Rakietowe Szlaki tom 6: Antologia klasycznej SF

Średnia ocen

                7,5 7,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Okładka książki Wielka Księga Science Fiction, t.2 Brian W. Aldiss, Stephen Baxter, H. Chandler Elliott, Colin Kapp, Geoffrey A. Landis, John Morressy, Keith Roberts, Eric Frank Russell, Clifford D. Simak, Michael Swanwick
Ocena 6,2
Wielka Księga ... Brian W. Aldiss, St...
Okładka książki Rakietowe Szlaki tom 2: Antologia klasycznej SF Brian W. Aldiss, Barrington J. Bayley, Dmitrij Bilenkin, Nikołaj Gudaniec, Harry Harrison, Marek S. Huberath, Tom Joseph, Raphael A. Lafferty, Ursula K. Le Guin, Ondřej Neff, Robert Sheckley, Theodore Sturgeon, Michael Swanwick, John Varley, Ilja Warszawski, Ian Watson, Andrew Weiner, Gene Wolfe, Timothy Zahn, Roger Zelazny
Ocena 7,5
Rakietowe Szla... Brian W. Aldiss, Ba...
Okładka książki Bogowie są śmiertelni Grzegorz Drukarczyk, Redakcja bookazine SF
Ocena 6,7
Bogowie są śmi... Grzegorz Drukarczyk...

Oceny

Średnia ocen
7,5 / 10
36 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
631
65

Na półkach: ,

Szósty, przedostatni tom drugiego wcielenia antologii klasycznych opowiadań SF "Rakietowe szlaki" przyniósł zaledwie 9 tekstów. Tym razem wszystkie z nich oprócz opowiadania Andrzeja Ziemiańskiego to dzieła anglosaskich (napisałbym amerykańskich, ale mamy jednego Brytyjczyka) autorów i wszystkie (znowu poza opowiadaniem Andrzeja Ziemiańskiego, o którym za chwilę) prezentują przyzwoity, dobry lub znakomity poziom. Gdyby szukać tu na siłę jakiegoś wspólnego mianownika, byłby nim chyba kryzys, rozpad, zagłada cywilizacji. Mamy tu nuklearny holocaust, zapaść ekonomiczną, kosmiczne katastrofy, inwazję obcych, a nawet zagrożenie rozpadem czasoprzestrzeni.

Tom otwiera słynna "Uporczywość widzenia" Johna Varleya, który należy do moich ulubionych autorów opowiadań sf. Cenią go także najwyraźniej obaj selekcjonerzy antologii, gdyż jest to już jego czwarty tekst w "Rakietowych szlakach". Pisarz ten łączy znakomity styl ze świetnymi pomysłami, a jego proza stanowi dla mnie doskonały przykład trudnej do osiągnięcia równowagi między formą i treścią.
W pochodzącej z końca lat 70. "Uporczywości widzenia" autor eksploruje kwestię utopii, bazującej na idei izolacji niewielkiej grupy ludzi od otoczenia społecznego - temat w tamtym czasie bardzo aktualny w kontekście prób i porażek podobnych eksperymentów rozmaitych komun kontrkulturowych i wspólnot religijnych, próbujących harmonijnie łączyć poczucie przynależności, celowości i wolności. U Varleya wspólnotę tworzą ludzie niewidomi i głuchoniemi, a bohater jest klasycznym dla tego typu opowieści outsiderem, wprowadzającym czytelnika w nieznany mu świat. W zasadzie jest to klasyczna historia o kontakcie z obcymi, w antropologicznym duchu Ursuli le Guin, czy Joan D. Vinge, tyle że rozgrywająca się w obrębie naszego gatunku - odwiedzamy wspomnianą wspólnotę na podobnej zasadzie, jak na kartach fantastycznych tekstów nawiązuje się kontakt z obcymi, poprzez zanurzenie się w ich odmienności, języku, kulturze, sposobie istnienia. W gruncie rzeczy jest to jednak tekst polityczny, poruszający się wokół tematyki społecznej konstrukcji rzeczywistości, ze szczególnym uwzględnieniem takich konstruktów jak wspólnota, indywidualność, etyka, odmienność, czy normalność. Trzeba uczciwie przyznać, że po latach niektóre pomysły mogą wydawać się naiwne, czy nawet złowrogie, sytuując się w tradycji progresywistycznej opowiastki utopijnej oraz eksperymentu myślowego z zakresu filozofii moralności, w której zasady funkcjonowania ludzkich wspólnot podlegają woluntarystycznej edycji, a człowiek jest niemal doskonale plastyczny pod tym względem.

Z punktu widzenia Varleya „Uporczywość widzenia” była fantastyką socjologiczną o bliskim zasięgu: fabuła oddalona jest o około dwie dekady od momentu pisania tekstu. Protagonista przemierza nękane kryzysami ekonomicznymi i anarchizacją Stany Zjednoczone, by ostatecznie trafić do wspomnianej wspólnoty niewidomych i głuchoniemych „Kellerytów”, którzy osiągnęli doskonałą harmonię społeczną nie tyle mimo swego upośledzenia, lecz raczej dzięki niemu - co oczywiście prowadzi do potencjalnie prowokującego do refleksji pytania, czy faktycznie mamy tu do czynienia z kalectwem, czy może z perfekcyjnym narzędziem przystosowawczym stwarzającym okazję do spełnionego, sensownego, szczęśliwego życia. Wydaje mi się, że kultura Kellerytów stanowi ucieleśnienie marzeń wszystkich, którzy uważają, że „żelazna klatka nowoczesności” prowadzi do alienacji, odrywa od źródeł człowieczeństwa, niszczy więzi i generalnie unieszczęśliwia przedstawicieli naszego gatunku, ratunek natomiast tkwi w niewielkich komunach przypominających raczej naiwne - moim zdaniem - wyobrażenia o funkcjonowaniu wspólnot pierwotnych sprzed wynalezienia takich przekleństw i plag jak polityka, własność prywatna, akumulacja kapitału poprzez eksploatację człowieka i środowiska, zaborczość seksualna, homofobia oraz instytucjonalna, nietolerancyjna, restrykcyjna religia.
Wizja Varleya wydaje mi się zupełnie nierealistyczna i eskapistyczna, chociaż oczywiście mogę się mylić. Czytelnicy muszą ocenić to sami. Najciekawsze w tekście Varleya jest dla mnie pytanie o granice społecznej manipulacji biologicznymi dyspozycjami. Mnie wydaje mi się, że nie jesteśmy (jeszcze) aż tak plastyczni jak przedstawia to pisarz, że harmonizacja interesów jednostki i wspólnoty nie jest aż tak prosta i że problemy sprawowania władzy są znacznie bardziej złożone. A także, że życie w naszkicowanej przez niego wspólnocie byłoby dla mnie koszmarem. No ale nie jestem niewidomym i głuchoniemym Kellerytą, a poza tym siła „Uporczywości widzenia” tkwi właśnie w prowokowaniu do takich dyskusji.

Drugi tekst w zbiorze to dużo bardziej „konwencjonalne” klasyczne opowiadanie SF oparte na pojedynczym pomyśle: „Kopuła” Frederica Browna z 1951 roku. Zestarzało się od momentu publikacji i dzisiaj czyta się to jak poczciwą muzealną ramotkę, pisaną w złowrogim cieniu zimnej wojny i bomby nuklearnej. Oto Kyle Braden (archetyp „szalonego naukowca”) chroni się pod nieprzepuszczalną dla wszelkiej informacji kopułą „pola mocy” przed światem, w którym jego zdaniem doszło do nuklearnej apokalipsy. Mija trzydzieści lat i bohater zastanawia się, czy nie nadszedł czas wyłączenia pola i zmierzenia się ze światem na zewnątrz.
Co się okazuje? Tego zdradzał nie będę, gdyż byłby to niepotrzebny spojler, jednak moim zdaniem ten króciutki tekst nie jest ani szczytem możliwości Browna, ani też nie pozostanie zbyt długo w pamięci czytelnika. Ot, przykurzony sympatyczny bibelocik literacki.

„Pogranicze Sol” Larry’ego Nivena to z kolei sympatyczna awanturnicza space opera w tzw. starym dobrym stylu, rozgrywająca się w wersji przyszłości znanej wszystkim fanom „Pierścienia”. Ryzykowna kosmiczna wyprawa, gra o wysoką stawkę, zaawansowane technologie wykorzystujące czarne dziury, piraci, obce rasy - niczego tu nie brakuje i dobra, bezpretensjonalna zabawa gwarantowana.

Kolejny tekst to „Fermi i mróz” wspaniałego Fredericka Pohla z roku 1985. Postapokaliptyczne historia o konsekwencjach wojny nuklearnej, przypominające melancholijnym nastrojem „Ostatni brzeg” Nevila Shute’a. Nastrój ów buduje tutaj kontrast między bezprecedensową w swojej skali tragedią, a oszczędnością stylu Pohla oraz stoickim niemal spokojem, z jakim przyjmowana jest zagłada ludzkiej cywilizacji. Przypomina to chłodny opis anatomopatologa, beznamiętnie relacjonującego autopsję. Na tym tle szczegolnie silnie wybrzmiewają losy najbardziej bezbronnej jednostki - zagubionego w chaosie upadającej cywilizacji dziecka. Z drugiej strony ten krótki tekst zakotwiczony jest w tytułowym paradoksie Fermiego:
„Nie ma żadnych głosów (...) Nawet nasz już umilkł. Oto odpowiedź na paradoks Fermiego”.
To właśnie wirtuozeria, z jaką Pohl powiązał tak skrajnie różne perspektywy i skale: losy jednostki ludzkiej, ludzkiej cywilizacji oraz namysł nad możliwością pokonania ewolucyjnych atawizmów przez istoty rozumne we wszechświecie, czynią to opowiadanie jednym z klasycznych, nieśmiertelnych tekstów science fiction.

Piąte opowiadanie (właściwie nowela) to prawdziwe arcydzieło, przy którym również warto na chwilę się zatrzymać. Poetycki, a zarazem epicki w swoim rozmachu, piękny „Krzyk serca” Michaela Bishopa z 1994 roku to opowieść o ludziach podróżujących na pokładzie międzygwiezdnej arki kosmicznej, o potrzebie eksploracji, o wychowywaniu dziecka, o związkach międzyludzkich, o odpowiedzialności i wolności, zmianie, śmiertelności i rozwoju, o napięciu między przywiązaniem do drugiego człowieka a jego prawem do wyboru ścieżki życiowej. Główny bohater to naukowiec opiekujący się synem z zespołem Downa, który bierze udział w ekspedycji do Epsilon Eridani.
„Krzyk serca” jest nie tylko poetycki, ale i pełen poezji. Wiersz jest tutaj narzędziem poznania, jak w poniższym przykładzie, gdy bohater próbuje spojrzeć na ludzi z zewnątrz, okiem potencjalnych obcych:

„w
dół
lecimy
pokraczni najeźdźcy
wpadając w sam ich środek
dlatego
gdy przybywamy
cofają się
zagrożenie
przerażenie
ofiary niekształtnych agresorów
widzą
nasze pyski niczym dzioby
nasze oczy z lśniącej brei
rzędy błyszczących kości
za wydętymi wargami
nasze palce rosnące
niczym makaron
z półksiężycowymi plektronami
brzdąkającymi w knykciowych główkach”

Mówiac krótko, „Krzyk serca” to niesamowity tekst, moim zdaniem najlepszy w tym tomie.

Tym bardziej przykry zgrzyt stanowi fakt, że tuż za nim umieszczono opowiadanie znajdujące się moim zdaniem na odmiennym biegunie literatury: płaskie, płytkie, głupie i podłe, a zarazem bardzo swego czasu popularne i świetnie przyjmowane „Autobahn nach Poznań” Andrzeja Ziemiańskiego. Staram się zawsze podchodzić do lektury bez uprzedzeń i z otwartym umysłem, ale sposób selekcjonowania polskich tekstów do „Rakietowych szlaków” naprawdę mnie zdumiewa: zupełnie jakby redaktorzy antologii chcieli uwypuklić kontrast między największymi osiągnięciami gatunku a polską, zaściankową, ksobną, szowinistyczną i bigoteryjną odmianą fantastyki, sytuującą się na antypodach humanizmu, który spogląda na nasz rodzaj z dystansem wystarczającym do wzniesienia się ponad etniczne urazy, czy trybalistyczne kompleksy. Po groteskowej, narodowo-katolicko-mesjańskiej „Drodze na Zaleszczyki” Ziemkiewicza, obnażającej psychopatologiczny rdzeń religijnego światopoglądu „Karze większej” Huberatha, czy dewocyjnej „Opowieści wigilnej” Oramusa, która z science fiction nie miała kompletnie nic wspólnego, tym razem dostajemy postapokaliptyczną, nacjonalistyczną prozę kompensacyjną, której autor tak zapędza się w łechtaniu plemiennego ego, że miejscami wpada w niezamierzoną śmieszność, a miejscami w moralną czarną dziurę. Aż trudno mi uwierzyć, że nie jest to pastisz, parodia, czy zwykła drwina. A może jest? W popularności tego potworka odzwierciedla się, w moim przekonaniu, fatalny stan naszej zbiorowej psyche. Jesteśmy tak bardzo i tak permanentnie wygłodzeni pochwał i hołdów, tak bardzo przekonani, iż niesłusznie się nas lekceważy i złośliwie pozbawia należnej nam atencji i rewerencji, że kompensacyjne grafomańskie fantazje na temat polskiej wspaniałości, wielkości, geniuszu i zbawczej roli w skali historycznej oraz metafizycznej, zdają się w naszej peryferyjnej chacie z kraja funkcjonować niczym jakaś budząca zbiorowy entuzjazm autohipnotyczna formuła terapeutyczna. Uwielbiamy te kolektywne sny na jawie, wirtualne rzeczywistości, w których możemy pławić się w naszej rzekomej unikalności, wspaniałości, przeznaczeniu do wielkości, mocarstwowości, niczym napompowany wściekłością, frustracją i testosteronem, regularnie upokarzany przez starszych i silniejszych kolegów dzieciak, odpłacający swym wrogom w coraz bardziej wynaturzonej resentymentem wyobraźni. Ziemiański w „Autobahn nah Poznań” jest równie dziecinny i zapędza się w tych pochlebstwach tak daleko, szafuje nimi tak hojnie, że miast uwznioślić nasz przenajświętszy, bezgrzeszny i najwspanialszy pod Słońcem kolektyw etniczny, ląduje z hukiem w obszarze estetycznej groteski i etycznej makabreski. Działa przy tym jak diler, który probując utrzymać klienta na godnościowym haju, musi precyzyjnie odmierzać i zwiększać dawkę upiększającego rzeczywistość narkotyku. Trwa to tak długo, aż chce się krzyknąć: „Kończ waść, wstydu oszczędź!”

I kiedy wydawałoby się, że przebywamy na już szczytach głupoty, a wyżej wdrapać się już nie sposób, testosteronowa fantazja o zemście wchodzi w nowe rejestry, czyli zmierzamy do ludobójstwa w imię Wielkiej Ojczyzny. Po drodze dowiemy się jeszcze, że starannie wyselekcjonowana kompania Wojska Polskiego to ludzie „o słowiańskim wyglądzie, a więc sami blondyni i blondynki z niebieskimi oczami”. A w końcu, że zabić parę miliardów ludzi dla dobra Rzeczypospolitej to mniej niż pestka, to patriotyczny obowiązek. Dla pewności autor wytłumaczy nam to dwa razy:

„Rzeczpospolita uber alles. Od morza do morza, jak nasi ojcowie kazali”.
„- Właśnie pan zabił parę miliardów ludzi, panie generale.
- Owszem.
(...) To będzie masowe umieranie.
A będzie, będzie... Ale nie w Rzeczpospolitej”.
„- Jezus Maria... Dlaczego pan to zrobił? Pan zabił parę miliardów ludzi (...)
- Owszem. Zabiłem - Baryła uśmiechnął się dobrodusznie. - Rzeczpospolita uber alles. Rzeczpospolita rulez. Od morza do morza, kurwa jej mać”.

Znowu przypominają mi się słowa Imrego Kertesza: „Podbite narody muszą kogoś pokonać, żeby ich wstrętne dusze zostały zaspokojone”. Nasza dusza musi być wyjątkowo wstrętna, skoro zaspokaja się fantazjami o miliardach trupów. Andrzej Ziemiański stworzył tu diaboliczny, potworny koktajl, łączący rasizm, seksizm i szowinizm w pakiecie ze zbrodniami przeciwko ludzkości pod flagą biało-czerwoną. Owa kulminacyjna (po utworach Ziemkiewicza, Huberatha i Oramusa) fantazja polska jawi mi się jako wyjątkowo smutna, żałosna i przerażająca zarazem. Dla mnie jako człowieka i jako Polaka osobiście niezwykle przykra. Szczególnie źle się to czyta po świetnym opowiadaniu Bishopa, które łączy liczne najlepsze tradycje i toposy science fiction w pełną wrażliwości i empatii opowieść o człowieczeństwie.

Spuśćmy jednak wreszcie zasłonę miłosierdzia na tę abominację i przejdźmy do kolejnych tekstów. „Niekończący się western” Roberta Sheckleya to fantazja w stylu „Świata Dzikiego Zachodu”, w której starzejący się aktor odgrywający w telewizyjnym „reality show” rolę rewolwerowca wyrusza po raz ostatni ku zachodzącemu Słońcu. Lubię Sheckleya, ale ten tekst jest całkowicie przewidywalny i - chociaż przyjemny w lekturze - nie oferuje niczego ponad kilkanaście minut lekkiej rozrywki.

Inaczej jest z kolejnym utworem: „W duchu Hemingwaya” Joego Haldemana, w którym autor „Wiecznej wojny” pokazuje pisarski kunszt, składając imponujący hołd tytułowemu pisarzowi. Jest to fascynująca, czarująco szalona i chaotyczna podróż, która rozpoczyna się od małżenskiej zdrady i próby literackiego fałszerstwa, a kończy na międzywymiarowych eskapadach, paradoksach temporalnych oraz zakłóceniach czasoprzestrzeni, zagrażających stabilności całego multiversum. W pełni zasłużone Hugo i Nebula.

Na deser dostajemy znakomitą stylizację autorstwa wspomnianego Brytyjczyka, Briana Aldissa. Uhonorowane Nebulą „Śliniaste drzewo” to arcyklasyczna opowieść o inwazji z kosmosu w stylu George’a Herberta Wellsa. Prawdziwa perełka, którą czytało mi się z ogromną przyjemnością, podobną do wizyty w antykwariacie i przeglądania starych rycin. Wspaniała wyprawa do pieczołowicie zrekonstruowanego świata początków naukowej fantastyki, do krainy dzieciństwa gatunku, do lat świeżości kształtujących się dopiero rekwizytów i wątków fantastyki naukowej, nieskażonych jeszcze i nieprzefiltrowanych przez tysiące parafraz.

Tom zamyka, zamiast tradycyjnego tekstu Wojtka Sedeńki o historii sf, równie smakowity kanon opowiadań gatunku (wyliczono 217 tekstów). I chociaż zupełnym nieporozumieniem jest moim zdaniem umieszczenie tutaj nieszczęsnego potworka Ziemiańskiego (podobnie jak tekstów Ziemkiewicza: nie ma za to w ogóle na przykład Dukaja), to z pewnością warto sięgnąć po ogromną większość utworów z listy.

Pełne omówienie: https://bartoszbol.wordpress.com/2019/02/18/od-naiwnej-utopii-do-inwazji-w-stylu-retro-rakietowe-szlaki-6-antologia-klasycznej-sf-red-lech-jeczmyk-wojtek-sedenko-solaris-stawiguda-2012/

Szósty, przedostatni tom drugiego wcielenia antologii klasycznych opowiadań SF "Rakietowe szlaki" przyniósł zaledwie 9 tekstów. Tym razem wszystkie z nich oprócz opowiadania Andrzeja Ziemiańskiego to dzieła anglosaskich (napisałbym amerykańskich, ale mamy jednego Brytyjczyka) autorów i wszystkie (znowu poza opowiadaniem Andrzeja Ziemiańskiego, o którym za chwilę) prezentują...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    148
  • Przeczytane
    56
  • Posiadam
    51
  • Fantastyka
    7
  • Science Fiction
    5
  • Teraz czytam
    4
  • Chcę w prezencie
    3
  • Chcę mieć
    2
  • Ulubione
    2
  • Seria: Rakietowe Szlaki
    2

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Rakietowe Szlaki tom 6: Antologia klasycznej SF


Podobne książki

Przeczytaj także