Japonia nie do opisania, czyli książki nie tylko na czas igrzysk
Istnieje prawdopodobieństwo, że gdy czytacie te słowa, Polska zdobyła wreszcie jakiś medal na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Ale gdy piszę to kilka dni wcześniej, wciąż jesteśmy w smutnej i dobrze znanej sytuacji – rozbuchanych marzeń o worku z medalami, który nijak nie chce się otworzyć i sportowców, którzy stale się starają, lecz wychodzi im to jak zwykle. Może więc zamiast nieprzespanych nocy z transmisjami z igrzysk lepiej poczytać dobre książki o Japonii?
Nie pamiętam już dokładnie, kiedy się u mnie zaczęła ta swoista „japońska gorączka”. Musiało się to jednak dziać, zanim sushi albo dieta stulatków z Okinawy (są o niej książki) stały się modne w dużych miastach Polski. Zanim niektórzy jak szaleni zaczęli w swoim mniemaniu urządzać domy po japońsku czy uczyć się filozofii zanurzania się w zieloności – shinrin yoku albo minimalizmu, albo ikigai, albo kintsugi (o wszystkim tym znajdziecie po polsku niejedną książkę), bo przecież wszystko można skleić, a potłuczone i złączone szlachetnym złotem będzie nie tylko o wiele więcej warte dosłownie, lecz przede wszystkim w przenośni, zwłaszcza że właśnie zyskało nieskończenie wiele nowych wymiarów, których nierzadko nazwać nie sposób.
Bator otwiera drzwi
No więc nie. Moja japońska gorączka zaczęła się wcześniej od tej bardziej ogólnopolskiej – jakieś naście lat temu, bo niemal od razu trafiłam na pierwsze wydanie „Japońskiego wachlarza” Joanny Bator. Zapewne nie mnie jednej w Polsce Bator dała na początku lat dwutysięcznych coś na kształt zaczynu w japońskiej podróży. Pewne kompendium podstawowej wiedzy, nierzadko, jak się później okazało, po poważniejszych lekturach innych autorów – wiedzy w wersji light. Przyszedł taki moment, gdy czułam się tą książką, podobnie jak „Rekinem z Parku Yoyogi” tej samej autorki, jakoś może nie oszukana, ale zwiedziona na manowce, lecz o tym za chwilę.
Na razie zatrzymajmy się w Japonii Joanny Bator – ciekawej, momentami nieco przesłodzonej, często bezproblemowej, takiej, w której nie tylko kwitnące wiśnie i ich kontemplacja wyciągają z domów na ulice tysiące ludzi, ale kwitnące śliwy także, a w dodatku można być w jednej lub drugiej frakcji, prowadzić głębokie i poważne dysputy o tym, czy bardziej kwitnące wiśnie, czy jednak kwitnące śliwy.
To jest ta sama Japonia, w której kobiety tak bardzo krępują się spuszczać wodę w toalecie, że przemysł wymyślił cuda niewidy, by dźwięk lecącej wody zagłuszyć a to śpiewem ptaków, a to inną wspaniałą muzyką, oczywiście pod warunkiem, że wiemy, który z kilkunastu (nie żartuję) przycisków w toalecie użyć. To wciąż u Bator nie koniec. Jest w jej książkach i manga, i Hello Kitty, i nastolatki przebierające się za dziewczynki, i… długo można by wyliczać. Nie ma jednak oblicza kraju mimo wszystko wciąż zamkniętego na innych, nie ma społeczeństwa tak mocno ksenofobicznego, że w standardach zachodnich, europejskich niektóre wzorce zachowań zdają się niepojęte, wręcz niemożliwe do zaistnienia.
Dostajemy od Bator Japonię inną kulturowo – od ubrań, poprzez kuchnię, do codziennego życia – fascynującą, taką, w której nie sposób się nie zakochać. I takie też jest spojrzenie autorki na Kraj Kwitnącej Wiśni; to spojrzenie zakochanej właśnie dziewczyny, która wciąż nie zna do końca swojego wybranka albo, jeśli zna, to wciąż wiele potrafi mu wybaczyć. Zbyt wiele.
Schody zwalniają u Tomańskiego
Z bardziej trzeźwym oglądem współczesnej Japonii spotkamy się w książkach Rafała Tomańskiego „Tatami kontra krzesła” czy „Made in Japan”. Może to dlatego, że autor jest nie tylko japonistą, ale i ekonomistą z wykształcenia. A może powód tkwi gdzie indziej, może sfery zainteresowania kobiet i mężczyzn nie są do końca zbieżne, lecz pokrywają się tylko w niektórych obszarach? Nieraz się o tym przekonałam, planując wyprawy do dalekich krajów.
Rafał Tomański w swojej Japonii widzi rzeczy i zjawiska inne niż Joanna Bator. I to jakoś pogłębia obraz całości, dopełnia go. Do dziś pamiętam, jak Tomański pisze o silver tsunami – niezwykle silnym i szybkim wzroście liczby seniorów w Japonii. Choć zjawisko to dotyka obecnie niejedną rozwiniętą zachodnią demokrację (bo naprawdę dzięki medycynie żyjemy dłużej), to w Japonii wymierają już całe wioski i zostają w nich jedynie puste domy, w których hula wiatr, i nie są to jakieś nowe odcinki serialu „Black Mirror”, tylko rzeczywistość na drugim końcu kurczącego się świata. To od Tomańskiego dowiedziałam się, że Japończycy zaczęli wprowadzać w centrach handlowych działy dla seniorów – z pieluchami dla dorosłych, z balkonikami ułatwiającymi poruszanie się, z całym asortymentem dla starzejących się ludzi – na kształt działów dla dzieci, jakie my znamy z polskich supermarketów. A żeby japoński senior mógł się spokojnie do takiego działu w sklepie dostać i po galeriach handlowych przemieszczać, w kraju nie brak obiektów, które systemowo spowolniły już prędkość działania ruchomych schodów.
Wydaje się, że w przypadku silver tsunami warto patrzeć na Japonię. Rozwiązania stamtąd całkiem niedługo mogą się okazać bezcenne także na szeroko pojętym Zachodzie.
Więcej i głębiej u Amerykanów
W tym antropologicznym i kulturoznawczym nurcie poznawania Japonii nie sposób pominąć niedużą objętościowo, lecz kolosalnie istotną pozycję Ruth Benedict „Chryzantema i miecz. Wzory kultury japońskiej”. To lektura wręcz obowiązkowa dla każdego, kto chciałby zrozumieć współczesną Japonię. Jej autorką jest amerykańska kulturoznawczyni, która w latach 40. XX wieku na potrzeby rządu USA i planowanej okupacji Japonii po II wojnie światowej zainteresowała się tym właśnie krajem i jego społeczeństwem oraz rządzącymi nimi regułami. Z dzisiejszej perspektywy – naszego skurczonego globu – niektóre obserwacje, uwagi, refleksje Ruth Benedict wydają się może nie tyle śmieszne, ile trącące myszką. Powodów jest kilka. Raz, że od połowy XX wieku Japonia wykonała gigantyczny skok w każdej właściwie dziedzinie życia. Dwa – w latach 40. ubiegłego wieku świat zachodni wiedział naprawdę stosunkowo niedużo o Dalekim Wschodzie. Jak bardzo błądziliśmy, pokazuje niejedna postkolonialna historia z Chin, Indii, Wietnamu, Korei czy Japonii właśnie.
Jednak ta swoista przestarzałość książki „Chryzantema i miecz” jest też jej siłą. Widzimy tu Japonię i Japończyków, jakich – przynajmniej na pierwszy rzut oka – nie zobaczymy już we współczesnych książkach czy publicystyce. Mamy rzadką okazję zerknąć na kraj i społeczeństwo, które jeszcze się nie zmieniły; nietknięte kulturą masową made in USA.
Trochę podobnie i nostalgicznie rzecz ma się z „Japonią utraconą” Alexa Kerra. Autor, gdy miał 12 lat, wyjechał z rodzicami ze Stanów Zjednoczonych do Japonii. Była połowa lat 60. XX wieku. Od tego czasu niemal bez przerwy Kerr mieszka w Japonii. Daje nam więc w „Japonii utraconej” obraz indywidualny, swoje osobiste obserwacje, przeżycia, refleksje. I to odróżnia tę książkę od „Chryzantemy i miecza”, która jest pozycją naukową. Autor jednak barwnie opisuje to, jak Japonia zmieniała się w latach 70., 80. i 90., jak stawała się światową potęgą gospodarczą, jak przekształcało się jej społeczeństwo, jednocześnie starając się zachować jak najwięcej ze swojej odrębności. Kerr zabiera nas w podróż jednocześnie fascynującą i kameralną – a to wielka sztuka, nie każdemu autorowi się udaje. Tym bardziej warto się wybrać w drogę w przeszłość z autorem „Japonii utraconej”.
Prawdziwa zawartość pudełka
Czy amerykańscy autorzy piszą o Japonii lepiej niż polscy? Nie powiedziałabym. Na pewno jednak piszą inaczej. I trudno się temu dziwić – wszak po tej stronie globu, na którą patrzymy jakoś rzadziej, USA i Japonia są całkiem blisko.
We współczesnych polskich reportażach o Japonii dla mnie na czoło wybijają się dwie pozycje polskich autorek - „Ganbare! Warsztaty umierania” Katarzyny Boni i „Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet” Karoliny Bednarz. Dlaczego akurat te? I dlaczego za chwilę najchętniej napisałabym, że gdybyście mieli przeczytać tylko jedną książkę o Japonii, to najlepiej właśnie którąś z tych?
Katarzyna Boni przygląda się Japonii i Japończykom w czasie dość szczególnym. Jest stosunkowo krótko po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie, po fatalnym w skutkach tsunami. Możemy sobie oczywiście mówić, że Japończycy – doświadczeni atomowymi atakami na Hiroszimę i Nagasaki w sierpniu 1945 roku – wiedzą, jak sobie radzić w takich sytuacjach, ale nie oszukujmy się: tego nikt nigdy nie wie, dopóki nie znajdzie się w fatalnej dla siebie i innych sytuacji. Tak więc gdy 10 lat temu w marcu Fukushima nie wytrzymuje pod naporem tsunami, mamy do czynienia z wielką ludzką tragedią i wielką ekologiczną katastrofą. Jak sobie radzą w tej sytuacji dumni, zawsze wyprostowani Japończycy? Jak sobie radzi fenomenalnie zorganizowane państwo, w którym trzęsienia ziemi to chleb powszedni? Jaki wpływ to, co stało się w Fukushimie, ma na rodzinne i społeczne więzi, na psychikę i integralność pojedynczych ludzi? Temu wszystkiemu Katarzyna Boni przygląda się w „Ganbare! Warsztaty umierania”. I daje nam obraz Japonii zupełnie innej od tej Bator, Tomańskiego, Benedict czy Kerra.
Podobnie rzecz ma się z Karoliną Bednarz, japonistką, która nieraz przyglądała się Krajowi Kwitnącej Wiśni z perspektywy feministycznej. Efektem jest zbiór reportaży „Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet”. To książka dynamit. Właściwie nic nie zostaje z wcześniejszych badań, antropologicznych opowiastek czy kulturoznawczych anegdot. Przy opisanych przez Bednarz historiach o dziewczynkach napastowanych w publicznych pociągach w drodze do szkoły, przy opowieściach, jak traktuje się kobiety w miejscu pracy, jak bardzo nierozsądnie jest w Japonii pozostać niezamężną lub być rozwódką, wreszcie jak bardzo to wszystko się nie zmienia na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, mimo, jakże chwilami pozornej, westernizacji Japonii - tak więc na tle tego wszystkiego historyjki o ptasich trelach w damskich toaletach są już nawet nie śmieszne, lecz żenujące.
To dlatego na początku pisałam, że zawiodłam się na tym, jaką Japonię pokazuje nam Joanna Bator. Bo „Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet” to pozycja porażająca, książka, która musi otworzyć oczy każdemu. O ile Bator zdaje się kochać Japonię miłością dziewczęco naiwną i niedojrzałą, dając nam wyidealizowany obraz tego kraju, o tyle Karolina Bednarz obdarzyła ten daleki kraj uczuciem niesłychanie świadomym i dojrzałym. I to pozwala jej pokazać nam Japonię w pełni prawdziwą – raz lepszą, raz gorszą. Jak pewnie każdy inny kraj.
komentarze [27]
Przeczytałam Japoński wachlarz pod pewnymi względami lektura była ciekawa... Nie bardzo przypadło mi do gustu przedstawienie kultury w pewien sposób. Znam także Ganbare! Warsztaty umierania książka była bardzo interesująca, ale nie łatwa do przebrnięcia ze wględu na...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam więcejJest jeszcze taka pozycja "Życie codzienne w Tokio" - która dokumentuje czasy które do niedawna były współczesnością.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamZ książkami o Japonii mam taki problem, że trudno jest znaleźć coś naprawdę wartościowego i wyjątkowego, co równocześnie będzie przyjemne w odbiorze a nie będzie stanowiło masowej papki powielającej stereotypy. Dużo z książek dostępnych na rynku wg mnie nie powinna zostać wydana, szczególnie te bazujące na kontrowersji dotyczących kraju czy jego mieszkańców. Albo próbujące...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam więcejMam podobnie. Często autorzy pisząc o Japonii popadają ze skrajności w skrajności. Albo wszystko jest cukierkowe i raj na ziemii albo nikt nie szanuje kobiet i wszyscy umierają z przepracowania. Ciężko jest znaleźć coś co to wypośrodkowuje ten obraz.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamCo do "Morza Wewnętrznego" - kiedy pan Donald pisze że chętnie by sobie przygwałcił nastoletnią loliltkę, odechciało mi się to czytać dalej kompletnie. Ale domęczyłem.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamDo tego momentu jeszcze nie doszłam, zdecydowanie się nie dziwię, że ochota do czytania odeszła po tym fragmencie.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamOgólnie rzecz biorąc książka dupy nie urywa.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
Ja polecam Bezsenność w Tokio. To moje pierwsze zetknięcie z książkami o Japonii, które zapadło mi w pamięć na zawsze.
Druga mniej znana książka to króciutka historia Z pokorą i uniżeniem
Bezsenność w Tokio
Z pokorą i uniżeniem
A ja bym poleciła trochę prozy japońskiej. Niby fikcja, ale pokazuje odległe nam geograficznie i kulturowo społeczeństwo niejako od środka:
Ukochane równanie profesora, Wyznania gejszy, Kwiat wiśni i czerwona fasola
"Made in Japan" Tomańskiego nie ma ŻADNYCH przypisów. Nie pojmuję jak można wydawać i promować takie "reportaże". Poza tym książka jest wyjątkowo paskudnie wydana i pełna orientalizacji.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamMade in Japan kuleje nie z powodu braku rzetelności, a powtórzeń. Konstrukcja książki jest zła, nie treść. Autor ma kanał na YT: Środek od środka, najłatwiej tam trafić wpisując w youtubową szukarkę tytuł Dziewczyna z konbini. Kanał o Dalekim Wschodzie głównie. Całkiem inteligentne wywody, przyjemnie się słucha.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
Przeczytałam dwie książki z tego zestawienia - "Ganbare! Warsztaty umierania" - rzeczywiście przytłaczająco świetny reportaż, który co prawda opowiada tylko o wycinku rzeczywistości, ale pokazuje ducha tego narodu.
"Kwiaty w pudełku" - jeden z najgorszych reportaży, jakie przeczytałam w życiu. Maksymalnie stronniczy, pełen feministycznego zcietrzewienia, pisany jakby pod...
Japonia utracona brzmi ciekawie. Ja czytałem Japonia. Subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina i również polecam.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
Japonia nadal mnie fascynuje.
Polecam esej filozoficzno-podróżniczy Nicolasa Bouviera
Kronika japońska. Pustka i pełnia. Zapiski z Japonii 1964-1970. Powojenna Japonia widziana oczami wrażliwego Europejczyka.
Dziękuję za przypomnienie. Wciąż czeka na "japońskiej półce" :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamSerio, to polecacie? Orientalistyczny bełkot Bator i Tomańskiego, 80-letnią książkę antropolożki, która w życiu w Japonii nie była, wybiórczą i bardzo jednostronną książeczkę Bednarz? Z tego wszystkiego jedyną naprawdę dobrą książką jest "Ganbare", tyle że to reportaż nt. jednego konkretnego aspektu, czyli katastrofy w Fukushimie, a nie całej Japonii. Dajcie spokój i nie...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam więcejCo byś poleciła obok Ganbare?
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamBędę wdzięczna za podpowiedzi innych tytułów. Chętnie powiększę zestaw lektur
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamTo zależy, czego się oczekuje po książce. Rzetelny i aktualny obraz kultury i społeczeństwa daje większość książek Wydawnictwa UJ z serii Ex Oriente, zwłaszcza "Kultura japońska" i "Japończycy. Kultura i społeczeństwo" - ale to pozycje naukowe i mimo przystępnego języka do poczytania na plaży się nie nadają. Łatwe w odbiorze i pouczające mogą być np. "Planeta K" Piotra...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam więcejZapraszam do dyskusji.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamJeśli kogoś interesuje Japonia od środka, warto sięgnąć po obie książki Jacka Adelsteina. Do zestawienia dodałbym jeszcze Życie jak w Tochigi Anny Ikedy i Listy z Japonii Kiplinga.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamDziękuję za podpowiedzi kolejnych tytułów do czytania
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
Do zestawienia kwalifikuje się jeszcze "Morze wewnętrzne" i książki wydawnictwa Kirin, które specjalizuje się w temacie: https://kirin.pl/tytuly
Akurat na temat Japonii literatury jest masa, gorzej że nie ma prawie nic o Hongkongu, Singapurze czy Tajwanie. To i owo człowiek wie, ale chciałby się zatopić w tych realiach. Poza tym wyszła niedawno książka Bootha: "Japonia,...
I coś o współczesnej Japonii Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamPo przeczytaniu książki Milewskiego o Islandii - a szło mi to ciężko - doszedłem do wniosku, że to takie pisanie aby pisać, które powinno zostać w szufladzie jako prywatne zapiski.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam