Droga do science fiction. Od Heinleina do dzisiaj

Średnia ocen

7,5 7,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Okładka książki Droga do science fiction. Od Gilgamesza do Wellsa Edward Bellamy, Ambrose Bierce, Henry Rider Haggard, Nathaniel Hawthorne, Rudyard Kipling, John Mandeville, Edgar Allan Poe, Jonathan Swift, Juliusz Verne, Herbert George Wells
Ocena 7,0
Droga do scien... Edward Bellamy, Amb...
Okładka książki Droga do science fiction. Od dzisiaj do wieczności Gregory Benford, Michael Bishop, Jorge Luis Borges, Edward Bryant, Algis Budrys, Avram Davidson, Gardner Raymond Dozois, George Alec Effinger, Frank Herbert, Daniel Keyes, Stanisław Lem, Barry N. Malzberg, George R.R. Martin, Richard Matheson, Vonda N. McIntyre, Walter Miller, Bob Shaw, James Tiptree, Jack Vance, John Varley, Joan D. Vinge, Ian Watson, Kate Wilhelm, Gene Wolfe
Ocena 7,2
Droga do scien... Gregory Benford, Mi...
Okładka książki Arcydzieła. Najlepsze opowiadania science fiction stulecia Poul Anderson, Isaac Asimov, Terry Bisson, Ray Bradbury, Orson Scott Card, Arthur C. Clarke, John Crowley, George Alec Effinger, Harlan Ellison, William Gibson, James Patrick Kelly, Ursula K. Le Guin, George R.R. Martin, Larry Niven, Frederik Pohl, Theodore Sturgeon, Michael Swanwick, Harry Turtledove, Robert Charles Wilson
Ocena 7,5
Arcydzieła. Na... Poul Anderson, Isaa...
Okładka książki Pozytronowy człowiek Isaac Asimov, Robert Silverberg
Ocena 7,8
Pozytronowy cz... Isaac Asimov, Rober...
Okładka książki Rakietowe dzieci. Antologia science fiction. Poul Anderson, Jerome Bixby, Ray Bradbury, Wiktor Bukato, Mark Clifton, Gardner Raymond Dozois, Fritz Leiber, Frederik Pohl, Theodore Sturgeon
Ocena 7,0
Rakietowe dzie... Poul Anderson, Jero...

Oceny

Średnia ocen
7,5 / 10
182 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
637
5

Na półkach: , , ,

Wszyscy wy zmartwychwstali... - Robert A. Heinlein

Wszyscy wy zmartwychwstali... - Robert A. Heinlein

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
350
311

Na półkach: ,

obowiązkowo dla zainteresowanych s-f

obowiązkowo dla zainteresowanych s-f

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
194
193

Na półkach:

W Polsce wydana w 1987, jeszcze za czasów PRL. Przeczytałem ją w 2015 i powiem, że mimo prawie 30 lat od wydania nic nie straciła ze swojej świeżości. Antologia prawie idealna poza paroma drobnostkami typu, że komuś może być za długa i co prawda było trochę naleciałości z tamtego okresu czyli wstawki prl-owskie, ale na szczescie ich było mało. Chyba bez tego ciężko byłoby ją wydać w Polsce. Co do samej lektury to znajdujemy w niej prawie same rodzynki począwszy od lat 40tych a kończąc na latach 70-tych. Jest to zręcznie poukładane. Każde opowiadanie jest poprzedzone krótkim wstępem, i tego mi brakuje w obecnych antologiach, chociaż tak było w "Rakietowe szlaki". Mimo, że część opowiadań już kiedyś przeczytałem, wspominam tą lekturę bardzo dobrze.

W Polsce wydana w 1987, jeszcze za czasów PRL. Przeczytałem ją w 2015 i powiem, że mimo prawie 30 lat od wydania nic nie straciła ze swojej świeżości. Antologia prawie idealna poza paroma drobnostkami typu, że komuś może być za długa i co prawda było trochę naleciałości z tamtego okresu czyli wstawki prl-owskie, ale na szczescie ich było mało. Chyba bez tego ciężko byłoby...

więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
374
311

Na półkach: ,

Każdy fan SF powinien ten zbiorek mieć. Lub chociaż przeczytać :-)

Każdy fan SF powinien ten zbiorek mieć. Lub chociaż przeczytać :-)

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
631
65

Na półkach: , , ,

Trzeci tom znakomitej antologii Gunna prezentuje 36 tekstów z okresu "postheinleinowskiego", to znaczy głównie lat 50., 60. i częściowo 70. O ile tom pierwszy zajmował się długim stanem "prenatalnym", drugi natomiast wczesnym, na ogół radosnym i pełnym entuzjazmu dzieciństwem science fiction, w tomie trzecim wkraczamy już w moment formatywny, okres burzy i naporu, analog nastoletniego buntu, czas egzystencjalnego zwątpienia, pesymizmu i sprzeciwu oraz refleksji nad mniej radosnymi aspektami rzeczywistości.

"W napisanym w 1953 roku eseju "Social Science Fiction" Isaac Asimov wymienił cztery etapy rozwoju sf: prymitywny od roku 1815 do 1926, era Gernsbacka 1926-1938, era Campbella 1938-1945 i era społecznej sf - od roku 1945. Nawiasem mówiąc, jego późniejszy podział współczesnej sf wygląda następująco: przewaga przygody 1926-1938, przewaga nauki 1938-1950, przewaga socjologii 1950-1965 i chyba przewaga stylistyki po roku 1965. Społeczna sf, którą Asimov definiował jako opowieści o wpływie postępu nauki na człowieka, zaczyna się wedlug niego w roku 1945, kiedy bomba atomowa wykazała społeczne odniesienie sf. Już wcześniej zesztą ukazywały się opowiadania sf o wydźwięku społecznym; Campbell też ich szukał, a "Galaxy" "od samego początku zamieszczała wyłącznie społeczną sf na wysokim poziomie".

Tom trzeci zajmuje się okresem, w którym aksjomaty Campbella, zakorzenione w oświeceniowej, progresywnej koncepcji ludzkiej obecności w świecie, przestają obowiązywać. W pewnym sensie Campbell był klasycznym przykładem dziecka rewolucji, które zostało przez ową rewolucję pożartym. Z pewnością, jak zauważa Gunn, wymagania czy też gusty Campbella odegrały istotną rolę w rozwoju science fiction. Były to koncepcje racjonalistyczne, humanistyczne i optymistyczne, kształtujące wczesną science fiction już w wydaniu Verne'a i Wellsa i znajdujące doskonały grunt na pełnej energii i wiary w przyszłość ziemi amerykańskiej. Campbell "reprezentował określone przekonania o wyższości rasy ludzkiej, które odstraszyły niektórych spośród jego autorów, w tym Asimova; utrzymywał, na przykład, że ludzkość, jakkolwiek nędznie mogłaby się przedstawiać w oczach Obcych, jakkolwiek zacofana okazałaby się wobec ich techniki, wyjdzie zwycięsko z każdego starcia. Nie miał nic przeciwko utworowi, w którym ludzkość niszczyły siły natury, choć zawsze wolał takie zakończenie, gdzie ludzie przetrwają dzięki swej żywotności, przemyślności, czy ślepej determinacji". Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z postawą triumfującej, przepojonej poczuciem wyższości -,oraz oczywiście idącą w ślad za nią hubris - cywilizacji. Cywilizacji jedynej w swoim rodzaju, która odniosła bezprecedensowh sukces w skali świata i nie powinno nas dziwić, że wpadła w samozachwyt.

Science fiction zdawała się rodzić w ambiwalencji między dwiema tradycjami: "gotycką", charakteryzującą się lękiem przed ludzką ingerencją w "tajemną" strukturę świata i sprowokowaniem w jej wyniku kary (na ogół boskiej, choć czasem Bóg mógł posłużyć się ożywionymi zwłokami, czy monstrami w stylu Wielkich Przedwiecznych) i oświeceniowej, która przedmiotem kultu uczyniła ludzką racjonalność, a zwłaszcza ideę postępu. Nie jest przypadkiem podobieństwo science fiction liberalnego Zachodu i komunistycznego Wschodu, intelektualnie będącego przecież także odłamem Zachodu, z domieszką lokalnej specyfiki. Optymizm, wiara w postęp, a przede wszystkim podbój - słowo to odmieniano przez wszystkie przypadki.

Triumfująca materialną potęgą i wolą mocy cywilizacja wytworzyła literaturę, w której panowaniem mogła objąć już nie tylko przestrzeń (przez kolonialny podbój i konsolidację terytorium),lecz również czas. Przeszłość opanowano dzięki historii nadającej jej akceptowalną strukturę. Teraźniejszość - mówiąc w uproszczeniu - dzięki propagandzie i dominującemu dyskursowi. Science fiction była ramieniem imperium sięgającym w przyszłość. Również przyszłość bowiem musiała zostać podbita w bezlitosnym marszu zwycięskiej ludzkości.

Jak pisze Gunn, "Campbell i jego autorzy wypełnili jakby na marginesie swej działalności trzeci warunek powstania science fiction: wyzwolili się ze starych pojęć o naturze wszechświata - pojęć kulturalnych i religijnych - i rozpoczęli dysputę literacką o początku i końcu wszechrzeczy oraz o ważności i przeznaczeniu ludzkości. Wynikiem tej debaty był swoisty consensus w science fiction".

Jego wyrazicielem był Heinlein, co łatwo stwierdzić choćby znając jego wystąpienie podczas III Światowego Konwentu Science Fiction w 1941 roku w Denver "Odkrywanie przyszłości". Stwierdził, że tym, co przyciągnęło go do sf było "wiązanie czasu". Termin ten utworzył Alfred Korzybski dla określenia faktu, że zwierzę ludzkie żyje nie tylko w teraźniejszości, ale i w przeszłości oraz przyszłości. Większość ludzi, mówił Heinlein, żyje z dnia na dzień albo robi plany na rok naprzód, najwyżej dwa. "Czytelnicy sf różnią się od większości pozostałych przedstawicieli swej rasy tym, że myślą w kategoriach wielkości cywilizacyjnych - nawet nie wieków, ale tysiącleci... To właśnie składa się na sf: domniemywanie na podstawie przeszłości i teraźniejszości, jaka może być przyszłość".

W anglosaskiej sf pojawiła się zatem swoista uzgodniona "historia przyszłości" "obejmująca podbój Kosmosu dokonany przez człowieka, obejmujący kolonizację Księżyca i planet Układu Słonecznego, próby dotarcia do najbliższych gwiazd, powstanie i upadek imperium galaktycznego, zmierzch cywilizacji galaktycznej, ponowne jej odkrycie i opis najróżnorodniejszych form społecznych, jakie przyjęła ludzkość".

"Owa uzgodniona przyszłość pozostawiała możliwość napisania dowolnej opowieści (...) włączając w to i te, w których jakieś niepowodzenie lub błąd w ocenie uniemożliwiły zaistnienie takiej przyszłości: zasoby Ziemi kończą się, nim loty kosmiczne udostępnią zasoby innych planet; cywilizacja ulega zagładzie w wyniku ogólnoświatowego konfliktu; rozwój społeczny zamiera w wyniku narzucenia władzy auto- lub teokratycznej; bezmyślnie dokonany wynalazek lub jego skutki uboczne unicestwiaja ludzkość lub jej chęć poznania; zanieczyszczenie środowiska, zaraza lub katastrofa kosmiczna powodują zagładę ludzkości, cywilizacji, czy nawet całej planety; albo też Kosmici znajdują nas pierwsi".

I oto arcyważny fragment, credo wczesnej science fiction:

"Wspomniany consensus nie jest bowiem przeświadczeniem, że człowiek na pewno sięgnie do innych planet i do gwiazd, ale że powinien to zrobić, a cokolwiek powstrzymuje go przed osiągnięciem tego celu, stanowi nie tylko zło samo w sobie, ale jest sprzeczne z jego przeznaczeniem. Science fiction widzi człowieka jako stworzenie, które wyrosło z jednokomórkowej ameby, z trudem pięło się po szczeblach ewolucji, stawiało czoła milionom nieprzyjaznych form życia, tysiącom porażek, jakich dostarcza świat, przeszło przez historyczny proces ucisku, wyzwolenia i powolnego gromadzenia wiedzy. Teraz zaś stoi, świadome swego istnienia, postawiwszy dwie stopy na ziemi, którą sobie zdobyło, z oczami uniesionymi ku gwiazdom. Wyposażony w narzędzia, które sam zbudował, człowiek sięga wzrokiem poza pozór rzeczy ku ich rzeczywistemu sensowi; zastanawia się nad wszechświatem, w jaki sposób powstał i co z nim będzie, i szuka w nim swego miejsca.

Autorzy Campbella podzielali optymizm wspólnoty uczonych: uważali, iż człowiek zmierza ku dominacji zarówno nad środowiskiem jak i nad sobą samym, iż choć mogą nastąpić okresy załamania, regresu, ludzkość ostatecznie zwycięży - bo tragedią byłaby jego porażka spowodowana przypadkiem czy błędem w obliczeniach. Zgadzali się z Williamem Faulknerem, który powiedział, że człowiek nie tylko przetrwa, ale zatriumfuje".


Oto mit prometejski świeci pełnym blaskiem w nadchodzące wielkimi krokami południe ludzkości, które ma trwać wiecznie (pamiętam słowa zamykające "Jeźdźca na pochodni" Spinrada: "Czyż nie będzie to dzień wieczny?). Science fiction jedynie antycypuje to co w ówczesnym przekonaniu nadejdzie nieuchronnie, nie jest ona eskapistyczną fantazją, błahą rozrywką, lecz cywilizacyjnym credo i manifestem światopoglądowym. Można to dostrzec bez trudu w żarliwości, z jaką prezentowano owe wizje podboju "nowych pograniczy" i "ostatecznych granic".

Stopniowo jednak, w miarę jak przekonanie o wielkości Zachodu zaczyna się kruszyć, erozji podlega również wspomniany konsens w science fiction. Południe zdaje się szybko zmierzać ku zmierzchowi i coraz trudniej być optymistą, zwłaszcza w cieniu bomby nuklearnej.

"Wydarzenia zachodzące w świecie stały się jakby potwierdzeniem wszystkiego, co opisywała sf (...) To co autorzy opisywali w latach trzydziestych i czterdziestych stawało się przeszłością: omawiane problemy należały już do dnia dzisiejszego, żyliśmy oto, jak ujął to Asimov, w świecie science fiction".

Pojawiają się znów (po Wellsie) utwory ostrzegające przed zagładą cywilizacji.
L. Ron Hubbard napisał "The Final Blackout", Robert Heinlein - w 1941 roku - proroczy tekst "Solution Unsatisfactory" (pod pseudonimem Anson McDonald),w którym - przedstawiał powstanie broni atomowej, która zakończyła II wojnę światową.
Rok wcześniej w "Blowups Happen" Heinlein ostrzegał przed niebezpieczeństwami związanymi z energią atomową. Podobnie Lester del Rey w 1942 roku w opowiadaniu "Nerves".

Do obawy przed nuklearnym holocaustem wkrótce doszły też obawy przed postępującą erozją amerykańskiego marzenia i chaosem politycznym oraz moralnym.

"Rosnąca władza nad naturą i wydarzeniami na świecie oraz coraz szybsze zmiany dla wielu oznaczały tylko rosnącą frustrację. Jak należało używać tej władzy? Jak można kierować tymi zmianami? Czy trzeba to wszystko odrzucić?
Problem warunków, na jakich winno być zorganizowane społeczeństwo, porządku, w jakim powinno ono uszeregować swoje wartości, poruszany był w ośrodkach uniwersyteckich w całej Ameryce. Pod kierownictwem weteranów walki o prawa człowieka, podsycany przez powszechny sprzeciw wobec wojny wietnamskiej, rozbrat w sprawie strategii przerodził się nieomal w bunt w kwestiach zasadniczych, który sprawił, że jeden prezydent zrezygnował z ubiegania się o drugą kadencję, drugi zaś nie miał łatwego życia; w konsekwencji bunt ten ogólnie poderwał wiarę społeczeństwa w wartość wiedzy i wykształcenia. Najbardzoej rzucający się w oczy młodzi ludzie kwestionowali wartość nauki i oświaty, propagowali zaś doznania zmysłowe jako nową filozofię.
W tym to okresie pojawili się lub też okrzepli nowi autorzy science fiction.
Rozwój sf następuje cyklicznie, czy inaczej - falowo. To zjawisko było przedmiotem analiz Poula Andersona, a także Damona Knighta. (...) Nowe środki wyrazu i nowi autorzy pojawiali się mniej więcej regularnie co kilkanaście lat. "Amazing Stories" powstały w roku 1926, dwanaście lat później Campbell objął posadę redaktora w "Astounding", pojawiło się kilku autorów i wiele nowych czasopism; rok 1950 to czasy F&SF, "Galaxy" i kilkudziesięciu innych magazynów, a także grupy autorów skupionych głównie wokół tych nowych możliwości druku (...) Kolejny rozkwit twórczości był może dwa lata opóźniony wobec poprzednich dwu cykli dwunastoletnich: w roku 1964 Michael Moorcock objął redakcję brytyjskiego periodyku "New Worlds", a dwa lata później Damon Knight rozpoczął wydawanie serii antologii utworów oryginalnych "Orbit", która cieszyła się wielkim uznaniem.
Te ostatnie wydarzenia dały początek temu, co później nazwano "Nową Falą"; przyciągnęła ona do siebie grupę młodych utalentowanych autorów bardziej interesujących się literaturą niż nauką, skłonnych lekceważyć, odrzucać, czy nawet zwalczać ten typ science fiction, który do tej pory publikowano".

Tak oto przypieczętowano załamanie się Campbellowskiego konsensu.

Jednocześnie Gunn przyznaje, że okres ten "ani się tak nagle nie zaczął, ani nie był tak jednoznaczny, jak by się to mogło na pierwszy rzut oka wydawać".

Ideałem Moorcocka był Ballard (skrytykowany przez Lema w "Fantastyce i futurologii"). Za Ballardem przyszli inni Brytyjczycy (Aldiss, Brunner, Platt) i Amerykanie (Disch, Sladek, Pamela Zoline, Spinrad, James Sallis). Potem Zelazny Wolfe i inni.
Do Anglii przyjechała pisarka i redaktorka Judith Merrill, która wprowadziła nazwę Nowej Fali i zapragnęła przeszczepić zjawisko do USA poprzez czasopisma i antologie (np. "England Swings SF" z 1968 r.).

W 1967 roku ukazały się w USA "Niebezpieczne wizje" Ellisona - antologia opowiadań, które (rzekomo) nie mogły ukazać się w czasopismach, gdyż łamały istniejące tabu.

Mniej więcej w tym okresie autorzy, którzy robili swoje i odrzucali starszą, bardziej ograniczającą ich terminologię, zaczęli nazywać to co piszą, "speculative fiction" (termin ten stworzył zresztą Heinlein w 1947 roku).

Nowa Fala skoncentrowała się bardziej na "inner space" zamiast "outer space". Głosiła subiektywizm, indywidualizm i chętnie sięgała po eksperymenty formalne.
Pisarze Nowej Fali, podobnie jak pisarze nazywani przez profesora Roberta Scholesa nazywani "fabulistami" uznawali wszechświat za niepoznawalny, a rzeczywistość za konwencję kulturową. Oto oświeceniowy racjonalizm zaczynał również w science fiction ustępować pola postmodernizmowi.

Gunn o pisarzach Nowej Fali:
"Inni wykazywali więcej rzeczy wspólnych, na przykład szczególny ponury nastrój emanujący z powszechnego przekonania, że idzie ku gorszemu raczej niż lepszemu (Aldiss nazwał to "naturalną i godną szacunku rozpaczą"),brak wiary w rozsądek ludzkości, który mógłby wyrwać ją z obecnych kłopotów, a niekiedy przekonanie, że to właśnie inteligencja ludzkość w te kłopoty wpędziła; na koniec nie tylko brak wiary w doskonałość czy nawet zwykłą dobroć ludzkości, ale ugruntowane przekonanie, że ludzkość jest dotknięta zgubną skazą".

"Jedną z cech charakterystycznych Nowej Fali był protest. Czasem była to subiektywna reakcja na samo istnienie. Żałosny lament, że życie jest krótkie i tragiczne, a wszechświat niepoznawalny, skarga, iż ludzie nie potrafią się nawzajem porozumieć i zadają ból sobie samym i innym, albo też sprzeciw wobec naukowego i technicznego kursu, jaki społeczeństwo przyjęło w ciągu minionych dwustu lat.
Czasem jednak protest był równie zaangażowany społeczne jak powieści Dickensa (...) Lata sześćdziesiąte były erą protestu (...) Jednocześnie pojawienie się Nowej Fali zapewne zachęciło do korzystania z tematyki protestu, a sam protest mógł być stymulatorem pojawienia się Nowej Fali; prawdopodobnie jednak istnieje jakiś głębszy związek obu zjawisk z rewoltą wymierzoną przeciwko optymistycznym założeniom poprzednich dwóch dziesięcioleci".


Gunn stwierdza, że szumnie zapowiadana rewolucja skończyła się już w latach 70. (podobnie jak rewolucja kontrkulturowa, warto by dodać, gdyż nie jest to przypadek - science fiction nie rozwija się przecież w społecznej ani politycznej próżni).

"Ruchy historyczne łatwo jest błędnie zinterpretować; ktoś mógłby uznać, że literackie sukcesy Nowej Fali doprowadzą do zastąpienia przez podobną twórczość starych opowieści o przygodach i nauce. Ale dawne tradycje pozostały niemal nie przyćmione, a czasem są kultywowane z większym powodzeniem niż kiedykolwiek przedtem i często przy większym poklasku czytelników, niż cieszą się nim dzieła bardziej wyszukane literacko".

"Niewiele ostatnio słychać o ruchu nazwanym ongiś Nową Falą. Dzieje się tak nie dlatego, że owa fala została odrzucona, ale po prostu włączyła się w ogólnie płynny charakter gatunku. Dzisiaj uznaje się przygody stylistyczne za przywilej, a nawet obowiązek autorów; ich eksperymenty są nawet publikowane w "Analogu".


Z "Nową Falą" stało się zatem mniej więcej to samo co z kontrkulturową rewoltą lat 60. Część żądań upadła, część stała się tak trwałym, że aż niedostrzegalnym elementem "mainstreamu". "Wiele z postulatów buntowników przyjmuje się obecnie bez szemrania (...) Środkiem do celu była tolerancja dla odmienności. Ceną - stara definicja i consensus. Ale w świecie science fiction znowu zapanował pokój".

Kolejnym etapem była swoista pełzająca inwazja science fiction w głąb literackiego mainstreamu. Język, wizje, estetyka, fascynacje fantastyki zwyciężyły w walce jeśli nie o kulturową dominację, to przynajmniej trwałą obecność. Ściany getta upadły, niczym Mur Berliński:

"Na koniec zaczął się tworzyć krąg czytelników literatury imaginacyjnej, spekulacyjnej czy też science fiction (obojętnie jak ją nazwiemy),która nie jest ściśle określona gatunkowo. Pisarze mainstreamowi od Johna Bartna do Kurta Vonneguta coraz częściej używali metod sf i osiągali powodzenie u czytelników spoza fandomu".

"Science fiction wyzwoliła się z wszelkich narzuconych sobie ograniczeń, zarówno przez siebie samą, jak przez świat zewnętrzny: tematyka i sposób jej potraktowania nie stanowią już dziś problemu, możliwości publikacji są dostatecznie różnorodne (...) szerokie rzesze zwolenników wychowanych na klasykach science fiction, kształconych przez sobie współczesnych twórców i stymulowanych przez sukces takich filmów jak "Star Trek", "Odyseja kosmiczna 2001", "Gwiezdne wojny" oraz "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" ma pozytywne nastawienie do literatury wyobraźni".

Dzisiaj to co pisał Gunn jeszcze w latach 70. to "oczywista oczywistość": mainstream zasymilował język, toposy, niepokoje i diagnozy science fiction, co zaświadczyć może każdy czytelnik Murakamiego, czy Houllebecqa. Fantastyka stała się wszechobecna. Wystarczy zajrzeć na listę najbardziej kasowych filmów w historii: w pierwszej dziesiątce tylko dwie pozycje nie są "czystą fantastyką" ("Titanic" i "Skyfall"). W pierwszej setce (!) jest takich filmów najwyżej dziesięć.

Co więcej, spekulacja (literacka) jako wartościowa metoda dociekań intelektualnych została stopniowo zaakceptowana przez naukowców.

"Science fiction częściej bierze natchnienie z odkryć i spekulacji uczonych, aniżeli sama przewiduje naukowe odkrycia. W pewnym okresie uczeni uważali spekulacje za nie licujące z godnością zawodową, ale w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych spekulacje stały się rzeczą jeżeli nie całkowicie aprobowaną, to przynajmniej powszechną". (Sagan, Dyson i inni). Warto dodać, że podobnie stało się w naukach społecznych - Niall Ferguson bez żenady głosi dziś wręcz logiczną konieczność rozważań o alternatywnych ścieżkach historii.

I wreszcie - z,drugiej strony - fantastyka przedarła się do świata akademickiego wraz z resztą "kultury popularnej" jako uprawniony obiekt studiów. Dziś jest to zupełnie zwyczajne, ale jeszcze kilka dekad temu było rewolucyjnym i budzącym zgrozę postulatem (co ilustruje choćby reakcja na publikację "Apokaliptyków i dostosowanych" Umberto Eco).

"Świat akademicki zwrócił uwagę na science fiction poczynając od roku 1960, gdy ukazały się "Nowe mapy piekła" Kingsleya Amisa, a w ślad za nim "Future Perfect" (1966) Bruce'a Franklina, "The Future as Nightmare: H.G. Wells and the Anti-Utopians" (1967) Marka Hillegasa, "SF: The Other Side of Realism" (1971) Thomasa D. Claresona oraz "Structural Fabulation" (1975) Roberta Scholesa. Ale podwaliny krytyki science fiction zostały położone wewnątrz samego gatunku, głównie przez dwóch autorów, którzy rozumieli potrzebę takiej krytyki. Byli to Damon Knight i James Blish; obaj uważali, że science fiction winna osiągnąć wyższy poziom uznania niż bezkrytyczne uwielbienie lub pogarda fanów".


Gdyby zatem chcieć podsumować jednym zdaniem całe ogromne przesięwzięcie Gunna oraz zjawiska procesy, które miały miejsce w dekadach następujących po publikacji antologii, można by stwierdzić, iż "Droga do science fiction" to w istocie historia podboju kultury przez fantastykę. Historia jej stopniowej inwazji z peryferiów w obręb mainstreamu i zwycięstwa w walce o ludzką wyobraźnię.

Kończąc swój świetny wstęp Gunn zadaje pytania, na które dzisiaj moglibyśmy mu udzielić odpowiedzi:

"Kilka jeszcze pytań wymaga odpowiedzi. Jaką rolę odegrają czasopisma? Czy nowe zjawiska w powieściopisarstwie przełamią problem hermetyczności science fiction? Czy postawy społeczne oraz wpływ nauki i techniki w dalszym ciągu będą sprzyjać rozwojowi literatury antycypacyjnej? Czy jakość kultury masowej skieruje rzesze czytelników ku literaturze, czy je od niej odwiedzie?"

"Jacy nowi Wellsowie, Campbellowie, Heinleinowie, Asimovowie, czy Kubrickowie poprowadzą science fiction ku nowym celom? Jak ją będą definiować?"

Z pewnością mamy dziś nowych Wellsów, Heinleinów (Stross, Egan, Chiang, Liu, Kosmatka...) i Kubricków (Nolan, Aronofsky...). Science fiction ma się świetnie, prawdopodobnie lepiej niż kiedykolwiek.


Jeśli chodzi o zamieszczone w trzecim tomie opowiadania, to mamy tu ponownie prawdziwe perełki, nie tylko z uwagi na ich poziom literacki, lecz również odzwierciedlenie niepokojów i stanów umysłów dominujących w czasie, gdy powstawały. Wspaniale uzupełniają je kompetentne i interesujące wprowadzenia Gunna, który spróbował przedstawić każdy z tekstów jako reprezentanta szerszego nurtu, tematyki, czy zjawiska.

Mamy tu kilka opowiadań dotyczących konfliktu atomowego i życia po takim konflikcie. Są teksty - jakbyśmy powiedzieli dzisiaj - genderowe. Katastroficzne, filozoficzne - podejmujące tematy religijne, kwestię statusu i natury rzeczywistości, polityczne, antropologiczne. Mamy zjadliwa satyrę społeczną, znakomite diagnozy ewolucji społeczeństw (przyspieszenie cywilizacyjne, komercjalizacja). Powracają też - w nowym stylu i nowych dekoracjach dawne lęki i horrory - bunt maszyn rozumnych, zespolenie człowieka z maszyną, epidemie, przeludnienie, chaos. Jest nieco mistyki i eschatologii, są idee i jest człowiek, czyli wszystko to co najlepsze w science fiction.

Tom otwiera opowiadanie Heinleina "Wszyscy wy zmartwychwstali" doprowadzające kwestię paradoksu pryczynowo-skutkowego związanego z podróżami w czasie ad absurdum. Niezły tekst, lecz ciekawszy jest dość czołobitny wobec Heinleina wstępniak Gunna:

"Nieustannie podsuwał pomysły, jakich nie rozważał nikt przed nim, albo odnawiał stare, uznane za przestarzałe: paranoję, paradoksy czasowe, wielopokoleniowy statek kosmiczny, przedłużanie życia drogą selekcji genetycznej, energię i wojnę atomową, życie po takiej wojnie, supermana, inwazję Kosmitów, naturę rzeczywistości, problem obywatelstwa, religie oparte na nauce albo zasadzie życia po śmierci, bunty kolonii w Kosmosie i dziesiątki koncepcji socjologicznych (...) Był niezbędnym autorem swoich czasów. Science fiction bez Heinleina byłaby zupełnie inna".

A jednak w poglądach Heinleina (zwłaszcza politycznych) tkwi pewien problem - stał się on szczególnie widoczny dla każdego kto widział "Starship Troopers" Verhoevena i śledził dyskusję wokół tego filmu oraz powieści, która go zainspirowała. Gunn dostrzega tę kwestię:

"Przesłanie Heinleina mogło wywodzić się z jego nieudanej kariery wojskowej, kryzysu lat trzydziestych oraz osiągnięć nauki, a ponad wszystko nauki Darwina: wynikała z niego potrzeba znalezienia zdolnych ludzi bez niepotrzebnych sentymentów, którzy będą działać w imieniu ludzkości podczas kryzysów, ale także i potrzeba społeczeństwa, która da tym ludziom wolność działania. Heinlein był zdania, że ludzkości potrzebni są pragmatycy, którzy mogą postępować wedle własnej woli; kiedy zaś gatunkowi ludzkiemu groziła niewola lub zagłada, bohaterowie utworów Heinleina działali niepewnie, zbyt ostrożnie, a instytucje polityczne nie potrafiły odpowiednio zareagować".

Drugie opowiadanie to zabawny tekst Asimova "Dowód", w którym przebywający na kluczowej z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Ziemi stacji kosmicznej robot odmawia uznania, że został wyprodukowany przez człowieka, a następnie staje się prorokiem nowej, maszynowej religii ("Nie ma Pana nad Pana, a QT-1 jest jego prorokiem").
Jest to jeszcze w pełni klasyczne sf, będące w istocie satyrą na irracjonalizm myślenia religijnego i religii jako takiej:

"Można udowodnić wszystko rozumując chłodno i logicznie - o ile odpowiednio dobierze się założenia (...) I tu właśnie sprawa pada. Założenia opierają się na przekonaniu i są nierozerwalnie związane z wiarą. Nic we Wszechświecie nimi nie wstrząśnie".

O Asimovie (będącym chyba najbliższym ideałowi wcieleniem pisarza tworzącego w racjonalistycznym duchu Campbellowskiego konsensu) Gunn pisze równie pochlebnie jak o Heinleinie. Miał on mianowicie wstrząsnąć podstawami nacechowanego zabobonnym lękiem "gotyckiego" podejścia do relacji między tym co "naturalne" i "sztuczne", czyli człowiekiem i jego tworem:

"Do tej pory stosunek między człowiekiem a jego tworami nacechowany był tym samym nabożnym lękiem, co stosunek między Bogiem a człowiekiem. Prototypem takiej powieści był "Frankenstein" Mary Shelley: kiedy potwór obrócił się przeciwko swemu stwórcy, odrodził się pewien archetyp, któremu późniejsi twórcy nie potrafili się oprzeć.
Bunt tworu - androida, robota, komputera, nawet prostych maszyn (...) nasuwał się pisarzowi tak samo automatycznie, jak postać szalonego naukowca.
Asimov nie widział powodu, dla którego maszyna miałaby się zbuntować".
"Po "robociej" serii Asimova bunt maszyny stał się nielogiczny, bezsensowny lub umowny. Duch rozsądku propagowany przez Campbella i wcielony w literaturę przez Asimova oczyścił science fiction z niefrasobliwego myślenia i niechlujnego pisarstwa.
Atak Campbella i Asimova na irracjonalizm i romantykę spotkał się z kolei z zarzutem braku uczucia, zauroczenia techniką, naiwnego wyobrażenia człowieka jako istoty racjonalnej. Póki jednak ów atak trwał, pociągał za sobą czystość myślenia i jasność stylu, ktore dobrze służyły science fiction przez dwa dziesięciolecia".

Z perspektywy czasu wypada stwierdzić, iż Gunn nie docenił jednak siły archetypu, który wkrótce miał powrócić ze zdwojoną siłą i dziś jest chyba równie mocno rozpowszechniony jak w czasach Shelley ("Terminator", "Matrix" itd).

Clifford Simak, "Ucieczka". To również klasyczne, triumfalistyczne, eksploracyjne sf z wątkiem podboju obcej planety (w tym wypadku Jowisz) oraz koncepcją przekonstruowania ludzkiego ciała by dopasować je do miejscowych warunków. Doskonale tu widać jak bliskie sobie były zachodnia i "komunistyczna" fantastyka naukowa - nie tylko w przesłaniu, lecz także pod względem nasyconego patosem stylu (Gunn o Simaku: "Pozostał mały zakątek, gdzie ludzie są mądrzy, Kosmici przyjaźni, a problemy polegają nie na tym, jak odnieść zwycięstwo w boju, ale jak pokonywać bariery kontaktu i zrozumienia").

"Człowiek zapanuje nad Jowiszem, jak zapanował nad innymi, mniejszymi planetami".
"Jeśli kilku ludzi zginie, ale w końcu osiągniemy swój cel, będzie to mała cena. Tyle wieków ludzie dawali życie za jakieś głupie rzeczy, z głupich powodów. Więc... czemuś byśmy się mieli wahać, kiedy trzeba zapłacić trochę śmierci za rzecz tak wielką?"

To co nęci i kusi to możliwość ucieczki od słabego ludzkiego ciała:

"Nasze ludzkie ciała były to ciała liche i ubogie. Licho wyposażone do myślenia, licho wyposażone w pewne zmysły, które trzeba mieć, aby wiedzieć. Może nawet w ogóle pozbawione niektórych zmysłów, potrzebnych do uzyskania prawdziwej wiedzy".
"Z powrotem w ten zamglony mózg. W to zmącone myślenie. Z powrotem do tych mlaskających ust, które kształtują sygnały rozumiane przez innych. Z powrotem do tych oczu, które teraz będą gorsze niż zupełna ślepota. Z powrotem do brudu i nędzy, do pełzania, do ignorancji".
Odpowiedzią jest ucieczka.



Kuttnerowie, "Tubylerczykom spełły fajle". Klasyczny, świetny tekst o postrzeganiu rzeczywistości i dzieciach traktowanych jako odrębny gatunek zdolny dzięki plastycznośco swych umysłów do rzeczy dla dorosłych niewyobrażalnych:

"A niemowlęta - jak wiadomo - nie są ludźmi, są zwierzątkami i mają bardzo starą i wielostronną kulturę jak koty czy ryby, czy nawet węże: kulturę tego samego rodzaju, lecz bardziej skomplikowaną i żywszą, ponieważ niemowlęta, ostatecznie, to jeden z najwyżej rozwiniętych gatunków wśród niższych kręgowców".

"W miarę dojrzewania zwierzęcia z gatunku Homo, mózg stopniowo się uwarunkowuje. Przyjmuje zespół potocznych pewników i odtąd wszelka myśl opiera się na niekwestionowanych wzorcach".

Mówiąc inaczej, odpowiednio stymulowane (np. - jak w tym wypadku - nieziemską zabawką) dzieci są zdolne do rzeczy zupełnie niemożliwych dla uwarunkowanych dorosłych.

Gunn o Kuttnerach:
"Metamorfoza twórczości Kuttnerów była równie dramatyczna jak późniejsze odrodzenie Roberta Silverberga jako artysty z prochów dawniejszego grafomana".
"Kuttnerowie rozszerzyli formułę sf, tak że objęła ona troskę o wartości literackie oraz oddźwięk kulturowy; rozwinęli technikę obejmującą środki stosowane dotąd w głównym nurcie literatury oraz rozszerzyli zakres tematyki sf włączając bogate tradycje kulturalne znajdujące się dotąd poza nią. W znacznym stopniu rozwój sf przez następne dwadzieścia lat podążał ścieżką przetartą przez Kuttnerów".

Dalej mamy przejście przez "granicę optymizmu/pesymizmu" i możemy stawić czoła czterem opowiadaniom koncentrującym się na wojnie nuklearnej oraz jej konsekwencjach (w antologii jest więcej tekstów z zagładą w tle, np. "Kto zastąpi człowieka" Aldissa, "Ostatnia plaża" Ballarda, "Nie mam ust, a muszę krzyczeć" Ellisona, czy "Wielki błysk" Spinrada) lecz stawiają one na pierwszym planie inne kwestie).
Najpierw jednak przytoczmy fragment rozważań Gunna na ten temat:

"Na początku lat 50. "Galaxy" wywołała coś w rodzaju wczesnej "Nowej Fali" publikując opowiadania o pesymistycznym wydźwięku społecznym".

Bomby atomowe w Hiroszimie i Nagasaki "udowodniły, że science fiction opisuje rzeczywistość, a nie baśń romantyczną, a ponadto zapoczątkowały proces eliminacji bomby atomowej z repertuaru pomysłów sf (...) Już od roku 1926 krytycy science fiction wyśmiewali się z niej, bowiem zajmowała się takimi według nich bzdurnymi sprawami, jak bomby atomowe i statki kosmiczne. Prawdę mówiąc, gdy ktoś serio wspominał o bombach i rakietach kosmicznych, zarzucano mu, iż "opowiada bajki science fiction". Hiroszima i późniejszy program kosmiczny wykazały, że było w tym coś więcej niż tylko fantastyka".
"Bomba stała się niepożądana w magazynach sf w tym samym czasie, gdy okazała się rzeczywistością. Jeszcze w czasach Wellsa była przedmiotem spekulacji autorów. W roku 1940 Heinlein omawiał polityczne aspekty broni atomowej (opowiadanie "Solution Unsatisfactory", a w początkach roku 1944, w opowiadaniu "Deadline" zamieszczonym w w "Astounding" Cleve Cartmill szczegółowo opisał, jak można zbudować bombę atomową. (Jak podaje w przypisie polska redakcja, wynikiem był nalot amerykańskich służb bezpieczeństwa na redakcję "Astounding" - opowiadanie ukazało się na rok przed pierwszą próbną eksplozją - Campbell zdołał jednak wytłumaczyć, że Cartmill po prostu zebrał dane dostępne w jawnych źródłach). Po roku 1945 nie można już było w sf używać tematu budowy bomby. A więc na krótki okres autorzy podjęli zagadnienie ogólnoświatowej wojny atomowej. Najdramatyczniejszym z utworów na ten temat były "Gromy i róże" Theodore'a Sturgeona, zamieszczone w "Astounding" w listopadzie 1947 roku. W ciągu paru lat literatura mainstreamowa nasyciła rynek opowieściami o zagładzie atomowej, a magazyny sf porzuciły je jako mało już oryginalne".

Każdy z wybranych przez Gunna tekstów związanych z atomową wojną i jej skutkami naświetla ten temat z nieco innej perspektywy i w innym stylu:


"Wycieczka na milion lat" Bradbury'ego to napisana charakterystycznym dla tego pisarza melancholijnym, stonowanym, poetyckim językiem swoista intymna gawęda postapokaliptyczna: świat kończy się tu nie z krzykiem, nie ze skomleniem, lecz wśród ciszy wymarłych marsjańskich miast, które "chrzęściły jak chrabąszcze w suchej tykwie, gdyby się nimi potrząsnęło".

"Wojna zniknęła i była równie daleka jak dwie muchy walczące na śmierć i życie pod sklepieniem wielkiej, wysokiej i cichej katedry. I równie bezsensowna".

"- Za czym się tak wciąż rozglądasz, tatusiu?
- Szukam ziemskiej logiki, zdrowego rozsądku, dobrych rządów, pokoju i odpowiedzialności.
- Wszystko to gdzieś jest?
- Nie. Nie zauważyłem. Już nie ma. Możliwe, że nigdy nie będzie. Może oszukiwaliśmy się, że kiedykolwiek było".

"Już nic nie ma. Nie ma Minneapolis, nie ma rakiet, nie ma Ziemi".

Bradbury nie jest progresywnym oświeceniowcem, lecz raczej konserwatywnym technofobem. Oto wręcz modelowy cytat:

"Życie na Ziemi nigdy nie kształtowało się tak, by mogło powstać coś naprawdę dobrego. Nauka rozwijała się zbyt szybko, wyprzedzając nas, a ludzie zagubili się w dżungli mechanizacji niby dzieci, robiąc piękne zabawki, świecidełka, helikoptery, rakiety, wysuwając niewłaściwe cele, stawiając na pierwszym miejscu maszyny, zamiast tego, jak się tymi maszynami posługiwać. Wojny robiły się coraz groźniejsze i wreszcie zabiły Ziemię".

"Teraz pozostaliśmy sami. My i garstka innych, którzy wylądują za kilka dni. Wystarczy, by zacząć na nowo. Wystarczy, by odwrócić się od tego wszystkiego, co było na Ziemi, i wytyczyć nową linię...
Ogień rozjarzył się, jakby chciał dodać wagi jego słowom. A potem wszystkie papiery spłonęły, z wyjątkiem jednego. Wszystkie prawa i wierzenia z Ziemi zamieniły się w ciepłe popioły, które szybko rozproszył wiatr".

Cytowany przez Gunna Aldiss tak pisał o Bradburym: "Jeden z najwybitniejszych marzycieli (...) był pierwszym, który wziął wszystkie akcesoria sf i wykorzystał je jako wyjątkowo osobiste środki wyrazu dla swego cokolwiek baśniowego poglądu na wszechświat".

Jeśli chodzi o mnie - nigdy nie przepadałem za Bradburym, choć z wiekiem nauczyłem sie znajdować przyjemność w jego frazie i rytmie jego prozy. Jest to jednak zaledwie estetyczna przyjemność, nie ekscytacja towarzysząca odkrywaniu nowych lądów.


Theodore Sturgeon, "Gromy i róże". Zupełnie inny tekst, brutalny i bezlitosny. Świat po wojnie nuklearnej:. Głównym wątkiem jest pytanie o zasadność i celowość atomowego odwetu. Nastrój przypomina nieco "Ostatni brzeg" Shute'a. Apokalipsa jest równie bezkompromisowo odmalowana jak w "Drodze" McCarthy'ego:

"Są rozsiani po polach i drogach (...) Siedzą w słońcu i umierają. Biegają grupkami, rozszarpując się nawzajem. Modlą się i głodują, zabijają jedni drugich i umierają w płomieniach. Ogień - wszędzie ogień, pali się wszystko, co dotąd przetrwało. Lato... w Berksire opadły już liście, a trawa wypaliła się na brunatny kolor. Widać trawę, która umiera od powietrza, i szerzącą się śmierć wyzierającą z martwego krajobrazu. Gromy i róże... widziałam róże (...) Brunatne płatki - żywe, ale chore, kolce pozawijane, wrastające w łodygi i uśmiercające kwiat".

Tutaj, na Ziemi, jednak - wbrew Bradbury'emu - być może nie wszystko jest jeszcze stracone:

"Umierajmy ze świadomością, że dokonaliśmy jedynego szlachetnego czynu, jaki nam pozostał. Iskierka życia ludzkiego będzie nadal mogła się tlić i rosnąć na tej planecie. Zostanie niemal zdmuchnięta i zalana, będzie drżeć i o mało nie zgaśnie, jednak przetrwa (...) Przetrwa, jeśli jesteśmy na tyle ludzcy, aby nie zważać na fakt, że iskierka ta jest pod strażą naszego chwilowego wroga. Niektóre... pewna liczba jego dzieci przeżyje, aby połączyć się z nową rasą ludzką wychodzącą stopniowo z dżungli i z puszczy. Być może nastąpi dziesięć tysięcy lat zezwierzęcenia, ale może człowiek będzie zdolny się odrodzić, póki stoją jeszcze ruiny".


Judith Merril, "Gdyby matka wiedziała" (opowiadanie opublikowane w "Astounding" w 1948 r.). Opowieść prezentowana jest z punktu widzenia matki dziecka dotkniętego mutacją popromienną. Jest to rodzaj koszmaru zamaskowanego w pozornie zupełnie normalnej rzeczywistości, koszmaru w stylu "Dziecka Rosemary", gdzie straszliwa prawda wyjawiana jest dopiero w ostatnim akapicie:

"Ona nie wiedziała. Jego dłonie mimo woli przebiegały tam i z powrotem po delikatnej skórze dziecka, po wijącym się ciele bez rąk i nóg. O Boże, Boże drogi... Potrząsnął głową, mięśnie skurczył mu gorzki spazm histerii, palce zacisnęły się na ciele dziecka. O Boże, ona nie wiedziała..."


Fritz Leiber, "Nadchodzi pora atrakcji" - to historia Brytyjczyka przebywającego w zrujnowanym wojną nuklearną Nowym Jorku. Nastąpiły istotne zmiany obyczajowe, ze szczególnym uwzględnieniem powszechnego zakrywania twarzy przez kobiety:

"Porównanie amerykańskiego stylu z tradycjami muzułmańskimi nie jest właściwe; muzułmanki noszą maski, bo są własnością męża i ma to uczynić tę własność jeszcze bardziej prywatną. Amerykanki natomiast kierują się tylko modą i używają masek, by stworzyć wokół siebie aurę tajemniczości. Odsuwając jednak na bok teorię, prawdziwą przyczynę tej mody możemy znaleźć w kombinezonch antyradiacyjnych z okresu III wojny światowej (...) Na początku jedynie przejaw ekstrawagancji, wkrótce maski stały się równie niezbędne, jak kiedyś biustonosze i szminki".

Scenografia nie pozostawia złudzeń - jesteśmy zanurzeni w pokrytej popiołami postapokaliptycznej rzeczywistości:

"Czarna chmura nie skrywała już ponurych fasad budynków z pięcioletnimi już śladami ognia atomowego. Zaczynałem dostrzegać w oddali kikut Empire State Building, wyłaniający się z Piekła niczym okaleczony palec".

"Ulica była prawie pusta, choć nagabywało mnie paru żebraków z twarzami pooranymi bliznami podobnymi do tych, jakie pozostawia wybuch bomby wodorowej. Nie potrafiłem stwierdzić, czy były to autentyczne blizny, czy też umiejętny makijaż. Gruba kobieta wyciągnęła w moją stronę dziecko z pozrastanymi palcami dłoni i stóp. Pomyślałem sobie, że urodziłoby się zdeformowane niezależnie od okoliczności, a kobieta tylko wykorzystuje obawę ludzką przed mutacjami spowodowanymi przez bomby. Mimo to dałem jej jednak siedem i pół centa (...)
- Niech pańskie dzieci pobłogosławione zostaną jedną głową i jedną parą oczu".

"Pragnąłem zerwać kliszę spod koszuli, sprawdzić ją i odkryć, że dostałem zbyt dużą dawkę promieniowania, a tym samym zyskać prawo przejazdu na drugi brzeg Hudson, udać się do New Jersey, obok radioaktywnych pozostałości po bombie ciśnieniowej, a potem do Sandy Hook, by tam czekać na przeżarty rdzą statek, który zabierze mnie przez morze, z powrotem do Anglii".


William Tenn (właśc. Philip Klass),"Program Brooklyn" ("Planet Stories" 1948). Tenn to bardzo ciekawa postać - swego czasu otrzymał funkcję profesora na wydziale anglistyki Pennsylvania State University nie mając żadnego stopnia naukowego (w Polsce byłoby to nie do pomyślenia...)

Znakomite, błyskotliwe opowiadanie pokazuje, jak podróż w przeszłośc jest zarazem ingerencją w teraźniejszość i jak owa ingerencja rozgrywa się "w czasie rzeczywistym" bez wiedzy ze strony obserwujących eksperyment, którzy sami stają się obiektem oddziaływania zmian, jakie wywołali.
Tak oto Tenn ilustruje zasadę wpływu obserwowanego na obserwatora i vice versa. Końcówka mówi wszystko:

"Nie zmieniliśmy się. - Na znak triumfu wyciągnał piętnaście szkarłatnych wyrostków. - Nic sie nie zmieniło!"


Arthur Charles Clarke, "Posterunek" ("Ten Story Fantasy" 1951 r.). Słynny tekst, głównie z tego powodu, że stał się inspiracją do nakręcenia najwybitniejszego moim zdaniem filmu science fiction w historii, czyli "Odysei Kosmicznej 2001". Jest to prosta historia księżycowej ekspedycji geologicznej, która odkrywa tajemniczą, niemal niezniszczalna piramidę. Po dwóch dekadach ludzie niszczą ją przy użyciu broni nuklearnej.

Starożytni Obcy zostawili "posterunek, jeden z milionów mu podobnych, rozrzuconych po całym Wszechświecie i obserwujących planety rokujące nadzieje, że kiedyś powstanie na nich życie. Była to więc radiolatarnia, która przez wieki sygnalizowała fakt, że nikt jej nie odkrył.
Może teraz zrozumiecie dlaczego kryształową piramidę postawiono na Księżycu zamiast na Ziemi. Jej budowniczych nie obchodziły rasy dopiero tworzące cywilizacje. Nasza mogła interesować ich tylko wtedy, gdy udowodni, że zdolna jest już przetrwać, gdyż może poruszać się w Kosmosie i w ten sposób uciec z Ziemi, naszej kolebki. Prędzej czy później wszystkie inteligentne rasy muszą stanąć przed taką próbą sił. Jest to podwójne wyzwanie, gdyż z kolei zależy od opanowania energii atomowej, która umożliwia dokonanie ostatecznego wyboru między życiem i śmiercią. Wówczas odnalezienie i rozbicie piramidy było tylko kwestią czasu. Skoro przestała już wysyłać sygnały, ci, których obowiązkiem jest ich odbieranie, zwrócą uwagę na Ziemię (...) Wybaczcie mi tak banalne porównanie, ale rozbiliśmy szybkę alarmu pożarowego i możemy tylko czekać".


Jak stwierdza Gunn, Clarke "pisał swe utwory beletrystyczne w trzech wyraźnych stylach: ekstrapolacyjnym, pomysłowym i mistycznym". Przykład ekstrapolacji to "Piaski Marsa",
pomysłowości - "Dziewięć miliardów imion Boga", a mistyki "Miasto i gwiazdy" (byłem tą opowieścią zachwycony we wczesnej młodości) oraz "Koniec dzieciństwa" ("odzwierciedlenie jego poglądów eschatologicznych na ostateczny los ludzkości").

Philip Jose Farmer, "Żagle na maszt!". To świetna, ironiczna i zabawna historia alternatywna, relacja z wyprawy Kolumba do Nowego Świata w wariancie rzeczywistości, w którym Kościół poparł, zamiast potępić, doświadczenia Rogera Bacona, co przyniosło ze sobą doniosłe konsekwencje w postaci znacznie szybszej rewolucji naukowo-technicznej. Dlatego "Pinta", "Nina" i "Santa Maria" są tu wyposażone w silniki i radiotelegraf.
Opowiadanie z kolei wyposażono w "drugie dno" - alternatywna jest nie tylko historia, ale także wszechświat, w którym toczy się akcja.

Jednocześnie Gunn uraczył swych czytelników świetnym mini-esejem na temat "historii historii alternatywnej":

"Robert Silverberg ustalił, że pierwszym utworem o alternatywnej historii było opowiadanie Edwarda Everetta Hale'a zamieszczone w roku 1898 w "Harper's Magazine". Hale przyjął w nim założenie, że biblijny Józef nie został sprzedany jako niewolnik, nie wspierał swą wiedzą władców Egiptu i kananejscy barbarzyńcy podbili ten kraj z katastrofalnymi skutkami dla ludzkiej cywilizacji".

W roku 1931, po wstępnej publikacji w "Scribner's Magazine" ukazał się zbiór jedenastu esejów pod wspólnym tytułem "If It Had Happened Otherwise: Lapses into Imaginary History" pod redakcją J.C.Squire'a. Zawierał on szereg historycznych spekulacj w rodzaju:
"co by się stało gdyby Lee nie wygrał bitwy pod Gettysburgiem", gdyby Booth nie zastrzelił Lincolna, gdyby Napoleon uciekł do Ameryki itd. Nawiasem mówiąc bardzo przypomina to wydany stosunkowo niedawno w Polsce zbiór "Gdyby... Całkiem inna historia świata".

Do kanonu sf historię alternatywną wprowadziło opowiadanie "Sidewise in Time" Murraya Leinstera ("Astounding" 1934).

Najlepsze przykłady tego typu opowieści według Gunna to: Ward Moore "Bring the Jubilee" (1953) - stany południowe wygrały wojnę secesyjną; Philip K. Dick, "Człowiek z Wysokiego Zamku" (1962) - państwa Osi wygrały II wojnę światową; Keith Roberts "Pavane" (1968) - nie nastąpiła rewolucja przemysłowa, gdyż królowa Elżbieta zginęła z ręki zabójcy w 1588 roku (hiszpańska Armada zwyciężyła też flotę angielską); Harry Harrison "A Transatlantic Tunnel, Hurrah!" (1972) - Jerzy Waszyngton został zastrzelony i nie doszło do amerykańskiej wojny wyzwoleńczej; Kingsley Amis "The Alteration" (1976) - nie doszło do reformacji i kościół katolicki jest największą potęgą na świecie.
Dziś moglibyśmy dołożyć do tego katalogu szereg innych pozycji (również polskich) - np.
"Roma Eterna" Silverberga, w której Imperium Rzymskie nigdy nie upada, czy kapitalne "Lata ryżu i soli" Robinsona, w której cywilizacja zachodu ginie w średniowieczu wskutek epidemii dżumy. "Lód" Dukaja wpisuje sięmw tę tradycję doskonale.

Teksty tego typu łączy fascynacja historią (a jeszcze bardziej historiozofią) i poszukiwanie zwrotnic historycznych, dzięki czemu można kwestionować "zwyczajność" i "nieuniknioność" naszego świata:

"Od jakich mniej lub bardziej ważnych decyzji, od jakich zwrotów historii zależy (...) teraźniejszość i przyszłość? Jak utrwalone w ich kształcie i funkcji są przedmioty i tradycje, które wydają się nam tak oczywiste?"

Hal Clement, "Czynnik krytyczny" ("Star Science Fiction Stories" 1953).
To opowiadanie zostało przez Gunna włączone do antologii jako modelowy reprezentant "twardej sf", w której spekulacja jest bezpośrednio zakorzeniona w nauce ("nauka zajmuje centralne miejsce i podawana jest ściśle; gdyby nie ona, taki utwór by nie powstał"). Clement to chemik i astronom z wykształcenia, więc do pisania tego typu hard sf miał niewątpliwe kwalifikacje.
Jest to tekst o istotach zamieszkujących wnętrze Ziemi, nie mających najmniejszego pojęcia o istnieniu życia na jej powierzchni. Stawką jest możliwa decyzja o zalaniu obu Ameryk oceanem lawy.


Alfred Bester, "Fahrenheit radośnie" (1954).
Cóż, pamietam, jak piorunujące wrażenie zrobiła na mnie opublikowana w zamierzchłych czasach przez Bestera powieść "Gwiazdy moim przeznaczeniem". Wspomagani bionicznie komandosi i błyskawicznie rozwijająca się intryga - to było świetne!

Prezentowany w antologii słynny tekst o zbrodni, szaleństwie i rozdwojeniu jaźni oraz projekcji z androidem na pierwszym planie mocno się zestarzał. Gunn słusznie zauważa, że Bester w swych utworach nie troszczył się o los ludzkości, lecz jednostki - i pod tym względem był autorem mainstreamowym. Jego opowiadania "korzystały z tematyki sf, by traktować o odwiecznych problemach ludzkich charakterów i postaw, a nie tworzyć nowe pomysły: bardziej im zależało na tworzeniu nowych wzorów z surowca sf, niż na rzeczywistości (...) przeniesienie w science fiction historii, które całkiem dobrze mogłyby zdarzyć się dzisiaj". Mówiąc inaczej, dla Lema nie byłaby to science fiction, lecz jedynie jej imitacja. Jak w innym miejscu pisze o Besterze Gunn: był to "autor, który trafił do sf mając co innego na myśli". Co nie zmienia faktu, że trafił dobrze.



Tom Godwin, "Bezduszne równania" - to kolejny przykład "twardej sf", bardzo amerykańskiej "opowieści z dzikiego pogranicza", której przesłanie jest dość proste: Natura jest człowiekowi wroga. Kosmos i prawa fizyki są bezlitosne.

Zasady są takie: "warunki pogranicza i fakt, że ludzkości nie stać na sentymenty; największą zbrodnią jest ignorancja, a karę wymierzy Kosmos, którego człowiek nic nie obchodzi. W analizach nie ma serca, równania są bezduszne, a jedyna droga do zbawienia prowadzi przez wiedzę".

W tym przejawia się moim zdaniem istota i waga tego tekstu: jest to kolejne, alternatywne wobec religii, racjonalistyczne credo science fiction jako nowej mitologii "podboju natury". Wciąż jednak obecna jest uniwersalna idea zbawienia. Stąd moim zdaniem uprawnione jest traktowanie science fiction jako nowej mitologii dla nowej ery.

W ustach Goodwina credo brzmi następująco: "Istnienie wymaga Ładu, i Ład istnieje: prawa natury, nieodwołalne i niezmienne. Ludzie mogą się uczyć jak z nich korzystać, ale ludzie nie mogą ich zmieniać. Obwód koła wynosi zawsze pi razy średnica i żadna z nauk Człowieka nie może sprawić, żeby stało się inaczej".

Zdaniem Gunna opowiadanie to jest "ilustracją trzech (według Heinleina) zasadniczych wątków w historiach o ludzkich sprawach: chłopak spotyka dziewczynę, opowieść o niednym krawczyku (czyli "złotej rączce", który potrafi rozwiązać jakiś problem oraz człowiek, który dostał nauczkę".

"Jeżeli czytelnik nie zrozumiał go albo nie docenił jego przesłania o ludzkości i jej sytuacji w środowisku, wówczas taki czytelnik zapewne nigdy nie polubi science fiction".


Cordwainer Smith (właśc. Paul Linebarger),"Gra w szczura i smoka".
Smith to bardzo interesująca postać, twórca - wedle opinii Gunna - najosobliwszych światów w sf.
Syn chrzestny Sun Jat Sena. Wykładał politologię azjatycką na uczelniach Harvard, Duke, Johns Hopkins oraz w Canberze. Washington School of Psychiatry przyznała mu prawo wykonywania zawodu lekarza psychiatry. Potrafił mówić biegle pięcioma językami, a czytać w trzech dalszych. W czasie II wojny światowej służył w wywiadzie wojskowym USA, był współzałożycielem Biura Informacji Wojennej. Był doradcą podczas wojny koreańskiej i brytyjskiej kampanii malajskiej. Trudno powiedzieć o nim, że był oderwanym od rzeczywistości eskapistą.

Prezentowane opowiadanie to space opera, w której sprzężeni ze specjalnie wyszkolonymi kotami telepaci toczą wojnę ludzkości z bezwzględnymi obcymi. I znowu jest tu utwór opisujący walki "na rubieżach" cywilizacji. Układ Słoneczny jawi się tu jako obszar ucywilizowany, głęboka przestrzeń natomiast jako groźne pogranicze opanowane przez byty niszczycielskie i niezrozumiałe, którym należy przeciwstawić się z całą siłą i przemyślnością, na jaką stać człowieka.

"Odprężył się i zabrzmiała w nim pokrzepiająca stałość Słońca, zegarowy mechanizm znanych planet i Księżyca. Rodzimy układ słoneczny był tak urzekający i prosty, jak starożytny zegar z kukułką, wypełniony znajomym tykaniem i uspokajającymi szmerami".

Z pewnością tekst sposoba się każdemu miłośnikowi kotów.




Robert Sheckley, "Pielgrzymka na Ziemię" (1956)

Opowiadanie to Gunn zalicza do zapoczątkowanego w science fiction w latach 50 nurtu "metaliteratury". Oczywiście wspięcie na się na poziom, z którego rozciąga się widok wystarczająco bogaty, by umożliwił danie wyrazu samoświadomości, dystansu i introspekcji oznacza dojrzewanie gatunku i pisarzy. Wynikiem literackim był na ogół społeczny komentarz, krytyka albo parodia, a czasem metafora (stosowany instrumentalnie sztafaż sf u Bradbury'ego).

"Pielgrzymka..." to świetna satyra społeczna opisująca materialistyczny totalitaryzm, pułapkę utowarowienia wszystkiego i towarzyszącą jej dehumanizację najbardziej nawet intymnych relacji międzyludzkich. Jest to zarazem godna uwagi refleksja nad koncepcją autentyczności ludzkich emocji. Co interesujące, tekst opublikowano pierwotnie w "Playboyu", który to magazyn bardzo przysłużył się science fiction, otwierając swe łamy elicie twórców tego gatunku. Na mojej półce stoi zresztą opublikowany w Polsce zbiór najlepszych opowiadań sf z "Playboya", a wśród jego autorów znajdziemy m.in. Bradbury'ego, Clarke'a, Pohla, Knighta, Le Guin, Ballarda, czy Sheckleya.

Oto Ziemia przyszłości, na którą trafia z galaktycznej rolniczej prowincji bohater skrojony w stylu Wolterowskiego Prostaczka (jest to jednocześnie kolejny amerykański topos: prosty lecz uczciwy prowincjusz zderzony z odrażającymi obyczajami i korupcją metropolii).

"Ziemia specjalizuje się w takich niepraktycznych rzeczach jak szaleństwo, piękno, wojna, odurzenie, czystość, zgroza i temu podobne, a ludzie przebywaja lata świetlne, żeby spróbował tych towarów".

Wszystko jest tu równocześnie prawdziwe, jak i imitowane. Prawda jest imitacją, imitacja - prawdą. Przykładem jest strzelnica z kobietami występującymi w charakterze celów: "Przecież była to Ziemia, gdzie wszystko było dozwolone dopóty, dopóki dawało się sprzedać".

Wszystko stało się towarem, również miłość:

"Zarzuciliśmy naturalną selekcję całe wieki temu, wkrótce po Rewolucji Mechanicznej. Była zbyt powolna i niepraktyczna ze względów gospodarczych. Po co się z tym biedzić, jeśli na żądanie możemy wytworzyć dowolne uczucie poprzez uwarunkowanie i odpowiednie pobudzenie pewnych ośrodków nerwowych?"

Oto wyższy poziom degeneracji: prawdziwa (choć jednocześnie sztuczna) miłość (a nie tylko seks) do nabycia za pieniądze.

Caveat emptor!



Brian Aldiss, "Kto zastąpi człowieka".

Kapitalne, klasyczne opowiadanie, w którym roboty próbują zorganizować się i przejąć władzę po światowej wojnie nuklearnej. Aldiss w sugestywnym stylu odmalowuje tu relacje człowieka ze sztuczną inteligencją (oraz relacje maszyn z samymi sobą, zaskakująco przypominające te ludzkie),czyli jeden z czołowych toposów sf.
Osierocone maszyny przechodzą szereg "stadiów emocjonalnych" i etapów zachowań - od niedowierzania, przez zwątpienie, walki wewnętrzne, pączkujący triumfalizm i wolę kontynuowania dzieła swych stwórców, lecz gdy wreszcie natykają się na ocalałego człowieka okazuje się, kto jest tu panem, a kto jego sługą:

"Żałosna była to postać. Naga, gdyby nie zarzucony na grzbiet worek. Mała i wysuszona, z żebrami sterczącymi jak na szkielecie i z jątrzącą się raną na nodze. Nieustannie dygotała. Kiedy wielkie maszyny pędziły z góry na niego, człowiek stał zwrócony do nich plecami i pochyliwszy się sikał do strumienia.
Kiedy pochyliły się nad nim i kiedy się odwrócił, wtedy ujrzały, że jego twarz spustoszył głód.
- Dajcie mi jeść - wychrypiał.
- Tak jest, Panie - odrzekły maszyny. - Niezwłocznie".


Jednocześnie Gunn wykorzystuje fakt, że Aldiss to Brytyjczyk do przedstawienia ciekawej, swoiście "sinusoidalnej" ewolucji roli, jaką odegrała Anglia w rozwoju science fiction:

"Wyspa, która zrodziła ojca współczesnej fantastyki naukowej i faktycznie hodowała ten młody gatunek przez okres jego dzieciństwa, niewiele miała do powiedzenia w sprawie jego rozwoju przez prawie trzy dziesięciolecia po powstaniu czasopism science fiction.
Wells ustalił zakres tematyczny sf i wiele z jej technik w ciągu dziesięciolecia 1893-1903, ale czasopisma opanowały ten gatunek, zebrały go w jedno miejsce i sprawiły, że wszystko na zewnątrz zaczęło się wydawać bez znaczenia dla tego, co działo się wewnątrz getta sf. Znakomite utwory napisane przez Olafa Stapledona, Aldousa Huxleya, George'a Orwella, Franza Werfela i innych były znacznie bardziej wyszukane literacko i emocjonalnie niż to, co się ukazywało w czasopismach" jednak jako że ludzie ci znajdowali się poza gettem sf ich wpływ był ograniczony.

SF "była typową literaturą amerykańską od roku 1926 do niedawna, i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i w innych krajach, gdzie tłumaczenia autorów amerykańskich lepiej się sprzedawały niż utwory pisarzy miejscowych. Nawet dziś niektórzy uważają, że aby fantastyka naukowa wyglądała na "prawdziwą", musi smakować po amerykańsku. W latach trzydziestych i czterdziestych do twórczości science fiction włączyli się Brytyjczycy": John Beynon Harris (John Wyndham),John Russell Fearn, Eric Frank Russell, William F. Temple, czy oczywiście Arthur Charles Clarke.

Początkowo Brytyjczycy pisali "po amerykańsku", gdyż dostęp do amerykańskich czasopism sf był łatwiejszy, a ponadto płaciły one lepiej niż brytyjskie. Sytuacja jednak zaczęła się zmieniać w latach 50. "Brytyjczycy włączyli w swe pisarstwo wybitne talenty i jedyne w swoim rodzaju zainteresowania: wyższy poziom literacki wynikający z faktu, że w Wielkiej Brytanii science fiction nie była nigdy rygorystycznie wydzielona spośród innych rodzajów literatury".

Warto też zauważyć, iż Brytyjczycy zdawali się specjalizować w opowieściach katastroficznych (Ballard, Wyndham, Aldiss) - jakby odzwierciedlając złamanego ducha upadłego Imperium i gorzką refleksję zdetronizowanego władcy świata nad nietrwałością rzeczy. Oczywiście ten stan świadomości był jeszcze wtedy obcy triumfującym, przekonanej o swej niezmożonej potędze i dziejowej misji Amerykanom.

Pesymizm Aldissa jest widoczny dla każdego, kto zna jego utwory. Jak pisał w pracy krytycznej "Hells Cartographers": "Znajdujemy się pod koniec okresu Odrodzenia. Nadchodzą nowe, mroczne czasy. Zużyliśmy większość naszych bogactw naturalnych i większość czasu, jaki mamy do dyspozycji. Teraz Nemezys musi przejąć te szczątki, bowiem jest to ostatni akt naszej sztuki".



Kurt Vonnegut, "Harrison Bergeron".
Vonnegut to przykład "mainstreamowca", który najdoskonalej wyrażał siebie przez fantastykę.
Gunn pisze o tym fenomenie następująco:

"Przez prawie trzydzieści lat od chwili zakończenia wojny tytuły sf zazwyczaj sprzedawały się lepiej niż zwykłe pozycje z reszty literatury (to znaczy, że każda książka sf została sprzedana co najmniej w tysiącu egzemplarzy, a większość w nakładzie przekraczającym dwa tysiące),ale nie było wśród nich bestsellerów o nakładach przekraczających dziesięć tysięcy w kosztownych twardych okładkach, poza może niektórymi młodzieżówkami, zwłaszcza Heinleina".

W tej sytuacji niektórzy twórcy "zwracali się do wydawców, by nie zaliczali ich książek do działu science fiction w katalogach; niektórzy nawet publicznie i prywatnie upierali się, że ich twórczość to absolutnie nie jest sf, w ten sposób spodziewając się, że zniknie ów pułap oczekiwań, który nie pozwalał na większy sukces sf u czytelników oraz krytyków".
Pierwszym takim autorem był Kurt Vonnegut jr.

Vonegut: "Kiedy zacząłem pisać o tym, co mnie dziwiło w życiu, ludzie mówili, że jest to, hokus pokus, science fiction. Tak, a ci, którzy oddają wiernie w swych utworach życie miast amerykańskich dzisiaj, stwierdzą, że, hokus pokus, też piszą sf. Tego nie ma się co wstydzić - i nigdy nie było".
A jednak wstydzono tego i wstyd ten widoczny jest - w mniejszym stopniu - do dziś w zaklinaniu się niektórych pisarzy głównego nurtu, iż "nie piszą science fiction", mimo wszelkich oznak, że jest inaczej.

Opowiadanie "Harrison Bergeron" to polityczna satyra, opisująca świat, w którym zrealizowano marzenie o totalnej równości ludzi. Warto zauważyć, że stało się ono bazą dla bardzo ciekawego filmu telewizyjnego z 1995 roku z Seanem Astinem (czyli późniejszym Samem Gamgee) w roli głównej. Film doskonale rozwija wątek jedynie zasygnalizowany w krótkim tekście Vonneguta i ze wszech miar wart jest obejrzenia.

"Był rok 2081 i wszyscy byli ostatecznie równi. Równi nie tylko przed Bogiem i Prawem, lecz i pod każdym innym względem. Niż nie był już mądrzejszy niż ktokolwiek inny. Nikt nie prezentował się lepiej niż ktokolwiek inny. Nikt nie był szybszy lub silniejszy niż ktokolwiek inny. A cała ta równość istniała dzięki 211-tej, 212-tej i 213-tej poprawce do konstytucji oraz bezustannej czujności Generalnego Wyrównywacza Stanów Zjednoczonych".



Harry Harrison, "Spustoszony będzie Aszkelon".

Harrison to kolejny satyryk, który sf wykorzystywał wielokrotnie do dawania wyrazu swemu oburzeniu polityczną i społeczną rzeczywistością (vide: jedna z najbardziej zabawnych satyr na militaryzm: "Bill bohater Galaktyki").

Opowiadanie jest zdecydowanie w duchu słynnej "Kwestii sumienia" Blisha. Oto nieskażeni religią obcy zostają skorumpowani w wyniku interwencji chrześcijańskiego misjonarza. Oto echo myślenia oświeceniowego (dobry dzikus) rezonujące w tradycji sf. Oto wreszcie przekonanie wyrażane wprost przez głównego bohatera, iż religia zatruwa wszystko, z czym się zetknie. Ciekawe, czy nieodżałowany Christopher Hitchens znał ten tekst - z pewnością by się mu spodobał. Oto wreszcie wyrażone przez Harrisona przekonanie - pod czym także podpisałby się bez wahania Hitchens - że religia skłania dobrych ludzi do czynienia złych rzeczy.
Jednocześnie tekst ilustruje fakt, że science fiction "wschodnia" i "zachodnia" (przynajmniej w najbardziej klasycznym wydaniu) była ideologicznie bardzo do siebie zbliżona: w obu przypadkach droga do zbawienia wiedzie przez Rozum, a nie Wiarę, religia jest niebezpiecznym zabobonem, a jej przedstawiciele to na ogół czarne charaktery lub niebezpieczni ignoranci.

"To jedyny prymitywny lud, jaki kiedykolwiek spotkałem, który jest całkowicie pozbawiony przesądów i wydaje się, że dzięki temu jest o wiele zdrowszy i szczęśliwszy".

"Jeśli pan musi, proszę ich uczyć (...) czegokolwiek, co pomoże im w spotkaniu z rzeczywistością wszechświata, o którego istnieniu nigdy przedtem nie wiedzieli. Ale niech pan nie miesza im w głowach swoją nienawiścią, bólem, winą, grzechem i karą".

"Trzeba niewiarygodnego wprost egotyzmu, by sądzić, że wasza mała, wtórna mitologia, niewiele różniąca się od tysięcy innych, nadal obciążających człowieka, potrafi coś więcej poza wprowadzeniem chaosu do tych nie zepsutych jeszcze umysłów".

Racjonalistyczni z natury Obcy pytają misjonarza:
"Kto stworzył Boga?"
Odpowiedź: "Nikt nie stworzył Boga, bo to on jest stwórcą. Był zawsze...
- Jeśli zawsze istniał, dlaczego wszechświat nie może istnieć zawsze, nie mając stwórcy?"

W końcu Obcy używają metody naukowej by sprawdzić hipotezę istnienia Boga, co kończy się ukrzyżowaniem misjonarza i gorzką puentą.

Dla Gunna tekst ten to świetny pretekst, by napisać o zainteresowaniu science fiction religią. Jest to oczywiście fascynujący i bardzo złożony temat, a teórca antologii zajmuje tu stanowisko koasycznego sceptyka-racjonalisty:

"Nie można pisać science fiction przyjmując postawę religijną. SF kwestionuje wszystko: niczego nie przyjmuje na wiarę".

W pierwszym tomie "Drogi..." Gunn pisał "Religią science fiction jest sceptycyzm w sprawach wiary (...) Przyczyna tego jest następująca: religia odpowiada na wszystkie pytania, które science fiction zamierza postawić".

"Shelleyowie byli wolnomyślicielami, tym niemniej "Frankenstein" wydaje się współczesnemu czytelnikowi skażony przerażeniem uczonego z powodu bluźnierstwa, które popełnił, oraz dosłownie nadprzyrodzoną karą, jaką poniósł".
Juliusz Verne, którego papież Leon XIII chwalił za czystość pisarstwa, potępił Poego, swego mistrza w dziedzinie literatury za to, że nigdy nie dopuścił w swych utworach do interwencji nadprzyrodzonej".

Trylogia Perelandra C. S. Lewisa "jest przypowieścią religijną, nie spełniającą wymogów science fiction".

Zdaniem Gunna "dwa skuteczne zastosowania religii chrześcijańskiej do celów science fiction" to "Kwestia sumienia" (1958) Jamesa Blisha (rasa obcych żyjąca w stanie łaski bez grzechu pierworodnego) i "Kantyk dla Leibowitza" Waltera Millera (zakon katolicki po trzeciej wojnie światowej, która zniszczyła cywilizację, staje się depozytariuszem szczątków owej cywilizacji).
"Człowiek" Bradbury'ego (1949) - kapitan statku kosmicznego niezmiennie dociera na różne planety zaraz po tym, jak odchodzi z nich miejscowy Zbawiciel.
"Gwiazda" Clarke'a (1955) - gwiazda prowadząca trzech mędrców ze Wschodu do Betlejem okazuje się Supernovą, która zniszczyła niezwykle mądrą, szlachetną i rozwiniętą cywilizację.
"Dziewięć miliardów imion Boga" Clarke'a (1953) - pytanie co jeśli religia tybetańska ma rację i kiedy imiona Boga zostaną policzone, świat się skończy.
"Ostatnie pytanie" Asimova (1956) - komputer obejmujący cały wszechświat rozwiązuje zagadkę możliwości odwrócenia entropii rozkazem "Niech się stanie światło!".
Miniatura "Odpowiedź" Frederika Browna (1954) - połączenie komputerów 96 miliardów planet - gdy zadano owemu tworowi pytanie "Czy jest Bóg?" Odpowiedź brzmiała "Tak, teraz już jest".
"For I Am a Jealous People" del Reya (1954) - Bóg staje po stronie najeźdźców z Marsa, ludzkość walczy nadal.
"Wieczorny śpiew" del Reya (1967) - człowiek przejmuje władzę nad Kosmosem i spycha Boga na boczny tor.
"... i ujrzeli człowieka" Moorcocka (1967) - niedowiarek przenosi się do czasów biblijnych, by udowodnić, że Chrystus nie istniał, po czym sam zostaje zmuszony do odegrania jego roli.
Cała twórczość Dicka: "Nasi przyjaciele z Frolixa 8" (1970): "Bóg nie żyje. Jego zwłoki znaleziono w roku 2019, błądzące w Kosmosie niedaleko Alfy".


James Graham Ballard, "Ostatnia plaża".

Kolejny utwór katastroficzny związany z bombą nuklearną. Jego akcja rozgrywa się na wyspie, która reprezentuje jednak raczej "stan umysłu" niż miejsce. Nihilistyczna bierność bohatera, specyficzny styl, obraz rozpadu rzeczywistości i pożerającej wszelkie przyczółki ładu entropii, halucynacyjny nastrój - tekst ten może być (i jest) traktowany jako typowy wytwór Nowej Fali (próbka stylu Ballarda: wyspa to "Auschwitz duszy, którego mauzolea zawierały masowe groby jeszcze nie zamordowanych").

Brytyjska Nowa Fala eksplodowała wraz z czasopismem "New Worlds". Publikowali tam także niektórzy Amarykanie zainteresowani bardziej eksperymentalną, psychologizującą, "literacką" sf - Norman Spinrad, Thomas Disch, czy John Sladek. Co ciekawe, Brytyjska Rada Kultury udzieliła subwencji czasopismu, dzięki czemu przetrwało ono lata 1967-68.


Gunn o Nowej Fali:

"Ogólny nastrój tworzyły opowieści złożone, ponure, niepokojące i trudne".
Autorzy inspirowali się literaturą głównego nurtu ("Stojąc na Zanzibarze" Brunnera - "U.S.A. Johna Dos Passosa; "Barefoot in the Head" Aldissa - "Finnegan's Wake" Joyce'a) i jego eksperymentatorami: Borgesem, Butorem, Robbe-Grilletem, czy ideą antypowieści.

Aldiss: "W sercu Nowej Fali spod znaku New Worlds - pomijając szumowiny na jej skraju - stało twarde i niewzruszone jądro przesłania, postawy życiowej, sceptycyzmu wobec dóbr tego czy jakiegokolwiek innego społeczeństwa".

W centrum tego ruchu znajdował się Brytyjczyk James Graham Ballard, na którego pesymizm i katastrofizm z pewnością wpłynęły doświadczenia dzieciństwa, gdy został internowany w japońskim obozie jenieckim w Szanghaju.

Brian Ash nazwał Ballarda "ekspertem od powolnej choreografii dezintegracji fizycznej i psychicznej".

Aldiss o Ballardzie: "zwarte wizje świata bez wymiarów, bez czasu, targanego udręczeniem, wyschniętym z powodu nadmiaru wiedzy, ilustrującego dewizę Williama Burroughsa: "Chory umysłowo to facet, który właśnie odkrył, co się naprawdę dzieje".

Lem z kolei nie cierpiał prozy Ballarda (choć przyznawał, że jest "ładnie napisana, może zbyt ładnie jak na mój gust) i nie zostawił na nim suchej nitki w "Fantastyce i futurologii", wytaczając ciężkie działa:

"Jednym słowem mamy przed sobą apologię inwolucji, regresu — bo „innej drogi przed człowiekiem nie ma”. Z nonsensem tak dobrze, tak czysto pisanym aż się dyskutować nie chce. Pomiędzy dowolnie wspaniałą estetycznością pewnych fenomenów, np. krystalizacji świata albo buszu i krokodyli pochłaniających zatopiony Londyn — a czuwającą egzystencją, co w nich ma się zaprzepaścić zgonem, nie ma żadnych przejść. Gilotyna, cała w fiolkach, pozostaje gilotyną. Estetyka form zagłady — to jedno, a jej charakter unicestwiający byty osobowe — to drugie, i między kategoriami eschatologii i estetyki nie ma spójników. Jeśli to powiadamy, to nie jako tępi, uparci wyznawcy empirycznego credo. Ależ nie! Tylko w jaki właściwie porządek ontologiczny, metafizyczny mielibyśmy wpasować tego rodzaju sytuacje „podmiot–przedmiot”, żeby powstała adekwacja pojęciowa? Przecież czysto estetyczne racje nie są fundamentem żadnej metafizyki jako teorii istnienia. Jeśli liturgie wiary posługują się pięknymi obiektami, piękno to nie uchodzi wówczas za autonomiczne: ono jest sakralnie namaszczone przecież. Tym samym nie może uchodzić za do końca w estetyczności zamknięte. Ono jest tylko znakiem Objawienia, odsyłaczem — do urody Transcendencji, ono ją tutaj tylko czasowo zastępuje na prawach symbolicznego przedstawicielstwa. Toteż jak za wariata uznalibyśmy tego, kto żąda zamiany znaku krzyża na znak koła, bo według niego „koło jest od krzyża piękniejsze”, tak za wariata, a nie za metafizyka uznać trzeba tego, kto nas do zagłady chce usposobić dobrze, nadając jej atrakcyjną estetycznie powierzchowność. Nie ten bardziej święty przecież, kto się ładniej na stosie pali. Zasada uestetycznienia tego, co jest dla nas repulsywne wskutek odruchu samozachowawczego, jest inwertowaniem symboli dziecinnym. To szminkowanie trupów, zabieg pod względem ontologicznym bezsensowny. Czy ktoś będzie po śmierci jak robaczek świętojański świecił, czy raczej obróci się w kupę mierzwy — dla żadnej ontologii monoteistycznej, dla żadnej w ogóle teodycei nie ma najmniejszego znaczenia. A jakiejś innej metafizyki Ballard nawet nie proponuje: mamy się cieszyć, bo śmierć, co idzie, jest niezwykle piękna — i na tym koniec. Jedyna linia obrony takich tekstów przebiega tam, gdzie destrukcja otwiera przed człowiekiem swoje wnętrze groźnie urokliwe — i właśnie tym urokiem przyciągające. Ale wobec tego powinna być właśnie groźna, a nie tylko — szalenie malownicza. Kategoria malowniczości, ładności w porządku ontologicznym nie nadaje się do obrony; przecież samo założenie inwariancji kryteriów estetycznych jest bezzasadne (aligatorom miło w słońcu na schodach, ale ich piękno przecież tylko człowiek dostrzega!). Cała zasada inwokacji—jako zbawienia ludzkiego—jest sprzeczna wewnętrznie; toteż nie warto tracić dalszych słów dla jej unieważniania".

Gwoli sprawiedliwości przytoczmy jednak trafną myśl Ballarda z "Ostatniej plaży":
"Wszyscy rodzice świata opłakują synów i córki z okresu wcześniejszego dzieciństwa".


Gordon Dickson, "Szlak delfinów".

Opowieść o próbach nawiązania komunikacji z delfinami, które tu stają się ziemskim odpowiednikiem inteligentmych obcych (jak potem u Douglasa Adamsa i w cyklu o Wspomaganiu Brina). Jest to przy tym szlachetna odmiana obcych:

"W kulturze delfinów nie było popędu do wojny, nienawiści, brutalności. Nic dziwnego (...),że nie możemy się nawzajem zrozumieć. W innych warunkach i środowisku są takie, jakimi ludzie zawsze chcieli być. Dysponujemy techniką, możemy posługiwać się narzędziami, ale pod wieloma względami więcej jest w nas zwierzęcia niż w nich (...) Może sam byłbym szczęśliwszy gdybym był delfinem (...) Nieskończona otwartość morza, wolność, koniec ze wszystkimi komplikacjami ludzkiej, lądowej kultury".

Przełamanie bariery międzygatunkowej komunikacji okazuje się możliwe, jest też kluczem do czegoś więcej, swoistym testem:

"Twoja koncepcja, że zdolność porozumiewania się z inną, obcą rasą, była testem, przez który trzeba przejść, zanim przybysze z galaktyki nawiążą kontakt z najwyżej rozwiniętym gatunkiem na planecie - to także była prawda".

Optymizm zatem nie całkiem umarł...


Dickson jako autor cykli "Childe" dostarczył Gunnowi pretekstu do rozważań o cyklach w literaturze fantastycznej:

"Potrzeba pisania kontynuacji nie ogranicza się tylko do pisarzy popularnych. Greccy dramaturdzy mieli swoje cykle, romanse arturiańskie ciągną sięmw dziesiątkach opowieści snutych przez dziesiątki bardów, Dante napisał swą "Boską komedię" w trzech częściach, Szekspir ożywił Falstaffa w "Wesołych kumoszkach z Windsoru", Cervantes wracał do don Kichota, a Lewis Carrol do Alicji, Galsworthy przeciągnął Forsythów przez całą sagę, Dos Passos napisał U.S.A w trzech tomach, Faulkner co jakiś czas powracał do Yoknapatawha County i tak dalej".

"W science fiction najsłynniejszą serią jest trylogia Asimova o Fundacji", ale tradycja cyklów sięga co najmniej trylogii George'a Allana Englanda "Darkness and Dawn" (1913),czy cykli przygodowych Burroughsa.
Inne znane cykle: Lensmani E.E. "Doca" Smitha, trylogia "Perelandra" Lewisa, cykl o Diunie Herberta, seria "Okie" Blisha, "Planeta śmierci" i "Stalowy szczur" Harrisona,
seria Andre Norton o świecie czarownic, "Ziemiomorze" Le Guin, czy oczywiście cykl "Childe" Dicksona. Nawiasem mówiąc Gunn błędnie określa tu "Władcę Pierścieni" mianem trylogii.

Od czasu gdy Gunn pisał te słowa "cyklomania" (nie mylić z cyklofrenią) stała się najbardziej moim zdaniem patologiczną cechą współczesnej literackiej (ale również filmowej) fantastyki. Coraz trudniej o zamknięte powieści, coraz większa pokusa tworzenia literackich seriali, szybko wchodzących na jałowy bieg powtórzeń i zniewolenia konwencją.



Raphael Aloysius Lafferty, "Snuje się wtorkowa noc".

Znakomite opowiadanie. Kolejna satyra przypominająca pod tym względem "Pielgrzymkę na Ziemię". Proroczy tekst o błyskawicznym tempie życia typowym dla nowoczesnej cywilizacji, które tutaj osiąga wartość graniczną, absurdalną i groteskową. Jedna noc staje się tu odpowiednikiem być może całego roku - wszystko odbywa się niemal w jednej chwili. Ludzkość pędzi na oślep w szalonym tempie. Lafferty trafił w dziesiątkę.

Gunn pisze we wstępie do opowiadania o "przyszłość jako metaforze":

"Powszechnie uważa się, że autorzy science fiction powinni być prorokami ze zdumiewającą dokładnością przewidującymi przyszłość. To nieporozumienie zaczęło się z pewnością od Julesa Verne'a i jego wspaniałych opisów podwodnej żeglugi, a wzmocniły je późniejsze opowieści o bombach atomowych i lotach kosmicznych.
Prawdę mówiąc to twórcy sf najczęściej się mylą, ale jeśli czasami uda im się coś przewidzieć, to zaraz robi się z tego powodu wielka wrzawa. Pisarze często rozważają możliwe warianty przyszłości, ale to, czy owe warianty się spełnią, ma jedynie marginalne znaczenie dla ich celów".
"Jeśli ich zdolność percepcji jest wysoka, a prognozy dokładne, ich utwory często przecinają się z rzeczywistością. Najczęściej jednak twórcy operują metaforami. Przyszłość, którą opisują, nie jest prawdziwa: jest to przyszłość metaforyczna, która pozwala im na testowanie swych koncepcji z dala od zakłóceń świata rzeczywistego".



Frederik Pohl, "Dzień milionowy"

Bardzo odległa, całkowicie nam obca, postludzka przyszłość. Pohl uświadamia swego czytelnika na temat natury postępu technicznego oraz prezentuje ideę tytanicznego postczłowieka:

"Chyba nie sądzisz, że postęp odbywa się po linii prostej? Czy zdajesz sobie sprawę, że jest to szybko wznosząca się, przyspieszająca krzywa - może nawet dość eksponencjalna? Z początku cholernie się wlecze, ale jak już dobrze ruszy, to leci jak bomba. A tobie, rozparty w leniwcu zjadaczu befsztyków, ledwie udało się podpalić lont. Cóż to jest te sześćset czy siedemset tysięcy dni po Chrystusie? Dora żyje w Dniu Milionowym. Tysiąc lat licząc od teraz. Tłuszcze w jej organizmie są wielonasycone - jak w smalcu Crisco. Jej wydzieliny są hemodializowane bezpośrednio z krwi w czasie snu, nie musi więc chodzić do łazienki. Jak jej się zechce, żeby sobie jakoś wypełnić wolną godzinkę, może mieć do dyspozycji więcej energii, niż dzisiaj zużywa cała Portugalia, i może tę energię zużyć na przykład po to, żeby umieścić na orbicie satelitę weekendowego albo rozgrzebać jakiś krater na Księżycu".



Philip K. Dick, "Przypomnimy to panu hurtowo".


Nareszcie mój ukochany autor, stary, dobry, szalony paranoik Phil. I kolejny odcinek pisanej przez całe życie opowieści o kruchej naturze rzeczywistości, tożsamości, pamięci oraz epistemologicznej bezradności człowieka. Opowiadanie to zainspirowało zaskakująco dobry film Verhoevena "Pamięć absolutna" z 1990 roku (który z kolei zainspirował niezaskakująco słaby remake z 2012 roku). Jako ciekawostkę można odnotować, iż w opowiadaniu recepcjonistka w biurze Rekall występuje topless,z pomalowanymi na niebiesko piersiami. W filmie niestety zastąpili ten element mody przyszlości elektronicznie kolorowanymi paznokciami.

Jak w "Pielgrzymce na Ziemię" rozważa się tu ideę autentyczności odczuć i wspomnień. Imitowane ukazuje się tu jednak nie tyle jako równie dobre, co lepsze od autentycznego:

"Nie kupuje pan byle czego. Prawdziwe wspomnienia, z ich podtekstami, białymi plamami, niejasnością, nie mówiąc o zniekształceniach, to jest dopiero byle co".

Jednocześnie Gunn serwuje bardzo ciekawy wykład o podziale pisarzy na dwie grupy: narratorów i stylistów:

"Narratorzy postrzegają świat jako różnorodność fascynujących sytuacji i zdarzeń, które mogą opowiedzieć swym czytelnikom (...) z drugiej strony styliści odnajdują swój wyraźny styl i używają go we wszystkich swych opowieściach (...) opowiadają tę samą historię ciągle na nowo".
"Stylista (...) ma tylko jeden punkt widzenia na świat, do którego wszystko musi się dopasować".
"Życie to sprawdzanie swej męskości w obliczu niebezpieczeństwa" - Hemingway.
"Życie jest absurdem", "Życie jest nierzeczywiste" itd.
Hemingway i Faulkner - styliści.
Kipling, Lewis, Steinbeck - narratorzy.

W science fiction tradycyjnie autorzy byli narratorami, gdyż wymagano od nich "przezroczystego stylu" i klarownych, przygodowych opowieści.

Trafiały się jednak wyjątki, choć raczej na obrzeżach gatunku. Lovecraft był stylistą (chociaż moim osobistym zdaniem dość marnym, jakkolwiek heretycko by to nie zabrzmiało),podobnie Bradbury, Ballard - wszystkie ich teksty są podobne. Dick też jest stylistą. Gunn zauważa, że Lem uważał go za jedynego amerykańskiego autora wartego czytania.

Obsesją Dicka była natura rzeczywistości. Do science fiction temat ten trafił głównie poprzez badania i spekulacje Charlesa Forta oraz opowiadania Lovecrafta. Charakterystyczne są w tym nurcie paranoidalne, solipsystyczne teksty (jak "They" Heinleina, w którym świat okazuje się iluzją stworzoną po to, by zwieść bohatera),"The Real People" Budrysa, "The God Business" Farmera. Warto dodać, że w filmie sf tradycja ta jest bogato reprezentowana: wystarczy wspomnieć falę ekranizacji utworów Dicka, czy takie filmy jak "They Live!" Carpentera, no i oczywiście "Matrix".

"Nauka również dostarczała uzasadnienia dla wątpliwości co do rzeczywistości poprzez swe badania atomistyczne, szczególnie zasadę nieoznaczoności Heisenberga, której ekstrapolacje rzucają cień wątpliwości na związki przyczynowo-skutkowe nawet na wielką skalę".

Aldiss o Dicku: "wszystkie jego powieści są jedną książką" (...) "Między życiem i śmiercią leżą niezliczone Dickowskie krainy cienia, miejsca złudzeń, fascynacji, sztucznej rzeczywistości, mętnego półżycia, stanów paranoidalnych".

Wspaniały pisarz. Wizjoner, szaleniec i artysta.



Harlan Ellison, "Nie mam ust, a muszę krzyczeć".

Enfant terrible science fiction, obwołany po publikacji "Niebezpiecznych wizji" w 1967 roku (wbrew swej woli) prorokiem Nowej Fali w tekście tym antycypuje "Terminatora" i "Matrixa". Jest to rodzaj sadomasochistycznej fantazji o maszynie, która buntuje się przeciwko swym twórcom i zmienia ich w swych niewolników oraz obiekt tortur.

AS jest jak Skynet z "Terminatora":

AS "z początku znaczyło Afiliacyjny Superkomputer, później Adaptacyjny Supermanipulator, wreszcie wytworzył w sobie wrażliwość na bodźce zmysłowe no i zjednoczył się, no i nazwali go Agresywnym Strażnikiem, ale wtedy było już za późno, bo wyłonił inteligencję sam siebie nazywając AS, a to ma znaczyć JESTEM... cogito ergo sum (...) Rozpoczęła się Zimna Wojna (...) przerodziła się w trzecią wojnę światową i po prostu toczyła się. Nastała wielka wojna, bardzo złożona, więc potrzebowali komputerów do jej prowadzenia. Wykopali pierwsze sztolnie i zaczęli budować AS. Był sobie chiński AS i był rosyjski AS, i AS Jankesów, i wszystko było w porządku, aż zrobili plaster miodu z całej planety, tu dodając jedną komórkę, tam drugą. Aż pewnego dnia AS obudził się i wiedział kim jest, i połączył się, i zaczął wprowadzać do siebie wszystkie informacje o zabijaniu, aż wszyscy zginęli prócz nas pięciorga i AS sprowadził nas tu na dół".

"Nie potrafił wędrować, nie potrafił się zachwycać, nie potrafił się nikomu oddać. Potrafił jedynie istnieć. I tak z wrodzoną wszystkim maszynom nienawiścią do słabych delikatnych stworzeń, które je zbudowały, szukał zemsty".

"To również zrozumiałem z przeraźliwą jasnością: Jeżeli istniał słodki Jezus i jeżeli był Bóg, tym Bogiem był AS".

"Powiedział to z piskiem walcowanych na gorąco niemowląt".

"Duch Harlanizmu jeszcze długo będzie straszył w science fiction" - prorokował Gunn. Miał rację.



Samuel R. Delany, "Opaść na Gomorę"

Niewiele mam do powiedzenia o tym tekście, gdyż nie robi na mnie żadnego wrażenia. Przestylizowany, mało czytelny nowofalowy eksperyment. "Kosmole" na Ziemi - ludzie bezpłciowi, a jednak pożądani seksualnie i świadczący takie usługi. Można się zgodzić z diagnozą Gunna, że teksty Delany'ego to "meta-science fiction" to znaczy "literatura o sf, zawierająca w sobie krytykę gatunku i formująca stare wyobrażenia w nowe wzory".


Larry Niven, "Człowiek na części" (1973)

Autor "Pierścienia" reprezentowany jest przez przerażająco proroczy tekst z początku lat 70. o dostosowywaniu obyczajów i systemów wymiaru sprawiedliwości do potrzeb wynikających z rozwoju medycyny. Krótko mówiąc, organy osób skazanych na śmierć wykorzystuje się do przeszczepów - zupełnie jak we współczesnych Chinach.

"Został skazany, jego apelację odrzucono, ale żył jeszcze, gdy wieźli go, uśpionego narkotykami, do sali operacyjnej.
Asystenci dźwignęli go ze stołu i włożyli mu rurkę do gardła, by po zanurzeniu w płynie mrożącym mógł oddychać (...) Kiedy ciało odpowiednio oziębiono, taśma ruszyła. Pierwsza maszyna dokonała serii nacięć na klatce piersiowej. Z wielką wprawą lekarz wyciął serce (...) Potem skóra, wciąż żywa, prawie całość w jednym kawałku. Lekarz rozłożył go na części z najwyższą ostrożnością, niczym miękką, delikatną i ogromnie skomplikowaną układankę (...) Każdy z tych detali mógł być w każdej chwili zapakowany i przetransportowany drogą lotniczą w dowolne miejsce na świecie, w czasie niewiele dłuższym od godziny".

"Około roku 1990 można już było przechowywać dowolne narządy przez dość długi czas. Transplantacje stały się codziennością, odkąd w użyciu znalazł się "nieskończenie cienki skalpel", czyli laser".

"Obecnie skazaniec wiedział, że jego śmierć ratuje życie. Nie było już prawdą, że kara śmierci nie służy niczemu dobremu. Przynajmniej w Vermont. Potem w Kalifornii. I w stanie Waszyngton. W Georgii. W Pakistanie, Anglii, Szwajcarii, Francji, Rodezji..."

"Przyczyną wszystkiego były banki narządów. Przy dobrych lekarzach i wystarczającym dopływie świeżego materiału każdy obywatel mógł liczyć na długowieczność. Który wyborca głosowałby przeciwko wiecznemu życiu? Kara śmierci dla przestępcy to nieśmiertelność dla uczciwego obywatela i dlatego społeczeństwo popierało karę śmierci za każde wykroczenie".




Paul Anderson, "Kyrie".
Jest to raczej konwencjonalna historia o wyprawie kosmicznej oraz relacjach człowiek-obcy, jednak na mniej największe wrażenie w tym opowiadaniu robi odmalowana na początku wizja klasztoru na Księżycu. Obrazek niesamowity, jak każda synteza zrodzona z tezy i antytezy.

"Na jednym z wysokich szczytów w Karpatach Księżycowych stoi klasztor pod wezwaniem św. Marty z Betanii. Jego ściany zbudowane są z tutejszego kamienia; ciemne i strzeliste jak zbocze góry wznoszą się ku wiecznie czarnemu niebu (...) wieńczący szczyt wieży krzyż sterczy w przeciwną stronę do niebieskiego krążka Ziemi. Nie dobiega stamtąd dźwięk dzwonów - brak tu powietrza".

Fabuła to zapis wyjątkowo niebezpiecznej ekspedycji w pobliże Supernowej, w której ludziom towarzyszy niezwykły obcy - zwany nie bez przyczyny Lucyferem, który lubi muzykę Bacha:

"Ognista kula o średnicy dwudziestu metrów, lśniąca bielą, czerwienią, złotem i błękitem; płomienie tańczące jak sploty włosów Meduzy, z tyłu płonący kilkusetmetrowy ogon komety, jasność, chwała, cząstka piekła".

"W systemie Epsilon Aurigae magnetohydrodynamika dokonała tego, co uczyniła na Ziemi chemia. Pojawiy się stabilne wiry plazmy, rosły, osiągały złożoność, aż po milionach lat zyskały postać czegoś, co trzeba określić jako organizm. Była to istota zbudowana z jonów, nukleonów i pól siłowych. Jej metabolizm oparty był na elektronach, nukleonach i promieniowaniu rentgenowskim; zachowywała swój kształt przez długi okres życia, rozmnażała się, myślała".




Damon Knight, "Maski".
Opowieść o odczłowieczeniu poprzez syntezę człowieka i maszyny. Osiągamy tu perspektywę dystansu do człowieczeństwa, podobnie jak w "Ucieczce" Simaka, tyle że tutaj wstręt do organicznego życia stanowi dominującą emocję cyborga:

"Maszyna wspinała się na zbocze krateru, ramiona miała wciągnięte, głowę odchyloną do tyłu. W tle daleka ściana skalna, horyzont, czarne niebo i gwiazdy jak łebki od szpilek. To był on tam na Księżyciu, ale jeszcze za blisko, bo nad głową zwisała Ziemia jak przegniły owoc - niebieski od pleśni, pomarszczony, cieknący, rojący się życiem".


John Brunner, "Stojąc na Zanzibarze" (1968, fragment)

Kolejna klasyczna diagnoza-prognoza społeczno-polityczna, autorstwa pisarza, który "zrezygnował z nauki w college'u, ponieważ, jak sam oświadczył, przeszkadzała mu ona w procesie edukacji".
Tym razem naczelnym problemem ekstrapolowanym z rzeczywistości (przypomnijmy, że "Granice wzrostu" to dopiero 1972 rok) jest przeludnienie. Oto wyobrażony w końcu lat 60. rok 2010: czas straszliwego zatłoczenia, zanieczyszczenia środowiska, postępującego szaleństwa, masowych morderstw, wielkich pożarów i politycznej destabilizacji. Czas Zamieszek ulicznych i brutalnych starć z policją. Czas chińskich "akwabandytów" (piratów) "którzy wymykają się z tzw. portów neutralnych i czatują pośrodku oceanu na patrole USA".
Czas napędzanego przez media kultu celebrytów:

"Wygląda na to, że Fenelia Koch, od trzech lat jego małżonka, z powodzeniem montuje trójkąt małżeński ze słodką lesbą Zoe Laigh".

Czas, gdy "wprowadzenie zakazu używania samochodów prywatnych w granicach miasta doprowadziło do sytuacji, że dla ruchu pojazdów służbowych i taksówek wystarczało jedno pasmo ruchu".

Czas, gdy mamy "na fasadzie niemal każdego budynku jakiegoś rodzaju malowidła reklamowe".

"Jeśli każdemu facetowi, każdej dupie i każdemu milusińskiemu wydzielić prostokąt o wymiarach jednej stopy na dwie, można by ustawić nas wszystkich na sześciuset czterdziestu milach kwadratowych powierzchni wyspy Zanzibar".

Współczesnośc nie jest tak zatłoczona, jak prorokował Brunner, lecz pod wieloma innymi względami jest jednak niestety bardzo podobna.



Norman Spinrad, "Wielki błysk".


Spinrad powalił mnie swego czasu niesamowitym "Jeźdźcem na pochodni". Reakcje na jego obrazoburcze teksty bywały burzliwe: powieśc "Bugjack Barron" (1969 r.) wywołała skandal i doprowadziła do osobistego ataku na autora w Izbie Gmin, gdzie nazwano go degeneratem. "New Worlds", gdzie opublikowano ten tekst, usunięto wówczas z największej sieci kiosków w Wielkiej Brytanii.

"Wielki błysk" to tekst opowiadający o manipulacji opinią publiczną (przy użyciu generowanej przez zespół rockowy sugestii hipnotycznej z kluczowym udziałem telewizji),w celu skłonienia jej do zaakceptowania ataku nuklearnego na partyzantów zwalczanych przez Stany Zjednoczone. Efektem ubocznym okazuje się zagłada nuklearna ludzkości. Oto prawo niezamierzonych konsekwencji w całej okazałości i ku przestrodze.

James Gunn:

"Opowiadanie "Wielki błysk", które ukazało się w antologii "Orbit 5", nie tylko jest typowe dla końca lat sześćdziesiątych i ówczesnego zatroskania o Wietnam i możliwość wojny atomowej, ale mówi też o po-beatlesowskich grupach rockowych, kulturze studentów i narkomanów oraz masowym wpływie telewizji".


Robert Silverberg, "Taniec słońca".

Historia eksterminacji obcej rasy, uważanej za rodzaj zwierząt. Widać tu jak kruszeje mit "amerykańskiego pogranicza", jak upada oświeceniowy optymizm, jak do głosu dochodzi "historyczny rewizjonizm" i żądania zadośćuczynienia tym, których wytępiono jako "rasy niższe" w imię uniwersalnego projektu podboju cywilizacyjnego.
Teksty tego typu są dla klasycznych opowieści science fiction o podboju Kosmosu tym, czy antywestern Peckinpaha dla klasycznego westernu Forda, czym Clint Eastwood dla Johna Wayna. I nie przypadkowo ewolucja popkulturowych gatunków rozwija się synchronicznie w miarę narastającego społecznego,rozczarowania i coraz bardziej gorzkiej autorefleksji. Przyszłe zbrodnie są tylko prostą kontynuacją zbrodni historycznych, a błędne koło szaleństwa i eksterminacji nie ma końca. Ludzkość nie zabiera ze sobą w Kosmos światła rozumu, lecz swoją wewnętrzną ciemność:

"Nigdy niczego się nie nauczymy, prawda? Wszystkie koszmary przenosimy na gwiazdy. Najpierw wytępić Ormian, wytępić Żydów, wytępić Tasmańczyków, wytępić Indian, wytępić wszystkich, którzy są zawadą, po czym przyjechać tutaj i dalej popełniać te same cholerne morderstwa".


Kolejne dwa teksty, napisane przez kobiety, prezentują perspektywę genderową (choć we fragmencie wybranym przez Gunna z powieści Le Guin słabo to widać) i moim zdaniem powinien się z nim zapoznać każdy kogo interesuje problematyka płci społecznej. Jest to kolejna ilustracja tego, jak w science fiction bezpośrednio wyrażane bywają kwestie rozpalające w danym okresie debatę publiczną. Sam fakt zaistnienia i stopniowego wzrostu znaczenia "kobiecej science fiction" odzwierciedlał przemiany zachodzące w społeczeństwie. Jak zauważa Gunn "przez pierwsze dwa dziesięciolecia swego rozwoju sf była niemal równie wyłącznie męskim zajęciem jak sporty siłowe. W roku 1949 "Astounding" opublikowała wyniki ankiety wśród czytelników, które wykazały (...) że 93 % odbiorców sf to mężczyźni".
"Przed rokiem 1948 niewiele kobiet pisało sf, a i te nieliczne, które to robiły, zazwyczaj ukrywały swą płeć pod męskimi pseudonimami lub podawały tylko inicjały imion".

Oczywiście od tamtego czasu sytuacja zmieniła się zasadniczo i choć nadal wśród autorów i czytelników sf przeważają mężczyźni, rola i pozycja kobiet jako twórców i odbiorców jest w dużej mierze odmienna.


Ursula K. Le Guin, "Lewa ręka ciemności", fragment.


Na wstępie mała dygresja: Ekumena Le Guin zdaje się przypominać Unię Europejską (ona zaś kolei funkcjonuje w gruncie rzeczy jak typowa federacja światów ze space oper):

"W Ekumenie władza stała się czymś tak trudno uchwytnym i skomplikowanym, że tylko subtelne umysły mogą śledzić jej działania (...) Ekumena nie rządzi, tylko koordynuje. Jej potęga jest potęgą poszczególnych państw i planet. W sojuszu z Ekumeną Karhid będzie znacznie bezpieczniejszy i ważniejszy niż kiedykolwiek dotąd".

Podstawmy UE pod Ekumenę i Polskę pod Karhid. Pasuje?

Gunn kwalifikuje tę powieść jako prawdopodobnie najlepszy przykład science fiction funkcjonującej jako "literackie porównanie" (moim zdaniem sensowniej byłoby tu mówić raczej o metaforze):

"Zdolność funkcjonowania science fiction jako porównania literackiego daje jej ową jedyną w swoim rodzaju moc sprawiania, że czytelnik zaczyna kwestionować to, czego nigdy dotąd nie podawano w wątpliwość, zaczyna ponownie analizować sytuację ludzkości".

Tak właśnie jest z opowieścią Le Guin (córka sławnego antropologa Alfread Kroebera nigdy nie ukrywała swojego zainteresowania antropologią) o Getheńczykach: rasie obojnaczych istot podobnych do ludzi:
"Różnice zaobserwowane w cywilizacji Getheńczyków powinny skierować czytelnika ku rozważaniom, w jaki sposób fakt, że Ziemianie dzielą się trwale na dwie płci, wpływa praktycznie na wszelkie powiązania, jakie mają ze sobą mężczyźni i kobiety, włączając w to struktury polityczne, ekonomikę, oświatę, sztukę, mitologię i prawie całą resztę".

Powieść wg Le Guin była wyrazem jej stosunku do problemu emancypacji kobiet.



Joanna Russ, "Nadchodzą nowe czasy" (1972)

"Seksmisja" Machulskiego wydawać się może czytelnikowi tego opowiadania jego zwulgaryzowaną, knajacką wersją. Oto opowieść o społeczeństwie złożonym wyłącznie z kobiet (mężczyźni wymarli w wyniku epidemii),w którym dochodzi do "inwazji obcych", w roli których występują mężczyźni. Oczywiście ich zamiarem będzie przywrócenie "naturalnego porządku rzeczy":

"- Hodowla partenogenetyczna ma wiele różnorakich, swoistych braków (...) Z pewnością jednak rozumiesz, że ten typ społeczeństwa jest nienaturalny.
- Ludzkość jest nienaturalna - wtrąciła Katy.
- Zgadzam się - odparł mężczyzna. - Ludzkość jest nienaturalna. Sam powinienem o tym wiedzieć; mam metal w zębach i metalowe nity tutaj. - Dotknął ramienia. - Foki są zwierzętami haremowymi - dodał - i tacy są ludzie; małpy spółkują na prawo i lewo i ludzie też są tacy; gołębie są monogamiczne i bywają tacy ludzie; są nawet ludzie żyjący w celibacie oraz homoseksualiści. Jak słyszałem, bywają też homoseksualne krowy".


Oto co ma do powiedzenia czytelnikom Gunn przy okazji tego opowiadania:

"Science fiction szczyciła się przez wiele lat tym, że potrafi i chce podejmować tematy kontrowersyjne, do których inne rodzaje literatury popularnej nawet się nie zbliżały - tematy takie jak rasizm, polityka, obyczaje, seks, czyli wszelkie zakazane w społeczeństwie ugrzecznionym. Science fiction atakowała maccarthyzm, proponowała inne niż demokratyczne rozwiązania polityczne, podkreślała tragedię rasizmu, kwestionowała przekonania religijne, badała nowe możliwości w zakresie związków małżeńskich i układów seksualnych.
Wszystko to wydaje się dzisiaj bardzo grzeczne, gdy mamy nieskrępowaną swobodę literacką; zawsze nie pamięta się, jak było kiedyś".

"Autorzy o zacięciu misjonarskim stwierdzili, że łatwiej im nawracać czytelników, jeśli wprowadzą ich na kontrowersyjny teren, zanim ci się zorientują; jeśli będą opisywać uprzedzenia na przykładzie postawy automobilistów wobec pieszych, ludzi wobec jaszczurów, Ziemian wobec Marsjan, czy mieszkańców układu Syriusza wobec Ziemian. I nagle czytelnik bywał zmuszony do ponownej oceny sytuacji, do podejmowania decyzji kto ma rację, po czyjej stronie jest on sam, albo czy może obie strony są w błędzie".

Czasem pisano jednak bez ogródek:

Opowiadanie "Dark Interlude" Frederika Browna i Macka Reynoldsa (1951) - podróżnik w czasie zostaje zlinczowany za współżycie z córką farmera, gdy wychodzi na jaw, że ma w sobie domieszkę czarnej krwi. Farmer i Sturgeon pisali o ksenofilii i seksie, Del Rey o seksie z robotem, Aldiss o rasie istot, których stosunek do wydalania jest taki sam jak u ludzi do jedzenia.

"Najbardziej wybuchowa kwestia we współczesnej science fiction to emancypacja i wyzwolenie kobiet. Niektórzy twórcy podjęli ją wedle starszej, bardziej zawoalowanej mody, tak jak zrobiła to Ursula Le Guin w "Lewej ręce ciemności". Ale taka subtelność często jest krytykowana jako tchórzostwo i współczesna sf podejmuje konfrontację tych problemów w sposób bardziej bezpośredni".

Historia SF, to (nie inaczej niż w odniesieniu do świata poza "murem getta") kronika upadających tabu.



Roger Zelazny, "Mechaniczne serce".
Można by to opowiadanie zatytułować "Cyborg i dziewczyna na plaży" - tytuł mówiłby niemal wszystko. Jest to bardziej impresjonistyczny obraz malowany słowami niż typowa narracja sf.

I tu Gunn pozwala sobie na rozważania o science fiction rozumianej jako sztuka:

"Słowo "sztuka" więźnie w gardle, gdy wymawia się je łącznie z science fiction. Nawet sami twórcy science fiction czasem uznają je za pretensjonalne".
"Mówiąc ściśle, science fiction jako gatunek ma coś do przekazania; do swego tematu podchodzi analitycznie, czy tematem tym będzie gatunek ludzki, społeczeństwo, czy też przyszłość wszechświata: science fiction musi coś udowodnić. Utwór - dzieło sztuki jest głównie opisowy; z trudem można powiedzieć, że jest on "o czymś": mówi on tylko, że ludzie są tacy, jacy są, a życie jest takie, jakie jest. Najczęściej bywa to utwór pesymistyczny, głównie dlatego, że jest on w ten sposób łatwiejszy do napisania; optymistyczny utwór jako dzieło sztuki nie jest niemożliwy, ale o wiele trudniejszy".

Być może znawcom literackiego mainstreamu opinie Gunna mogą wydawać się naiwne i powierzchowne, ale czy - po zastanowieniu się - nie ma on sporo racji?


"Artystyczna opowieść science fiction istniała niemal od samego początku tego garunku. Hawthorne, Poe i O'Brian pisali je regularnie. "Kryształowe jajko" i "Kraina ślepców" Wellsa również kwalifikują się do tego grona, podobnie jak niektóre jego wczesne powieści. Joseph Conrad i Henry James już na początku jego kariery powitali go jako artystę i dopiero po walce z samym sobą Wells ostatecznie poszedł drogą dziennikarzy, nauczycieli i propagandzistów. Dr David H. Keller pisał opowiadania, które można uznać za artystyczne. Ray Bradbury był pierwszym twórcą sf, którego za artystę uznał świat zewnętrzny. Wiele z opowieści Henry'ego Kuttnera oraz C.L. Moore (...) zasługuje na nazwę utworów artystycznych (...) W latach sześćdziesiątych pojawiła się grupa twórców, których dzieła w sposób naturalny spełniają kryteria utworu - dzieła sztuki: Aldiss, Brunner, Ballard i inni w Anglii, Delany, Ellison, Disch, Sallis, Spinrad, Wolfe i Zelazny w Stanach Zjednoczonych. Ich pojawienie się lub rozwój artystyczny zbiegł się w czasie z odkryciem Nowej Fali - a ponieważ ta skupiła swoje zainteresowanie na opowieści artystycznej, wielu z nowych pisarzy obdarzono etykietką Nowej Fali, czy tego chcieli, czy też nie".

Typowy przykład to właśnie Roger Zelazny, jeden z najciekawszych pisarzy science fiction.


Ostatnie opowiadanie zbioru - Joe Haldeman, "Trzechsetlecie" - to pozornie kolejna historia o eksploracji Kosmosu ("Dedal miał być statkiem kosmicznym blisko kilometrowej długości! W przeważającej części budowano go w Kosmosie z materii księżycowej, jednak wiele elementów - tych najdroższych, rzecz jasna - trzeba było dowozić z Ziemi"),jednak Gunn słusznie zauważa, że "tematem opowiadania nie jest los podróżników, ale los rasy ludzkiej. I tym zajmowała się science fiction przez minione stulecie".


"Ameryka obchodziła właśne swoje Trójmillenium. Po tych trzech tysiacleciach sama Ameryka zmieniła się trochę na gorsze z powodu zużycia. Morza i oceany omywające jej brzegi uginały się pod ciężarem purpurowej skorupy beztlenowego życia; wielkie miasta zawaliły się, a ich resztki równały z ziemią bezustanne burze piaskowe. Żadnych fajerwerków nie zorganizowano, z braku organizatorów, z braku publiczności; bakterie po prostu mało to obchodziło. Święta 1 Maja też nie będzie.
Jedyni ludzie Układu Słonecznego żyli w rurze ze szkła i metalu. Posługiwali swą automatyczną maszynerię, odwrocili się plecami do wymarłej Ziemi, czcili gwiazdozbiór Łabędzia i nie pamiętali dlaczego".


Na koniec warto zwrócić uwagę na kilka kwestii pojawiających się w antologii Gunna:

1. Kierunek ewolucji science fiction:

"Science fiction w dalszym ciągu interesuje środowisko akademickie. Szkoły średnie i college'e proponują zajęcia wprowadzające, a program nauczania w niektórych obejmuje nawet pewne trudniejsze zagadnienia. Są doktoranci piszący swe prace z tematów związanych z science fiction. Pisma i stowarzyszenia profesjonalne są coraz większe i silniejsze, ciągle też wydaje się studia naukowe i podręczniki dotyczące science fiction.
W czasach prehistorii science fiction jej rozwój znajdował się pod wpływem poszczególnych gatunków: eposy, powieści podróżnicze, utopie... W XIX wieku i początkach XX wieku autorzy decydowali o drogach rozwoju: Mary Shelley, Poe, Verne, Wells, Burroughs... W latach 1926-1960 decydowali o tym wydawcy i redaktorzy: Gernsback, Campbell, Boucher, Gold... Obecnie w epoce, gdy magazyny straciły swą dominującą pozycję, a inne formy publikacji stają się coraz bardziej wpływowe i intratne, twórczość poszczególnych autorów wywiera coraz bardziej dominujący wpływ na kierunek rozwoju science fiction".

Oczywiście pojawia się pokusa by odpowiedzieć na nasuwające się pytanie jakie czynniki przesądzają obecnie, w kilka dekad pu publikacji "Drogi do science fiction", o kierunkach ewolucji gatunku. Z pewnością nie możemy pominąć wpływu Internetu jako zjawiska, który zrewolucjonizował wszystkie aspekty ludzkiego życia indywidualnego i kolektywnego. Nie mogło to pozostać bez wpływu na rozwój science fiction, na jej zainteresowania oraz na jej formy. Nie ma tu miejsca na szczegółowe analizy, ale nie sposób nie rzucić kilku haseł: cyberpunk, kipiący energią ruch fanowski w sieci (fora, blogi, społeczności itd itp),kasta "geeków" jako coraz bardziej wpływowa "klasa globalna", e-booki, możliwości autopublikacji i związane z tym szanse oraz zagrożenia... ocean zmian, których Gunn nie mógł przewidzieć. Science fiction cierpi na liczne choroby (wtórność, cyklomania),lecz nadal jest z nami, towarzyszy nam i rozwija się, zachowując czujność i kontakt z rzeczywistością.


2. Ciekawe rozróżnienie między antyutopią i dystopią

"Przez pięć dziesiątków lat od początku XX wieku, po tym jak Wells zaczął pisać powieści propagandowe na rzecz swej "otwartej konspiracji" mającej na celu stworzenie lepszego świata, antyutopie tworzyli tacy tradycyjni literaccy przeciwnicy nauki i techniki, samego pojęcia postępu, jak E.M. Forster, Aldous Huxley, George Orwell i C.S Lewis. Charakterystyczna antyutopia była atakiem na wizję przyszłości jakiegoś innego myśliciela, najczęściej Wellsa".

"Antyutopia była czymś obcym dla "Astounding" Campbella; nie znalazła swego miejsca w magazynach aż do czasów założenia "Galaxy" w roku 1950. Redaktor Horace Gold był cynikiem i sceptykiem; nie tylko uważał, że sytuacja ludzkości zapewne się pogorszy, ale był przekonany, że można o tym pisać zajmującą science fiction.
Jednak autorem, który najbardziej się zasłużył w przywracaniu wczesnego wellsowskiego punktu widzenia do science fiction był - z małą pomocą jego przyjaciół - Frederik Pohl.
Antyutopia science fiction różni się w wielu ważnych aspektach od antyutopii literackiej, tak że trzeba było utworzyć nowy termin: dystopia. Antyutopia jest atakiem na utopijne poglądy innych; dystopia pokazuje jak ludzkość może czekać fatalna przyszłość zamiast świetlanej".
"Literacka antyutopia sugeruje, że ludzkość od samego początku była skazana na zagładę, bowiem jej natura jest skalana, a stan upadły. Dystopia często kończy się nadzieją, że warunki, które spowodowały zło, mogą uoec naprawie; czasem zresztą tak się dzieje.
Powieścią, która to wszystko rozpętała, byli "Handlarze kosmosem" (1953) C.M. Kornblutha i Frederika Pohla".


3. Rozróżnienie między "rozgrywkami i zagadkami szachowymi":

"Asimov powiedział kiedyś, że opowieści science fiction dzielą się na dwa rodzaje: na rozgrywki szachowe i zagadki szachowe. Rozgrywki szachowe to ekstrapolacje, utrory typu "Jeśli tak dalej będzie...", które wskazują, do czego mogłyby doprowadzić widoczne już teraz tendencje; zagadki szachowe, utwory typu "A co, jeśli...?" zajmują się takim światem, w którym opisana sytuacja wywodzi się z czegoś całkowicie nieprzewidzianego (...) Oba rodzaje opowieści mają odniesienie do czasu teraźniejszego. Ekstrapolacyjna rozgrywka stwierdza, że jeśli ludzkość nie uczyni czegoś, by zmienić to, co się dzieje teraz, świat znajdzie się w opałach. Te historie ostrzegają, a czasem napominają. Ale nawet spekulacyjna zagadka wiele może powiedzieć czytelnikowi o jego bieżącym położeniu (...) wyobraźcie sobie, głosi jej przesłanie, jak sami byście zareagowali na taką sytuację, a dowiecie się czegoś nowego o ludzkości i jej środowisku".


4. Anachronizmy.
Oczywiście opowieści science fiction się starzeją po tym, jak rzeczywistość weryfikuje (czy też raczej na ogół falsyfikuje) jej wizje przyszłości. Tym co najbardziej uderza mnie w opowiadaniach prezentowanych w antologii jest całkowita niezdolność do przewidzenia ewolucji technologii komunikacyjnej, nie mówiąc o jej konsekwencjach. Pokazuje to, że nawet najbardziej otwarte umysły pozostaja na ogół więźniami swych czasów. I tak na przykład w opowiadaniu Bestera niezwykle z definicji wysoko rozwinięta cywilizacja galaktyczna posługuje się... gazetami "drukowanymi, na mikrofilmach, offsetowymi, fotostatowymi... Z kolei w "Bezdusznych równaniach" Goodwina pokazują jak science fiction równocześnie niedoceniała i przeceniała postęp techniczny: międzygwiezdna cywilizacja komunikuje się w sposób następujacy: "wówczas to pięć małych kawałków drugiego bloku przesunie się po kolei błyskawicznie na taśmie powleczonej farbą drukarską i druga stalowa paszcza wypluje światek papieru niosący odpowiedź". Na statku międzygwiezdnym!
Podobnie dzieje się w opowiadaniu Sheckleya "Pielgrzymka na Ziemię", gdzie pewien kupiec przybywa na małą rolniczą planetę w "poobijanym statku kosmicznym zapchanym książkami".


5. Rozmach i odwaga wyobraźni - to wątek pozostający w częściowej opozycji do tego co napisałem powyżej, lecz przecież nie możemy o nim zapomnieć, gdy piszemy o science fiction.

Gunn pisze:

"Część fascynacji science fiction wynika stąd, że w jej królestwie wszystko jest możliwe: skoro się ma do dyspozycji nieskończoność i wieczność, wszystko można odkryć, wszystko osiągnąć, wszystko może się zdarzyć. To nie to samo jednak co fantasy: możliwości science fiction są racjonalne - cokolwiek się dzieje, nieważne jak bardzo fantastyczne, dzieje się wewnątrz wszechświata codziennego doświadczenia. Fantasy wymaga, by czytelnik przestał być niedowiarkiem; science fiction namawia go do uwierzenia".

"Jeśli science fiction nie ma tchnąć parafiańszczyzną, powinna zakładać istnienie przyszłych wynalazków, które tak dalece mogłyby być niepojęte dla nas współczesnych, jak byłyby samoloty, telewizja oraz oświetlenie elektryczne dla Juliusza Cezara czy Szekspira.
Nieskończność i wieczność uwalniają również wyobraźnię science fiction; choć mogą być niełatwe do pojęcia, nie są to zagadnienia fantastyczne, ale intelektualne".

"Science fiction jest, jak się uważa, rozrywką umysłową, nieco nieczułą oraz nieludzką - a mimo to uczucie poruszone przez zrozumienie intelektualne może być równie głębokie i nawet bardziej "ludzkie" niż automatyczne i prymitywne odruchy emocjonalne wywołane działaniem hormonów wytworzonych rzez gruczoły dokrewne".

I niech to właśnie będzie puentą rozważań o trzecim tomie "Drogi do science fiction".

Trzeci tom znakomitej antologii Gunna prezentuje 36 tekstów z okresu "postheinleinowskiego", to znaczy głównie lat 50., 60. i częściowo 70. O ile tom pierwszy zajmował się długim stanem "prenatalnym", drugi natomiast wczesnym, na ogół radosnym i pełnym entuzjazmu dzieciństwem science fiction, w tomie trzecim wkraczamy już w moment formatywny, okres burzy i naporu, analog...

więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
275
109

Na półkach: , ,

Jedna z pierwszych antologii SF jaką zdobyłem. W mrocznych latach 80-tych to było jak lśnienie ...

Jedna z pierwszych antologii SF jaką zdobyłem. W mrocznych latach 80-tych to było jak lśnienie ...

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
531
332

Na półkach: ,

Super opowiadania i chwała Jamesowi E. Gunnowi za Cały cykl Droga do Science Fiction.

Super opowiadania i chwała Jamesowi E. Gunnowi za Cały cykl Droga do Science Fiction.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
132
16

Na półkach: , ,

opowiadanie o dziewczynce, która wsiada do promu kosmicznego i jest pasażerem na gapę w drodzę do swojego brata - powala... nie zapomne wrażenia jakie na mnie zrobiło do końca życia

opowiadanie o dziewczynce, która wsiada do promu kosmicznego i jest pasażerem na gapę w drodzę do swojego brata - powala... nie zapomne wrażenia jakie na mnie zrobiło do końca życia

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    307
  • Przeczytane
    266
  • Posiadam
    101
  • Fantastyka
    16
  • Ulubione
    9
  • Science Fiction
    4
  • Chcę w prezencie
    3
  • Do kupienia
    3
  • SF, Fantasy i Horror
    2
  • Antologie
    2

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Droga do science fiction. Od Heinleina do dzisiaj


Podobne książki

Przeczytaj także