Mały słownik chińsko-angielski dla kochanków Xiaolu Guo 5,8
ocenił(a) na 63 lata temu Jeśli książka w wersji angielskiej jest napisana tak jak w polskiej to podziwiam tłumacza za jego trudną i żmudną pracę przy przełożeniu. Łamana angielszczyzna nadaje świetny klimat obcokrajowca przyjeżdżającego do Anglii z niewielką znajomością języka tubylców i uczącego się na bieżąco mówić i pisać w nowym języku. Wydawałoby się, że nie powinno to sprawiać większego problemu przy tłumaczeniu no bo przecież nawet jak się tłumacz pomyli to czytelnik nie wychwyci. Problem polega na tym, że większość wpadek jakie czytamy wynikają z tego, że się palec gdzieś omsknął, nie wyłapało się błędu ortograficznego i tak dalej. Tymczasem w tej książce tłumacz musiał zrozumieć kontekst danego zdania ze słów napisanych w stylu "Kali jeść krowa" i przełożyć to na polski w taki sposób by były zrozumiałe i czytelne dla nas. To musiała być ciężka praca, a dla osoby zwracającej uwagę na błędy ortograficzne czytanie tej powieści czasem było jak tortury (ostrzegam ;)).
Książka pisana jest w formie pamiętnika zaczynającego się słowem- hasłem, jego znaczeniem wyciągniętym ze słownika i dopasowanym do tego krótkim rozdziałem, rzadko przekraczającym jedną czy dwie strony, o perypetiach Z. Dzięki krótkiej formie czyta się tą powieść dość szybko i przyjemnie, pomijając kwestie językowe. Zderzenie kultury wschodu i zachodu zapewne jest oparte na własnych doświadczeniach pisarki i podejrzewam, że przemyślenia Z. są częściowo jej własnymi myślami. Dla mnie jako Europejki fascynujące było przyglądanie się zapatrzeniu Z. w Mao i komunizm, jej spostrzeżenia zarówno na swoją jak i naszą kulturę były ciekawe i zdecydowanie widać jak bardzo się różnimy. Jako osoba wywodząca się z tak kompletnie różnego kręgu kulturowego Z. nie może pojąć europejskich zwyczajów i czuje się samotna w obcym mieście i jeszcze bardziej obcym świecie. Jej myśli dość szybko zaczynają krążyć wokół znalezienia sobie mężczyzny, który oznacza dla niej bezpieczną przystań i kotwicę w obcym kraju. Kiedy go znajduje, dużo starszego, zmęczonego życiem i pozbawionego złudzeń "artystę" błyskawicznie nawiązuje z nim romans. Zresztą z jej nieznajomości naszej kultury wynikają dość kuriozalne i śmieszne sytuacje. To co dla nas jest tematem tabu w Chinach uchodzi za naturalne i normalne; z drugiej strony u nich jest kult grupy, społeczności, a nie jednostki tak jak u nas. Z. jest trochę typem kobiety- bluszcz. Oplata mężczyznę i pomału go dusi swoją obecnością, nieumiejętnością znalezienia swojego hobby czy przestrzeni tylko dla siebie. Nie robi tego świadomie, to nie jest femme fatale. To raczej wychowanie, kraj z którego pochodzi i brak pewności siebie sprawiają, że jest kim jest. Zresztą oburzało mnie jak czytałam jak była traktowana w domu rodzinnym. Momentami ciężko mi się czytało tę książkę bo aż miałam ochotę pacnąć się w czoło i powiedzieć jej "kobieto daj mu żyć, zrób coś dla siebie". Irytowało mnie jej zachowanie, mimo wszystko byłam ciekawa czy uda jej się znaleźć szczęście. Poniekąd to co jej się przydarzyło w Anglii to był proces dojrzewania. Partner Z. uczy ją, albo raczej próbuje, szczególnie pod koniec powieści, samodzielności, uniezależnienia się od niego, rodziców czy społeczeństwa. Sprawia, że ona zaczyna myśleć, widzieć i czuć inaczej niż wpojono jej w kraju rodzinnym. Czy sam wyniósł coś z tego związku? Wbrew pozorom tak, w końcu podejmuje decyzje, które zmieniają także jego życie. Czy ona znalazła szczęście? W pewien sposób na pewno, w inny nie, ale wydaje mi się że to był też element jej przemiany.
Podsumowując książka mi się podobała choć nie jest jakaś wybitna. Ocena końcowa 6/10