Sempere w chwili, gdy ojciec prowadzi go do miejsca, które nazywa Cmentarzem Zapomnianych Książek. Celem tej wyprawy jest kontynuacja rodzinnej tradycji, tak jak jego ojciec przyprowadzony tu przed wielu laty, tak teraz on ma wybrać dowolną spośród niezliczonej ilości książek, adoptować ją i uchronić przed zapomnieniem. Chociaż sam jeszcze wówczas tego wiedzieć nie może, wybrana przez niego książka „Cień wiatru", niejakiego Juliana Caraxa zdeterminuje jego dalsze życie. Zauroczony powieścią i zafascynowany jej autorem odtąd dąży do odnalezienia innych jego książek, pragnąc jednocześnie odkryć tajemnicę pisarza. Jak się okazuje wiąże się to z niebezpieczeństwem grożącym nie tylko jemu samemu, ale i osobom z jego otoczenia. Niemniej nie ustaje w swoim postanowieniu, dając tym samym możliwość czytelnikowi zapoznania się z historią niezwykłej przyjaźni, miłości silniejszej niż śmierć, a także nienawiści dojrzewającej przez całe życie.
Książka po porostu mnie oczarowała, a to nie zdarza się zbyt często. Fabuła, może trochę przewidywalna, niemniej ciekawa i niepowodująca uczucia znużenia. Z jednej historii wyłania się kolejna, a jednak nie są oderwane od siebie, przeciwnie łączą się w nierozerwalną całość. To, co jednak najbardziej mnie urzekło to piękny, niezwykle opisowy wręcz plastyczny język (odczucie dodatkowo potęgowane sposobem odczytu lektora) i wykreowane postaci. Niemalże każda z nich wzbudza emocje: sympatię lub antypatię, w każdym razie nie pozostawia nas obojętnymi. Moim idolem tej powieści stał się Fermin Romero de Torres, to za jego sprawą niejednokrotnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wprowadzenie elementu humorystycznego w wykonaniu Ferimna to kolejny atut „Cienia wiatru”.
Z pewnością sięgnę po nią jeszcze raz, zmieniając jednak formę na bezpośredni kontakt z książką, choćby po to, aby przekonać się czy słowo pisane wywoła u mnie takie same wrażenia.

Poszukując alternatywy dla tradycyjnego czytania książek w zaciemnionych busach, będących moim środkiem transportu do pracy, zdecydowałam się na audiobooki. Wybór książki mojego debiutu audiobookowego „Cień wiatru” okazał się strzałem w dziesiątkę. Pięć razy w tygodniu na ok. dwie godziny dziennie przenosiłam się w inny świat, przemierzałam ulice Barcelony, mając za...

więcej Pokaż mimo to