Czytamy w weekend
Iza ucieka na urlop, by w spokoju czytać najnowszą książkę Stephena Kinga, a Mateusz puka na imprezę organizowaną przez Margaret Atwood. Ania z kolei zaszywa się w Północnym Devonie, podczas gdy Maria będzie czytać o kobietach, których życie i emocje stały się obiektem badań lekarzy. Takie są literackie plany weekendowe zespołu lubimyczytać.pl i Ciekawostek Historycznych. Wybierzcie swoją książkę i ołączcie do nas!
Przez wiele lat czytania książek wyrobiłam sobie set czytelniczych nawyków. Jeden z nich to oczywista oczywistość – wybierając książkę sprawdzam jej ocenę czytelników. Są jednak takie tytuły, które mogłyby mieć bardzo niską ocenę, a i tak bym je przeczytała. Nie dlatego, że chcę sama się przekonać o wartości danej powieści, bo przyznam, że ocena czytelników przeważnie odzwierciedla moje odczucia. A dlatego, że po prostu nie wyobrażam sobie książek TEGO konkretnego pisarza nie przeczytać. Wyczekuję ich, niecierpliwie sprawdzam zapowiedzi, męczę wydawców, żeby zdradzili datę premiery, dział marketingu mnie unika, bo wciąż słyszy „kiedy, kiedy, kiedy”? Jak tylko książka wreszcie jest w moim posiadaniu, to choćbym była w trakcie czytania innego światowego arcydzieła – rzucam je, rzucam wszystko, odwołuję spotkania, biorę kilka dni urlopu i zatracam się w czytaniu.
Tak jest w tym przypadku –Stephen King to jeden z tych pisarzy i mimo tego, że nie każda jego książka mnie zachwyca, to czytam każdą – to już taki nałóg. Trzy dni natychmiastowego urlopu, pociąg, Bałtyk i czytnik z „Billym Summersem” w dłoni. Polecam Wam recenzję Bartka Czartoryskiego, który przeczytał nową książkę Kinga już DWA razy! Szczęściarz…
Pandemia. Pamiętacie, że jeszcze jest coś takiego? Oglądając zdjęcia z monstrualnie zatłoczonego szlaku nad Morskie Oko albo chociaż wychodząc po zakupy do najbliższego sklepu, można odnieść wrażenie, że wielu już o niej zapomniało. Mamię się naiwną nadzieją, że jest to efektem dużej liczby szczepień. Niezależnie jednak czy ludzie wymazali z pamięci myśl o możliwym zagrożeniu, pandemia na pewno w jakimś stopniu wpłynęła na życie wszystkich. Sam mogę mówić o dużym szczęściu. Ani ja, ani nikt z moich bliskich poważnie nie zachorował. Co nie znaczy, że nie zmieniło się nic.
Na przykład, następujące po sobie lockdowny dopuściły do głosu tę część mojej osobowości, dla której więcej niż cztery osoby to już tłum, a idealna impreza zakłada pójście spać przed dwudziestą drugą. Przyznaję, że bywałem już w życiu bardziej towarzyski. Ale to, co teraz, dzięki społecznej izolacji, wypłynęło na wierzch, też gdzieś we mnie siedziało i czekało na swój moment blasku. Był to uśpiony instynkt, nikły impuls, który kazał mi unikać nadmiernych tłumów oraz wszystkiego, wokół czego tłumy w danym momencie robią dużo hałasu. W dziewięciu przypadkach na dziesięć dobrze na tym wychodzę. Teraz trafiłem na ten jeden wyjątek. Przy okazji serialu bardzo popularną pisarką, niemal z dnia na dzień, stała się Margaret Atwood. Na tyle popularną, że zdecydowałem się na razie nie sięgać po jej książki. Przynajmniej do czasu, aż trochę o niej przycichnie. Nie wiem czy tak się już stało. W międzyczasie przeczytałem wystarczająco dużo wywiadów z tą kanadyjską autorką, żeby wiedzieć, że nie mogę już dłużej czekać. Przez rozwiniętą powściągliwość przychodzę na tę imprezę mocno spóźniony, ale już jestem. Najbliższy weekend spędzę ze „Ślepym zabójcą”.
Nadchodzący weekend zamierzam spędzić w towarzystwie jednej z moich ulubionych autorek kryminałów, Ann Cleeves. Przeczytałam już całą serię książek o Jimmym Perezie – informacja o tym, że pisarka ogłosiła koniec cyklu, spowodowała we mnie czytelniczy smutek. Nie dość, że nie poznam dalszych losów głównego bohatera, to na dodatek nie powrócimy już na Szetlandy, które stanowiły świetną scenerię do wszelkiego rodzaju zbrodni.
Na szczęście twórczyni powraca z nową serią – tym razem o Matthew Vennie, policyjnym detektywie. Pierwsza część cyklu, „Długi zew”, ukaże się dopiero 11 sierpnia, jednak ja już swój egzemplarz mam w rękach i zamierzam go w weekend użyć. W książce Venn będzie tropić mordercę mężczyzny, którego ciało znaleziono na plaży. Będzie to tym bardziej ciekawe, że sprawa zmusi głównego bohatera do powrotu do społeczności religijnych fundamentalistów, w której był wychowany. I z której w najszybszym możliwym momencie uciekł. Jestem też ciekawa, jak w książce będzie się prezentować nowe miejsce akcji, czyli Północny Devon. To, tak jaki Szetlandy, bardzo ważny dla Ann Cleeves obszar – właśnie w tym rejonie Anglii spędziła swoją młodość. Jak to zwykle z tą pisarką bywa, spodziewam się dokładnie opracowanej intrygi, wyraźnie zarysowanego tła społecznego i świetnych portretów psychologicznych postaci.
Co było pierwsze – choroba czy diagnoza? Historia psychiatrii, a zwłaszcza kobiet-pacjentek, pokazuje, że odpowiedź na to pytanie nie zawsze jest oczywista. Przez lata objawy i rozpoznania zaburzeń psychicznych były dyktowane... aktualną modą. Podobnie jak zalecane w konkretnych przypadkach terapie.
W ten weekend zabieram się do czytania fascynującej książki Lisy Appignanesi „Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy”. To wstrząsająca opowieść o kobietach, których życie i emocje stały się obiektem badań lekarzy – m.in. Freuda, Junga, Lacana. Jeszcze wcale nie tak dawno temu pacjentki z zaburzeniami psychicznymi mogły liczyć jedynie na zamknięcie w szpitalu, „lecznicze” kąpiele w lodowatej wodzie, zakucie w kaftan i wizytę egzorcysty. Później pojawiły się – bardziej lub mniej skuteczne, a niekiedy wręcz szkodliwe – terapie. Autorka przybliża przypadki kobiet znanych (jak Marylin Monroe, Virginia Woolf czy Zelda Fitzgerald) i tych, o których historia zapomniała (np. Mary Lamb, która w amoku zabiła własną matkę). Wszystko po to, by pokazać miejsce kobiet w całym tym szaleństwie.
A w weekend koniecznie zajrzyjcie na stronę Ciekawostki Historyczne. Znajdziecie tam na przykład artykuł o najciekawszych pacjentach Zygmunta Freuda.
[kk]
komentarze [366]
Nd morzem w namiocie typu "Tania książka" kupiłam Czarna Madonna i już kończę czytać. Lektura mnie pozytywnie zaskoczyła, bo w takiej odsłonie jeszcze nie znałam mistrza Mroza
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postAutentycznie się bałam tę książkę czytać wieczorami. I zakończenie jest całkiem ciekawe. Pozdrawiam 😊
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postZaczynam Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lubię styl i język Capote'a. 😊 Najbardziej z jego mikropowieści przypadła mi do gustu Harfa traw, Drzewo nocy i inne opowiadania . Śniadanie u Tiffany'ego też mi się podobało, ale Harfa traw bardziej.
A jak Twoje wrażenia? Podoba się, nie podoba? 😊
Patrzę ze wstydem na mój regał, gdzie Capote ciągle z wirtualną etykietą nieprzeczytane. I kolejny raz myślę, że straszny wstyd i że najwyższy czas przeczytać, ale cóż .....
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post"Śniadanie" bardzo mi się podobało, ale czy jest to "najbardziej cudownie romantyczna opowieść XX wieku"...- jak pisze Daily Telegraph na okładce? Ja tak nie uważam. W książce zrobiło na mnie wrażenie opowiadanie "Bożonarodzeniowe wspomnienie" - przeniosło mnie do czasów dzieciństwa, czasów bez poważnych spraw i problemów, a zakończenie brutalnie przebudziło...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
To prawda. To zdanie z „Daily…” mało trafione. 😉
Nie ma to jak samemu sobie wyrobić opinię.
Gorzej, gdy ktoś sięga i oczekuje tego co ktoś zapowiedział.
Polecam jeszcze, oczywiście jeżeli Ci się podoba styl Capote’a i jeżeli w ogóle chcesz coś jego jeszcze poczytać, 😉 to poza „Harfą traw” „Letnią przeprawę”. Na tej ostatniej pan C. dopiero szlifował swój styl i język, i...
"Z zimną krwią" też jest na moim celowniku....
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postWeekend jak i cały tydzień będę mieć zabiegany. Mój synek dziś kończy trzy latka i mamy pielgrzymki gości 😉 ale czas na Świat według pszczół napewno znajdę 😊
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post