Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Strażniczka Słońca Lisa Aisato, Maja Lunde
Ocena 8,2
Strażniczka Sł... Lisa Aisato, Maja L...

Na półkach:

"Strażniczka Słońca" to kolejna, po "Śnieżnej siostrze", część należąca do cyklu „Kwartet Sezonowy”. Książka ma specyficzny klimat i (podobnie jak poprzedniczka) piękną szatę graficzną. Nie wiem, czy to brak bożonarodzeniowego klimatu, czy jednak coś innego, ale mimo że powieść spodobała mi się, to jednak wypadła dość blado przy swojej poprzedniczce. Pozycja jest warta uwagi i nie można jej odmówić głębi przekazu, jednak momentami bywa ciężka w odbiorze, a przecież została napisana dla dzieci.

"Strażniczka Słońca" to kolejna, po "Śnieżnej siostrze", część należąca do cyklu „Kwartet Sezonowy”. Książka ma specyficzny klimat i (podobnie jak poprzedniczka) piękną szatę graficzną. Nie wiem, czy to brak bożonarodzeniowego klimatu, czy jednak coś innego, ale mimo że powieść spodobała mi się, to jednak wypadła dość blado przy swojej poprzedniczce. Pozycja jest warta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W "Nowym podarunku" z jednej strony znajdziecie niełatwe stosunki na gruncie synowa-teściowa, problemy małżeńskie i życzenia, które spełniają się niekoniecznie tak, jakbyśmy tego chcieli. Po drugiej stronie medalu pojawiają się zbyt lekkie podejście do życia i niełatwe wybory życiowe. Do powyższej mieszanki dodać trzeba utrudnienia losu pojawiające się w zwykłej codzienności i działającą w tle magię Bożego Narodzenia. Wszystko to okraszone zostało posypką pełną uczuć, a zwłaszcza miłości.

Powieść jest lekka, niewymagająca i przyjemna w odbiorze, przy tym pozwala znaleźć w swoim życiu radość z małych rzeczy. Chociaż ostatecznie zabrakło mi w niej „tego czegoś”, to książkę przeczytałam błyskawicznie i miło spędziłam z nią czas.

Uwaga! Jest to uzupełnione o jeden rozdział wznowienie powieści „Podarunek”!

W "Nowym podarunku" z jednej strony znajdziecie niełatwe stosunki na gruncie synowa-teściowa, problemy małżeńskie i życzenia, które spełniają się niekoniecznie tak, jakbyśmy tego chcieli. Po drugiej stronie medalu pojawiają się zbyt lekkie podejście do życia i niełatwe wybory życiowe. Do powyższej mieszanki dodać trzeba utrudnienia losu pojawiające się w zwykłej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubicie komedie romantyczne? Jeżeli tak, to ta powieść jest zdecydowanie dla Was! Lekka, przyjemna, zabawna i... tak bardzo wakacyjna! Idealna powieść na chwilę relaksu i zapomnienia po ciężkim dniu. Co ciekawe, autorce w tej lekkiej formie udaje pokazać się, jak skomplikowane bywają relacje międzyludzkie, a niedopowiedzenia potrafią utrudnić życie. „Podróż nieślubna” to istna komedia omyłek. Zresztą, czy może być inaczej, kiedy kobieta wyrusza w zastępstwie swojej siostry w jej podróż poślubną wraz z... bratem świeżo poślubionego męża tejże siostry?! Do tego główna bohaterka jest tą „pechową” spośród rodzeństwa... Brzmi skomplikowanie i absurdalnie? Owszem – ale z jaką przyjemnością czytelnik zapoznaje się z przygodami bohaterów! Podczas czytania nie potrafiłam się nie uśmiechać, a do tego autorka nie szczędziła wrażeń. Pogoda za oknem może nie sprzyjać, ale podczas czytania tej powieści od razu robi się jakoś tak słonecznie.

Lubicie komedie romantyczne? Jeżeli tak, to ta powieść jest zdecydowanie dla Was! Lekka, przyjemna, zabawna i... tak bardzo wakacyjna! Idealna powieść na chwilę relaksu i zapomnienia po ciężkim dniu. Co ciekawe, autorce w tej lekkiej formie udaje pokazać się, jak skomplikowane bywają relacje międzyludzkie, a niedopowiedzenia potrafią utrudnić życie. „Podróż nieślubna” to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Śnieżna siostra Lisa Aisato, Maja Lunde
Ocena 8,8
Śnieżna siostra Lisa Aisato, Maja L...

Na półkach: ,

„Śnieżna siostra” to jedna z tych pozycji, obok których nie potrafiłam przejść obojętnie. Przyciągająca wzrok okładka oraz treść nawiązująca do moich ulubionych Świąt Bożego Narodzenia sprawiły, że po prostu musiałam po nią sięgnąć! Najlepszym momentem na jej przeczytanie byłby grudzień, ponieważ układ powieści przypomina kalendarz adwentowy i to z pewnością musi być magiczne doświadczenie, kiedy codziennie, przez prawie cały miesiąc, można zapoznawać się z kolejnymi rozdziałami. Niestety książkę dostrzegłam wiosną i nie miałam cierpliwości, aby poczekać z przeczytaniem jej do zimy. Historia jest piękna, pełna świątecznej magii, a pewnymi fragmentami przywodzi na myśl „Opowieść wigilijną”. „Śnieżna siostra” to jedna z tych historii, które można czytać w każdym wieku i zawsze znajdzie się w niej coś dla siebie. Powieść ta zmusza do przemyśleń, jest głęboka, momentami bardzo smutna, ale ostatecznie dająca nadzieję. Nie mogę też nie wspomnieć o niezwykłych ilustracjach, które wspaniale uzupełniają lekturę. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie Wam ją polecić!

„Śnieżna siostra” to jedna z tych pozycji, obok których nie potrafiłam przejść obojętnie. Przyciągająca wzrok okładka oraz treść nawiązująca do moich ulubionych Świąt Bożego Narodzenia sprawiły, że po prostu musiałam po nią sięgnąć! Najlepszym momentem na jej przeczytanie byłby grudzień, ponieważ układ powieści przypomina kalendarz adwentowy i to z pewnością musi być...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Małe kobietki. Wydanie ilustrowane Louisa May Alcott, Frank Thayer Merrill
Ocena 7,3
Małe kobietki.... Louisa May Alcott, ...

Na półkach: , ,

„Małe kobietki” to jedna z tych książek, po które nie udało mi się sięgnąć na odpowiednim etapie życia, a przy tym należąca do tej grupy powieści, które postanowiłam koniecznie nadrobić. Przyznaję, że częściowo zmobilizowała mnie nowa adaptacja filmowa z 2019 roku, ponieważ staram się trzymać zasady „najpierw książka, potem film”. Jak jednak widać, tutaj także wkradło się pewne przesunięcie czasowe (od premiery filmowej minęło już całkiem sporo), w końcu jednak udało mi się przeczytać powieść i zdecydowanie było warto ją nadrobić!

Na początku muszę zaznaczyć, że nie można oceniać „Małych kobietek” według współczesnych standardów, ponieważ wtedy wiele jej części trzeba by było zlać lodowatym prysznicem krytyki. Czytelnik jednak musi pamiętać, że po raz pierwszy została ona wydana w 1868 roku. Tamte czasy już nie wrócą (i pod wieloma względami nie ma tu czego żałować), dlatego choćby nie wiem jak bardzo nie podobał się nam sposób przedstawienia roli kobiet w społeczeństwie przez Louisę May Alcott, to jednak należy pamiętać, w jakich okolicznościach powieść powstała.

„Małe kobietki” to urocza i ciepła, jednakże nie pozbawiona goryczy prawdziwego życia, historia opowiadająca o losach czterech nastoletnich sióstr March. Każda z dziewcząt jest zupełnie inna, co dodaje kolorytu ich perypetiom, dzięki czemu osobiście dość szybko wybrałam ulubioną i najmniej lubianą spośród rodzeństwa. Fabuła może niektórych znudzić, ponieważ płynie spokojnie, bez większych zwrotów akcji, do których jesteśmy obecnie przyzwyczajeni, ale moim zdaniem właśnie to dodaje jej uroku. Ze względu na powyższe cechy nie jest to książka dla wszystkich, ale warto spróbować się z nią zapoznać, bo jestem pewna, że jest w stanie wielu dziewczętom i kobietom ukoić nerwy czy pozwolić zrelaksować się po ciężkim dniu. U mnie trafiła na idealny moment i dzięki charakterystycznemu klimatowi pozwoliła przenieść się w czasie, a przy tym oderwać się na kilka godzin od codzienności. W stylu Louisy May Alcott po prostu jest „to coś” - w zwykłych scenach potrafi zawrzeć jakąś magię, która sprawia, że czytelnika otula płynące z nich ciepło. Może i nie umieszczę „Małych kobietek” na szczycie listy moich ulubionych powieści, ale za to zdecydowanie zajęły one specjalne miejsce w moim sercu.

„Małe kobietki” to jedna z tych książek, po które nie udało mi się sięgnąć na odpowiednim etapie życia, a przy tym należąca do tej grupy powieści, które postanowiłam koniecznie nadrobić. Przyznaję, że częściowo zmobilizowała mnie nowa adaptacja filmowa z 2019 roku, ponieważ staram się trzymać zasady „najpierw książka, potem film”. Jak jednak widać, tutaj także wkradło się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po „Zimowe zaręczyny” sięgnęłam z czystej ciekawości: miałam ochotę na coś lekkiego, romantycznego oraz niezobowiązującego z nutką fantasy w tle – a patrząc na opis, okładkę i tytuł spodziewałam się właśnie takiej pozycji.

Po kilku stronach stwierdziłam, że bardzo się myliłam. Po kilkunastu zastanawiałam się, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Po kilkudziesięciu zaczęłam się wciągać w świat wykreowany przez autorkę i przepadłam bez reszty.

Przyznaję, początek jest specyficzny i wprowadza tak dużo nowości, że można się chwilowo tym wszystkim zagubić, przez co ciężko się wdrożyć. Zapewniam jednak, że warto przez niego przebrnąć, bo to w moim odczuciu jedyna słabsza strona tej książki, a w pewnym momencie wpada się w rytm i nie można się już od oderwać od przewracania kolejnych stron...

Ta powieść jest po prostu świetna! Uważam, że to jedna z najlepszych Young Adult fantasy jakie miałam okazję przeczytać od dłuższego czasu. „Zimowe zaręczyny” są naprawdę warte uwagi: specyficzne, a zarazem charakterystyczne, przez co niezmiernie wciągające. Wbrew temu, czego się na początku spodziewałam, nie jest to kolejna romantyczna historia z elementami fantasy – już same okoliczności zaręczyn są zupełnie inne, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. To rozbudowana i wielopłaszczyznowa historia osadzona w świecie inspirowanym steampunkiem, ale też nie ograniczającym się do niego.

Do najmocniejszych stron powieści należą zdecydowanie kreacja postaci oraz wspomniany świat przedstawiony. Bohaterowie są tak charakterystyczni, a ich opisy tak barwne, że po zapoznaniu się z nimi od razu zapadają w pamięć. Autorka pisze bardzo obrazowo, przerysowując ich cechy i zachowania, a zabieg ten bardzo oddziałuje na wyobraźnię. Co interesujące, większość postaci nie jest jednoznaczna, przez co nawet do tych, które wydają się być negatywne, czytelnik czuje sympatię. I najważniejsze – każda ma swój charakter, w dodatku wyrazisty, co nie zdarza się często.

O świecie stworzonym przez autorkę mogę powiedzieć tylko tyle, że zdecydowanie trzeba go poznać! Jest tak rozbudowany i intrygujący, że po prostu nie można przejść obok niego obojętnie. Christelle Dabos posiada ogromną wyobraźnię i zapewniam, że potrafi z niej korzystać. Podoba mi się to, że często jednozdaniowe aluzje czy podteksty potrafią wyrazić więcej niż tysiąc słów. Dzięki temu, że nie wszystko jest od razu podane na tacy, fantazja czytelnika zaczyna działać, a emocje buzować.

Serdecznie polecam Wam tę pozycję, mnie całkowicie pochłonęła i oczarowała!

Po „Zimowe zaręczyny” sięgnęłam z czystej ciekawości: miałam ochotę na coś lekkiego, romantycznego oraz niezobowiązującego z nutką fantasy w tle – a patrząc na opis, okładkę i tytuł spodziewałam się właśnie takiej pozycji.

Po kilku stronach stwierdziłam, że bardzo się myliłam. Po kilkunastu zastanawiałam się, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Po kilkudziesięciu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwaga! Mogą pojawić się spoilery do poprzedniej części!

Aren pozostaje uwięziony w siedzibie władcy Maridriny. Młody mężczyzna już sam nie wie, jak prawidłowo powinien postąpić, ponieważ nie może patrzeć, przez co przechodzą jego ludzie podczas prób uwolnienia go. Z czasem przekona się, że sprzymierzeńcy mogą pojawić się z najmniej oczekiwanej strony. W tym samym czasie Lara robi wszystko, aby naprawić największy w życiu błąd, a przy tym uwolnić swojego ukochanego z rąk ojca. Jednak aby to osiągnąć powinna uzyskać wsparcie od wrogich sobie ithicańczyków, którzy muszą zgodzić się na jej szalony plan. Głównym jego punktem jest odnalezienie jej sióstr, co dodatkowo nie pomaga w osiągnięciu pożądanego przez nią celu. Czy Arenowi uda się uwolnić? Czy Lara uzyska odkupienie win? Czy Ithicana ucieknie przez nadchodzącą tragedią, która z każdym dniem wydaje się coraz bardziej nieunikniona?

„Zdradziecka królowa” jest godną kontynuacją serii, którą rozpoczęło „Królestwo mostu”. Tak jak jej poprzedniczka, część ta jest pełna emocji, tajemnic, intryg i przygód – nie brakuje tu niczego, czego szukają w książkach wielbiciele wartkiej akcji! Książka wciąga od pierwszych stron i nie daje odetchnąć czytelnikowi aż do ostatniej strony, ponieważ wydarzenia cały czas pędzą do przodu. Jakby tego było mało, na stronach nie brakuje wyrazistych bohaterów - Danielle L. Jensen doskonale wie, co zrobić, aby wciągnąć czytelnika do wykreowanego przez siebie świata. Osobiście ucieszyłam się, kiedy okazało się, że czytelnik ma w końcu okazję poznać bliżej siostry Lary.

Historia opisana przez Danielle L. Jensen w tej części bardzo mi się podobała, jednak w moim odczuciu posiada jedną główną wadę, która niestety przeszkadzała mi momentami w odbiorze całości. Chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że fantasty rządzi się swoimi prawami, a autorka tym zabiegiem chciała wzbudzić dodatkowe emocje w czytelnikach, to jednak moim zdaniem trochę przesadziła. Mam na myśli przeżycia głównych bohaterów i nawet nie chodzi mi o ich liczbę czy rodzaj, co intensyfikację przełożoną na niewielki okres czasu. Autorka obciążyła ich taką masą mocnych wrażeń, nie dając im przy tym szansy na oddech (o regeneracji już nawet nie wspominając), że chyba zapomniała po drodze wspomnieć, że obdarzyła ich kocią liczbą żyć. To obciążanie ich, chociaż momentami irytujące, nie zmienia faktu, że „Zdradziecka królowa” to pozycja interesująca i zdecydowanie warta uwagi. Najbardziej powinna spodobać się ona czytelnikom lubiącym połączenie fantasy i new adult oraz oczywiście wielbicielom poprzedniej części, którzy zdecydowanie nie będą zawiedzeni.

Podsumowując w kilku słowach: chociaż autorce nie udało się uniknąć pewnych niedociągnięć, to bardzo polubiłam stworzony przez nią świat, a przede wszystkim nieszablonowych bohaterów. W książce nie zabrakło również burzy emocji i brutalności, więc jeżeli tego nie lubicie, to zastanówcie się, czy to pozycja akurat dla Was. Sięgając po literaturę tego typu czytelnik liczy na to, że w książce będzie się dużo działo i się nią nie znudzi, a ta pozycja zdecydowanie to zapewnia. Moim zdaniem hasłem przewodnim „Zdradzieckiej królowej” powinno być pytanie: jak wielką cenę trzeba zapłacić, aby odkupić swoje błędy i czy zawsze jest to możliwe? I chociaż powieść wydaje się mieć zamknięte zakończenie, to jestem pewna, że ta historia będzie miała swój dalszy ciąg, po który z pewnością sięgnę.

Uwaga! Mogą pojawić się spoilery do poprzedniej części!

Aren pozostaje uwięziony w siedzibie władcy Maridriny. Młody mężczyzna już sam nie wie, jak prawidłowo powinien postąpić, ponieważ nie może patrzeć, przez co przechodzą jego ludzie podczas prób uwolnienia go. Z czasem przekona się, że sprzymierzeńcy mogą pojawić się z najmniej oczekiwanej strony. W tym samym czasie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kate Hallander jest zwyczajną nastolatką… a przynajmniej tak jej się do tej pory wydawało. Mieszka u ciotki, która (delikatnie mówiąc) nie darzy jej zbyt wielkim uczuciem. Pewnego razu, odwiedzając sklep ezoteryczny, dziewczyna otrzymuje od jego właścicielki sporych rozmiarów starą księgę, która wydaje się skrywać niejedną tajemnicę. Kiedy wykorzystuje zamieszczone w niej zaklęcie miłosne (oczywiście dość luźno stosując się do wskazówek), rozpoczyna ciąg zdarzeń, którego nie będzie już w stanie cofnąć ani zatrzymać. Wkrótce odnajdzie drogę do magicznego świata, zapozna się z różnego rodzaju magicznymi istotami (nie zawsze miłymi i dobrymi), dowie się, że jest wiedźmą oraz będzie walczyć z nikczemną nimfą, a nawet… trafi do więzienia! Jak to wszystko mogło się przydarzyć przeciętnej nastolatce? Tego dowiecie się, sięgając po „Księgę luster”…

Zacznę od tego, że w powieści naprawdę sporo się dzieje, a autor wprowadza nas razem z Kate do niesamowitego Jaaru. Trzeba przyznać, że doskonale stopniuje napięcie – zaczynając lekturę, nie zderzamy się od razu z fantastycznym światem, którego zupełnie nie rozumiemy, tylko powoli poznajemy kolejne jego zakamarki. Przy okazji możemy zorientować się, że jest jeszcze wiele do odkrycia. Pierwszy tom „Kronik Jaaru” to rozbudowane, ale jednak tylko wprowadzenie do całej historii. Wydaje się, że Adam Faber ma na dalszy ciąg jakiś większy plan i sporo asów w rękawie. Po przeczytaniu „Księgi luster” odczuwam (pozytywny!) niedosyt, bo chociaż kilka zagadek zostało rozwiązanych, to jednak jest jeszcze wiele wątków, które zaczęły się intrygująco, ale chwilowo znalazły się na drugim planie.

Szczerze powiedziawszy, sięgając po tę powieść spodziewałam się czegoś dla młodszych czytelników i na niższym poziomie. Zapowiedź historii o młodej czarownicy Kate zaintrygowała mnie od razu, jednak odniosłam wrażenie, że brzmi ona aż za dobrze, powieść może więc okazać się rozczarowaniem. Już po kilkunastu stronach przekonałam się jednak, iż zawartość książki jest równie niesamowita i magiczna jak jej okładka.

Magiczne światy, magiczne miejsca, magiczne istoty – czy nie za dużo tej magii? Moim zdaniem, zdecydowanie nie! Dobrze wykreowani i pełni tajemnic bohaterowie, niesamowity, pełen czarów świat oraz lekki styl tworzą iście fantastyczną mozaikę. Kolejną zaletą „Księgi luster” jest to, że między wierszami autor przemyca niejedną mądrość życiową czy morał, które wydają się odnosić do rzeczywistości przedstawionej w powieści, ale sprawdzą się również w prawdziwym życiu. Poza tym Faberowi doskonale udaje się uzyskać równowagę pomiędzy momentami, przy których można się uśmiechnąć, zdenerwować się, wzruszyć. Spodobały mi się również dyskretne nawiązania do klasycznych baśni czy znanych powieści dla dzieci i młodzieży (na przykład podążanie za białym królikiem).

Dzięki przystępnemu i lekkiemu stylowi autora mamy wrażenie, iż przenieśliśmy się do innej rzeczywistości. Powieść wyróżnia się językiem spośród skierowanych do nastolatków książek o podobnej tematyce, dostępnych obecnie na rynku wydawniczym. Bardzo spodobał mi się sposób prowadzenia fabuły, który dodatkowo podkreśla klimat panujący w „Księdze luster”.

Znalazłam pewne fragmenty, które mogłyby być bardziej dopracowane, a w kilku momentach niewielka zmiana tempa akcji wpłynęłaby pozytywnie na płynność czytania. W opisywanej historii trochę zabrakło mi również pogłębienia relacji pomiędzy bohaterami. Te drobne niedociągnięcia nie zmieniają faktu, że jest to bardzo przyjemna historia, niepozbawiona jednak mrocznej strony, dzięki czemu stała się jeszcze bardziej interesująca i wciągająca. W tej opowieści jest coś takiego, że człowiek nawet nie zdąży się obejrzeć, a już kończy ostatnią z prawie 450 stron!

Muszę przyznać, iż momentami miałam wątpliwości, dla jakiej grupy wiekowej przeznaczona jest powieść Fabera. Wydaje mi się, że zależy to od wrażliwości i dojrzałości konkretnego młodego czytelnika, gdyż moim zdaniem pewne wątki klasyfikują ją jako pozycję dla dwunastolatków, inne – dla czytelników o kilka lat starszych.

Chociaż zdaję sobie sprawę z mocy działania marketingu, nie potrafię nie wspomnieć o widniejącym na tylnej okładce porównaniu Kate do Harry'ego Pottera. Drodzy Wydawcy (tu podkreślę, że nie mam na myśli jedynie Czwartej Strony, bo to zjawisko nagminne)! Może i wielu czytelników początkowo złapie się na zachętę w stylu „Podobna do Harry'ego Pottera” czy „Dla fanów »Igrzysk Śmierci«”, jednak z moich osobistych (i nie tylko, bo zawartych również w wielu usłyszanych opiniach) doświadczeń wynika, że takie porównywanie i polecanie rzadko wychodzi książce na dobre. Są osoby, w których podobne hasła tworzą konkretne oczekiwania i często czują się one rozczarowane, chociaż sięgnęły po dobrą pozycję. Część ewentualnych czytelników od razu zniechęca się do lektury danej powieści, część, w tym ja, chociaż się nią zainteresuje, na początku podejdzie do niej ze sporą i do tego zupełnie zbędną rezerwą. Są pozycje, które ugruntowały swoje miejsce w pewnych kręgach czy też popkulturze i to, że w jakiejś innej występuje podobny wątek, nie oznacza automatycznie ich podobieństwa (z czego zapewne doskonale zdajecie sobie sprawę). To zresztą nie jedyna metoda reklamy wprowadzająca w błąd i są odbiorcy, którzy po wpadnięciu w podobną pułapkę potrafią się bardzo zrazić. Uwierzcie w swoich czytelników i w to, że po przeczytaniu zapowiedzi sami są w stanie stwierdzić, czy książka może im się spodobać.

Nie mogę co prawda całkowicie nie zgodzić się, że kilka wątków łączy przygody Kate i Harry'ego, jednak nie są one specjalnie istotne dla całości. Historia Kate Hallander, oryginalna, zupełnie odrębna, z pewnością się wyróżnia. Harry jest czarodziejem, a Kate czarownicą – jednak ich światy nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego poza tym, że występuje w nich magia czy magiczne stworzenia (które zresztą również znacząco się różnią). Kate nie jest też podobna do żadnego z pozostałych bohaterów serii o Harrym, a jej problemy i rodzaj uprawianej przez nią magii wywodzą się z innych kultur, należąc tym samym do całkiem innego uniwersum.

Zdaję sobie sprawę, że w moim tekście wielokrotnie pojawia się słowo magia i jego pochodne, jednak w odniesieniu do „Księgi luster” nie może być inaczej, ponieważ jest ona po prostu cała przesiąknięta magią! Ta historia – co lubię najbardziej w powieściach fantasy – pozwala na wejście do zupełnie nowego, niesamowitego świata, w którym za każdym rogiem czeka coś do odkrycia.

Polecam wszystkim, którzy mają ochotę na powieść młodzieżową o baśniowym klimacie, pełną magii (tak, wiem, ale po raz kolejny nie uda mi się uniknąć tego słowa), przygód, wyjątkowych stworzeń, tajemnic i ciętego humoru. Ja już nie mogę się doczekać drugiej części i tym samym możliwości wejścia po raz kolejny do Jaaru. Perypetie głównej bohaterki są w stanie wywołać wrażenie, że magia istnieje, tylko do tej pory jeszcze nie udało nam się trafić w odpowiednie miejsce w odpowiednim czasie…

Kate Hallander jest zwyczajną nastolatką… a przynajmniej tak jej się do tej pory wydawało. Mieszka u ciotki, która (delikatnie mówiąc) nie darzy jej zbyt wielkim uczuciem. Pewnego razu, odwiedzając sklep ezoteryczny, dziewczyna otrzymuje od jego właścicielki sporych rozmiarów starą księgę, która wydaje się skrywać niejedną tajemnicę. Kiedy wykorzystuje zamieszczone w niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Legenda polskiego przekrętu umiera i przekazuje w spadku swojemu od lat niewidzianemu synowi tajemniczy zeszyt oraz kopertę z pieniędzmi. Przed młodym mężczyzną staje szansa na zdobycie sporej sumy pieniędzy, jednak warunkiem jest wkroczenie do pełnego tajemnic i intryg świata przekrętu tak dobrze znanego przez jego ojca. W międzyczasie wywodzący się od niedawno zmarłego oraz jego przyjaciela krąg oszustów planuje kolejny duży szwindel. Tutaj nie można nikomu ufać, ponieważ nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Czy wielki skok się uda? Bohaterowie muszą uważać, ponieważ los podrzuci im niejedną fałszywą kartę...
„Szwindel” jest książką nietypową, więc ciężko jest jednoznacznie określić jej gatunek (chociaż rzeczywiście posiada wiele cech kryminału, jako który została sklasyfikowana), a tym samym określić konkretny typ czytelnika, któremu powinna się spodobać. Nie zmienia to jednak faktu, że jest pozycją zdecydowanie wartą uwagi! Chociaż „Szwindel” nie jest jedną z książek, od których nie potrafiłam się oderwać, to jednak fabuła mnie intrygowała i chciałam wiedzieć, jak dalej potoczą się losy bohaterów oraz do czego ostatecznie doprowadzą rozgrywające się w niej wydarzenia. Przyznaję, że w pewnym momencie autorowi udało się mnie naprawdę bardzo zaskoczyć.
Jakubowi Ćwiekowi udało się w przystępnej formie ukazać, na jak wielką skalę potrafią działać oszuści i że nawet oni sami mogą stać się ofiarami innych. Autor ukazuje spektrum szwindli od tych drobnych, po te na zdecydowanie niemałą skalę. Po przeczytaniu powieści do czytelnika dociera, że kiedy padłby ofiarą odpowiednio wykwalifikowanych osób, to nie miałby z nimi żadnych szans. Pozostaje mu po prostu mieć nadzieję, że nie stanie się jednym z celów. Na końcu powieści autor wspomina o tym, w jaki sposób przygotowywał się do stworzenia „Szwindla”, co dodatkowo udowadnia, że opisane przez niego sytuacje nie są całkowicie wyssane z palca, a jednak mają solidne podstawy w realnych zdarzeniach mających miejsce na co dzień.
Książka jest taka, jak jej tytuł – mimo że czytelnik w trakcie czytania domyśla się pewnych rozwiązań, to jednak podczas przewracania kolejnych stron odnosi się wrażenie, że autor cały czas go wkręca i specjalnie co krok odwraca jego uwagę. Żeby w pełni odebrać tę powieść, trzeba się na niej skupić, ponieważ bardzo łatwo po chwilowej dekoncentracji całkowicie stracić wątek i zagubić się w fabule, co w tym wypadku jest dla mnie dużą zaletą. „Szwindel” to taka zabawa w kotka i myszkę z czytelnikami, a Jakub Ćwiek dodatkowo bardzo sprytnie zakończył całą historię, bo chociaż pozamykał główne wątki, to jednak pozostawił sobie furtkę na potencjalną kontynuację.
Chociaż „Szwindel” nie powalił mnie na kolana, to cieszę się, że miałam okazję się z nią zapoznać. Spodobał mi się pomysł na fabułę i nie ukrywam, że dzięki powieści dowiedziałam się wielu nowych rzeczy na temat działalności oszustów. Zaczęłam może przygodę z utworami Jakuba Ćwieka dość nietypowo, gdyż „Szwindel” był pierwszą książką jego autorstwa, jaką miałam okazję przeczytać. Jestem jednak pewna, że sięgnę jeszcze po inne utwory tego autora, ponieważ spodobał mi się jego styl i sposób prowadzenia fabuły. Na koniec przyznam też, że sposób ujęcia tematu przez autora sprawił, że po przeczytaniu całości w mojej głowie od razu pojawiła się myśl o powstaniu filmu na podstawie „Szwindla” - to mogłoby być całkiem niezłe widowisko!

Legenda polskiego przekrętu umiera i przekazuje w spadku swojemu od lat niewidzianemu synowi tajemniczy zeszyt oraz kopertę z pieniędzmi. Przed młodym mężczyzną staje szansa na zdobycie sporej sumy pieniędzy, jednak warunkiem jest wkroczenie do pełnego tajemnic i intryg świata przekrętu tak dobrze znanego przez jego ojca. W międzyczasie wywodzący się od niedawno zmarłego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Teriana spędza kolejne dni na pirackim statku, którego kapitanem jest jej matka. Siedemnastoletnia dziewczyna wie, że kiedyś to ona będzie jej następczynią, a tym samym najważniejszą osobą na Quincense. Kiedy jednak dobijają do brzegu Celendrialu, największym marzeniem nastolatki jest spotkanie z dawno niewidzianą przyjaciółką. Dziewczyna nie spodziewa się, że ich, wydawałoby się, niewinna rozmowa będzie początkiem zdarzeń, które przyniosą olbrzymie konsekwencje dla jej rasy - Maarinów. Niestety prawo morza zdecydowanie różni się od tego, które obowiązuje na lądzie...

Dawno nie miałam okazji czytać powieści o piratach, a ta historia zaintrygowała mnie już od pierwszych stron. Jak na dobre fantasy przystało, autorce udało się stworzyć rozbudowany świat przedstawiony, który jest (jak sama podkreśliła) częściowo wzorowany na Imperium Rzymskim. Z każdą stroną czytelnik odkrywa coś nowego, na szczęście na końcu książki został umieszczony glosariusz, który zdecydowanie pomaga w usystematyzowaniu wiedzy i zrozumieniu pewnych pojęć. Występujące w książce postacie zdecydowanie nie są płaskie i jednoznaczne, a „Mroczne Wybrzeża” mają jeszcze jedną ogromną zaletę – historia w nich opisana nie jest przewidywalna. Przyznaję, że miałam podczas czytania pewne podejrzenia, do czego autorka zmierza, jednak ona doskonale posługuje się zwrotami akcji i to w najmniej oczekiwanych momentach.

Chociaż to Teriana wydaje się być najważniejszą postacią w powieści, to jest jedną z dwójki głównych bohaterów. W książce pojawiają się naprzemiennie rozdziały, w których wydarzenia przedstawione są z perspektywy dziewczyny lub Marka, będącego legatem legendarnego legionu. Główni bohaterowie są charakterni i co najważniejsze – inteligentni. Postać chłopaka jest nie mniej interesująca niż młodej piratki, ponieważ skrywa pełną tajemnic przeszłość, którą autorka odkrywa przed czytelnikami krok po kroku.

Spodobało mi się też to, że Danielle L. Jensen niczego nie ugładza – piraci są niepokorni, a legioniści brutalni, kiedy trzeba. Jednocześnie ukazuje też ich ich drugie, można by powiedzieć - to prawdziwe oblicze. Nie od dziś wiadomo, że ludzie noszą różne maski i nikt nie jest samotną wyspą, a przeszłość ma ogromny wpływ na człowieka. W „Mrocznych Wybrzeżach” zostało to bardzo dobrze ukazane.

Co jeszcze mogę powiedzieć o tej wciągającej jak ocean powieści? Jest to dobrze napisane Young Adult fantasy, w którym właściwie każda strona jest przygodą. Razem z bohaterami wyruszyłam na podróż po niebezpiecznych głębinach w celu odkrycia kolejnych sekretów. Spotkałam się niedawno z takim stwierdzeniem, że chociaż prawdopodobnie już wszystko zostało napisane, to tak naprawdę liczy się to, jak temat został ujęty. „Mroczne Wybrzeża” są jedną z tych książek, w której występują znajomo brzmiące motywy, ale jednak wątki ukazane są w taki sposób, że nie sposób jest nie czytać powieści z przyjemnością, jak czegoś zupełnie nowego. Może i znajdzie się w niej kilka przewidywalnych momentów, jednak w niczym to nie umniejsza odbioru całości. Książkę zdecydowanie polecam fanom pełnych przygód historii, w których nie brakuje fantastycznych stworzeń i wierzeń oraz pełnych magii kultur. Największą wadą powieści jest to, że nie jeszcze nie wiadomo, kiedy pojawi się u nas kolejny tom pełen nowych przygód!

Teriana spędza kolejne dni na pirackim statku, którego kapitanem jest jej matka. Siedemnastoletnia dziewczyna wie, że kiedyś to ona będzie jej następczynią, a tym samym najważniejszą osobą na Quincense. Kiedy jednak dobijają do brzegu Celendrialu, największym marzeniem nastolatki jest spotkanie z dawno niewidzianą przyjaciółką. Dziewczyna nie spodziewa się, że ich,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przez biuro podróży „Hej Wakacje!” zostaje zorganizowany konkurs, w którym dziesięcioro wylosowanych szczęśliwców otrzyma voucher na wakacyjny wyjazd. Wybrańcy losu jeszcze tego nie wiedzą, ale zupełnie nieprzypadkowo wybiorą się na wycieczkę objazdową po Irlandii. Już na samym początku wszystko idzie nie tak, jak powinno, a jak wiadomo – im dalej w las, tym więcej drzew. Najpierw właściciel biura podróży ma problem ze znalezieniem pilnego zastępstwa dla pilota wycieczki. Oddelegowany do tego zadania przewodnik nie dość, że jedzie w zupełnie inne rejony niż zwykle, to już w pierwszym dniu przekonuje się o tym, jak wyjątkowo barwna grupa mu się trafiła. Nudzić się z takimi osobowościami z pewnością nie będzie, a trzeba dodać, że wszystko w Irlandii wydaje się być przeciwko nim – poczynając od pogody, a na różnego rodzaju problemach z atrakcjami kończąc. Gdyby jednak tego było mało, to uczestnicy zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach, co dziwnie przypomina przewodnikowi czytaną właśnie przez niego książkę...

Wakacje z piekła rodem? Witamy na Szmaragdowej Wyspie! Nie udał Ci się urlop? Przekonaj się, że zawsze może być gorzej... Wróciłeś właśnie z podróży marzeń? Dzięki tej powieści z pewnością jeszcze bardziej ją docenisz. „Zbrodnia po irlandzku” jest komedią kryminalną, więc chociaż kilku tragicznych zdarzeń w niej nie zabrakło, to jednak jej największą zaletą jest specyficzne poczucie humoru autorki. Niedorzeczne sytuacje, przerysowane postacie i niewiarygodne zbiegi okoliczności składają się na istną mieszankę wybuchową. Im bliżej jednak zakończenia, tym robi się coraz bardziej zaskakująco, ponieważ Aleksandra Rumin wydaje się wywracać do góry nogami wszystko, czego się do tej pory się dowiedzieliśmy. Zaczyna się robić poważnie, nagle okazuje się, że nic nie działo się bez przyczyny i autorka miała wszystko od początku do końca przemyślane. To się dopiero nazywa zwrot akcji! I chociaż ta część historii doskonale uzupełnia całość, to jednak cieszę się, że w ostatnim rozdziale została postawiona kropka nad „i” i nie zabrakło dowcipnego podsumowania.

Nie da się nie docenić wyczulonego zmysłu obserwacji autorki, który wykorzystała do przedstawienia obrazu Polaków na obczyźnie. Chociaż zgodnie ze stylem całej powieści Aleksandra Rumin zrobiła to w przerysowany sposób, to doskonale przedstawiła przywary naszych rodaków jako turystów. W dodatku wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w Irlandii nie brakuje Polaków, więc i na stronach powieści przewijają się od czasu do czasu jako pracownicy zajmujący różne stanowiska.

Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Aleksandry Rumin, ale z pewnością też nie ostatnie. Bardzo odpowiada mi jej poczucie humoru, a do tego jej książki są niezobowiązujące i szybko się je czyta, przez co potrafią poprawić humor nawet po ciężkim dniu. „Zbrodnia po irlandzku” jest idealna na lato – lekka i zabawna. Należy ją traktować z dużym przymrużeniem oka, ponieważ absurd goni tu absurd, ale przecież o to w tym przypadku chodzi! Nie polecam jej raczej obecnym czy potencjalnym pracownikom biur podróży, ponieważ mogą nabawić się oni niemałej traumy... Książkę rekomenduję za to osobom, które mają ochotę się odprężyć i lubią się pośmiać z sytuacji tak głupich, że aż śmiesznych. Jeżeli czytaliście „Zbrodnię i Karasia” tej samej autorki i przypadła Wam do gustu, to „Zbrodnia po irlandzku” powinna spodobać się Wam jeszcze bardziej!

Przez biuro podróży „Hej Wakacje!” zostaje zorganizowany konkurs, w którym dziesięcioro wylosowanych szczęśliwców otrzyma voucher na wakacyjny wyjazd. Wybrańcy losu jeszcze tego nie wiedzą, ale zupełnie nieprzypadkowo wybiorą się na wycieczkę objazdową po Irlandii. Już na samym początku wszystko idzie nie tak, jak powinno, a jak wiadomo – im dalej w las, tym więcej drzew....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po śmiertelnym wypadku rodziców nastoletnia Alicja trafia pod opiekę swojej ciotki. Gdyby sytuacja była za mało skomplikowana, to o istnieniu wspomnianej siostry matki dziewczyna dowiedziała się dopiero po śmierci najbliższych. Pochodząca z Warszawy nastolatka udaje się do znajdującego się na końcu świata bieszczadzkiego miasteczka o wdzięcznej i wiele mówiącej nazwie Czarcisław. Początki Alicji w nowym środowisku nie są łatwe i już od pierwszych chwil na jej drodze pojawia się coraz więcej dziwaków. Zresztą sama ciotka Tatiana zdaje się nie być do końca zrównoważona. Dziewczyna wkrótce dowiaduje się, że pochodzi od jednego z czterech założycieli miasteczka, wokół których to krąży wzbudzająca ciarki na plecach legenda. Alicja przekona się na własnej skórze, że w każdej, nawet najbardziej niesamowitej historii, znajduje się ziarnko prawdy... ale żeby od razu konszachty z diabłem?!

Sięgając po najnowszą powieść Kariny Bonowicz posiadałam ku temu dwa główne powody. Po pierwsze, miałam już kiedyś okazję, aby przeczytać jej powieść „I tu jest bies pogrzebany” i całkiem nieźle się z nią bawiłam. Już wtedy przekonała mnie do swojej twórczości, jednak to przy początku serii „Gdzie diabeł mówi dobranoc” poczułam się, jakby była ona napisana na moje niewypowiedziane głośno życzenie. Po drugie – przyciągnął mnie niesamowity klimat przebijający się już przez opis i okładkę, ale najbardziej moją uwagę zwróciła informacja o wykorzystaniu przez autorkę słowiańskich wierzeń. Zdecydowanie jest to tematyka, którą lubię, zwłaszcza jeżeli podana jest we uwspółcześnionej oprawie. Karina Bonowicz naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła, ponieważ dała mi nie tylko to, czego się spodziewałam, ale i o wiele więcej!

Chociaż pozornie to powieść młodzieżowa, to osobiście bym jej tak wąsko nie sklasyfikowała. Występujące w powieści dwuznaczności i aluzje do świata oraz popkultury doskonale trafią do troszkę starszego pokolenia. Owszem, głównymi bohaterami są nastolatkowie, ale w tej historii występuje tyle wątków, a autorka porusza tak szeroką gamę tematów, że zdecydowanie spodoba się ona także starszym czytelnikom. Zresztą lepiej uważać na polecanie tego tytułu młodszej młodzieży, ponieważ znaleźć w niej można kilka wulgaryzmów i brutalnych scen. Myślę, że głównym wyznacznikiem jest tutaj poczucie humoru – jeżeli Was już złapie, to nie wypuści do samego końca!

Ta książka o niemałej objętości wciągnęła mnie tak bardzo, że wręcz ją pochłonęłam. Nawet nie wiem kiedy dotarłam do końca, który daje do myślenia o tym, co może wydarzyć się w kolejnej części. Myślę, że bardzo pomogła w tym kreacja bohaterów – nie zawsze trzeba ich lubić, ale zdecydowanie są „jacyś”. Właściwie w książce występuje cała plejada wszelkiej maści dziwolągów, a dodać do tego trzeba jeszcze tajemne moce, które część z nich posiada. Zresztą im bliżej końca, tym wszyscy zdają się być coraz bardziej niejednoznaczni. Z Alicją i resztą zdecydowanie nie da się nudzić, a ze względu na głośne wybuchy śmiechu i prychnięcia pod nosem nie polecam czytać książki w miejscach publicznych. Mam tylko małą nadzieję, że w kolejnej części pojawi się więcej scen z Dymitrim, który pojawił się z przytupem, a potem nagle zniknął.

„Księżyc jest pierwszym umarłym” to książka, która już w pierwszych zdaniach trafiła prosto do mojego serca. Całkowicie urzekły mnie styl i klimat, w jakich książka została utrzymana, a poczucie humoru autorki pokrywa się w dużym stopniu z moim. Przyznaję, że właśnie na taką książkę osadzoną w polskich realiach czekałam! Całe szczęście, że jest to dopiero pierwsza część serii, bo chociaż muszę czekać na kontynuację, to jednak w końcu będę miała szansę wrócić do niesamowitego Czarcisławia. Ta historia aż prosi się o serial, ale taki naprawdę z rozmachem! Zdaję sobie sprawę, że „Księżyc jest pierwszym umarłym” nie jest może typem dla bardzo szerokiego grona czytelników, to zdecydowanie mogę ją polecić młodzieży (i młodym duchem), wielbicielom fantasy i słowiańskich bóstw, legend, bieszczadzkich klimatów, przejaskrawień oraz... ciętego humoru, którego tutaj zdecydowanie nie brakuje.

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Po śmiertelnym wypadku rodziców nastoletnia Alicja trafia pod opiekę swojej ciotki. Gdyby sytuacja była za mało skomplikowana, to o istnieniu wspomnianej siostry matki dziewczyna dowiedziała się dopiero po śmierci najbliższych. Pochodząca z Warszawy nastolatka udaje się do znajdującego się na końcu świata bieszczadzkiego miasteczka o wdzięcznej i wiele mówiącej nazwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwaga! Mogą pojawić się spoilery do poprzednich części.

Havaldowi udaje się odnaleźć przyjaciół, jednak byłoby to za proste, gdyby wszystko odbyło się bez przeszkód i komplikacji. W międzyczasie wojownik kontaktuje się z rodziną Marinae i chce czy nie, ale zostaje wplątany w sam środek niemałego zamieszania związanego z walką o tron. Czas ucieka, a z każdą chwilą niebezpieczeństwo rośnie. Czy i tym razem drużynie, która składa się z tak bardzo specyficznej grupy ludzi, uda się wyjść z opresji obronną ręką?

W powieści pojawiają się znani już z poprzednich części „Tajemnicy Askiru” bohaterowie, jak i nowe postacie. Autor przyzwyczaił nas już do różnorodnych charakterów i barwnych jednostek, więc również tym razem nie zawiódł. Do tego Richard Schwartz umiejętnie operuje relacjami międzyludzkimi, dzięki czemu dodatkowo podbudowuje napięcie. Główną postacią w „Oku Pustyni” zdecydowanie jest Havald, jednak dowiadujemy się także, co dzieje się u pozostałych bohaterów. Zapewniam, że nie zabraknie kilku sekretów i sporych zaskoczeń! Przyznam się, że troszeczkę zabrakło mi Zokory i Armina, ponieważ uwielbiam tę dwójkę doskonale wykreowanych bohaterów. Oczywiście przewijają się przez strony powieści, jednak zdecydowanie jest ich tam za mało. Cóż, nie można mieć wszystkiego, może w kolejnym tomie znajdzie się dla nich więcej miejsca.

„Oko Pustyni” jest trzecim tomem serii „Tajemnica Askiru” i chociaż akcja trochę spowalnia w porównaniu z poprzednimi częściami, to zdecydowanie nie daje się sobą znudzić. Autor po prostu zmienia punkt ciężkości i trochę więcej poświęca opisom świata przedstawionego i panujących w nim zasad. Moim zdaniem to bardzo potrzebny zabieg, a przy okazji wydaje mi się, że może to być chwila wytchnienia dla czytelnika, zanim Richard Schwartz rzuci go w wir wydarzeń kolejnego tomu. Mimo że ta część jest troszkę spokojniejsza, to nadal wpisuje się w pełną przygód i magii powieść drogi.

Autor zdecydowanie trzyma poziom, a do tego pokazuje swoją wszechstronność i udowadnia, że nie tylko wartka akcja potrafi wciągnąć oraz zafascynować czytelnika. Richard Schwartz nadal bawi się łączeniem wielu gatunków, dodając tym razem więcej intryg politycznych. W „Oku Pustyni” mieszczą się wszystkie pozytywne cechy poprzednich części, a do tego każda z nich posiada swój specyficzny klimat. Chociaż akcja „Oka Pustyni” w porównaniu z nimi zwolniła, to niczego jej to nie ujmuje, a na ostatnich stronach powieści dzieje się tak dużo, że przepływa się przez nie na jednym wdechu. Wszystko wskazuje na to, że w kontynuacji „Tajemnicy Askiru” będzie się działo!

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Uwaga! Mogą pojawić się spoilery do poprzednich części.

Havaldowi udaje się odnaleźć przyjaciół, jednak byłoby to za proste, gdyby wszystko odbyło się bez przeszkód i komplikacji. W międzyczasie wojownik kontaktuje się z rodziną Marinae i chce czy nie, ale zostaje wplątany w sam środek niemałego zamieszania związanego z walką o tron. Czas ucieka, a z każdą chwilą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy policjanci z łódzkiego wydziału kryminalnego udawali się na miejsce zbrodni, myśleli, że będzie to kolejna sprawa podobna do wielu poprzednich. Zupełnie nie spodziewali się tego, co zastaną na miejscu, a już na pewno nie tego, co wydarzy się potem. Właściwie z każdą upływającą godziną zmieniają się okoliczności, nie mówiąc o tym, że wypływają na powierzchnię coraz to nowe i bardziej skomplikowane powiązania. Czy jest w tej sprawie coś pewnego? Kluczowym wydaje się to, że pierwsze zwłoki znaleziono w ośrodku odwykowym, a każdy kolejny zabity miał problemy z uzależnieniem od alkoholu...

W tej książce nic nie jest czarno-białe. Autor ukazuje zarówno pracę, jak i życie prywatne policjantów, odnosząc się do ich jasnych i ciemnych stron. To samo dotyczy wątku uzależnienia – Adam Widerski sięga po osoby uzależnione, lekarzy, którzy powinni pomóc im w pokonaniu nałogu, jak i ich najbliższych, często poszkodowanych przez całą sytuację. Ważną zaletą powieści jest już wspomniane przedstawienie policjantów od ich ludzkiej strony, problemów, z którymi borykają się na co dzień oraz obu stron medalu tego zawodu. W trakcie czytania możemy wydawać różne osądy na temat pracy policjantów, jednak trzeba pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze - jest to fikcja literacka, a po drugie - tak jak w każdej innej dziedzinie, tak i tutaj znajdą się zarówno pasjonaci, jak i czarne owce. Chociaż bardzo byśmy chcieli, aby wśród policjantów znaleźli się sami pozytywni bohaterowie, to jednak musimy pamiętać, że oni są tylko ludźmi, ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami.

W powieści spodobało mi się, w jaki sposób autor poprowadził narrację. Zdecydowanie nie jest ona monotonna, rozgrywa się w różnych warstwach czasowych oraz ukazywana jest z perspektywy różnych bohaterów. Chociaż akcja skupia się przede wszystkim na bieżącym śledztwie policji, to w książce nie brakuje również retrospekcji. Co najważniejsze – widać, że książka jest przemyślana i nic nie zostało w niej ukazane bez przyczyny. Do tego Adam Widerski odwraca cały czas uwagę czytelnika i potrafi namieszać w taki sposób, że chociaż można mieć swoje podejrzenia co do zakończenia, to jednak nie można być niczego do końca pewnym.

Co ciekawe, na początku miałam problem z rozpoznawaniem bohaterów, chociaż zostali dobrze scharakteryzowani – nawet, jeżeli byli tylko drugo- czy trzecioplanowi. Co się więc stało? Zabrzmi to może zabawnie, ale problematyczne okazały się polskie imiona i nazwiska. Mogę tylko podejrzewać, że jednak przyzwyczaiłam się do sięgania po literaturę pochodzącą z krajów anglojęzycznych (w tym często fantasy), gdzie imiona często są dla mnie charakterystyczne i od razu kojarzą mi się z daną postacią. Z „Odwykiem” było zupełnie inaczej – imiona i nazwiska były tak swojskie i osłuchane, że zamiast kojarzyć je z bohaterami, w najlepszym razie automatycznie parowały się z moimi znajomymi. Na początku miałam przez to problem z zapamiętaniem bohaterów i rozróżnieniem głównych podejrzanych, ponieważ zlewali mi się oni często w jedną postać. Pragnę jednak podkreślić, że to subiektywne odczucie spowodowane prawdopodobnie sposobem myślenia i odbioru lektury.

Przy okazji bohaterów nie mogę nie wspomnieć o Hektorze Wiście, który ma (delikatnie mówiąc) specyficzne poczucie humoru, charakterystyczny wygląd i dość kontrowersyjne zwyczaje okołokonsumpcyjne. Nie pierwszy raz patolog został przedstawiony w podobny sposób, ale ten motyw mi się nie nudzi - w całej powieści to właśnie ta postać wzbudziła we mnie największą sympatię.

Fabuła jest wciągająca, bo już od pierwszych stron czytelnik wczuwa w akcję i chce dowiedzieć się, do czego autor zmierza, a co najważniejsze – pozostaje tak już do końca. Adam Widerski cały czas podrzuca nowe tropy i okoliczności, a chociaż czytelnik ma okazję zapoznawać się zarówno z działaniami policji, jak i poczynaniami zbrodniarza, to jednak niczego mu to do końca nie wyjaśnia. Autor potrafi nieźle namieszać!

Chyba największym minusem, jakiego się dopatrzyłam, jest tak naprawdę prawie samo zakończenie. Zdaję sobie sprawę, co Adam Widerski chciał osiągnąć, ale jednak chyba trochę przesadził. Po momencie, kiedy zagadka mordercy została rozwiązana, rozpoczyna się prawdziwa kulminacja, jednak autora troszeczkę poniosło i na krótką chwilę całość straciła na wiarygodności. Jednak już samo zakończenie zaintrygowało i jest otwarte, co daje nadzieję na kontynuację (zresztą można to wyczytać też między słowami w posłowiu).

„Odwyk” to współczesny kryminał, który zdecydowanie zasługuje na uwagę. Książka posiada w sobie chyba wszystkie najważniejsze cechy charakteryzujące kryminał. Adam Widerski potrafi wszystko wywrócić do góry nogami i to w najmniej oczekiwanych momentach, co dodatkowo wciąga czytelnika w akację. Ważnym elementem całości jest także klimat panujący w powieści, który najlepiej obrazują słowa duszny i gęsty. Trzeba także docenić, że jest to debiut, a podczas czytania zupełnie się tego nie odczuwa i tym bardziej mam ochotę zapoznać się kolejnymi powieściami autora.

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Kiedy policjanci z łódzkiego wydziału kryminalnego udawali się na miejsce zbrodni, myśleli, że będzie to kolejna sprawa podobna do wielu poprzednich. Zupełnie nie spodziewali się tego, co zastaną na miejscu, a już na pewno nie tego, co wydarzy się potem. Właściwie z każdą upływającą godziną zmieniają się okoliczności, nie mówiąc o tym, że wypływają na powierzchnię coraz to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Austria, 1279 rok. Jaksa i Lambert przybywają na turniej rycerski odbywający się na zamku Rappottenstein i chociaż początkowo wydaje się to być wydarzenie podobne wielu innym, to z czasem zaczynają zachodzić coraz bardziej niepokojące okoliczności towarzyszące. Gdyby tego było mało, w okolicy dochodzi do brutalnych ataków, a w miejscach zbrodni zawsze pojawiają się wyryte na drzewach słowa. Pośród ludności zamieszkującej te tereny zaczynają w związku z tym krążyć legendy o Titivillusie, demonie słów. Czy bohaterom uda się udaremnić spisek? I czy mają szansę wygrać potyczkę z diabolicznym mordercą?

Na samym początku muszę zaznaczyć, że chociaż „Czarcie słowa” są drugą częścią serii, to można ją równie dobrze potraktować jako osobną powieść, ponieważ wszystkie nowe wątki w książce rozpoczynają się i zostają zakończone w tym samym tomie. Dzięki Grzegorzowi Wielgusowi czytelnicy mają okazję po raz kolejny przenieść się do średniowiecza wraz z Jaksą Gryfitą, Lambertem z Myślenic oraz inkwizytorem, bratem Gotfrydem. Tym razem bohaterowie wyruszyli na poszukiwanie przygód poza granice Polski i również tam postanowili nieźle namieszać. Z tą trójką nie można się nudzić!

Już podczas recenzowania „Pękniętej korony”, czyli pierwszej części serii, zwróciłam uwagę na to, jak dobrze autorowi udaje się stosować stylizację językową oraz jak realistycznie oddaje on specyficzny klimat ówczesnych czasów. Jego książki są pełne przygód i intryg, sięga również po folklor średniowiecznych europejczyków, co jest dodatkowym smaczkiem. Ogromną zaletą dla mnie jest również specyficzny „męski” humor, który pojawia się zwłaszcza w dialogach, dodatkowo podkreślając relacje występujące pomiędzy bohaterami. Jeżeli już mowa o pojawiających się w książce postaciach, to może i ich sylwetki nie są szczegółowo przybliżone, a jednak są wyraziste i nie brakuje im charakteru.

„Czarcie słowa” to bardzo dobra książka przygodowa, zwłaszcza dla wielbicieli powieści historycznych. Ta historia wyróżnia się pod wieloma względami, zwłaszcza spośród polskiej współczesnej literatury tego typu i jest zdecydowanie warta uwagi. Nie wszyscy poszukują literatury ambitnej z górnej półki, a w moim odczuciu jest to porządne czytadło, które przede wszystkim spodoba się czytelnikom płci męskiej (ale nie tylko!). Chociaż przygody bohaterów nie są oparte na prawdziwych postaciach, to okoliczności wydają się bardzo realne i przemawiają do wyobraźni. Jeżeli macie ochotę na chwilę przenieść się w czasie, wziąć udział w pojedynkach rycerskich, rozwikłać kilka zagadek i przeżyć niejedną awanturniczą przygodę, to nie zastanawiajcie się, tylko sięgnijcie po „Czarcie słowa”! Jeżeli podobała Wam się „Pęknięta korona”, to tym bardziej nie macie się nad czym zastanawiać – ja cieszę się, że miałam okazję wrócić do tego świata i mam nadzieję, że jeszcze mi się to uda.

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Austria, 1279 rok. Jaksa i Lambert przybywają na turniej rycerski odbywający się na zamku Rappottenstein i chociaż początkowo wydaje się to być wydarzenie podobne wielu innym, to z czasem zaczynają zachodzić coraz bardziej niepokojące okoliczności towarzyszące. Gdyby tego było mało, w okolicy dochodzi do brutalnych ataków, a w miejscach zbrodni zawsze pojawiają się wyryte...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ari z dnia na dzień musi na nowo podejmować nierówną walkę z rzeczywistością. Wszyscy w okolicy wiedzą, że jest czarownicą i chociaż część z nich z chęcią skorzystałaby z jej pomocy, to jednak przez jednego dobrze urodzonego mężczyznę została zepchnięta na margines. Z jednej strony chciałaby uciec z tego miejsca i zacząć życie od nowa, z drugiej jednak serce nie pozwala na porzucenie przekazywanej w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie ziemi. Pewnego dnia przez przypadek zostanie wplątana w magiczną intrygę, której konsekwencje całkowicie zmienią jej dotychczasowe życie. Niestety okazuje się, że przed przeznaczeniem ciężko jest się ukryć...

Przyznaję, że po pierwszy tom „Tir Alainn” sięgnęłam, ponieważ wcześniej bardzo spodobała mi się seria „Inni” tej samej autorki. Mam dobrą wiadomość – jeżeli podobały Wam się przygody Meg Corbyn i jej przyjaciół, to z pewnością polubicie Ari i pochłoną Was jej przygody! „Filary Świata” posiadają już wszystko to, co dobrze znamy: magię, łączenie cech zwierzęcych i ludzkich, różnorodność gatunkową postaci, niesamowite przygody, wartką akcję, ale nie tylko. Anne Bishop doskonale utrzymuje równowagę pomiędzy mrocznymi wydarzeniami, a humorystycznymi epizodami i przyprawiającymi o ciarki scenami. Nie mówiąc już o tym, jak dobrze wychodzi jej budowanie napięcia.

W „Filarach Świata” autorce udaje się sięgnąć po pierwotny odłam magii, który pochodzi od natury, dlatego też nie brakuje w książce tajemnych rytuałów czy magicznych uroków, którym często bliżej jest do klątwy. Z każdą kolejną przeczytaną powieścią autorki dostrzegam nie tylko polepszenie jej stylu i warsztatu, ale także to, że jej pomysły stają się coraz bardziej intrygujące. Kiedy już wejdzie się do świata Ari, to ciężko się od niego oderwać, ponieważ pochłania on w całości od pierwszej do ostatniej strony. Jak dobrze, że to dopiero początek tej przygody!

Zaczęłam dość ogólnikowo, więc przyszła pora na przybliżenie kilku elementów fabuły. Główną bohaterką książki jest czarownica Ari, jednak od czasu do czasu wydarzenia ukazywane są także z perspektywy kilku innych bohaterów. W pierwszej części serii oprócz ludzi czytelnicy na swojej drodze spotkają czarownice (zbliżone do tych, które kojarzymy ze średniowieczem), tajemniczy Mały Lud oraz posiadających różnorodne moce Fae. Świat stworzony przez autorkę jest rozbudowany i spójny, dzięki czemu z chęcią odkrywa się kolejne jego zakamarki. W graniczącej ze światem ludzi krainie zamieszkują Fae, wśród których panują coraz bardziej ponure nastroje – coś złego dzieje się z Filarami Świata, przez co zanikają całe części ich świata, łącznie ze zamieszkującymi je rodami. Jednak czym tak naprawdę są i gdzie znajdują się Filary Świata oraz jak zapobiec klęsce, to dopiero muszą odkryć i Fae, i czytelnicy. Zdaję sobie sprawę, że powyższe informacje nie są zbyt szczegółowe, ale zapewniam, że robię to dla Waszego dobra. Na koniec dodam tylko, że nie jest to pozycja dla osób, którym w powieściach przeszkadza brutalność i występowanie erotyzmu.

W twórczości Anne Bishop jest coś takiego, co sprawia, że chociaż jej książki są bardzo oryginalne, to podczas zapoznawania się z nimi czytelnik odczuwa swojego rodzaju przytulność i komfort, jakby wracał do czegoś dobrze znanego. Książkę polecam wszystkim, którzy lubią fantastyczne światy, intrygi, przygody, niezwykłe istoty i magię. Nie zabrakło tutaj też wątku romantycznego, a nawet pewnego rodzaju trójkąta miłosnego, jednak zdecydowanie nie jest on oczywisty, a w pewnym momencie robi się wręcz niebezpiecznie. Nie będę zdradzać więcej, ale uwierzcie, że nie znudzicie się! Jeżeli znacie poprzednie powieści Anne Bishop, to nie musicie się wahać – ta też z pewnością przypadnie Wam do gustu.

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Ari z dnia na dzień musi na nowo podejmować nierówną walkę z rzeczywistością. Wszyscy w okolicy wiedzą, że jest czarownicą i chociaż część z nich z chęcią skorzystałaby z jej pomocy, to jednak przez jednego dobrze urodzonego mężczyznę została zepchnięta na margines. Z jednej strony chciałaby uciec z tego miejsca i zacząć życie od nowa, z drugiej jednak serce nie pozwala na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiara, miłość, śmierć Peter Gallert, Jörg Reiter
Ocena 7,0
Wiara, miłość,... Peter Gallert, Jörg...

Na półkach: , ,

Na moście w Duisburgu stoi policjant, który szykuje się do ostatniego w swoim życiu skoku. Ku zaskoczeniu wszystkich przyglądających się tej scenie świadków, do potencjalnego samobójcy podchodzi duchowny, wymienia z nim kilka zdań i chwilę potem... sam skacze do wody! Policjant podąża zaraz za nim, jednak już nie po to, aby odebrać sobie życie, tylko by uratować drugiego mężczyznę. Wydaje się, że Martin Bauer osiągnął swój cel i ocalił człowieka przed popełnieniem ogromnego błędu, jednak wkrótce później ciało policjanta zostaje znalezione po jego skoku z piętrowego parkingu. Bauer jednak pamięta wydarzenie sprzed kilku godzin i jego reakcję po tym, jak go uratował, w związku z czym zaczyna mieć wątpliwości, czy ta śmierć na pewno była samobójcza...

Zaintrygował mnie pomysł autorów na wprowadzenie jako głównej postaci w kryminale policyjnego duchownego, a do tego sposób, w jaki ukazują wiarę i wątpliwości z nią związane. Do tego Bauer ma bardzo wyrazistą osobowość i specyficzne podejście do spraw, którymi się zajmuje – co zresztą widać już po zapowiedzi książki. W książce podobało mi się również, że wydarzenia pokazywane są z perspektywy różnych postaci, co dodaje im realizmu i głębi. Podczas przeskakiwania z wątku na wątek w mojej głowie pojawiały się różne pomysły, jednak długo nie miałam pojęcia, jak się łączą i do czego to wszystko zmierza. Z czasem jednak wszystko się wyjaśniło.

Spodobała mi się ta pierwsza część „Kronik Martina Bauera”. Powieść została napisana prostym i przystępnym językiem, więc nie dość, że wciąga, to jeszcze bardzo szybko się ją czyta. Polubiłam też kilka postaci, dzięki czemu miałam komu kibicować podczas rozwikływania zagadek. Książka intryguje i wciąga, jednak nie spodziewajcie się po niej zawrotnego tempa czy pędzącej do przodu akcji. Dla mnie ogromną zaletą powieści jest to, że łączy w sobie kryminał i thriller psychologiczny, dzięki czemu posiada wartość dodaną. Autorom udało się zachować także równowagę pomiędzy wątkami napędzającymi główną część akcji, a sprawami prywatnymi bohaterów. Jeżeli lubicie tego typu połączenia, to nie wahajcie się sięgnąć po książkę „Wiara, miłość, śmierć” - powinna się Wam spodobać.

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Na moście w Duisburgu stoi policjant, który szykuje się do ostatniego w swoim życiu skoku. Ku zaskoczeniu wszystkich przyglądających się tej scenie świadków, do potencjalnego samobójcy podchodzi duchowny, wymienia z nim kilka zdań i chwilę potem... sam skacze do wody! Policjant podąża zaraz za nim, jednak już nie po to, aby odebrać sobie życie, tylko by uratować drugiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W toalecie znajdującej się na terenie jednego z wydziałów Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego zostaje odnalezione ciało jednego z profesorów. W budynku znajdowało się w tym czasie tylko dziesięć osób. Nie trzeba długo czekać, kiedy pojawia się pytanie – kto z nich zabił? A może był to nieszczęśliwy wypadek? Tylko jaka jest prawda, skoro odpowiedzi na te pytania nie znają nawet wydziałowy kot i duch zamordowanego?

„Zbrodnia i Karaś” to historia o śmierci niezbyt lubianego (delikatnie mówiąc) profesora. Podejrzanych o morderstwo prof. dr hab. Ernesta Karasia nie brakuje, ponieważ jak okazuje się w trakcie czytania powieści, miał on niejedno na sumieniu. Jestem pewna, że prawie każdy student ma „ulubionego” wykładowcę – Aleksandra Rumin oddała przysługę ich wyobraźni i umieściła znienawidzonego profesora Karasia martwego na kartach książki, a na dodatek zrobiła to w lekki i zabawny sposób. Zresztą sam tytuł powieści daje do myślenia, a zawarta w nim aluzja do znanego dzieła pasuje doskonale do całości (dodam, że nie jest to jedyne nawiązanie do dzieła Fiodora Dostojewskiego występujące w książce).

Zapoznając się z treścią „Zbrodni i Karasia” nie da się nie zauważyć, że autorka ma duże poczucie humoru, ale także spory dystans do świata. Książka jest bardzo aktualna, ponieważ pomiędzy wierszami można dostrzec mniej i bardziej wyraźne aluzje do otaczającej nas rzeczywistości. Aleksandra Rumin porusza wiele drażliwych dla naszych krajan tematów, ale traktuje je z przymrużeniem oka. Nie jest to historia, która spodoba się wszystkim, ale jestem pewna, że wielu osobom przypadnie do gustu, przede wszystkim ze względu na często absurdalne i ironiczne poczucie humoru. „Zbrodnię i Karasia” zdecydowanie odradzam za to osobom czułym na punkcie polityki, religii i homoseksualizmu oraz tym, które nie lubią historii w stylu „tak głupie, że aż śmieszne”. Autorka nie boi się przerysowania i jest w tym świetna. „Zbrodnia i Karaś to dopiero jej debiut literacki, mam jednak nadzieję, że będzie szlifowała swój talent i nie zejdzie z obranej ścieżki.

Książkę wypełnia plejada wyjątkowych postaci, z których każda jest inna, a przy tym bardzo charakterystyczna. Zresztą autorka zadbała o to, aby w kolejnych rozdziałach czytelnik zapoznawał się z coraz to bardziej atrakcyjnymi szczegółami ich barwnych życiorysów. Nie będę Wam zdradzać więcej, ale zapewniam, że każdy z nich mógłby bez wysiłku trafić na pierwsze strony brukowców (zresztą kilkorgu się to nawet udało). Spodobało mi się też to, jak autorka sprawnie lawirowała pomiędzy wydarzeniami, które miały miejsce w przeszłości bohaterów, ale także tymi następującymi zaraz po śmierci profesora Karasia i po kilkuletniej przerwie od tego zdarzenia. Do tego rozdziały ukazywały wydarzenia naprzemiennie z perspektywy różnych osób.

„Zbrodnia i Karaś” to kryminał z humorem (z naciskiem na to drugie). Spędziłam z tą historią bardzo miłe chwile i niejednokrotnie sprawiła ona, że kąciki moich ust mimowolnie podnosiły się do uśmiechu. Jeżeli studiujecie i macie ochotę na chwilę odskoczni od szarej uczelnianej rzeczywistości, to ta historia jest idealna dla Was. Polecam ją zresztą wszystkim, którzy lubią dziwne i zabawne zwroty akcji. Historia Karasia oraz następujące po niej zdarzenia, to prawdziwa tragikomedia. Na koniec dodam jeszcze jedną radę - tylko nie traktujcie tej książki zbyt poważnie!

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

W toalecie znajdującej się na terenie jednego z wydziałów Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego zostaje odnalezione ciało jednego z profesorów. W budynku znajdowało się w tym czasie tylko dziesięć osób. Nie trzeba długo czekać, kiedy pojawia się pytanie – kto z nich zabił? A może był to nieszczęśliwy wypadek? Tylko jaka jest prawda, skoro odpowiedzi na te pytania nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 25 gramów szczęścia. Historia kolczastego stworzenia, które skruszyło ludzkie serce Antonella Tomaselli, Massimo Vacchetta
Ocena 7,3
25 gramów szcz... Antonella Tomaselli...

Na półkach: , ,

Kiedy Massimo Vacchetta po raz pierwszy spotkał Ninnę, nie miał (i zupełnie nie mógł mieć) pojęcia, że odwróci ona jego całe życie do góry nogami. Do tej pory zajmował się raczej bydłem, niż niewielkimi stworzeniami i bardziej interesował go jego wygląd zewnętrzny, niż życie w zgodzie ze sobą. Co takiego Massimo ujrzał w 25-gramowym bezbronnym i opuszczonym jeżyku, że od tamtego dnia jego świat już nigdy nie był taki sam?

„25 gramów szczęścia” to było moje zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Oczywiście tym, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, była cudowna okładka. Bije z niej prostota, ale zdecydowanie przyciąga uwagę, zwłaszcza wielbicieli zwierząt i... jeży. Kiedy przeczytałam opis i dowiedziałam się, że nie jest to powieść, a historia weterynarza, który opiekuje się jeżami, to przyznaję – przez chwilę ogarnęło mnie zwątpienie. Obawiałam się, że nie jest to książka do mnie – lubię te małe zwierzątka, ale czy na tyle, żeby poznawać wszystkie szczegóły opieki nad nimi? Wiadomo, że dużo zależy od stylu i języka autora, ale istniało ryzyko znudzenia się już po kilkunastu stronach. Dzisiaj wiem, że na szczęście moja intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła i coś przyciągało mnie do tej książki jak magnes. Zapewniam Was – już po zapoznaniu się z pierwszą stroną byłam pewna, że nie pożałuję decyzji sięgnięcia po tę historię!

Antonelli Tomaselli udało się coś niewiarygodnego – z wielogodzinnych rozmów z Massimo Vacchettą udało jej się napisać książkę opowiedzianą jakby jego słowami. Podczas czytania często miałam wrażenie, jakbym to właśnie ja rozmawiała z Massimo, a on opowiadał mi swoje niesamowite losy. Przeżywałam jego przygody z jeżami razem z nim i chociaż wcześniej bym się zupełnie tego nie spodziewała, to ta publikacja mocno wpłynęła na moje emocje oraz myśli i doprowadziła do kilku wzruszeń. Moim zdaniem magia książek to właśnie ta moc, która wpływa na nas i nasze uczucia, a w „25 gramach szczęścia” udało mi się to znaleźć. Zupełnie nie mogłam się od niej oderwać!

Ta niewielka objętościowo książka jest w stanie przekazać więcej, niż niejedno kilkusetstronicowe tomiszcze. Jeżeli kochacie zwierzęta, to jest to dla Was pozycja obowiązkowa. Bardzo chciałabym się czegoś doczepić, ale nie potrafię! Jedyne, czego mi brakowało, to zdjęć bohaterów książki, ośrodka prowadzonego przez Massimo czy chociażby obchodów Dnia Jeża. „25 gramów szczęścia” jednak broni się sama, przede wszystkim tym, jak oddziałuje na wyobraźnię i emocje. Cieszę się, że ta historia trafiła do mnie, tak jak pewnego dnia Ninna stanęła na drodze Massimo. Chyba każdy z nas chciałby jak bohater tej książki pewnego dnia odnaleźć swój cel w życiu, któremu mógłby się całkowicie i z miłością poświęcić. Książka ta uczy też doceniać to co mamy, może nawet jak trochę przewartościować swoje życie, a przede wszystkim szanować zwierzęta – także te najmniejsze.

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Kiedy Massimo Vacchetta po raz pierwszy spotkał Ninnę, nie miał (i zupełnie nie mógł mieć) pojęcia, że odwróci ona jego całe życie do góry nogami. Do tej pory zajmował się raczej bydłem, niż niewielkimi stworzeniami i bardziej interesował go jego wygląd zewnętrzny, niż życie w zgodzie ze sobą. Co takiego Massimo ujrzał w 25-gramowym bezbronnym i opuszczonym jeżyku, że od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwaga! Mogą pojawić się spoilery do poprzedniej części.

Lia zostaje pojmana, a następnie jest przetrzymywana w królestwie Vendy, jednak wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż się tego spodziewała. Księżniczka już nie ma na kim polegać, a tym bardziej komu ufać. Zostaje wplątana w polityczną intrygę, na czele której stoi rządzący Vemdą Komizar. Kiedy dziewczynie wydaje się, że już nie ma dla niej nadziei na lepszy los, okazuje się, że Komizar postanawia wykorzystać ją do swoich celów. Im większą Lia otrzymuje wolność, tym lepiej zapoznaje się ze zwyczajami zamieszkujących Vendę ludzi i zaczyna rozumieć panujące w w tym królestwie zasady. Wszystko idzie w zupełnie innym, niż planowanym przez nią wcześniej kierunku, a tym samym z więzionej ofiary przemienia się w osobę, która postanowi wykorzystać swoją obecną sytuację do poprawy losu innych. Gdyby tylko ciągle nie czuła na karku oddechu Komizara i jego sprzymierzeńców oraz miała pewność, że Rafe znajdzie się daleko stąd. Jakby tego było mało, cały czas gdzieś pośród myśli księżniczki pojawia się pytanie – co z Kadenem?

Pierwsza część serii „Kroniki Ocalałych” nie ustrzegła się przed pewnymi niedociągnięciami, jednak zdecydowanie miała w sobie „to coś”. Jedną z najmocniejszych zalet książki była ciągnąca się przez całą powieść zagadka, który z bohaterów jest księciem, a który zabójcą. Oczekując na drugi tom zastanawiałam się, w jakim kierunku autorka poprowadzi fabułę, kiedy już ta największa tajemnica została odkryta. Muszę przyznać, że Mary L. Pearson udało się wybrnąć z sytuacji, a kreowanie niejednoznacznych postaci jest zdecydowanie jej mocną stroną.

W „Zdradzieckim sercu” już wiadomo, kto jest kim, ale autorka dba o to, żeby ciągle wyprowadzać czytelników w pole. Lea nadal pozostaje główną bohaterką i większość powieści przedstawiona jest z jej perspektywy, jednak od czasu do czasu pojawiają się rozdziały, w których narratorami są inne postacie. Mary L. Pearson sprawia, że co kilkanaście stron zastanawiamy się, czy dany bohater jest tym dobrym czy wręcz przeciwnie, nie mówiąc już o tym, że przez większą część historii przedstawiani są w niejednoznaczny sposób. Przyznaję, że autorce udało się wprowadzić w książce kilka zwrotów akcji, którymi udało jej się mnie całkowicie zaskoczyć – jestem bardzo ciekawa, jak uda się jej rozwinąć pewne wątki w kolejnej części, a wszystko wskazuje na to, że dużo się tam będzie działo!

Tak jak w „Fałszywym pocałunku”, tak i w części drugiej autorka postarała się przedstawić nie tylko główny wątek, ale wprowadziła też wiele pobocznych. Czytając powieść od razu widać, że podczas pisania miała cały czas w głowie wymyślony przez siebie świat i to bardzo szczegółowy jego obraz. Akcja z każdą stroną brnie do przodu i chociaż nie jest historia pełna fajerwerków i mknąca z prędkością światła, to fabuła poprowadzona jest w taki sposób, że wzbudza zainteresowanie i nie można się z nią nudzić. Mary E. Pearson wydaje się świadomie budować napięcie, kiedy zaczyna poruszać jakiś wzbudzający zainteresowanie temat, a potem pozostawiając go niedopowiedziany w zawieszeniu. Mam dziwne przeczucie, że rozwiązanie pewnych zagadek czytelnicy poznają dopiero na końcowych stronach ostatniej części serii.

Serię poleciłabym przede wszystkim czytelniczkom, które lubią powieści przygodowe z małym dodatkiem fantasy i posiadające wątek miłosnego trójkąta. Muszę jednak podkreślić, że w „Zdradzieckim sercu”, zwłaszcza w porównaniu z częścią pierwszą, jest to raczej motyw drugoplanowy, ponieważ główna bohaterka ma zdecydowanie większe problemy na głowie. Historia wciągnęła mnie od pierwszych stron - intrygowało mnie, jak dalej potoczą się losy bohaterów, zwłaszcza że w powieści pojawiło się kilka nowych interesujących postaci. Podobało mi się także, jak autorce udało się poprowadzić proces dojrzewania postaci Lii – pod koniec „Zdradzieckiego serca” zdecydowanie nie jest już tą samą księżniczką, którą poznaliśmy w „Fałszywym pocałunku”. Teraz nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na kolejną część serii „Kronik ocalałych”.

Więcej moich opinii znajdziesz na: http://oczarowanaksiazkami.blogspot.com/

Uwaga! Mogą pojawić się spoilery do poprzedniej części.

Lia zostaje pojmana, a następnie jest przetrzymywana w królestwie Vendy, jednak wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż się tego spodziewała. Księżniczka już nie ma na kim polegać, a tym bardziej komu ufać. Zostaje wplątana w polityczną intrygę, na czele której stoi rządzący Vemdą Komizar. Kiedy dziewczynie wydaje...

więcej Pokaż mimo to